-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-05-18
2024-05-02
Tę książkę chyba zaliczę na listę: przeczytana, do zapomnienia. Dobrze się przy tej książce bawiłam, trochę się ponudziłam, trochę postrzelałam w akcję i mi się udało, ale zaskoczyłam się też.
Izumi na jakiś czas ze mną zostanie. Jej historia też, bo może jej tak szybko nie zapomnę. Przez krótki czas będę także pamiętać o bliźniaczkach, które pokazały inną twarz. Twarz, która mi się podobała. No i jeszcze Eriku, skradł moje serce.
Tę książkę chyba zaliczę na listę: przeczytana, do zapomnienia. Dobrze się przy tej książce bawiłam, trochę się ponudziłam, trochę postrzelałam w akcję i mi się udało, ale zaskoczyłam się też.
Izumi na jakiś czas ze mną zostanie. Jej historia też, bo może jej tak szybko nie zapomnę. Przez krótki czas będę także pamiętać o bliźniaczkach, które pokazały inną twarz. Twarz,...
2024-04-26
To koniec. Zakończyłam się moja przygoda z rodziną Monetów i jacie. Ta seria zawsze będzie miała specjalnie miejsce w moim sercu. Na długo zapamiętam to, jak wyczekiwałam każdego nowego rozdziału na Wattpadzie. Jak cieszyłam się na wieść o wydaniu i trzymaniu w dłoniach tej serii.
Ta część odrobinę mnie rozczarowała tak samo jak poprzednia. Byłam jej ciekawa, bo choć większość akcji znałam, to była też taka, którą miałam dopiero poznać, a ona wypadła najgorzej. Ta końcówka, o jacie. Przyznam, że liczyłam na coś lepszego, na coś bardziej oczywistego, a nie na pokazanie, że ta cała Organizacja tak naprawdę nie rządzi się żadnymi prawami. Okazało się, że Moneci mogą wszystko, że wystarczy kilka gróźb i wszystko pięknie zostało ustawione dla nich. No trochę nie tego się spodziewałam i jednocześnie na tym się rozczarowałam. Końcówka więc mnie najbardziej rozczarowała, ale reszta historii była całkiem w porządku.
Hailie, irytowała mnie w tym tomie nie raz. Na przykład ona tak szybko wybaczyła Santanowi, ta sytuacja z Daktylem była głupia. Nic nie wnosiła, a pokazała tylko, że Moneci mogą wszystko. I jeszcze ten skok z helikoptera to wody, jakoś nie potrafiłam w niego uwierzyć. Adrien zaś był dla mnie taki nijaki. Taki blady, bez charakteru. Jego perspektywa taka sama. Nie potrafiłam się w nią wgryźć i jej zrozumieć.
Będzie mi jednak tej historii też brakować. Przede wszystkim tych relacji, które zostały przedstawione. Poważnego Vincenta, nadopiekuńczego Willa, irytującego Dylana i bliźniaków.
Pod zdaniami, które zostały czasami dziwnie napisane, dłużącymi się rozdziałami i historią Hailie polubiłam tę historię. I wiem, że na długo ją zapamiętam.
To koniec. Zakończyłam się moja przygoda z rodziną Monetów i jacie. Ta seria zawsze będzie miała specjalnie miejsce w moim sercu. Na długo zapamiętam to, jak wyczekiwałam każdego nowego rozdziału na Wattpadzie. Jak cieszyłam się na wieść o wydaniu i trzymaniu w dłoniach tej serii.
Ta część odrobinę mnie rozczarowała tak samo jak poprzednia. Byłam jej ciekawa, bo choć...
2024-04-10
Bardzo czekałam na tę część i już wiem, że nie mogę się doczekać na kolejną, a każdy dzień będzie upływał mi pod pytaniem, co będzie dalej. I mimo że jej czytanie zajęło mi wiele dni, miałam czas, kiedy nie sięgałam po nią, bo mnie zwyczajnie wpędzała w zastój, to mi się podobała. Nie była idealna, ale się mi podobała.
