-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2023-04-23
2023-04-19
RECENZJA PREMIEROWA!
Izabela Szylko jest mi już znana z całkiem udanej „Damy z blizną”, po lekturze której postanowiłam sobie, że jeśli będę miała okazję, na pewno przeczytam kolejną książkę jej autorstwa. Taka okazja nadarzyła się właśnie teraz i z ogromną ciekawością sięgnęłam po jej najnowsze dziecko. Jak twierdzi Pani Iza „Poszukiwacze siódmej księgi” to powieść sensacyjno-przygodowa, trochę przypominająca Indianę Jonesa, trochę w stylu Pana Samochodzika. Dorzuciłabym do tego Roberta Langdona, bohatera powieści Dana Browna, trochę Jamesa Bonda i odrobinę Jacka Reachera i to powinno dać wam obraz tego, czym autorka nas tym razem uraczy. Wyszło jej to znakomicie, wszystko ładnie się ze sobą łączy, nic nie zgrzyta, zmierzając płynnie do zakończenia.
„Zawsze chodziłem twardo po ziemi. Nawet dziś wydaje mi się, że historia, w którą zostałem wplątany, nie miała prawa przydarzyć się komuś takiemu jak ja. A jednak. To, o czym chcę wam opowiedzieć, wydarzyło się naprawdę. Gdy zacząłem spisywać moje przejścia, niekiedy sam nie mogłem dać wiary własnym słowom”.
Tak zaczyna się historia siódmej księgi, historia, która od pierwszej strony intryguje, zachęcając do coraz szybszego przechodzenia do kolejnej strony, kolejnego rozdziału, aż nie wiadomo kiedy do końca historii. I chce się więcej…
„Wstrzymał słońce, ruszył ziemię, polskie go zrodziło plemię”. Pamiętacie ten wierszyk? Jeśli tak, to już wiecie, kto będzie jednym z bohaterów. Jeśli jeszcze nie kojarzycie, to wystarczy spojrzeć na okładkę i wszystko stanie się jasne.
Mikołaj Kopernik, tworząc swoje dzieło „De revolutionibus”, zaplanował je na siedem ksiąg. Dlaczego więc oddał do druku tylko sześć z nich? Co się stało z ostatnią z nich? Wiadomo, że została dobrze ukryta, a wielki astronom przekazał zaszyfrowaną wiadomość siedmiu zaufanym przyjaciołom, którzy mieli za zadanie przekazywać ją kolejnym pokoleniom, ale tylko w formie słownego przekazu.
Londyński prawnik polskiego pochodzenia Jerzy Adams, musi przylecieć do Krakowa na pogrzeb swojej babki i uporządkowanie spraw spadkowych. W drodze poznaje Alicję, która prowadzi prace nad odnalezieniem zaginionej siódmej księgi. Połączył ich przypadek, ale w dalszą drogę muszą już ruszyć razem. Okazuje się, że nie tylko Alicja jest zainteresowana tajemniczą księgą. Ktoś depcze im po piętach, rzuca kłody pod nogi, ich życie może być w niebezpieczeństwie. Zaczyna się niebezpieczna gra. Kto wyjdzie z niej zwycięsko?
Powiem wam jedno, jeśli weźmiecie tę książkę do ręki, będzie wam trudno ją odłożyć. Akcja goni akcję, przygoda goni przygodę, a wszystko jest wiarygodne i niezwykle interesujące. To książka rozrywkowa, ale przemyca całkiem sporą dawkę informacji o Mikołaju Koperniku i jemu współczesnych, o których taka osoba jak ja, niepasjonująca się zbytnio historią nie miała zielonego pojęcia. W takiej formie przyjmuję wiedzę z ogromną przyjemnością. Mało tego, chciałabym więcej i więcej. Z niecierpliwością oczekiwać będę na kontynuację.
Należy również zwrócić uwagę na bardzo ładny język powieści i na jej doskonałą redakcję (co ostatnio nie jest wcale taką oczywistą oczywistością). Autorka inteligentnie poprowadziła akcję, połączyła wszystkie wątki i stworzyła rzecz, która jest doskonałą odskocznią od rzeczywistości, która zapewni relaks i odprężenie po ciężkim dniu. A to, że przy okazji zdobędzie się nową wiedzę, jest dodatkowym bonusem.
Warto!
Pani Izo, gratuluję! Kawał dobrej roboty.
RECENZJA PREMIEROWA!
Izabela Szylko jest mi już znana z całkiem udanej „Damy z blizną”, po lekturze której postanowiłam sobie, że jeśli będę miała okazję, na pewno przeczytam kolejną książkę jej autorstwa. Taka okazja nadarzyła się właśnie teraz i z ogromną ciekawością sięgnęłam po jej najnowsze dziecko. Jak twierdzi Pani Iza „Poszukiwacze siódmej księgi” to powieść...
2023-03-29
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!
Był taki czas, że książki Jodi Picoult były tym, czego szukałam, czego mi było potrzeba, uwielbiałam jej twórczość. Potem coś się między nami popsuło, przestało iskrzyć i jej proza już mnie nie fascynowała. Kiedy dostałam propozycję zapoznania się z najnowszą książką autorki, pomyślałam sobie, ok, spróbuję. Kiedy przeczytałam opis, wystraszyłam się, że nie dam rady przez to przebrnąć. Pandemia koronawirusa to nie jest coś, o czym chcę czytać. Za dużo o tym wszędzie, za świeże to jeszcze, żeby czytać tak, jak się czyta o dżumie czy innej cholerze. Zwłaszcza kiedy z racji swojej pracy, było się w samym centrum tych wydarzeń i do tej pory jeszcze się zmagamy z ich pokłosiem.
Zaczęłam czytać, wciąż nie do końca przekonana i gotowa odłożyć lekturę, gdybym jednak nie dała rady. Początek nie był zachęcający, ku mojemu zdumieniu jednak w pewnym momencie dałam się wciągnąć w fabułę i ciężko mi było ją odłożyć. Odnalazłam w tej książce ten charakterystyczny styl autorki, który kiedyś tak mi się spodobał i historię, którą ja osobiście kupiłam.
Życie Diany O’Toole jest szczegółowo zaplanowane. Wie, co chce robić, w jakiej kolejności, z kim i kiedy. Do tej pory wszystko układa się znakomicie, świetna praca, narzeczony, z którym planuje wspólną przyszłość i odhaczanie kolejnych punktów w harmonogramie życia. Wie z całą pewnością, że za chwilę, podczas ich wspólnych wakacji na Galapagos, Finn jej się oświadczy. Czeka na to, chce tego. W jej zaplanowanym życiu nie ma miejsca na niepowodzenia. Jednego jednak przewidzieć jej się nie udało, koronawirusa. W jednej chwili całe jej życie staje pod znakiem zapytania. Finn nie może opuścić szpitala, w którym pracuje, aby wraz z Dianą udać się na wakacje. Namawia ją jednak, aby odbyła tę podróż sama. Nikt nie przewidział jednak, że kiedy Diana dotrze już na wyspę, nie będzie z niej powrotu. Pandemia dociera również tu, granice zostają zamknięte, loty odwołane, hotele pozamykane. Jak ta niezwykle uporządkowana kobieta odnajdzie się w tak nieprzewidywalnej rzeczywistości? Czy będzie to dla niej okazją do wejrzenia w siebie, odnalezienia siebie na nowo, mocniejszej, silniejszej, bardziej otwartej na świat i ludzi? Czy powrót do dawnego życia będzie jeszcze możliwy? Czy będzie wciąż tego chciała? Czy to, co przeżyła na wyspie, nie będzie jej się wydawać tylko snem, początkowo przerażającym, a potem takim, z którego nie chce się obudzić?
Jodi Picoult dała radę. W fikcyjne wydarzenia udało jej się wpleść wydarzenia z pierwszego frontu walki z wirusem. Ustami Finna przemawia frustracja, wyczerpanie i determinacja medyków walczących z czymś, o czym nie mają zbyt dużej wiedzy. Nikt przecież nie wiedział, z czym mamy do czynienia, jak to leczyć, jak pomóc osobom zarażonym. Książka jednak, wbrew pozorom i moim obawom, nie jest lekturą depresyjną. Powiem więcej, to książka mądra i dojrzała, a co więcej nieprzewidywalna. Ja to lubię.
Książka będzie miała swoją premierę już za kilka dni: 11 kwietnia. Warto dać jej szansę.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Prószyński i S-ka.
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!
Był taki czas, że książki Jodi Picoult były tym, czego szukałam, czego mi było potrzeba, uwielbiałam jej twórczość. Potem coś się między nami popsuło, przestało iskrzyć i jej proza już mnie nie fascynowała. Kiedy dostałam propozycję zapoznania się z najnowszą książką autorki, pomyślałam sobie, ok, spróbuję. Kiedy przeczytałam opis, wystraszyłam...
2023-03-25
RECENZJA PREMIEROWA!
Wydawnictwo Prószyński i S-ka zachęca swoich czytelników do przypomnienia nieodżałowanej Marii Czubaszek, ponadczasowego humoru jej opowiadań oraz wyboru swojego ulubionego. Kultowe teksty genialnej satyryczki z książek "Na wyspach Hula-Gula” oraz „Dziewczyny na ścianę i na życie” wydawnictwo zebrało teraz w jednym tomie.
