rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Mam wielki problem z oceną tej książki. Z jednej strony znalazło się w niej kilka interesujących wątków, jednak zostały one podane w zupełnie niestrawnej formie. Rozważania dotyczące ludzkiej świadomości, wampiry czy obce formy życia oceniam raczej na plus, jednak ośmielę się stwierdzić, że pan Watts nie potrafi pisać. Aby stworzyć powieść potrzebny jest także warsztat, nie wystarczy mieć garści pomysłów zaczerpniętych z prac naukowych, należy też odpowiednio je "opakować". Niestety czytanie Ślepowidzenia niemal boli - naprawdę ciężko jest się połapać w fabule, nawet opisy poszczególnych wydarzeń są lapidarne i chaotyczne. Człowiek męczy się, ale brnie przez kolejne strony z nadzieją na ciekawe zakończenie. Bohaterowie to "gadające chochoły" i wcale nie dlatego, że są nieludzcy, bo to akurat zupełnie mi nie przeszkadza, w końcu taka była koncepcja autora, po prostu nie zaciekawili mnie i było mi wszystko jedno, co się z nimi stanie. Najlepiej czytało się posłowie (chociaż nieco irytował mnie luzacki styl wypowiedzi autora). Dlatego myślę, że Watts mógłby przekazać czytelnikom swoje przemyślenia w formie eseju czy też felietonu. Nie każdy musi pisać powieści.

Mam wielki problem z oceną tej książki. Z jednej strony znalazło się w niej kilka interesujących wątków, jednak zostały one podane w zupełnie niestrawnej formie. Rozważania dotyczące ludzkiej świadomości, wampiry czy obce formy życia oceniam raczej na plus, jednak ośmielę się stwierdzić, że pan Watts nie potrafi pisać. Aby stworzyć powieść potrzebny jest także warsztat, nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już na pierwszych stronach mamy sceny żywcem wyjęte z filmów "Piła" i "Siedem". Bardzo nieładnie, panie Carter. Powieść napisana zupełnie bez polotu i jakiejkolwiek fantazji, bardziej przypomina scenariusz kiepskiego filmidła niż książkę. Bohaterowie niezwykle sztampowi, zupełnie nie interesowały mnie ich losy. Intryga przeciętna. Jedynym plusem jest to, że Krucyfiks czyta się wręcz błyskawicznie.

