-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2020-02-06
2020-02-19
„Ta historia zostanie z Tobą na długo. Emocje skradną Ci serce, jak i bohaterka, którą najlepiej zrozumie jedynie druga kobieta”
Cóż, ta historia na pewno nie zostanie ze mną na dłużej, emocje nie skradły mojego serca, bo ich po prostu nie było, i chociaż jestem kobietą to bohaterki ani nie udało mi się polubić, ani tym bardziej zrozumieć.
Małgorzata – żona i matka. Wyszła za mąż za przyjaciela, którego znała od czasów żłobka. Ich rodziny spędzają ze sobą każdą wolną chwilę, a przyszłość Małgorzaty i Rafała została już zaplanowana. Wszyscy wiedzą, że kiedyś się pobiorą i będą tworzyć szczęśliwą rodzinę. Tuż przed ślubem Małgorzata poznaje Ksawerego, zakochuje się i jest gotowa zerwać zaręczyny i dać się ponieść uczuciom. Ksawery jednak w kulminacyjnym momencie tajemniczo znika, pozostawiając Małgorzatę rozbitą na milion kawałków. Ta znajomość jednak miała swoje konsekwencje. Za namową matki Małgorzata wychodzi za Rafała, skrywając ciążącą jej tajemnicę.
Rafał to straszna kreatura. Kontroluje wszystko i wszystkich, Małgorzata nie ma w tym związku nic do powiedzenia, dzieciaki są zastraszane, a temu wszystkiemu kibicują obie rodziny, nie widząc żadnych wad w perfekcyjnym Rafale, za to na każdym kroku krytykując Małgorzatę.
No właśnie, jestem kobietą, większość osób, które tę książkę przeczytają, to będą kobiety. I teraz powiedzcie mi, czy któraś z Was by się na to zgodziła? Na to, że własna matka nigdy nie stanie po Waszej stronie, na to, że mąż nie ma dla Was za grosz szacunku, na ciągłe zdrady, pretensje, na krzywdzenie dzieci? A przecież Małgorzata nie jest głupiutką nastolatką, ma swój rozum, jest inteligentna, pisze książki, zarabiając w ten sposób swoje własne pieniądze. A jednak przymyka oczy na wszystko, bo przecież są dzieci, nie widząc, że one też cierpią. Przepraszam bardzo, ale tego, jako kobieta i matka, nie jestem w stanie zrozumieć.
Książka napisana bardzo schematycznie, każdy kolejny krok był bardzo łatwy do przewidzenia, nie znalazłam w tej książce niczego nowego, zaskakującego. To wszystko już było. Dla mnie była to lektura bardzo naiwna, czasami wręcz infantylna. Być może to kwestia wieku. Mając lat …dziesiąt, spore doświadczenie życiowe, tego typu książeczki po prostu denerwują.
To początek cyklu „Pamiętaj o mnie”. Ja nie jestem zainteresowana kontynuacją. Przykro mi.
Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.
„Ta historia zostanie z Tobą na długo. Emocje skradną Ci serce, jak i bohaterka, którą najlepiej zrozumie jedynie druga kobieta”
Cóż, ta historia na pewno nie zostanie ze mną na dłużej, emocje nie skradły mojego serca, bo ich po prostu nie było, i chociaż jestem kobietą to bohaterki ani nie udało mi się polubić, ani tym bardziej zrozumieć.
Małgorzata – żona i matka....
2020-03-03
Po raz pierwszy „Brzoskwinie dla księdza proboszcza” zostały wydane w roku 2013. Wtedy jej nie przeczytałam, natomiast bardzo dobrze pamiętam część pierwszą „Czekolada”. Pamiętam jak bardzo mnie zauroczyła i książka, i film na jej podstawie. Choć szczegóły mocno zatarły mi się w pamięci, to atmosferę książki pamiętam do teraz. Dlatego, kiedy dostałam od wydawnictwa egzemplarz „Brzoskwiń…” bardzo się ucieszyłam, ale też trochę się obawiałam. Czy autorce uda się po raz kolejny wciągnąć mnie w swoją opowieść, czy będzie tak jak wtedy, czy będę czuła zapach czekolady? Tym razem było inaczej, co nie znaczy, że było gorzej. Powiedziałabym nawet, że było dużo lepiej, poważniej, bo problemy poruszone w tej części również są poważne.
Vianne po latach nieobecności w Lansquenet, za sprawą listu od dawno nieżyjącej przyjaciółki, postanawia wraz z córkami powrócić do tego małego miasteczka. Ponoć, wierząc przeczuciom Armande, mieszkańcy potrzebują jej pomocy. Wiele się zmieniło od czasu wyjazdu Vianne. Do miasteczka przybyli muzułmańscy emigranci, tworząc swoją społeczność, budując domy swojej wiary i, co można przewidzieć, doprowadzają do rozłamu w dotychczas dosyć hermetycznej społeczności. Oczywiście, nie należy generalizować, znajdują się w tej społeczności osoby bardzo proeuropejskie, próbujące żyć trochę swobodniej niż nakazują im sztywne ramy wiary. Dotyczy to zwłaszcza dzieci, integrujących się z lokalną społecznością. Niestety, są wśród tej społeczności osoby zatwardziałe, mające za nic kulturę i obyczaje kraju czy miasteczka, w którym są gośćmi. Bardzo boleśnie odczuje to Proboszcz Reynaud, który kiedyś doprowadził do wyjazdu Vianne z Lansquenet. Zdaje się teraz potrzebować jej pomocy, chociaż sam nigdy by tego nie przyznał. Nawet przed samym sobą. Czy Vianne uda się ponownie pogodzić dwie strony konfliktu? Czy miasteczko znowu stanie się przyjaznym miejscem? Czy brzoskwinie, słodkie, soczyste i pełne słońca złagodzą trochę obyczaje? Ja Wam na to pytanie nie odpowiem, ale jeśli zapytacie mnie, czy warto tę książkę przeczytać, to odpowiem krótko: TAK.
„Brzoskwinie dla księdza proboszcza” pomimo niełatwego tematu, jest opowieścią bardzo subtelną i ciepłą. Ja kocham takie książki, ładnie napisane, mądrze skrojone, po prostu dobre.
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za egzemplarz i możliwość powrotu do Lansquenet.
Po raz pierwszy „Brzoskwinie dla księdza proboszcza” zostały wydane w roku 2013. Wtedy jej nie przeczytałam, natomiast bardzo dobrze pamiętam część pierwszą „Czekolada”. Pamiętam jak bardzo mnie zauroczyła i książka, i film na jej podstawie. Choć szczegóły mocno zatarły mi się w pamięci, to atmosferę książki pamiętam do teraz. Dlatego, kiedy dostałam od wydawnictwa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-03-09
“Złodziejka truskawek” to kolejna część jednej z moich ulubionych serii rozpoczynających się książką pt. „Czekolada”, a która swoją premierę będzie miała już jutro, 10.03.3020 r. W tym miejscu chciałabym bardzo podziękować wydawnictwu Prószyński i S-ka za możliwość przeczytania jej jeszcze przed oficjalną premierą.
Dlaczego jest to jedna z moich ulubionych serii? Otóż zawiera wszystko to, co w powieściach lubię. Piękny język, świetny styl, niespieszna, ale bardzo wysublimowana akcja, magia, to po prostu ładna książka jest 😊
Co przytrafi się naszym bohaterom w tej części? Córki Vianne dorastają, Anouk mieszka w Paryżu, zaczyna swoje niezależne życie. Młodsza Rosette ma już szesnąscie lat i poszukuje własnej drogi. W dalszym ciągu porozumiewa się za pomocą tajemnego języka, który rozumieją tylko nieliczni. Vianne bardzo tęskni za starszą córką i zrobi wszystko, żeby młodsza nie wyfrunęła z gniazdka. Przyjdzie jej się zmierzyć z wieloma przeszkodami, aby w końcu dojść do wniosku, że „Nie dostajemy dzieci na własność, bo kiedyś musimy oddać je światu”. Każda matka wie, jakie to trudne. Ja wiem 😊
Kiedy umiera Narcisse – kwiaciarz z Lansquenet, zaczyna się czas zmian. Narcisse zapisuje Rosette w spadku swój truskawkowy las. Zostawia też teczkę ze swoją ostatnią spowiedzią. Tę ma otrzymać proboszcz miasteczka. Jego życie zmieni się diametralnie po przeczytaniu tych notatek.
