-
Artykuły„Nowa Fantastyka” świętuje. Premiera jubileuszowego 500. numeru magazynuEwa Cieślik4
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać3
-
ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński9
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać14
Biblioteczka
Nie wiem, dla kogo jest ta książka, ale nie dla queerowej mnie. Zdrady małżeńskie (jedna zakończona samobójstwem zdradzonego męża), queerowe cierpienie, a na deser stygmatyzacja osób chorych psychicznie, bo czemu by nie. Jakby to wyszło w latach 90 to bym zrozumiała, ale nie, nie, mamy także po polsku tyle dobrej queerowej literatury. Nie mam nawet ochoty rozpisywać się bardziej, idę poczytać Shelley Parker-Chan na odtrutkę.
Nie wiem, dla kogo jest ta książka, ale nie dla queerowej mnie. Zdrady małżeńskie (jedna zakończona samobójstwem zdradzonego męża), queerowe cierpienie, a na deser stygmatyzacja osób chorych psychicznie, bo czemu by nie. Jakby to wyszło w latach 90 to bym zrozumiała, ale nie, nie, mamy także po polsku tyle dobrej queerowej literatury. Nie mam nawet ochoty rozpisywać się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wydawca zrobił tej powieści KRZYWDĘ. Ale po kolei.
1) nie jestem targetem na świąteczne obyczajówki. Moje zainteresowanie nimi jest bliskie zeru i nie mam pojęcia, co powinno się w takiej znaleźć, co czyni świąteczną obyczajówkę dobrą i jakie tematy zostały już w tej konwencji ograne na wszystkie strony, a jakie są świeże
2) Ja bym tą książką ani po tytule, ani po okładce, ani po reklamie na jaką postawił wydawca się nie zainteresowała. Mam inne rzeczy do czytania. Ale miałam do czynienia z autorką i wiem, jak pisze, no to jedziemy.
3) To nie jest (chyba) świąteczna obyczajówka. To znaczy, być może trochę jest. Ale też nie jest.
4) Nie jestem targetem na świąteczne obyczajówki, ale lubię powieści obyczajowe, które mają coś do powiedzenia. Ta ma.
Wydawca zrobił powieści krzywdę po pierwsze każąc autorce zmienić tytuł, po drugie wymyślając hasło reklamowe z czterech liter. Informuję, że w tej powieści nie uświadczyłam ani niespodziewanego prezentu (chyba, że zinterpretujemy to w baardzo, ale to baaaaardzooo mroczny sposób, to wtedy tak), ani przypadku prowadzącego do ołtarza. Wydawnictwo jest głupie i ma wszy i mam nadzieję, że choć autorce zapłacą, bo tajemnicą poliszynela jest, że Replikę kilku co najmniej autorów musiało sądem straszyć, nie mówiąc już o tych autorach, którzy pieniędzy nigdy nie zobaczyli. Replikę oceniam na ujemne gwiazdki.
A co do samej książki: Odczytałam tę powieść jako historię o codzienności traumy. O tym, jak żyje się po traumie, w jej cieniu i mimo niej, i jak trauma nie jest tragedią, która niweczy plany i kończy normalne życie. Ona tam jest, trwa, to, co się stało raz się nie zmieni, ale można z tym żyć. Większość kobiet (i nie tylko kobiet), które doświadczyły przemocy seksualnej żyje normalnym życiem. Jest czymś absolutnie pięknym, że autorka napisała o tym w ten sposób.
To jest też historia o tym, jak w cieniu tej traumy budować relację (to nie jest tak, że romans leczy). O nadużywaniu władzy wykładowcy wobec studentek. O innych tragediach, które zwykle opisujemy jako wielkie, ale które tak naprawdę są częścią codzienności. Sosna nie piętrzy tych tragedii w nieskończoność, co niestety często się zdarza autorkom piszącym o "trudnych tematach". I właśnie dlatego ta książka jest dobra.
Oryginalny tytuł brzmiał "Trochę ciepła" i jak dla mnie bardziej pasował do treści (do tego, że ludzkie ciepło jest tym, co pomaga żyć z tragediami) i do zimowego klimatu (to nadal jest powieść, której akcja dzieje się w okresie świątecznym). Jeśli chcecie zimowo/świątecznej powieści, która jest o czymś, to myślę, że warto zignorować, że wydawca zrobił kompletną antyreklamę.