Już na pierwszych stronach mamy sceny żywcem wyjęte z filmów "Piła" i "Siedem". Bardzo nieładnie, panie Carter. Powieść napisana zupełnie bez polotu i jakiejkolwiek fantazji, bardziej przypomina scenariusz kiepskiego filmidła niż książkę. Bohaterowie niezwykle sztampowi, zupełnie nie interesowały mnie ich losy. Intryga przeciętna. Jedynym plusem jest to, że Krucyfiks czyta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Krystynę Chodorowską znałam już ze świetnych i nietuzinkowych tekstów opublikowanych w antologiach Śląskiego Klubu Fantastyki czy opowiadania Szansa, które pojawiło się w jedenastym numerze czasopisma Smokopolitan. Kiedy dowiedziałam się, że autorka w końcu zadebiutowała powieściowo, byłam bardzo zaintrygowana. Cóż takiego może zaserwować nam nominowana do Zajdla programistka i osoba, która tak brawurowo przetłumaczyła trudną prozę Miéville’a? Muszę przyznać, że takiego debiutu po Chodorowskiej się nie spodziewałam…Ale po kolei.
Od razu polubiłam protagonistów, głównie dlatego, że łączą superbohaterstwo z dość przeciętnym, a nawet lichym życiem. Liczne retrospekcje bardzo dobrze kreują postać Mayday – dzięki nim możemy nie tylko lepiej poznać jej osobowość, ale i zrozumieć moralne rozterki. Relacje między „herosami” też są naturalne, a przecież tak łatwo można było je przerysować. Kret jest, co prawda, mrukiem, ale okazuje się także wrażliwy i wyrozumiały, z kolei Burza za wszelką cenę próbuje zaprzyjaźnić się z Mayday, mimo dzielącej je bariery kulturowej. Spotkanie Mayday i Duncana to niezwykle emocjonalny moment, ale nie epatuje zbytnim patosem. Niestety inni bohaterowie zostali ledwie naszkicowani i trudno cokolwiek o nich powiedzieć. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach dowiemy się czegoś więcej o drugoplanowych postaciach. Ciekawią mnie też historie z przeszłości Kreta i Burzy.
Świat wydaje się bardzo podobny do naszego, można pokusić się nawet o stwierdzenie, że to tylko delikatne przetworzenie znanych nam realiów. Sidheania, ojczyzna głównej bohaterki kojarzy się z Irlandią. Jej rudowłosi mieszkańcy od wieków walczą z Imperium, które surowo karze buntowników (także tych nieletnich) oraz próbuje wykorzenić kulturę tubylców. Wiara okupanta to odbicie katolicyzmu, imperialni czczą rozmaitych świętych, ale głównym i najważniejszym bóstwem jest Stwórca, jego kapłani noszą nawet koloratki. Pierwotna ludność Sidheanii zachowała jednak swoje legendy i przesądy, a niektóre z nich wyjaśniają, skąd wzięła się nadprzyrodzona moc. Młodzi sidheańccy rebelianci, którzy są nią obdarzeni przyjmują pseudonimy nawiązujące do celtyckiej mitologii – Kromlech czy Wróżka, a ich zdolności zdają się być powiązane z naturą. Dzięki takim zabiegom świat staje się bardzo spójny, ale brakuje mu trochę oryginalności. Z drugiej jednak strony – Scyld City, metropolia Nowej Alby, w której dzieje się większa część powieści, jest domem dla rozmaitych ras i kultur – Atlantów, Elanów oraz zagadkowych Lazurytów. Daje to nadzieję na znaczne rozszerzenie uniwersum w kolejnych tomach, także o nowe wymiary.
Styl jest bardzo przejrzysty i przystępny, co w sumie można tłumaczyć gatunkiem, powieść z fantastyki przygodowej skręca nieco w szpiegowską, a nawet w young adult – mamy tu bowiem młodych ludzi obdarzonych nadnaturalnymi zdolnościami, uniwersytecki klimat ciasnych knajpek oraz zalążek romansu. Ponad przeciętność wybijają się jedynie opisy użycia mocy, są nie tylko ugruntowane w prawach fizyki, ale także wytłumaczone dzięki emocjom i uczuciom bohaterów. Właśnie w takich momentach najpełniej objawia się analityczny, niemal naukowy styl Chodorowskiej, znany mi z opowiadań.
Już okładka utwierdziła mnie w przekonaniu, że będzie komiksowo, a polecanka Kossakowskiej tylko zaostrzyła apetyt na przygody. I rzeczywiście, po dość spokojnym, wręcz nostalgicznym początku akcja pędzi na złamanie karku, a bohaterowie odkrywają kolejne intrygi. Lokalny konflikt płynnie przechodzi w międzynarodową, a nawet międzywymiarową aferę. Fabuła została skonstruowana tak, że mamy naprawdę mało czasu na wytchnienie. Na niektórych stronach pojawiają się nawet dynamiczne szkice, które przywodzą na myśl komiksowe kadry. Jednak muszę przyznać, że brakowało mi czasu na refleksję. Kosztem wartkiej akcji ucierpiał także worldbuilding, opisy są dość skąpe, dlatego nie pozwalają nam odpowiednio „zagnieździć się” w tym świecie.
Zapewniam, że Triskel. Gwardia dostarczy każdemu porządnej rozrywki na poziomie. Warto też czekać na kolejne tomy i to nie tylko dla sympatycznych bohaterów, bo w zakończeniu dostajemy więcej pytań niż odpowiedzi. Też będę ich wyglądać, chociaż mam nadzieję, że po udanym, popowym debiucie, Chodorowska odważy się napisać coś „dziwnego”.

Krystynę Chodorowską znałam już ze świetnych i nietuzinkowych tekstów opublikowanych w antologiach Śląskiego Klubu Fantastyki czy opowiadania Szansa, które pojawiło się w jedenastym numerze czasopisma Smokopolitan. Kiedy dowiedziałam się, że autorka w końcu zadebiutowała powieściowo, byłam bardzo zaintrygowana. Cóż takiego może zaserwować nam nominowana do Zajdla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieść, która wydaje się po Gombrowiczowsku przerysowana, jednak pod cienką powierzchnią groteski wydziera ból, współczucie i nieoczywiste piękno przedstawionego świata. Gdyby autorka postanowiła zachować umiar w pisaniu tej historii, to byłoby pewnie jeszcze lepiej. Dlatego trzeba mieć pewien rodzaj wrażliwości, by w pełni docenić tę książkę - nie lepszy lub gorszy, tylko po prostu specyficzny. Mnie osobiście najbardziej wzruszyła opowieść o dwóch siostrach i wątek niechcianych dzieci.
Styl jest za to rewelacyjny, wręcz poetycki, klimat duszny od niepokoju, a fabuła niezwykle wciągająca.
Mimo pewnych wyolbrzymień, które średnio mi się podobały, Ciemno, prawie noc wędruje na półkę moich ulubionych książek, bo naprawdę chwyciła mnie za serce. Dawno tak nie płakałam podczas czytania.