W dodatku w miasteczku zjawia się Morgane, tatuażystka, która podobnie jak Vianne ma szczególny dar przyciągania do siebie ludzi i odgadywania ich najskrytszych pragnień. Vianne czaruje czekoladą, Morgane tatuażami, które zdają się żyć własnym życiem, odkrywając to co tkwi w duszach mieszkańców. Zdołała odkryć co czai się w duszy Rosette, a z tym Vianne, jako matka pogodzić się nie może, nie chce. Za wszelką cenę będzie próbować pozbyć się Morgane z miasteczka. Obie użyją swoich mocy, przy okazji ujawniając moce Rosette. Przyszedł czas, żeby pozwolić młodszej córce zacząć swoje życie, podążać za marzeniami, ulecieć z wiatrem.
„Złodziejka truskawek” to bardzo dobra rzecz, cenię autorkę za umiejętność snucia opowieści, cenię tłumacza, który nie zgubił przesłania książki, który pozwolił polskim czytelnikom cieszyć się magią tej książki.
Jeszcze jeden króciutki cytat na koniec:
„Miłość to coś, co widzi Bóg i nikt więcej”
“Złodziejka truskawek” to kolejna część jednej z moich ulubionych serii rozpoczynających się książką pt. „Czekolada”, a która swoją premierę będzie miała już jutro, 10.03.3020 r. W tym miejscu chciałabym bardzo podziękować wydawnictwu Prószyński i S-ka za możliwość przeczytania jej jeszcze przed oficjalną premierą.
Dlaczego jest to jedna z moich ulubionych serii? Otóż...
2020-03-25
Trzeci tom O Aniołach z Lovely Lane za mną. Pierwsza część była słabiutka, druga bardzo dobra, a jak wypadły „Matki z Lovely Lane? Lepiej niż część pierwsza, słabiej niż część druga, ale całkiem znośnie. Trochę nierówno, ale nie aż tak, żeby rzucić książką o podłogę 😊
Jak sugeruje nam tytuł, ten tom poświęcony jest matkom. Matkom zapracowanym, każdego dnia walczącym o godny byt swoich rodzin, źle opłacanym, mimo tego, że niejednokrotnie wykonują pracę dużo cięższą od mężczyzn. Pracować muszą, bo większość z nich straciła mężów w czasie wojny, niektórzy wrócili, ale w stanie nie pozwalającym na podjęcie pracy. Byt rodziny zależy od pracy matek i dzieci. Te mogą zacząć legalną pracę w wieku lat czternastu. Pomimo zmęczenia, frustracji, niepokoju o przyszłość, te matki mają w sobie nieprzebrane pokłady siły i woli walki. Tworzą zgraną społeczność, gdzie nikt nikogo nie zostawi w potrzebie, gdzie wszyscy się zmobilizują, aby pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebują najbardziej. Niech nikt mi nigdy nie stara się wmówić, że kobieta to słaba płeć!
Dzieje się również w szpitalu St. Angelus. Dla przypomnienia, to tu znajduje zatrudnienie większość naszych matek i weteranów wojennych. Dzięki szpitalowi większość rodzin może liczyć na to, że będzie miała co do garnka włożyć i z czego opłacić czynsz. Niestety, nie wystarczy na wiele więcej. Kiedy syn Noleen, jako pierwszy z całej dzielnicy, zdaje egzamin pozwalający mu na kontynuowanie nauki w gimnazjum, pojawia się problem. Rodzina jest niezwykle dumna z uzdolnionego syna, brakuje jednak pieniędzy na kontynuowanie nauki. Czy tym razem społeczność również będzie w stanie pomóc?
W szpitalu powstaje nowy oddział operacyjny, czas na to był najwyższy, każdy o tym wie. Jednak siostra przełożona walczy dalej. Marzy jej się oddział dla kobiet, taki z prawdziwego zdarzenia, duży, czysty, nowoczesny, bezpieczny. Te marzenia mogą nie mieć szansy się ziścić, walczyć trzeba jednak do końca. Ma w tej walce kilku popleczników, więc kto wie? 😊
Wiemy już z poprzedniej części, że w szpitalu został zniesiony zakaz zatrudniania zamężnych pielęgniarek. Jak to wpłynie na życie niektórych z nich? Jak bardzo się ono zmieni? O tym możecie się przekonać sami, ja nie chcę zdradzić za wiele.
Nasze siostrzyczki nabierają coraz większego doświadczenia zawodowego i życiowego. Niektóre zostaną bardzo zranione, niektóre same zranią, innym życie osobiste zacznie się ładnie układać. I wciąż tworzą fajną, szpitalną rodzinę, wspierając się nawzajem.
Ja, pomimo kilku niedociągnięć, jestem z tej lektury zadowolona. Przede mną część czwarta.
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za możliwość zapoznania się z tą pozycją.
Trzeci tom O Aniołach z Lovely Lane za mną. Pierwsza część była słabiutka, druga bardzo dobra, a jak wypadły „Matki z Lovely Lane? Lepiej niż część pierwsza, słabiej niż część druga, ale całkiem znośnie. Trochę nierówno, ale nie aż tak, żeby rzucić książką o podłogę 😊
Jak sugeruje nam tytuł, ten tom poświęcony jest matkom. Matkom zapracowanym, każdego dnia walczącym o...
2020-06-26
Lisa Kleypas to bestsellerowa amerykańska pisarka, laureatka nagrody RITA, autorka licznych współczesnych i historycznych romansów, które mają swoje wierne czytelniczki na całym świecie. Ja do nich do tej pory nie należałam. Po prostu z reguły nie czytam romansów. Ale wiecie co? Chyba się starzeję i bardziej potrzebuję słodyczy niż krwi 😊
„Witaj nieznajomy” to czwarta część cyklu Ravenels. Nie miałam okazji czytać poprzednich, ale z tego co zauważyłam nie ma takiej potrzeby. Każda część stanowi osobną opowieść z innym bohaterem w roli głównej i nie ma trzeba znać poprzednich części, aby rozkoszować się lekturą tej. Tak, rozkoszować to dobre słowo 😊 Bo było rozkosznie, cieplutko, milusio, a przy tym, w odróżnieniu od wielu romansów, całkiem sprawnie napisane. Nic mi nie zgrzytało, czytało się płynnie i z zainteresowaniem, no i dało się polubić bohaterów, a to już duży plus!
Doktor Garrett Gibson jest jedyną kobietą w Anglii wykonującą ten zawód. Aby tego dokonać musiała pobierać nauki we Francji. W tym czasie angielskie kobiety nie miała prawa studiować, a na pewno nie mogły wykonywać tego, zarezerwowanego wyłącznie dla mężczyzn zawodu. Garrett jednak była zdeterminowana.
„Zawsze znajdą się ludzie, którzy mówią, że twoje marzenia nie mogą się spełnić […] Ale nie mogą cię powstrzymać, chyba że się z nimi zgadzasz”
Doktor Gibson wykonuje swój zawód z pasją, edukując społeczność jak i samych lekarzy. Ma wyjątkowe szczęście, że trafia na mentora o bardzo otwartym umyśle, wierzącego w jej sukces. Garrett nie ma w sobie nic z kokietki, romansowanie jej nie w głowie, jest szczera do bólu a mężczyzn zna jedynie od strony fizjologicznej, jak to lekarz. Ale jest też piękną kobietą, z czego kompletnie nie zdaje sobie sprawy. Jest niezależna, ambitna i samodzielna.
Ethan Ransom to wielka tajemnica. Plotkuje się o nim na salonach, a on unika i nie ma najlepszego zdania o wyższych sferach. Wiadomo, że był detektywem Scotland Yardu, ale jakiej sprawie służy teraz, tego nie wie nikt poza nim samym. Ethan jest szarmanckim hultajem, a za takimi przecież kobiety szaleją.
Kiedy Garrett zostaje zaatakowana przez trzech żołnierzy jej Królewskiej Mości, Ethan zjawia się jak anioł stróż ratując damę z opresji. Dama, jednakże nie wydaje się być tym faktem zachwycona. Przecież radziła sobie całkiem nieźle, udało jej się pokonać jednego przeciwnika samodzielnie.
Od tego spotkania życie obojga zmienia się dramatycznie. Żadne z nich nie chciało miłości, broniło się przed zaangażowaniem uczuciowym rękoma i nogami.
„Nigdy nie liczyła na miłość…a ona jakimś cudem się pojawiła i zapuściła korzenie, jak dzikie fiołki rosnące w szczelinach miejskiego chodnika”
Tych dwoje to istne tornado uczuć i namiętności. Garrett nie ma ochoty na bycie uległą kobietką, Ethan do spolegliwych mężczyzn również nie należy.
