Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Motyl zamknięty w skafandrze ciała – recenzja książki „Skafander i motyl” Jean-Dominique'a Bauby

"Z dala od zgiełku, w odzyskanej ciszy, słyszę, jak po mojej głowie latają motyle."

Jakiś czasu temu obejrzałam film „Motyl i skafander”. Okazał się niezwykle poruszającym obrazem, a że powstał w oparciu o książkę „Skafander i motyl” (1997) od razu postanowiłam ją przeczytać. Wypożyczenie jej było całkiem łatwe, skoro więc nadal cieszy się popularnością tym bardziej uznałam, że musi być warta sprawdzenia.
Autor książki Jean-Dominique Bauby na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku był redaktorem naczelnym prestiżowego magazynu „Elle”. Cieszył się wysoką pozycją w świecie show biznesu do czasu, aż jego aktywne życie w wieku 43 lat przerwał niespodziewany wylew krwi do mózgu. Po wybudzeniu ze śpiączki okazało się, że Jean-Dominique cierpi na bardzo rzadki syndrom zamknięcia. Jego możliwości kontaktu ze światem ograniczyły się do jednej mrugającej powieki. Żyjący wcześniej na co dzień w otoczeniu pięknych kobiet, został zamknięty w skafandrze swojego niesprawnego i oszpeconego ciała, skazany na stałą zależność od innych.
Szczęśliwie udało mu się spotkać na swojej drodze osoby bardzo zdeterminowane, by mu pomóc. Jedna sprawna powieka wystarczyła, by dzięki specjalnemu alfabetowi i ogromnej cierpliwości opiekujących się nim osób mógł nie tylko przekazywać proste informacje, ale nawet stworzyć zapis swojej historii. Rękę zastąpiła mu młoda kobieta, która skrupulatnie przez kilka miesięcy litera po literze zapisywała jego słowa. Wydaje się, że żadna książka nie została okupiona tak ciężką i żmudną pracą. W efekcie powstała niewielka i cieniutka pozycja, którą z łatwością można przeczytać za jednym posiedzeniem.
Historia podzielona jest na wiele bardzo krótkich rozdziałów. Razem stanowią zbiór luźno powiązanych doświadczeń, refleksji i wspomnień. Jedne są zabawne, inne niezwykle wzruszające. Całość napisana jest z przekąsem i wyraźnym dystansem do swojej sytuacji. Właśnie to sprawia, że czytając odczuwa się nie tyle współczucie dla pokrzywdzonego przez los człowieka, co podziw dla jego wewnętrznej siły i woli życia.
Opowieść Bauby'ego budzi silne emocje. Jednak znając już historię, zilustrowaną w niesamowicie realistyczny sposób w filmie Juliana Schnabela z 2007 roku, nie potrafiłam wymazać tych obrazów z pamięci. Znacznie wpłynęło to na mój odbiór lektury. Wydaje mi się, że gdybym nie obejrzała ekranizacji, książka zrobiłaby na mnie mniejsze wrażenie. Składa się bowiem z trudnych do powiązania w całość scen. Twórcy filmu zrobili kawał dobrej roboty łącząc te skrawki wspomnień w spójną historię. Może moje odczucia byłyby zupełnie inne, gdybym czytając dopiero poznawała biografię Bauby'ego. Możliwe, że szansa samodzielnego złożenia tej układanki w całość dodałaby lekturze smaczku. Zapewne taki był zamysł autora i nieświadomie popsułam sobie zabawę, dając się skusić najpierw na film. Niestety już tego błędu nie naprawię...
Jean-Dominique Bauby niewątpliwie stworzył książkę niezwykłą, o bardzo dużym ładunku emocjonalnym. Warto było poświęcić tych parę krótkich godzin, by poznać tę poruszajacą historię z jego własnej perspektywy. Mimo wszystko największym atutem tej książki nadal wydaje mi się jej ekranizacja. Być może osoby, które miały okazję sięgnąć po tę pozycję przez obejrzeniem filmu będą miały inne zdanie.

Motyl zamknięty w skafandrze ciała – recenzja książki „Skafander i motyl” Jean-Dominique'a Bauby

"Z dala od zgiełku, w odzyskanej ciszy, słyszę, jak po mojej głowie latają motyle."