Pani Marii nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Miała, i wciąż ma, tyle samo zwolenników, co wrogów. Prawdą jest, że jej specyficzne poczucie humoru, walenie prawdą w oczy bez skrupułów, zdecydowanie nienachalna uroda i papieros wiecznie tkwiący w jej palcach to rzeczy, które nie zawsze idą w parze z tłumami wielbicieli. Czubaszek albo się uwielbiało, albo się jej nie cierpiało. Ja zawsze należałam do tej pierwszej grupy, dlatego z ogromną radością sięgnęłam po
„Wszyscy niestety normalni”. Zebrane w tym tomie teksty i felietony, to cała Maria, sarkastyczna, ironiczna, czasami absurdalna. Taka była, takie są jej teksty.
„Podobno prawie każdy mężczyzna ma coś z hazardzisty. Ale mój tatuś nie miał absolutnie nic. Bo wszystko, co kiedyś miał, przegrał w pokera. Nawet moją mamusię”.
„Któż z nas nie oglądał w telewizji „Chłopów”! No więc ja akurat nie oglądałam. Nie chciałam się zasugerować. Zamierzam bowiem napisać książkę na podobny temat. Mam już nawet tytuł: „Mężczyźni”. Poza tym posiadam już sporo materiału, niestety”.
„Jeśli chodzi o miłość, to do szesnastego roku życia byłam wierząca. Ale niepraktykująca”.
To tylko kilka malutkich przykładów specyficznego poczucia humoru Marii Czubaszek. Jeśli macie ochotę na więcej, sięgnijcie po ten zbiór. Muszę Was jednak ostrzec, dawkujcie sobie te teksty. Nie czytajcie wszystkiego od razu, bo będzie tego stanowczo za dużo. Nawet absurdalne poczucie humoru autorki może się przejeść w zbyt dużej dawce. W pewnym momencie może przestać być śmiesznie. Nie dopuśćcie do tego. Jeśli tak jak ja jesteście fanami Pani Marii, to sięgnijcie po jej teksty, kiedy będziecie potrzebować chwili oderwania od szarości codzienności.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Prószyński i S-ka.
RECENZJA PREMIEROWA!
Wydawnictwo Prószyński i S-ka zachęca swoich czytelników do przypomnienia nieodżałowanej Marii Czubaszek, ponadczasowego humoru jej opowiadań oraz wyboru swojego ulubionego. Kultowe teksty genialnej satyryczki z książek "Na wyspach Hula-Gula” oraz „Dziewczyny na ścianę i na życie” wydawnictwo zebrało teraz w jednym tomie.
Pani Marii nie trzeba chyba...
2023-02-05
„Ktoś musi umrzeć, by ktoś mógł żyć”.
Nie wiem, czy to ja mam problem, czy też książki, które z założenia i opisu wydawcy, powinny wzbudzać jakiekolwiek emocje, nie wywołują żadnych. Na ten tytuł czekałam bardzo, gdyż cenię sobie twórczość Pani Żytkowiak. Bardzo się ucieszyłam, kiedy dostałam możliwość zapoznania się z najnowszą książką autorki jeszcze przed jej premierą. Tak bardzo chciałam, żeby mi się spodobała, żebym poczuła to, co Pani Iwona chciała czytelnikowi przekazać. Nie udało się.
Poplątane stosunki rodzinne, porozpadane małżeństwa, problem homoseksualny, alkoholowy, zdrowotny, niechciane dziecko oddane do adopcji zaraz po porodzie, i wiele innych. Trochę zbyt dużo jak na jedną książkę, której główną treścią miała być choroba serca bohatera, a jedyną nadzieją na przeżycie, przeszczep serca.
Zbyt dużo przypadkowych osób, zbyt dużo przypadkowych spotkań, i w związku z tym historia, która powinna być dominująca, bardzo się rozmyła i stała się jedynie końcowym dodatkiem do całej historii. Kiedy przeczytałam opis wydawcy, bardzo chciałam poznać najnowszą powieść Pani Żytkowiak, chciałam poczuć te emocje związane z walką o życie, o nowe serce, chciałam całą sobą przeżywać to razem z głównymi bohaterami. Tymczasem było ich zbyt wielu, żeby można było skupić się na tych najważniejszych.
Mam szczerą nadzieję, że było to tylko pojedyncze potknięcie autorki, a kolejne jej powieści przyniosą mi oczekiwane emocje i dadzą tę radość, którą odczuwałam przy lekturze jej poprzednich książek. Może też być tak, że mój gust czytelniczy zmienił się na tyle, że mam po prostu inne oczekiwania, nie koniecznie większe, po prostu inne.
Dla mnie największą wartością tej książki jest końcowy apel, niezwykle ważny i chciałabym, abyście wzięli go sobie do serca:
„W Polsce obowiązuje domniemana zgoda na pobranie narządów do przeszczepienia (po udokumentowaniu śmierci mózgu), jeżeli nie został wcześniej zgłoszony sprzeciw. Często jednak rodziny zmarłych nie wiedzą, jaka była ich wola w tej sprawie.
Apel (za profesorem Marianem Zembalą)
Poinformuj rodzinę o zgodzie na pobranie narządów. Twoje „tak” ma moc – przekonują lekarze w ramach specjalnej kampanii edukacyjnej i jak wskazują – nie można przywrócić życia osobie zmarłej, lecz zgoda na pobranie narządów może uratować nawet 8 innych osób”.
Wydawnictwu Replika serdecznie dziękuję za lekturę, a Pani Żytkowiak z całego serca życzę sukcesów. Nie rezygnuję z mojej znajomości z autorką, będę dalej śledzić jej twórczość z nadzieją na lepsze spotkanie w przyszłości.
„Ktoś musi umrzeć, by ktoś mógł żyć”.
Nie wiem, czy to ja mam problem, czy też książki, które z założenia i opisu wydawcy, powinny wzbudzać jakiekolwiek emocje, nie wywołują żadnych. Na ten tytuł czekałam bardzo, gdyż cenię sobie twórczość Pani Żytkowiak. Bardzo się ucieszyłam, kiedy dostałam możliwość zapoznania się z najnowszą książką autorki jeszcze przed jej premierą....
2022-07-22
2022-07-17
„Nagle trup” to pozycja, którą wydawnictwo Mięta debiutowało na rynku wydawniczym. Nie można było sobie wymarzyć lepszego wejścia na tę już i tak zatłoczoną scenę. Marta Kisiel zawsze była i nadal jest dla mnie gwarancją dobrej zabawy, inteligentnego humoru, energicznych dialogów i tego, że zawsze wcielę w życie coś z jej słowotwórstwa. Uwielbiam sposób, w jaki tworzy swoich bohaterów, zawsze bardzo wyrazistych, takich, z którymi doświadczysz wszystkiego oprócz nudy.
Komedia kryminalna to bardzo trudny gatunek, niewielu autorom udaje się sprostać jego wymaganiom. W większości mamy do czynienia z bardzo wymuszonym humorem, gdzie autor próbuje nam udowodnić, jak bardzo jest zabawny, inteligentny, wyluzowany. Niestety, w większości przypadków to po prostu nie działa. Marta Kisiel jest jedną z niewielu autorek, która potrafi mnie rozbawić, zrelaksować i nie musi udawać, że ma poczucie humoru, ona po prostu je ma i już. I widać to nie tylko w jej książkach dla dorosłych, ale również dla dzieciaków. Przy wszystkich bawię się równie dobrze.
„Nagle trup” przybliża nam pracę w wydawnictwie, i chociaż Wydawnictwo Mięta przekonuje nas, że w czasie pisania tej książki nie ucierpiał żaden redaktor, to ja mam wątpliwości. Skądś przecież autorka musiała czerpać inspiracje 😊
Jeśli chciałabym w skondensowanej formie oddać całą szaloną treść tej książki, to byłoby coś w tym rodzaju: Młody, niedoświadczony praktykant znajduje zwłoki. W wydawnictwie, w toalecie, na sedesie, dokładniej mówiąc. Wydawnictwo JaMas może mieć z tego powodu nie lada kłopoty, bo przecież zaraz miała być premiera! Nie lada premiera, to ma być bestseller momentalny, którego autorką jest była komendantka policji. Nic dziwnego, że będzie cisnąć policjantów, o jak najszybsze rozwiązanie sprawy trupa, mało tego, sama się w to śledztwo zaangażuje. Oczywiście nieoficjalnie! Tylko że jak do tej pory to wszystko po prostu nie ma sensu i nie widać żadnego światełka w tunelu.
Jesteście na wakacjach? Potrzebujecie lektury z dystansem? Chcecie się śmiać? Łapcie „Nagle trup”, odizolujcie się od gwaru, marudnego męża, roszczeniowych dzieci, wrednej teściowej (niepotrzebne skreślić) i dajcie się porwać chaosowi wykreowanemu przez Martę Kisiel, której wyobraźnia zdaje się nie mieć granic. A jeżeli w dodatku, tak jak ja, cenicie sobie piękną polszczyznę, chociaż momentami lekko zmodyfikowaną, znajdziecie się w siódmym niebie, czytelniczym raju, etc.
„- Dlatego w dni postne można jeść mięso bóbrze.
- Bobra.
- Bobrze.
- Bobrowe.
- Właśnie. – W obliczu tak wielu wariantów policjant mógł jedynie przytaknąć. Kto wie, co by im strzeliło do głowy, gdyby próbował pociągnąć temat. W tym miejscu aż roiło się od puszczonych luzem polonistów…”.
