-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2021-07-01
2021-01-23
Zachwycona „Dziedzictwem von Schindlerów” postanowiłam kontynuować moją literacką przyjaźń z Wojciechem Wójcikiem. Jest to wprawdzie przyjaźń jednostronna, ale czuję, że będzie się ona pogłębiać z każdą kolejną przeczytaną przeze mnie książką jego autorstwa.
Morderstwo na K2? A może samobójstwo? Czy jedyne? Czy podobne wypadki miały już miejsce? Być może dokładnie w tym samym miejscu?
Łukasz Lewicki, młody, silny, wytrwały i bardzo zdeterminowany himalaista jest osią tej opowieści. To on odnajduje zamarznięte zwłoki zaginionej przed rokiem Iwetty, nie wiedząc, że tym samym wydał na siebie wyrok.
Maja, młoda dziennikarka, stażystka Inter Media, trochę przez przypadek, zaczyna zajmować się tematem narodowej wyprawy na K2. Nie wie jeszcze, że będzie to temat bomba, że to właśnie ona i jej teksty staną się prawdziwą sensacją. Ma wyłączność na pewne informacje ze względu na znajomość z głównym bohaterem całego zamieszania, Łukaszem.
Podoba mi się sposób, w jaki autor stopniuje napięcie i dawkuje informacje. To, co wydawać by się mogło jakże częstym wypadkiem w górach, fakt, zakończonym śmiercią sławnej himalaistki Iwetty, może nie być tym, czym zdawałoby się być na pierwszy rzut oka.
Podoba mi się to, że oprócz dobrze skonstruowanego wątku kryminalnego, którym mogłam się czytelniczo rozkoszować, miałam okazję pogłębić swoją wiedzę o tym, jak wyglądają wyprawy na najwyższe i najniebezpieczniejsze szczyty świata, z czym muszą się zmagać osoby decydujące się na uprawianie tego ekstremalnego sportu. Walczą nie tylko ze zmęczeniem, zmagają się z pragnieniem, chłodem, głodem, odmrożeniami, swoimi słabościami i ograniczeniami własnego ciała. To zdecydowanie nie jest sport dla mięczaków 😊
Uwielbiam autora za to, że od pierwszej do ostatniej strony trzyma mnie w napięciu i nie wypuszcza do samego końca. To wielka sztuka napisać książkę liczącą prawie siedemset stron i nie zanudzić czytelnika. Pomału łączyć wątki, układać puzzle z pozoru do siebie nie pasujące, robić to w sposób logiczny i co najważniejsze, ciekawy, aby na koniec zadać cios ostateczny i zostawić czytelnika z otwartą buzią i myślami: „Każdego podejrzewałam, ale z pewnością nie tę osobę!”.
W posłowiu autor napisał, że „Himalaistka” jest dla niego książką szczególną. W pewien sposób stała się ona szczególną również dla mnie. Lubię, kiedy lektura daje mi coś więcej niż tylko przyjemność czytania, kiedy zapada w pamięć i zachęca do poszerzenia wiedzy, w tym wypadku wiedzy o himalaizmie. Biję wielkie brawo Wojciechowi Wójcikowi za rzetelny research i za niezapomnianą wędrówkę Żebrem Abruzzich, lodowcem Baltoro, bezdrożami Pakistanu, Afganistanu, Tadżykistanu. Zarówno dla autora, jak i dla mnie była to niezwykła przygoda.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Zachwycona „Dziedzictwem von Schindlerów” postanowiłam kontynuować moją literacką przyjaźń z Wojciechem Wójcikiem. Jest to wprawdzie przyjaźń jednostronna, ale czuję, że będzie się ona pogłębiać z każdą kolejną przeczytaną przeze mnie książką jego autorstwa.
Morderstwo na K2? A może samobójstwo? Czy jedyne? Czy podobne wypadki miały już miejsce? Być może dokładnie w tym...
2021-02-26
„Słowa wymagają szacunku. Są cudowne. Są straszne. Są darem i przekleństwem. Nigdy nie zapomnę, co potrafią uczynić. Ponieważ przez słowa straciłam wszystko”.
Dwa lata, sześć miesięcy, czternaście dni, jedenaście godzin. Tyle czasu Obiekt Sześć-Osiem-Cztery przebywa w zamknięciu, odizolowana od świata, w tajnym rządowym ośrodku Lengard. W tym czasie poddawana jest eksperymentom i próbom wydobycia z niej informacji. Ale ona milczy… Milczy, bo wie, co się stało, kiedy po raz ostatni przemówiła. Milczy, bo wie, że jest potworem, a nie ma ochoty skrzywdzić nikogo więcej.
„Nazywają mnie „Jane Doe”. Mówią, iż to dlatego, że nie chcę im zdradzić, jak naprawdę się nazywam, i musieli mi nadać jakąś zwyczajową tożsamość. Tkwi w tym ironia, ponieważ nie ma we mnie niczego zwyczajnego. Jednak oni o tym nie wiedzą”.
Jane nie wie, jaki jest cel jej pobytu w Langard. Nikt jej tego nie wyjaśnił, nie wytłumaczył sensu. A ona wciąż nie wypowiada ani jednego słowa. Władze ośrodka chwytają się ostatniej deski ratunku. Przydzielają jej nowego opiekuna, Landona Warda. I dzieje się rzecz niezwykła: stopniowo, małymi kroczkami Ward zdobywa zaufanie Jane. Być może dlatego, że jako pierwszy dostrzega w niej człowieka? Kobietę? Traktuje z szacunkiem i troszczy się o nią? Prawie już zapomniała, jakie to uczucie. Jednakże ona dalej odmawia wypowiedzenia choćby jednego słowa. I milczy aż do momentu, kiedy mała dziewczynka niemalże ginie pod kołami autobusu. Wtedy zadziałał instynkt. Od tego momentu zaczyna się szkolenie, nauka jak panować nad swoimi mocami, jak nie krzywdzić innych mówiąc. Jakież było jej zdziwienie, kiedy okazuje się, że w ośrodku jest więcej osób takich jak ona! To Mówiący, a ona jest jedną z nich. Czy Jane odważy się MÓWIĆ?
„Słowa są zbyt cenne, żeby beztrosko je rzucać”.
Czysta, prosta przyjemność. Tak mogę określić moje uczucia w trakcie i po zakończeniu lektury. Fenomenalny czasoumilacz, kartki, a w moim przypadku strony na czytniku, przewijają się same, a Ty czytelniku nie możesz się oderwać od lektury. Chcesz się dowiedzieć, jak historia się zakończy, i nie chcesz się tego dowiedzieć, bo to znaczy rozstanie z bohaterami, których przecież już tak bardzo zdążyłeś polubić. Będę bardzo czekać na kontynuację. Nie chciałabym tylko czekać zbyt długo 😊
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
„Słowa wymagają szacunku. Są cudowne. Są straszne. Są darem i przekleństwem. Nigdy nie zapomnę, co potrafią uczynić. Ponieważ przez słowa straciłam wszystko”.
Dwa lata, sześć miesięcy, czternaście dni, jedenaście godzin. Tyle czasu Obiekt Sześć-Osiem-Cztery przebywa w zamknięciu, odizolowana od świata, w tajnym rządowym ośrodku Lengard. W tym czasie poddawana jest...
2021-03-04
Uwaga, będę robić SZUM! A to dlatego, że dziś ma premierę książka, z którą spędziłam kilka ostatnich dni. Czas z nią spędzony nie był czasem straconym, co to to nie! Zanurzyłam się w opowieść Adama, polubiłam sposób prowadzenia narracji przez autora. Marek Harny to autor, którego dopiero poznałam i mam nadzieję na kontynuowanie tej znajomości.
Adam Borowy został poczęty 1 września 1939 roku i dokładnie pamięta ten moment. Mało tego pamięta wiele innych szczegółów z czasów, kiedy był tylko małym zarodkiem i późniejszych, kiedy już się urodził.
„Co dopiero mówić, jak się bałem tamtego pierwszego dnia, kiedy zabrakło jej sił, żeby mnie wypchnąć na ten świat, i zacząłem już tracić oddech. Nie miałem przecież jeszcze pojęcia, co jest z tamtej strony. Wszystko wydawało mi się przerażające. A najbardziej biała postać trzymająca błyszczące szczypce. Uznałem, że już po mnie. Nigdy tego nie opowiadam, żeby nikt nie pomyślał, że zwariowałem albo zmyślam, bo przecież nie mogłem niczego widzieć. A tym bardziej zdawać sobie sprawę, co niby widzę. Nic nie poradzę, że tak to właśnie zapamiętałem”.
Ojciec Adama, Andrzej Borowy poległ pod Pszczyną w masakrze polskich batalionów, rozjechanych przez niemieckie czołgi. Adam pamięta ojca, pamięta jego głos, zdarzenia z jego życia, dziwnym trafem jednak nie potrafi zobaczyć momentu jego śmierci.
