-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2022-07-25
2022-07-30
2020-04-09
2019-09-10
2019-06-25
Kilka lat temu, kiedy pierwszy raz obejrzałam Lśnienie Kubricka, produkcja ta zrobiła na mnie piorunujące wręcz wrażenie. Do dziś pamiętam, jak lecący film pomału zaczął przykuwać moją uwagę na coraz dłużej i dłużej, aż odłożyłam akurat graną grę i przepadłam przed telewizorem. Potem długo nie spotkałam się z tym filmem i wydawałoby się, że zatrze się w pamięci, ale nic z tego. Dość dobrze go zapamiętałam. Wiedząc jednak, że wersja Kubricka nie koniecznie przypadła do gustu mistrzowi grozy kusiło mnie w końcu nadrobić lekturę oryginału. Mając zaś świadomość, że książka doczekała się mniejszej lub większej, ale jednak kontynuacji, tym silniejszą miałam motywację.
Nadszedł czas, kiedy stojąca na półce książka zapakowana została do walizki i wyleciała ze mną na wczasy. Pochłonęłam ją błyskawicznie. Faktycznie dostrzegłam nieco różnic, w tym silniejsze skupienie się książki na Dannym, podczas gdy film, w moim odczuciu, większy nacisk położył na jego ojcu. Osobiście jednak daleka byłabym od wskazywania plusów jednego dzieła nad drugim. Oba dostarczają ogrom przyjemności i stanowioną produkty bezapelacyjnie warte zapoznania.
Wspomnę jeszcze tylko, że niestety, ale zawiodła mnie dynamika powieści. Emocje w książce zdawały się narastać bardzo powoli, aż nagle ni z tego, ni owego rozegrała się cała akcja. Niemniej, książki Kinga są napisane takim językiem, że nie wiem, co trzeba by w nich popsuć, żeby nie czytało się ich przynajmniej dobrze :)
Kilka lat temu, kiedy pierwszy raz obejrzałam Lśnienie Kubricka, produkcja ta zrobiła na mnie piorunujące wręcz wrażenie. Do dziś pamiętam, jak lecący film pomału zaczął przykuwać moją uwagę na coraz dłużej i dłużej, aż odłożyłam akurat graną grę i przepadłam przed telewizorem. Potem długo nie spotkałam się z tym filmem i wydawałoby się, że zatrze się w pamięci, ale nic z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-06-03
Podczas lektury Outsidera kilkukrotnie w głowie pojawiał mi się mem ciemnowłosej dziewczynki z dopiskiem "Why not both?". Podejrzewam, że właśnie taka myśl zaświtała w głowie Mistrza Grozy, kiedy postanowił napisać kryminał. Bo to coś znacznie więcej niż tylko kryminał.
Moja "przygoda" z Kingiem miała wzloty i upadki. Do tych pierwszych z pewnością zalicza się Bastion, podczas gdy Grę Geralta dokończyłam tylko przez upór w czytaniu książek do końca. Outsider z kolei od początku był dla mnie niewiadomą. Wiele wskazywało, że tym razem zaserwował raczej klasyczny kryminał niż horror tudzież powieść z obszaru fantastyki. Była zbrodnia, sprawca, badania DNA, alibi, przesłuchania i obrońcy. I kiedy jako czytelnik zaczynałam snuć już własne domysły nad podważeniem lub chociaż wytłumaczeniem przedstawionego alibi, historia nabrała zgoła innego kierunku.
Nie chcąc zbyt wiele zdradzić, powiem tylko, że ostatecznie wszystkie elementy układanki trafiają na swoje miejsca, a powieść dobiega satysfakcjonującego końca. Czyta się ją relatywnie szybko i przyjemnie, ale bazując na dotychczas przeczytanych powieściach, ta przystępność języka to raczej niezmienny standard Kinga (wyjąwszy Rolanda, który momentami męczył ozdobnikami)
Szybkość z jaką dzieje się akcja powieści nie pozwala co prawda na przyłożenie jakiejś szczególnej uwagi do poszczególnych bohaterów, ale z pewnością każdy posiada swoje indywidualne cechy i w zasadzie wszyscy, poza antagonistami, dają się lubi. Osobiście nawet pokuszę się o stwierdzenie, że z pewnością sięgnęłabym po kolejneją powieść z udziałem Ralpha Andersona i Holly Gibney. Albo chociaż jednym z tej dwójki, niekoniecznie podczas pracy poprzedzającej wydarzenia z Outsidera.