I tym miłym akcentem kończę moje wywody, zachęcając Was do przyłączenia się do zabawy przy lekturze najnowszej książki Marty Kisiel.
Wydawnictwu Mięta bardzo dziękuję.
„Nagle trup” to pozycja, którą wydawnictwo Mięta debiutowało na rynku wydawniczym. Nie można było sobie wymarzyć lepszego wejścia na tę już i tak zatłoczoną scenę. Marta Kisiel zawsze była i nadal jest dla mnie gwarancją dobrej zabawy, inteligentnego humoru, energicznych dialogów i tego, że zawsze wcielę w życie coś z jej słowotwórstwa. Uwielbiam sposób, w jaki tworzy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-15
Pozostaję dalej w Miętowym świecie i wcale nie chcę się z nim rozstawać. Kiedy spotykam się ponownie z Martą Kisiel, kiedy jeszcze raz odwiedza mnie Małe Liszko i Bazyl, nie potrzebuję do szczęścia nic więcej.
„Bazyl i Licho” to najnowszy zbiór opowiadań z cyklu „Małe Licho”. Opowiadania, jak zawsze pełne humoru, do tego uzupełnione fantastycznymi ilustracjami autorstwa Marcina Minora, przypadną do gustu nie tylko młodym czytelnikom. Śmiem twierdzić, że ci trochę starsi będą się bawić równie dobrze i wydobędą na powierzchnię swoje wewnętrzne dziecko. Dzieciaki dużo się z treści opowiadań nauczą, dorośli wiele sobie przypomną. Oczywiste prawdy zawarte w opowiadaniach, są przez nas bardzo często zapominane, a przecież stanowią one podstawy naszej egzystencji. To, że trzeba być dla siebie dobrym, że należy troszczyć się o środowisko, że nie jest dobrym pomysłem zostawianie śmieci w lesie, że należy się nawzajem szanować i nie czynić drugiemu, co tobie niemiłe. Proste prawda?
Chcecie wiedzieć, jak skusić małego anioła stróża?
„– A czym się mami i kusi takie anioły stróże?
– Włóczką – odparło Licho bez wahania. – Albo cytrynowym płynem do mycia naczyń”.
Spróbujcie, kto wie, może uda się Wam przywołać takie Liszko i wszelkie prace domowe będziecie mieli z głowy? „Och, Licho uwielbiało sprzątać! Choć nie widziało różnicy między sprzątaniem tak na co dzień a od święta. Podobnie rzecz miała się z jedzeniem – w końcu serniczek to serniczek, prawda? Zawsze i wszędzie. Chyba że z rodzynkami, to wtedy nie”.
Kiedy w parze z Liszkiem dostaniecie jeszcze Bazyla, to dobra zabawa gwarantowana! Możecie mieć troszkę kłopotów ze zrozumieniem tego, co ten mały czort, wyglądem przypominający kozę, chce Wam powiedzieć, ale gwarantuję, że z czasem przywykniecie do jego wady wymowy i osiągniecie pełnię porozumienia.
„– OCH! To ne jeszt czmjel! To szfjetlyczek!... – sapnął czort, zdjęty zachwytem. Bo choć trzmiele uwielbiał, to nigdy jeszcze nie widział prawdziwego świetlika. A gdyby ktoś zapytał, czy jego zdaniem istnieje cokolwiek wspanialszego niż puchata pupcia, to odparłby bez zastanowienia, że oczywiście! Mianowicie pupcia puchata i świecąca!”
Z tą dwójką nie można się nudzić, zabiorą Was do swojego świata pełnego pysznego jedzonka, gdzie bez kakałka nie ma życia, a szarlotka i rosołek to podstawa, no może jeszcze młoda kapustka, gdzie przyjaźń i przygoda stanowią główne credo ich życia. Chcecie do nich dołączyć? Ja tkwię w tym związku od pierwszego tomu i jest mi z tym cudownie. Za każdym razem bardzo żałuję, że muszę się rozstać z bohaterami i czekać na kolejny tom ich przygód. Nasza przyjaźń rozkwita wraz z każdym kolejnym tomem i wiem, że jest to relacja na całe życie i jeden dzień dłużej!
Pozostaję dalej w Miętowym świecie i wcale nie chcę się z nim rozstawać. Kiedy spotykam się ponownie z Martą Kisiel, kiedy jeszcze raz odwiedza mnie Małe Liszko i Bazyl, nie potrzebuję do szczęścia nic więcej.
„Bazyl i Licho” to najnowszy zbiór opowiadań z cyklu „Małe Licho”. Opowiadania, jak zawsze pełne humoru, do tego uzupełnione fantastycznymi ilustracjami autorstwa...
2022-07-15
Miętowo mi! Czuję miętę na języku, na palcach, w powietrzu. Wydawnictwo Mięta rozpieściło mnie, a ja lubię być rozpieszczana! A jeśli w tych pieszczotach bierze udział Jarogniewa, to jestem w siódmym niebie! A może w piekle? 😊
Kiedy biorę do ręki kolejną książkę z cyklu Kwiat Paproci, przestaję istnieć dla świata. Zanurzam się w bieliński klimat, obcuję z bogami, boginkami, szeptuchami i innymi Mszczujami, i bardzo się dziwię, widząc normalny świat po zakończeniu lektury. Szukam Jagi, Swarożyca, Marzanny, ale oni zniknęli wraz z zakończeniem lektury. A ja już tęsknię, chcę więcej i więcej, i najlepiej już, natychmiast!
Jaga się nudzi, a kiedy szeptucha się nudzi, musi z tego wyniknąć coś niedobrego. Najpierw robi sobie trwałą ondulację (co za czart ją do tego podkusił, nawet ona sama nie wie!), potem zostają znalezione zwłoki kobiety, a Jarogniewa jest ostatnią osobą, która widziała ją żywą. Czy śmierć kobiety ma coś wspólnego z magiczną ziołową mieszanką, którą dostała od Jagi? Czy może zamieszany jest w nią tajemniczy kochanek, o którym nikt nic nie wie?
Szeptucha za wszelką cenę pragnie rozwiązać zagadkę śmierci kobiety, zanim inne klientki padną ofiarą morderstwa. Interes już i tak nie idzie kwitnąco.
W międzyczasie, trochę przez przypadek, Jaga stanie na ślubnym kobiercu, a my w końcu dowiemy się, jak doszło do jej małżeństwa z Mszczujem. Przyznam szczerze, że to pytanie dręczyło mnie od zawsze i w końcu wiem!
Powrót do Bielin to jak zawsze cudowna przygoda. Uwielbiam Jarogniewę, tę zadziorną i niepokorną szeptuchę, kocham poczucie humoru Pani Katarzyny, uwielbiam klimat paprociowego cyklu. Z niecierpliwością czekam na kontynuację.
Katarzyna Berenika Miszczuk – (wł. Katarzyna Zając) – pisarka, scenarzystka, lekarka, współzałożycielka Wydawnictwa Mięta, a także wiecznie zabiegana mama. Pierwszą powieść pt. Wilk napisała w wieku piętnastu lat. Książka ukazała się trzy lata później (2006). To wszechstronna autorka, której znakiem rozpoznawczym jest nieoczywista mieszanka literackich światów niezmiennie doprawiona dużą dawką humoru. Chętnie sięga po fantasy, science fiction, a także kryminał i powieść obyczajową. Ma w swoim dorobku kilkadziesiąt powieści oraz opowiadań. Największe uznanie czytelników przyniosły jej: seria diabelsko-anielska: Ja, diablica (2010), Ja, anielica (2011) oraz Ja, potępiona (2012), Ja, ocalona (2021) oraz bestsellerowy cykl Kwiat paproci: Szeptucha (2016, Książka Roku 2016 w plebiscycie portalu lubimyczytac.pl), Noc Kupały (2016), Żerca (2017, Książka Roku 2017 w plebiscycie portalu lubimyczytac.pl), Przesilenie (2018, Książka Roku 2018 w plebiscycie portalu lubimyczytac.pl) oraz Jaga (2019, Książka Roku 2019 w plebiscycie portalu lubimyczytac.pl). W 2021 r. premierę miała pierwsza książka dla dzieci pt. Tajemnica domu w Bielinach. Także w 2021 roku na podstawie jej powieści grozy Druga Szansa (2013) powstał sześcioodcinkowy serial Otwórz oczy w reżyserii Anny Jadowskiej oraz Adriana Panka, wyprodukowany dla platformy Netflix przez Mediabrigade. Serial, dostępny globalnie w na całym świecie, okazał się dużym sukcesem na polskim Netfliksie. Współpracę z Wydawnictwem Mięta rozpoczęła od powieści Gniewa z uniwersum Kwiatu paproci.
Miętowo mi! Czuję miętę na języku, na palcach, w powietrzu. Wydawnictwo Mięta rozpieściło mnie, a ja lubię być rozpieszczana! A jeśli w tych pieszczotach bierze udział Jarogniewa, to jestem w siódmym niebie! A może w piekle? 😊
Kiedy biorę do ręki kolejną książkę z cyklu Kwiat Paproci, przestaję istnieć dla świata. Zanurzam się w bieliński klimat, obcuję z bogami,...