Po tym przydługim wstępie pewnie pomyślicie sobie, że „Dziecko września” to historia Adama. Otóż nie do końca 😊 To przede wszystkim opowieść o jego matce Teresie, o jej walce o miłość, o przetrwanie, o możliwość urodzenia syna, o szansę na jego wychowanie. To opowieść wojenna, na tle której rozgrywa się historia jej życia. Teresa jest przede wszystkim atrakcyjną, młodą kobietą i nie raz będzie musiała ten atut wykorzystać, aby zapewnić bezpieczeństwo sobie i swojemu synowi. Przyjdzie jej walczyć nie tylko z Hitlerem czy Stalinem, ale również z własną rodziną. Przeżyje obóz w Płaszowie, będzie musiała zmierzyć się ze śmiercią ojca, który zginął w Oświęcimiu, a za którego śmierć matka obwinia właśnie Teresę.
Tłem do tej opowieści są mniej znane fakty historyczne, mamy okazję poznać życie w okupowanym Tarnowie, Zabrzu, Krakowie. Przyjdzie nam poznać osoby, które muszą dokonać bardzo trudnych wyborów w tych jakże ciężkich czasach. Wybory te mogą się kłócić z naszymi przekonaniami, ale pamiętajmy, że nie wiemy, jakich my byśmy dokonali, będąc na ich miejscu. Czasy wojenne to walka o przetrwanie. Wiele osób zrobiłby wszystko, aby przeżyć. A kiedy w grę wchodzi życie dziecka, jeszcze więcej. Nie osądzajmy więc, bo nie jesteśmy sobie nawet w stanie wyobrazić ich strachu.
Marek Harny pięknie opowiada nam historię Teresy i jej rodziny. Choćbym bardzo chciała, nie za bardzo mam się do czego przyczepić, a nie chcę i nie będę. Nadal pozostaję pod urokiem jego słów.
Zapraszam Was do zapoznania się z tą historią. Warto.
Ja będę kontynuować moją znajomość z autorem.
Wydawnictwu Prószyński i Spółka bardzo dziękuję za możliwość zapoznania się z książką jeszcze przed jej premierą. Było mi bardzo miło 😊
Uwaga, będę robić SZUM! A to dlatego, że dziś ma premierę książka, z którą spędziłam kilka ostatnich dni. Czas z nią spędzony nie był czasem straconym, co to to nie! Zanurzyłam się w opowieść Adama, polubiłam sposób prowadzenia narracji przez autora. Marek Harny to autor, którego dopiero poznałam i mam nadzieję na kontynuowanie tej znajomości.
Adam Borowy został poczęty 1...
2021-03-15
Dostałam do ręki tekst, który jest podstawą filmu pod tytułem „Final Diagnosis” – Ostateczna diagnoza. Film kręcony jest w Polsce, a premiera, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie miała miejsce w drugiej połowie tego roku.
https://no2ndchances.com/ tu możecie podejrzeć, o co chodzi.
Co do tekstu, nie jest to książka jako taka, ale będąc o tym fakcie uprzedzona, wiedziałam mniej więcej czego się spodziewać. To skrypt filmu i muszę powiedzieć, że po zapoznaniu się z nim, nie mogę doczekać się ekranizacji. Wydaje mi się, że będzie to rzecz, która przypadnie mi do gustu, szczególnie że główny bohater to osoba bardzo przypominająca mi mojego ulubieńca, doktora Housa.
Podobnie jak House, doktor Tseng jest osobą wybitną, jak nikt inny potrafi postawić diagnozę na podstawie tylko i wyłącznie obserwacji. A wnioski mogą być zaskakujące nawet dla badanego. Ale Tseng jest też alkoholikiem, narkomanem i zadufanym w sobie dupkiem. Czyż to nie urocze połączenie? Któż z nas nie lubi zimnych drani, którzy w dodatku są piekielnie inteligentni?
Problem w tym, że Tseng narobił sobie wrogów, bezwzględnych drani, czyhających na jego życie. Ma to związek z przeszłością doktora, o której niestety zbyt wiele się z tej części nie dowiemy, a szkoda. Bardzo chciałabym poznać szczegóły z jego życia, aby połączyć je w logiczną całość z tym, co ma miejsce w teraźniejszości.
Tseng wraz ze swoimi asystentami rozwiązują przypadki medyczne, których nikt przed nimi rozwiązać nie był w stanie. Jego asystenci to również całkiem barwne postaci. Dr Simon, Dr Liz, Dr Greg, Dr Chris; każde z nich ma przeszłość, o której pewnie woleliby głośno nie mówić. Praca z Tsengiem to ich przepustka do praktykowania zawodu lekarza, wymazania przeszłości i rozpoczęcia nowego etapu życia. Muszą tylko przeżyć.
To pierwsza książka z serii Ostateczna diagnoza – Drugiej szansy nie będzie. Być może w kolejnych uda nam się poznać bliżej doktora Tsenga i zrozumieć, co takiego wydarzyło się w jego przeszłości, że stał się człowiekiem, jakim jest teraz.
Jedno wiem na pewno, czekam na ekranizację, zwłaszcza że pojawią się tam nasi rodzimi aktorzy.
https://www.facebook.com/OstatecznaDiagnoza/ tu możecie śledzić na bieżąco wydarzenia z planu filmowego.
Dostałam do ręki tekst, który jest podstawą filmu pod tytułem „Final Diagnosis” – Ostateczna diagnoza. Film kręcony jest w Polsce, a premiera, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie miała miejsce w drugiej połowie tego roku.
https://no2ndchances.com/ tu możecie podejrzeć, o co chodzi.
Co do tekstu, nie jest to książka jako taka, ale będąc o tym fakcie uprzedzona,...
2021-04-08
Panie Ćwiek, nie będę ukrywać, trafił mnie Pan. Prosto w splot! Przekonał mnie Pan swoją historią, wciągnął w sam jej środek i nie wypuścił aż do ostatniej przeczytanej strony. A i nawet wtedy Drelich nie opuścił mojej głowy.
„Drelich. Prosto w splot” należy do gatunku nieodkładalnych. Zaczynasz i nie wiedząc kiedy, nie wiedząc jak, historia zmierza ku końcowi, a Ty chcesz więcej. Lubisz historie typu „zabili go i uciekł”, bohatera mającego w sobie coś z Jacka Reachera, z dynamiczną i inteligentną akcją? Jeśli tak, nie możesz przejść obojętnie obok tej książki.
Marek Drelich, inteligentny i honorowy złodziej, świetny w swoim fachu, ma również drugie oblicze. Jest wspaniałym ojcem, który, mimo że z matką swoich dzieci rozstał się już dawno, zrobi wszystko, aby ochronić swoją rodzinę. Nie wie, że niedługo przyjdzie mu to udowodnić. A to za sprawą pewnego gangstera z Gdańska, który ma dowody na to, że Drelich romansuje z jego żoną.
Zygmunt Wójcik zrobi wszystko, aby dorwać Drelicha, zanim to jednak zrobi, poznęca się trochę nad swoją żoną. Jak ona śmiała go zdradzić, JEGO?! Pana i władcę, pępek świata, a przynajmniej jej świata! Suka musi za to zapłacić. Może podrzuci ją swoim ludziom? Niech się z nią trochę zabawią, niech dostanie nauczkę! Zmasakrowana twarz i ciało, to przecież za mało! Milena jednak znajduje w sobie nieoczekiwane pokłady siły, pozwalające jej przetrwać.
Czy Drelichowi również uda się przetrwać? Czy jego siła, inteligencja, doświadczenie, zdolność planowania i przewidywania dadzą mu przewagę w starciu z Wójcikiem i jego żołnierzami? Drelich musi przygotować się na każdy wariant, skrupulatnie przeanalizować sytuację, mając z tyłu głowy świadomość, że od jego umiejętności zależą losy jego najbliższych. Nie może dopuścić do siebie gniewu, czy innych emocji, mogących zachwiać strukturę jego misternego planu.
Jakub Ćwiek stworzył sensację doskonałą, dopracowaną w najmniejszych szczegółach, a co najważniejsze, bardzo wiarygodną. Bardzo ucieszyła mnie informacja, że będę miała okazję ponownie spotkać się z Markiem Drelichem. Polubiłam drania! 😊
Za egzemplarz dziękuję serdecznie Wydawnictwu Marginesy.
Panie Ćwiek, nie będę ukrywać, trafił mnie Pan. Prosto w splot! Przekonał mnie Pan swoją historią, wciągnął w sam jej środek i nie wypuścił aż do ostatniej przeczytanej strony. A i nawet wtedy Drelich nie opuścił mojej głowy.
„Drelich. Prosto w splot” należy do gatunku nieodkładalnych. Zaczynasz i nie wiedząc kiedy, nie wiedząc jak, historia zmierza ku końcowi, a Ty...