Do małych minusów mogę zaliczyć jednak sam początek powieści, na moje oko trochę przeciągnięty. Tak naprawdę zamknięcie sprawy morderstwa małego Franka Petersona przyniosło mi ulgę i dopiero wówczas realnie wkręciłam się w lekturę. Tak czy inaczej, gorąco polecam :)
Podczas lektury Outsidera kilkukrotnie w głowie pojawiał mi się mem ciemnowłosej dziewczynki z dopiskiem "Why not both?". Podejrzewam, że właśnie taka myśl zaświtała w głowie Mistrza Grozy, kiedy postanowił napisać kryminał. Bo to coś znacznie więcej niż tylko kryminał.
Moja "przygoda" z Kingiem miała wzloty i upadki. Do tych pierwszych z pewnością zalicza się Bastion,...
2019-07-01
2019-05-16
2019-02-17
Dom przy Foster Hill to naprawdę ciekawa pozycja z niestety zmarnowanym potencjałem.
Powieść trafiła w moje ręce w ramach konkursowej nagrody, a że sama sprawiłam sobie dodatkową niespodziankę, unikając wszelkich opinii i nawet opisu książki (tak, oparłam się nawet pokusie zerknięcia na rewers okładki!), zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać. I prawdę mówiąc, dobrze zrobiłam, bo autorce naprawdę udało się balansować na granicy realności z mistycyzmem. Długo nie wiedziałam, czy czytam powieść grozy, czy kryminał, a i ostatecznie muszę wpisać ją w oba te gatunki.
Sama warstwa fabularna zresztą bardzo mnie usatysfakcjonowała. Nie była jakoś specjalnie oczywista, a prowadzenie historii dwutorowo, które stale stymuluje ciekawość, wybitnie wpisuje się w mój gust. I tak naprawdę to właśnie pomysł i przystępny język składa się na relatywnie pozytywną ocenę tej książki, nieco ją zresztą zawyżając. Czyta się ją szybko i osobiście sprawiła mi przyjemność, chociaż nie da się ukryć, że na poziomie przeciętnego serialu, który cieszy, bo i tak kojarzy się z relaksem.
Głównymi zarzutami, jakimi mogę obrzucić Dom przy Foster Hill, są bohaterowie i ich teologiczne rozważania, które niczego nie wnoszą, rozwlekają akcję, nużą przez swoją powtarzalność i nie najlepiej kreują samych bohaterów. Bo kiedy kobieta przeżywa morderstwo męża, a później przez dwa lata żyje ze świadomością oprawcy, który bawi się jej kosztem... może wychodzi ze mnie cynizm, ale bawi mnie, że w obliczu takich wydarzeń bardziej porusza ją kwestia utraty wiary, prośby o znak od Boga czy ponowne pojednanie z Jezusem. Bo słowo daję, więcej poświęcała tym tematom, niż nad zastanawianiu, jak zagwarantować sobie bezpieczeństwo.
Ale żeby nie wyjść na skończoną ateistkę, to nie jest element, który popsuł mi obraz bohaterów. Rzecz w tym, że oni po prostu są "nijacy". Joy, postać poboczna, jako jedyna posiada tutaj jakąś osobowość. Jeżeli zaś ktoś się już wyróżniał, jego postać nie była nawet rozwijana.
Głównymi bohaterkami powieści jest Ivy - dawniej, oraz Kaine (której imię tuż po lekturze zdążyłam zapomnieć i musiałam właśnie sprawdzić) - współcześnie. Tą pierwszą można zamknąć w określeniu "jestem niedostępną kobietą, która po 12 latach nadal, dzień w dzień, opłakuje zmarłego brata" co przynajmniej ma jakiś element charakterystyczny, podczas gdy Kaine tylko "jest". Wiemy, że cierpi, wiemy, że się boi, wiemy, że ma siostrę i chce zacząć od nowa spłacając jednocześnie wyrządzone wcześniej "zło", ergo lecząc wyrzuty sumienia. I to by było na tyle. Jest postacią, która musiała się pojawić, żeby trzeba ją było ratować, co przy okazji doprowadzi do rozwiązania pewnej tajemnicy.
Ostatecznie jednak książka skończyła z oceną 6/10 i jak już przyznałam - przyjemnie się ją czytało. To nie jest zła książka. To po prostu powieść o naprawdę zmarnowanym potencjale, bo warstwa fabularna i klimat grozy był zdecydowanie przemyślany. Szkoda, ale mimo wszystko, do autorki mnie nie zraziło. Myślę, że w przyszłości podejmę się lektury innej jej pozycji.