Wszystko zaczęło się jednak spokojnie, bo spodziewałam się po początku czegoś innego. Dostałam coś całkiem innego, a jednak gdzieś pomiędzy tą narracją, za którą nie przepadam, gdzieś pomiędzy tymi opisami i nudną akcją wciągnęłam się. Wiało trochę nudą, ale pojawiła się akademia i życie w niej. Nowe zadania i zajęcia, normalne dni w niej, a mi się to podobało, nawet bardzo. Potem nastąpił czas drugiej części. Słyszałam, że ona jest o wiele ciekawsza, więcej się w niej dzieje, a mnie niestety w większości wynudziła i wpędziła w zastój. Ale potem nadszedł czas końcówki i jacie, zaskoczyłam się. I to bardzo, bo mimo iż wiedziałam, co stanie się z Xadenem, gdyż w końcu uwielbiam sobie spojlerować, to zaskoczyły mnie w jej inne postacie, po których nie spodziewałam się tego, co one zrobiły.
Violet, o jacie, miałam z nią problem. Raz mnie zaskakiwała swoją wnikliwością, zaskakiwała mnie tym, jak potrafiła łączyć fakty i oddaniem innym. Jednak potem szybko stawała się osobą, której nie rozpoznałam i działo się do zawsze przy Xadenie. A no właśnie, co do niego, to zmienił się w tej części. I to bardzo, nawet chyba na lepsze. Zaskoczył mnie także nie raz i jacie, jestem ciekawa, co z nim będzie dalej.
Tairn i Andarna. Ja ich po prostu uwielbiam. Ich humor, to jak się przekomarzają i sposób bycia. Są cudowni i zapadają w pamięci.
W tej części było dużo postaci. Jednych kojarzyłam, drugich nie. Uwielbiam Mirę, przekonałam się do Daina i do wielu innych też. Ale też wiele nowych postaci poznałam i nie zapamiętałam ich, a czasami łapałam się nawet na myśli, kim ten ktoś był.
„Iron Flamę. Żelazny płomień” to książka, która mnie zaskoczyła przy zakończeniu i sprawiła, że nie mogę się doczekać kolejnej części. To także historia, której czytanie nie szło mi za dobrze i wpędziła mnie w zastój czytelniczy. Jest to także opowieść, która zostanie w mojej pamięci na bardzo długi czas, a wraz z nią Violet z Tairnem i Andarną.
Bardzo czekałam na tę część i już wiem, że nie mogę się doczekać na kolejną, a każdy dzień będzie upływał mi pod pytaniem, co będzie dalej. I mimo że jej czytanie zajęło mi wiele dni, miałam czas, kiedy nie sięgałam po nią, bo mnie zwyczajnie wpędzała w zastój, to mi się podobała. Nie była idealna, ale się mi podobała.
Wszystko zaczęło się jednak spokojnie, bo...
2024-03-31
Skończyłam ją. Skończyłam historię Victorii i Nathaniela. I choć znałam ją już wcześniej z Wattpada, tym razem inaczej ją postrzegam. I rozumiem, czemu to jest historia o toksycznej relacji, a nie miłości. Bo ta historia taka właśnie jest. Niszcząca. Ukazująca to jak ludzie mogą siebie krzywdzić.
Pod przedługimi opisami, prostym stylem pisania, przemyśleniami czasami trafnymi na pewne tematy i wieloma wspomnieniami o czarnych oczach poznałam Culver City. I Victorię Joseline Clark. I jacie, jak ona mnie irytowała. Jak ja jej nie rozumiałam, bo pomimo bycia zagubioną i łatwowierną była też trochę głupia. Bo to, co spotykało ją w życiu nie było normalne, a ona nic z tym nie robiła. Milczała i we wszystko jeszcze bardziej się wkopywała. Nathaniel Shey, o jacie, z nim miałam chyba największy problem. Jego zachowanie było złe, bardzo złe. Począwszy od upijania po duszenie. I przez to wszystko można zobaczyć, jaką on jest zniszczoną postacią. Taką, która rujnuje spokój w życiu innych osób. Jednak relacja pomiędzy Victorią a Nathanielem ma to coś, co ciekawi i zastanawia, jak jeszcze daleko ona zajdzie.