Powieść, która wydaje się po Gombrowiczowsku przerysowana, jednak pod cienką powierzchnią groteski wydziera ból, współczucie i nieoczywiste piękno przedstawionego świata. Gdyby autorka postanowiła zachować umiar w pisaniu tej historii, to byłoby pewnie jeszcze lepiej. Dlatego trzeba mieć pewien rodzaj wrażliwości, by w pełni docenić tę książkę - nie lepszy lub gorszy, tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Postapo czyli wizje postapokaliptycznej rzeczywistości cieszą się w Polsce niezwykłym sukcesem, można pokusić się o stwierdzenie, że to najpopularniejszy odłam fantastyki na rodzimym rynku. Przyczyniły się do tego głównie powieści nawiązujące do rosyjskiego Metra 2033. Ostatnio pojawiają się jednak bardziej nietuzinkowe pozycje, które redefiniują gatunek.
O powieści Pieśń o Warszawie dowiedziałam się z fanpage’a Nerd Kobieta, prowadzonego przez autorkę książki, Dominikę Tarczoń. Długo ostrzyłam sobie zęby na ten debiut, tym bardziej, że pierwsze recenzje zapewniają, że będzie inaczej i oryginalnej. Czy tak jest w istocie?
Akcja Pieśni o Warszawie rozgrywa się, jak łatwo się domyślić, w polskiej stolicy, przez którą, w dość dalekiej przeszłości, przetoczyła się zagłada. Większość nowoczesnej technologii została utracona. Ludność zeszła do podziemi i z czasem utworzyła zhierarchizowane społeczności. Ten pomysł to może nic odkrywczego, ale dużym plusem są szczegółowe i plastyczne opisy miejskiej przestrzeni, które sprawiają, że jesteśmy w stanie z łatwością wyobrazić sobie chory las lub sawannę, rozciągającą się w miejscach, gdzie kiedyś tętniło życie. Na światotwórstwo składa się także żywy, a niekiedy nawet dosadny język narracji, który pasuje do konwencji. Dialogi są bardzo naturalne i dlatego też czyta się tę książkę wręcz błyskawicznie.
Głównym bohaterem nie jest, jak to zwykle bywa, niesamowicie silny i wyszkolony zawadiaka, tylko dość wątły chłopak. Oskar nie ma lekko, prowadzi niebezpieczne życie gońca, a jakby tego jeszcze było mało, jest on jednym z ostatnich w porządku dziobania. Wszystko to za sprawą tragicznego epizodu z jego przeszłości. Finka, którą poznaje na swojej drodze, to rezolutna córka przywódcy innej grupy. Dziewczyna zmaga się z postępującą chorobą skóry. Losy nastolatków splatają się, kiedy okazuje się, że oboje mają wspólny cel. Od tego, czy wypełnią misję w dużej mierze będzie zależało ich przeżycie.
Tarczoń dobrze nakreśliła sieć zależności pomiędzy poszczególnymi postaciami, które zmieniają się i dojrzewają, zdobywając nowe informacje o otaczającym ich świecie. Większość bohaterów da się po prostu lubić i mają oni jasne, dobrze zarysowane motywacje. Przyjaźń łącząca Finkę i Szalonego Bruna oraz relacje Oskara z przyszywanym dziadkiem – Stachem są bardzo wzruszające. Jest to iskra ludzkiego współczucia i miłości, która wydaje się niezwykle potrzebna, by zrównoważyć egoizm i okrucieństwo. Ciepłe, rodzinne postapo brzmi jak oksymoron, ale naprawdę się sprawdza.
Fabuła jest dobrze wyważona – pojawia się galopująca akcja, jak i momenty wytchnienia, które pozwalają nam na lepsze poznanie świata i bohaterów. Historia wydaje się raczej prosta, ale najważniejsze jest to, że wszystkie poboczne wątki łączą się wreszcie w spójną, logiczną całość.
Powieść powiela wiele gatunkowych schematów. Pojawiają się w niej zamieszkałe tunele, małe konkurujące ze sobą społeczności oraz topos tajnej misji. Nie nazwałabym jej zbytnio oryginalną, jednak odżegnuje się ona od pewnych, panujących w literaturze tego typu, trendów. Główny bohater to nie twardziel, tylko słaby wyrzutek, który ciągle się boi i ma problemy z zaufaniem. Pojawia się też ciekawy motyw próby naprawy martwego świata, do lepszych pomysłów należą też dziwna sekta Upadku czy legendarne plemię Regulatorów. Na uwagę zasługuje także misterny worldbuilding. Autorka pieczołowicie „przetworzyła” stolicę i z pewnością spędziła niejeden wieczór na rysowaniu alternatywnej mapy.
Pieśń o Warszawie to dość udany debiut. Książka z pewnością zapewni nam sporo rozrywki. Sprawi też, że zanurzymy się w barwnym, ale realistycznie przedstawionym świecie i będziemy kibicować sympatycznym bohaterom. Powieść nie jest wolna pod pewnych uproszczeń, ale mimo to mogę z czystym sumieniem ją polecić.

Postapo czyli wizje postapokaliptycznej rzeczywistości cieszą się w Polsce niezwykłym sukcesem, można pokusić się o stwierdzenie, że to najpopularniejszy odłam fantastyki na rodzimym rynku. Przyczyniły się do tego głównie powieści nawiązujące do rosyjskiego Metra 2033. Ostatnio pojawiają się jednak bardziej nietuzinkowe pozycje, które redefiniują gatunek.
O powieści Pieśń o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Porządne fantasy z dobrze zarysowanym światem, plusem jest też skupienie się na psychice bohaterów, z którymi od razu się zaprzyjaźniamy. Chociaż nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że autorka nagromadziła w tej historii zbyt wiele oklepanych elementów i wątków (książęcy bękart władający mocą, umiejętność wargowania, średniowieczna struktura społeczna, odarte z duszy zombie), na szczęście z ich realizacją jest już znacznie lepiej. Cieszę się, że historia nie jest też przesadnie naiwna. Duży plus za zagadkową postać błazna.