Jakiś czasu temu obejrzałam film „Motyl i skafander”. Okazał się niezwykle poruszającym obrazem, a że powstał w oparciu o książkę „Skafander i motyl” (1997) od razu postanowiłam ją przeczytać....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Oszukać Ragnarok - Recenzja „Ewangelii według Lokiego” Joanne M. Harris

Ewangelia oznacza dobrą nowinę, zapowiedź dobrej przyszłości. Joanne M. Harris w swojej najnowszej książce prezentuje nam nieco inną niż byśmy się spodziewali „dobrą nowinę” opowiedzianą przez nordyckiego boga oszustwa. Czy faktycznie znajdziemy tam zapowiedź świetlanej przyszłości? Na pewno nie zabraknie podstępnych forteli, czarów i dobrego humoru.
J.M. Harris w „Ewangelii według Lokiego” przedstawia nam zapis wydarzeń znanych z mitologii nordyckiej z perspektywy Lokiego, największego kłamcy i oszusta w panteonie bóstw skandynawskich. Już na początku narrator ostrzega nas, aby nie ufać żadnej z postaci, która pojawi się na kartach tej książki. Żadnej, czyli jemu również... bo czyż można wierzyć kłamcy?
Loki jest zrodzonym z Chaosu bogiem oszustwa, Ojcem Kłamstwa i podstępu. Swoim podejrzanym pochodzeniem i wątpliwym prowadzeniem się zyskał pozycję czarnej owcy w murach boskiej siedziby Asgardu. Poczucie wyklęcia przez współbraci i chęć zaznaczenia swojej roli w świecie tknęły go do opisania historii bogów na swój własny sposób. Poznajemy więc losy świata od samego powstania aż po Ragnarok (czyli Zmierzch Bogów).
Loki przedstawia siebie jako głównego sprawcę licznych przygód, które spotykają bogów z Asgardu. Zawsze we wszystkim macza swoje palce. Nieustannie stara się uprzykrzyć innym życie. Z każdej sytuacji potrafi się sprytnie wywinąć, zachowując pozory niewinności. Jednak drwiąc z bogów sam sobie wiąże pętlę wokół szyi...
Chociaż można się zastanawiać, czy Loki w większym stopniu jest bohaterem czy antybohaterem, czytając książkę chyba każdy opowie się po jego stronie. Pozostali bogowie wydają się przy nim płascy i nudni. Chcąc nie chcąc, to głównie Loki przyczynia się do ich sławy i popularności wśród ludzi. Czy jego spryt, inteligencja i poczucie humoru okażą się wystarczającą przewagą, by wygrać z przeznaczeniem, uciec przed zemstą braci i przetrwać Ragnarok? Musicie przekonać się sami.
Lektura „Ewangelii według Lokiego” nie powinna zająć Wam dużo czasu. Książka napisana jest lekkim językiem. Chociaż mówi o mitologii, nie musicie obawiać się ciężkiego wzniosłego tonu. Przeciwnie – w słownictwie i zachowaniach bohaterów znajdziemy wiele nawiązań do współczesności, co czyni całość jeszcze bardziej przystępną i zabawną dla każdego czytelnika. Jeśli ktoś oczekuje natomiast krwawych walk, których właściwie można by się spodziewać po historii zagłady srogich i okrutnych nordyckich bogów z Odynem i Thorem na czele, może poczuć się zawiedziony. Loki to wszak bóg kłamstwa i zamiast mieczem włada słowem.
Słowo w ustach Lokiego okazuje się potężną bronią, tym bardziej, że często niewiele ma wspólnego z prawdą. Całą tę historię warto więc potraktować z przymrużeniem oka. Radę tę powinni wziąć sobie do serca szczególnie znawcy mitologii nordyckiej, którzy w książce dopatrzeć się mogą wielu nieścisłości, niesprawiedliwie krytykując powieść. Trzeba jednak pamiętać, że pozycja ta należy do typowo rozrywkowej fantastyki i jako taka świetnie spełnia swoje zadanie. Moim zdaniem, głównym atutem „Ewangelii według Lokiego” jest właśnie to, że nie powiela w sposób dosłowny znanych mitów. Dzięki przedstawieniu historii z dość nieoczekiwanej perspektywy powszechnie znienawidzonego boga oszustwa, autorka nadaje jej świeży charakter. Po lekturze stwierdzicie, że odstępstwa od mitologii mają swoje podstawy fabularne, bez nich historia Lokiego traciłaby głębszy sens i byłaby tylko zbiorem dowcipnych opowiastek. Myślę więc, że można z czystym sumieniem wybaczyć autorce te igraszki z prawdą (o ile można mówić o prawdzie w mitologii).

