-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1147
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać395
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2018-11-04
2018-10-03
Po "Rycerza kielichów" sięgnąłem z mocnym przymrużeniem oka. Nie spodziewałem się po tej książce wielkich fajerwerków, ponieważ przed przeczytaniem zobaczyłem średnie oceny recenzentów. Ku mojemu zaskoczeniu powieść okazała się nad wyraz dobra. Zdecydowanie lepsza niż sugerowała średnia ocen.
Jacek Piekara kolejny raz pokazał, że potrafi przyciągnąć czytelnika na długie godziny. "Rycerz kielichów" to świetna powieść fantasy z barwnymi bohaterami. Fabuła, której akcja dzieje się w typowej krainie fantasy i jednocześnie w czasie rzeczywistym potrafi wciągnąć. Szkoda tylko, że "czas rzeczywisty" nie został bardziej rozbudowany. Autor ewidentnie skupił się na aspekcie fantasy. Co nie jest oczywiście złe, bo wyszło mu to całkiem dobrze. Znajdziemy tutaj wszystko czego powinniśmy spodziewać się po rasowej fantastyce. Konflikty mające podłoże polityczne, zdrady, piękne kobiety, bitwy i magię. Innymi słowy pozycja obowiązkowa dla miłośników gatunku.
Warto nadmienić, że mało jest tutaj Piekary jakiego znamy. Wprawdzie w książce znajdziemy ostry język, brutalne sceny walki i rubaszny humor, ale nie jest to Mordimer Madderdin i spółka.
Cieszę się, że Fabryka Słów wydała niniejszą powieść w odświeżonej wersji. Polecam i zachęcam do przeczytania.
Po "Rycerza kielichów" sięgnąłem z mocnym przymrużeniem oka. Nie spodziewałem się po tej książce wielkich fajerwerków, ponieważ przed przeczytaniem zobaczyłem średnie oceny recenzentów. Ku mojemu zaskoczeniu powieść okazała się nad wyraz dobra. Zdecydowanie lepsza niż sugerowała średnia ocen.
Jacek Piekara kolejny raz pokazał, że potrafi przyciągnąć czytelnika na długie...
2018-09-09
Swoją przygodę z twórczością Stefana Dardy postanowiłem zacząć od zbioru opowiadań. Jak sam autor wspomina opowiadania pochodzą z różnych okresów jego twórczości, także nie będę oceniał warsztatu. Zajmę się głównie przedstawionymi historiami.
"Opowiem ci mroczą historię" to zbiór dziewięciu opowiadań grozy. Ich tematyka jest najróżniejsza. Począwszy od spotkania z duchami po zombie kończąc. Autor zajął się również mroczną stroną ludzkiej natury. Te historie są zdecydowanie najciekawsze.
Opowiadania pod względem fabularnym wypadają bardzo nierównie. Historie może i są ciekawe, ale grozy w nich nie doświadczymy. Zombie nie straszną a duchy wypadają blado...dosłownie. Nie zmienia to faktu, że opowiadania czytało mi się znośnie. Szkoda, że autor nie kończył swoich historii w bardziej zaskakujący sposób.
Na plus zaliczam pomysłowość autora. "Ostatni telefon", "Opowiem ci mroczną historię" i moje ulubione opowiadanie, którego akcja dzieje się w pociągu "Pierwsza z kolei" to zdecydowanie najlepsze opowieści ze zbioru. Reszta moim zdaniem wypadła przeciętnie.
Czy warto więc sięgnąć po "Opowiem ci mroczą historię"? Jeżeli jesteś fanem szeroko pojętej grozy to tak.
Swoją przygodę z twórczością Stefana Dardy postanowiłem zacząć od zbioru opowiadań. Jak sam autor wspomina opowiadania pochodzą z różnych okresów jego twórczości, także nie będę oceniał warsztatu. Zajmę się głównie przedstawionymi historiami.
"Opowiem ci mroczą historię" to zbiór dziewięciu opowiadań grozy. Ich tematyka jest najróżniejsza. Począwszy od spotkania z duchami...