„Nie jestem bezradnym dziewczęciem, które trzyma się w wieży, Ethanie. Nie chcę też być wielbiona, jak jakaś marmurowa bogini na piedestale. Chcę być kochana jako równorzędna partnerka”
Czy tym dwojgu uda się stworzyć przyszłość, w której żadne z nich nie utraci swojej tożsamości, za to dając sobie wsparcie, zrozumienie i przyjaźń?
Lisa Kleypas w nocie do czytelników pisze, że ta historia jest szczególnie bliska jej sercu. Inspiracją była realna postać doktor Elizabeth Garrett Anderson, która wbrew przeciwnościom w 1870 roku ukończyła studia medyczne na Sorbonie, a w 1873 roku została pierwszą lekarką w Wielkiej Brytanii. Po tym fakcie Brytyjska Izba Lekarska zmieniła przepisy, uniemożliwiając na następne 20 lat innym kobietom pójście w jej ślady.
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za możliwość poznania autorki i jej twórczości. Bawiłam się doskonale 😊
Lisa Kleypas to bestsellerowa amerykańska pisarka, laureatka nagrody RITA, autorka licznych współczesnych i historycznych romansów, które mają swoje wierne czytelniczki na całym świecie. Ja do nich do tej pory nie należałam. Po prostu z reguły nie czytam romansów. Ale wiecie co? Chyba się starzeję i bardziej potrzebuję słodyczy niż krwi 😊
„Witaj nieznajomy” to czwarta...
2020-07-02
“Postscriptum” to druga część cyklu “Pamiętaj o mnie” Anny Karpińskiej. Część pierwsza nosi tytuł „List” i została przeze mnie strasznie skrytykowana. Zarzekałam się również, że nie sięgnę po kontynuację i naprawdę nie miałam takiego zamiaru. Kiedy jednak Wydawnictwo Prószyński i S-ka wysłało mi egzemplarz, pomyślałam sobie, że spróbuję, w końcu nic nie stracę, jeśli przeczytam. Pieniędzy nie straciłam, czas za to straciłam bezpowrotnie.
Treść:
Małgorzata odkrywa kim jest tajemniczy mężczyzna, z którym zaczęła korespondować w części pierwszej. Miała nadzieję, że to jej zaginiona przed laty miłość. Niestety, to nie Ksawery, choć osoba bardzo mu bliska.
Rozwód i walka o dzieci. Rodzina, która w dalszym ciągu Małgorzatę ma za nic, wspierając za to z całych sił jej, niedługo byłego męża.
Małgorzata opiekuje się swoją ciężarną siostrą.
Małgorzata się zakochuje. Ktoś próbuje stanąć na drodze tej miłości. Prawie się temu komuś udaje, gdyż Małgorzata, nie jakby to zrobiła każda z nas, wierzy tej osobie i nie ma zamiaru dać ukochanemu szansy na wyjaśnienie.
Dzieci trochę się naburmuszą, kiedy na jaw wychodzi, że najstarsza córka nie jest dzieckiem Rafała.
Na koniec dostaniemy happy end.
Powiecie, co to za opinia? Zlepek kilku zdań i już? Odpowiem Wam, opinia jest taka, jak książka. Beznamiętna, bezuczuciowa, sztywna. Trzeba umieć pisać o emocjach, trzeba wiedzieć, jak zainteresować czytelnika, jak wciągnąć go w wir wydarzeń. W tej książce wszystko było płaskie. Bohaterowie, dialogi i emocje. Dialogi tak sztuczne, że z niedowierzaniem kręciłam głową, do tego przeplatane wiadomościami medycznymi skopiowanymi wprost z Wikipedii. Być może autorka ma pewien potencjał, ale przydałoby jej się wsparcie dobrego zespołu redakcyjnego. Czasami wystarczy tylko przestawić szyk zdania, żeby czytało się lepiej. Także Panowie i Panie redaktorzy, korektorzy i inni – do dzieła! Pomóżcie Pani Karpińskiej stworzyć dobrą książkę.
Wydawnictwu Prószyński i S-ka dziękuję za egzemplarz.
“Postscriptum” to druga część cyklu “Pamiętaj o mnie” Anny Karpińskiej. Część pierwsza nosi tytuł „List” i została przeze mnie strasznie skrytykowana. Zarzekałam się również, że nie sięgnę po kontynuację i naprawdę nie miałam takiego zamiaru. Kiedy jednak Wydawnictwo Prószyński i S-ka wysłało mi egzemplarz, pomyślałam sobie, że spróbuję, w końcu nic nie stracę, jeśli...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-07-07
Dziś ma miejsce premiera nowej książki Danuty Noszczyńskiej „Ten jeden jedyny”. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka miałam szansę przeczytać ją jeszcze przed oficjalną premierą.
Jeśli szukacie literatury z tzw. „górnej półki” i nie zadowala Was nic innego, to nie sięgajcie po tę książkę. Jeżeli zaś szukacie literatury typowo rozrywkowej, takiej co to i wywoła uśmiech na twarzy i czasami spowoduje, że znajdziecie w bohaterach cząstkę siebie samych, to bierzcie śmiało i bawcie się dobrze.
Trzy przyjaciółki, każda inna, kłócą się często, ale żyć bez siebie nie mogą. Każda ma swój sposób na życie i miłość. Cóż, z tą miłością to trochę skomplikowane… Maja, pszeniczna blondynka o słowiańskiej urodzie, spokojna, ciepła i opiekuńcza panna z dzieckiem. Naomi (prawdziwe imię Fryderyka) od pierwszego męża odeszła pobita na ciele i okaleczona na duszy, zmieniła imię i zaczęła nowe życie z nowym mężem. Hanka, narratorka, najbardziej temperamentna z całej trójki, z wrażliwością graniczącą ze zdolnościami paranormalnymi. Maja nie umie i nie chce żyć bez mężczyzny. Niestety, każdy jej związek kończy się ogromnym rozczarowaniem. Czy rycerz na białym koniu w końcu się pojawi? Czy jeśli się pojawi, to Majka nie zagłaszcze go na śmierć? Czy Naomi uda się rozpalić ognisko miłości w swoim dogorywającym małżeństwie? Czy Hanka dojrzeje do miłości? Czy pozbędzie się strachu przed zaangażowaniem?
Przesympatyczna to była lektura, pozwoliła mi na chwilę oddechu i relaksu. Bawiłam się świetnie, polubiłam bohaterki, niektórych bohaterów również 😊 Wituś, dwunastoletni syn Majki, podbił moje serce, pokochałam go miłością wielką 😊
Danuta Noszczyńska - plastyczka, reżyserka, twórczyni amatorskich teatrów Azet i Amarant, absolwentka krakowskiego liceum plastycznego oraz Wydziału Filozoficznego UJ. Opublikowała wiele książek, ja przeczytałam kilka. Jedne mi się podobały, inne nie. Ja mam tak, że odbiór danej książki zależy od dnia, pory roku, mojego nastroju, poziomu zmęczenia i wielu innych czynników. Czasami odkładam lekturę po kilkudziesięciu stronach nie mogąc przebrnąć przez treść. Sięgając po tę samą książkę po jakimś czasie, odbieram ją zupełnie inaczej. „Ten jeden jedyny” trafił w punkt 😊 To był ten dzień i ten nastrój na taką lekturę.
Dziś ma miejsce premiera nowej książki Danuty Noszczyńskiej „Ten jeden jedyny”. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka miałam szansę przeczytać ją jeszcze przed oficjalną premierą.
Jeśli szukacie literatury z tzw. „górnej półki” i nie zadowala Was nic innego, to nie sięgajcie po tę książkę. Jeżeli zaś szukacie literatury typowo rozrywkowej, takiej co to i wywoła...
2020-07-10
“Chciałbym nigdy cię nie poznać” ukaże się w sprzedaży 16 lipca 2020.
To króciutka opowiastka o relacji wnuka z babcią. Tych dwoje łączy szczególna więź, powiedziałabym nawet, że uzależnienie. Babcia jest silną osobowością i kocha wnuka nad życie. Ten z kolei nie wyobraża sobie życia bez swojej babci i nie potrafi poradzić sobie z jej stratą. Jest już dorosłym mężczyzną, ale wydaje się nie rozumieć, że taka jest kolej rzeczy, że każdy kiedyś odejdzie. Babcia przecież obiecała, że zawsze przy nim będzie! Dlaczego nie dotrzymała obietnicy? Dlaczego nikt tego człowieka nie uświadomił, że śmierć przychodzi po każdego?
"– Babciu…
Jej ręka zawisła na klamce.
– Słucham cię, syneczku.
– …a ty mi nigdy nie umrzesz.
To nie było pytanie.
– Nigdy.
– Przyrzekasz?
– Przyrzekam.
– Na co?
– Na cały świat."