Oszukać Ragnarok - Recenzja „Ewangelii według Lokiego” Joanne M. Harris

Ewangelia oznacza dobrą nowinę, zapowiedź dobrej przyszłości. Joanne M. Harris w swojej najnowszej książce prezentuje nam nieco inną niż byśmy się spodziewali „dobrą nowinę” opowiedzianą przez nordyckiego boga oszustwa. Czy faktycznie znajdziemy tam zapowiedź świetlanej przyszłości? Na pewno nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czarny odcień bieli – recenzja książki „Miasto ślepców” José Saramago

„Kiedy straciliśmy wzrok, od dawna byliśmy ślepi,
oślepił nas strach i to strach wciąż zalewa nam oczy.”

Każdy, kto kiedyś bawił się w ciuciubabkę wie, jak trudno poruszać się z zawiązanymi oczami. Od dziecka nauczeni jesteśmy bezwarunkowo polegać na swoim wzroku, więc gdy nasze oczy zaleje ciemność, ogarnia nas lęk i poczucie bezradności. Podobny los spotyka bohaterów powieści José Saramago „Miasto ślepców”. Z jedną różnicą, przed ich ślepotą nie ma ucieczki...
W bezimiennym mieście rozpętuje się epidemia nieznanej choroby – białej ślepoty, która rozprzestrzenia się z prędkością światła. Nie wiadomo, co jest jej przyczyną ani w jaki sposób jest przenoszona. Znany jest jedyny zatrważający objaw – pole widzenia chorego bez ostrzeżenia zalewa morze nieprzeniknionej jaśniejącej bieli, która przesłania mu cały świat. W obliczu coraz większej liczby zarażeń rząd tworzy specjalne ośrodki internowanych, licząc na skuteczne ograniczenie zasięgu zarazy. To właśnie w takim miejscu splatają się w niezwykły sposób losy głównych bohaterów powieści, pierwszych zarażonych. Społeczność poddanych kwarantannie ślepców szybko pogrąża się w chaosie. Bezradni i zrozpaczeni ludzie zdani są tylko na siebie. Wzajemna nieufność wzbudza w nich agresje i egoistyczny instynkt walki o przetrwanie i władzę. Czy w tej sytuacji znajdzie się miejsce na godność i moralność?...
Saramago w oryginalny sposób ukazuje, dobrze znane polskiemu czytelnikowi, mechanizmy życia obozowego. Podejmuje jednak temat kondycji ludzkiej w zupełnie nowym kontekście. Spotęgowana utratą wzroku bezradność internowanych do granic zwiększa ich upodlenie, w nieznanym dotąd stopniu odbiera im człowieczeństwo. Bezwzględny, brutalny i pozbawiony zasad świat ślepców zostaje w równie bezpośredni (możliwe nawet, że dla wrażliwszych czytelników w zbyt naturalistyczny) sposób opisany przez autora. Uwagę przykuwa również rzadko spotykany fakt anonimowości bohaterów. Nie poznajemy imienia żadnego z nich, zupełnie jakby w tak skrajnych okolicznościach tożsamość przestała mieć znaczenie.
Pomimo poruszającej do głębi, momentami wstrząsającej tematyki, książkę czyta się bardzo szybko. Historia ze strony na stronę wciąga coraz bardziej, nie pozwalając oderwać się od lektury. Początkowo kłopotliwy wydawać się może, charakterystyczny dla autora, sposób narracji, która prowadzona jest jednym ciągiem, dialogi i refleksje zlewają się w całość, tak jak obraz zlał się w biel przed oczami bohaterów. Podobnie jednak jak oni muszą uporać się z nową rzeczywistością, tak czytelnik szybko przyzwyczaja się do takiego stylu. Saramago nie oszczędza nam ironicznych gier słownych (pochwała należy się również autorce polskiego przekładu Zofii Stanisławskiej) czy groteskowych wręcz scen, które tym bardziej uwypuklają beznadziejną sytuację bohaterów. Zdziwienie budzi już sam fakt, że ślepcy ogarnięci zostali bezgraniczną świetlistą bielą, a nie ciemnością, tak przecież oczywistą w tej mrocznej atmosferze. Portugalski noblista udowadnia jednak, że nawet biel może mieć swoją czarną stronę.
Co kryje się za tajemniczą białą chorobą? Zmodyfikowany genetycznie wirus czy może zesłana na ludzkość kara boska? To nie jedyna zagadka, przed jaką stawia nas autor. Poznając dalsze losy bohaterów zadamy sobie wiele nurtujących pytań. Czy uda się je wyjaśnić? Odpowiedzi szukajcie na kartach książki. Na pewno będzie to dobrze wykorzystany czas! Miłośnikom ekranizacji dla porównania polecam też film „Miasto ślepców” z Julianne Moore i Markiem Ruffalo w rolach głównych. Tymczasem ja już planuję sięgnąć po kolejną powieść José Saramago.