2022-07-03
Genowefa Pohl, właściwie Eugenia Pol urodzona 23 lutego 1923 w Ozorkowie, zmarła w 2003 roku w Łodzi – pracownica funkcyjna w hitlerowskim obozie dla dzieci i młodzieży przy ulicy Przemysłowej w Łodzi, zbrodniarka wojenna. Eugenia Pol była córką Jana i Janiny z domu Wróblewskiej. Ukończyła 7 klas szkoły podstawowe. Z zawodu była krawcową. W 1942 podjęła pracę w Kriminalpolizei i otrzymała skierowanie do pracy w obozie przy ul. Przemysłowej w Łodzi. Pol została zatrudniona w Oddziale VI, czyli w obozie dziewczęcym i dzieci poniżej 8 roku życia. W latach 1943–1944, na krótko, została przeniesiona do filii obozu w Dzierżąznej nadzorując pracę więźniów. Po kilku miesiącach powróciła do Łodzi i dalej pracowała w obozie, pełniąc, do 18 stycznia 1945, funkcję pomocniczą (Hilfskraft) przy kierowniczce obozu dziewczęcego. 26 listopada 1962 złożyła w Muzeum Historii Ruchu Rewolucyjnego w Łodzi sprawozdanie ze swojej pracy w obozie. 11 grudnia 1970 trafiła do aresztu. Akt oskarżenia zawierał m.in. zarzuty morderstwa: Eugenia Pol podejrzana jest, że w latach 1942–1944 w Łodzi jako nadzorczyni obozu karnego dla dzieci polskich, idąc na rękę władzy hitlerowskiej państwa niemieckiego, brała udział w eksterminacji dzieci polskich, przebywających w obozie, a w szczególności w bestialskim zamordowaniu więźniarek Urszuli Kaczmarek i Danuty Jakubowskiej. Oskarżona stwierdziła, że jako członek załogi obozu istotnie jest współwinna popełnianych tam zbrodni, nie przyznała się jednak do indywidualnej winy w zakresie śmierci wskazanych dwóch więźniarek; deklarowała też m.in., że nie zna języka niemieckiego. Takie informacje znajdziemy między innymi w Wikipedii. I już te fakty wywołują skrajne emocje.
Kiedy przeczytacie biografię autorstwa Błażeja Torańskiego, poznacie dużo więcej faktów z życia obozu dla dzieci i okrutnej zbrodniarki wojennej, która do końca swojego życia nie przyznała się do popełnionych czynów.
„Na apelu zapytano nas, kto czuje głód, i nas wystąpiło czworo. Dano nam żywe myszy i wpychano w usta”.
Chociaż proces przeciwko Eugenii Pol było poszlakowy i do tej pory budzi wątpliwości, ja nie mam żadnych. Nawet gdyby Pol nie zabiła żadnego dziecka, sam fakt psychicznego i fizycznego znęcania się nad niewinnymi dziećmi, budzi we mnie obrzydzenie, odrazę, chęć odwetu za wszystkie te małe, niczemu nie winne duszyczki. Czuję jednocześnie niewyobrażalną wdzięczność, że moje dziecko, najukochańsze i jedyne na świecie, nigdy nie musiało doświadczać tego rodzaju cierpienia. Wiem, że pękłoby mi serce, nie dałabym rady żyć dalej. Cierpienia dzieci z obozu to cierpienia całych rodzin, bliższych i dalszych. Ile bezsensownych śmierci musiało się wydarzyć, ile niepotrzebnego cierpienia? Trzęsę się na samą myśl o tamtych czasach i tamtych dzieciach. To nie powinno się było wydarzyć!
„Polecił mi zebrać kał do miski, w której przyniesiono mi jedzenie, i siłą podniósł mi ją do ust. Pol uderzyła mnie z tyłu głowy tak, że twarz wpadła mi do miski, a kał do ust. Pilnowali, żebym zjadł, co wydaliłem”.
Bałam się tej lektury, i słusznie. To nie jest lektura do poduszki, nie pomoże Wam zasnąć i śnić kolorowe sny. Wręcz przeciwnie. Szok łagodzi trochę forma książki, reportażowa, przedstawiająca suche fakty, bezemocjonalna. Gdyby to była beletrystyka, opowieść z punktu widzenia jednego dziecka ze wszystkimi jego emocjami, strachem i poczuciem beznadziei, nie byłabym w stanie dokończyć lektury. Przybiłaby mnie doszczętnie.
Błażej Torański- publicysta, pisarz. Specjalizuje się w literaturze faktu. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego. Działał w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Pracował m.in. we "Wprost", "Prawie i Życiu", "Rzeczpospolitej". Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, sekretarzem jego łódzkiego oddziału. W 2017 roku otrzymał nagrodę SDP im. Janusza Kurtyki za publikacje na łamach "Do Rzeczy" i "Odry". Autor zbioru wywiadów z twórcami o cenzurze "Knebel. Cenzura w PRL-u" (2016), współautor (wraz z Marcinem Jakubem Szymańskim) książki "Fabrykanci. Burzliwe dzieje rodów łódzkich przemysłowców" (2016) oraz bestsellerowego "Małego Oświęcimia" (2020).
Książka będzie miała swoją premierę już jutro, 12 lipca i ukaże się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka, któremu serdecznie dziękuję za otrzymany egzemplarz. Odważnych zachęcam do lektury.
Genowefa Pohl, właściwie Eugenia Pol urodzona 23 lutego 1923 w Ozorkowie, zmarła w 2003 roku w Łodzi – pracownica funkcyjna w hitlerowskim obozie dla dzieci i młodzieży przy ulicy Przemysłowej w Łodzi, zbrodniarka wojenna. Eugenia Pol była córką Jana i Janiny z domu Wróblewskiej. Ukończyła 7 klas szkoły podstawowe. Z zawodu była krawcową. W 1942 podjęła pracę w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-06-11
2022-05-03
Kiedy myślisz, że nic cię już nie może zaskoczyć, że przeczytałaś w swoim życiu już tyle książek, tych dobrych, całkiem średnich i tych złych, kiedy wiesz, czego chcesz, a z czym ci zdecydowanie nie po drodze, nagle dostajesz od wydawnictwa kolejną książkę. Czytasz, czytasz, coraz szerzej otwierasz oczy ze zdziwienia i zadajesz sobie pytanie – co ja właściwie czytam? Z czymś takim jeszcze się nie spotkałam, a żyję na tym świecie całkiem długo. I tak, wciąż się dziwiąc, dochodzisz do końca książki, i wciąż nie wiesz, w jakim celu ta rzecz powstała, dla kogo i jaki jest jej przekaz. Myślisz sobie, może ja po prostu nie jestem targetem dla tego typu literatury? Pewnie nie zrozumiałam, pewnie autorka miała coś na myśli i próbowała to przekazać, a ja nie jestem wystarczająca otwarta na ten przekaz? Bo może ojciec, który kupuje sobie dmuchaną lalkę, żeby na starość użyć sobie życia, a córka jest tylko zawalidrogą i nie ma ochoty gościć jej pod swoich dachem, chociaż ta ma problem ją przerastający i nie ma się gdzie podziać, ma mi coś przekazać, a ja tego nie słyszę? A może ta wspomniana córka, która ucieka od męża, właściciela ogromnej technologicznej korporacji, który wszczepił jej chip i zna jej każdy krok i każdą myśl, a którego poślubiła tylko i wyłącznie dla pieniędzy, a teraz rozważa samobójstwo, ma mnie czegoś nauczyć, a ja dalej tej lekcji nie rozumiem?
Jakub Janiszewski, dziennikarz TOK FM, zdaje się zrozumiał tę książkę lepiej ode mnie:
„Tak się robi współczesną popkulturę. To hybryda gatunkowa. Hazel ucieka od męża (dramat obyczajowy), prezesa gigantycznej korporacji technologicznej zbierającej niemal wszystkie możliwe dane o wszystkich (dystopia hi-tech), po to, by zamieszkać z ojcem, przeżywającym drugą młodość u boku seks-lalki (komedia). W losach bohaterki każdy z nas może się przejrzeć niczym w mockumencie. Jestem też przekonany, że Alissa Nutting od początku pisała swoją powieść w nadziei, że padnie łupem jakiegoś producenta filmowego. Udało się, bo miało się udać” – to jego słowa.
Z całą stanowczością stwierdzam, że jeżeli tak wygląda współczesna popkultura, to ja się z niej wypisuję. Nie chcę nawet próbować jej zrozumieć. Losy bohaterki na pewno nie są bliskie ani mnie, ani nikomu z mojego bliskiego otoczenia. Czułam zażenowanie niemal przez cały czas. Nie takiego uczucia spodziewała się autorka, pisząc to dzieło, jestem tego świadoma, ale niczego innego nie zdołałam z siebie wykrzesać.
Nie żałuję, że przeczytałam „Stworzoną do miłości”, jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że nie ma potrzeby wychodzić na siłę ze swojej strefy komfortu. Dziękuję Wydawnictwu Pascal za przypomnienie mi, żeby nie sięgać po coś, z czym już wcześniej nie było mi po drodze.
Na podstawie książki powstał serial HBO Max, jeśli bylibyście zainteresowani. Ja mówię pas.
Kiedy myślisz, że nic cię już nie może zaskoczyć, że przeczytałaś w swoim życiu już tyle książek, tych dobrych, całkiem średnich i tych złych, kiedy wiesz, czego chcesz, a z czym ci zdecydowanie nie po drodze, nagle dostajesz od wydawnictwa kolejną książkę. Czytasz, czytasz, coraz szerzej otwierasz oczy ze zdziwienia i zadajesz sobie pytanie – co ja właściwie czytam? Z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-04-28
Wydawnictwo Wilga jest moim ulubionym wydawnictwem, specjalizującym się w książkach dla dzieci i młodzieży. Dlatego było mi niezwykle miło, kiedy otrzymałam do recenzji „Dom na skraju klifu” i nie ukrywam, że liczyłam na inteligentną zabawę, dobrze spędzony czas i książkę, o której nie da się szybko zapomnieć. Nie zawiodłam się.