Dom przy Foster Hill to naprawdę ciekawa pozycja z niestety zmarnowanym potencjałem.
Powieść trafiła w moje ręce w ramach konkursowej nagrody, a że sama sprawiłam sobie dodatkową niespodziankę, unikając wszelkich opinii i nawet opisu książki (tak, oparłam się nawet pokusie zerknięcia na rewers okładki!), zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać. I prawdę mówiąc, dobrze...
2019-02-12
Bastion to zdecydowanie najbardziej kompletna książka, jaką dotychczas przyszło mi czytać.
Ta postapokaliptyczna powieść Kinga to dla mnie taki wyjątkowo smaczny tort, złożony z wielu różnych warstw, przy którym każdy kęs odkrywa przed nami coś nowego. Mamy tu oczywiście grozę, jak przystało na jej Króla, dramat, akcję, romans, fantastykę, a także nieco humoru (choć więcej tego czarnego). Mamy tu też niesamowitą obrazowość, multum postaci/wątków pobocznych, które poszerzają świat i ogrom interesujących bohaterów (zarówno po tej dobrej, jak i złej stronie).
Książka co prawda jest obszerna, i faktycznie te 1200 stron początkowo mnie nie zachęcało, ale słowo daję - tylko raz dopadło mnie krótkie "zmęczenie". Około czterystustronicowe wprowadzenie, w którym poznajemy wszystkich bohaterów, rzeczywiście może być nieco nużące, zwłaszcza pod koniec. Kiedy jednak otwiera się przed nami "część druga" i faktyczna fabuła zaczyna nabierać tempa, powieść była przeze mnie dosłownie pochłaniana. Im bliżej końca tym zaś większa ciekawość, a pragnienie poznania zakończenia zmuszało wręcz do nieustannego czytania.
Jedyny minus to gabaryt powieści :D. W torebce się nie mieści, a jak posiadamy już taką odpowiednio dużą, to trochę przypomina to noszenie ze sobą cegłówki. Niemniej, warto nieco poćwiczyć dla niej barki, bo książka naprawdę zapisuje się w pamięci :).
Bastion to zdecydowanie najbardziej kompletna książka, jaką dotychczas przyszło mi czytać.
Ta postapokaliptyczna powieść Kinga to dla mnie taki wyjątkowo smaczny tort, złożony z wielu różnych warstw, przy którym każdy kęs odkrywa przed nami coś nowego. Mamy tu oczywiście grozę, jak przystało na jej Króla, dramat, akcję, romans, fantastykę, a także nieco humoru (choć więcej...
2018-12-02
2018-10-25
Zimowe Dzieci to jedna z nielicznych książek w mojej karierze, które wchłonęłam za jednym podejściem. Uwielbiam ten sposób narracji, kiedy moja ciekawość jest coraz bardziej podsycana, aż zniecierpliwiona sama zaczynam snuć domysły.
Powieść Jennifer McMahon opowiada równolegle trzy historie - wszystkie oparte na dramacie. Jednocześnie mamy tu element swoistego kryminału i oczywiście grozy. To ostatnie opiera się głównie o motyw wskrzeszenia umarłych. Sara, bohaterka historii dziejącej się na początku dwudziestego wieku, wierzy, że sama niegdyś widziała "śniącego", dlatego kiedy dochodzi do rodzinnej tragedii, postanawia spróbować wskrzeszenia swojej ukochanej córeczki. Czyż człowiek nie zaprzedałby nawet duszy diabłu, by spędzić choć jeden dzień z okrutnie odebranym mu dzieckiem?
Podejście autorki, jak wielu piszącym opinie przede mną, nasuwa inspirację Stephenem Kingiem i jego Smentarzem dla Zwierząt. Istotnie McMahon również zastanawia się, czy i w jakiej formie wrócić mogłaby osoba zza grobu. I chociaż tutaj jest to zobrazowane delikatniej, to oczywiście jak można się domyśleć, nie roztaczają oni wokół aury miłości, a bratki nie rosną na drodze po której stąpają.