2021-04-18
Sweetfreak to mogę być ja. Sweetfreak to możesz być Ty. To może być nasza siostra, brat, najlepszy przyjaciel, sąsiad zza ściany. To może być ktoś, kogo uraziliście, świadomie, bądź nie, to ktoś, kto poczuł się skrzywdzony, albo ktoś, kto po prostu czerpie przyjemność z krzywdzenia innych. To może być każdy z nas. Myśli, że jest bezkarny, bo przecież w internecie nie podaje swojej prawdziwej tożsamości. Aż tak odważny nie jest. Woli ukryć się za nickiem i obserwować rozwój wydarzeń. Kto wie, może będzie nawet starać się Cię pocieszyć, trzymać za rękę i dodawać otuchy.
Przemoc w internecie nie jest tematem nowym. A jednak wciąż powstają nowe książki, które mają na celu ostrzec nas przed tym zjawiskiem, uczulić nas na pewne sygnały, zdarzenia, które mogą doprowadzić do tragedii. A te wciąż się zdarzają.
„Sweetfreak” to książka skierowana do młodego czytelnika. Carey i Amelia są najlepszymi przyjaciółkami i wydawać by się mogło, że tej przyjaźni nic nie może zaszkodzić. Do czasu, kiedy pojawia się Sweetfreak, tajemnicza osoba, która za pomocą mediów społecznościowych rozpoczyna atak na Amelię. Wszystkie dowody wskazują na Carey, to z jej laptopa wysyłane są pogróżki, pojawia się jednak pytanie: jaki ona miałaby w tym cel? Carey za wszelką cenę próbuje dowieść swojej niewinności. Jak jednak ma tego dokonać, kiedy nawet jej mama w nią zwątpiła?
Książka ma na celu przestrzec młodzież przed pułapkami wirtualnego świata. Być może do niektórych to przesłanie dotrze, wielu na pewno pozostawi obojętnych. Mnie autorka nie przekonała. Książkę czyta się bardzo szybko, bo i język prosty, i temat bardzo modny, ale w wykonaniu Sophie McKenzie po prostu do mnie nie trafiło. Autorka poruszyła zbyt wiele wątków, nie skupiając się dostatecznie na cyberprzemocy, w związku z czym odniosłam wrażenie powierzchowności i próby złapania kilku srok za ogon. Być może to kwestia tego, że nie jestem już nastolatką i pewne rzeczy odbieram inaczej. Istnieje jednak prawdopodobieństwo, że książka po prostu nie do końca spełnia swoją rolę, jaką z całą pewnością miało być ostrzeżenie młodych ludzi przed niebezpiecznym wirtualnym światem.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Sweetfreak to mogę być ja. Sweetfreak to możesz być Ty. To może być nasza siostra, brat, najlepszy przyjaciel, sąsiad zza ściany. To może być ktoś, kogo uraziliście, świadomie, bądź nie, to ktoś, kto poczuł się skrzywdzony, albo ktoś, kto po prostu czerpie przyjemność z krzywdzenia innych. To może być każdy z nas. Myśli, że jest bezkarny, bo przecież w internecie nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-05-18
Dziś swoją premierę ma książka pt. „Ciche wody”. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka, miałam przyjemność zapoznać się z nią jeszcze przed oficjalną premierą.
Muszę szczerze przyznać, że bardzo obawiałam się tej lektury. Nie jestem wielką zwolenniczką ani znawczynią historii, nigdy nie chciało zaiskrzyć między mną a faktami historycznymi. Myślałam sobie, kryminał osadzony w czasach panowania królowej Bony i króla Zygmunta Starego? To nie może się udać. To będzie nudne, takie kompletnie nie w moim guście. Jakże się myliłam! To było jak najbardziej w moim guście 😊
Historia rozpoczyna się w roku 1519 w czasie Bożego Narodzenia. To właśnie tego dnia dworem wstrząsa wiadomość o strasznym morderstwie. Kiedy kilka dni później, w noc sylwestrową ginie kolejny mężczyzna, dwór ma do rozwiązania poważny problem, a na dworzan pada cień strachu. Kto będzie następny? Nikt nie może czuć się bezpieczny do momentu ujęcia zabójcy.
W śledztwo angażuje się sama królowa Bona i hrabina Caterina Sanseverino, sprawująca nadzór nad dwórkami królowej. Obie charakteryzują się otwartym umysłem i inteligencją, co nie zawsze skutkuje sympatią mężczyzn u władzy. Pamiętajmy, że jest XVI wiek i kobiety nie powinny myśleć, to nigdy nie przynosi nic dobrego 😊 Pomocą służy im Sebastian Konarski, młodszy sekretarz króla. Łączą siły w celu jak najszybszego ujęcia mordercy i zapobieżenia kolejnemu zabójstwu.
„Ciche wody” przybliżają nam życie na dworze królewskim, życie pełne intryg i podstępów. Zdawać by się mogło, że tym głównie zajmują się dworzanie, to stanowi główny cel ich bytu. To niestety doprowadza również do zbrodni, gwałtów, szukania zemsty za doznane krzywdy, samosądów. Czy to w jakimś stopniu nie przypomina Wam obecnej sytuacji politycznej? 😊
To nie jest krwawy kryminał, więc jeśli ktoś szuka latających wnętrzności i bryzgającej krwi, niech po niego nie sięga. Jeśli natomiast szukacie inteligentnej historii, która oprócz intrygi kryminalnej dostarczy Wam również solidnej dawki wiedzy historycznej podanej w bardzo przystępnej formie, koniecznie przeczytajcie „Ciche wody”.
„Ciche wody” to pierwszy to cyklu „Zbrodnie na dworze Jagiellonów” autorstwa P.K. Adams. Za tym pseudonimem kryje się Polka, Patrycja Podrazik, mieszkająca w Nowej Anglii, a pochodząca z Wrocławia. Jest blogerką i recenzentką powieści historycznych na portalu www.pkadams-author.com.
Jestem pod ogromnym wrażeniem wiedzy historycznej, przekazanej w jakże nietypowy sposób: wplecionej w kryminalną akcję 😊 Bardzo spodobał mi się sposób narracji, sprawiający, że przez opowieść płynęło się bardzo swobodnie. Jestem niezmiernie ciekawa kontynuacji. Będę na nią czekać.
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za tę czytelniczą przygodę.
Dziś swoją premierę ma książka pt. „Ciche wody”. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka, miałam przyjemność zapoznać się z nią jeszcze przed oficjalną premierą.
Muszę szczerze przyznać, że bardzo obawiałam się tej lektury. Nie jestem wielką zwolenniczką ani znawczynią historii, nigdy nie chciało zaiskrzyć między mną a faktami historycznymi. Myślałam sobie,...
2021-06-08
Jutro będzie miała premierę książka pt. „Dama z blizną”. Ja mam jej lekturę już za sobą. Jak wypadło spotkanie z autorką wcześniej kompletnie mi nieznaną? Zaczęło się niezbyt dobrze, muszę być szczera. Jednakże Izabela Szylko mnie zaskoczyła. To, co z początku wydawało się być wątkiem przewodnim, mianowicie seryjny morderca zabijający młode kobiety według ustalonego schematu, torturując i gwałcąc je przed śmiercią, okazało się być tylko wstępem do całej historii. I bardzo dobrze, bo ten wątek był słabiutki. Czytając dalej zrozumiałam jednak, że był potrzebny i w pełni uzasadniony.
Co więc jest głównym wątkiem historii przedstawionej nam w „Damie z blizną”? Jest nim polityka, ukazanie jak media manipulują społeczeństwem, jak wygląda walka przedwyborcza, ale również morderstwo. Marek Dobosz to nowy kandydat na prezydenta RP. Człowiek z wielkimi ambicjami, nieposzlakowaną przeszłością, mający poparcie ustępującej głowy państwa. Wydaje się, że wygraną ma już w kieszeni. Ale wtedy, zupełnie niespodziewanie, zostaje zamordowany. Wydaje się to być morderstwem z powodów politycznych.
Adela Dobosz, żona Marka, ofiara wspomnianego wcześniej seryjnego mordercy, której udało się przeżyć. Niestety zostaje przez niego nie tylko okaleczona, ale również zgwałcona, Przeżywa traumę, przestaje mówić, a pewnego dnia pobiera sporą sumę z konta i znika. Kontaktuje się tylko z rodzicami i siostrą, nie podając jednak nikomu swojego miejsca pobytu. Kiedy wreszcie wraca do domu, wydaje się, że uporała się z traumą i jest gotowa stawić życiu czoła. A wtedy ginie jej mąż.
Izabela Szylko poprowadziła swoją opowieść całkiem sprawnie. Tytułowa dama z blizną to postać o wielu twarzach i ogromnej sile ducha. Kiedy już nam się wydaje, że dobrze ją poznaliśmy, ona odkrywa swoje kolejne oblicze. Muszę przyznać, że jej postać mnie zafascynowała i z ogromną ciekawością odkrywałam jej kolejne oblicza.