Gdzieś tam była Mia, Luke, Theo, Chris. Bohaterowie, którzy mieli swoje radości i problemy. Chwile smutku i radości, a ja się w nie wciągnęłam, poznając przez perspektywę Vic.
Co do samego stylu pisania. O jacie, miałam z nim problem, bo czytanie szybko szło. Czytałam i nie głowiłam się nad tym, co znaczyło dane słowo czy zdanie, ale aż sama przewracałam oczami, gdy widziałam wzmiankę o tych czarnych tęczówkach, o blond włosach czy niebieskich niczym lód oczach. No bo ileż można o tym czytać?
„Start a fire. Runda pierwsza” to historia, którą znałam już wcześniej, ale dopiero teraz widzę, jak zmieniło się moje zdanie na jej temat. I dalej uważam, że to nie jest zła książka, bo rozumiem, co w niej innym się podoba. Ale nie jest to też najlepsza historia, bo istnieją lepsze. I nawet dobrze się przy niej bawiłam, nawet się w nią wciągnęłam, dała mi także wiele do namysłu.
Skończyłam ją. Skończyłam historię Victorii i Nathaniela. I choć znałam ją już wcześniej z Wattpada, tym razem inaczej ją postrzegam. I rozumiem, czemu to jest historia o toksycznej relacji, a nie miłości. Bo ta historia taka właśnie jest. Niszcząca. Ukazująca to jak ludzie mogą siebie krzywdzić.
Pod przedługimi opisami, prostym stylem pisania, przemyśleniami czasami...
2024-03-25
Ta historia miała mnie zaskoczyć. Być czymś nowym i ciekawym, bo nie sięgam po ten gatunek zbyt często. I ta książka się taka okazała, a początek jej i końcówka mnie wciągnęły. Tak, że trzymałam ją w ręce, a strony się same przekładały. Ja tylko poznawałam historię Leny opowiedzianą przez Hannah, Matthiasa i Lenę. I tylko gdzieś w środku było mniej tajemnic, przez co było trochę nudniej.
Pojawiały się nowe fakty, informacje, a ja starałam się je łączyć. Wciągnęłam się w tę historię. Jednak też trochę się irytowałam. Początkowo przez perspektywę Hannah, która była taka dziwna, nie aż tak dziecinna, a bardziej dorosła, przez co nie potrafiłam się w nią wczuć. Jednak potem im więcej jej było, tym bardziej ją doceniałam, bo ona miała w sobie to coś. To coś, co ma w sobie element zapadający w pamięci. Niestety Matthias mnie irytował. Jego całe zachowanie i kroki, które podejmował. Był przez to taki dziwny, taki inny.
Po ,,Ukochane dziecko” Romy Hausmann chciałam sięgnąć od dawna. Zaciekawiła mnie ta książka, wciągnęła mnie i jacie, wiem, że będę chciała jeszcze bardziej i lepiej poznać ten gatunek.
Ta historia miała mnie zaskoczyć. Być czymś nowym i ciekawym, bo nie sięgam po ten gatunek zbyt często. I ta książka się taka okazała, a początek jej i końcówka mnie wciągnęły. Tak, że trzymałam ją w ręce, a strony się same przekładały. Ja tylko poznawałam historię Leny opowiedzianą przez Hannah, Matthiasa i Lenę. I tylko gdzieś w środku było mniej tajemnic, przez co było...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-13
Dla takiej końcówki czytałam tę książkę, bo jacie, była ona najlepsza. Sprawiła, że chciałam skończyć tę historię, by dowiedzieć się, co wydarzy się dalej. Jednak również sprawiła, że nie chciałam kończyć z nią przygody. Na tej końcówce się wciągnęłam, ucieszyłam się z decyzji bohaterów, aby potem ich żałować, ale przede wszystkim się zaskoczyłam. Zaskoczyłam się tym, co się stało i jacie, jestem ciekawa, bardzo ciekawa, co będzie dalej. Ale by dotrzeć do końca musiała się trochę przemęczyć. Bo na początku było spokojnie. Miałam wrażenie, że nic się nie działo. Poznałam bohaterów, świat i powoli się wciągała, aby potem się znudzić. I tak znowu i znowu.