Podsumowując, gorąco polecam i prawdę mówiąc czytało mi się to przyjemniej od wspomnianej książki, bądź co bądź, Mistrza Grozy. Zimowe Dzieci zostały napisane przystępnym językiem a wszystkie historie przeplatają się wzajemnie, dzięki czemu - jak mówiłam - wyjątkowo podsycają ciekawość. Momentami śmiałam się do siebie, że nie mogę przerwać czytania, bo to tak, jakby zrobić stop klatkę w filmowym pościgu - po prostu nie można! :)
Zimowe Dzieci to jedna z nielicznych książek w mojej karierze, które wchłonęłam za jednym podejściem. Uwielbiam ten sposób narracji, kiedy moja ciekawość jest coraz bardziej podsycana, aż zniecierpliwiona sama zaczynam snuć domysły.
Powieść Jennifer McMahon opowiada równolegle trzy historie - wszystkie oparte na dramacie. Jednocześnie mamy tu element swoistego kryminału i...
2018-10-07
2018-07-20
Od lektury minęły mi już trzy dni, a ja nadal składam w głowię opinię, jak gdybym ledwie nauczyła się łączyć słowa w zdania.
"Co zdarzyło się w Lake Falls" to powieść o... będąc w połowie drugiej części mam poczucie, że ciężko byłoby ocenić jej fabułę, bez wglądu w kontynuację. Bo wprawdzie mamy tu bohaterkę "po przejściach", która w walce o ukochaną istotkę zawiera trudny moralnie układ z wyraźnie pociągającym mężczyzną, ale sama książka nie kręci się wokół jednego tematu. To raczej forma kociołka - mix różnych elementów zawartych w schludnym i przystępnym języku, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Odrobina dramatu z romansem i medycyną w tle. Trochę grozy i trochę humoru. W ogólnym rozrachunku czytało mi się przyjemnie, ale brakło mi tego "konkretu", który mógłby wywołać jakieś silniejsze odczucia.
Natomiast na pewno trzeba dodać, że książka wyraźnie stanowi wstęp do dalszej historii, akcja dość płynne i szybko brnie do przodu, a zakończenie niemal krzyczy "ciąg dalszy nastąpi" - i ciąg ten, w moim mniemaniu, sprawa już nieco milsze wrażenie. Z pewnością też jest to przyjemny "przerywnik" od cięższych pozycji lub po prostu "książka na wakacje" :)
Od lektury minęły mi już trzy dni, a ja nadal składam w głowię opinię, jak gdybym ledwie nauczyła się łączyć słowa w zdania.
"Co zdarzyło się w Lake Falls" to powieść o... będąc w połowie drugiej części mam poczucie, że ciężko byłoby ocenić jej fabułę, bez wglądu w kontynuację. Bo wprawdzie mamy tu bohaterkę "po przejściach", która w walce o ukochaną istotkę zawiera trudny...
2018-04-14
2017-01-20
2016-11-28
2016-08-10
2016-02-26
2015-12-26
Ocena być może przesadnie zaniżona, ale też od Mistrza Grozy wymaga się troszkę więcej. A powieść ta niestety cierpi na dłużyzny, których zakończenie absolutnie nie wynagradza. Oczywiście podkreślę tu, że jeżeli kogoś naprawdę przeraża śmierć, tudzież następujący po niej etap, to przedstawiona w Przebudzeniu wizja "nicości" może rzeczywiście wywołać sporo niepokoju, ale to wciąż raptem 20 stron grozy i ponad trzysta przydługich opisów wydarzeń z historii życia głównego bohatera.
Ten zaś nie wywołał we mnie jakiejś szalonej sympatii, ale jest w porządku. Szkoda jednak, że nie był bardziej charyzmatyczny, bo książka pewnie byłaby dla mnie dużo strawniejsza. Tak niestety czułam się trochę, jak podczas słuchania "ciekawej" anegdotki ciotki/wujka, którą poprzedza naprawdę długi, nic niewnoszący wstęp. Wrodzona potrzeba kończenia tego, co zaczęte wymusiła na mnie jednak przeczytanie całej powieści i prawdę mówiąc, cieszę się... że to już koniec.
Pewne książki Kinga wspomina się niezwykle miło, o istnieniu innych woli się nie pamiętać. Przebudzenie ląduje u mnie na tej samej półeczce co "Gra Geralda" i nie roztrząsając tego bardziej, sięgam po Śpiące Królewny.
Ocena być może przesadnie zaniżona, ale też od Mistrza Grozy wymaga się troszkę więcej. A powieść ta niestety cierpi na dłużyzny, których zakończenie absolutnie nie wynagradza. Oczywiście podkreślę tu, że jeżeli kogoś naprawdę przeraża śmierć, tudzież następujący po niej etap, to przedstawiona w Przebudzeniu wizja "nicości" może rzeczywiście wywołać sporo niepokoju, ale to...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to