„Dama z blizną” to książką, którą trudno zakwalifikować do jednego gatunku. Znajdziemy tu trochę kryminału, trochę thrillera, całkiem niezły wątek obyczajowy, taki domowy bigos, do którego wrzucamy co mamy pod ręką i wychodzi całkiem smaczna potrawa. Nie jest to powieść genialna, ale z całą pewnością bardzo udana. Będę śledzić poczynania autorki. Zaintrygowała mnie.
Jutro będzie miała premierę książka pt. „Dama z blizną”. Ja mam jej lekturę już za sobą. Jak wypadło spotkanie z autorką wcześniej kompletnie mi nieznaną? Zaczęło się niezbyt dobrze, muszę być szczera. Jednakże Izabela Szylko mnie zaskoczyła. To, co z początku wydawało się być wątkiem przewodnim, mianowicie seryjny morderca zabijający młode kobiety według ustalonego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-30
„Bo drużyna nigdy nie jest silniejsza niż jej najsłabszy członek. Ranę odnosi nie jedna osoba, ale cała drużyna […] Jeśli jesteś w niebezpieczeństwie, my też jesteśmy w niebezpieczeństwie. Tak właśnie postępujemy, żeby przeżyć”.
„Żelazny wilk” to pierwszy tom serii „Vardari”, nowego uniwersum, pełnego nordyckiego misterium, zagadek, krwi, rodzinnych powiązań i relacji damsko męskich w tym okrutnym świecie przedstawionym nam przez autorkę Sirri Petersen. Od razu się przyznam, że nie czytałam jej wcześniejszych książek, tych z serii „Krucze pierścienie”, ale myślę sobie, że teraz chyba czas to nadrobić.
Szczerze mówiąc ja i „Żelazny wilk” nie zapałaliśmy do siebie miłością ogromną od pierwszej strony. Trochę wody upłynęło, zanim wdrożyłam się w akcję, a kiedy to nastąpiło, to poszło z górki i już nie mogłam się oderwać. Książka jest wypełniona szczegółami, mroczna, ciężka od emocji i wymaga skupienia, aby w pełni docenić jej złożoność. Jeśli odłoży się ją na jakiś czas, trzeba cały proces zaczynać od nowa.
Juva pochodzi z rodu czytających z krwi, sama jednak para się zupełnie innym zajęciem, jest łowczynią i wraz ze swoją drużyną poluje na wilki. Nienawidzi czytających z krwi, uważa je za oszustki żerujące na ludzkiej naiwności i bogacących się na ludzkim nieszczęściu. Juva jednak znajduje się w wyjątkowo niekomfortowej sytuacji, jej matka i siostra są czytającymi z krwi, a sama Juva również posiada ten dar. Nigdy o niego nie prosiła, nie chce go i nie jest w stanie go zaakceptować. Czy po śmierci matki będzie zmuszona zweryfikować swoje uczucia? W dodatku dziewczyna nie może pozbyć się obrazu diabła, którego, jak się jej wydaje, ujrzała, będą dzieckiem. Rysuje go, potem spala te rysunki, a jego obraz wciąż ma pod powiekami. A przecież matka wyraźnie jej powiedziała, że to tylko dziecięca wyobraźnia i kategorycznie zabroniła jej o nim myśleć, o rysowaniu już nie wspominając.
„Żelazny wilk” to nie jest lektura łatwa, od razu Was o tym uprzedzam. Przygotujcie się na nieco skomplikowany, chaotyczny początek, mnóstwo wątków, postaci i zdarzeń. Mogę Was jednak zapewnić, że w pewnym momencie wszystko to ułoży się w sensowną całość, a Wy nie będziecie mogli oderwać się od lektury. Oczywiście, pod warunkiem, że jesteście otwarci na tę fantastyczną przygodę. Ja będę wypatrywać kontynuacji, gdyż historia Juvy, jej drużyny, w której „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, Vardarich, diabłów, czytających z krwi i innych niesamowitych postaci nie z tego świata mocno zalazła mi za skórę i siedzi tam do tej pory.
Wydawnictwu Rebis bardzo dziękuję za zaufanie i egzemplarz do recenzji.
„Bo drużyna nigdy nie jest silniejsza niż jej najsłabszy członek. Ranę odnosi nie jedna osoba, ale cała drużyna […] Jeśli jesteś w niebezpieczeństwie, my też jesteśmy w niebezpieczeństwie. Tak właśnie postępujemy, żeby przeżyć”.
„Żelazny wilk” to pierwszy tom serii „Vardari”, nowego uniwersum, pełnego nordyckiego misterium, zagadek, krwi, rodzinnych powiązań i relacji...
2021-07-21
Nie miałam do tej pory okazji poznać Karoliny Winiarskiej. To moja pierwsza przygoda z jej twórczością, za co serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar, które podarowało mi egzemplarz „W Twoją Stronę”. Muszę szczerze przyznać, że wyszłam tym samy ze swojej strefy komfortu, bo chociaż czytuję literaturę kobiecą, to jednak musi ona mieć w sobie coś więcej niż tylko ckliwą miłosną opowiastkę. Odstraszają mnie również przesłodzone okładki. Bardzo więc byłam ciekawa, jak wypadnie moje spotkanie z Panią Karoliną. Książkę doczytałam do końca, a to już sygnał, że tragicznie nie było 😊 Nie było jednak tak dobrze, żebym mogła z całą stanowczością powiedzieć, że to literatura z wyższej półki.
„W twoją stronę” to historia dwóch sióstr, Łucji i Felicji. Nie jest im ze sobą po drodze, nie są przyjaciółkami i całkiem dobrze żyje im się bez siebie. Jedno je łączy, ich życie osobiste to nie jest droga usiana różami. Wręcz przeciwnie, jest pełna wybojów, zakrętów i cierni. Umieją jednak udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku i nie szukają u siebie pociechy, kiedy nadchodzą ciężkie dni. Być może dzieje się tak za sprawą ich matki, która nie potrafiła przekazać im odpowiednich wzorców, zostawiając je pod opieką babci, aby nic nie stało na przeszkodzie jej malarskiej kariery. Czy powrót do Rudawki, do domu babci, pozwoli siostrom odnaleźć drogę do siebie nawzajem? Czy w tym spokojnym miejscu, pod opieką kochającej babuni, uda im się poskładać swoje życie?
Karolina Winiarska starała się stworzyć opowieść, która powinna była zostać w pamięci długo po zakończonej lekturze. Mam wrażenie, że starała się zbyt mocno, bo wyszło to wszystko trochę sztucznie i patetycznie. Książka naładowana cytatami, które są dobre, ważne i potrzebne, tylko jest ich po prostu za dużo. Dialogi bohaterów, szczególnie kiedy mamy do czynienia z rozmowami damsko-męskimi, bardzo nienaturalne. Również akcja powieści nie do końca spójna. Jakiś wątek się zaczyna, autorka przeskakuje do kolejnego, bez wyjaśnienia poprzedniego. To bardzo przeszkadza.
Jestem przekonana, że Pani Karolina chciała dobrze, chciała chyba jednak trochę za bardzo. Czasami mniej znaczy więcej. Tu wszystkiego było po prostu za dużo i odnosiłam wrażenie, że autorka nie do końca wiedziała, o czym chce pisać.
Wydawnictwu Jaguar bardzo dziękuję za egzemplarz, autorce życzę sukcesów.
Nie miałam do tej pory okazji poznać Karoliny Winiarskiej. To moja pierwsza przygoda z jej twórczością, za co serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar, które podarowało mi egzemplarz „W Twoją Stronę”. Muszę szczerze przyznać, że wyszłam tym samy ze swojej strefy komfortu, bo chociaż czytuję literaturę kobiecą, to jednak musi ona mieć w sobie coś więcej niż tylko ckliwą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-08-02
„Za każdym razem, kiedy przychodziło do rozmów o przeszłości, reagowałam emocjonalnie. Już dawno przestałam się starać, by nad tym zapanować. Najpierw zaczynały mi drżeć palce u rąk, a potem drgawki ogarniały całe ciało, choć najwyraźniej nikt poza mną tego nie dostrzegał. To było preludium do ataku paniki, która wkrótce opanowywała moje ciało i umysł. Z całych sił chciałam zatrzymać przeszłość za zamkniętymi drzwiami, w innej części świata – w końcu po to stałam się inną osobą i przybrałam nowe nazwisko”.
Arden ma sześć lat, kiedy znika na trzy dni. Trwają intensywne poszukiwania, cała społeczność Widow Hills jest w nie zaangażowana. Sprawa staje się głośna i, jak można przypuszczać, bardzo medialna. Dziewczynka szczęśliwie zostaje odnaleziona, ma złamaną rękę, ale poza tym jej stan jest zadziwiająco dobry. Arden lunatykuje, budzi się czasami w miejscu zupełnie innym od tego, w którym zasnęła. To właśnie wydarzyło się w noc jej zaginięcia. Dorosła Arden zmienia nazwisko i wyjeżdża z Widow Hills. Jako Olivia Meyer rozpoczyna nowe życie, kompletnie odcinając się od traumatycznej przeszłości. Kiedy po dwudziestu latach na swojej posesji potyka się o zwłoki mężczyzny, trauma wraca. Arden znowu lunatykuje i ma wrażenie, że jest stale obserwowana. Kim jest nieżyjący mężczyzna? Czy ma coś wspólnego z jej przeszłością?