To nie jest fabularna opowieść, to zlepek wspomnień zawartych w króciutkich rozdziałach, migawki z życia babci i wnuka, strzępki wspomnień, z których wyłania się obraz trochę, według mnie, niezdrowej relacji.
Przykro mi to pisać, ale zupełnie nie przekonała mnie ta historyjka. Rozumiem ból po stracie ukochanej osoby, rozumiem żal, ale na Boga! Ten człowiek jest już dorosłym mężczyzną! Żale do babci za niedotrzymanie słowa, za to, że ośmieliła się umrzeć są dla mnie trochę nie na miejscu i zdecydowanie świadczą o niedojrzałości emocjonalnej. Irytowałam się strasznie, miałam ochotę potrząsnąć tym Panem i krzyknąć: obudź się człowieku, dorośnij! Nie jesteś już małym chłopcem, którego babcia musi chronić przed całym złem tego świata!
Nie do końca rozumiem zamysł powstania tej książki. Każdy z nas przeżywa ból, straty, żałobę, czy jednak wszyscy powinni pisać o tym książki? Moim zdaniem niekoniecznie… Wy osądźcie sami. Pamięć o bliskich przechowujemy w sercach, na zdjęciach, filmach i dzielimy się wspomnieniami z najbliższymi, nie trzeba tego oznajmiać całemu światu i poddawać swoich emocji ocenie obcych ludzi. Ale może ja źle myślę? Może inni tego potrzebują?
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka.
“Chciałbym nigdy cię nie poznać” ukaże się w sprzedaży 16 lipca 2020.
To króciutka opowiastka o relacji wnuka z babcią. Tych dwoje łączy szczególna więź, powiedziałabym nawet, że uzależnienie. Babcia jest silną osobowością i kocha wnuka nad życie. Ten z kolei nie wyobraża sobie życia bez swojej babci i nie potrafi poradzić sobie z jej stratą. Jest już dorosłym mężczyzną,...
2020-05-25
Moim osobistym wyznacznikiem jakości książki jest fakt, że czytając przenoszę się w świat bohaterów, że „jeszcze jeden rozdział i idę spać”, a potem jest jeszcze jeden i kolejny, że mogę wstać niewyspana, ale szczęśliwa, że udało mi się poznać zakończenie historii. Czy tak się stało, kiedy czytałam „Miasteczko Rotherweird”? Niestety nie ☹ Nie tylko nie przeniosłam się do miasteczka, ale również śmiertelnie się wynudziłam. Gdyby nie fakt, że książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta i zobligowana byłam, żeby ją przeczytać, odłożyłabym ją pewnie po jakiejś 1/3.
To miał być ponoć taki „Harry Potter” dla dorosłych. Cóż…albo ktoś, kto to powiedział nigdy nie czytał Harry’ego, albo odebrał go zupełnie inaczej niż 99% czytelników i wielbicieli, do których i ja się zaliczam.
Miasteczko Rotherweird jest miasteczkiem innym niż wszystkie. Bardzo nie lubi obcych, a już na pewno żaden przyjezdny nie ma prawa zostać w nim na noc. Najważniejszą zasadą miasteczka jest to, że nie bada się jego historii. W szkole uczy się tylko historii współczesnej, a wszystkie wzmianki o Rotherweird zostały zniszczone. Kto jest nieposłuszny i sprzeciwia się zasadom, zostaje z miasteczka wydalony. Szkoła w Rotherweird potrzebuje nowego nauczyciela historii, poprzedni nie był posłuszny. Etat zostaje zaproponowany Jonahowi Oblongowi z zastrzeżeniem, żeby nie grzebać w przeszłości miasteczka. W Rotherweird zjawia się również miliarder Veronal Slickstone, który kupuje pałac i jest niezwykle ciekawski, za nic ma prawa obowiązujące w miasteczku, sam sobie jest panem i ustala swoje własne zasady.
Na pierwszy rzut oka widać, że Rotherweird wygląda jak przeniesione z innej epoki. Nie ma tam samochodów, dotrzeć tam można tylko omnibusem i ludzie są jacyś dziwni. Niby zwykli, prości, a przejawiający niezwykłe zdolności. Kim są mieszkańcy?
W roku 1558 dwanaścioro dzieci o talentach niewiarygodnych jak na ich wiek zostaje wygnanych przez królową do miasteczka. Dzieci były wyjątkowe, i wszyscy byli pewni, że trzeba je traktować z respektem i obawą.
I wiecie co? Niewiele więcej tak naprawdę mogę powiedzieć o treści. Pomysł na fabułę był świetny, realizacja niestety do bani. Nadmiar bohaterów, żadnego nie udało się dobrze poznać, chaos w treści, powodowało, że skupienie było ponad moje siły. Wiele razy gubiłam się w treści, nie wiedziałam o czym, o kim czytam. Nie polubiliśmy się z autorem, nie jestem zainteresowana innymi pozycjami z jego dorobku. Wy musicie ocenić sami. Nie zniechęcam, nie zachęcam.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Moim osobistym wyznacznikiem jakości książki jest fakt, że czytając przenoszę się w świat bohaterów, że „jeszcze jeden rozdział i idę spać”, a potem jest jeszcze jeden i kolejny, że mogę wstać niewyspana, ale szczęśliwa, że udało mi się poznać zakończenie historii. Czy tak się stało, kiedy czytałam „Miasteczko Rotherweird”? Niestety nie ☹ Nie tylko nie przeniosłam się do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-04-26
Chciałbyś mieć czarodziejską różdżkę? No ba! Kto by nie chciał. Tylko pomyślcie: kredyt do spłacenia? Jeden ruch i bum! Dom jest Twój. Choroba w rodzinie? Nic prostszego! Wypowiedz tylko życzenie. Wymarzona praca? Podróże? Świat bez pandemii i polityków? A może więcej książek? 😊 Co sobie tylko wymyślisz może być Twoje! Pamiętaj tylko o jednym: bądź ostrożny, różdżka słyszy Twoje myśli, nie musisz swoich życzeń wypowiadać głośno. A przecież wszyscy wiemy co się w naszych głowach kłębi 😊
To właśnie przytrafiło się naszemu głównemu bohaterowi. Siedemnastoletni Magnus, pilny uczeń szkoły magii, żyje w czasach średniowiecza, w świecie, gdzie magia jest na porządku dziennym, gdzie nikogo nie dziwią magiczne istoty poruszające się po mieście i żyjące z niemagicznymi w symbiozie. Magnus od lat pracował nad stworzeniem czarodziejskiej różdżki, chociaż sam jest czarodziejem i całkiem nieźle posługuje się magią. Dlaczego więc tak mu zależy na różdżce? Otóż dlatego, że w naturze nic nie ginie, równowaga musi zostać zachowana. Jeśli rzucisz zaklęcie ogromnej siły zaraz po tym osłabniesz tak bardzo, że nie będziesz w stanie wstać z podłogi, jeżeli kogoś kochasz tak bardzo, że w chwili, gdy ta osoba jest bliska śmierci uratujesz ją zaklęciem, w następstwie umrzesz Ty właśnie. Po co więc różdżka? Z nią możesz czarować bez żadnych konsekwencji. No, chyba że jest się Magnusem 😊
Ten uciekając przed morderczą szajką rzuca zaklęcie przeniesienia się w czasie. Tylko parę godzin wcześniej, tak, żeby uporządkować sprawy, oddać pieniądze i kontynuować naukę i pracę. Cóż… magia jest złośliwa. Magnus przenosi się w czasie, i owszem. Trafia jednak do XXI wieku, tysiąc lat do przodu. Nadal jest w Fershey, które nic a nic nie przypomina tego z XI wieku. On i jego różdżka namieszają nieźle w życiu rodziny McGawinów: rodziców, dwójki nastoletnich dzieci Megan i Patricka, a także ich psa, młodego owczarka niemieckiego zwanego Gizmo.
Magnus musi naprawić to, co zepsuł. Czy Megan i Patrick będą w stanie mu pomóc? Czy świat wróci do normalności? Czy ta normalność będzie normalna, czy może normalna inaczej? 😊
Dla fanów historii w stylu Harry Potter i spółka, świetna rozrywka gwarantowana. Relaks i uśmiech – to jest to czego teraz szukamy najbardziej. „Różdżka z Fershey” Wam to zapewni.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl, dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zysk i S-ka.