2018-07-12
Historia oparta na autentycznych wydarzeniach
„Konflikt, który niszczy kolejne pokolenia.
Multimilioner, który przepada bez wieści.
Zakazana miłość, która prowadzi do katastrofy.
Kobieta, która postanawia odkryć prawdę.”
W swoim dorobku mam mnóstwo przeczytanych powieści, które wyszły z pod pióra Skandynawów. Pokochałem te książki za niepowtarzalny klimat, gęstą atmosferę i niecodzienne zbrodnie. Te czynniki to bez wątpienia największe atuty skandynawskich kryminałów.
Tym razem sięgnąłem po coś zupełnie innego chociaż w podobnym klimacie. „Na tropie mordercy” nie jest powiem wymyśloną historią. Wszystkie wydarzenia opisane w książce zdarzyły się naprawdę i wstrząsnęły opinią publiczną w Szwecji. Niecodziennie bowiem ginie milioner i właściciel ziemski.
Książka dziennikarza śledczego z wieloletnim doświadczeniem jakim jest Joakim Palmkvist, to reportaż kryminalny poświęcony poszukiwaniom milionera Görana Lundblada. Głównym bohaterem nie jest jednak policjant ani detektyw, tylko zwyczajna kobieta. Matka i szefowa oddziału organizacji Missing People. To ona doprowadziła to rozwikłania zagadki, która nurtowała wielu Szwedów i zainteresowanych sprawą na całym świecie. Therese Tang sprawiła bowiem, że sprawca podstępem przyznał się do dokonania zabójstwa. Zanim jednak do tego dojdzie trzeba przebrnąć przez mnóstwo poszlak, faktów i przesłuchać wszystkich podejrzanych. Droga do rozwikłania zagadki jest kręta. Niech świadczy o tym fakt, że śledztwo utknęło w martwym punkcie na ponad dwa lata.
Historia jak można wywnioskować z moich słów jest bardzo interesująca. Czy autor wykorzystał jej potencjał? Na całe szczęście tak.
„Na tropie mordercy” to bowiem dobrze napisana książka. Wprawdzie brakuje tutaj swoistego elementu zaskoczenia i stopniowego budowania napięcia, ale nie można zapomnieć, że mamy do czynienia z reportażem a nie pełnoprawną powieścią. Joakim Palmkvist skupił się bowiem na przebiegu śledztwa, światkach i poszlakach. Kluczowe karty odkrywa natychmiast wraz z postępami w dochodzeniu. Taka analiza sprawia, że lepiej możemy zrozumieć motywy i relacje świadków z ofiarą jak i więzy rodzinne łączące poszczególne postacie. Im dalej brniemy przez kolejne etapy śledztwa tym przejrzystszy obraz zbrodni nam się ukazuje. Mroczna natura człowieka wyłania się niczym mgła nad fiordem.
Warto nadmienić, że ta książka może być również pomocna dla osób chcących poznać realia prawne w Szwecji. Praca tamtejszych śledczych różni się od tych znanych z Polskich realów.
Wydawnictwo Burda Publishing Polska wydało na Polski rynek wydawniczy bardzo interesującą książkę, która zachwyci miłośników kryminałów i Skandynawskich klimatów. Dla tych co nie gustują w tym gatunku literackim i tak szczerze zachęcam do zapoznania się z tym tytułem. Warto poznać historię Görana Lundblada i Therese Tang. W końcu najlepsze scenariusze pisze życie.
Historia oparta na autentycznych wydarzeniach
„Konflikt, który niszczy kolejne pokolenia.
Multimilioner, który przepada bez wieści.
Zakazana miłość, która prowadzi do katastrofy.
Kobieta, która postanawia odkryć prawdę.”
W swoim dorobku mam mnóstwo przeczytanych powieści, które wyszły z pod pióra Skandynawów. Pokochałem te książki za niepowtarzalny klimat, gęstą...