Wydawca zrobił tej powieści KRZYWDĘ. Ale po kolei.
1) nie jestem targetem na świąteczne obyczajówki. Moje zainteresowanie nimi jest bliskie zeru i nie mam pojęcia, co powinno się w takiej znaleźć, co czyni świąteczną obyczajówkę dobrą i jakie tematy zostały już w tej konwencji ograne na wszystkie strony, a jakie są świeże
2) Ja bym tą książką ani po tytule, ani po okładce,...
Każdy potrzebuje Klamki w swoim życiu.
Klamka jest bohaterką bezkompromisową - bo bezkompromisowo napisaną. Klamka nie jest bohaterką "przezroczystą", na którą każda czytelniczka może się projektować - Klamka ma wielką osobowość, czasem irytuje, ma obsesję na punkcie żużla - sportu, którym jednak pasjonuje się mniejszość, zwłaszcza nastolatek. Ma dowcip na każdą okazję i robi dygresję do dygresji. Klamka jest Klamką, a autorka nie bała się jej wykreować w ten sposób. I właśnie to czyni Klamkę bohaterką, w której można znaleźć kawałek siebie - ale która równocześnie jest sobą. Każdy taką Klamkę powinien znać. Brakuje mi takich bohaterek w literaturze, nie tylko młodzieżowej. Takich, którym wolno być sobą. Takich, które mają pomysł na życie, determinację żeby go wykonać... i które umieją zauważyć, że czasem trzeba się wycofać na z góry upatrzone pozycje, przyjąć pomoc, zająć się sobą, przegrupować i wrócić (odrodzić się i wszystkim wpierdolić). To i pasje bohaterki, i to, że wątek miłosny wcale nie jest w tej powieści na pierwszym miejscu (czy jest tu jakiś wątek miłosny w ogóle...) sprawiają, że to jest bardzo potrzebna książka. Jedna z tych, których brakowało mi w wieku nastoletnim (naprawdę, przed wszystkim co nastoletnio-obyczajowe broniłam się wtedy zaciekle). Jedna z tych, które są naprawdę świetne nawet dla dorosłej mnie.
Poza tym, powiadam wam, najlepsze portrety polskich licealistów i realistyczne opisy polskiego liceum piszą Joanna Krystyna Radosz i Martyna Pawłowska-Dymek.
Każdy potrzebuje Klamki w swoim życiu.
Klamka jest bohaterką bezkompromisową - bo bezkompromisowo napisaną. Klamka nie jest bohaterką "przezroczystą", na którą każda czytelniczka może się projektować - Klamka ma wielką osobowość, czasem irytuje, ma obsesję na punkcie żużla - sportu, którym jednak pasjonuje się mniejszość, zwłaszcza nastolatek. Ma dowcip na każdą okazję i...
Strasznie mnie kiedyś "Kukułka i Wrona" zachwyciła przede wszystkim z uwagi na nietoksyczny wątek romansowy i wątek kobiet walczących o swoją sprawczość z patriarchalnym społeczeństwem i zagrożeniem niesionym przez monoteistyczną religię. W kontekście "Szaty z piór" właściwie mogłabym powtórzyć to samo: że drugi tom nie zawiódł, że podobał mi się tak samo, że te wątki, które spodobały mi się w tomie pierwszym nie zostały zepsute w drugim. Wrena nadal jest dobrze napisaną bohaterką, zdeterminowaną w swoim działaniu na rzecz własnego rodu i władzy, która jej się należy. Jej romans z Szarym nadal jest nietoksyczny – oczywiście, między parą pojawiają się tarcia, ale na razie problemy zostają zażegnane, oboje ze sobą rozmawiają i mówią o swoich wątpliwościach. Autorka wyraźnie buduje podstawy do poważniejszej dramy – ale dobrze, jeśli to, co przeczuwam zdarzy się w kolejnych tomach, nie zdarzy się bez przyczyny.
No i poza tym to jest dobrze i sprawnie napisana książka 🙂
No ale miałam też przemyślenia. Wydaje mi się, że jeśli czytelnik ma przemyślenia i chce się nimi dzielić, to jest to duża zasługa autora.