Porządne fantasy z dobrze zarysowanym światem, plusem jest też skupienie się na psychice bohaterów, z którymi od razu się zaprzyjaźniamy. Chociaż nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że autorka nagromadziła w tej historii zbyt wiele oklepanych elementów i wątków (książęcy bękart władający mocą, umiejętność wargowania, średniowieczna struktura społeczna, odarte z duszy zombie),...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Toromorze to przygodowa opowieść drogi dla młodszego odbiorcy (YA), chociaż jak to zwykle bywa u Miéville'a - została osadzona w cudownie dziwnym i pokręconym świecie. Fabuła książki bardzo przypominała mi historię znaną z Wyspy skarbów Stevensona. Z kolei pomysł na zastąpienie oceanu słonej wody - bezmiarem piaszczystych pustkowi, poprzecinanych torami kolejowymi, uważam za bardzo udany. Opisy ogromnych kretów, różnorodność fauny Toromorza oraz gawędziarskie wstawki tylko ubogacają tę historię. Jednak naprawdę ciekawe jest samo zakończenie, które tłumaczy nam mechanizmy rządzące tym tajemniczym światem.

Toromorze to przygodowa opowieść drogi dla młodszego odbiorcy (YA), chociaż jak to zwykle bywa u Miéville'a - została osadzona w cudownie dziwnym i pokręconym świecie. Fabuła książki bardzo przypominała mi historię znaną z Wyspy skarbów Stevensona. Z kolei pomysł na zastąpienie oceanu słonej wody - bezmiarem piaszczystych pustkowi, poprzecinanych torami kolejowymi, uważam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Prawdziwa gratka dla miłośników dobrych horrorów. Niepodrabialny klimat zimnego pustkowia i akcja, która ciągle trzyma w napięciu, zwłaszcza pod koniec opowieści. Nadal myślę o tej książce, mimo, że minęło już kilka miesięcy odkąd ją skończyłam. Widać, że Simmons włożył naprawdę dużo pracy w wierne odwzorowanie realiów XIX wieku, co przekłada się na szczegółowe opisy statków, interesujące dygresje i wrażenie tak daleko idącej realności, że paradoksalnie, dzięki niej łatwiej nam uwierzyć w motyw fantastyczny. Muszę jednak przyznać, że tego wszystkiego się po Simmonsie spodziewałam. Dostałam jeszcze więcej: bogaty język, wyciskające łzy momenty, szczyptę inuickiej mitologii, świetnie nakreślonych bohaterów, a nawet nietuzinkowe wątki obyczajowe i miłosne.

Prawdziwa gratka dla miłośników dobrych horrorów. Niepodrabialny klimat zimnego pustkowia i akcja, która ciągle trzyma w napięciu, zwłaszcza pod koniec opowieści. Nadal myślę o tej książce, mimo, że minęło już kilka miesięcy odkąd ją skończyłam. Widać, że Simmons włożył naprawdę dużo pracy w wierne odwzorowanie realiów XIX wieku, co przekłada się na szczegółowe opisy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo przystępnie napisana książka, miejscami zdarzają się też ładne opisy. Bohaterowie dość sympatyczni, dobrze nakreśleni, podobnie jak relacje między nimi. Tutaj duży plus za historię rodziny Sternów. Ciekawy pomysł na wykorzystanie motywu podróży w czasie. Cofanie się bohaterów w przeszłość zostało ukazane niezwykle plastycznie i przekonująco. Niestety miejscami nużył mnie humor i infantylność bohaterów (zwłaszcza Dżusi), dlatego odejmuję jedną gwiazdkę.

Bardzo przystępnie napisana książka, miejscami zdarzają się też ładne opisy. Bohaterowie dość sympatyczni, dobrze nakreśleni, podobnie jak relacje między nimi. Tutaj duży plus za historię rodziny Sternów. Ciekawy pomysł na wykorzystanie motywu podróży w czasie. Cofanie się bohaterów w przeszłość zostało ukazane niezwykle plastycznie i przekonująco. Niestety miejscami nużył...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książkę czyta się właściwie błyskawicznie, bo została napisana w prosty, a zarazem piękny sposób. W natłoku nieco bezbarwnych bohaterów (ale myślę, że tacy właśnie mieli być), którzy mało mnie obchodzili, wyróżnia się Słoneczko i związana z nim historia. Świetna konstrukcja i klimat szkatułkowej opowieści.