„Dziewczynka z Widow Hills” to sprawnie poprowadzona opowieść, może bez efekty WOW, ale czyta się nieźle i nic nie zgrzyta. Rozpoczyna się niespiesznie, pomału wprowadzając czytelnika w historię Arden/Olivii. Atmosfera stopniowo gęstnieje, pojawia się napięcie i ciekawość. Zaczynamy zadawać sobie pytanie: co naprawdę wydarzyło się dwadzieścia lat temu? Co obecne wydarzenia mają wspólnego z Widow Hills? Pytań jest mnóstwo, a odpowiedzi mogą odbiegać od oczekiwań.
Zarówno postać głównej bohaterki, jak i bohaterów drugoplanowych, zostały całkiem zgrabnie wykreowane. Razem z Arden/Olivią zmierzamy się z jej przeszłością, poznajemy jej myśli, strach, boimy się razem z nią i razem dochodzimy do rozwiązania zagadki. I tu muszę przyznać, autorce udało się mnie zaskoczyć. Brałam pod uwagę różne rozwiązania, ale takiego finału nie przewidziałam. Za to duże brawa.
Megan Miranda mnie zaintrygowała. Nie będę się opierać, kiedy w ręce wpadną mi jej inne książki.
Wydawnictwu Znak bardzo dziękuję za egzemplarz.
„Za każdym razem, kiedy przychodziło do rozmów o przeszłości, reagowałam emocjonalnie. Już dawno przestałam się starać, by nad tym zapanować. Najpierw zaczynały mi drżeć palce u rąk, a potem drgawki ogarniały całe ciało, choć najwyraźniej nikt poza mną tego nie dostrzegał. To było preludium do ataku paniki, która wkrótce opanowywała moje ciało i umysł. Z całych sił chciałam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-08-15
Agnieszka Peszek kocha sport i książki, przez kilka lat prowadziła wydawnictwo sportowe i współtworzyła książki o narciarstwie czy pływaniu. Nic dziwnego więc, że nigdy nie miałam okazji poznać tego nazwiska; sportowa literatura zdecydowanie nie znajduje się w kręgu moich zainteresowań.
„Przez pomyłkę” to powieściowy debiut autorki. Porwała się na wiele, bowiem napisanie dobrego kryminału wymaga dobrego pomysłu, zaplanowania akcji, niepogubienia się w niej i niedoprowadzenia czytelnika do znudzenia. Na rynku wydawniczym jest mnóstwo kryminalnych historii, dlatego ciężko jest zaskoczyć czytelnika czymś nowym, czymś, czego jeszcze nie było. Czy Pani Agnieszce udało się mnie zaskoczyć? Czy zachęciła mnie do sięgnięcia po kolejne książki, jeśli zdecyduje się je napisać? Powiem tak, nie był to top literatury kryminalnej, ale było w tej książce coś, co mnie przekonało. Widać, że autorka nie ma w tej materii wielkiego doświadczenia, ale widać też, że ma pomysł i nie traktuje czytelnika jak głupiutkie dziecko, które bezkrytycznie przyjmie wszystko, co mu się poda. I za to duży szacunek. Powiem więcej, z przyjemnością będę śledzić poczynania pani Agnieszki.
Kilka słów o fabule:
Rzecz dzieje się w Suchodole, małej i spokojne mieścinie pod Poznaniem. Osiemnaście lat wcześniej, podczas imprezy z okazji zakończenia nauki w liceum, ginie młoda dziewczyna. Sprawca zostaje szybko osądzony i osadzony w więzieniu.
Teraz:
Marcin Budzikowski po wielu latach pobytu w Szwecji wraca do kraju i wraz z piękną żoną kupują średniowieczny zamek w Suchodole, chcąc przekształcić go w luksusowy hotel. Zanim jednak prace remontowe dobiegną końca, Marcin pragnie zorganizować spotkanie klasowe, na które oprócz uczniów, biorących udział w pamiętnej imprezie sprzed osiemnastu lat, zaprasza również kochanego przez wszystkich wychowawcę Waldemara. I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie śmierć… kolejna i następna…
Wydawać by się mogło, że każdy zgon nastąpił z przyczyn naturalnych, jednakże Dorocie, ambitnej policjantce, coś nie pasuje, coś się nie zgadza. Zaczyna kopać głębiej i dokopie się do drugiego, a może nawet i trzeciego dna tej historii.
Agnieszka Peszek stworzyła postaci, które są bardzo realne, i z którymi czytelnik będzie się identyfikował. Jak napisałam na początku, nie jest to książka idealna, można się dopatrzeć minusów, ale jest tu zdecydowanie duży potencjał. Biorąc pod uwagę, że jest to pierwsza powieść autorki, należą jej się duże brawa – za pomysł i za odwagę, aby ten pomysł wprowadzić w życie.
Autorce bardzo dziękuję za zaufanie i egzemplarz jej książki.
Agnieszka Peszek kocha sport i książki, przez kilka lat prowadziła wydawnictwo sportowe i współtworzyła książki o narciarstwie czy pływaniu. Nic dziwnego więc, że nigdy nie miałam okazji poznać tego nazwiska; sportowa literatura zdecydowanie nie znajduje się w kręgu moich zainteresowań.
„Przez pomyłkę” to powieściowy debiut autorki. Porwała się na wiele, bowiem napisanie...
2021-09-04
Przychodzę dziś do Was z książką, która zdecydowanie wyrwała mnie z mojej strefy komfortu i była dużym wyzwaniem. Niezbyt często sięgam po tego typu literaturę, ale tym razem podjęłam ryzyko z pełną świadomością i w pełni władz umysłowych 😊
Radosław Lewandowski, kimże jest? To autor książek science fiction i powieści historycznych, jeden z założycieli Płockiego Klubu Fantastyki „Elgalhˈai”. Radosław Lewandowski jest płocczaninem, absolwentem dwóch kierunków studiów na wydziałach Zarządzania i Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Przez wiele lat zawodowej kariery pełnił wyższe funkcje w administracji publicznej: najpierw dyrektora departamentu w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Mazowieckiego, potem radcy w kancelarii Wojewody Mazowieckiego. Jest miłośnikiem literatury, filmów fantasy i science fiction, a także barwnych i krwawych powieści historycznych. Interesuje się szeroko pojętą marynistyką, kulturą wczesnosłowiańską i skandynawską, w tym trzema „złotymi” wiekami wikingów. Tę informację znalazłam na stronie https://radeklewandowski.pl/, chciałam sobie przybliżyć postać autora, dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
Przechodząc do książki. „Australijskie piekło” to powieść oparta na faktach historycznych, podana jednak w taki sposób, że czyta się ją jak najlepszą powieść przygodową. Jak sam Radosław Lewandowski mówi, jest to powieść awanturniczo-przygodowa. I wierzcie mi, ani awantur, ani przygód w niej nie zabraknie! Będzie brutalnie, ale taki również była czas, w którym dzieje się akcja powieści. Wojna trzydziestoletnia, zakończona ostatecznie w roku 1648 pokojem westfalskim, przyniosła niepodległość Republice Siedmiu Zjednoczonych Prowincji Niderlandzkich. Zanim jednak do tego doszło, walki między Hiszpanami a mieszkańcami Niderlandów były krwawe i zażarte. Niełatwo więc było być dobrym człowiekiem w czasach, kiedy w każdej chwili mogło stracić się życie swoje lub swojej rodziny. Nic więc dziwnego, że bohaterowie „Australijskiego piekła” nie są miłymi osobami i wywołują w czytelniku bardzo silne emocje. Chociażby taki Jeronimus Cornelisz, aptekarz z własną praktyką, którego dziecko zmarło mając zaledwie trzy miesiące. Przyczyną było zakażenie syfilisem, a nosicielką choroby okazała się mamka dziecka. Z odrazą czytałam o tym, przez co musiała przejść ta biedna dziewczyna, kiedy prawda wyszła na jaw. Cornelisz pokazał mi swoją iście diabelską naturę. Nie polubiłam tej postaci, właściwie ciężko mi było polubić jakąkolwiek postać te historii. Gdybym żyła w tamtych czasach z całą pewnością starałabym się unikać ich wszystkich za wszelką cenę. Osobom wrażliwym na opisy krzywdy kobiet i krzywdy w ogóle, książki tej nie polecam. Brutalność emanuje z każdej strony i czasami naprawdę trzeba zacisnąć zęby, żeby przebrnąć przez kolejne rozdziały. Wiecie, co jest najgorsze? Że autor opisuje autentyczne wydarzenia. Jak człowiek może dopuszczać się bestialstwa w imię wyimaginowanego bogactwa? Tego nie jestem w stanie pojąć, chociaż wiem, że takie rzeczy dzieją również teraz w XXI wieku.