Chciałbyś mieć czarodziejską różdżkę? No ba! Kto by nie chciał. Tylko pomyślcie: kredyt do spłacenia? Jeden ruch i bum! Dom jest Twój. Choroba w rodzinie? Nic prostszego! Wypowiedz tylko życzenie. Wymarzona praca? Podróże? Świat bez pandemii i polityków? A może więcej książek? 😊 Co sobie tylko wymyślisz może być Twoje! Pamiętaj tylko o jednym: bądź ostrożny, różdżka słyszy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-01-27
“Syn Pszczelarza” to książka, co do której nie miałam zbyt wielkich oczekiwań. Nie spodziewałam się fajerwerków, czy też wybitnej prozy. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy zagłębiłam się w treść i ciężko było mi się oderwać! Nie, to nie jest wybitna proza, ale jest naprawdę przyzwoita, ładnie napisana, bez zbędnych dłużyzn, po prostu bardzo przyjemna, ciepła lektura.
Książka pozwoliła mi ujrzeć Amiszów w odsłonie innej niż dotychczas miałam okazję poznać. To oczywiście dalej społeczność dość zamknięta, bardzo religijna, przestrzegająca zasad moralnych, ale tu jakby bardziej ludzka. Społeczność Amiszów nie jest przedstawiona w sposób bardzo radykalny, nie jest tak bardzo hermetyczna, dopuszcza się pewnych ustępstw, jeżeli mają one pozytywny wpływ na funkcjonowanie ogółu. Przykład: zdjęcia – ta grupa zakazuje robienia sobie zdjęć, tu jednak dopuszcza się wyjątek, mogą zrobić zdjęcia w celu wyrobienia karty paszportowej, pozwalającej na korzystanie z usług lekarza w Meksyku.
W „Synu Pszczelarza” autorka ukazuje nam Amiszów, którzy tak jak my tęsknią za miłością, potrzebują bliskości, gdzie kobiety nie zawsze są potulne jak baranki i walczą o swoje szczęście i miejsce w społeczności.
Kilka słów, żeby przybliżyć Wam fabułę, i kto wie, może zachęcić do zapoznania się z tą książką. Debora z matką i rodzeństwem, po śmierci ojca, przeprowadzają się do rodziny mieszkającej w Teksasie. Nie jest z tego powodu szczęśliwa. W Tennessee zostały jej przyjaciółki i chłopak, z którym miała nadzieję związać swoją przyszłość. Wie jednak, że teraz ważą się losy jej rodziny. Jej matka Abigail zamierza poślubić Stephena, mężczyznę, którego kiedyś odrzuciła, a który zdaje się wciąż na nią czekać. Ten, jednakże okazuje się być osobą zupełnie inną niż jawił się we wspomnieniach. Abigail ma ogromny dylemat, walczy z poczuciem obowiązku i podszeptami serca.
Debora poznaje Fineasza, chłopaka pokiereszowanego przez życie. Pokiereszowanego psychicznie, ale też fizycznie. Twarz pełna blizn zdaje się odstraszać wszystkich prócz Debory. Fineasz jest osobą pełną rezerwy, nieufną, niełatwo zaprzyjaźniającą się z ludźmi.
Co z tego wszystkiego wyniknie? O tym będziecie musieli przekonać się sami, jeżeli zdecydujecie się dać tej książkę szansę.
W opisie książki przeczytamy, między innymi: "Syn pszczelarza" to opowieść współczesna, choć zarazem jakby z innej epoki - życie toczy się tu wedle ściśle określonych reguł, nierzadko nam obcych, a ludzie dążą do prostoty i oddają się z pokorą codziennym czynnościom. To również opowieść o rozterkach i miłości wbrew wszelkim przeciwnościom losu. I to jest chyba najlepsze podsumowanie tej opowieści.
„Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl"
“Syn Pszczelarza” to książka, co do której nie miałam zbyt wielkich oczekiwań. Nie spodziewałam się fajerwerków, czy też wybitnej prozy. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy zagłębiłam się w treść i ciężko było mi się oderwać! Nie, to nie jest wybitna proza, ale jest naprawdę przyzwoita, ładnie napisana, bez zbędnych dłużyzn, po prostu bardzo przyjemna, ciepła...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-11-20
Wojciecha Kossaka poznajemy, kiedy zaczyna malować portret Zofii z Lewentalów Hoesickiej. Tak zaczyna się najsłynniejszy i najdłuższy romans artysty. I o tym z założenia miała traktować ta opowieść. W efekcie wyszła opowieść o wszystkim i wszystkich, tylko nie o relacji łączącej Wojciecha i Zofię.
Poznajemy artystyczną śmietankę dwudziestolecia międzywojennego, przedstawione nam są takie nazwiska jak: Sienkiewicz, Zapolska, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Dagny Przybyszewska, Reymont czy Wyspiański. Nie wiem, czy jestem z tego zadowolona. Wolałabym chyba nie poznać ich tak dogłębnie. Niech przemówi za mnie cytat: „Nie było rodzaju rozpusty, której bym nie użył do syta. Nie zapomnę nigdy dwunastoletniego dziecka, które widziałem w burdelu w Warszawie, leżącego w pozie lubieżnej i wyciągającego ku mnie chude, niewykształcone ramiona, odsłaniające pierś zupełnie niekobiecą”. Wzdrygnęłam się z obrzydzenia.
Nie mogłam jednak odłożyć tego „dziełka”, zobowiązałam się do przeczytania i wydania opinii, brnęłam więc dalej. I doszłam do samooceny głównego bohatera, Ferdynanda Hoesicka, męża Zofii, literata i wydawcy. Cóż takiego może ten dżentelmen o sobie powiedzieć? „Co do mnie, jestem nie tylko znanym pisarzem z temperamentem, ale i paryskim światowcem, donżuanem i bałamutem, świetnym danserem, który walcem wyprowadza kobiety z równowagi”.
Miałam wrażenie, że Joanna Jurgała – Jureczka nie miała do końca pomysłu na tę opowieść. Absolutnie nie umniejszam wkładu pracy, wysiłku w studiowanie dokumentów, listów, literatury. Niestety, to za mało, żeby stworzyć utwór, który zainteresuje i zaintryguje czytelnika. Autorka weszła do sypialni bohaterów, opisała to, co zobaczyła, dodając to, co podsunęła jej wyobraźnia. Wyszła z tego bardzo chaotyczna opowieść, pełna zdrad, przepychanek, kłótni, intryg, małych i większych wojenek, z największym naciskiem na seks. A ja chciałam poczytać o tym, o czym ta książka miała być: O Kossaku i Zofii. Tego dostałam najmniej.
W opisie książki przeczytałam: „Słabostki i małości bohaterów nie odbierają im ciepła i znaczenia, jakie odegrali w naszej historii.” Zgodzę się, że nie ujmują im znaczenia w historii, książka jednak spowodowała, że te słabostki i małości zostały tak wyolbrzymione, że cały szacunek do wielkich postaci naszej historii wyparował, zniknął bez śladu. Od teraz, widząc nazwiska naszych rodzimych artystów, będę miała przed oczami obraz wyuzdanych maluczkich ludzików, którzy tworzyli swoje dzieła w przerwach między jedną orgietką a kolejnym pijaństwem.
Nie sądzę, żeby to było zamysłem autorki, niestety wyszło, jak wyszło.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Wojciecha Kossaka poznajemy, kiedy zaczyna malować portret Zofii z Lewentalów Hoesickiej. Tak zaczyna się najsłynniejszy i najdłuższy romans artysty. I o tym z założenia miała traktować ta opowieść. W efekcie wyszła opowieść o wszystkim i wszystkich, tylko nie o relacji łączącej Wojciecha i Zofię.
Poznajemy artystyczną śmietankę dwudziestolecia międzywojennego,...
2020-08-31
Amy Winter chce tylko być dobrą policjantką. Chce być tak dobra, jak jej niedawno zmarły ojciec, który zawsze był dla nie wzorem. Do tej pory udawało jej się świetnie. Ale nadchodzi dzień, kiedy dostaje list. Ten list zmienia jej życie, jej wiara w siebie zostaje zachwiana, jej tożsamość staje pod znakiem zapytania. List z więzienia, od kobiety potwora, seryjnej morderczyni, zabijającej bez skrupułów młode dziewczyny, wykorzystującej swoje dzieci do zwabiania kobiet w pułapkę, uprawiającej ten proceder wraz ze swoim mężem. Lillian Grime to jej imię. A Amy okazuje się być jej …córką. Jak Ty byś przyjął taką nowinę? Szczególnie, gdy swoje życie poświęciłeś ściganiu i wsadzaniu za kratki takich osób jak Lillian?
