-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel5
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2022
2022
2022
2022
Pisałem kiedyś o opinii Josifa Brodskiego, zgodnie z którą proza bardzo zyskuje na jakości, jeżeli tworzy ją poetka lub poeta. Bywa jednak i tak, że poezja unosi autorkę lub autora na skały, mielizny i w tatarak. "Dewocje" są w mojej opinii przykładem tej drugiej sytuacji.
Książka jest niestety pełna dopełniaczowych metafor a obraz wsi wskazywałby na XIX, góra początek XIX wieku, chociaż okazuje się, że opowieść jest dość współczesna. Niemniej wieś przedstawiona na kartach książki Anny Ciarkowskiej jest tak archaiczna, że czytając spodziewałem się wybuchu sporu o to, czy do podczas sianokosów można zastosować kosę zamiast tradycyjnego sierpa.
Nie odczuwałem emocji, nic mnie nie poruszało i ta krótka powieść zmęczyła mnie niemiłosiernie. Pozostałem niewierzący - także w urok i siłę "Dewocji".
Pisałem kiedyś o opinii Josifa Brodskiego, zgodnie z którą proza bardzo zyskuje na jakości, jeżeli tworzy ją poetka lub poeta. Bywa jednak i tak, że poezja unosi autorkę lub autora na skały, mielizny i w tatarak. "Dewocje" są w mojej opinii przykładem tej drugiej sytuacji.
Książka jest niestety pełna dopełniaczowych metafor a obraz wsi wskazywałby na XIX, góra początek...
2022
2022
Tę książkę czytałem dwa razy, ale nie tak, jak sobie to pewnie wyobrażacie. Otóż zacząłem ją czytać jak każdą inną pozycję poradnikowo-psychologiczną, szukając krzepiących myśli, które pomogłyby mi uporządkować doświadczenia. Nadać kształt intuicjom i przeżyciom. Tu jednak napotkałem poważną trudność. Otóż mam 47 lat i spory bagaż doświadczeń. Autorka ma dla takiego czytelnika nader mało istotnych rzeczy do powiedzenia. Wszystkie mieszczą się w moim zbiorze "oczywistości": nie da się zmarnować życia, jesteśmy formatowani i warunkowani do spełniania społecznych oczekiwań, ale przecież "możemy być sobą" i nie musimy podążać tą drogą. Oraz, moje ulubione, nigdy nie jest za późno, żeby coś zacząć. Życie nie kończy się na trzydziestce (na szczęście! od 17 lat byłbym w domu spokojnej starości!) i w ogóle żadne urodziny nie są magiczną cezurą dla tego, co nam wypada robić a czego nie, jeśli tylko chcemy i czujemy się z tym szczęśliwi.
Zacząłem zatem drugie czytanie. Z nastawieniem "co osoba bez bagażu doświadczeń faceta około pięćdziesiątki może wynosić z tej książki?" No tak. Jest szansa, że taka osoba znajdzie dzięki niej siłę do odrzucenia narracji o zmarnowanych potencjałach. Właściwie jest ona bardzo silnie wpleciona w naszą kulturę (weźmy biblijną przypowieść o talentach), wzmocniona przez miraże z mediów społecznościowych czy całe celebryctwo. Byłoby bardzo dobrze gdyby pani Katarzynie Czajce-Kominiarczuk udała się sztuka przekonania zmartwionych, żeby dali sobie spokój z wizją "sukces albo nic!" Zresztą autorka przytomnie pyta czym ten sukces w ogóle jest i jak go definiujemy.
Cieszyłbym się, gdyby udało się jej przekonać sfrustrowane i sfrustrowanych do tego, że granice 30, 40 i więcej lat nie zamykają nas na nowe doświadczenia, jeśli tylko sami jesteśmy na nie dość otarte i otwarci.
Zatem, podobnie jak autorka, mam nadzieję. Nadzieję, że znajdziecie w tej książce to coś. Może ja już to miałem i dlatego nie ucieszyłem się z natknięcia się na to po raz kolejny.