2018-06-30
Pierwszy tom „Pana lodowego ogrodu” przeczytałem z wypiekami na twarzy. Jeszcze żadne Polskie fantasy nie zachwyciło mnie tak bardzo jak najsłynniejsze dzieło Jarosława Grzędowicza. Ciężko było znaleźć jakieś minusy. Mojego zapału nie sposób było ugasić, bo im dalej zagłębiałem się w fabułę tym bardziej byłem zachwycony kunsztem autora. Świetna fabuła, opisy wyjęte wprost z najgłębszych otchłani wyobraźni i klimat, którego nie sposób podrobić. Wszystko to składało się w jedną spójną całość i tworzyło dzieło wprost idealne.
Rozpoczęcie cyklu w tak dobrym stylu jest oczywiście wielkim wyczynem, ale także wielką odpowiedzialnością. O ile w tomie pierwszym nie miałem wielkich wymagań, to w drugim oczekiwałem podobnego poziomu. Trzeba przyznać, że autor postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko.
Teraz nasuwa się pytanie: Czy się zwiodłem? Już po pierwszych stronach odetchnąłem z ulgą. To nadal ten sam „Pan lodowego ogrodu”.
Uwaga! Poniższy opis zdradza zakończenie pierwszego tomu. Osoby, które nie skończyły czytać części pierwszej proszone są o pominięcie tego fragmentu.
Vuko Drakkainen po przegranej bitwie z Pier van Dykenem zostaje zamieniony w drzewo i skazany na wiecznie zapomnienie. Od tej niedoli ratuje go tajemniczy przybysz, który daje mu nowe życie. Ściąga z niego urok rzucony za pomocą magii i pozwala na rehabilitację. Niestety, ale to nie rozwiązało wszystkich problemów. Zmęczony, zrozpaczony i bez podstawowych rzeczy Vuko odkrywa, że niezawodny „Cyfral”, który dawał mu nie tylko większe szanse w walce, ale i możliwość zrozumienia ojczystego języka mieszkańców Midgaardu znika. Pojawia się jednak w swojej pierwotnej formie. Jakiej? Tego już nie zdradzę. Wszystkie te wydarzenia sprawiły, że priorytety głównego bohatera się zmieniły. Teraz liczy się nie tylko dopadnięcie naukowca i wykonanie misji, ale i przetrwanie.
Trzymaczem władca „Tygrysiego Tronu” po utracie wszystkiego co kocha kontynuuje podróż wraz ze swoim towarzyszem, by móc zregenerować siły i wrócić by odzyskać utracone królestwo.
Koniec spojlerów.
„Pan Lodowego Ogrodu – tom II” pod względem fabularnym jest moim zdaniem znacznie lepszy od pierwszego. Głównie dlatego, że coraz więcej kart zostaje odkrytych i możemy bardziej zagłębić się w wykreowany świat. Im dalej brniemy przez kolejne rozdziały tym wyraźniej widzimy ile pracy musiał włożyć Jarosław Grzędowicz w napisanie tej książki. Nie tylko żeby stworzyć tak ciekawy i spójny wątek fabularny, ale przede wszystkim w stworzenie Midgaardu. W tym świecie wszystko ma swoje miejsce i logiczne wyjaśnienie. Fauna, flora i postacie tworzą historię, która zapiera dech w piersiach. Wspomniane we wstępie opisy tylko potęgują nasze odczucia i sprawiają, że Midgaard pochłania nas do reszty.
Fajnie, że autor urozmaicił przygodę i umieścił w swojej powieści dwóch bohaterów. Kontrast między postaciami jest jeszcze bardziej widoczny niż w tomie pierwszym. To też wpływa na odbiór historii i wprowadza spore urozmaicenie. Kolejnym plusem jest pojawienie się „Cyfrala” w nowej formie. Przyznaję, że tego się nie spodziewałem.
Jak się później okazało, to nie jedyne zaskoczenie jakiego doświadczyłem. Czytanie tej powieści mogę na spokojnie porównać do przejażdżki roller coasterem.