„Niewiele jest w życiu człowieka stanów bardziej wyniszczających od bezradności. Od sytuacji, gdy całym ciałem i duszą przekonany jest do swoich racji, a los okazuje się nieczuły na moc tych przekonań”.
Ciężko mi pisać, o czym jest ta książka, bez zdradzania jej fabuły. Powiem Wam tylko tyle, że bohaterowie spotkają się na pokładzie okrętu Batavia i wyruszą w drogę wprost do bram piekła.
„Prawdziwy marynarz za rozcieńczony wodą gin odda bowiem i własne serce. Za nierozcieńczony dołoży kolejne wyrwane z piersi drugiego”.
Radosław Lewandowski zaskoczył mnie niezwykle. Książkę, pomimo objętości i niełatwego tematu, czyta się bardzo płynnie i z dużym zainteresowaniem. Chyba muszę częściej wychodzić ze swojej strefy komfortu 😊
Za możliwość przeżycia tej niecodziennej przygody bardzo dziękuję autorowi. Panie Radosławie, dobra robota!
Przychodzę dziś do Was z książką, która zdecydowanie wyrwała mnie z mojej strefy komfortu i była dużym wyzwaniem. Niezbyt często sięgam po tego typu literaturę, ale tym razem podjęłam ryzyko z pełną świadomością i w pełni władz umysłowych 😊
Radosław Lewandowski, kimże jest? To autor książek science fiction i powieści historycznych, jeden z założycieli Płockiego Klubu...
2021-09-15
Kiedy otrzymałam propozycję zapoznania się z książką „NOrWAY. Półdzienniki z emigracji” nie wahałam się ani minuty. Sama jestem emigrantką, wyjechałam z Polski osiem lat temu, przechodziłam przez wiele etapów emigracji, począwszy od zniechęcenia, samotności, trudności ze znalezieniem pracy, przystosowaniem się do innej mentalności i różnic kulturowych, aż do osiągnięcia etapu spokoju, równowagi i zadowolenia z podjętej decyzji. Chciałam się przekonać, jak inni radzą sobie z emigracją, czy kokosy spadały im z nieba, a pieniądze leżały na ulicy i wystarczyło się tylko po nie schylić? Być może takie cuda się zdarzają, ale w większości przypadków początki niestety nie wyglądają tak bajkowo 😊 I o tym właśnie jest książka Piotra Mikołajczaka. O trudnych początkach emigracji, o pięknej Norwegii, która nie dla wszystkich jest rajem na ziemi, również o tym, jak trudno jest liczyć na swoich rodaków na obczyźnie. Prędzej pomoże ci zupełnie obcy człowiek niż twój własny krajan. Smutne to bardzo, niestety również prawdziwe.
„NOrWAY. Półdziennik z emigracji” to nie jest typowy reportaż, to opowieść o oswajaniu Norwegii, próbie odnalezienia siebie w obcym miejscu i walce z depresją i samotnością.
„Czujemy podszytą niepokojem radość, ale też zarazem dojmujące i absurdalne poczucie straty. I nie chodzi o tęsknotę za krajem czy jakiś groteskowy patriotyzm. Wiem, że brakować mi będzie jedynie konkretnych ludzi”.
Piotr, przyjeżdżając do tego kraju, nie miał złudzeń, że będzie zajmował się pracą intelektualną. „Polonista, bibliotekarz, dziennikarz i muzyk amator po rozwodzie, z potwornym minusem na koncie i niewielkim arsenałem do walki o byt […]” będzie musiał zmierzyć się z pracą jak najbardziej fizyczną i próbować swych sił w innych dziedzinach życia. Budowlanka, sprzątanie, zmywak, nic nie jest mu straszne, ważne, żeby zarobić, żeby zacząć spłacać długi, żeby po kilku latach móc w końcu zacząć zarabiać tylko na siebie.
„Zaśmiej się, a cały świat będzie śmiał się z tobą, zapłacz, a będziesz płakać w samotności. To samo dotyczy pieniędzy. Jak masz ich dużo, cały świat jest z tobą, dopinguje, gdy otwierasz portfel. Jak musisz oddać, jesteś sam”.
Piotrowi zdecydowanie pomaga fakt, że dobrze zna język angielski, którym w Norwegii posługują się niemal wszyscy. Ułatwia mu to z pewnością znajdowanie pracy, tej pierwszej i kolejnych. Ciekawostką jest to, że udaje mu się również pracować jako katecheta w szkole, on, człowiek niewierzący, ale obdarzony dużą wiedzą, radzi sobie w tej roli całkiem nieźle 😊 Ubawiły mnie niektóre „kwiatki” w wykonaniu jego uczniów: „Pięć warunków dobrej spowiedzi to: rachunek sumienia, żal, postanowienie poprawy, spowiedź i zażenowanie”. Albo: „Ukrzyżowany również za nas, pod Pączkiem Piłatem…”.
„NOrWAY. Półdziennik z emigracji” to książka, którą powinien przeczytać każdy myślący o emigracji, o lepszym życiu, o łatwiejszym życiu. Musicie wiedzieć, że w życiu nic nie przychodzi łatwo, a ta pozycja pomoże wam przygotować się na trudy emigracji i na to, z czym trzeba się zmierzyć w obcym kraju. Piotr Mikołajczak nie zalewa nas banałami, pokazuje rzeczywistość taką, jaka jest, bez lukru, za to z dużą dozą humoru, czasami trochę czarnego, takiego polskiego 😊
Wydawnictwu Otwarte bardzo dziękuję za egzemplarz.
Kiedy otrzymałam propozycję zapoznania się z książką „NOrWAY. Półdzienniki z emigracji” nie wahałam się ani minuty. Sama jestem emigrantką, wyjechałam z Polski osiem lat temu, przechodziłam przez wiele etapów emigracji, począwszy od zniechęcenia, samotności, trudności ze znalezieniem pracy, przystosowaniem się do innej mentalności i różnic kulturowych, aż do osiągnięcia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09-21
Chciałabym zwrócić Waszą uwagę na młodego autora, z dużym potencjałem. Alan Pałczyński, bo o nim mowa, wydał właśnie swoją pierwszą książkę „Łowcy między światłem a cieniem”. Obserwujcie tego młodego człowieka, bo coś mi mówi, że może on trochę namieszać na polskim horrorowym poletku😊
Annie, nastolatka niezbyt łatwo nawiązująca znajomości, niemająca przyjaciół outsiderka, przeprowadza się z mamą i jej nowym mężem do małego miasteczka w Oregonie, gdzie rodzina zamierza rozpocząć nowy etap życia. Piękny dom, urocza okolica zdają się być spełnieniem marzeń. Czemu więc coś wydaje się być bardzo nie w porządku? Czemu tyle domów stoi pustych a ludzie wyprowadzają się z miasteczka? I kim jest tajemnicza dziewczyna, którą widzi Annie, a nikt inny nie jest w stanie jej zobaczyć?
„Łowcy” to znakomita opowieść, z pomysłem, z akcją, która wciągnęła mnie doszczętnie, i chociaż zakończenie nie wbiło mnie w fotel, to i tak oceniam całość bardzo dobrze, mając nadzieję, że kolejne książki będą jeszcze lepsze. Autorowi łatwo przyszło wykreowanie silnych, charakterystycznych bohaterów, z którymi czytelnik może się identyfikować. Mało tego, udało mu się oddać emocje im towarzyszące, ich strach, ból, wątpliwości, ich walkę o przetrwanie. Mnie przekonał, mam nadzieję, że uda mu się przekonać więcej osób. Tego Alanowi Pałczyńskiemu życzę.
Ale, żeby nie było za słodko, muszę napisać również o tym, co mi przeszkadzało i nad czym ubolewam. Książka zyskałaby bardzo, gdyby popracować nad jej redakcją, wygładzić zdania a język potoczny zamienić w język literacki. Łapałam się na tym, że w trakcie czytania sama zmieniałam zdania tak, aby brzmiały one lepiej, żeby czytało się płynniej. Jestem jednak skłonna przymknąć trochę oko na te niedociągnięcia, bo to przecież debiut, a ja czytałam gorzej napisane książki utytułowanych i znanych pisarzy 😊
Panie Alanie, gratuluję pomysłu, wyobraźni i talentu, proszę pisać dalej, jestem przekonana, że jeszcze o Panu usłyszymy. Bardzo dziękuję za zaufanie i egzemplarz do recenzji.
Chciałabym zwrócić Waszą uwagę na młodego autora, z dużym potencjałem. Alan Pałczyński, bo o nim mowa, wydał właśnie swoją pierwszą książkę „Łowcy między światłem a cieniem”. Obserwujcie tego młodego człowieka, bo coś mi mówi, że może on trochę namieszać na polskim horrorowym poletku😊
Annie, nastolatka niezbyt łatwo nawiązująca znajomości, niemająca przyjaciół outsiderka,...