„Nigdy nie wiadomo, kiedy coś runie, ale tak długo, jak bliscy ludzie trzymają cię z dala od krawędzi, wszystko będzie dobrze”.
I o tym właśnie jest ta opowieść. O sile rodziny, ogromnej mocy miłości i o tym, że kiedy ci na czymś zależy, ale tak naprawdę, z całego serca, wszystko jest możliwe. Przejdziesz siedem gór, przepłyniesz siedem mórz, pokonasz morskie duchy, przezwyciężysz strach przed ciemną piwnicą, weźmiesz na swoje barki opiekę nad mamą i bratem, mimo że masz dopiero trzynaście lat.
Kiedy tata Faith znika bez śladu, jej mama również pomału znika z życia swoich dzieci. Nie umiejąc poradzić sobie ze stratą, zamyka się w swojej sypialni i nic nie jest w stanie dodać jej sił i energii, aby zaopiekować się dwójką swoich dzieci. Faith przejmuję rolę głowy rodziny, zajmując się nie tylko młodszym braciszkiem Noahem, ale również mamą. Musi przy tym być bardzo dyskretna, aby nikt z dorosłych nie zorientował się, w jakim stanie jest jej mamusia. Mogliby wówczas zostać rozdzieleni, a tego jej trzynastoletnie serduszko już by nie wytrzymało.
Faith z rodziną mieszka w Strażnicy – domu na skraju klifu, przekazywanego z pokolenia na pokolenie i od wielu lat pozostającego w rękach rodziny. Dom wymaga ogromnych nakładów pracy i funduszy, aby mógł pozostać bezpieczną przystanią dla kolejnych pokoleń. Pieniędzy niestety nie ma. Czy legenda o ukrytym skarbie była przyczyną zniknięcia ojca rodziny? Czy zginął, bo próbował ten skarb odnaleźć? Tymczasem w klifie pojawia się pęknięcie, a Noah znika. Czy morskie duchy, o których dzieciak opowiadał siostrze, a w które ona nie wierzyła, mają z tym coś wspólnego? Czy wujek, od zawsze dybiący na dom na klifie, maczał w tym place? Czy wśród dorosłych znajdzie się ktoś godny zaufania, kto wyciągnie pomocną dłoń i wesprze naszą dzielną, małą bohaterkę?
Dzieci nigdy nie powinny brać na siebie roli dorosłych, one powinny się bawić i uczyć życia w swoim własnym tempie. Kiedy jednak w grę wchodzi dobro rodziny i dziecko nagle musi dorosnąć, pozostaje nam mieć nadzieję, że będzie w pobliżu ktoś, kto podzieli się swoją mądrością, pozwoli oprzeć się na swoim dorosłym ramieniu, poda chusteczkę na otarcie łez, przytuli i powie, że wszystko będzie dobrze, i tak rzeczywiście będzie.
Wydawnictwo Wilga jest moim ulubionym wydawnictwem, specjalizującym się w książkach dla dzieci i młodzieży. Dlatego było mi niezwykle miło, kiedy otrzymałam do recenzji „Dom na skraju klifu” i nie ukrywam, że liczyłam na inteligentną zabawę, dobrze spędzony czas i książkę, o której nie da się szybko zapomnieć. Nie zawiodłam się.
„Nigdy nie wiadomo, kiedy coś runie, ale tak...
2022-04-19
Są debiuty wbijające w fotel, gdzie autor tak wysoko stawia poprzeczkę, że obawiamy się, czy kolejne książki będą równie dobre. Są również debiuty, które nie dają rady, gdzie, mimo dobrego pomysłu, wszystko rozbija się o brak pomocy redakcyjnej i dobrej korekty. Bardzo przykro mi jest to pisać, bo Pani Jolanta osobiście poprosiła mnie o opinię jej debiutu, ale nie jest to ten z kategorii udanych. I nie chodzi mi tu o brak talentu, tylko właśnie o tę wspomnianą redakcję i korektę. Pani Jolanto, gdyby zamiast próby korzystania z Ridero wysłać tę książkę do wydawnictwa z prawdziwego zdarzenia, jestem przekonana, że mogłaby to być bardzo dobra opowieść, zwłaszcza że pomysł na nią jest.
Moim pierwszym zarzutem jest umiejscowienie akcji. Nie rozumiem, dlaczego polski autor stara się umieścić akcję gdzieś w Ameryce, nie mając kompletnie zrozumienia dla kultury, obyczajów i nie wspominając słowem nawet o historii miejsca, w którym cała rzecz się dzieje. A miejsce jest znane ze swojej historii gorączki złota, mieści się w południowej Dakocie i nazywa się Deadwood. Tak więc miasto znane a o samym mieście nawet słowa.
Po drugie dialogi. Ja wiem, że w Stanach, w Anglii nie używa się takich zwrotów jak: proszę Pani/Pana, tam wszyscy mówią sobie na ty i to jest ok, jeśli piszę się książkę w tym języku. My jednak dostaliśmy książkę w języku polskim i oczekujemy, że będzie ona bliska naszej kulturze. Nie jest dla mnie naturalne czytać, że policjant idzie kogoś tam przesłuchać i wali do starszej osoby na ty. Nie znam być może zbyt dobrze kultury amerykańskiej, ale mieszkam w Anglii już prawie dziesięć lat i wiem, jak wygląda profesjonalna komunikacja, wiem nawet, jak wyglądają rozmowy policji z obywatelami. Na pewno nie wyglądają one tak, jak opisane przez Panią Jolantę. W jej wykonaniu wyszło to bardzo nierealnie, sztucznie i niemające nic wspólnego z rzeczywistością.
Na koniec parę słów o samej akcji. Niestety, mimo dobrego pomysłu, brak tu kompletnie jakiegokolwiek suspensu (suspens to zabieg stosowany w utworach fabularnych (filmach, książkach), zwłaszcza sensacyjnych, polegający na zwolnieniu lub zatrzymaniu biegu akcji, aby wzmóc napięcie u odbiorcy lub zaskoczyć go niespodziewanym zwrotem akcji – definicja za: dobryslownik.pl).
„Nie żyje. Wisi tu”. Te słowa słyszy dyżurny policji na długo przed świtem. Siedemdziesięcioletnia Penny Morris, którą zna niemal całe Deadwood pada ofiarą morderstwa. Śledztwo prowadzi młody funkcjonariusz Kurt Sandler, który w towarzystwie detektywa noir musi zmierzyć się z rosnącą liczbą śmierci. Na jaw wychodzą także nowe fakty. Odnaleziona tuż przed zbrodnią rodzina kobiety i zeznania męża, który wciąż twierdzi, że w dniu zabójstwa pokazano im jedynie cyrkową sztukę. Miasto ogarnia strach.
To wyczytamy w opisie książki.
Ja nie czułam żadnych emocji, żadnego strachu ani napięcia. Mało tego, ja ta naprawdę nie wiedziałam, co właściwie czytam. Bo są jakieś sceny początkowe, które w dziwny sposób giną w trakcie, pojawiają się wątki, które nie mają nic wspólnego z dotychczasową akcją, końcowe sceny nijak się mają do początkowych.
Pani Jolanto, nie zarzucam Pani braku pomysłu czy talentu. Jestem święcie przekonana, że do redakcji wydawnictw trafiają teksty znacznie gorsze od tego, a potem rodzi się z tego prawdziwy bestseller. Wierzę, że przy dobrej współpracy z porządnym redaktorem, „Sznur” mógłby być fantastycznym kryminałem, ma na to zadatki. Z całego serca życzę wytrwałości i powodzenia. Wierzę, że się uda.
Są debiuty wbijające w fotel, gdzie autor tak wysoko stawia poprzeczkę, że obawiamy się, czy kolejne książki będą równie dobre. Są również debiuty, które nie dają rady, gdzie, mimo dobrego pomysłu, wszystko rozbija się o brak pomocy redakcyjnej i dobrej korekty. Bardzo przykro mi jest to pisać, bo Pani Jolanta osobiście poprosiła mnie o opinię jej debiutu, ale nie jest to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-02-06
Zacznę od tego, że sama, z własnej woli, nigdy nie kupiłabym tej książki. Po prostu nie czytam tego typu pozycji, to nie jest moja „cup of tea”. Ponieważ jednak dostałam egzemplarz recenzencki (za co bardzo dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka) stwierdziłam, że nic nie stracę, jeśli przeczytam, a jeśli okaże się, że jest bardzo źle to po prostu nie doczytam do końca.
Autora nie znam, nie czytałam jego poprzednich książek "Jak podrywają szejkowie" i "Była arabską stewardesą". Już same tytuły mnie skutecznie zniechęciły. „Zaginione arabskie księżniczki” to rzecz o kobietach potraktowanych przez swoje rodziny w sposób okrutny z jednego tylko powodu: chciały być wolne. To nie są zwyczajne rodziny, to rodziny królewskie, rody książęce, bogate i uprzywilejowane. I jeśli ktoś myśli, że księżniczki żyją sobie jak pączki w maśle, otoczone luksusem i służbą spełniającą wszystkie zachcianki, to niestety jest w błędzie. Tak owszem bywa, ale tylko wówczas, kiedy żona, córka, matka, czy inna kobieta jest ślepo posłuszna swojemu panu i władcy. Jeśli natomiast ośmieli się mieć swoje zdanie, a nie daj Boże (bądź Allahu) chce wprowadzić zmiany w swoim życiu, kończy się to zazwyczaj w najgorszy możliwy sposób – śmiercią.