Tę książkę czytałem dwa razy, ale nie tak, jak sobie to pewnie wyobrażacie. Otóż zacząłem ją czytać jak każdą inną pozycję poradnikowo-psychologiczną, szukając krzepiących myśli, które pomogłyby mi uporządkować doświadczenia. Nadać kształt intuicjom i przeżyciom. Tu jednak napotkałem poważną trudność. Otóż mam 47 lat i spory bagaż doświadczeń. Autorka ma dla takiego...
więcej mniej Pokaż mimo to2022
No i proszę: po tylu latach polubiłem caffe latte. Wszystko dlatego, że pod miękkimi, gęstymi warstwami, które smakują tak łagodnie i przyjemnie, kryje się mocne espresso. Uderzenie jest zatem całkiem konkretne, ale mleczna domieszka zmniejsza esencjonalną gorycz. Z tym, że jej nie eliminuje. Moc oczywiście pozostaje.
Tak to dla mnie było z opowiadaniami ze zbioru "Nikt nie tańczył, jak mój dziadek" Kateryny Babkiny. Książce, która traktuje swoich bohaterów z czułością i delikatnie, chociaż to, co przeziera zza zdań jest okropne do granic wrażliwości. Generalne można powiedzieć, że w tym bardzo krótkim tomie (stron jest razem 94) i w zwartych opowiadaniach autorka opisała wojenne traumy pokolenia oraz ich współczesne skutki i dziedzictwo. Rodzinne powiązania bohaterek i bohaterów pozwalają im współodczuwać i współprzeżywać tragedię Holokaustu, dramat wojennego okrucieństwa, głodu, biedy i straty, straty, straty. Każdy radzi sobie z tym jak umie, lub raczej: nie radzi sobie na własny sposób.
Szczególną rolę odgrywają tu też przedmioty, jak tani pierścionek z rubinem - pamiątka, która w jakiś sposób nie pasuje nikomu, będąca wehikułem ludzkich dramatów. Odnalezienie drugiego identycznego otwiera kolejną perspektywę - nieco lustrzaną. W pierwszej historii zakończonej śmiercią, w drugiej - ocaleniem.
Mocne wrażenie wywarła na mnie historia mitologii wojennej - nie chcę zdradzać szczegółów i odbierać Wam przyjemności lektury. Powiem zatem tylko tyle, że dla Rosjan Wielka Wojna Ojczyźniana jest jednym z fundacyjnych mitów i reperkusje tego faktu widzimy chociażby w dużej akceptacji dla agresywnej polityki państwa. Opowiadanie "Bohaterowie nie umierają" pozwala na to spojrzeć z innej perspektywy i, mam nadzieję, nieco lepiej zrozumieć tę sytuację. Co oczywiście nie oznacza akceptacji - w żaden sposób.
Wszystko jest tu napisane pięknym językiem i warto docenić wielką pracę tłumacza - Bogdana Zadury. Kateryna Babkina unika wielkich słów i ocen. Nie mogłem oderwać się od tej książki i jednocześnie żałowałem, że tak szybko docieram do końca, kiedy nastoletni potomkowie i potomkinie pokolenia globalnego kataklizmu ruszają we własną niepewną przyszłość zostawiając za sobą mrok sprzed minionych dekad.
Życzę im, żeby prowadziło ich jakieś, choćby najwątlejsze światło.
No i proszę: po tylu latach polubiłem caffe latte. Wszystko dlatego, że pod miękkimi, gęstymi warstwami, które smakują tak łagodnie i przyjemnie, kryje się mocne espresso. Uderzenie jest zatem całkiem konkretne, ale mleczna domieszka zmniejsza esencjonalną gorycz. Z tym, że jej nie eliminuje. Moc oczywiście pozostaje.
Tak to dla mnie było z opowiadaniami ze zbioru "Nikt...
2022
Josif Brodski napisał, że powieść może tylko zyskać, kiedy bierze się za nią poetka / poeta. W drugą stronę nie działało to już tak dobrze. Ale na szczęście Oksana Zabużko w "Badaniach terenowych nad ukraińskim seksem" potwierdza trafność obserwacji noblisty. Rzeczywiście książka stoi formą poetycką, nie mówiąc już o fragmentach wierszy, którymi jest usiana. Ta forma w mojej ocenie ratuje wszystko. Są tu bardzo piękne fragmenty, lapidarne ale wymowne opisy a sposób prowadzenia narracji, mimo niełatwego stylu, który oddaje wewnętrzny monolog osoby w emocjonalnej rozsypce, pozwala bez większego trudu na odtworzenie wydarzeń i wypadków. Ten monolog zresztą czasami się urywa i głos zabiera narrator - zwykle na krótko, szybko oddając inicjatywę protagonistce.