2021-10-04
„Elwira Watała „Królowa Skandali” i „Mistrzyni Gawędy” autorka 14-stu polskojęzycznych książek z literatury faktu i czterech bestsellerów wydanych w Rosji zaprasza Czytelników na wyjątkową podróż w czeluści ludzkich przywar, słabości i namiętności – wszystko opowiedziane epicką gawędą”. Widząc taką rekomendację, byłam zachwycona, kiedy dostałam od wydawcy propozycję zapoznania się z jej najnowszą książką „Jeden zero dla Baśki”.
Kim jest tytułowa Baśka? Jest polonistką, uczy w szkole i marzy o prawdziwej miłości. Jest brzydką kobietą, ale marzeniom to nie przeszkadza. Wolno jej przecież czekać na wyśnionego księcia. I wtedy pojawia się Eryk. Nie wygląda wprawdzie jak książę, ale dla Baśki stał się całym światem. Ona dla niego stanowiła tylko malutki jego wycinek. Bardziej niż Baśkę kochał wolność i hipisowską społeczność. Zostawia kobietę ze złamanym sercem i powiększającym się każdego dnia brzuchem. A to taki skandal przecież! Samotna kobieta, nauczycielka, wychowawca młodzieży nie może przecież zajść w ciążę! A gdzie ślub, gdzie mąż? Baśka musi walczyć o siebie w zakłamanej komunistycznej rzeczywistości lat sześćdziesiątych. Nie będzie jej łatwo.
Obiecywano mi świetną zabawę i ostrzegano, że książka jest mocna. Nie jestem osobą pruderyjną, lubię mocne książki, jeśli są napisane dobrze i mają czytelnikowi do zaoferowania coś więcej niż tylko dziki seks, seks wynaturzony, seks królów, królowych i ich kochanków, seks w PRLu i seks w średniowieczu. Nie przeczę, że seks jest ważną częścią naszego życia, nie zgadzam się jednak, aby pisać o nim w taki sposób, jaki został mi podany przez Elwirę Watałę. Dostałam wulgarną opowieść, przez którą ciężko mi było przebrnąć, i która niczego do mojego życia nie wniosła. W dodatku przeplatanie akcji wątkami zaczerpniętymi z cyklu książek „Skandale historii” tejże autorki sprawiło, że nie czytało się książki płynnie. Bo czytam tu sobie o Baśce, a nagle dostaję wstawkę, o jakimś królu, który przyjmował poddanych, siedząc na nocniku, albo o królowej nimfomance, która wysysała z męża i kochanków wszystkie soki. Nie wiem, czy zamysłem autorki miało być zachęcenie czytelnika do sięgnięcia po jej poprzednie książki. Jeśli tak, to warto byłoby pomyśleć o innym sposobie promocji.
No i ostatnia uwaga dla wydawcy. Ta książka wymaga dobrej redakcji. Tej zdecydowanie tu brakuje. Takie kwiatki jak „kraciaste brwi ‘a la’ Leonid Breżniew” nie powinny znaleźć się w książce, która przeszła przez korektę i porządną redakcję. Niestety błędów językowych jest w niej naprawdę dużo. Premiera jest planowana na 13 października, może więc jeszcze uda się coś poprawić?
Nie lubię pisać tak krytycznych opinii, ale muszę być szczera wobec siebie, wobec wydawcy i wobec tych, którzy tę opinię czytają. Panie Arkadiuszu, dziękuję bardzo za egzemplarz.
„Elwira Watała „Królowa Skandali” i „Mistrzyni Gawędy” autorka 14-stu polskojęzycznych książek z literatury faktu i czterech bestsellerów wydanych w Rosji zaprasza Czytelników na wyjątkową podróż w czeluści ludzkich przywar, słabości i namiętności – wszystko opowiedziane epicką gawędą”. Widząc taką rekomendację, byłam zachwycona, kiedy dostałam od wydawcy propozycję...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-10-07
Jestem przekonana, że każda z nas, jako nastolatka, miała kompleksy, z którymi ciężko było nam żyć, które powodowały, że było nam ze sobą źle, że się wstydziłyśmy, często chowałyśmy, bądź chodziłyśmy zgarbione, z pochyloną głową, żeby na nikogo nie patrzeć. Bo gdybyśmy widziały na nas wzrok innych osób, to z całą pewnością byłby to wzrok niezwykle krytyczny, prześmiewczy, a my przecież i tak wiedziałyśmy, jak wyglądamy, nie chciałyśmy tego widzieć w oczach innych. Ja takich kompleksów miałam sporo; nie dość, że należałam do tych pulchniejszych dziewcząt, to na dodatek miałam rude włosy i nosiłam okulary. To już było wystarczające dla moich rówieśników, którzy umieli utrudnić mi życie. Kompletnie pozbawiło mnie to wiary w siebie i dużo wody upłynęło, zanim zaczęłam patrzeć na siebie zupełnie inaczej.
Bohaterka książki, z którą dziś do Was przychodzę ma na imię Greer, jest fantastyczną, inteligentną dziewczyną, z ogromnym poczuciem humoru, wspaniałą rodziną, która wspierałaby ją jeszcze bardziej, gdyby dziewczyna im na to pozwoliła. Wydaje się, że Greer powinna być szczęśliwa, niestety jest jedna rzecz, przez którą nasza bohaterka nie może spać po nocach, i która nie pozwala jej być szczęśliwą nastolatką. Jest to mianowicie jej biust, a dokładniej mówiąc jego nadmiar. Greer chodzi zgarbiona, nosi ciuchy w rozmiarze XL, które mają za zadanie ukryć to, czego nastolatka ma zdecydowanie za dużo. W dodatku chłopcy z jej klasy lubią sobie stroić z niej żarty, co w znacznej mierze jeszcze bardziej zmniejsza jej poczucie własnej wartości.
Greer nadała swoim piersiom imiona: Maude i Mavis.
„Maude i Mavis to konkretne, chropawe imiona dla konkretnych, chropawych części ciała. Imiona obwisłe, blade i ciężkie. Imiona starych ludzi. Brzydkie imiona”.
Nie dla Greer piękne, subtelne, koronkowe staniki; ona musi szukać prawdziwych stabilizatorów, które nie tylko sprawią, że biust nie będzie się z nich wylewał, ale również odciążą kręgosłup i pozwolą swobodnie poruszać się na zajęciach sportowych. I jak z takim obciążeniem myśleć o relacjach z chłopcami? Sam widok takiego stabilizatora wystraszyłby ich na śmierć i zostawił z traumą na całe życie. Tak myśli Greer, dopóki na jej drodze nie stanie nowy uczeń jej szkoły, Jackson. Czy dziewczynie uda się wyjść ze skorupy, którą tak szczelnie się otoczyła?
Laura Zimmermann w sposób lekki i bardzo przyjemny porusza temat, który jest teraz bardzo na topie, mianowicie „body positive”. Pokazuje nam, w jaki sposób brak akceptacji swojego ciała i seksualności, może wpłynąć na rozwój psychiczny nastolatków. Jak coś, na co nie mamy tak naprawdę wpływu, może sprawić, że odechciewa nam się żyć. Uzmysławia nam również, jak ważne jest, aby zawsze mieć przy sobie kogoś, kto nas akceptuje, bez względu na wszystko. Jeśli zbyt trudnym wydaje się być rozmowa z rodzicami, to ktoś, kogo nazywamy przyjacielem, równie dobrze, a może nawet lepiej sprawdzi się w ciężkich dla nas momentach.
„Oczy mam tutaj” to bardzo dobrze napisana rzecz dla młodzieży, ale nie tylko. Ja bawiłam się przy nie bardzo dobrze, ale również zostały we mnie poruszone emocje, o których już zapomniałam. Identyfikowałam się z bohaterką, wiedziałam, jak jest jej ciężko, kibicowałam jej w zdobywaniu pewności siebie i walce o swoje „ja”. W pewnym sensie ja sama byłam bohaterką tej książki, podobnie jak wiele z nas, które z jakiegoś powodu nigdy nie czuły się dobrze we własnym ciele. To mądra książka i warto ją polecić dorastającym córkom.
Wydawnictwu YA! serdecznie dziękuję za możliwość zapoznania się z tą pozycją. Nie był to czas stracony 😊
Jestem przekonana, że każda z nas, jako nastolatka, miała kompleksy, z którymi ciężko było nam żyć, które powodowały, że było nam ze sobą źle, że się wstydziłyśmy, często chowałyśmy, bądź chodziłyśmy zgarbione, z pochyloną głową, żeby na nikogo nie patrzeć. Bo gdybyśmy widziały na nas wzrok innych osób, to z całą pewnością byłby to wzrok niezwykle krytyczny, prześmiewczy, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-11-02
„Dziewczyna z wnęki” to druga fabularna książka Agnieszki Peszek. Muszę przyznać, że imponuje mi, jak autorka się rozwija i z niecierpliwością będę wypatrywać jej kolejnych publikacji.