Zacznijmy od tego, że w tym tomie autorka wprowadziła drobny wątek queerowy. Nie jest on jakiś wielki, ale mnie ucieszył, bo to zawsze dobra rzecz, kiedy autor zauważa, że nie wszyscy ludzie na świecie są cispłciowi lub/i heteroseksualni. Tutaj tym wątkiem jest homoseksualność kuzyna Wreny - i jej reakcja na wiadomość o tym. Wrena jest zdziwiona – ale bardzo prędko przechodzi nad tym do porządku dziennego, nie osądza, nie zmienia podejścia do kuzyna. Nie wiem, na ile autorka się nad tym zastanawiała, ale dla mnie to znak, że jej kultura nie jest homofobiczna. Sam Snowid mówi o sobie „dziwadło”, co sugeruje że homoseksualność wśród Sławian jest uważana za nietypową, ale niekoniecznie potępiana. Zastanawiam się, czy fikcyjna kultura słowiańska opisana przez autorkę podeszłaby podobnie do transpłciowości? Czy ma jakieś kulturowe funkcje pozwalające zintegrować i zaakceptować queerowość? Pojęcie trzeciej płci? (Autorka jest kulturoznawczynią, więc nie zdziwiłabym się) Nawet bez tego, ta jedna scena jest fajnym detalem, który bardzo mi się podoba. Daleko jeszcze temu tekstowi do mojego wymarzonego queerowego slavtasy, ale czasem i taka mała rzecz cieszy.
Kolejna rzecz, którą dostrzegłam, to to, jak niejednolita jest kultura Sławian. To też coś, czego przydałoby się w slavtasy więcej: przecież mamy i Słowian zachodnich i wschodnich, i południowych… a nawet na terenie Polski folklor jest zróżnicowany i pewnie zróżnicowana była przedchrześcijańska kultura. Ale o tej różnorodności kulturowej wymownie świadczy scena, w której poboczna postać mówi Wrenie, że w niektórych miejscach praktykowany jest zwyczaj zabijania wdowy po śmierci męża.
I z tej sceny wynika coś więcej, niż tylko informacja o zróżnicowaniu kultury. Ta scena podkreśla, że Wrena żyje w świecie nieprzyjaznym jej sprawczości. Jej zmarły mąż był przemocowy, a gdyby miała pecha, mogłaby zginąć razem z nim – w imię zwyczaju. Na komentarz o zabijaniu wdów Wrena odpowiada, że niektóre zwyczaje należy zmienić. Ona sama zamierza wprowadzić zmianę: jej dążenie do władzy może okazać się rewolucyjne w patriarchalnym świecie.
Mam taką teorię, że podczas gdy slavtasy anglojęzyczne opiera się na egzotycznej wizji carskiej Rosji, o tyle polskie slavtasy to przede wszystkim próba poszukiwania utraconej pierwotnej wspólnoty.
Więc tak, Magda Wolff rekonstruuje tę fantastyczną pierwotną wspólnotę, ale równocześnie nie idealizuje jej, nie czyni z niej utopii. Kultura Sławian jest nie wszystkim przyjazna, jest patriarchalna. Potrzebuje zmiany i Wrena to widzi. Równocześnie jest zagrożona – przez nową, monoteistyczną wiarę przyniesioną przez obcych. Ten monoteizm i jego patriarchat przemawia do wielu sławiańskich przywódców – to jest wprost w książce powiedziane. Ten monoteizm przyniesie zmianę – ale nie taką, jaką chce bohaterka.
Jeśli tak odczytamy „Moc korzeni”, możemy się w cyklu doszukać tęsknoty za wyidealizowaną przeszłością – ale równoczesne krytyczne spojrzenie na nią. I szukanie alternatywy, w której nie będzie miejsca na opresyjność władzy.
Życzę Wrenie, żeby taką zmianę udało jej się wprowadzić.