Związek z kart "Badań terenowych..." jest burzliwy i dramatyczny. Ja odczytywałem go jako metaforę losów Ukrainy - rozpiętej między chęcią dołączenia do zachodu, ale nie pasującą do niego, a wschodem, z jego ciemną "otwartą na zło" stroną, której zasłoną okazuje się być głęboka, wspaniała sztuka.
Ale to tylko ogólna myśl. Książka jest bowiem bardzo bogata w historyczne odniesienia. Autorka sięga do doświadczeń z najnowszej historii kraju i opisuje także życie rozciągające się między komunistyczną przeszłością a współczesnością lat 90.
Jeżeli coś mi w "Badaniach terenowych..." zawadza, to jednak przesada. Jakby bohaterka patrzyła na swoje życie przez wielkie szkło powiększające i każda najdrobniejsza rzecz rosła w jej oczach do skali makro. Przykład? Ma dziewczyna ledwo pod 40 lat a pisze o sobie jak o kimś na progu starości. Złe wieści są takie, że biorąc pod uwagę średnią długość życia, będzie musiała tak marudzić na własny temat jeszcze kolejnych 40...
Ale szczerze podobała mi się ta książka. Szczególnie za umiejętność przekazania emocji, sportretowania postaci czy opisania wydarzeń w zwięzłej, właśnie poetyckiej formie. Szczerze polecam.
PS Tylko z tą starością... dajcie spokój
PS1 To dlatego, że sam mam pod 50 ;)
Josif Brodski napisał, że powieść może tylko zyskać, kiedy bierze się za nią poetka / poeta. W drugą stronę nie działało to już tak dobrze. Ale na szczęście Oksana Zabużko w "Badaniach terenowych nad ukraińskim seksem" potwierdza trafność obserwacji noblisty. Rzeczywiście książka stoi formą poetycką, nie mówiąc już o fragmentach wierszy, którymi jest usiana. Ta forma w...
więcej mniej Pokaż mimo to2022
Książka będąca głosem sprzeciwu wobec traktowania nauki - szczególnie genetyki - jako paliwa do niegasnącego silnika rasizmu. Mierząca się z wieloma wątkami, jak kwestie samych ras i ich taksonomii przez rzekomo wynikające właśnie z czynników pochodzenia sukcesy sportowe czy możliwości intelektualne. Fascynująca, erudycyjna i dobrze napisana. Czytaj: komunikatywna. Autor postawił sobie ambitny cel, bowiem bazą dla stereotypu jest dążenie do uproszczenia i redukcja złożoności. Proste wyjaśnienie na ogół oparte na zdroworozsądkowej obserwacji, które rodzi pokusę wszechwyjaśniającego podsumowania. Przykład? Ot, obiegowa opinia, że dominacja biegowa osób pochodzenia afrykańskiego wynika z ich genetycznych predyspozycji warunkowanych w toku ewolucji i czynników zewnętrznych. Np. przyszli mistrzowie mieliby biegać nawet do szkoły czy na uczelnie.
Nauka sięga jednak głębiej, w złożoną i wciąż niejasną siatkę genów. Szuka wzorów, potwierdzeń i zaprzeczeń. Zawsze jest gotowa mierzyć się z inną opcją, jeżeli znajduje ona potwierdzenie w wynikach badań i doświadczeń. Stereotyp - odwrotnie. Pozostaje raczej głuchy na argumenty, impregnowany na alternatywne warianty i wyjaśnienia. A ponieważ dotyczy to ludzi in gremio, nawet naukowcy nie są od tego wolni. To dodatkowo komplikuje sprawę, właściwie do poziomu, w którym rzeczowa dyskusja i gotowość do uznania racji strony przeciwnej zdają się być czymś arcytrudnym do zainicjowania.