Czarny odcień bieli – recenzja książki „Miasto ślepców” José Saramago

„Kiedy straciliśmy wzrok, od dawna byliśmy ślepi,
oślepił nas strach i to strach wciąż zalewa nam oczy.”

Każdy, kto kiedyś bawił się w ciuciubabkę wie, jak trudno poruszać się z zawiązanymi oczami. Od dziecka nauczeni jesteśmy bezwarunkowo polegać na swoim wzroku, więc gdy nasze oczy zaleje ciemność,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dla mnie bingo!

Marcin Szczygielski dał się już poznać czytelnikom, jako świetny twórca z nurtu literatury gejowskiej. Po napisaniu dwóch pierwszych części cyklu „Kroniki nierówności” (vol 1. „Berek” 2007, vol. 2. „Bierki” 2010) można by się obawiać, czy temat się nie wyczerpał i kolejny tom nie będzie zbyt przewidywalny lub pisany nieco na siłę. Jednak nic bardziej mylnego! Autor trzyma fason - wydając „Bingo” (2015) zaszczycił nas kolejną powieścią wysokich lotów.
Kiedy książka trafiła w moje ręce wcale nie pomyślałam, że „Bingo” będzie strzałem w dziesiątkę... Emanująca seksualnością szata graficzna nieco mnie odstraszyła, a pierwsze zdania sprawiły, że zamknęłam książkę i odłożyłam ją z powrotem na półkę. Kierując się jednak starą sprawdzoną zasadą „nie oceniaj książki po okładce” sięgnęłam po nią ponownie. Choć pierwsza scena rzeczywiście jest pikantna, szybko okazuje się, że autor spłatał odbiorcom małego psikusa, sprawiając, że to co wydaje się być oczywiste wcale takim nie jest...
Bohaterami powieści są Paweł Sieniawski i Anna Lewandowska, małżeństwo z dwudziestoletnim stażem, rodzice dorastającej córki, ludzie telewizji, których kariery zdały się utknąć w martwym punkcie. On – od lat prezenter porannych wiadomości, ona – schowana w cieniu autorka scenariusza popularnego serialu. Oboje czują, że mogli w życiu osiągnąć coś więcej. Poszukiwanie nowych doznań sprowadza ich do eksperymentów w sypialni. Jednak żadne z nich nie spodziewa się, do czego może to ich doprowadzić. Całkowicie nowe doświadczenie i nieoczekiwane pojawienie się w życiu rodziny przystojnego nastolatka powodują, że Paweł odkrywa swoje prawdziwe Ja. Okazuje się, że to dopiero początek zmian, z którymi będą musieli zmierzyć się bohaterowie.
Marcin Szczygielski w „Bingo” zasypuje nas co rusz nowymi wątkami. Cały czas coś się dzieje. Momentami akcja jest tak wartka, że trudno złapać oddech. Historia nie jest jednak przesadzona, wszystko zgrabnie łączy się w całość, nie raz w najbardziej zaskakujący sposób. Konstrukcja fabuły przywodzi na myśl klasyczną tragedię, w której los bez skrupułów drwi sobie z bohaterów. Ze strony na stronę nakręca się spirala, czasem niesamowicie paradoksalnych sytuacji, a czytelnik dając się wciągnąć w ten wir wydarzeń nie może już oderwać się od powieści. Czytając miałam poczucie, że książka jest idealnym materiałem na scenariusz filmowy. Odrobinę zawiodło mnie zakończenie, ale wielbiciele niedopowiedzeń będą usatysfakcjonowani. Całość dopełnia genialnie prowadzona dwuosobowa narracja, dzięki której poznajemy bieg wydarzeń z dwóch perspektyw (raz uzupełniających się, a za chwilę wręcz niewyobrażalnie sprzecznych). Taka narracja pozwala nam w najdrobniejszym szczególe poznać myśli, wątpliwości i emocje małżonków. Każde wydarzenie przeżywamy razem z nimi, zwracając swoją sympatię raz w jedną, raz w drugą stronę.
Chociaż „Bingo” czyta się z przyjemnością, podobnie jak poprzednie części cyklu, książka nie powstała jedynie dla rozrywki mas. Porusza bowiem trudny temat małżeństwa będącego jedynie przykrywką dla homoseksualistów. Bohater po wieloletnim, pozornie całkiem udanym związku staje twarzą w twarz ze swoim nieznanym dotąd obliczem i sam nie potrafi przyznać się przed sobą, że zainteresowanie mężczyznami kiełkowało w nim od młodości. Szczygielski zmusza nas do zastanowienia się, co jest ważniejsze: lojalność wobec rodziny czy lojalność wobec siebie samego? Kontekstem do tych refleksji jest świat współczesnego showbiznesu, w którym każde posunięcie celebryty jest na bieżąco komentowane i interpretowane, nie zawsze w należyty sposób. Autor ujawnia nam cyniczne mechanizmy, jakimi ludzie za pośrednictwem mediów mogą pokierować swoim (i cudzym) życiem.
„Bingo” Marcina Szczygielskiego to pozycja, obok której zdecydowanie nie można przejść obojętnie. Jednych może zniechęcić już na wstępie, mnie (mimo trudnego początku) zachwyciło! Nawet, jeśli tematyka gejowska wydaje się niektórym nieodpowiednia, nie uważam, żeby była zbyt przytłaczająca. Wszystkich sceptyków, którzy jeszcze mają jakieś wątpliwości, czy warto sięgnąć po tę książkę, gorąco zachęcam, by sprawdzili to na własnej skórze.