Strasznie mnie kiedyś "Kukułka i Wrona" zachwyciła przede wszystkim z uwagi na nietoksyczny wątek romansowy i wątek kobiet walczących o swoją sprawczość z patriarchalnym społeczeństwem i zagrożeniem niesionym przez monoteistyczną religię. W kontekście "Szaty z piór" właściwie mogłabym powtórzyć to samo: że drugi tom nie zawiódł, że podobał mi się tak samo, że te wątki,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Naprawdę solidny kawałek fantastyki naukowej z mocną inspiracją realnymi kulturami i polityką, z ambicją pokazania niełatwych konfliktów etnicznych i problemu fanatyzmu, bezpardonowej walki o wolność i terroryzmu. Bez wpadania w sztampowe wątki "złych fanatyków z bombami" jakie niestety wciąż w popkulturze straszą - ale z próbą pokazania jakie skomplikowane warunki prowadzą ludzi do desperacji, do ucieczki w fanatyzm, do przemocy.
To, czego żałuję, to że jak na razie niewiele tu rzeczy które faktycznie odwoływałyby się do kultury Tybetu. Widzę inspirację polityczną, ale niewiele kulturowego "mięsa", a wiem, że autorka ma mocną wiedzę, którą może wykorzystać. Używanie anglojęzycznych nazwisk też, jak dla mnie, trochę zaciemnia sprawę. Możliwe, że autorka chciała w ten sposób uczynić poruszane tematy bardziej "uniwersalnymi", ale ja nie wierzę w uniwersalność anglosaskiej kultury, wierzę w różnorodność. Więc proszę więcej Tybetu w tym Tybecie.
W każdym razie - to jedna z tych książek, które pokazują, że świadomy selfpublisher przykładający wagę do porządnej redakcji i korekty może wydać powieść wcale nie gorszą od wydanych tradycyjnie (a od wielu lepszą). Dla mnie to była jedna z najlepszych powieści fantastycznych w 2022 roku i moja nominacja do Zajdla. Szkoda, że się nie przebiła na listę ostatecznie nominowanych.
Naprawdę solidny kawałek fantastyki naukowej z mocną inspiracją realnymi kulturami i polityką, z ambicją pokazania niełatwych konfliktów etnicznych i problemu fanatyzmu, bezpardonowej walki o wolność i terroryzmu. Bez wpadania w sztampowe wątki "złych fanatyków z bombami" jakie niestety wciąż w popkulturze straszą - ale z próbą pokazania jakie skomplikowane warunki prowadzą...
więcej mniej Pokaż mimo to
To jest seria, która, mówiąc po angielsku, grows on you. Przynajmniej dla mnie tak było. Początki były oporne, bo choć doceniałam realizm i różnorodność bohaterów, nie mogłam się wciągnąć. Ale im więcej czytałam, im więcej o tym myślałam i im więcej słuchałam autorki na jej lajwach i spotkaniach, tym bardziej to wszystko do mnie docierało. I teraz ten czwarty tom, kiedy widać, że przez trzy ostatnie (zwłaszcza trzeci, w którym dzieje się najmniej... nie bądźcie mną i nie zaczynajcie od trzeciego tomu!) tomy coraz więcej się kumulowało i kumulowało - w bohaterach, w ich problemach, w napięciach między nimi. I to musiało eksplodować i już eksplodowało w wątku relacji między Kaśką i Różą (bardzo się z Różą identyfikuję i na podstawie własnych doświadczeń bardzo się obawiałam, że to się skończy gorzej... na szczęście obie dziewczyny szybko ogarnęły, choć to, w jaki sposób nastąpiła kulminacja było... ał. Bardzo, bardzo niefajne). I widać, że kolejne rzeczy zbierają się coraz bardziej, że cała ta klasa to beczka prochu. A to nie są złe dzieci - ale właśnie, to są dzieci, nastolatki, które nie zawsze wiedzą jak się zachować i które nie zawsze mają wsparcie od dorosłych (a wsparcie od równie pogubionych rówieśników nie jest rzecz jasna skuteczne). Więc już wiem, że w kolejnym tomie będzie BARDZIEJ.
Mam w ogóle przemyślenie, że w polskiej literaturze ostatnich lat są dwa naprawdę wybitne przedstawienia niesztampowych, a równocześnie bardzo realistycznych licealistów: jedno w tym cyklu a drugie w "Dziewczynie w różowym" Joanny Krystyny Radosz. I to jest niesamowity przywilej obie autorki znać i być świadkinią ich procesu twórczego.