Kiedy Amy dowiaduje się prawdy, każdego dnia przypominają się dawno pogrzebane w czeluściach pamięci szczegóły jej życia z potworami. Możecie sobie wyobrazić, że miło nie jest. Zwłaszcza, że Lillian wplątuje Amy w swoją grę. Przekaże policji miejsca pochówku trzech ze swoich ofiar, ale to Amy ma być osobą koordynującą wszystkie działania. A w międzyczasie zostaje porwana kolejna młoda dziewczyna …
Bardzo dobry pomysł na fabułę, nie ulega wątpliwości. Czyta się z zainteresowaniem od początku do…prawie końca. Bo sama końcówka niestety, bardzo rozczarowująca. Melodramatyczna i nierealna. Oczywiście, to tylko moja osobista opinia 😊 I gdyby nie ta końcówka, to naprawdę nie miałabym się do czego przyczepić.
Dla wielbicieli mrocznych thrillerów – jak najbardziej!
Należy dodać, że autorka, Caroline Mitchell, ma sporą wiedzę na temat pracy detektywów. Sama była jednym z nich i zajmowała się, między innymi, pracą z ofiarami przemocy. Temat jest więc jej dobrze znany i trzeba przyznać, że swoją wiedzę wykorzystała bardzo dobrze.
Jeśli chcecie poznać całą historię to znajdziecie ją w Wydawnictwie Zysk i S-ka.
Na koniec cytat, który utkwił mi w pamięci:
„Człowiek musi być najsilniejszy wtedy, gdy czuje się najsłabszy.”
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.p
Amy Winter chce tylko być dobrą policjantką. Chce być tak dobra, jak jej niedawno zmarły ojciec, który zawsze był dla nie wzorem. Do tej pory udawało jej się świetnie. Ale nadchodzi dzień, kiedy dostaje list. Ten list zmienia jej życie, jej wiara w siebie zostaje zachwiana, jej tożsamość staje pod znakiem zapytania. List z więzienia, od kobiety potwora, seryjnej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-06-13
Litery tworzą wyrazy; wyrazy tworzą zdania; dużo zdań to rozdział; rozdziały tworzą książkę. I tyle mogę powiedzieć o „Obliczach księżyca”. To jest książka, to jest zlepek zdań, tylko kunsztu literackiego zupełnie brak. Zero emocji, zero głębi, wszystko powierzchowne, płaskie jak naleśnik i kiczowate. Trochę tak, jakbym oglądała wenezuelską soap operę tylko w wersji pisanej. Albo czytała wypracowanie licealistki.
Ranya Patel pochodzi z zamożnej i wpływowej rodziny mieszkającej w New Delhi. Jak to w indyjskiej kulturze jej małżeństwo zostaje zaaranżowane przez rodziców. I jak się już możecie domyśleć, małżeństwo to prawdziwy koszmar, Ranya jest głęboko nieszczęśliwa, mąż ją krzywdzi fizycznie i psychicznie, a Ranya cierpi w milczeniu, nie chcąc wywoływać skandalu w elitach New Delhi. Siniaki i poparzenia od papierosów przecież można ukryć!
Życie kobiety zmienia się od momentu wypadku samochodowego. Aman, lekarz, który ją uratował, oczywiście zakochuje się w Ranyi, pomaga jej zmienić tożsamość, wysyła ją do kliniki w Szwajcarii, gdzie ta ma przejść szereg operacji plastycznych. Klinikę prowadzi przyjaciel Amana, Tim. I zgadnijcie co? Oczywiście! Tim się zakochuje! Acha, zapomniałam wspomnieć, że Ranya to już nie Ranya, ale Chandini 😊 Bo Ranya zginęła w wypadku, a jej mąż dostał kasę z polisy 😊 Tak, tak, a to wszystko zostało zaaranżowane przez zakochanego doktorka! Mało Wam jeszcze tej telenoweli? To powiem Wam jeszcze coś. Otóż w klinice Ranya, ups Chandini, spotyka Harmony, właścicielkę jednej z czołowych światowych agencji mody. Czy już domyślacie, co się wydarzy? Macie rację! Chandini zostaje czołową modelką! Prezentuje oczywiście takie marki jak Dolce & Gabbana, czy Yves Saint Laurente. Harmony robi z kobiety modelkę w ciągu jednego dnia. Czyż to nie ekscytujące? 😊 A wszystko po to, żeby Chandini mogła dokonać zemsty na swoim niedobrym mężu.
Dżizas, jakie to było słabe! Cieszę się tylko, że takie krótkie, bo więcej mogłabym już nie zdzierżyć.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie. pl.
Litery tworzą wyrazy; wyrazy tworzą zdania; dużo zdań to rozdział; rozdziały tworzą książkę. I tyle mogę powiedzieć o „Obliczach księżyca”. To jest książka, to jest zlepek zdań, tylko kunsztu literackiego zupełnie brak. Zero emocji, zero głębi, wszystko powierzchowne, płaskie jak naleśnik i kiczowate. Trochę tak, jakbym oglądała wenezuelską soap operę tylko w wersji...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-07-25
Zastanawiałam się, co mam o tej książce napisać. Niezbyt często zdarza mi się, żeby nie znaleźć słów, mieć kompletną pustkę w głowie. Zadawałam sobie pytanie, czy ja na pewno czytałam tę samą książkę, co osoby, które wychwalały ją pod niebiosa, dając najwyższą ilość punktów? Ja nie znalazłam w niej nic, zupełnie nic. Przeczytałam do końca tylko dlatego, że zobowiązałam się do tego otrzymując książkę z Klubu Recenzenta. Gdybym miała Wam teraz powiedzieć o czym traktuje ta książka, to nawet z tym miałabym problem. Nie wiem… po prostu nic z jej treści do mnie nie trafiło, nic nie zostało zakodowane, wszystko natomiast zostało zapomniane z chwilą przeczytania ostatniego zdania. Poczułam jedynie ulgę, że to już koniec, że nie muszę się dłużej męczyć, i że nie wydałam na nią swoich ciężko zarobionych pieniędzy.
Jak już wspomniałam, nic z treści nie zostało w mojej głowie. Wrzucę Wam więc opis wydawnictwa:
„Nadszedł czas spełnić wolę Boga. Nadszedł czas wypełnić przeznaczenie.
W Aazh, stolicy rozciągającego się na pół kontynentu Cesarstwa, toczy się niebezpieczna gra pomiędzy różnymi siłami władającymi miastem. Cesarz, potężne Kolegium Kościoła, tajemniczy szpiedzy i gildie złodziei prowadzą swoją walkę zarówno w pałacowych korytarzach i okazałych świątyniach, jak i w mrocznych i ciasnych tunelach Podmiasta.
Ethon i Lheiam, młodzi adepci sztuki medycznej, przeprowadzają zakazane badania pod okiem ich mistrza i jego tajemniczych mocodawców. W trakcie swoich eksperymentów napotykają coś, co może wstrząsnąć miastem i całym krajem. Niespodziewanie znajdą się w samym środku niebezpiecznych intryg.”
Bohaterowie tak płascy i płytcy, że nie ma szansy do któregokolwiek się przywiązać czy polubić. Dialogi, konwersacje przez większość czasu zupełnie niezrozumiałe, jakby wyrwane z kontekstu. Do tego dziwna maniera autora do niedokańczania wypowiedzi bohaterów. Zdania kończą się wielokropkami, urwane w połowie, tak jakby sam autor nie miał pojęcia, co jego bohater chciał powiedzieć. Jeśli Pan Michał tego nie wiedział, to jak na Boga czytelnik ma się domyśleć?! A dodać należy, że książka liczy sobie około 700 stron, dużo czasu na kompletne znudzenie i zniechęcenie czytelnika. Trudno powiedzieć, w jakich czasach dzieje się akcja, Częste przeskoki w czasie powodują chaos w głowie, ilość dziwnych bohaterów nie ułatwia lektury, często trzeba się zastanowić kim dana osoba jest, czy była już wcześniej wspomniana? A może znowu wzięła się znikąd, bo akurat autor miał taką fantazję?
Ktoś w swojej opinii o tej książce napisał, że odnalazłaby się świetnie jako komiks. Zgadzam się z tym w stu procentach. W takiej formie byłaby znakomita.
Nie zdarza mi się zbyt często skrytykować książkę od początku do końca, nie znajdując nawet maleńkiego plusa. W tym przypadku niestety nie znajduję żadnego pozytywu, choć wiem, że jakieś muszę być, skoro jest tylu zachwyconych czytelników. Wygląda więc na to, że ja po prostu guzik wiem o książkach 😊 Nie staram się zresztą odgrywać roli guru książkowego, ja po prostu wiem, co podoba się MNIE. A „Imię Boga” MNIE się nie podoba. O tym czy spodoba się Wam musicie przekonać się sami.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Zastanawiałam się, co mam o tej książce napisać. Niezbyt często zdarza mi się, żeby nie znaleźć słów, mieć kompletną pustkę w głowie. Zadawałam sobie pytanie, czy ja na pewno czytałam tę samą książkę, co osoby, które wychwalały ją pod niebiosa, dając najwyższą ilość punktów? Ja nie znalazłam w niej nic, zupełnie nic. Przeczytałam do końca tylko dlatego, że zobowiązałam się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-02
Co skłoniło Marcina Wolskiego do napisania tej historii? Powodem stał się dziwny sen sprzed roku. Bohater snu obudził się w swoim starym mieszkaniu z nieznajomą kobietą u boku. Trwają lata siedemdziesiąte minionego stulecia. Historia zafascynowała Wolskiego do tego stopnia, że postanowił sen kontynuować. Co z tego wyniknie?