Dla mnie bingo!

Marcin Szczygielski dał się już poznać czytelnikom, jako świetny twórca z nurtu literatury gejowskiej. Po napisaniu dwóch pierwszych części cyklu „Kroniki nierówności” (vol 1. „Berek” 2007, vol. 2. „Bierki” 2010) można by się obawiać, czy temat się nie wyczerpał i kolejny tom nie będzie zbyt przewidywalny lub pisany nieco na siłę. Jednak nic bardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy może istnieć świat bez książek?

Strażak od zawsze należał do zawodów zaufania publicznego. Ludzie polegają na nim, mając pewność, że w porę uchroni ich od zagrażającego życiu niebezpieczeństwa. Guy Montag, bohater „451 stopni Fahrenheita”, również każdego dnia z dumą i uśmiechem na twarzy dbał o bezpieczeństwo całego społeczeństwa. Jednak w świecie wykreowanym przez Raya Bradbury'ego nie było potrzeby gaszenia pożarów. Strażacy jadą na sygnale, by palić książki...
Wizja ta wydaje się szokująca i niepojęta, a dla bibliofilów wręcz mrożąca krew w żyłach. Bradbury w swojej najbardziej znanej powieści zabiera nas jednak do świata, gdzie w ten właśnie sposób rząd panuje nad ludźmi i utrzymuje ład społeczny. Nie budzi wątpliwości fakt, że ładem tym jest totalitaryzm. Tym bardziej, gdy uświadomimy sobie, że książka powstała w 1953 r., jako wyraz obaw o dalsze losy świata.
Wbrew pozorom, chociaż „451 stopni Fahrenheita” opowiada historię totalitarnego państwa, niewiele w niej mowy o brutalnej przemocy. Władze znalazły bowiem o wiele lepszy sposób zapanowania nad masami – oduczyły ludzi myśleć. Książki zostały dawno temu zakazane i przez większość zapomniane. W miejsce salonów intelektualnych pojawiły się salony telewizyjne. Niepodobne jednak do Orwellowskich telenadajników, śledzących każdy ruch mieszkańców. W tym świecie wielkie i głośne ekrany, na każdej ścianie pokoju stały się najbardziej pożądanym źródłem rozrywki dla każdego obywatela. Barwne, migotliwe i spektakularne programy transmitowane non-stop wypełniały każdą chwilę każdego dnia. Bezwartościowa i pusta rozrywka – oto wszystko co zajmowało czas, nie dając ludziom ani chwili na samodzielne myślenie i zastanowienie się nad sensem takiego życia. Członkowie rodzin przestali ze sobą prawdziwie rozmawiać, przestali cieszyć się sobą nawzajem, nie zauważając w tym najmniejszego problemu. Uchowała się tylko garstka buntowników, dla których literatura pozostała niekwestionowaną wartością. Jednak przetrwanie całego dorobku myśli ludzkiej w obliczu wszechogarniającej intelektualnej pustoty i procederu palenia książek stanęło pod znakiem zapytania. Czy znajdzie się na to jakiś sposób? Czy ludzkość jest skazana na upadek? Zakończenie okazuje się niezwykle interesującym i zaskakującym pomysłem.
