rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Można zgodzić się z tym, że ta książka jest nijaka, bo taka ma być w zamiarze. Houellebecq wyśmiewa nasze konsumpcyjne podejście do życia.. choć wyśmiewa to chyba przesadzone słowo, bowiem narracja jest tak wesoła jak autor na zdjęciu z tylnej okładki tejże książki. Dla facetów w średnim wieku może być to cios w poczucie dumy, bo obrywa się wszystkim, i sybarytom, i ascetom. Obrywa się dyrektorom i Panom Józkom. W tej błotnej bitwie dostaje także sam autor, bo przecież narrator "Poszerzenia.." jest Michelem na wskroś.

Ścieg splecionych lepszych i gorszych fragmentów jest subtelny, bez aberracji. Ta książka jest tak wyzuta z emocji, że na myśl przychodzi mi słowo "czerstwa". Seks jako towar? Seks jest leitmotivem tej powieści, a dokładnie: seks a kapitalizm, seks a wolna konkurencja. Seks a jego brak.

Poza tym zadumać się można dzięki Houellebecq`owi: nad wytwarzaniem sztucznych potrzeb przez duże korporacje i podatnością na nie, nad losem samotnika w świecie rozpędzonych karierowiczów, a także nad rozwojem społeczeństwa informacyjnego.

In minus - przydługie anegdoty. Książka jest po prostu trochę za długa, choć liczy sobie bodaj 160 stron.

Można zgodzić się z tym, że ta książka jest nijaka, bo taka ma być w zamiarze. Houellebecq wyśmiewa nasze konsumpcyjne podejście do życia.. choć wyśmiewa to chyba przesadzone słowo, bowiem narracja jest tak wesoła jak autor na zdjęciu z tylnej okładki tejże książki. Dla facetów w średnim wieku może być to cios w poczucie dumy, bo obrywa się wszystkim, i sybarytom, i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Morfiną byłem odurzony, zaś Drach to jedynie znajomy.

Proza Twardocha jest bardzo hermetyczna i oszczędna. Ciężko mi jakoś przyjąć słowa autora o uniwersalności książki, gdyż ta jest wg mnie iście śląska, kartki pachną niemal wusztzupą. Dla mnie, Krakusa do szpiku, wcale nie jest to wada; to nawet okrzyk bojowy dla twórców, że da się pisać książki-hymny ku chwale swojego regionu. Hermetyczność zatem, nie jest w tym wypadku klaustrofobiczna. Na czym polega oszczędność narracji? Ziemia Silesii prawie nie mówi o ludzkich emocjach, bo ich po prostu nie zna. Porusza wiele kwestii obyczajowych i relacji międzyludzkich, ale zazwyczaj na chłodno. Myślę, że Twardoch znalazł złoty środek między powieścią obyczajową, a rocznikiem, bo mnóstwo tu suchych faktów. Jak dla mnie to nowa wizja sagi.

Jedynym problemem, który wcale nie jest taki mały, jest to, że.. nie bardzo wiem, co Twardoch chciał mi tą książką uświadomić.. Nieuchronność przed śmiercią? Że jestem władcą swojego życia? Jeszcze to zdanie, że wszystko co się stało i wszystko co się nie stało tak naprawdę nie ma znaczenia. Ziemio, aż tak nas traktujesz? Jak sprzedawca klienta w Tesco? Że jesteśmy jak turnus na wczasach, który odjedzie i pojawi się nowy? Przecież skoro jestem panem i władcą to chyba czyni mnie wyjątkowym. I chyba też dlatego chciałaś przedstawić mi losy rodziny Magnorów i Czoików. Nieprzypadkowy przypadek.

Szczepan jest jednym z moich faworytów, rozpędzającym się Pendolino, dopiero gdzieś na półmetku swoich możliwości, ale albo moje wnioski są zbyt liche, albo powinienem "Dracha" potraktować bardziej dosłownie.

Morfiną byłem odurzony, zaś Drach to jedynie znajomy.

Proza Twardocha jest bardzo hermetyczna i oszczędna. Ciężko mi jakoś przyjąć słowa autora o uniwersalności książki, gdyż ta jest wg mnie iście śląska, kartki pachną niemal wusztzupą. Dla mnie, Krakusa do szpiku, wcale nie jest to wada; to nawet okrzyk bojowy dla twórców, że da się pisać książki-hymny ku chwale swojego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie odważę się napisać recenzji. Książka jest FENOMENALNA!

Nie odważę się napisać recenzji. Książka jest FENOMENALNA!