Jarosław Grzędowicz kontynuacją „Pana lodowego ogrodu” obronił się po mistrzowsku. Nie pozostaje mi nic innego jak zabrać się za tom trzeci.
Pierwszy tom „Pana lodowego ogrodu” przeczytałem z wypiekami na twarzy. Jeszcze żadne Polskie fantasy nie zachwyciło mnie tak bardzo jak najsłynniejsze dzieło Jarosława Grzędowicza. Ciężko było znaleźć jakieś minusy. Mojego zapału nie sposób było ugasić, bo im dalej zagłębiałem się w fabułę tym bardziej byłem zachwycony kunsztem autora. Świetna fabuła, opisy wyjęte wprost z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-06-12
Rzadko, do której książki podchodziłem tyle razy. Za każdym razem odrzucała mnie kompozycja i styl w jakim została napisana. Widać, że Anna Starobiniec miała ciekawy pomysł na fabułę. Tego autorce zarzucić nie można. Szkoda tylko, że swoją powieść napisała tak bardzo chaotycznie i trudnym, wręcz męczącym językiem. Gdyby popracować tak nad niniejszymi aspektami to "Schron 7/7" byłby naprawdę interesującym tytułem. A tak? Większość czytelników będzie zniechęcona już po pierwszym rozdziale.
Z bólem serca muszę wystawić tak niską notę.
Rzadko, do której książki podchodziłem tyle razy. Za każdym razem odrzucała mnie kompozycja i styl w jakim została napisana. Widać, że Anna Starobiniec miała ciekawy pomysł na fabułę. Tego autorce zarzucić nie można. Szkoda tylko, że swoją powieść napisała tak bardzo chaotycznie i trudnym, wręcz męczącym językiem. Gdyby popracować tak nad niniejszymi aspektami to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-06-04
Przyznaję się bez bicia. Gdyby nie horrendalnie niska cena (kultowe 4,99), to po książkę Niekrytego Krytyka zapewne nigdy bym nie sięgnął. Dodam również, że nie jestem wielkim fanem twórczości Macieja, ale kanał na youtube śledzę i czasami nawet coś obejrzę. Także spodziewałem się tego co może mnie czekać.
"Disco polo, Wiedźmin i gumy kulki, czyli III RP oczami Niekrytego Krytyka" jak sam tytuł wskazuje jest to książka, w której znajdziemy najbardziej charakterystyczne cechy lat 80 i 90. Dla osób, które wychowały się w tamtych czasach będzie to miły powrót do wspomnień. Ja osobiście z każdą stroną przypomniałem sobie czasy mojego dzieciństwa. Któż z nas nie zna kultowej gumy "Turbo" czy "karteczek"?
Sama książka napisana jest z humorem przyprawionym nutką sarkazmu. Innymi słowy: Niekryty Krytyk taki jak na swoich filmach. Szkoda, że Maciej trochę bardziej się nie rozpisał. Jego dzieło możemy przeczytać nawet w dwie godziny.
Na zakończenie dodam, że książka nie trafi do młodszego czytelnika. Wśród tych wszystkich "artefaktów" niewątpliwie będzie czuł się obco.
Kurczę....ale jestem już stary.
Przyznaję się bez bicia. Gdyby nie horrendalnie niska cena (kultowe 4,99), to po książkę Niekrytego Krytyka zapewne nigdy bym nie sięgnął. Dodam również, że nie jestem wielkim fanem twórczości Macieja, ale kanał na youtube śledzę i czasami nawet coś obejrzę. Także spodziewałem się tego co może mnie czekać.
"Disco polo, Wiedźmin i gumy kulki, czyli III RP oczami Niekrytego...