Oraya, zaskoczyła mnie i to nie raz. Była silna, ale jednocześnie się gubiła. Niby znała świat, w którym żyła, a jednak poznawała prawdę o nim, a ja wraz z nią. Wiele przeszła i wiele jeszcze przed nią. Polubiłam ją, bo walczyła do końca, nie poddawała się tak łatwo, dopuszczała do siebie emocje, ale jednocześnie miałam jej czasami dość. Wtedy, kiedy okazywała ufność. Co mogłabym powiedzieć o Raihnie to to, że mnie zaskoczył. I to nie raz, a całkiem często. Pokazał mi wiele twarzy, a każda się różniła. I jacie, mam przeczucie, że to jeszcze nie wszystkie z nich. A ja jestem ciekawa, co on może jeszcze kryć w swoim sercu. Moją uwagę zwrócił także Vincent, bo to była postać pełna sprzeczności. Z jednej strony starałam się go zrozumieć, a z drugiej nie potrafiłam pojąć jego zachowania. Pozostawił w mojej głowie wiele, bardzo wiele pytań. Czemu? Jak? Dlaczego? A ja chcę znać na nie odpowiedzi.
Wampiry, w tej książce poznałam ich nową odsłonę, ciekawszą, intrygującą i nie tak oczywistą. Ich świat pochłonął mnie i zaciekawił.
,,Żmija i skrzydła nocy” to historia, która okazała się dla mnie zaskoczeniem. Bowiem nie spodziewałam się, że przy końcówce wciągnę się aż tak bardzo. Nie spodziewałam się, że zapamiętam na dłużej Orayę i Raihna, a na razie nie chcą oni wyjść z mojej głowy.
Dla takiej końcówki czytałam tę książkę, bo jacie, była ona najlepsza. Sprawiła, że chciałam skończyć tę historię, by dowiedzieć się, co wydarzy się dalej. Jednak również sprawiła, że nie chciałam kończyć z nią przygody. Na tej końcówce się wciągnęłam, ucieszyłam się z decyzji bohaterów, aby potem ich żałować, ale przede wszystkim się zaskoczyłam. Zaskoczyłam się tym, co...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-06
Skończyłam ją. I jacie, znów jestem w tej samej sytuacji co przy pierwszej części. Mam w głowie mnóstwo pytań, które pozostawiła końcówka. I była ona nie tylko świetna, ale także zaskakująca, bo nie potrafiłam się od niej oderwać. Wciągnęła mnie i nim się obejrzałam, czytałam już ostatnie zdanie. A teraz tylko wiem, że nie przestanę się zastanawiać, jak potoczą się dalsze losy bohaterów.
Byłam ciekawa ,,Radioaktywnego domku bez wiary”. Tego, co w nim będzie i jak bardzo się wciągnę. I jacie, poprzedni tom podobał mi się, naprawdę, ale ten jest o wiele lepszy. O wiele bardziej się wciągnęłam w świat i historię, która toczyła się na kartkach. Już od pierwszych stron się coś dzieje, nie ma spokoju, a każdy kolejny rozdział jeszcze tylko dokłada więcej akcji i zagadek, które nie dają spokoju. I gdzieś pomiędzy tym czuć klimat tej historii, o którym nie jest tak łatwo zapomnieć. Tak samo jest ze stylem pisania, który ma w sobie to coś, co pozwala na domysły i samodzielne łączenie faktów.
Jane, Christian i David w tej części grali główne skrzypce. Było ich najwięcej, a dzięki temu mogłam ich lepiej poznać i jeszcze bardziej polubić. Przedtem ich już lubiłam, ale nie aż tak. W tej części pokazali swoje nowe twarze i możliwości, a tym samym zadziwili mnie nie raz. Natalie, jacie, była moją ulubioną postacią i nią nadal pozostanie, ale czasami mnie irytowała i zaskakiwała jednocześnie. Ale jacie, końcówka z nią złamała mi serce. Nie spodziewałam się jej!