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To kolejny cios, którego hit note brzmi: "Nigdy nie zrozumiesz kobiet!". Wiem, już się z tym pogodziłem, choć bywam ambitnie dociekliwy. Książka to tragikomiczny opis przeżyć niedojrzałej dziewczyny, której "życie się dzieje". Jej huśtawki nastrojów są tak straszne, że nieraz miałem ochotę rzucić nią o ścianę. Książką oczywiście. Alicję za to kopnąłbym najchętniej w czteroliterowe siedzisko, tak dla opamiętania. Choć nie wiem czy to by coś dało w przypadku tak obłąkanej i samolubnej hipokrytki.

Poza tym:
- autorka się powtarza; powtarza nawet żarty, a te jak wiemy, opowiedziane drugi raz już nie są śmieszne (dramat zgłębia fakt, że za pierwszym razem też nie są śmieszne)
- miejscem akcji jest Kraków, ale opisany jest bardzo słabo. Ciężko nazwać to plusem czy minusem. W zasadzie akcja mogłaby się toczyć w Rzeszowie czy Otwocku. Wystarczyłoby zmienić tylko nazwy niektórych ulic i klub, w którym Alicja po pijaku uprawia seks.
- zdecydowanie najsłabsza pozycja pośród Archipelagów.

To kolejny cios, którego hit note brzmi: "Nigdy nie zrozumiesz kobiet!". Wiem, już się z tym pogodziłem, choć bywam ambitnie dociekliwy. Książka to tragikomiczny opis przeżyć niedojrzałej dziewczyny, której "życie się dzieje". Jej huśtawki nastrojów są tak straszne, że nieraz miałem ochotę rzucić nią o ścianę. Książką oczywiście. Alicję za to kopnąłbym najchętniej w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo amerykański, kompletny thriller. Akcja wciąga, dzieje się dużo zaskakującego. Katzenbach jest mistrzem gatunku.

Bardzo amerykański, kompletny thriller. Akcja wciąga, dzieje się dużo zaskakującego. Katzenbach jest mistrzem gatunku.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ilu ludzi, tyle opinii - i to bardzo dobrze.

Wyobraźmy sobie układ współrzędnych, w którym oś x to czas, a oś y to miejsce. Teraz narysujmy okrąg, który będzie znajdował się w tym układzie centralnie, po równi w każdej ćwiartce. Następnie zmodyfikujmy troszkę ten okrąg, ciągnąc go za boczki, klepiąc po główce, tak, by nabrał on kształtów naszego kraju. W punkcie (0,0) możemy umieścić Kędzierzyn-Koźle, ale ja jednak wstawiłbym Rudnickiego. Tak gotowy rysunek to schemat prozy Pana Janusza.

Proza świetna; książka, która rozpędza się z każdym zdaniem; skojarzenia i porównania epickie (choć tu może "liryczne" będą większym komplementem). Można by się przyczepić w pewnych momentach, że to sztuka dla sztuki, ale koniec końców każdy fragment tej prozy jest bardzo wymowny. Ktoś będzie pracował nad obrazem całe życie i wyjdzie mu śmieszny bohomaz, ktoś wyleje kawę na poranną gazetę i wyjdzie mu z tej plamy dzieło sztuki. Rudnicki ma ten dar przemieniania.

Na końcu książki dostajemy kilka króciutkich opowiadań, które są esencją wybitności autora. To espresso doppio dla emocji. Tymi krótkimi formami autor zamyka buzię wszystkim psioczącym, że jego prozatorskie wyczyny to bzdety o trzepaniu dywanów. Polecam tym, chcącym się pośmiać, ale i zadumać.

Ilu ludzi, tyle opinii - i to bardzo dobrze.

Wyobraźmy sobie układ współrzędnych, w którym oś x to czas, a oś y to miejsce. Teraz narysujmy okrąg, który będzie znajdował się w tym układzie centralnie, po równi w każdej ćwiartce. Następnie zmodyfikujmy troszkę ten okrąg, ciągnąc go za boczki, klepiąc po główce, tak, by nabrał on kształtów naszego kraju. W punkcie (0,0)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Panie Mariuszu, ile Pana jest w Śledzienniku? Czy podobieństwa kończą się na tej samej ilości sylab w imieniu i nazwisku i tej samej dacie urodzenia? Dodajmy, że Śledziennik jest też pisarzem! Dużą podpowiedzią byłby zapis badania USG Pańskiej jamy brzusznej, najlepiej sprzed kilku lat, myślę, że to rozwiałoby moje wątpliwości. Z drugiej strony, próba wyłuskania tego dowodu mogłaby świadczyć o moim natręctwie i o niezrównoważeniu, że pozwolę sobie użyć eufemizmu. Ale ad rem.