Książkę czyta się właściwie błyskawicznie, bo została napisana w prosty, a zarazem piękny sposób. W natłoku nieco bezbarwnych bohaterów (ale myślę, że tacy właśnie mieli być), którzy mało mnie obchodzili, wyróżnia się Słoneczko i związana z nim historia. Świetna konstrukcja i klimat szkatułkowej opowieści.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Leniwe tempo opowieści mnie urzekło, podobnie jak poetycki język. Na pierwszy rzut oka, jest to niechronologiczny spis wspomnień pewnej kobiety, doprawiony subtelną erotyką. Jednak to dopiero wstęp do fascynującej i niejednoznacznej historii z pograniczna gatunków.

Leniwe tempo opowieści mnie urzekło, podobnie jak poetycki język. Na pierwszy rzut oka, jest to niechronologiczny spis wspomnień pewnej kobiety, doprawiony subtelną erotyką. Jednak to dopiero wstęp do fascynującej i niejednoznacznej historii z pograniczna gatunków.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nastawiłam się na nudne strzelanki w kosmosie, a zostałam bardzo mile zaskoczona.

Już za samą konstrukcję świata należą się wielkie pochwały. Bogactwo opisów Wypalonej Galaktyki sprawiło, że zakręciło mi się w głowie. Bohaterów też dość polubiłam, chociaż bardziej kibicuję tajemniczym Elohim i Stripsom.

Prawdopodobnie najlepsza polska powieść s-f ostatnich lat, jaką dane mi było przeczytać.

Nastawiłam się na nudne strzelanki w kosmosie, a zostałam bardzo mile zaskoczona.

Już za samą konstrukcję świata należą się wielkie pochwały. Bogactwo opisów Wypalonej Galaktyki sprawiło, że zakręciło mi się w głowie. Bohaterów też dość polubiłam, chociaż bardziej kibicuję tajemniczym Elohim i Stripsom.

Prawdopodobnie najlepsza polska powieść s-f ostatnich lat, jaką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Genialna mikropowieść, napisana przepięknym językiem. Tym razem China Mieville dał się zupełnie ponieść swojej nieograniczonej wyobraźni i książce wyszło to na dobre. Z wielką przyjemnością czytałam wszelkie opisy, są one tak bogate, że dają sporo estetycznej satysfakcji. Zakończenie jest nieco zabawne, a zarazem poetyckie. Wielkie brawa dla tłumaczki - Krystyny Chodorowskiej, która poradziła sobie świetnie z tak trudnym materiałem.

Genialna mikropowieść, napisana przepięknym językiem. Tym razem China Mieville dał się zupełnie ponieść swojej nieograniczonej wyobraźni i książce wyszło to na dobre. Z wielką przyjemnością czytałam wszelkie opisy, są one tak bogate, że dają sporo estetycznej satysfakcji. Zakończenie jest nieco zabawne, a zarazem poetyckie. Wielkie brawa dla tłumaczki - Krystyny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetny pomysł (za to pierwsze dwie gwiazdki) niestety zupełnie zmarnowany.

Konstrukcja świata jest dziurawa jak sito, autorka nie pomyślała nad konsekwencjami, jakie miałby miejsce w przypadku, gdyby Mieszko naprawdę postanowił się zbuntować. Słowianie nadal grzebią swoich zmarłych na cmentarzach (zamiast ich palić), a nastawienie do demonów jest również bardziej chrześcijańskie niż pogańskie. Rozdźwięk pomiędzy opisem życia ludzi na wsi a nowoczesną technologia, do jakiej mają dostęp, sprawia, że cała historia ma komiczny wydźwięk.

Bohaterowie są nijacy i w najlepszym przypadku nie irytują. Czego nie można jednak powiedzieć o głównej bohaterce. Nie dość, że nie zachowuje się racjonalnie, to jeszcze jest niezwykle dziecina i naprawdę działała mi na nerwy. Ciągle wspominana awersja do kleszczy była najgorsza, te fragmenty budziły co najwyżej uśmiech politowania, a miały chyba śmieszyć.

Sam romans przywodzi na myśl schematy znane ze Zmierzchu: ona nieporadna Mary Sue, on - zabójczo przystojny, oziębły, tajemniczy i o nadprzyrodzonej proweniencji. Na domiar złego, między bohaterami nie ma żadnej chemii, brak też opisów rodzącego się uczucia, czy jakiegokolwiek pogłębienia psychologicznego.

Fabuła jest bardzo przewidywalna, a już w szczególności dla osób, które interesują się trochę mitologią słowiańską. Już od początku wiadomo kto jest kim i tylko główna bohaterka niczego się nie domyśla.

Trzeba jednak przyznać, że powieść czyta się błyskawicznie. Gdyby przymknąć oko na infantylne przemyślenia protagonistki, to styl prezentuje się poprawnie, chociaż nie odstaje poziomem od licealnego wypracowania.

Na plus - opisanie słowiańskich demonów, bo o nich zawsze dobrze się czyta. I za to kolejna gwiazdka.

Świetny pomysł (za to pierwsze dwie gwiazdki) niestety zupełnie zmarnowany.