2018-03-22
„Unf*ck yourself. Napraw się!” to książka, która trafi do każdego odbiorcy niezależnie od wieku. Poszczególne rozdziały są krótkie i treściwe. Napisane bardzo łatwym i przystępnym językiem. Jak sam autor wspomina jest to zabieg celowy, który ma na celu zachęcenie czytelnika do powrotu w razie konieczności. Czym jest ta konieczność? Chwilą zwątpienia w samego siebie i własne umiejętności. Gary John Bishop nie jest gościem powielającym standardowe schematy. Nie daje tych samych oczywistych porad co oferują inne tego typu poradniki. Autor stara się zmienić nasz tok myślenia podając przykłady z otoczenia i swojego życia. Przyznaję, że momentami całkiem zgrabnie mu to wyszło. Plus dla Bishopa za humor i dystans do siebie. Drętwe podejście w takich poradnikach może wywołać zupełnie inny efekt od zamierzonego. Tutaj udało się tego uniknąć. Nie będę zagłębiał się szczegółowo w treść, bo sam zacznę być „coachem”. Dodam tylko tyle, że nie sposób pozbyć się deja vu przechodząc z rozdziału na rozdział. Miłym urozmaiceniem są wplatane cytaty największych światowych osobistości. To tylko utwierdza w przekonaniu, że coś w tym co czytamy musi być.
Ocenić niniejszy tytuł jest ciężko. Dlatego pójdę o krok dalej i wystawię dwie noty.
Jeżeli jesteś osobą, która potrzebuje koła ratunkowego i solidnego kopniaka na zadek to warto. Myślę, że po przeczytaniu tej książki może Ci ulżyć. Kto wie? Może nawet ją rzucisz i zaczniesz zmiany w tej chwili? 10/10.
Jeżeli w chwili obecnej nie potrzebujesz motywacji i masz pod kontrolą swoje życie odpuść. Nic co jest zawarte w „Unf*ck yourself. Napraw się!” cię nie zaskoczy. Z sympatii do autora i fajny humor 6/10.
„Unf*ck yourself. Napraw się!” to książka, która trafi do każdego odbiorcy niezależnie od wieku. Poszczególne rozdziały są krótkie i treściwe. Napisane bardzo łatwym i przystępnym językiem. Jak sam autor wspomina jest to zabieg celowy, który ma na celu zachęcenie czytelnika do powrotu w razie konieczności. Czym jest ta konieczność? Chwilą zwątpienia w samego siebie i własne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-03-03
Pan z Wami! Jako i ogród jego! Wstąpiwszy, porzućcie nadzieję. Oślepną monitory, ogłuchną komunikatory, zamilknie broń. Tu włada magia.
Na wstępie mojej recenzji pragnę zaznaczyć, że książka pochodzi z kolekcji: „Mistrzowie Polskiej Fantastyki”.
We wszystkich szanujących się rankingach najlepszych Polskich serii fantasy, cykl „Pan lodowego ogrodu” wymieniany jest jako jeden z najlepszych. Jarosław Grzędowicz stworzył kultową już serie, która trwale zapisała się do kanonu Polskiej literatury podobnie jak „Wiedźmin” Andrzeja Sapkowskiego czy cykl o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary. Co więc musi mieć w sobie książka, żeby trwale zapaść w pamięci czytelnika i mimo upływu lat nadal być jedną z najbardziej poczytnych? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w mojej recenzji.
Vuko Drakkainen człowiek pochodzenia polsko-fińsko-chorwackiego zostaje wybrany, by wyruszyć na ratunek ekspedycji naukowej znajdującej się na planecie Midgaard. Planeta jest jedyną znaną cywilizacją antropoidalną zaraz po Ziemi. Vuko nie zostaje wybrany przypadkiem. Zna on bowiem języki obce, obyczaje i potrafi radzić sobie w trudnych warunkach, bo jest dobrze wyszkolonym komandosem. Zadbano również o to, żeby nie różnił się od mieszkańców planety. Dlatego zmodyfikowano jego wygląd zewnętrzny i wszczepiono wspomagający „Cyfral”. Tak przygotowany Vuko przemierza „Wybrzeże żagli” i przyjmuje lokalne imię Ulf Nitj’sefni. Trafia on jednak na zły okres, bo na planecie trwa wojna Bogów. Giną śmiertelnicy i niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku. Czy uda mu się dokończyć zadanie? Czy odnajdzie zaginionych towarzyszy? Historia okaże się nieprzewidywalna i pełna niespodzianek.