I to jest dla mnie największy problem "Tak samo innych". Wydaje mi się, że autor dobrze rozumie sytuację i dlatego przywołuje zdanie Johnatana Swifta, zgodnie z którym nie da się kogoś przekonać argumentem wynikającym z myślenia, jeżeli oponent nie doszedł do swojego przekonania właśnie drogą intelektu. Krótko mówiąc, jeżeli poglądy opierają się w dużej mierze na emocjach, racjonalna argumentacja niemal na 100% zawiedzie.
Książka zatem raczej trafi do przekonanych, niż przekona sceptyków. Ale stanowi świetną prezentację metody naukowej i żarliwy manifest równości wszystkich ludzi, niezależnie od rasy, IQ czy genetycznych predyspozycji sportowych oraz innych. Warto po nią sięgnąć, co szczerze rekomenduję.
Książka będąca głosem sprzeciwu wobec traktowania nauki - szczególnie genetyki - jako paliwa do niegasnącego silnika rasizmu. Mierząca się z wieloma wątkami, jak kwestie samych ras i ich taksonomii przez rzekomo wynikające właśnie z czynników pochodzenia sukcesy sportowe czy możliwości intelektualne. Fascynująca, erudycyjna i dobrze napisana. Czytaj: komunikatywna. Autor...
więcej mniej Pokaż mimo to2022
To jedna z tych książek, które właściwie mógłbym ocenić ze względu na dwojakie kryterium. Pierwszym jest tematyka a drugim walory literackie. Sporo zresztą ostatnio znajduję podobnych pozycji na bibliotecznych i księgarskich półkach. Tekstów mierzących się z czymś super istotnym i ważnym, ale formalnie dyskusyjnych i nie wywołujących we mnie emocji czy wzruszeń.
"Blisko coraz bliżej" opowiada o kobiecej seksualności. I to w dość szerokim spektrum. Naprawdę warto docenić mnogość wątków: od seksu i erotyzmu osób z niepełnosprawnościami, przez dokopywanie się do marzeń, fantazji i potrzeb przez gromadzące się latami pokłady wstydu, wyparcia, niespełnień, czy wreszcie kwestie "slutshamingu", który spotyka kobiety otwarcie mówiące o swoich potrzebach. Seks jest tutaj fundamentalnym składnikiem życia. Komunikacja między partnerami, świadome dbanie o tę część związku - to wszystko Danuta Awolusi ujęła bardzo udanie. Wydaje mi się, że to bardzo ważne. Oczywiście autorka nie wyważa tu żadnych zatrzaśniętych na głucho drzwi, bo są one przynajmniej dość szeroko uchylone - sądząc po ilości książek poruszających w ten czy inny sposób podobne kwestie. Ale mimo wszystko warto docenić bezpośredni język, otwartość i skalę zadania, jakie postawiła sobie Danuta Awolusi.
Książka jest odważna i ważna - gdy mowa o wspomnianej treści i tematyce. Natomiast forma... No cóż.
Wydaje mi się, że "Blisko coraz bliżej" pada ofiarą podobnej choroby co "Koniec mężczyzn". Ze względu na mnogość wątków i postaci rozrasta się do sporych rozmiarów i siłą rzeczy zmusza do rezygnacji i cięć. W tym wypadku wylatują opisy, wszelkie smaczki, poetyka i tym podobne drobiazgi. Akcja, akcja, akcja. Niestety, cierpi na tym moje czytanie i trudno mi się utożsamić praktycznie z kimkolwiek, skoro na dobre nie potrafię nawet powiedzieć, jak on / ona w ogóle wygląda i kim na dobrą sprawę jest.
Postacie są czasem tak jednowymiarowe, że sprawiają wrażenie wyciętych z kartonu. Ich dialogi bywają płaskie jak Mazowsze i nie zdradzają głębi i złożoności ludzkiej istoty. Bohaterki przeżywają na kartach tej powieści wielkie napięcia, ale nie umiałem wejść w ich buty i w ich świat. Wydaje mi się, że to właśnie przez brak poetyki, niedopowiedzeń. Przez ciągłą ekspozycję i dosłowność. To oczywiście moje zdanie, co chciałbym mocno podkreślić.