Kto z nas lubi szpitale? Może znajdą się i tacy miłośnicy-masochiści, niemniej większość z nas unika ich jak ognia. Jednak kiedy ognisko płonie językami dłuższymi od krowich, przychodzi moment, że musimy znaleźć się na oddziale. Na oddziale, który często wprawia nas w nastrój... melancholijny? (sic!) nostalgiczny (the siccest!). Jednak to prawda, w szpitalu często: myślimy o życiu, przewartościowujemy je, doceniamy to co mamy (wybaczcie syndrom Grocholskich truizmów). 40letni Emil Ś. trafia na oddział chorób wewnętrznych ze swoimi walizkami, w których oprócz niezbędnika szpitalnego (e.g. piżama w słonie, książka "Śmierć Pięknych Saren") znajdują się jego wspomnienia. Wspomnienia, które Emil przywołuje i analizuje, spisując przy tym wnioski do nowej książki, dedykowanej swojej ukochanej. Bohater opowiada o miłości (nieudolnie), o dzieciństwie, o czasach PRLu i o wszystkim co miało wpływ na jego ukształtowanie psycho-fizyczne.

Cudownie opisany w książce jest szpital. Sieniewicz, jak zwykle, potrafi w niezwykle dosadny i obrazowy sposób przedstawić to, co wszyscy widzimy, ale nieczęsto dostrzegamy. Oczywiście w książce roi się od metafor, gryzących nas w pośladek i od gier słownych dla zaawansowanych (Zaawansowany - rzecz. M. ktoś, kto mając na myśli dane słowo, będzie używał wszystkich innych je opisujących, po to by poćwiczyć troszkę mózgownicę).

Emil Ś., tytułowy hipochondryk, opowiada swoją historię, bowiem jak twierdzi, dzięki temu, że ktoś umie opisać swoje życie, zachowując ciąg przyczynowo-skutkowy, będzie wiedział czym jest szczęście. I ta książka jak najbardziej po to jest. Po to byśmy zwolnili, przeszli na szpitalne obroty, gdzie wskazówki zegarów stają się ociężałe i syte jak po trzech schabowych z kapustą, a Chronos żongluje wtorkami, czwartkami i innymi jak tenisowymi piłeczkami. Polecam z czystym sumieniem.

Panie Mariuszu, ile Pana jest w Śledzienniku? Czy podobieństwa kończą się na tej samej ilości sylab w imieniu i nazwisku i tej samej dacie urodzenia? Dodajmy, że Śledziennik jest też pisarzem! Dużą podpowiedzią byłby zapis badania USG Pańskiej jamy brzusznej, najlepiej sprzed kilku lat, myślę, że to rozwiałoby moje wątpliwości. Z drugiej strony, próba wyłuskania tego dowodu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Omerta, czyli trzymać język za zębami; czyli "jeśli bym Ci powiedział, musiałbym Cię zabić"; czyli nie olewaj tajemnic. Coś tam jednak szepnę Wam po cichu.

Choć Puzo ma manię opowiadania wielu szczegółów i choć często wydaje się jakby zaczynał kolejną równoległą opowieść, to jednak jego historie, dykteryjki płyną we właściwym kierunku, a historia wygląda jak odwrócone drzewo genealogiczne, lub jak mapa rzek Polski, gdzie wszystkie płyną do jednego ujścia. Ujście! U Puzo nie ma zakończenia, które wywoła u nas oczopląs. Jest to opowieść, której końca możemy się spodziewać. Dla mnie jest to plus, bowiem dzięki temu historia nie traci na wiarygodności.

Zastanawiam się też skąd Puzo wie tyle o świecie mafii? Moje myśli są jednak zamglone omertą.

Jak wielki wpływ ma na nas miejsce, w którym się rodzimy? Siedzę w Krakowie i zastanawiam się co by było, gdybym był Sycylijczykiem czystej krwi. Oprócz tego, że o ojcu mówiłbym padre, moi przyjaciele zapewne wyglądaliby inaczej, ale jak wyglądałby mój kodeks moralny? Mafia działa bezwzględnie, ale przyznać im trzeba, że lojalności mogliby uczyć w niejednym społeczeństwie.

Janusz Józefowicz w jednej z polskich komedii mówi, że w swoim życiu przeczytał jedną książkę - "Ojca Chrzestnego" - i że po tej lekturze wie, że nie oszukuje się przyjaciół, że ważne są szczerość, honor, lojalność. Polecam nie kończyć na jednej pozycji, bo "Omerta" też jest... ćśśśśś.

Omerta, czyli trzymać język za zębami; czyli "jeśli bym Ci powiedział, musiałbym Cię zabić"; czyli nie olewaj tajemnic. Coś tam jednak szepnę Wam po cichu.

Choć Puzo ma manię opowiadania wielu szczegółów i choć często wydaje się jakby zaczynał kolejną równoległą opowieść, to jednak jego historie, dykteryjki płyną we właściwym kierunku, a historia wygląda jak odwrócone...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nie pytaj o Polskę Natalia Bobrowska, Joanna Maria Chmielewska, Sylwia Chutnik, Agnieszka Drotkiewicz, Wojciech Kołyszko, Teresa Pietruska-Mrożek, Grażyna Plebanek, Piotr Rowicki, Beata Rudzińska, Sławomir Shuty, Wioletta Sobieraj, Izabela Sowa, Edyta Szałek, Kamila Waleszkiewicz, Szymon Wigienka, Paweł Daniel Zalewski
Ocena 5,2
Nie pytaj o Po... Natalia Bobrowska, ...