Czytając opis fabuły może się wydawać, że „Pan lodowego ogrodu” to powieść science fiction. Po części tak jest. Mamy tutaj elementy stricte sf, ale jest ich bardzo mało. To mnie bardzo ucieszyło, bo nie jestem fanem tego gatunku. Elementy związane z eksploracją kosmosu znikają zaraz po wylądowaniu Vuko na planecie Midgaard. Wtedy książka zmienia się z rasowe dark fantasy.
Pod względem fabularnym książka broni się na każdym kroku. Historia przedstawiona przez autora wciąga od pierwszych stron. Nie tylko za sprawą głównego wątku fabularnego jakim jest śledztwo, ale przede wszystkim przez wykreowany świat. Czytając „Pana lodowego ogrodu” mamy wrażenie, że uczestniczymy w historii, w iście Tolkienowskim stylu. Wszystko za sprawą barwnych opisów krain i postaci. Te elementy wprawiają w zachwyt i zadumę. Grzędowicz doszedł do perfekcji w opisywaniu stworzonego przez siebie świata. Widać, że włożył dużo wysiłku i pracy, żeby stworzyć takie cudo. Nic dziwnego, że stworzono grę planszową na motywach powieści. Mam nadzieję, że w przyszłości doczekam się ekranizacji i gry komputerowej.
Wspominając o głównych bohaterach nie sposób pominąć postaci, która podobnie jak Vuko, Nocny Wędrowiec odgrywa kluczową rolę. Tą postacią jest młody książę tohimon, szkolony na przyszłego władcę. To dzięki niemu poznamy Wybrzeże Żagli z innej perspektywy. Momenty z nim są tak samo ciekawe i interesujące. Wątek z bysterkami szczególnie zapisał się w mojej pamięci.
Sam Vuko jest bohaterem bardzo interesującym. Zabawnym i sympatycznym. Jestem przekonany, że w kolejnych tomach jego postać rozwinie się jeszcze bardziej. Dzięki wyjątkowej kreacji Nocny Wędrowiec stał się postacią kultową, którą zna każdy miłośnik gatunku.
„Pan lodowego ogrodu” to powieść wybitna. Wręcz genialna. Każdy powinien mieć w swojej biblioteczce wszystkie cztery tomy.
Pan z Wami! Jako i ogród jego! Wstąpiwszy, porzućcie nadzieję. Oślepną monitory, ogłuchną komunikatory, zamilknie broń. Tu włada magia.
Na wstępie mojej recenzji pragnę zaznaczyć, że książka pochodzi z kolekcji: „Mistrzowie Polskiej Fantastyki”.
We wszystkich szanujących się rankingach najlepszych Polskich serii fantasy, cykl „Pan lodowego ogrodu” wymieniany jest jako...
2018-01-27
Ciężko przejść obojętnie obok książki, którą polecają najwybitniejsi Polscy pisarze fantasy. Nie chodzi tu tylko o Roberta M. Wegnera. Swoje rekomendacje dali również Andrzej Pilipiuk i Robert J.Szmidt. Skoro więc takie osobistości wypowiadają się w tak pozytywny sposób, to o jakoś niniejszego tytułu możemy być w zasadzie spokojni. Czy rzeczywiście wszystkie te pochwały znalazły odzwierciedlenie na kartach powieści? Przejdźmy zatem do fabuły.
Świat Zamroczy. Przesycony magią, mroczny i intrygujący. To w nim srebrni magowie ścigają wyznawców czarnej magii, uznanej za skażoną. Odwieczna wojna między dobrem a złem trwa i nie widać jej szybkiego zakończenia. W czasie wielkiego konfliktu, gdzie demony przenikają do świata śmiertelników w Shan Vaola nad Zatoką Snów pojawia się człowiek z twarzą pociętą bliznami. Nie pamięta nic ze swojej przeszłości. Dopiero w tunelach podziemnego świata stopniowo odkrywa swoje talenty. Tak w skrócie przedstawia się fabuła powieści Agnieszki Hałas.