Zdarzają się zdania całkiem niedobre. Np. takie, że ulica wyglądała jak bardzo zaniedbana, którą ktoś zaraz ma zacząć odnawiać. Serio, nie rozumiem co to w ogóle znaczy. Jak wygląda ulica, którą ktoś ma zamiar rewitalizować? Gdyby napisać, że stały tam jakieś tablice z informacją o nadchodzących pracach w projekcie, nie wiem - stał ankieter i pytał o kwestie społeczne - to byłoby jasne. Ale tak? Asfalt się mienił radosnym oczekiwaniem? Nie pojmuję.
Albo: bohaterki podjeżdżają pod hotel i SPA. Dowiadujemy się, że budynek jest monumentalny. Ale w jakim stylu? Widzimy w wyobraźni duży gmach, ale jaki? Co to za miejsce? I tak dalej.
Chciałbym jednak powiedzieć, że pomimo tego nie żałuję tej lektury. Cieszę się, że została napisana i może pomóc - kobietom i mężczyznom - lepiej się komunikować. Kochać siebie i dobrze się rozumieć. Razem i osobno, co równie ważne.
To jedna z tych książek, które właściwie mógłbym ocenić ze względu na dwojakie kryterium. Pierwszym jest tematyka a drugim walory literackie. Sporo zresztą ostatnio znajduję podobnych pozycji na bibliotecznych i księgarskich półkach. Tekstów mierzących się z czymś super istotnym i ważnym, ale formalnie dyskusyjnych i nie wywołujących we mnie emocji czy wzruszeń.
"Blisko...
2022
Piękna, poetycka, wzruszająca literatura. Oczywistym skojarzeniem jest podobieństwo do "Kroniki zapowiedzianej śmierci", ale to tylko kwestia konstrukcji, w której od początku znamy losy kluczowej postaci. Reszta jest na wskroś oryginalna. Opowiada o kulturze, która zmusza wszystkich do trzymania w tajemnicy fundamentalnych pragnień, fascynacji i marzeń. Wszystko w świecie pełnym przemocy, który szybko wychwytuje "anomalie" i absolutnie bezlitośnie je wyplenia. Już na samym początku dowiadujemy się, jak niewiele trzeba, aby zlinczowano człowieka. W takiej rzeczywistości osoby nieheteronormatywne dosłownie grają ze śmiercią - jeżeli się ujawniają. I dlatego część decyduje się tkwić w bezpiecznym azylu, co nie wszyscy potrafią.
Patriarchalny porządek świata przedstawionego wymusza na ludziach określone role i zachowania. Rodzice gubią się w nich tak samo jak ich dzieci. A kiedy odnajdują drogę ku czystym uczuciom jest już często za późno i szanse na prawdziwą (podkreślmy to słowo) więź są już dawno i na zawsze stracone. Albo wszystko przekreśla niewyobrażalna tragedia.
Książka nie ma dla mnie słabych punktów. Język jest wspaniały a narracja, mimo tego, że rzeczywiście znamy los tytułowej postaci, nie traci temperatury zaś napięcie trzyma do ostatnich zdań.
Szczerze rekomenduję!
Piękna, poetycka, wzruszająca literatura. Oczywistym skojarzeniem jest podobieństwo do "Kroniki zapowiedzianej śmierci", ale to tylko kwestia konstrukcji, w której od początku znamy losy kluczowej postaci. Reszta jest na wskroś oryginalna. Opowiada o kulturze, która zmusza wszystkich do trzymania w tajemnicy fundamentalnych pragnień, fascynacji i marzeń. Wszystko w świecie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022
Książka, która zmieniła reportaż jako formę literacką. Pasjonująca, napisana żywym językiem i cudownie wielowątkowa oraz wieloplanowa. Kanwą są oczywiście amerykańskie programy kosmiczne z lat 50. i 60., kiedy to cały kraj zmobilizował się do technologicznego wyścigu z wyprzedzającym USA w podboju gwiazd Związkiem Radzieckim. Ale w gruncie rzeczy to opowieść o emocjach, ambicjach, hierarchiach i walce o uznanie. W tym stechnologizowanym świecie potężnych rakiet, komputerów i inżynieryjnego wysiłku, siły przeciążeń i grawitacji działały równie mocno, jak typowe ludzkie uczucia i potrzeby dotarcia na szczyt "niewidzialnej piramidy" uznania oraz szacunku.