To jest seria, która, mówiąc po angielsku, grows on you. Przynajmniej dla mnie tak było. Początki były oporne, bo choć doceniałam realizm i różnorodność bohaterów, nie mogłam się wciągnąć. Ale im więcej czytałam, im więcej o tym myślałam i im więcej słuchałam autorki na jej lajwach i spotkaniach, tym bardziej to wszystko do mnie docierało. I teraz ten czwarty tom, kiedy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Obyczajówki o codziennym życiu nastolatków to nie jest mój ulubiony gatunek, przyznaję bez bicia. Natomiast bardzo doceniam to, w jaki sposób autorka ujmuje temat - obraz polskiego liceum, który przedstawia jest bardzo realistyczny i dużo ma wspólnego z tym, co pamiętam z własnych lat szkolnych. Do tego postaci są sympatyczne, różnorodne, mają zarówno wady, jak zalety i trudno je nazwać czarnobiałymi i jednoznacznymi. Widzę u autorki dużą miłość do własnych postaci i umiejętność do obserwacji ludzi.
To na pewno nie jest książka, w której można wyróżnić konkretną oś fabularną: główną fabułą jest po prostu codzienne życie szkolne. Owszem, centralnym wątkiem jest wątek nowej uczennicy, jest jakaś tajemnica z jej przeszłości - ale inni bohaterowie mają swoje pasje (sztuka, fotografia, muzyka), swoje sympatie i antypatie, swoje większe i mniejsze tragedie życiowe, swoje zauroczenia... Bardzo doceniam to, że wszystko to opisane jest bardzo codziennie i naturalnie.
To może nie być powieść w moim typie, ale nie umiem jej nie docenić.
Obyczajówki o codziennym życiu nastolatków to nie jest mój ulubiony gatunek, przyznaję bez bicia. Natomiast bardzo doceniam to, w jaki sposób autorka ujmuje temat - obraz polskiego liceum, który przedstawia jest bardzo realistyczny i dużo ma wspólnego z tym, co pamiętam z własnych lat szkolnych. Do tego postaci są sympatyczne, różnorodne, mają zarówno wady, jak zalety i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Przeczytałam i bardzo mi było obojętne co się w tej książce dzieje. Więc nawet się nie będę rozpisywać. Dla mnie to bardzo przeciętne YA, które może się rozkręci, ale na razie mojej uwagi nie przyciąga.
Natomiast redaktor/ka zasługuje na baty za przepuszczenie kolorów włosów zastępujących imiona (nawet "fioletowowłosa" się trafiła...). Ja wiem, że autorka, zwłaszcza młoda, może nie wiedzieć albo mieć złe nawyki, ale redaktor powinien takie rzeczy wykorzeniać i ogniem wypalać.
Przeczytałam i bardzo mi było obojętne co się w tej książce dzieje. Więc nawet się nie będę rozpisywać. Dla mnie to bardzo przeciętne YA, które może się rozkręci, ale na razie mojej uwagi nie przyciąga.
Natomiast redaktor/ka zasługuje na baty za przepuszczenie kolorów włosów zastępujących imiona (nawet "fioletowowłosa" się trafiła...). Ja wiem, że autorka, zwłaszcza młoda,...
Kiedy parę lat temu czytałam "Błąd warunkowania", opowiadania umieszczone w tym samym świecie, przyłapałam się na tym, jak bardzo potrzebowałam i tego tekstu, i tej wizji przyszłości. Teraz chyba jeszcze bardziej chciałabym, żeby subtelnie cyberpunkowa, nie pozbawiona problemów, ale w gruncie rzeczy optymistyczna przyszłość wykreowana przez autorkę była tym, co nas czeka. Pewnie nie czeka, niestety, ale możemy pomarzyć. Futurologiczny potencjał "Doliny niesamowitości" mocno się zdezaktualizował, ale to nie oznacza, że powieść stała się zła. Sensacyjna sf bliskiego zasięgu, historia genetycznie zmodyfikowanej komandoski, która z bohaterki staje się nieudanym eksperymentem i ściganą przestępczynią to z jednej strony wciągająca lektura - a z drugiej strony cały motyw Kotów, ich powstania, błędów popełnionych po drodze, podejścia społeczeństwa, opinii publicznej i systemu (wojsko, wojskowi naukowcy) który Koty stworzył wspaniale się broni jako motyw sf. Pytania o granice wojskowych eksperymentów, granice człowieczeństwa i to, z czego wynikają zaburzenia psychiczne i jak na (postrzegane społecznie) człowieczeństwo wpływają, autorka zadaje z subtelnością i empatią. Ona swoim genetycznie zmodyfikowanym bohaterom człowieczeństwa nie odmawia, ale obnaża wiele mechanizmów społecznych.