Powieść Raya Bradbury'ego, choć należy do kanonu antyutopijnego nurtu science-fiction, nie jest przesycona niestworzonymi wizjami nowoczesnego świata. Przeciwnie, nie brakuje tu miejsca na refleksję nad ludzkim losem. Nie znaczy to, że lektura jest ciężka i przefilozofowana. Wciągająca fabuła sprawia, że czyta się ją jednym tchem.
Uwagę zwraca szczególna przenikliwość umysłu autora. Warto zauważyć, że Bradbury potrafił przewidzieć również pewne elementy rozwoju techniki. Chociaż jego wizja świata na pierwszy rzut oka wydawać się może dość naiwna, znaleźli w niej inspirację wynalazcy, tworząc rozwiązania technologiczne, które wcześniej były tylko w sferze fikcji (np. bezprzewodowe słuchawki douszne). Choć napisana ponad pół wieku temu, historia wydaje się aż przerażająco aktualna. Czytając, ma się momentami wrażenie, że autor wyśnił współczesny świat, przewidując wszystko, co rzeczywiście doprowadza do stopniowej zagłady ludzkości. Na szczęście, mimo przygniatającego naporu mass mediów i Internetu, nie brakuje dziś miłośników słowa pisanego. I szczerze wierzę, że nigdy ich nie zabraknie.
„451 stopni Fahrenheita” jest obowiązkową lekturą dla każdego, kto nie wyobraża sobie życia bez książek, a osobom, które potrafią sobie taki świat wyobrazić, tym bardziej powinna służyć za przestrogę.

Czy może istnieć świat bez książek?

Strażak od zawsze należał do zawodów zaufania publicznego. Ludzie polegają na nim, mając pewność, że w porę uchroni ich od zagrażającego życiu niebezpieczeństwa. Guy Montag, bohater „451 stopni Fahrenheita”, również każdego dnia z dumą i uśmiechem na twarzy dbał o bezpieczeństwo całego społeczeństwa. Jednak w świecie wykreowanym przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przepełnione smutkiem i nostalgią opowiadania o Warszawie, której już nie ma i ludziach, którzy odeszli, o wspomnieniach, które żyją jedynie pielęgnowane w pamięci zagubionego człowieka. Cudowne i prawdziwe.

Przepełnione smutkiem i nostalgią opowiadania o Warszawie, której już nie ma i ludziach, którzy odeszli, o wspomnieniach, które żyją jedynie pielęgnowane w pamięci zagubionego człowieka. Cudowne i prawdziwe.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niesamowicie wciągająca i tajemnicza historia, która skłania do zastanowienia się nad tym jak bardzo wiara może wpłynąć na ludzkie życie.

Niesamowicie wciągająca i tajemnicza historia, która skłania do zastanowienia się nad tym jak bardzo wiara może wpłynąć na ludzkie życie.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka zapowiada się świetnie i przez dużą część historia rozwija się w zaskakujący sposób, ale styl zakończenia psuje cały efekt, jakby zabrakło dobrego pomysłu na finał. Szkoda.