Na półkach:

Zdążyłem przeczytać tylko kilka pierwszych opowiadań i zgubiłem książkę. Zostawiłem ją najprawdopodobniej w autobusie. Jak wypatrzę ją w którejś z tanich księgarni to kupię, bo nie lubię tych niedokończonych. Szkoda, że bardziej w głowie zapadło mi opowiadanie beznadziejne, a nie świetne. Na tym mało zaszczytnym miejscu znajduje się tekst Pani Pietruski-Mrożek, która serwuje nam gniota dla dzieci, dobrego do interpretacji na egzaminie gimnazjalnym. Nic więcej nie powiem, bo nie mam książki przed sobą.

Edit: Znalazłem. Za 7 zł w jednej z krakowskich księgarni. Pluję sobie w brodę, że nie wydałem tej sumki na na słoiczek Nutelli czy 10 kg ziemniaków. Jak można wydać takie opowiadania?! Przydałaby się blaszka w czółko temu, kto nadzorował dobór prac. Na jednej ze stron recenzenckich znalazłem opinię czytelniczki, że opowiadania ze zbioru poziomem są zbliżone do poprawnych wypracowań gimnazjalnych. Zgadzam się. Tylko dlaczego ktoś chce, żebym to czytał? I jeszcze płacił! Aaaaa! Co do dwóch autorów, na których liczyłem: Agnieszka Drotkiewicz sama nie obroni zbioru, a Sławomir Shuty chyba stał się więźniem własnych konwencji.

Zdążyłem przeczytać tylko kilka pierwszych opowiadań i zgubiłem książkę. Zostawiłem ją najprawdopodobniej w autobusie. Jak wypatrzę ją w którejś z tanich księgarni to kupię, bo nie lubię tych niedokończonych. Szkoda, że bardziej w głowie zapadło mi opowiadanie beznadziejne, a nie świetne. Na tym mało zaszczytnym miejscu znajduje się tekst Pani Pietruski-Mrożek, która...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie interpretujcie dosłownie okładki - https://www.youtube.com/watch?v=Lch0o4wwGyw i posłuchajcie proszę.

Ja tylko dodam, że książka jest trochę przegadana. Dygresjami autor-kierowca wypadał czasem z toru, co mnie - pasażera - niezmiernie irytowało. Niektóre wypowiedzi bohaterów trwają... 100 stron?

Poza tym czasem miałem wrażenie, że Kamiński ma mnie za półgłówka. Przedstawię problem szybko wymyślonym fragmentem, wzorowanym na prozie autora:

"II wojna światowa, która skończyła się w 1945 roku, bardzo dała się Mari we znaki. Wtedy zginęli jej rodzice, z pochodzenia Żydzi. Maria również była Żydówką, co stało się częstym przedmiotem kpin ze strony otaczających ją ludzi. Taką postawę nazywamy antysemityzmem."

Oczywiście przesadzam, ale wydźwięk bliźniaczy.

Na sam koniec powtórzę za Bo Diddley`em: "You can`t judge book by looking at the cover"!! To, że na stronie tytułowej są cycki, nie znaczy, że za kilkadziesiąt stron pojawi się tajemniczy jegomość w drogim samochodzie, który będzie te cycki ssał, ozdabiał spinaczami i smagał biczem.

Nie interpretujcie dosłownie okładki - https://www.youtube.com/watch?v=Lch0o4wwGyw i posłuchajcie proszę.

Ja tylko dodam, że książka jest trochę przegadana. Dygresjami autor-kierowca wypadał czasem z toru, co mnie - pasażera - niezmiernie irytowało. Niektóre wypowiedzi bohaterów trwają... 100 stron?

Poza tym czasem miałem wrażenie, że Kamiński ma mnie za półgłówka....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O książce zostało napisane wszystko na dziesiątą stronę. Ja nie lubię być echem, dodam więc tylko jedną rzecz, o której chyba nikt (eee?) nie napisał.