Uwielbiam też Sanję. To jedna z ciekawszych protagonistek polskiej fantastyki (choć nie powiem, żeby ich było mało - zwłaszcza w dziełach autorek!).
Kiedy parę lat temu czytałam "Błąd warunkowania", opowiadania umieszczone w tym samym świecie, przyłapałam się na tym, jak bardzo potrzebowałam i tego tekstu, i tej wizji przyszłości. Teraz chyba jeszcze bardziej chciałabym, żeby subtelnie cyberpunkowa, nie pozbawiona problemów, ale w gruncie rzeczy optymistyczna przyszłość wykreowana przez autorkę była tym, co nas czeka....
więcej mniej Pokaż mimo to
Ok, absolutnie widzę, skąd tyle osób zachwyconych tą powieścią. Pomysł wdzięczny, autorka nie pozwala czytelnikowi się nudzić i generalnie jest dobrze. Przeczytałam, podobało mi się. Wysokich ocen na Lubimy Czytać i Goodreads nie będzie jednak, bo… bo chyba nie jestem do końca targetem? Tzn, w tym momencie dla mnie to nie była lektura, której szukałam. Ale biorąc pod uwagę, że poprzednim razem kiedy natrafiłam na taką książkę odłożyłam ją, a teraz przeczytałam do końca z satysfakcją - o czymś świadczy.
Znaczy, uwielbiam pomysł z przedszkolem. Uwielbiam sięgnięcie po słowiańszczyznę, które było zupełnie inne niż wszystkie znane mi dotąd. Jestem zachwycona pomysłem z Dawidem (naprawdę, przeczytałam w życiu tyle romansów paranormalnych, że żółty alarm włącza mi się na każdego przystojniaka z paskudnym charakterem kręcącego się wokół bohaterki… a tu twist taki, zimne wiadro wody wylane bohaterce na głowę!). Hm, ale chyba bohaterki nie polubiłam. Nawet wiem, za co: za klasistowską uwagę o Brajankach, Dżesikach i patologii (dobrze, że odpowiedź na uwagę była taka, że bohaterce mina zrzedła! Ale hm, jeśli ktoś pracuje jako woźna, to sam jest na klasizm narażony. Jasne, tego w książce być nie mogło, nie było na to miejsca, ale mam to gdzieś z tyłu głowy…).
Ale czy polecam? A jakże! Tu jest dużo do docenienia, więc doceniajcie!
Ok, absolutnie widzę, skąd tyle osób zachwyconych tą powieścią. Pomysł wdzięczny, autorka nie pozwala czytelnikowi się nudzić i generalnie jest dobrze. Przeczytałam, podobało mi się. Wysokich ocen na Lubimy Czytać i Goodreads nie będzie jednak, bo… bo chyba nie jestem do końca targetem? Tzn, w tym momencie dla mnie to nie była lektura, której szukałam. Ale biorąc pod uwagę,...