I oczywiście wiele z tego, o czym pisał autor pozostaje kwestią uniwersalną. "Najlepsi kowboje..." to, jak pisał Tukidydes, "nabytek na zawsze". W tym znaczeniu, że oczywiście zmieniają się rekwizyty, technika i nauka prą do przodu, ale my - my wciąż zmagamy się z tym samym, media wciąż kreują nowych bohaterów i bohaterki zbiorowych wyobrażeń, politycy podejmują na pozór racjonalne decyzje na podstawie trudnych do pojęcia złudzeń czy wręcz histerii. Całkiem jak wtedy, kiedy obawiano się, że ZSRR zacznie bombardować świat zachodu wprost z ziemskiej orbity...
Moim zdaniem to pozycja obowiązkowa. Bardzo polecam!
Książka, która zmieniła reportaż jako formę literacką. Pasjonująca, napisana żywym językiem i cudownie wielowątkowa oraz wieloplanowa. Kanwą są oczywiście amerykańskie programy kosmiczne z lat 50. i 60., kiedy to cały kraj zmobilizował się do technologicznego wyścigu z wyprzedzającym USA w podboju gwiazd Związkiem Radzieckim. Ale w gruncie rzeczy to opowieść o emocjach,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022
"Lubimy czytać" zachęca mnie "Oceń i napisz opinię". Ocenić nie mam odwagi. Trudno mi pochylać się nad wartością literacką, konstrukcją czy zawartością merytoryczną, skoro mówimy o książce będącej dowodem olbrzymiej miłości córki do ojca. Powiedzmy górnolotnie: pomnikiem ich więzi. "Obudź się Rosjo" to tyleż tytułowy apel, co przejście przez żałobę. Książka powstała w końcu ledwie rok po zabójstwie Borysa Niemcowa. Buzujące pod wydrukowanymi zdaniami emocje są wyczuwalne i żywe. Trochę jak inkluzja w bursztynie, książka zachowuje je na zawsze. Czy to istotne, na ile "ładnie" to wygląda? Według mnie nie.
Żanna Niemcowa tłumaczy swoją decyzję o opuszczeniu kraju. Opisuje machinę propagandową, formatującą umysły Rosjan od tylu już lat. Pisze o początkach eksperymentu z demokracją i jego fatalny koniec, który ma dziś twarz Władimira Putina - groteskowo podobnego do Voldemorta i podobnie uosabiającego siły czystego zła. W "Obudź się..." bardzo często powraca wątek zajęcia Krymu i jest jak przespany alarm dla nas wszystkich. Tak. Wtedy zaczynało się na dobre to, co dziś nie schodzi z pierwszych stron naszych mediów informacyjnych. Wojna. Nieszczęście. Śmierć.
I wreszcie ta intymna opowieść o Borysie Niemcowie - ojcu. Nie bezkrytyczna, ale pełna wielkiej miłości i podziwu. Wzruszająca. Tyle potrafię napisać.
Rosja się nie obudziła. To jasne. A może: nie tak i nie ta, o której marzyli Borys i Żanna Niemcowowie. Potraktujmy tę książkę jak niewielki element barykady, którą codziennie wznosimy na drodze zła. Wierzę głęboko, że w końcu je pokonamy. Także dzięki pamięci o bohaterach, którzy zginęli w walce. Słowa i pamięć mają wielką siłę. To dlatego każda tyrania chce opowiadać własną historię.
Sięgnijcie, przeczytajcie. Nie pożałujecie.
"Lubimy czytać" zachęca mnie "Oceń i napisz opinię". Ocenić nie mam odwagi. Trudno mi pochylać się nad wartością literacką, konstrukcją czy zawartością merytoryczną, skoro mówimy o książce będącej dowodem olbrzymiej miłości córki do ojca. Powiedzmy górnolotnie: pomnikiem ich więzi. "Obudź się Rosjo" to tyleż tytułowy apel, co przejście przez żałobę. Książka powstała w końcu...
więcej mniej Pokaż mimo to2022
2022
Zacznijmy od końca, czyli od zapowiedzi z ostatniej strony okładki. A robię tak dlatego, że to właśnie te krótkie teksty skusiły mnie i skłoniły do kupienia "Jej ciała i innych stron", kiedy przeglądałem ofertę nadmorskiego kiermaszu taniej książki. Miała to być zatem pozycja pełna "drapieżnych i przekraczających granice opowiadań", mocno erotyczna (Olga Wróbel - "Kurzojady") i wreszcie pełna fascynujących i intymnych portretów kobiecych (Anna Dziewit-Meller). Żadna z tych opinii nie jest - według mnie - prawdziwa.