Mamy do czynienia z prozą przygnębiającą, Houellebecq jest jałowy jeśli chodzi o uczucia; owszem, autor nie każe nam wybierać między mapą a terytorium, ale pokazuje jak robią to inni. Ale co oprócz tego jest równie ważne?! Mianowicie to, że ta książka to typowy pamflet! Houellebecq nabija na widelec śmietankę, creme de la creme, i ukazuje jej (ich) demoniczne przywary. Po pierwsze i najważniejsze to okrutny snobizm. Czymże przecież z pewnych względów jest wybór mapy? Po drugie, Balzacowski wręcz - kult pieniądza. Dla początkujących ekonomistów jest to idealny model do przedstawienia efektu Veblena. Po trzecie, to wyjałowienie prozy, o którym pisałem wcześniej, jest aluzją do wyjałowionej rzeczywistości. Houellebecq, który jest bohaterem powieści, żyje samotnie i na uboczu, w pewnym sensie troszkę się od tego odcina. Choćby sama reakcja na obraz, prezent od Jeda, jest wymowna. Można dyskutować o miejscu, w którym znajduję się autor. Jest on zawieszony między mapą a terytorium, jakby nie było.

Zatem, oprócz tego, o czym mówią wszyscy koledzy, warto podkreślić, że to skrajnie prześmiewczy obraz francuskiej bohemy!

(Dodam, że ja wybieram terytorium, bez dwóch zdań.)

PS: Mam problem z wymawianiem nazwiska autora. Kto oglądał niedawno rozgrywane mistrzostwa świata w piłce nożnej i słuchał komentatorów, próbujących wymówić nazwisko niemieckiego pomocnika - Ozila (z "O" umlaut na początku), powinien wziąć na wstrzymanie. Czy ktoś może mi powiedzieć, czy Pan Michel to Ylbek, Łelbek tudzież Ulbek? H we francuskim jest nieme, ale są wyjątki; najwięcej wyjątków jest w nazwiskach. Teraz mi się przypomniało, że LL czyta się czasami jak J. Ależ się zapędziłem w kozi róg. Liczę na pomoc.

Pozdrawiam, Kosterz

O książce zostało napisane wszystko na dziesiątą stronę. Ja nie lubię być echem, dodam więc tylko jedną rzecz, o której chyba nikt (eee?) nie napisał.

Mamy do czynienia z prozą przygnębiającą, Houellebecq jest jałowy jeśli chodzi o uczucia; owszem, autor nie każe nam wybierać między mapą a terytorium, ale pokazuje jak robią to inni. Ale co oprócz tego jest równie ważne?!...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

A niech Cię diabli rudzielcu! McMurry czy McFlurry? Ahh, McMurphy! Nie wiem czy masz coś wspólnego z Josephem Murphym, ale wpłynąłeś na moją podświadomość dość potężnie.

Zastanawialiście się kiedyś w którym miejscu biegnie limes między byciem normalnym a obłąkanym? Człowiek "pomylony", człowiek "obłąkany" to człowiek, jak nazwa wskazuje, który się myli lub błądzi. Bohaterowie "Lotu.." stali się moimi przyjaciółmi niemal od pierwszych stron; czy to znaczy, że oni są normalni czy ja jestem pomylony? Kora Jackowska śpiewała kiedyś: "Tylko dlatego, że jesteś nikim, możesz pogadać z drugim człowiekiem". To wymowne.

McMurphy alias Jack Nicholson (choć nie widziałem filmu, miałem go cały czas przed oczami) trafia z zakładu karnego do szpitala psychiatrycznego na przymusowe leczenie związane z jego nadpobudliwością. Jest on drobnym przestępcą, najprawdopodobniej nie potrzebującym jednak pomocy psychiatrów; szpital ma być dla niego po prostu wygodniejszym miejscem niż więzienie. Czy ten szwindel wyjdzie mu na dobre? Przekonacie się.

Historię opisaną w książce, możemy traktować dosłownie, ale dopiero kiedy damy się porwać symbolom i przeniesiemy się w świat interpretacji, zobaczymy zupełnie inną, pozaszpitalną rzeczywistość.

Czy jest to opis ustroju totalitarnego, w którym prawa jednostki są bezlitośnie tłamszone? Czy może jest to brutalny opis skrajnie konformistycznego podejścia do życia? Czy może wreszcie jest to zagrzewający nas do walki manifest w formie szalonego okrzyku: "ŻYJ!!"? Nie wiem, ale ta niewiedza jest błoga.

Podziwiam Keseya, który wyjątkowo poświęcał się, by stworzyć książkę, możliwie jak najwierniej oddającą klimat wewnątrz oddziału psychiatrycznego. Autor zażywał środki halucynogenne, ogłupiające, poddał się nawet elektrowstrząsom. W/w są szczegółowo opisane w powieści (mam ciarki na plecach).

Tę książkę trzeba przeczytać, po prostu.

A niech Cię diabli rudzielcu! McMurry czy McFlurry? Ahh, McMurphy! Nie wiem czy masz coś wspólnego z Josephem Murphym, ale wpłynąłeś na moją podświadomość dość potężnie.