Marcin Margielewski przybliża nam historie zaginionych księżniczek, rozmawiając z Talalem, człowiekiem, który przez większość swojego życia pracował na dworach saudyjskich władców. Talalowi udało się wyrwać z saudyjskiego piekła, końcówkę swojego życia spędził w Londynie i tam właśnie prowadził swoje rozmowy z Panem Marcinem. Snuł swoje opowieści w sposób bardzo emocjonalny, dzięki niemu losy przynajmniej niektórych z tych ciemiężonych kobiet nie zostaną zapomniane. To przerażające, jak niewiele warta jest kobieta w arabskim świecie. Właściwie nie jest nic warta, służy tylko i wyłącznie do rodzenia dzieci, najlepiej chłopców, oczywiście. Zdarzają się oczywiście szczęśliwe małżeństwa, niestety jest to tylko wyjątek potwierdzający regułę.
Talal ukazał nam ogrom okrucieństwa, do jakiego zdolni są mężczyźni w stosunku do kobiet, które według nich zgrzeszyły: były nieposłuszne, straciły dziewictwo (nie istotne, że zostały brutalnie zgwałcone i okaleczone), spojrzał na nie inny mężczyzna, miały swoje zdanie, były zbyt mądre. Najgorsze, że takich rzeczy dopuszczali się ojcowie, bracia, dziadkowie, wujowie, wreszcie synowie nawet.
„Dobrze wiesz, mamusiu, że mam rację. Ja nie chcę żyć na łasce mężczyzn. Nie chcę żyć w świecie, w którym mój brat może mnie skazać na śmierć słowem, w którym rodzony ojciec nie ma odwagi, by stanąć w mojej obronie, a dziadek chce mojej śmierci”.
Nie żałuję czasu poświęconego tej lekturze, bo chociaż każdy z nas ma jakie takie pojęcie o kulturze arabskiej (jeśli można tu mówić o kulturze), to może warto dowiedzieć się czegoś więcej.
Zacznę od tego, że sama, z własnej woli, nigdy nie kupiłabym tej książki. Po prostu nie czytam tego typu pozycji, to nie jest moja „cup of tea”. Ponieważ jednak dostałam egzemplarz recenzencki (za co bardzo dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka) stwierdziłam, że nic nie stracę, jeśli przeczytam, a jeśli okaże się, że jest bardzo źle to po prostu nie doczytam do końca....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-02-19
„Ta historia zostanie z Tobą na długo. Emocje skradną Ci serce, jak i bohaterka, którą najlepiej zrozumie jedynie druga kobieta”
Cóż, ta historia na pewno nie zostanie ze mną na dłużej, emocje nie skradły mojego serca, bo ich po prostu nie było, i chociaż jestem kobietą to bohaterki ani nie udało mi się polubić, ani tym bardziej zrozumieć.
Małgorzata – żona i matka. Wyszła za mąż za przyjaciela, którego znała od czasów żłobka. Ich rodziny spędzają ze sobą każdą wolną chwilę, a przyszłość Małgorzaty i Rafała została już zaplanowana. Wszyscy wiedzą, że kiedyś się pobiorą i będą tworzyć szczęśliwą rodzinę. Tuż przed ślubem Małgorzata poznaje Ksawerego, zakochuje się i jest gotowa zerwać zaręczyny i dać się ponieść uczuciom. Ksawery jednak w kulminacyjnym momencie tajemniczo znika, pozostawiając Małgorzatę rozbitą na milion kawałków. Ta znajomość jednak miała swoje konsekwencje. Za namową matki Małgorzata wychodzi za Rafała, skrywając ciążącą jej tajemnicę.
Rafał to straszna kreatura. Kontroluje wszystko i wszystkich, Małgorzata nie ma w tym związku nic do powiedzenia, dzieciaki są zastraszane, a temu wszystkiemu kibicują obie rodziny, nie widząc żadnych wad w perfekcyjnym Rafale, za to na każdym kroku krytykując Małgorzatę.
No właśnie, jestem kobietą, większość osób, które tę książkę przeczytają, to będą kobiety. I teraz powiedzcie mi, czy któraś z Was by się na to zgodziła? Na to, że własna matka nigdy nie stanie po Waszej stronie, na to, że mąż nie ma dla Was za grosz szacunku, na ciągłe zdrady, pretensje, na krzywdzenie dzieci? A przecież Małgorzata nie jest głupiutką nastolatką, ma swój rozum, jest inteligentna, pisze książki, zarabiając w ten sposób swoje własne pieniądze. A jednak przymyka oczy na wszystko, bo przecież są dzieci, nie widząc, że one też cierpią. Przepraszam bardzo, ale tego, jako kobieta i matka, nie jestem w stanie zrozumieć.
Książka napisana bardzo schematycznie, każdy kolejny krok był bardzo łatwy do przewidzenia, nie znalazłam w tej książce niczego nowego, zaskakującego. To wszystko już było. Dla mnie była to lektura bardzo naiwna, czasami wręcz infantylna. Być może to kwestia wieku. Mając lat …dziesiąt, spore doświadczenie życiowe, tego typu książeczki po prostu denerwują.
To początek cyklu „Pamiętaj o mnie”. Ja nie jestem zainteresowana kontynuacją. Przykro mi.
Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.
„Ta historia zostanie z Tobą na długo. Emocje skradną Ci serce, jak i bohaterka, którą najlepiej zrozumie jedynie druga kobieta”
Cóż, ta historia na pewno nie zostanie ze mną na dłużej, emocje nie skradły mojego serca, bo ich po prostu nie było, i chociaż jestem kobietą to bohaterki ani nie udało mi się polubić, ani tym bardziej zrozumieć.
Małgorzata – żona i matka....
2020-03-03
Po raz pierwszy „Brzoskwinie dla księdza proboszcza” zostały wydane w roku 2013. Wtedy jej nie przeczytałam, natomiast bardzo dobrze pamiętam część pierwszą „Czekolada”. Pamiętam jak bardzo mnie zauroczyła i książka, i film na jej podstawie. Choć szczegóły mocno zatarły mi się w pamięci, to atmosferę książki pamiętam do teraz. Dlatego, kiedy dostałam od wydawnictwa egzemplarz „Brzoskwiń…” bardzo się ucieszyłam, ale też trochę się obawiałam. Czy autorce uda się po raz kolejny wciągnąć mnie w swoją opowieść, czy będzie tak jak wtedy, czy będę czuła zapach czekolady? Tym razem było inaczej, co nie znaczy, że było gorzej. Powiedziałabym nawet, że było dużo lepiej, poważniej, bo problemy poruszone w tej części również są poważne.
Vianne po latach nieobecności w Lansquenet, za sprawą listu od dawno nieżyjącej przyjaciółki, postanawia wraz z córkami powrócić do tego małego miasteczka. Ponoć, wierząc przeczuciom Armande, mieszkańcy potrzebują jej pomocy. Wiele się zmieniło od czasu wyjazdu Vianne. Do miasteczka przybyli muzułmańscy emigranci, tworząc swoją społeczność, budując domy swojej wiary i, co można przewidzieć, doprowadzają do rozłamu w dotychczas dosyć hermetycznej społeczności. Oczywiście, nie należy generalizować, znajdują się w tej społeczności osoby bardzo proeuropejskie, próbujące żyć trochę swobodniej niż nakazują im sztywne ramy wiary. Dotyczy to zwłaszcza dzieci, integrujących się z lokalną społecznością. Niestety, są wśród tej społeczności osoby zatwardziałe, mające za nic kulturę i obyczaje kraju czy miasteczka, w którym są gośćmi. Bardzo boleśnie odczuje to Proboszcz Reynaud, który kiedyś doprowadził do wyjazdu Vianne z Lansquenet. Zdaje się teraz potrzebować jej pomocy, chociaż sam nigdy by tego nie przyznał. Nawet przed samym sobą. Czy Vianne uda się ponownie pogodzić dwie strony konfliktu? Czy miasteczko znowu stanie się przyjaznym miejscem? Czy brzoskwinie, słodkie, soczyste i pełne słońca złagodzą trochę obyczaje? Ja Wam na to pytanie nie odpowiem, ale jeśli zapytacie mnie, czy warto tę książkę przeczytać, to odpowiem krótko: TAK.
„Brzoskwinie dla księdza proboszcza” pomimo niełatwego tematu, jest opowieścią bardzo subtelną i ciepłą. Ja kocham takie książki, ładnie napisane, mądrze skrojone, po prostu dobre.
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za egzemplarz i możliwość powrotu do Lansquenet.
Po raz pierwszy „Brzoskwinie dla księdza proboszcza” zostały wydane w roku 2013. Wtedy jej nie przeczytałam, natomiast bardzo dobrze pamiętam część pierwszą „Czekolada”. Pamiętam jak bardzo mnie zauroczyła i książka, i film na jej podstawie. Choć szczegóły mocno zatarły mi się w pamięci, to atmosferę książki pamiętam do teraz. Dlatego, kiedy dostałam od wydawnictwa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-03-09
“Złodziejka truskawek” to kolejna część jednej z moich ulubionych serii rozpoczynających się książką pt. „Czekolada”, a która swoją premierę będzie miała już jutro, 10.03.3020 r. W tym miejscu chciałabym bardzo podziękować wydawnictwu Prószyński i S-ka za możliwość przeczytania jej jeszcze przed oficjalną premierą.