Wracamy zatem na start: książkę otwiera motto tak estetycznie i znaczeniowo bezwartościowe, że w sumie z miejsca pożałowałem wydanych pieniędzy. Oto ono:
"bóg powinien uczynić kobietę śmiercionośną
kiedy z mężczyzn uczynił potwory"
Dobre, prawda? Jasne, że bardzo łatwo skreślić moje obiekcje, skoro jestem potwor... to znaczy mężczyzną. Ale wystarczy zastanowić się przez dwie minuty i cała ta fraza zdradza absolutną pustkę znaczeniową. Spróbujmy: istnieje sobie jakiś bóg, który na raz zmienia facetów w sui generis bestie. Perspektywa groteskowa i do odrzucenia. Więc może: istnieje bóg, który w samej płci męskiej zawiera cechy potworne. No dobrze, ale przecież tych facetów rodzą i wychowują kobiety. Czyli śmiercionośna kobieta rodzi potwora? I co dzieje się dalej? Ginie ta męska bestia, czy jest wychowywana i dorasta do pełni okropieństwa? A może dziecko nie jest jeszcze... OK, wystarczy. To nie ma sensu i w mojej ocenie jest zwyczajnie seksistowskie. Mimo wszystko dałem szansę opowiadaniom Carmen Marii Machado. Jak je znajduję?
Z całego zbioru bronią się w mojej opinii dwa, może trzy teksty. Pierwsze, zbudowane w całości z opowieści rodem z serii "Strefa mroku" i ładnie poprowadzone w tej konwencji. Odczytałem je jako opowieść o tym, że oddanie każdego skrawka indywidualności i osobności kończy się nieszczęściem i smutkiem bez granic.
Podobało mi się opowiadanie "8 kęsów". Ciężkie i bolesne rozliczenie z macierzyństwem dalekim od idyllicznych obrazów z Instagrama. Oj, dalekie.
I "Towarzyskie trudności" o kobiecie, która zaczyna słyszeć myśli aktorów i aktorek filmów porno. Ale w gruncie rzeczy to opowieść o traumie, która przekreśla tyle fundamentalnych dla bohaterki rzeczy. O ofierze przemocy, najpewniej gwałtu. O ile można to tak ująć, podobało mi się to, jak autorka prowadzi narrację, jaki nastrój odmalowuje, jakie emocje wzbudza oszczędną formą prowadzonej historii.
I tyle, niestety. Pozostałe opowiadania są według mnie nieciekawe i nieudane. Wspomniany na początku mojej opinii erotyzm jest mechaniczny i dosłowny do tego stopnia, że przestał na mnie robić jakiekolwiek wrażenie. A pamiętam, jak mocno przemawiała do mnie Sara Hill - właśnie dlatego, że zostawiała wiele w sferze niedopowiedzenia. Wyobraźnia, impresjonistyczna malarka, naprawdę doda wszystko, co potrzebne, aby wpłynąć na zmysły lepiej, niż film z etykietą xxx. Niestety w "Jej ciele i innych stronach" rzecz wygląda inaczej i przez to zupełnie to na mnie nie zadziałało.
Według zapowiedzi ten zbiór to feministyczne "Black Mirror". Pewnie tak: efekciarskie zagrania pod którymi ledwo płynie jakaś rzeczywista treść - to łączy dla mnie oba wymienione zjawiska kultury. Nie jest to książka, do której będę wracał. Nie polubiliśmy się, co może wynika z faktu, że potwory takie jak ja czytają po prostu źle. Co robić.