Zastanawialiście się kiedyś w którym miejscu biegnie limes między byciem normalnym a obłąkanym? Człowiek "pomylony", człowiek "obłąkany" to człowiek, jak nazwa wskazuje, który się myli lub błądzi....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po pierwsze książka jest o korzeniach i o tym, że nie należy się odcinać. Gustaw i Konrad, dwaj uczestnicy masowej emigracji, wylatują do Ziemi Obiecanej, do krainy bajobongo, kierunek: Dublin. Miasta, w którym ciągle leje, a autochtoni traktują "naszych" jak ścierki do wycierania podłóg. Ci dwaj mężczyźni (a osób jest więcej, bo na wyspach jest 1 milion Polaków?) lecą jednak, by znaleźć lepszą przyszłość. Czytając jednak książkę dowiemy się, że przyszłość jest gdzie indziej.

Ja pójdę dalej i przywołam słowa Rimbaud`a: "Życie jest gdzie indziej"! (może nie jestem odpowiednią osobą do recenzowania tego dzieła, gdyż jestem usposobiony mocno patriotycznie)

Gustaw i Konrad swe imiona zawdzięczają bohaterowi "Dziadów". Bo po drugie książka jest o przyjaźni. O tym, że nie należy w innych ludziach odnajdywać pierwiastka siebie, tylko dbać o to, co powoduje, że się wyróżniamy. Kochajmy się, choć nigdy nie będziemy tacy sami - hasło tak banalne, że często o nim zapominamy. Gustaw i Konrad, mimo, że są całkiem różni, stanowią symbiotyczny kolektyw. Analogia do Gustawa-Konrada jest dość silna.

Życie na emigracji jest ciężkie. Choć nasi bohaterowie są wykształceni i po angielsku mówią lepiej niż miejscowi Irole, pracują jako śmieciarze w fabryce, która produkuje nie-wiadomo-co. Ucieczka w świat kaczora Duffy`ego i w symbolikę "Małego Księcia" jest metodą na utrzymywanie kolorów w tym smutnym jak basset mieście. Wrzuca się wszystkich Polaków do jednego worka, dlatego, że... zresztą zwrócicie uwagę czytając książkę.

Po trzecie "Przebiegum Życiae" jest o spełnianiu marzeń. Temat ten jednak jest potraktowany bardzo srogo.

Ponglish, którym napisana jest cała powieść, w pewnych momentach bawi, a w niektórych drażni. Zdaję sobie sprawę, że taki był zamiar autora, ale czasem język mnie męczył. Poza tym sakra ty vole, książka jest very pierdolista, so jeśli chcesz have fun, musisz ją read.

I pamiętajcie - nasz dom nie tam gdzie śpimy, a gdzie nasze serce.

Rzewny maderfaker

Po pierwsze książka jest o korzeniach i o tym, że nie należy się odcinać. Gustaw i Konrad, dwaj uczestnicy masowej emigracji, wylatują do Ziemi Obiecanej, do krainy bajobongo, kierunek: Dublin. Miasta, w którym ciągle leje, a autochtoni traktują "naszych" jak ścierki do wycierania podłóg. Ci dwaj mężczyźni (a osób jest więcej, bo na wyspach jest 1 milion Polaków?) lecą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ciężko mi się zgodzić z Bogusławem Karpowiczem, który jest autorem oficjalnej recenzji LC. Pisze on: "mniej udany jest pomysł z narracją przełamującą glówny wątek, gdy reżyser Igor, będący też powieściowym narratorem, wkracza w opowieść Soni, prezentując swój własny punkt widzenia". Otóż Igor (Ignacy) jako powieściowy narrator nie przełamuje bynajmniej głównego wątku, bo to właśnie sposób jego opowiadania JEST głównym wątkiem. Książka jest po pierwsze i najważniejsze o naszym interpretowaniu historii (nie wiemy bowiem na ile słowa Sońki są prawdziwe, a na ile zmienione przez Igora), a dopiero po drugie jest to książka o miłości. Jest w książce kilka rzemieślniczych fragmentów, które kierują naszymi emocjami - to główny zamysł Igora. Historia potrzebuje literatury, zwłaszcza takiej jak Karpowicza, który jest po prostu rewelacyjny!! Książka tak wymowna, a jednak tak cudownie tajemnicza. Jestem pod niesamowitym wrażeniem.

Ciężko mi się zgodzić z Bogusławem Karpowiczem, który jest autorem oficjalnej recenzji LC. Pisze on: "mniej udany jest pomysł z narracją przełamującą glówny wątek, gdy reżyser Igor, będący też powieściowym narratorem, wkracza w opowieść Soni, prezentując swój własny punkt widzenia". Otóż Igor (Ignacy) jako powieściowy narrator nie przełamuje bynajmniej głównego wątku, bo to...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wszystko zależy od przyimka Jerzy Bralczyk, Andrzej Markowski, Jan Miodek, Jerzy Sosnowski
Ocena 7,7
Wszystko zależ... Jerzy Bralczyk, And...