Poznałam także nowych bohaterów, którzy rzucili nowe światło na historię i zabrali mnie w głąb tajemniczego domku, w którym nic nie było takie, jakim się na początku wydawało.
I jacie, przez to właśnie pokochałam tę książkę. Za tajemnice, które wychodziły na jaw w momencie, w którym się ich nie spodziewałam. Za klimat i ten styl pisania, który zapada w pamięci. I przede wszystkim za bohaterów, którzy starają się żyć we własnym życiu. I za to, że po prostu się w nią wciągnęłam, bo zyskała moją uwagę od pierwszego zdania.
Skończyłam ją. I jacie, znów jestem w tej samej sytuacji co przy pierwszej części. Mam w głowie mnóstwo pytań, które pozostawiła końcówka. I była ona nie tylko świetna, ale także zaskakująca, bo nie potrafiłam się od niej oderwać. Wciągnęła mnie i nim się obejrzałam, czytałam już ostatnie zdanie. A teraz tylko wiem, że nie przestanę się zastanawiać, jak potoczą się dalsze...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-03
Chyba miałam trochę zbyt wysokie oczekiwania wobec tej części, bo po tamtej końcówce spodziewałam się wiele akcji i nowych wydarzeń. I dostałam jak zawsze opisy, które skradły moje serce i uwagę, bo tego w jaki sposób zostały one napisane nie da się tak łatwo zapomnieć. Dostałam też akcję, która ciągnęła się dla mnie strasznie wolno. Dla mnie jak za wolno jak na ponad 350 stron i jacie, przez to miałam wrażenie, że nic tu się nie działo.
Kamrana w tej części polubiłam trochę mniej. Irytował mnie swoim zachowaniem i swoją postawą. Tak z niczego potrafił zrobić problem. Ale jacie, za to pojawił się Cyrus. Miałam okazję go wreszcie poznać i uświadomić sobie, że skrywa on przede mną jeszcze wiele tajemnic. Tajemnic, które chcę poznać. A jego relacja z Alizeh była intrygująca i mam nadzieję, że dalej potoczy się w kierunku, w którym ja chcę.
,,Nieskończone nici” to nie jest zła historia. Tylko ja chyba miałam do niej zbyt wysokie wymagania. Nie porwała nie akcja ani zbytnio bohaterowie, ale końcówka pozostawiła w zamyśleniu nad tym, co będzie dalej.
Chyba miałam trochę zbyt wysokie oczekiwania wobec tej części, bo po tamtej końcówce spodziewałam się wiele akcji i nowych wydarzeń. I dostałam jak zawsze opisy, które skradły moje serce i uwagę, bo tego w jaki sposób zostały one napisane nie da się tak łatwo zapomnieć. Dostałam też akcję, która ciągnęła się dla mnie strasznie wolno. Dla mnie jak za wolno jak na ponad 350...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-20
Skończyłam i jacie, to nie było takie złe. Na początku nie miałam pojęcia, o co mogło chodzić. Poznawałam za to bohaterów i dowiadywałam się, co im się przytrafiło. Jednocześnie trochę się mi to ciągnęło. Potem, po drugiej części stało się jakoś ciekawiej. Poznałam wreszcie Małgorzatę i jej historię. I jacie, końcówka mnie wciągnęła, ale dalej mam małe wrażenie, że nie wszystko zrozumiałam.