Zacznijmy od końca, czyli od zapowiedzi z ostatniej strony okładki. A robię tak dlatego, że to właśnie te krótkie teksty skusiły mnie i skłoniły do kupienia "Jej ciała i innych stron", kiedy przeglądałem ofertę nadmorskiego kiermaszu taniej książki. Miała to być zatem pozycja pełna "drapieżnych i przekraczających granice opowiadań", mocno erotyczna (Olga Wróbel -...
więcej mniej Pokaż mimo to2022
2022
Zalety tak skonstruowanych książek są dość oczywiste: mamy szansę poszukać różnic kulturalnych, a także natknąć się na pewne, niekiedy zaskakujące, podobieństwa. Pomyśleć nad tym, co uniwersalne, a co zmienne i zależne od norm społecznych. I to na pewno nie jest błahe czy bezwartościowe.
A wady? No cóż. Książka składa się zasadniczo z przeprowadzanych przez autorkę wywiadów. Czasami są one przedzielone jakimś krótkim wprowadzeniem, czy ogólną refleksją, która ma nas wprowadzić w kontekst rozmowy. Są to jednak krótkie fragmenty i mam wrażenie, że pozbawiona ich publikacja niewiele by straciła. Najważniejsze według mnie jest to, że w takiej konwencji twórczyni wybiera jakąś grupę i z tej grupy tworzy reprezentację całości społeczeństwa. Umówmy się, że nawet przy najszczerszej chęci zapewnienia szerokiego spektrum, nigdy nie będzie ono pełne i reprezentatywne. Choćby dlatego, że autorka rozmawia z ludźmi o określonym społecznym statusie, wykształceniu i światopoglądzie. Pisząc o tym ostatnim mam na myśli fakt, że na kartach "Szwedzkiej sztuki kochania..." nie znajdziecie na przykład konserwatystek czy konserwatystów. Nawet osoby deklarujące się jako monogamiczne i spoglądające w stronę bardziej tradycyjnych modeli czy wartości są otwarte i pełne zrozumienia na inne formy czy sposoby życia erotycznego czy miłości w ogóle.
Niestety, autorka nie wnika w sens wypowiedzi swoich rozmówczyń i rozmówców szczególnie głęboko. Weźmy ostatni rozdział, w którym pojawia się fascynująca sytuacja: bohaterka jest wprost uzależniona od bycia zakochaną. Dla tej pani miłość to ten dobrze nam znany stan unoszenia się nad ziemią, niepewności, pożądania i zrywania z siebie ubrań już za progiem domu czy mieszkania. Kiedy ten stan oczywiście się wypala, dama rusza na łowy i tak to się kręci. Nie zrozumcie mnie źle: nie mam zamiaru tego oceniać. Chodzi mi jednak o to, że więcej o miłości dowiecie się z książek Esther Perel, która opiera się na wiedzy naukowej i własnej praktyce terapeutycznej, niż na wywodach kogoś, kto permanentnie musi czuć w brzuchu motyle. Można też sięgnąć po dość nowy film "Granice miłości" i spojrzeć na otwarte czy poliamoryczne związki jeszcze inaczej.
Czytałem opinie osób zawiedzionych zawartością "Szwedzkiej sztuki kochania..." - wiele osób spodziewało się czegoś odważniejszego, bezpruderyjnego i chyba potwierdzającego ich własne podejście do relacji oraz związków. Rozumiem takie stanowisko, chociaż się z nim nie zgadzam. Mnie bardziej brakuje większego zaangażowania autorki w rozmowy. Przyciśnięcia rozmówczyń i rozmówców. Próby zajrzenia za dekoracje, które przed nią i przed nami rozstawiają mówiąc "to jest moje / nasze życie". Mam wrażenie, że Katarzyna Tubylewicz zdołała jedynie opisać właśnie te dekoracje. Dość ładnie, ale płasko i bez głębi.
Zalety tak skonstruowanych książek są dość oczywiste: mamy szansę poszukać różnic kulturalnych, a także natknąć się na pewne, niekiedy zaskakujące, podobieństwa. Pomyśleć nad tym, co uniwersalne, a co zmienne i zależne od norm społecznych. I to na pewno nie jest błahe czy bezwartościowe.
więcej Pokaż mimo toA wady? No cóż. Książka składa się zasadniczo z przeprowadzanych przez autorkę...