więcej mniej Pokaż mimo toMiałam dłuższą chwilę, zanim udało mi się wciągnąć, przyznaję. Dłużyły mi się na początku rozmowy na dworze, nie wiedziałam, dokąd prowadzą i żałowałam, że autorka nie była odważniejsza w wyborze protagonisty, że choć pierwszą postacią którą poznajemy jest niepełnosprawny służący, w swoim społeczeństwie uważany za nie-człowieka, to głównym bohaterem jest nie on, a arystokrata. Ale jeśli książka prowadzi historię dobrze, wybaczam, że nie jest tym, czego na początku chciałam. A autorka “Boga maszyny” historię poprowadziła dobrze. Zrobiła wspaniałą robotę światotwórczą. I przede wszystkim - to cenię najbardziej - napisała tekst mieszczący się w szeroko pojętym steampunku, który jest O CZYMŚ. Bo większość steampunku jest wydmuszką i czystą estetyką - ale nie “Bóg maszyna”. Może i bohaterka wybrała sobie uprzywilejowanego protagonistę, ale użyła go żeby w swoim efektownym światotwórczo settingu umieścić historię o problemach społecznych: o tym, jak ten świat postrzega człowieczeństwo (osoby niepełnosprawne z jednej strony - ale z drugiej motyw stygmatów!), o relacjach między tym co biologiczne i tym co mechaniczne, o wykluczeniach i nierównościach. Uprzywilejowany bohater próbuje swojego przywileju użyć - a sam też nie mieści się do końca w normach (aseksualność!). Chce zmienić społeczeństwo - i przewrotnie, jeśli zastanowić się nad zakończeniem, nie wiemy, czy udaje mu się zmienić je na lepsze. Widzę tu całkiem sporo warstw i kawał solidnej roboty autorki. Polecam mocno. Na ten moment - mój główny typ do Zajdla za ten rok!
Miałam dłuższą chwilę, zanim udało mi się wciągnąć, przyznaję. Dłużyły mi się na początku rozmowy na dworze, nie wiedziałam, dokąd prowadzą i żałowałam, że autorka nie była odważniejsza w wyborze protagonisty, że choć pierwszą postacią którą poznajemy jest niepełnosprawny służący, w swoim społeczeństwie uważany za nie-człowieka, to głównym bohaterem jest nie on, a...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie umiem w czytanie obyczajówek, przyznaję bez bicia, no nie umiem. Chciałabym, ale często nawet nie wiem, za co się zabrać (a potem i tak wygrywa inny gatunek). Ale wiem, że powieści Joanny Krystyny Radosz do mnie trafią niezależnie od tego, do jakiego będą należeć gatunku. Więc przynajmniej po nie mogę sięgać bez problemów.
I jeszcze jedno: nie jestem kibicką sportową. Ale Joanna przekonała mnie już wcześniej, że żużel jest super, o łyżwach nawet nie musiała mnie przekonywać (oglądałam łyżwiarstwo figurowe w dzieciństwie. Teraz zdarza mi się pojedyncze programy jak któraś z moich łyżwolubnych przyjaciółek podlinkuje). W każdym razie wiem, że jak autorka pisze o sporcie, to tak, że nie trzeba być zapalonym kibicem, żeby się wciągnąć - bo autorka owszem, pisze o sporcie i wie, o czym pisze (sprawdźcie z kim konsultowała “Jednym tchem”!), i ten sport nie jest mało znaczącym tłem, ale pisze też o ludziach. A ja, mało obyczajówkowa, zważcie, mam większą szansę zainteresować się obyczajowym tekstem, jeśli ich bohaterowie nie są nijacy. I nie bycie nijakimi oznacza że a) to co robią w życiu, ich pasja, nie jest dla nich marginalna oraz b) nie są przezroczyści.
Bohaterka “Jednym tchem” przezroczysta nie jest. Jest realna - ma pasję, ma ambicje. Bywa zagubinona, bywa paskudna dla innych. Nie zawsze wie, czy powinna wybrać własne ambicje, czy zadbać o innych (większość z nas nie wie). Niekoniecznie umie dobrze odczytać intencje innych. Czasem wkopuje się głębiej i komplikuje sobie życie - ale też fabuła powieści stawia ją w momencie, kiedy problemy zaczynają się piętrzyć. Bo życie pokazuje, że jeśli jedna rzecz zacznie się sypać, zaraz zaczną i kolejne. A że sporo z tych rzeczy na bohaterce wymusza podejmowanie decyzji które wpłyną nie tylko na nią, ale i na innych, że sporo tu niedopowiedzeń i nieporozumień - nie wynikających z tego, że bohaterowie nie chcą rozmawiać, ale prędzej z tego, że nie mają na to czasu, albo wręcz z jakiegoś powodu muszą coś utrzymać w tajemnicy - nic dziwnego, że nastoletnia dziewczyna, która nie umie jeszcze do końca w relacje międzyludzkie (wielu dorosłych dalej nie umie…) się gubi. I to jest piękne, bo autorka umiała opisać to, jak dziewczyna się gubi i jak w tle, za nią, gubią się inni. Czasem miałam ochotę Leoną potrząsnąć, ale cały czas rozumiałam, dlaczego zachowała się tak jak się zachowała.