Dlaczego jest to jedna z moich ulubionych serii? Otóż zawiera wszystko to, co w powieściach lubię. Piękny język, świetny styl, niespieszna, ale bardzo wysublimowana akcja, magia, to po prostu ładna książka jest 😊
Co przytrafi się naszym bohaterom w tej części? Córki Vianne dorastają, Anouk mieszka w Paryżu, zaczyna swoje niezależne życie. Młodsza Rosette ma już szesnąscie lat i poszukuje własnej drogi. W dalszym ciągu porozumiewa się za pomocą tajemnego języka, który rozumieją tylko nieliczni. Vianne bardzo tęskni za starszą córką i zrobi wszystko, żeby młodsza nie wyfrunęła z gniazdka. Przyjdzie jej się zmierzyć z wieloma przeszkodami, aby w końcu dojść do wniosku, że „Nie dostajemy dzieci na własność, bo kiedyś musimy oddać je światu”. Każda matka wie, jakie to trudne. Ja wiem 😊
Kiedy umiera Narcisse – kwiaciarz z Lansquenet, zaczyna się czas zmian. Narcisse zapisuje Rosette w spadku swój truskawkowy las. Zostawia też teczkę ze swoją ostatnią spowiedzią. Tę ma otrzymać proboszcz miasteczka. Jego życie zmieni się diametralnie po przeczytaniu tych notatek.
W dodatku w miasteczku zjawia się Morgane, tatuażystka, która podobnie jak Vianne ma szczególny dar przyciągania do siebie ludzi i odgadywania ich najskrytszych pragnień. Vianne czaruje czekoladą, Morgane tatuażami, które zdają się żyć własnym życiem, odkrywając to co tkwi w duszach mieszkańców. Zdołała odkryć co czai się w duszy Rosette, a z tym Vianne, jako matka pogodzić się nie może, nie chce. Za wszelką cenę będzie próbować pozbyć się Morgane z miasteczka. Obie użyją swoich mocy, przy okazji ujawniając moce Rosette. Przyszedł czas, żeby pozwolić młodszej córce zacząć swoje życie, podążać za marzeniami, ulecieć z wiatrem.
„Złodziejka truskawek” to bardzo dobra rzecz, cenię autorkę za umiejętność snucia opowieści, cenię tłumacza, który nie zgubił przesłania książki, który pozwolił polskim czytelnikom cieszyć się magią tej książki.
Jeszcze jeden króciutki cytat na koniec:
„Miłość to coś, co widzi Bóg i nikt więcej”
“Złodziejka truskawek” to kolejna część jednej z moich ulubionych serii rozpoczynających się książką pt. „Czekolada”, a która swoją premierę będzie miała już jutro, 10.03.3020 r. W tym miejscu chciałabym bardzo podziękować wydawnictwu Prószyński i S-ka za możliwość przeczytania jej jeszcze przed oficjalną premierą.
Dlaczego jest to jedna z moich ulubionych serii? Otóż...
2020-03-25
Trzeci tom O Aniołach z Lovely Lane za mną. Pierwsza część była słabiutka, druga bardzo dobra, a jak wypadły „Matki z Lovely Lane? Lepiej niż część pierwsza, słabiej niż część druga, ale całkiem znośnie. Trochę nierówno, ale nie aż tak, żeby rzucić książką o podłogę 😊
Jak sugeruje nam tytuł, ten tom poświęcony jest matkom. Matkom zapracowanym, każdego dnia walczącym o godny byt swoich rodzin, źle opłacanym, mimo tego, że niejednokrotnie wykonują pracę dużo cięższą od mężczyzn. Pracować muszą, bo większość z nich straciła mężów w czasie wojny, niektórzy wrócili, ale w stanie nie pozwalającym na podjęcie pracy. Byt rodziny zależy od pracy matek i dzieci. Te mogą zacząć legalną pracę w wieku lat czternastu. Pomimo zmęczenia, frustracji, niepokoju o przyszłość, te matki mają w sobie nieprzebrane pokłady siły i woli walki. Tworzą zgraną społeczność, gdzie nikt nikogo nie zostawi w potrzebie, gdzie wszyscy się zmobilizują, aby pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebują najbardziej. Niech nikt mi nigdy nie stara się wmówić, że kobieta to słaba płeć!
Dzieje się również w szpitalu St. Angelus. Dla przypomnienia, to tu znajduje zatrudnienie większość naszych matek i weteranów wojennych. Dzięki szpitalowi większość rodzin może liczyć na to, że będzie miała co do garnka włożyć i z czego opłacić czynsz. Niestety, nie wystarczy na wiele więcej. Kiedy syn Noleen, jako pierwszy z całej dzielnicy, zdaje egzamin pozwalający mu na kontynuowanie nauki w gimnazjum, pojawia się problem. Rodzina jest niezwykle dumna z uzdolnionego syna, brakuje jednak pieniędzy na kontynuowanie nauki. Czy tym razem społeczność również będzie w stanie pomóc?
W szpitalu powstaje nowy oddział operacyjny, czas na to był najwyższy, każdy o tym wie. Jednak siostra przełożona walczy dalej. Marzy jej się oddział dla kobiet, taki z prawdziwego zdarzenia, duży, czysty, nowoczesny, bezpieczny. Te marzenia mogą nie mieć szansy się ziścić, walczyć trzeba jednak do końca. Ma w tej walce kilku popleczników, więc kto wie? 😊
Wiemy już z poprzedniej części, że w szpitalu został zniesiony zakaz zatrudniania zamężnych pielęgniarek. Jak to wpłynie na życie niektórych z nich? Jak bardzo się ono zmieni? O tym możecie się przekonać sami, ja nie chcę zdradzić za wiele.
Nasze siostrzyczki nabierają coraz większego doświadczenia zawodowego i życiowego. Niektóre zostaną bardzo zranione, niektóre same zranią, innym życie osobiste zacznie się ładnie układać. I wciąż tworzą fajną, szpitalną rodzinę, wspierając się nawzajem.
Ja, pomimo kilku niedociągnięć, jestem z tej lektury zadowolona. Przede mną część czwarta.
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za możliwość zapoznania się z tą pozycją.
Trzeci tom O Aniołach z Lovely Lane za mną. Pierwsza część była słabiutka, druga bardzo dobra, a jak wypadły „Matki z Lovely Lane? Lepiej niż część pierwsza, słabiej niż część druga, ale całkiem znośnie. Trochę nierówno, ale nie aż tak, żeby rzucić książką o podłogę 😊
Jak sugeruje nam tytuł, ten tom poświęcony jest matkom. Matkom zapracowanym, każdego dnia walczącym o...
2020-06-26
Lisa Kleypas to bestsellerowa amerykańska pisarka, laureatka nagrody RITA, autorka licznych współczesnych i historycznych romansów, które mają swoje wierne czytelniczki na całym świecie. Ja do nich do tej pory nie należałam. Po prostu z reguły nie czytam romansów. Ale wiecie co? Chyba się starzeję i bardziej potrzebuję słodyczy niż krwi 😊
„Witaj nieznajomy” to czwarta część cyklu Ravenels. Nie miałam okazji czytać poprzednich, ale z tego co zauważyłam nie ma takiej potrzeby. Każda część stanowi osobną opowieść z innym bohaterem w roli głównej i nie ma trzeba znać poprzednich części, aby rozkoszować się lekturą tej. Tak, rozkoszować to dobre słowo 😊 Bo było rozkosznie, cieplutko, milusio, a przy tym, w odróżnieniu od wielu romansów, całkiem sprawnie napisane. Nic mi nie zgrzytało, czytało się płynnie i z zainteresowaniem, no i dało się polubić bohaterów, a to już duży plus!
Doktor Garrett Gibson jest jedyną kobietą w Anglii wykonującą ten zawód. Aby tego dokonać musiała pobierać nauki we Francji. W tym czasie angielskie kobiety nie miała prawa studiować, a na pewno nie mogły wykonywać tego, zarezerwowanego wyłącznie dla mężczyzn zawodu. Garrett jednak była zdeterminowana.
„Zawsze znajdą się ludzie, którzy mówią, że twoje marzenia nie mogą się spełnić […] Ale nie mogą cię powstrzymać, chyba że się z nimi zgadzasz”
Doktor Gibson wykonuje swój zawód z pasją, edukując społeczność jak i samych lekarzy. Ma wyjątkowe szczęście, że trafia na mentora o bardzo otwartym umyśle, wierzącego w jej sukces. Garrett nie ma w sobie nic z kokietki, romansowanie jej nie w głowie, jest szczera do bólu a mężczyzn zna jedynie od strony fizjologicznej, jak to lekarz. Ale jest też piękną kobietą, z czego kompletnie nie zdaje sobie sprawy. Jest niezależna, ambitna i samodzielna.
Ethan Ransom to wielka tajemnica. Plotkuje się o nim na salonach, a on unika i nie ma najlepszego zdania o wyższych sferach. Wiadomo, że był detektywem Scotland Yardu, ale jakiej sprawie służy teraz, tego nie wie nikt poza nim samym. Ethan jest szarmanckim hultajem, a za takimi przecież kobiety szaleją.