„Dziewczyna z wnęki” to druga odsłona przygód Doroty Czerwińskiej, policjantki, którą poznaliśmy w części pierwszej pt. „Przez pomyłkę”. Z czym przyjdzie jej się zmierzyć tym razem? Na pewno z kolejnym morderstwem, bardzo nietypowym i wykrytym przez czysty przypadek. Do tego dochodzi sprawa sprzed 25 lat, kiedy ginie młoda kobieta. Jej ciała nigdy nie odnaleziono, nic nie wiadomo o jej losach. Czy nadal żyje? Czy obecne morderstwo łączy się z tym z przeszłości? Autorka nie ułatwia nam sprawy, kluczy i zapętla akcję, podrzuca nam jakiś trop, by potem pokazać nam język i zaśmiać się nam w twarz. A my dalej myślimy, kombinujemy, próbujemy poskładać te klocuszki i nic nam nie wychodzi. Lubię, kiedy zwodzi się mnie na manowce 😊
Muszę dodać, że nam kobietom, czytanie tej książki nie przyjdzie łatwo. Będziemy się często oburzać, wściekać, czuć rozgoryczenie, czasem nawet fizyczny ból. A to za sprawą tego, jak męscy bohaterowie „Dziewczyny z wnęki” postrzegają kobiety i jaką rolę, według nich, te powinny spełniać w życiu i społeczeństwie. Nie muszę się na ten rozpisywać. Wszyscy na pewno domyślą się, o co mi chodzi, a biorąc pod uwagę to, z czym polskie kobiety muszą dzisiaj walczyć, temat świetnie wpisał się w dzisiejszą rzeczywistość.
Muszę jednak uczciwie przyznać, że nie wszystko mi się w „Dziewczynie z wnęki” podobało. Po pierwsze, sceny z zakończenia za bardzo przypominały mi wątki z książki Chrisa Cartera „Jeden za drugim”, potem ściągnięte przez Remigiusza Mroza w „Behawioryście”. Nie mogę zdradzić, o które sceny mi chodzi bez zbytniego spojlerowania. Kto czytał wymienione pozycje, na pewno będzie wiedział, o czym mówię.
Po drugie, nadal są problemy z porządną redakcją i korektą. Nad tym zdecydowanie należy popracować, aby kolejne książki czytało się płynniej.
Są to jednak szczegóły, które przy odrobinie pracy można bardzo łatwo wyeliminować. Poza tym książka jest zdecydowanie warta uwagi. Pani Agnieszko, proszę pisać dalej, ja chętnie przeczytam kolejny kryminał, który wyjdzie spod Pani pióra.
Za egzemplarz i zaufanie bardzo dziękuję autorce.
Książkę możecie kupić tu: https://peszek.pl/produkt/dziewczyna-z-wneki/
„Dziewczyna z wnęki” to druga fabularna książka Agnieszki Peszek. Muszę przyznać, że imponuje mi, jak autorka się rozwija i z niecierpliwością będę wypatrywać jej kolejnych publikacji.
„Dziewczyna z wnęki” to druga odsłona przygód Doroty Czerwińskiej, policjantki, którą poznaliśmy w części pierwszej pt. „Przez pomyłkę”. Z czym przyjdzie jej się zmierzyć tym razem? Na...
2021-12-01
„To nie „Miliard w rozumie” ani „Wielka Gra”. Tu się nie liczy, co macie w głowie, tylko na głowie. A konkretnie na twarzy. Ryj się liczy. I klata”.
Cóż, jeśli rzeczywiście tylko to liczy się we współczesnym świecie, to ja się z niego wypisuję. Wydaje mi się, że rzeczywiście jest tak, że inteligencja i bycie dobrym człowiekiem przegrywa w przedbiegach z ładną buźką, często zresztą przepuszczoną przez setki filtrów, zanim zostanie opublikowana na fejsie, czy innym Instagramie. Ilość lajków i serduszek liczy się bardziej niż realne przyjaźnie i związki. Smutne to, a jednak bardzo prawdziwe.
Konkurs Man of Poland to męski odpowiednik Miss Polonia. Mieszko Pierwszy (!) ma 25 lat, jest przystojny, wcale niegłupi i ma piękne ciało. Nigdy jednak nie myślał, aby pokazywać je milionom osób, brać udział w męskich pokazach piękności. Jego matka, jednakże, myśli o tym, a co więcej wprowadza swój plan w życie. Nie zważa przy tym na to, co myśli sam Mieszko i reszta rodziny. Prośbą, groźbą, szantażem emocjonalnym, doprowadza do udziału syna w konkursie.
Muszę uczciwie przyznać, że nie znalazłam w tej książce niczego dla siebie. Płytka, chaotyczna, niestaranna i niewnosząca absolutnie niczego do mojego życia. Pourywane wątki, niezrozumiałe relacje między bohaterami, wątek LGBT potraktowany bardzo po macoszemu, czynią tę pozycję nieczytalną. Zupełnie nie rozumiem idei jej powstania i nie wiem, kto ma być jej targetem. Ja nim nie jestem, to pewne.
Mimo wszystko dziękuję wydawnictwu Novae Res za egzemplarz. Żałuję, że nie mogę napisać bardziej pozytywnej opinii.
„To nie „Miliard w rozumie” ani „Wielka Gra”. Tu się nie liczy, co macie w głowie, tylko na głowie. A konkretnie na twarzy. Ryj się liczy. I klata”.
Cóż, jeśli rzeczywiście tylko to liczy się we współczesnym świecie, to ja się z niego wypisuję. Wydaje mi się, że rzeczywiście jest tak, że inteligencja i bycie dobrym człowiekiem przegrywa w przedbiegach z ładną buźką, często...
Kiedy zaczęło być głośno o tym, że Magdalena Witkiewicz pisze thriller, pomyślałam sobie, że to nie może się udać. Ta Magda od moich ulubionych słodkich historii, specjalistka od szczęśliwych zakończeń, które zawsze poprawiają mi nastrój? Nie, na pewno nie da rady! Musiałam jednak przekonać się na własnej skórze. Zakupiłam więc „Wizjer” i zaczęłam czytać. A jak zaczęłam, to skończyłam następnego dnia, czytając w każdej wolnej chwili. Nawet zakazałam mężowi przyjeżdżać po mnie do pracy, chcąc odbyć 45-minutową podróż autobusem, żeby czytać dłużej 😂 Czy to wystarczająca rekomendacja? Pani Magdzie udało się mnie zaskoczyć, nie tylko dała radę, ale zrobiła to znakomicie!
„Wizjer” traktuje o pułapkach wirtualnego świata, o tym, jak sami sobie szkodzimy, klikając bez zastanowienia i bez czytania „ZAAKCEPTUJ REGULAMIN”, podając nasze dane, nabierając się na socjologiczne manipulacje. Wiem, co zaraz powiecie: przecież takich książek jest wiele, sztandarowym przykładem jest trylogia z cyklu” Ukryta sieć” Jakuba Szamałka. Zgadzam się. Magdalena Witkiewicz jednak zrobiła to po swojemu, powiedziałabym, że po kobiecemu, z pewną delikatnością, a zarazem dając wyraźny przekaz.
Laura jest samotną matką, fachowcem w sferze informatyki, zajmuje się projektowaniem i prognozowaniem zachowań oraz potrzeb konsumentów, prowadzi normalne, uporządkowane życie. Mieszka ze swoim synkiem Mikołajem i jego opiekunką Iriną. Ten porządek zakłóca informacja o samobójstwie ojca jej synka. To wywołuje lawinę zdarzeń, których już się nie da zatrzymać, a Laura znajduje się w samych ich centrum.
Autorka poprowadziła akcję całkiem inteligentnie, kilka razy udało jej się wyprowadzić mnie w pole. W pewnym momencie miałam już pewność, kto stoi za tym całym złem, chciałam się jednak bardzo dowiedzieć, jakie motywy tą osobą kierowały. Wszystko pięknie się ułożyło i wyjaśniło na końcu, w sposób bardzo dla mnie satysfakcjonujący.
Pani Magda prosi nas, czytelników, o opinię czy udało jej się nas przekonać, czy książka dała radę, czy ma myśleć o kontynuacji? Zwracam się więc do autorki: Pani Magdo, udało się! Jest moc! Proszę kontynuować 😊
A na koniec Magdaleny Witkiewicz wzór na szczęście:
Jeśli a oznacza szczęście, to a=x+y+z, gdzie:
X – praca
Y – rozrywki
Z – umiejętność trzymania języka za zębami
Coś w tym jest 😊
Kiedy zaczęło być głośno o tym, że Magdalena Witkiewicz pisze thriller, pomyślałam sobie, że to nie może się udać. Ta Magda od moich ulubionych słodkich historii, specjalistka od szczęśliwych zakończeń, które zawsze poprawiają mi nastrój? Nie, na pewno nie da rady! Musiałam jednak przekonać się na własnej skórze. Zakupiłam więc „Wizjer” i zaczęłam czytać. A jak zaczęłam, to...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to