Wyniknie świetna rzecz, autor powraca do historii alternatywnych, a ta historia jest naprawdę rewelacyjna.
Michał Uniejowski świętuje swoje siedemdziesiąte urodziny. Michał jest znanym i lubianym aktorem, cieszy się powodzeniem u kobiet, wydaje się być osobą szczęśliwą i spełnioną. W czasie imprezy traci przytomność i… budzi się czterdzieści lat wcześniej! Budzi się jako młody człowiek, świętujący swoje trzydzieste urodziny. Potrzebuje czasu, żeby przystosować się do otaczającej go rzeczywistości. Przydają się w tym wypadku jego aktorskie umiejętności z przyszłości. Warto bowiem zaznaczyć, że Michał pamięta ze szczegółami swoje życie sprzed przebudzenia.
Czy świat, w którym się obudził jest tym samym światem, który Michał pamięta? Wydawałoby się, że tak, chociaż niektóre szczegóły się różnią. Michał widzi szansę na „poprawienie” rzeczywistości, w końcu wie, co się może wydarzyć. Czy mu się to uda? Czy losy Polski potoczą się w lepszym, czy gorszym kierunku? Co się stanie, jeśli Karol Wojtyła nie zostanie papieżem w 1978 roku? Czy powstanie Solidarność? Czy dojdzie do obrad Okrągłego Stołu? Co się stanie z Lechem Wałęsą czy Wojciechem Jaruzelskim? Czy ZSRR będzie dalej wpływało na politykę Polski, czując się jak pan na swoich włościach? Jak w tym wszystkim odnajdzie się Michał Uniejowski i jak wykorzysta swoją wiedzę?
Świetna to była historia, szczególnie dla tych, którzy te czasy dobrze pamiętają. Takie „co by było gdyby” rozbudza wyobraźnię, pobudza do myślenia. Czyta się wspaniale. Będę szukać innych książek Marcina Wolskiego. Jego styl, sposób snucia opowieści, poczucie humoru bardzo do mnie przemawia. Bawiłam się świetnie, czego i Wam życzę.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Co skłoniło Marcina Wolskiego do napisania tej historii? Powodem stał się dziwny sen sprzed roku. Bohater snu obudził się w swoim starym mieszkaniu z nieznajomą kobietą u boku. Trwają lata siedemdziesiąte minionego stulecia. Historia zafascynowała Wolskiego do tego stopnia, że postanowił sen kontynuować. Co z tego wyniknie?
Wyniknie świetna rzecz, autor powraca do historii...
2020-04-17
Nie czytajcie tego, kiedy jesteście zdołowani, „Niebo na uwięzi” zdołuje Was jeszcze bardziej. To bardzo dobra książka, ale emocje, jakie wywołuje nie są dobre, ani trochę. Musiałam chwilami odkładać tę książkę, ostudzić emocje, tak na mnie działała.
„Porywająca powieść psychologiczna, która nie stroniąc od czarnego humoru, odsłania najmroczniejsze zakątki ludzkiej duszy.” – to przeczytamy w opisie na stronie wydawcy. Czarnego humoru ciężko mi się było dopatrzeć, co do mrocznych zakątków duszy, tych było jak dla mnie aż nadto. Wywoływały we mnie odruchy wymiotne, dosłownie. Rolą książki jest wywoływanie emocji, granie na uczuciach. To zadanie autorka odrobiła na piątkę z plusem.
Johannes to nastolatek, któremu wpaja się nazistowskie ideologie, którego największym bohaterem jest Adolf Hitler, który uważa się za nadczłowieka i jest gorliwym członkiem Hitlerjugend. Jego wynurzenia, filozofie, spostrzeżenia budziły we mnie krzyk sprzeciwu i nie mogłam zrozumieć dlaczego rodzice, którzy nazistami nie byli i nigdy nie godzili się z założeniami tego systemu, byli tak słabi, że bali się własnego syna, że nie mieli w sobie siły, aby wychować Johannesa w zgodzie ze swoimi przekonaniami i zasadami, że nawet nie próbowali.
Podczas jednego z cięższych nalotów Johannes zostaje ranny i zmuszony do pozostania w domu. Odkrywa, że w domu, oprócz niego, rodziców i ukochanej babci, przebywa jeszcze jedna osoba. W zamaskowanym pomieszczeniu rodzice ukrywają żydowską dziewczynę. To było szokujące odkrycie. Jak ma się teraz zachować? Zdradzić rodziców, czy tego, którego uwielbiał bardziej niż rodzinę? Los jak wiemy, lubi płatać figle. Johannes, wbrew sobie i wszystkiemu w co wierzył, zakochuje się. Bez pamięci, za nic mając głos rozsądku i pochodzenie dziewczyny. Do tego stopnia, że kiedy giną rodzice i umiera babka, wojna się kończy, on dalej trzyma Elsę w ukryciu, opiekuje się nią i nie wtajemnicza w obecną sytuację.
Przesłanki, które nim kierowały stoją w absolutnej sprzeczności ze wszystkimi moimi zasadami, dlatego w żaden sposób nie mogłam i nie chciałam ich zrozumieć. Traktowanie drugiego człowieka jako swojej własności nie usprawiedliwia nic, ani wojna, ani miłość, ani strach czy zazdrość. Mnie wręcz bolała ta książka. Ale tak chyba miało być, to się autorce zdecydowanie udało.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zysk i S-ka.
Nie czytajcie tego, kiedy jesteście zdołowani, „Niebo na uwięzi” zdołuje Was jeszcze bardziej. To bardzo dobra książka, ale emocje, jakie wywołuje nie są dobre, ani trochę. Musiałam chwilami odkładać tę książkę, ostudzić emocje, tak na mnie działała.
„Porywająca powieść psychologiczna, która nie stroniąc od czarnego humoru, odsłania najmroczniejsze zakątki ludzkiej duszy.”...
2020-03-21
“Dzieci z Lovely Lane” to druga po „Aniołach z Lovely Lane” część cyklu Lovely Lane. Po przeczytaniu części pierwszej zupełnie nie miałach ochoty na kontynuowanie przygody z tą serią. Na szczęście, dzięki zachęcie @Justyna_K, która przekazała mi informację, że wydawnictwo zmieniło tłumacza i druga część jest naprawdę dobra, postanowiłam dać jej szansę. Na szczęście…
„Dzieci…” to świetna historia. Poznajemy dalsze losy naszych Aniołów, pielęgniarek ze szpitala St Angelus, Dany, Pammy, Victorii i Beth. Dostajemy dużo więcej informacji o rozwoju służby zdrowia w Anglii, tego bardzo mi brakowało w części pierwszej. W tym miejscu mała uwaga do wydawcy: nie każdy wie, co oznacza skrót NHS – dobrze byłoby to polskiemu czytelnikowi wyjaśnić. Ja z racji miejsca zamieszkania i stałego kontaktu z tą instytucją, wiem, ale nie każdy musi.
Dużo zmieni się w życiu naszych pielęgniarek i sióstr przełożonych. Zmiany nastąpią w życiu osobistym, ale też zawodowym. Początki powstawania angielskiej NHS nie będą łatwe dla nikogo. Zacznie się szukanie oszczędności, próby restrukturyzacji szpitali, brzmi znajomo? 😊 Dobry to czas dla wichrzycieli, dla takich, którzy będą starali się na tych przemianach ugrać coś dla siebie. Również brzmi znajomo, prawda?
Na horyzoncie pojawia się panna Van Gilder, nowa zastępczyni przełożonej pielęgniarek. Już na wstępie zniechęca do siebie pracowników i otrzymuje, jakże adekwatny przydomek „Wampirzyca”. Swoimi rządami próbuje zakłócić dotychczasowy byt szpitala. „Mafia” zaczyna działać. Czy uda się jej unieszkodliwić Wampirzycę?