Kiedy Garrett zostaje zaatakowana przez trzech żołnierzy jej Królewskiej Mości, Ethan zjawia się jak anioł stróż ratując damę z opresji. Dama, jednakże nie wydaje się być tym faktem zachwycona. Przecież radziła sobie całkiem nieźle, udało jej się pokonać jednego przeciwnika samodzielnie.
Od tego spotkania życie obojga zmienia się dramatycznie. Żadne z nich nie chciało miłości, broniło się przed zaangażowaniem uczuciowym rękoma i nogami.
„Nigdy nie liczyła na miłość…a ona jakimś cudem się pojawiła i zapuściła korzenie, jak dzikie fiołki rosnące w szczelinach miejskiego chodnika”
Tych dwoje to istne tornado uczuć i namiętności. Garrett nie ma ochoty na bycie uległą kobietką, Ethan do spolegliwych mężczyzn również nie należy.
„Nie jestem bezradnym dziewczęciem, które trzyma się w wieży, Ethanie. Nie chcę też być wielbiona, jak jakaś marmurowa bogini na piedestale. Chcę być kochana jako równorzędna partnerka”
Czy tym dwojgu uda się stworzyć przyszłość, w której żadne z nich nie utraci swojej tożsamości, za to dając sobie wsparcie, zrozumienie i przyjaźń?
Lisa Kleypas w nocie do czytelników pisze, że ta historia jest szczególnie bliska jej sercu. Inspiracją była realna postać doktor Elizabeth Garrett Anderson, która wbrew przeciwnościom w 1870 roku ukończyła studia medyczne na Sorbonie, a w 1873 roku została pierwszą lekarką w Wielkiej Brytanii. Po tym fakcie Brytyjska Izba Lekarska zmieniła przepisy, uniemożliwiając na następne 20 lat innym kobietom pójście w jej ślady.
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za możliwość poznania autorki i jej twórczości. Bawiłam się doskonale 😊
Lisa Kleypas to bestsellerowa amerykańska pisarka, laureatka nagrody RITA, autorka licznych współczesnych i historycznych romansów, które mają swoje wierne czytelniczki na całym świecie. Ja do nich do tej pory nie należałam. Po prostu z reguły nie czytam romansów. Ale wiecie co? Chyba się starzeję i bardziej potrzebuję słodyczy niż krwi 😊
„Witaj nieznajomy” to czwarta...
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!
Beatę Sabałę-Zielińską znam jako reporterkę Radia Zet. Ze skruchą przyznaję, że nie wiedziałam, że jej radiowa kariera już się skończyła i teraz przyszła pora na karierę pisarską. Mam nadzieję, że moja ignorancja zostanie mi wybaczona. Od dziesięciu lat nie mieszkam w Polsce i nie jestem na bieżąco z polskimi stacjami radiowymi. Nie wiedziałam również, że wraz z Pauliną Młynarską stworzyła już kilka książek traktujących o Zakopanem. Teraz już wiem, a po przeczytaniu „Radio-aktywnej” wiem również, że z przyjemnością sięgnę po inne pozycje Pani Beaty.
„Radio-aktywna” to swoisty pamiętnik Sabałki, która z kompletnej amatorki, przypadkowo trafiającej do zakopiańskiego oddziału Zetki, dzięki swojej niezwykłej wytrwałości, charakterowi i pazurowi, stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych reporterek tego radia. Poznajemy jej dziennikarską drogę, która niejednokrotnie okupiona była wieloma wyrzeczeniami. Cierpiała jej rodzina, gdyż praca dziennikarki nie kieruje się kalendarzem, czy porą dnia. Należy być w ciągłej gotowości, a mikrofon w torebce Sabałki miał swoje stałe miejsce tak jak u niektórych puder, pomadka czy telefon.
„Bywało, że o świcie łaziłam w szlafroku wokół domu po śnieżnych zaspach, nawijając do mikrofonu o kolejnym ataku zimy, co rusz przykładając sitko, znaczy mikrofon, do ziemi, by lepiej było słychać trzeszczący pod butami śnieg. Podczas deszczu właziłam pod rynny, bo tam plusk wody słychać najlepiej”.
Normą było, że Pani Beata była w czasie swojej kariery dziennikarską matką i żoną raczej nieobecną. Nie bywała na ważnych dla swoich córek szkolnych wydarzeniach, nie miała czasu na pogaduszki, przytulanki, pomoc w lekcjach, rozwiązywanie ich problemów. Opowiada o tym szczerze i z poczuciem winy, ale radio jest jak narkotyk, uzależnia i żąda wyłączności.
Sabałka, w Zakopanem zwana Zetką, opowiada nam szczerze o swoich dziennikarskich wpadkach i sukcesach. Towarzyszymy jej w najważniejszych tatrzańskich wydarzeniach, na przykład Puchar Świata w skokach narciarskich, który jak żadna inna sportowa impreza jednoczy wszystkich Polaków.
„Każdy reporter, który pierwszy raz trafi na zakopiańskie skoki, będzie zachwycony wielorakością i barwnością tematów. Po kilku latach mielenia w kółko tego samego odkryje jednak ze zgrozą, że perły straciły blask. Zaczęły obłazić. Odkrywając wstydliwą tajemnicę plastikowych kulek”.
Tatry i Zakopane od zawsze były jednym z ulubionych i najczęściej odwiedzanych przez polityków miejscem.
„Pod Tatrami każdy polityk poczuje się dopieszczony. Górale zrobią koło niego taki show, że najwięksi marketingowcy świata powinni się od nich uczyć. Giermek poczuje się rycerzem, rycerz – królem, król – cesarzem, a papież – Bogiem”.
Miejscowym nie zawsze podobało się to, o czym Zetka opowiadała w swoich wejściach na antenę.
„To przez panią nie ma gości, bo ciągle pani pieprzy i pieprzy w tym radiu, że nie ma śniegu […] – A jest? – zapytałam, teatralnie rozglądając się wokół. – No, nie ma! Ale po co o tym gadać?!”
Jeśli wydaje się Wam, że „Radio-aktywna” to tylko zbiór anegdotek z życia radiowca, to spieszę wyprowadzić Was z błędu. To niezwykle pouczająca lektura, z której ja wyniosłam bardzo wiele dla siebie i nauczyłam się równie dużo. Były momenty ciężkie, kiedy Zetka opowiada o pracy TOPR-u i o tym, jak przez głupotę (tak, nie bójmy się tego słowa) bezmyślnych turystów tracą życie ci, którzy wyruszają ratować tych, którzy za nic mają przestrogi, ostrzeżenia i zalecenia ekspertów. Tych, którzy wyruszają w góry w klapeczkach bądź szpileczkach (!), bez żadnego przygotowania, za to z olbrzymim ego i przekonaniem o własnej wielkości i nieśmiertelności. Beata Sabała-Zielińska w „Radio-aktywnej” przedstawia nam krótkie wycinki z pracy TOPR-u. Dużo więcej, jeśli będziecie zainteresowani, znajdziecie w innych jej książkach: „TOPR. Żeby inni mogli przeżyć” i „TOPR 2. Nie każdy wróci”. Ja je na pewno przeczytam.
Poznacie również historię wielu bardzo oryginalnych, czasami wywołujących śmiech nazw w Tatrach. Skąd się wzięły Wysranki, Zawrat, Świnica, Żleb do Portek czy Żleb Babie Nogi? Górale patrzą na Tatry w bardzo szczególny sposób, indywidualny sposób, sposób gospodarzy i nadają im nazwy tak, aby ułatwić identyfikację danego miejsca, bądź ostrzec przed niebezpieczeństwem.
Lektura „Radio-aktywnej” dała mi dużo. Pod warstwą humorystyczną kryje się druga warstwa: kultury i tradycji Tatr, o której miałam pojęcie, ale nie zawsze rozumiałam. Teraz wiem więcej, nabrałam szacunku i pokory dla górali i gór. Zawsze kochałam Tatry i, kiedy miałam okazję w nich bywać, nigdy nie robiłam niczego, co mogłoby narazić mnie lub innych na niebezpieczeństwo. Jestem typowym amatorem zachwycającym się potęgą i pięknem gór, na szczęście jestem również szczęśliwą posiadaczką zdrowego rozsądku, czego życzę wszystkim, wybierających się na wycieczkę w Tatry.
Na koniec cytat, który świetnie podsumowuje współczesne media:
„Dziś w krótkim newsie, zwłaszcza radiowym, nie ma miejsca na nic – często nawet na samego newsa”.
Moim zdaniem to, że Sabałka przeszła od gadania do pisania było bardzo dobrą decyzją. Nie ogranicza jej czas antenowy i może się z nami dzielić swoją pasją, wiedzą, miłością do Tatr w sposób nielimitowany sekundami, czy minutami. Bardzo się cieszę, że dane mi było poznać jej twórczość. Nie poprzestanę tylko na tej książce. Chcę więcej.
Premiera za 2 dni. Wypatrujcie tej książki.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Prószyński i S-ka.
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toBeatę Sabałę-Zielińską znam jako reporterkę Radia Zet. Ze skruchą przyznaję, że nie wiedziałam, że jej radiowa kariera już się skończyła i teraz przyszła pora na karierę pisarską. Mam nadzieję, że moja ignorancja zostanie mi wybaczona. Od dziesięciu lat nie mieszkam w Polsce i nie jestem na bieżąco z polskimi stacjami radiowymi. Nie wiedziałam...