Konstrukcja świata jest dziurawa jak sito, autorka nie pomyślała nad konsekwencjami, jakie miałby miejsce w przypadku, gdyby Mieszko naprawdę postanowił się zbuntować. Słowianie nadal grzebią swoich zmarłych na cmentarzach (zamiast ich palić), a nastawienie do demonów jest również bardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo dobre opowiadanie. Pani Valente ma tak wielki talent, że potrafi tchnąć życie nawet w dobrze znane historie i opowiedzieć je po swojemu. Podziwiam też jej wyobraźnię. Tylko końcówka trochę mnie nie przekonała.

Bardzo dobre opowiadanie. Pani Valente ma tak wielki talent, że potrafi tchnąć życie nawet w dobrze znane historie i opowiedzieć je po swojemu. Podziwiam też jej wyobraźnię. Tylko końcówka trochę mnie nie przekonała.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest to najgorszy kryminał, jaki w życiu przeczytałam. Druga gwiazdka za niezamierzone (?) elementy komiczne.

Jest to najgorszy kryminał, jaki w życiu przeczytałam. Druga gwiazdka za niezamierzone (?) elementy komiczne.

Pokaż mimo to

Okładka książki Ostatni dzień pary II Rafał Charłampowicz, Michał Cholewa, Karolina Cisowska, Radosław Dąbrowski, Aleksander Daukszewicz, Rafał Dębski, Maria Dunkel, Karolina Fedyk, Konrad Knapek, Katarzyna Kołodziejska, Paulina Kuchta, Filip Laskowski, Justyna Lech, Sebastian Lepianka, Justyna Macina, Kornel Mikołajczyk, Barbara Mikulska, Agnieszka Nosek, Piotr Patykiewicz, Grzegorz Piórkowski, Joanna Płaszewska, Julian Podgórski, Adam Podlewski, Marcin Podlewski, Marcin Przybyłek, Marcin Rusnak, Arkady Saulski, Michał Studniarek, Barbara Szeląg, Bartłomiej Sztobryn, Bartłomiej Tomaszewski, Henryk Tur, Katarzyna Uznańska, Sebastian Uznański, Martyna Walerowicz, Jacek Wróbel, Simon Zack
Ocena 7,1
Ostatni dzień ... Rafał Charłampowicz...

Na półkach:

Znaczenie lepsza niż pierwsza część antologii.

Znaczenie lepsza niż pierwsza część antologii.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka została kupiona właściwie pod wpływem impulsu, bo zachęcił mnie opis wydawcy i szata graficzna. Post-apokalipsa – jest, minimalistyczna okładka – jest, pozytywny komentarz cenionego przeze mnie pisarza – też jest, dodatkowy plus za prestiżową nagrodę. Poza tym zasadniczym tematem powieści jest przetrwanie sztuki po zagładzie cywilizacji. Musze przyznać, że to dość oryginalnie. Zaskoczyło mnie też motto, bo nie spodziewałam się cytatu z Miłosza.

Historia podzielona jest na kilka planów czasowych – świat przed katastrofą i po katastrofie. Warto dodać, że narracja prowadzona jest z perspektywy kilku postaci. Wszystkie wydarzenia rozgrywające się jeszcze przed apokalipsą nasycone są przejmującą nostalgią – narrator nie pozwala nam zapomnieć, że do zagłady pozostało kilka lat, miesięcy czy dni. Prawdziwym „wybuchem supernowej” czyli zawiązaniem wątków i przedstawieniem najważniejszych bohaterów jest moment poprzedzający epidemię grypy. Pewnego śnieżnego dnia, popularny aktor - Arthur Leander dostaje zawału serca na deskach teatru, odgrywając główną rolę w dramacie Król Lear. Były paparazzo, szkolący się na ratownika medycznego - Jeevan Chaudhary rusza mu na ratunek. Temu zdarzeniu przygląda się Kristen Raymond, dziecięca aktorka. Celebryty nie udaje się uratować, ale podjęte przez niego decyzje zaważą na życiowych wyborach pozostałych bohaterów. Kilka godzin później do Ameryki Północnej dociera epidemia gruzińskiej grypy. Świat telefonów komórkowych, samolotów i supermarketów odchodzi do przeszłości. Ludzkość nieomal wymiera. Kilka lat po tych wydarzeniach, przemierzamy okolice Wielkich Jezior razem z Traveling Symphony – grupą muzyków i aktorów, którzy występują dla nielicznych ocalałych. Niestety, na swej drodze trafiają na bardzo niebezpiecznych ludzi. Dodatkowo historię spaja pewien…komiks.

Powieść została zbudowana w sposób bardzo przemyślany – poszczególne wątki zazębiają się, nawet błahe z pozoru zdarzenia wpływają na dalsze losy postaci. Bardzo podobała mi się melancholijna atmosfera tej powieści, chociaż spodziewałam się czegoś więcej niż tęsknoty za utraconym światem oraz zadumy nad tym, co w każdej chwili możemy utracić. Brakuje ciekawych i niesztampowych przemyśleń, jednak fabule nie mam wiele do zarzucenia. Tylko niektóre momenty były w moim odczuciu pisane jakby na siłę, jako wyciskacze łez, bo nic nie wnosiły do opowieści. Polecam wszystkim miłośnikom alternatywnego postapo, jak i osobom lubiącym poetycko napisane, skłaniające do refleksji książki.