Książka zapowiada się świetnie i przez dużą część historia rozwija się w zaskakujący sposób, ale styl zakończenia psuje cały efekt, jakby zabrakło dobrego pomysłu na finał. Szkoda.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka ma formę pracy naukowej. Pełno w niej definicji, teorii i czasami naciąganych dywagacji na temat zbrodni, obrazu kobiety i lesbijki w społeczeństwie. Autorka krytykuje stereotypy, ale sama stara się tworzyć uogólnienia na podstawie zaledwie kilku przypadków lesbijek seryjnych morderczyń. Dla osób zainteresowanych tą tematyką może to być ciekawa lektura. Mnie nie porwała, ale przynajmniej czytało się ją szybko.

Książka ma formę pracy naukowej. Pełno w niej definicji, teorii i czasami naciąganych dywagacji na temat zbrodni, obrazu kobiety i lesbijki w społeczeństwie. Autorka krytykuje stereotypy, ale sama stara się tworzyć uogólnienia na podstawie zaledwie kilku przypadków lesbijek seryjnych morderczyń. Dla osób zainteresowanych tą tematyką może to być ciekawa lektura. Mnie nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zabawna i wciągająca. Wartka akcja sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko i z dużą przyjemnością. Minusem jest dużo raczej nieadekwatnych przekleństw, ale autor nadrabia to ciekawą fabułą i świetnym humorem. Polecam.

Zabawna i wciągająca. Wartka akcja sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko i z dużą przyjemnością. Minusem jest dużo raczej nieadekwatnych przekleństw, ale autor nadrabia to ciekawą fabułą i świetnym humorem. Polecam.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po przeczytaniu pierwszej części spodziewałam się czegoś więcej. Książka, tak samo jak jej bohaterka, jest dość chaotyczna i nie czytało się jej lekko.

Po przeczytaniu pierwszej części spodziewałam się czegoś więcej. Książka, tak samo jak jej bohaterka, jest dość chaotyczna i nie czytało się jej lekko.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cudowna, pełna szacunku i wrażliwości historia o godnym umieraniu i godnym życiu. Skromna w formie, ale niezwykle trafna w słowach. Zdecydowanie warta przeczytania.

Cudowna, pełna szacunku i wrażliwości historia o godnym umieraniu i godnym życiu. Skromna w formie, ale niezwykle trafna w słowach. Zdecydowanie warta przeczytania.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Początek był dla mnie trudny, ale im dalej tym bardziej dawałam się wciągnąć narracji głównej bohaterki. Ciekawa i wstrząsająca historia przedstawiona w formie listów uderza tym bardziej, gdy zrozumie się kto jest ich adresatem. Żałuję, że obejrzałam najpierw film i znałam już zasadniczą fabułę, ale książka okazała się znacznie lepsza i poruszająca więcej wątków.

Początek był dla mnie trudny, ale im dalej tym bardziej dawałam się wciągnąć narracji głównej bohaterki. Ciekawa i wstrząsająca historia przedstawiona w formie listów uderza tym bardziej, gdy zrozumie się kto jest ich adresatem. Żałuję, że obejrzałam najpierw film i znałam już zasadniczą fabułę, ale książka okazała się znacznie lepsza i poruszająca więcej wątków.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Świetna i bardzo wyczerpująca biografia, od której ciężko się oderwać. Duża ilość cytatów daje wrażenie, jakby faktycznie poznawało się Zdzisława i Tomka Beksińskich. Czytelnik przywiązuje się do nich emocjonalnie, stara się spojrzeć na świat ich oczami i zrozumieć ich historie. Widać, że Autorka włożyła dużo pracy w zebranie wszystkich materiałów, co w połączeniu z lekkim piórem przyniosło bardzo dobry efekt. Gorąco polecam.

Świetna i bardzo wyczerpująca biografia, od której ciężko się oderwać. Duża ilość cytatów daje wrażenie, jakby faktycznie poznawało się Zdzisława i Tomka Beksińskich. Czytelnik przywiązuje się do nich emocjonalnie, stara się spojrzeć na świat ich oczami i zrozumieć ich historie. Widać, że Autorka włożyła dużo pracy w zebranie wszystkich materiałów, co w połączeniu z lekkim...

więcej Pokaż mimo to