Na półkach: , ,

"Trzej przyjaciele z boiska" - chciałoby się zanucić znaną piosenkę Andrzeja Boguckiego, bo przecież boiskiem można nazwać pole zmagań nad językiem, mową, wypowiedzią, kulturą języka etc. Inkrustowane mnóstwem anegdot i ciekawych przykładów, rozmowy trzech, a tak naprawdę czterech wybitnych specjalistów, na pewno przydadzą nam się do lingwistycznego treningu. Mówię czterech, albowiem Jerzy Sosnowski to wyjątkowo inteligentny i błyskotliwy pan dziennikarz/redaktor, któremu udało się utrzymać w ryzach szalejących trzech panów profesorów. Warto czytać książki dotyczące języka, by móc go szlifować; bo przecież polszczyzna jest tak piękna (czy ten średnik był mądry?). Zastanawiam się czy odważyłbym się pójść np z panem Jerzym Bralczykiem na kawę, żeby porozmawiać. Posługiwanie się językiem, jak mówi profesor, jest naturalne jak oddychanie, ale myślę, że w jego obecności, zastanawiałbym się długo nad formułowaniem wypowiedzi. A to dlatego, żeby mi się nie wymsknęło jakieś "poszłem, bo jestem oszłem". Podziwiam ludzi, którzy mają wielkie pasje i często nazywam ich przesadnie narkomanami. Do Andrzeja Strejlaua, Bogusława Kaczyńskiego, Przemysława Czaplińskiego dopisuję tych czterech panów.

"Trzej przyjaciele z boiska" - chciałoby się zanucić znaną piosenkę Andrzeja Boguckiego, bo przecież boiskiem można nazwać pole zmagań nad językiem, mową, wypowiedzią, kulturą języka etc. Inkrustowane mnóstwem anegdot i ciekawych przykładów, rozmowy trzech, a tak naprawdę czterech wybitnych specjalistów, na pewno przydadzą nam się do lingwistycznego treningu. Mówię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Od momentu kiedy zdajemy sobie sprawę jaki plan rodzi się w głowie Louisa do momentu, w którym go realizuje, lektura staje się nudna i uciążliwa. Trochę denerwowało mnie to, że akcja nabierała tempa, King przyspieszał, a nagle zaczynał opowiadać, że na śniadanie Louis zjadł 2 kromki razowego, pszenno-żytniego chleba z plasterkiem chudego bekonu i dwoma plastrami cebulami, którą okrasił szczyptą soli i kilkoma ziarenkami świeżo zmielonego pieprzu. King przy wolnych obrotach gaśnie, jak mój skuter. Poza tym książka niezła, ale znowu strach mi włosów nie zjeżył na głowie. Może nie umiem się bać? Odpada mi jeden sposób na walkę z czkawką. Książka sprawiła też, że jeszcze bardziej nie lubię kotów, a na mojego psa patrzę co najmniej podejrzliwie.

Od momentu kiedy zdajemy sobie sprawę jaki plan rodzi się w głowie Louisa do momentu, w którym go realizuje, lektura staje się nudna i uciążliwa. Trochę denerwowało mnie to, że akcja nabierała tempa, King przyspieszał, a nagle zaczynał opowiadać, że na śniadanie Louis zjadł 2 kromki razowego, pszenno-żytniego chleba z plasterkiem chudego bekonu i dwoma plastrami cebulami,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kilka słów nieuczesanych i niepoukładanych, czyli Kosterz mówi co myśli.

Po pierwsze książka została już tak głęboko zanalizowana i dróg interpretacyjnych jest więcej od przewróconej ósemki, dlatego nie rozbiorę (ekhm) Lolity po raz wtóry, bo wtórność wywołuje najgorsze reakcje w stylu "eee, to już znamy, wiemy". Mam też wrażenie, że kiedy znawcy literatury biorą się za książkę to wychodzi im więcej aluzji i znaczeń niż autor miał w zamyśle, a efekt? Szymborska interpretuje swój wiersz na ~70%. Na uwagę zasługuje jedynie trop, który sygnalizuje nam narzucenie symboliki narodowej - Humbert to zgnuśniała Europa, a Lolita to młoda, zaskakująca Ameryka. I ta oto Ameryka uwodzi Europę - ciekawe, naprawdę ciekawe.

Miałem duży problem przed rozpoczęciem tej lektury, ponieważ jak już podkreślałem jestem bardzo wrażliwy na dobro dziecka. Książka opisuje najokrutniejsze przestępstwo jakie możemy sobie wyobrazić. Podoba mi się jednak to, że Nabokov w żaden nawet najmniejszy sposób nie usprawiedliwia działań Humberta. Mam dość kontrowersyjne zdanie na temat ludzkiego instynktu seksualnego, który jest najstarszy i najtrudniejszy do ujarzmienia. Otóż rozumiem, że u niektórych ludzi, najsilniejszym bodźcem seksualnym mogą być dzieci, zwierzęta czy gwałt, ALE (podkreślam 6 razy) ALE w żadnym wypadku te bodźce nie mogą stać się punktem do działania seksualnego. Pedofil nie przestanie być pedofilem, a zoofil zoofilem. Dopóki jednak wszystko rozgrywa się tylko w jego głowie to możemy takiego człowieka zaakceptować. Wydaje mi się, że Nabokov chce nam to po trosze uświadomić.