Książka została kupiona właściwie pod wpływem impulsu, bo zachęcił mnie opis wydawcy i szata graficzna. Post-apokalipsa – jest, minimalistyczna okładka – jest, pozytywny komentarz cenionego przeze mnie pisarza – też jest, dodatkowy plus za prestiżową nagrodę. Poza tym zasadniczym tematem powieści jest przetrwanie sztuki po zagładzie cywilizacji. Musze przyznać, że to dość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka mocno przeceniona, naprawdę nie rozumiem fenomenu. Recenzenci opisują ją jako bardzo oryginalną perełkę polskiej fantastyki, a przecież identyczne połączenie s-f i fantasy pojawia się u braci Strugackich ("Trudno być Bogiem"). Właściwie w powieści Grzędowicza występuje tylko kilka motywów science fiction i to głównie w pierwszym rozdziale, później mamy do czynienia z pełnokrwistym fantasy, tyle że dziejącym się na innej planecie. Science fiction objawia się także w zaawansowanych gadżetach głównego bohatera, które tłumaczą jego nadludzką siłę i sprawność.

Kompozycja kuleje. Nie istnieje związek między perypetiami Vuko a historią następcy Tygrysiego Tronu. Ich losy splotą się zapewne w przyszłych tomach, ale nie można w ten sposób usprawiedliwić niespójności książki. Dialogi są dość proste i infantylne, a w dodatku jest ich naprawdę mało. Zdarzają się ciekawe opisy przyrody, które kreują złowieszczą atmosferę. Pojawia się też trochę humoru i muszę przyznać, że raz czy dwa się uśmiechnęłam. Fabuła rozwija się bardzo powoli, żeby zatrzymać się w kulminacyjnym momencie. Taki zabieg ma nas oczywiście zaintrygować i skłonić do kupienia kolejnych tomów sagi.

Bohaterowie są bardzo przeciętni. Vuko Drakkainen to dość typowy zabijaka. Nieustraszony, sceptyczny i nieco zgorzkniały - ale takich protagonistów mamy przecież na pęczki. Syn cesarza jest zagubionym młodzieńcem, który musi mierzyć się z przeciwnościami losu. Pozostali bohaterowie są jakby wycięci z papieru, nie odznaczają się zupełnie niczym. Mieszkańców nowo odkrytego świata od ludzi odróżnia tylko kolor skóry i pozbawione tęczówek oczy. Autor nie popisał się tutaj wyobraźnią.

Świat został jedynie naszkicowany, nie poraża swoim bogactwem. Wiemy, że na planecie Midgaard (w książce pojawiają się oklepane odniesienia do mitologi skandynawskiej) istnieje Wybrzeże Żagli oraz jakieś pseudo-orientalne państwa Amitrajów i Kirenenów. Tyle. Drakkainen przemierza kolejne lasy i wioski, przywodzące na myśl skandynawskie, średniowieczne osady. Jedyną rzeczą godną uwagi jest dość interesująco ukazana magia i potwory czające się w mrokach nocy.

Nie dołączę do grona wielbicieli "Pana Lodowego Ogrodu", ale powieść czytało mi się dość szybko i bez większych niedogodności. Cały czas miałam wrażenie, że zapoznaję się ze scenariuszem jakiejś gry komputerowej, co bynajmniej nie jest komplementem. Nazywanie tej książki arcydziełem wydaje mi się grubą przesadą, bo to co najwyżej przeciętniak. Mam nadzieję, że polską fantastykę stać na coś znacznie bardziej nowatorskiego i odważnego.

Książka mocno przeceniona, naprawdę nie rozumiem fenomenu. Recenzenci opisują ją jako bardzo oryginalną perełkę polskiej fantastyki, a przecież identyczne połączenie s-f i fantasy pojawia się u braci Strugackich ("Trudno być Bogiem"). Właściwie w powieści Grzędowicza występuje tylko kilka motywów science fiction i to głównie w pierwszym rozdziale, później mamy do czynienia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

China Miéville po raz kolejny udowodnił, że jego wyobraźnią oraz pomysłami można by z powodzeniem obdzielić kilku pośledniejszych pisarzy. Mnogość różnorodnych ras, miejsc i postaci budzi w czytelniku żyłkę odkrywcy. Wszystko opisane jest z tak niezwykłą plastycznością oraz dbałością o szczegóły, iż mamy wrażenie, że przemierzamy krainy Bas-Lag wraz z bohaterami. Dodatkowym urozmaiceniem są dwa plany czasowe opowieści.