Przyznaję, że nie jest ona wielce oryginalna. Spotkałem podobne historie już w wielu książkach fantasy. Co jest więc takiego urzekającego w niniejszym tytule? Niewątpliwie jest nim wykreowany świat. Autorka dobrze poradziła sobie z wykreowaniem mrocznej i przesyconej magią krainy. Czytając powieść Agnieszki Hałas nie sposób wyłączyć wyobraźnie i nie wizualizować sobie w umyśle miasta Shan Vaola i jego mrocznych zakamarków. Wyobraźnie pobudzają również klimatyczne nazwy dzielnic, miast i potworów zamieszkujących stworzony świat. Na plus zaliczam również gęstą i mroczną aurę, której nie sposób się pozbyć. Jest to typowe dark fantasy jakie lubię.
Skoro mamy już miejsce akcji to brakuje tylko bohaterów. W tym aspekcie książka też daje radę. Główny bohater wprawdzie na początku bardzo tajemniczy i intrygujący po krótkim czasie daje się lubić i śledzimy jego losy z jeszcze większą uwagą. Wraz z poznawaniem nowych umiejętności kluczowa dla całej historii postać staje się kimś w rodzaju herosa. To też przypadło mi do gustu. A jak wypadają postacie drugoplanowe? Równie dobrze. Wielu bohaterów jak już wspomniał Robert M. Wegner zasługuje na osobną powieść. Różnorodność charakterów, nacji, oryginalne usposobienia i bogata przeszłość postaci pobocznych momentami spychają na dalszy plan główny wątek. Szkoda, że wiele niewiadomych pozostało bez odpowiedzi. Mam nadzieję, że w kontynuacji aura tajemniczości zostanie rozwiana.
Cykl „Teatr węży” rozpoczął się z wielkim przytupem. Wszystkie te pozytywne rekomendacje uważam za zasłużone. „Dwie karty” to dobre dark fantasy. Warto zwrócić uwagę na ten tytuł będąc w księgarni.
Ciężko przejść obojętnie obok książki, którą polecają najwybitniejsi Polscy pisarze fantasy. Nie chodzi tu tylko o Roberta M. Wegnera. Swoje rekomendacje dali również Andrzej Pilipiuk i Robert J.Szmidt. Skoro więc takie osobistości wypowiadają się w tak pozytywny sposób, to o jakoś niniejszego tytułu możemy być w zasadzie spokojni. Czy rzeczywiście wszystkie te pochwały...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-01-08
Dobry thriller posiada ciekawe miejsce akcji, interesujących bohaterów i klimat, który musi być gęsty jak mgła na mokradłach. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że opuszczone wesołe miasteczko jest idealnym miejscem na tego typu powieść. Jak dodamy do tego seryjnego mordercę, to wyjdzie mieszanka wybuchowa. Właśnie te cechy posiada książka Jonasa Winnera.
Akcja powieści dzieje się na opuszczonej wyspie położonej niedaleko Bostonu, gdzie główną atrakcją turystyczną jest park rozrywki poświęcony seryjnym mordercom. Tematyka "Parku morderców" zmieniła się z tematycznych sektorów poświęconych znakom zodiaku po tym, jak przed dwudziestoma laty zginęły w nim trzy kobiety. Park nie jest jednak dostępny dla wszystkich. Manager parku zaprasza bowiem na wyspę wyselekcjonowaną grupę ludzi. Ich wyjątkowość polega na tym, że pamiętają oni wydarzenia z przed dwóch dekad. Opuszczone karuzele, zardzewiałe i skrzypiące huśtawki to główna otoczka dla przybyszów przybyłych na wyspę. Muszą oni zmierzać się nie tylko ze swoimi lękami, ale i z mordercą, który jak głoszą wieści nie został skazany i wciąż jest na wolności.