Ciężki temat, za ciężki na puentę.

Kilka słów nieuczesanych i niepoukładanych, czyli Kosterz mówi co myśli.

Po pierwsze książka została już tak głęboko zanalizowana i dróg interpretacyjnych jest więcej od przewróconej ósemki, dlatego nie rozbiorę (ekhm) Lolity po raz wtóry, bo wtórność wywołuje najgorsze reakcje w stylu "eee, to już znamy, wiemy". Mam też wrażenie, że kiedy znawcy literatury biorą się za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Lubię przeczytać czasem coś lekkiego, dla samej przyjemności czytania i zrelaksowania się. "Noc i ciemność" jednak mnie męczyła. Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Przeczytałem chyba tylko dlatego, że jest krótka i że na zewnątrz ładna pogoda, ogród przed domem coraz zieleńszy. Za tę pogodę tylko 2 gwiazki.

Lubię przeczytać czasem coś lekkiego, dla samej przyjemności czytania i zrelaksowania się. "Noc i ciemność" jednak mnie męczyła. Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Przeczytałem chyba tylko dlatego, że jest krótka i że na zewnątrz ładna pogoda, ogród przed domem coraz zieleńszy. Za tę pogodę tylko 2 gwiazki.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Pałac Ostrogskich" to jakby przeciwieństwo "Heroiny". Piątek pisze o beznadziejności życia narkomana, o jego pracy w odnajdywaniu/okazywaniu/nazywaniu uczuć (wręcz rewelacyjne momenty o znikaniu obrazów czy o rękopisie Benjamina); o dupianych terapiach organizowanych przez ośrodki dla osób uzależnionych; formuje ciekawe i odważne stanowiska, np. że każdy z nas jest narkomanem (tylko w mniejszym lub większym stopniu - i nie jest to bynajmniej próba wytłumaczenia się z jego nałogu), że nasze życie toczy się wijącymi ścieżkami do niesprecyzowanego ściśle celu. Tę książkę tak naprawdę ciężko zrecenzować, każdy odbierze ją inaczej, a może nie odbierze wcale. Polecam przeczytać! Mnie osobiście Pałac otworzył oczy na wiele różnych spraw, chociaż nie usiadłem na ławeczce, którą możemy podziwiać na okładce. Panie Tomaszu, chyba zrozumiałem.

A styl Piątka jest fantastyczny; przyznam, że od razu poleciałem do księgarni po "Morderstwo w La Scali". Ja też jestem narkomanem; gdyby nie książki to czułbym takie swędzenie, że pazurami wydłubałbym sobie oczy albo wywinął się cały na zewnątrz.

"Pałac Ostrogskich" to jakby przeciwieństwo "Heroiny". Piątek pisze o beznadziejności życia narkomana, o jego pracy w odnajdywaniu/okazywaniu/nazywaniu uczuć (wręcz rewelacyjne momenty o znikaniu obrazów czy o rękopisie Benjamina); o dupianych terapiach organizowanych przez ośrodki dla osób uzależnionych; formuje ciekawe i odważne stanowiska, np. że każdy z nas jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wojciech Kuczok potrafi bawić się językiem i wcale nie chodzi mi tu o jego umiejętności oralne, tylko oratorskie. To jeden z tych pisarzy, którzy posiadają tzw. kulturę pisania. Kuczoka można czytać godzinami, tak jak słuchać godzinami można profesora Bralczyka. Potwierdzeniem i niejako wizytówką kunsztu jest pierwsze opowiadanie w "Obscenariuszu", które jest po prostu REWELACYJNE. Gry słowne, przenośnie i środki stylistyczne, których nazwy często mi się mylą, więc nie będę się popisywał. Niestety potem czułem się też zawiedziony i odczułem troszkę przerost formy nad treścią. Podobało mi się też ostatnie opowiadanie, co odpowiada kompozycji klamrowej zbioru. Polecam choćby dla tych dwóch opowiadań.

Wojciech Kuczok potrafi bawić się językiem i wcale nie chodzi mi tu o jego umiejętności oralne, tylko oratorskie. To jeden z tych pisarzy, którzy posiadają tzw. kulturę pisania. Kuczoka można czytać godzinami, tak jak słuchać godzinami można profesora Bralczyka. Potwierdzeniem i niejako wizytówką kunsztu jest pierwsze opowiadanie w "Obscenariuszu", które jest po prostu...

więcej Pokaż mimo to