Zachwycają także śmiałe mariaże gatunków, jakimi odznacza się literatura new werid. "Żelazna rada" to bez wątpienia powieść fantastyczna, dziejąca się w świetnie skonstruowanej, alternatywnej rzeczywistości. Pojawiają się golemy, taumaturgia czy tajemnicze między-wymiarowe byty - Tkacze, które egzystują na zupełnie nieprawdopodobnych zasadach. Największe wrażenie robi obszar Cacotopic Stain, skażony rakotwórczym promieniowaniem Momentu, pozostałość po zamierzchłej katastrofie. W tym miejscu świat wygląda, jakby stworzył go Salvador Dali, to „Istna Kraina Tysiąca Plag…Gdzie ziemia, powietrze i czas są chore”.

Osią historii są bez wątpienia linie kolejowe, przecinające kolonie potężnego państwa-miasta Nowego Crobuzon. Dlatego miejscami książka przypomina klasyczny western. Szczególnie retrospekcja z młodości Judasza, w której poznajemy historię ekspansji kolei. Budowniczowie torów są atakowani przez zbójeckie bandy, prowizoryczne miasteczka wyrastają wokół nowo otwartych stacji, a za pociągiem podążają tłumy handlarzy i prostytutek, tworząc ruchomą osadę. Także pierwsze rozdziały książki, które opowiadają o poszukiwaniu mitycznej Żelaznej Rady wpasowują się w ten gatunek. Tajemniczy tropiciel Drogon to typowo westernowa postać.

Z kolei dziejąca się w Nowym Crobuzon historia młodego Oriego, który przystępuje do bandy Toro, przywodzi na myśl powieści robotnicze Zoli. Ten wątek skupia się bardziej na opisaniu politycznej sytuacji miasta, w którym dominuje przedrewolucyjne napięcie. Burmistrzyni Eliza Stem-Fulcher rządzi twardą ręką za pomocą tajnej milicji, nawet przedstawienia teatralne są cenzurowane. Trwa też wyniszczająca wojna z państwem Tesh, władającym tajemniczą magią. Na ulicach miasta pojawiają się okaleczeni i obłąkani weterani, a także surrealistyczne hologramy, wysłane najprawdopodobniej przez wroga, by straszyć oraz obniżać morale. Mieszkańcy dzielą się i jednoczą. Skrajnie prawicowi nowopiórcy walczą z antyrządowymi robotniczymi partiami. Dyskryminowani przetworzeni (czyli więźniowie skazani na groteskowe, oszpecające modyfikacje ciała) oraz inne, pogardzane przez ludzi rasy zazwyczaj stoją po stronie tych drugich.

Nietrudno zarzucić autorowi lewicową propagandę, ale jeśli przyjrzymy się bliżej, dostrzeżemy, że nie jest to takie proste. Rewolucja została przedstawiona dość ambiwalentnie - może przynieść ze sobą więcej szkody niż pożytku. Niektórzy jej przywódcy nawet w nią nie wierzą, kierują nimi zupełnie inne pobudki. Na przykład Cutter przyłącza się do rebeliantów tylko dlatego, że kocha jednego z ich liderów. Za to na pewno zostaje potępiony kolonializm. W rozdziale o wiosce stiltspearów, poznajemy łagodną rasę mieszkańców bagien, skazanych na unicestwienie z powodu imperialistycznych zapędów Nowego Crobuzon.

Bohaterowie „Żelaznej Rady” są barwną grupą rewolucjonistów, wyzwolonych niewolników i awanturników, którzy często ukrywają swoje prawdziwe motywacje. To naprawdę miła odmiana po typowych protagonistach z książek fantasty. Także relacje między nimi nie są tak proste, jak się z początku wydaje. Miéville miał też dość odwagi, by otwarcie pisać o homoseksualizmie Cuttera i biseksualizmie Judasza, a do tego uczynił ich głównymi postaciami. Kobiety w powieści są ukazane jako silne i niezależne, często sięgają po przywództwo – chociażby Ann Hari, która z naiwnej, wiejskiej dziewczyny przemienia się w szanowaną liderkę bez reszty oddaną sprawie.

Książkę mogę polecić przede wszystkim osobom, które chciałbym rozbudzić swoją wyobraźnię i mają ochotę zatracić się w bogatym świecie Bas-Lag, a także wszystkim zmęczonym sztampowym, tolkienowskim fantasy. Mam nadzieję, że w przyszłości ukażą się kolejne tomy z cyklu „Nowe Crobuzon”, w końcu to uniwersum posiada jeszcze ogromny, niewykorzystany potencjał.

China Miéville po raz kolejny udowodnił, że jego wyobraźnią oraz pomysłami można by z powodzeniem obdzielić kilku pośledniejszych pisarzy. Mnogość różnorodnych ras, miejsc i postaci budzi w czytelniku żyłkę odkrywcy. Wszystko opisane jest z tak niezwykłą plastycznością oraz dbałością o szczegóły, iż mamy wrażenie, że przemierzamy krainy Bas-Lag wraz z bohaterami. Dodatkowym...

więcej Pokaż mimo to