"Murder Park. Park morderców" jest książką niewątpliwie bardzo klimatyczną. Autor czerpie garściami z klasyków gatunku. Porównanie do Agathy Christie, a dokładniej do jest stylu nie jest przypadkowe. Mam tutaj na myśli wywiady z uczestnikami. Mogą one momentami przypominać dochodzenia jakie prowadził Herkules Poirot. Każdy kto czytał kultową już powieść "I nie było już nikogo" nie odpędzi się od Deja vu. Jak czerpać inspirację to tylko z klasyków. Prawda?
Główny wątek fabularny jest prowadzony bardzo dobrze. Historia jest rozbudowana i przyciąga czytelnika podobnie jak atrakcje w parku rozrywki. Wywiady z poszczególnymi uczestnikami czyta się przyjemnie. Szkoda tylko, że postacie są jakieś nijakie. Gdyby nie postać głównego bohatera Paula Greenblatta, to powieść znacznie straciłaby na jakości. Dzięki Paulowi doświadczamy bowiem największych emocji, które są kwintesencją dobrego thrillera.
Na minus mogę zaliczyć również zbyt częste powielanie sprawdzonych schematów. Dobrze by było jakby autor zaskoczył czymś innym. Nie zmienia to jednak faktów, że książkę przeczytałem z przyjemnością.
Jonas Winner napisał bardzo ciekawą powieść. Zadowoli ona miłośników mocnych wrażeń i klimatycznych miejsc akcji. Myślę, że każdy z czytelników, który odwiedzi "Zodiak Island" zmieni swoje podejście do parków rozrywki i trzy razy się zastanowi zanim do nich wejdzie.
Polecam
Dobry thriller posiada ciekawe miejsce akcji, interesujących bohaterów i klimat, który musi być gęsty jak mgła na mokradłach. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że opuszczone wesołe miasteczko jest idealnym miejscem na tego typu powieść. Jak dodamy do tego seryjnego mordercę, to wyjdzie mieszanka wybuchowa. Właśnie te cechy posiada książka Jonasa Winnera.
Akcja powieści...
"TATA W BUDOWIE. FELIETONY O TYM, JAK BYĆ OJCEM I ZWARIOWAĆ (ZE SZCZĘŚCIA)" to książka, którą zrozumie każdy ojciec. Czytając poszczególne rozdziały miałem wrażenie, że przechodzę swoiste "deja vu". Autor nie ukrywa, że opieka nad małym dzieckiem to łatwa sprawa. Dlatego przytacza w swoich felietonach też trudne chwile. Co bardzo mi się spodobało. Dlaczego? Otóż nie lubię sztucznego ubarwiania rodzicielstwa. Wystarczy wejść na instagrama i zobaczyć słynne "madki", które zalewają swoje profile samymi słodkimi zdjęciami swoich pociech zapominając o trudach wychowania. Sztuczność nad sztucznościami.
Do gustu przypadł mi również humor blogera i sposób w jaki podchodził do wielu spraw związanych z ojcostwem. Uwierzcie, że czasami nam "zgredom" nie pozostaje nic innego jak poczucie humoru i dobra mina do złej gry.
Minusy? Książkę podobnie jak wiele innych napisanych przez blogerów można by skrócić o połowę pomniejszając czcionkę, usuwając puste strony i rysunki, ale to nic. Rysunki były trafione i momentami wywoływały u mnie uśmiech.
Ocena? Mocna szóstka dla kolegi "po fachu".
"TATA W BUDOWIE. FELIETONY O TYM, JAK BYĆ OJCEM I ZWARIOWAĆ (ZE SZCZĘŚCIA)" to książka, którą zrozumie każdy ojciec. Czytając poszczególne rozdziały miałem wrażenie, że przechodzę swoiste "deja vu". Autor nie ukrywa, że opieka nad małym dzieckiem to łatwa sprawa. Dlatego przytacza w swoich felietonach też trudne chwile. Co bardzo mi się spodobało. Dlaczego? Otóż nie lubię...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to