Komu polecam? Nie znam się na obyczajówkach, niestety, ani na odbiorcach obyczajówek, ale jeśli szukacie tekstu z postaciami, które są przede wszystkim ludźmi (a nie konstruktami, z którymi ma się identyfikować czytelnik), którzy mają pasję, którzy nie zawsze wiedzą, co należy wybrać - to myślę, że “Jednym Tchem” to dobry wybór.
Nie umiem w czytanie obyczajówek, przyznaję bez bicia, no nie umiem. Chciałabym, ale często nawet nie wiem, za co się zabrać (a potem i tak wygrywa inny gatunek). Ale wiem, że powieści Joanny Krystyny Radosz do mnie trafią niezależnie od tego, do jakiego będą należeć gatunku. Więc przynajmniej po nie mogę sięgać bez problemów.
I jeszcze jedno: nie jestem kibicką sportową....
Nie zakładałam, że antologia “Cyberpunk Girls” wywróci moje poglądy na to, które opowiadania będę nominowała do Zajdla w tym roku. Nie wywróciła. Gorzej jednak, że okazała się w dość oczywisty sposób nierówna.
W oczywisty - to znaczy, opowiadania Martyny Raduchowskiej, Magdy Kucenty i duetu Krystyna Chodorowska + Gabriela Panika były dobre. Opowiadania Jagny Rolskiej i Agaty Suchockiej natomiast - nie podobały mi się.
I to byłoby pewnie ok, ale jest gorsza rzecz: cała antologia sprawia wrażenie nie dość przemyślanej. Po co dwa opowiadania Rolskiej (już abstrahując od tego, że imo w najlepszym wypadku przeciętne?) Dwa opowiadania Raduchowskiej, choć naprawdę dobre, to też za dużo. Można było zaprosić jeszcze jedną-dwia autorki do tego zestawu. Dodać więcej tekstów o relacjach człowiek-maszyna, może (Choć tu wypływają moje subiektywne preferencje. Nie ocenia się książki na podstawie tego, czym ona nie jest! A swoją drogą, serce na abonament w “Heartbyte” Raduchowskiej było genialnym pomysłem!)) W ogóle mam wrażenie, że oba projekty pod hasłem “antologia cyberpunkowa” zostały złożone na szybko i bez pomyślunku. Drugiej antologii jeszcze nie przeczytałam (planuję, choćby dla Wegnera, ale przed nominacjami już nie dam rady!), może będzie całościowo lepsza.
Szkoda, bo po tym, jak wspaniałym projektem jest Harda Horda oczekiwałam po Cyberpunk więcej. To nie znaczy, że nie warto! Raduchowska i Chodorowska to autorki, których twórczość śledzę od dawna i uwielbiam. Kucenty nie jest tak wysoko na mojej liście ulubionych autorek, ale zdecydowanie jest warta śledzenia. Dla tych trzech autorek - polecam.
Nie zakładałam, że antologia “Cyberpunk Girls” wywróci moje poglądy na to, które opowiadania będę nominowała do Zajdla w tym roku. Nie wywróciła. Gorzej jednak, że okazała się w dość oczywisty sposób nierówna.
W oczywisty - to znaczy, opowiadania Martyny Raduchowskiej, Magdy Kucenty i duetu Krystyna Chodorowska + Gabriela Panika były dobre. Opowiadania Jagny Rolskiej i...
To wcale nie tak, że ja specjalnie dużo czytam obyczajowych wyciskaczy łez. Bo nie. Ale ten jest pierwszej klasy. Trzeba dużo talentu, żeby napisać o poważnej chorobie, śmierci i stracie w sposób, który będzie poruszający, a nie będzie tanio sentymentalny. No to jest właśnie przykład takiego talentu.
To wcale nie tak, że ja specjalnie dużo czytam obyczajowych wyciskaczy łez. Bo nie. Ale ten jest pierwszej klasy. Trzeba dużo talentu, żeby napisać o poważnej chorobie, śmierci i stracie w sposób, który będzie poruszający, a nie będzie tanio sentymentalny. No to jest właśnie przykład takiego talentu.
Pokaż mimo to