„Dzieci…” to powieść obyczajowa, której akcja toczy się w szpitalu. Temu, kto będzie się tu doszukiwał rzetelnych, historycznych faktów o funkcjonowaniu brytyjskiej służby zdrowia w latach pięćdziesiątych od razu powiem, że tego tu nie znajdziecie. Temu, kto szuka dobrej książki obyczajowej, z wplecionymi nowinkami z tego okresu, powiem „Czytaj”. Nadine Dorries ładnie oddała duszny klimat małej, niezamożnej społeczności, w dzielnicach pełnych smogu, biedy, alkoholu i zaniedbanych dzieci. Przyznaję bez bicia, że niektóre wątki tej powieści poruszyły mnie bardzo głęboko. Tego od książek oczekuję: emocji. Tych było w tej części sporo. Mam nadzieję, że kolejna odsłona będzie równie udana. Zabieram się za „Matki z Lovely Lane”.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka.
“Dzieci z Lovely Lane” to druga po „Aniołach z Lovely Lane” część cyklu Lovely Lane. Po przeczytaniu części pierwszej zupełnie nie miałach ochoty na kontynuowanie przygody z tą serią. Na szczęście, dzięki zachęcie @Justyna_K, która przekazała mi informację, że wydawnictwo zmieniło tłumacza i druga część jest naprawdę dobra, postanowiłam dać jej szansę. Na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-01-17
450 stron to liczba magiczna. Tyle stron powinna mieć książka, żeby czytało się ją bez znudzenia. Ni mniej, ni więcej, a właśnie 450. Tego trzyma się Wiktoria Moreau, królowa kryminału, która po ukazaniu się jej pierwszej powieści pt. „Skóra” rozpoczęła oszałamiającą karierę. Pisze dużo i dobrze, do momentu, kiedy tuż przed premierą jej najnowszej książki „Na dnie” zostaje pozwana przez koncern farmaceutyczny o zniesławienie. Jak do tego doszło, skoro książka jeszcze nie ukazała się w sprzedaży?
W tym samym czasie inny znany pisarz, Lars Washington, publikuje swoją nową powieść, która nie tylko bardzo przypomina tę, która wyszła spod pióra Wiktorii, ale ma jeszcze większy wydźwięk. Ktoś bowiem morduje ludzi, a pomysły czerpie właśnie z jego książki. Akcja zostaje odwzorowana w rzeczywistości. Wiktoria stara się rozwiązać zagadkę powstania obu książek i morderstw też, oczywiście. Policja również prowadzi własne śledztwo.
Na podstawie debiutanckiej powieści Wiktorii ma zostać nakręcony film. O główną rolę stara się młody, przystojny aktor, ulubieniec kobiet. Wiktoria i McKenzie spotykają się, iskrzy, pomimo różnicy wieku (ona jest o 10 lat starsza), postanawiają dać sobie szansę.
To tak w skrócie o treści książki.
Teraz o warsztacie. To mogłaby być całkiem niezła lektura, gdyby nie wspomniany właśnie warsztat. Tego po prostu brak.
„…wtedy Wiktoria zaczęła pisać. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego, po co i dla kogo. Prawdopodobnie z nudów”. To jeden z przykładów warsztatu pisarskiego Pani Patrycji, która też chyba pisze nie wiadomo dlaczego.
Będę bezlitosna i dodam jeszcze jeden cytat: „Stali na środku kuchni i przekrzykiwali się nawzajem głośnym, cudownym rżeniem, takim, od którego boli brzuch i raduje się serce”.
I jeszcze coś „…jeżeli już ktoś znajdzie się w celi, to wiadomo, że mu tam zimno. Skąd wiadomo? Nie wiadomo, ale taka jest prawda”.
Do tego dochodzi irytacja główną bohaterką, a także panią inspektor policji, która zatrzymuje mordercę w szpilkach i szczuje podwładnych i podejrzanych ogromnym dekoltem i zgrabną pupą. Śledztwa tu właściwie nie ma, od czasu do czasu mamy tylko jakąś wzmiankę o szczującej swoim ciałem pani inspektor i tyle.
450 stron to nie jest kryminał, to książka obyczajowa z wątkiem kryminalnym, potraktowanym bardzo po macoszemu zresztą. Obyczajowo też nie wypadło najlepiej. Sztuczna relacja, bohaterowie bez wyrazu. Bardzo mi przykro to pisać, ta książka nie wywołała we mnie żadnych emocji, poza irytację.
Za możliwość lektury bardzo dziękuję autorce Patrycji Gryciuk oraz Iwonie Niezgodzie, organizatorce akcji promocyjnej.
450 stron to liczba magiczna. Tyle stron powinna mieć książka, żeby czytało się ją bez znudzenia. Ni mniej, ni więcej, a właśnie 450. Tego trzyma się Wiktoria Moreau, królowa kryminału, która po ukazaniu się jej pierwszej powieści pt. „Skóra” rozpoczęła oszałamiającą karierę. Pisze dużo i dobrze, do momentu, kiedy tuż przed premierą jej najnowszej książki „Na dnie” zostaje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Zacznę od tego, że sama, z własnej woli, nigdy nie kupiłabym tej książki. Po prostu nie czytam tego typu pozycji, to nie jest moja „cup of tea”. Ponieważ jednak dostałam egzemplarz recenzencki (za co bardzo dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka) stwierdziłam, że nic nie stracę, jeśli przeczytam, a jeśli okaże się, że jest bardzo źle to po prostu nie doczytam do końca.
Autora nie znam, nie czytałam jego poprzednich książek "Jak podrywają szejkowie" i "Była arabską stewardesą". Już same tytuły mnie skutecznie zniechęciły. „Zaginione arabskie księżniczki” to rzecz o kobietach potraktowanych przez swoje rodziny w sposób okrutny z jednego tylko powodu: chciały być wolne. To nie są zwyczajne rodziny, to rodziny królewskie, rody książęce, bogate i uprzywilejowane. I jeśli ktoś myśli, że księżniczki żyją sobie jak pączki w maśle, otoczone luksusem i służbą spełniającą wszystkie zachcianki, to niestety jest w błędzie. Tak owszem bywa, ale tylko wówczas, kiedy żona, córka, matka, czy inna kobieta jest ślepo posłuszna swojemu panu i władcy. Jeśli natomiast ośmieli się mieć swoje zdanie, a nie daj Boże (bądź Allahu) chce wprowadzić zmiany w swoim życiu, kończy się to zazwyczaj w najgorszy możliwy sposób – śmiercią.
Marcin Margielewski przybliża nam historie zaginionych księżniczek, rozmawiając z Talalem, człowiekiem, który przez większość swojego życia pracował na dworach saudyjskich władców. Talalowi udało się wyrwać z saudyjskiego piekła, końcówkę swojego życia spędził w Londynie i tam właśnie prowadził swoje rozmowy z Panem Marcinem. Snuł swoje opowieści w sposób bardzo emocjonalny, dzięki niemu losy przynajmniej niektórych z tych ciemiężonych kobiet nie zostaną zapomniane. To przerażające, jak niewiele warta jest kobieta w arabskim świecie. Właściwie nie jest nic warta, służy tylko i wyłącznie do rodzenia dzieci, najlepiej chłopców, oczywiście. Zdarzają się oczywiście szczęśliwe małżeństwa, niestety jest to tylko wyjątek potwierdzający regułę.
Talal ukazał nam ogrom okrucieństwa, do jakiego zdolni są mężczyźni w stosunku do kobiet, które według nich zgrzeszyły: były nieposłuszne, straciły dziewictwo (nie istotne, że zostały brutalnie zgwałcone i okaleczone), spojrzał na nie inny mężczyzna, miały swoje zdanie, były zbyt mądre. Najgorsze, że takich rzeczy dopuszczali się ojcowie, bracia, dziadkowie, wujowie, wreszcie synowie nawet.
„Dobrze wiesz, mamusiu, że mam rację. Ja nie chcę żyć na łasce mężczyzn. Nie chcę żyć w świecie, w którym mój brat może mnie skazać na śmierć słowem, w którym rodzony ojciec nie ma odwagi, by stanąć w mojej obronie, a dziadek chce mojej śmierci”.
Nie żałuję czasu poświęconego tej lekturze, bo chociaż każdy z nas ma jakie takie pojęcie o kulturze arabskiej (jeśli można tu mówić o kulturze), to może warto dowiedzieć się czegoś więcej.
Zacznę od tego, że sama, z własnej woli, nigdy nie kupiłabym tej książki. Po prostu nie czytam tego typu pozycji, to nie jest moja „cup of tea”. Ponieważ jednak dostałam egzemplarz recenzencki (za co bardzo dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka) stwierdziłam, że nic nie stracę, jeśli przeczytam, a jeśli okaże się, że jest bardzo źle to po prostu nie doczytam do końca....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to