Skończyłam i jacie, to nie było takie złe. Na początku nie miałam pojęcia, o co mogło chodzić. Poznawałam za to bohaterów i dowiadywałam się, co im się przytrafiło. Jednocześnie trochę się mi to ciągnęło. Potem, po drugiej części stało się jakoś ciekawiej. Poznałam wreszcie Małgorzatę i jej historię. I jacie, końcówka mnie wciągnęła, ale dalej mam małe wrażenie, że nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-16
Byłaby pewnie fajna, gdybym wiedziała o co w niej chodzi. 👀
Byłaby pewnie fajna, gdybym wiedziała o co w niej chodzi. 👀
Pokaż mimo to2024-02-15
Miałam do niej dwa podejścia. Za pierwszym przeczytałam parędziesiąt stron i jacie, jak ona się mi dłużyła. Nie potrafiłam jej przeczytać. Zaczęłam ją może jeszcze w wakacje 2023, a skończyłam w lutym 2024. Leżała sobie u mnie trochę na półce. Zapomniałam o niej i zaczęłam drugi raz.
I jacie, na początku też mi się dłużyła. Mam wrażenie, że największą wadą w tej książce są bohaterowie. Ale nie ich kreacja, bo ta wyszła świetnie. Tylko ich ilość. Nie pamiętałam większości z nich. Wiedziałam, kim byli ci ważniejsi, ale tych inny nie pamiętałam, a chyba powinnam.
Paige, jacie, jak ona mnie zadziwiała. Jak myślałam, że ona już wszystko pokazała w poprzednim tomie czy poprzednich rozdziałach, to w tym pokazała jeszcze więcej. Udowodniła to, jaka była silna, jak dużo przeszła i jak jest się w stanie poświęcić.
W tej części także moje serce skradli Nick i Maria. Przedtem ich nie doceniałam. Teraz widzę, że są świetnymi bohaterami.
Początek strasznie mi się ciągnął za pierwszym razem jak i za drugim. Może byłam po prostu do niego zrażona? Nie mam pojęcia, ale wiem, że potem nie mogłam się oderwać, bo w drugiej części zaczęło się więcej dziać i ja zaczęłam się wciągać. I teraz mam tak wielką ochotę sięgnąć po następny tom.
Miałam do niej dwa podejścia. Za pierwszym przeczytałam parędziesiąt stron i jacie, jak ona się mi dłużyła. Nie potrafiłam jej przeczytać. Zaczęłam ją może jeszcze w wakacje 2023, a skończyłam w lutym 2024. Leżała sobie u mnie trochę na półce. Zapomniałam o niej i zaczęłam drugi raz.
I jacie, na początku też mi się dłużyła. Mam wrażenie, że największą wadą w tej książce...
2024-02-14
Miałam w planach tę książkę od dawna, więc w końcu się za nią zabrałam. I jacie, opisy i sam styl pisania jest przepiękny. Ale mimo wszystko dla mnie to trochę mało. Poznałam Olivię, a potem dzięki niej Gallanta, jednak nie zapamiętam ich na dłużej.
Mam wrażenie, że jest to taka książka, żeby przeczytać i o niej zapomnieć. Ja chyba z nią tak będę miała, bo nic w niej mnie nie wciągnęło.
Miałam w planach tę książkę od dawna, więc w końcu się za nią zabrałam. I jacie, opisy i sam styl pisania jest przepiękny. Ale mimo wszystko dla mnie to trochę mało. Poznałam Olivię, a potem dzięki niej Gallanta, jednak nie zapamiętam ich na dłużej.
Mam wrażenie, że jest to taka książka, żeby przeczytać i o niej zapomnieć. Ja chyba z nią tak będę miała, bo nic w niej mnie...
2024-02-05
Nie było to takie złe, a myślałam, że będzie to gorsze. 👀 Nawet się trochę wciągnęłam.
Nie było to takie złe, a myślałam, że będzie to gorsze. 👀 Nawet się trochę wciągnęłam.
Pokaż mimo to2024-02-02
Zmęczyła mnie ta książka, ale mimo wszystko wciągnęła, co uświadomiłam sobie dopiero pod koniec. Myślę, że styczeń nie był najlepszym czasem na sięgnięcie po nią. Miałam wobec niej trochę wysokie wymagania, bo czytałam poprzednie książki autorki i jacie, nie potrafiłam się od nich oderwać. A przy tej tak nie było.
Początek był spokojny, dla mnie trochę aż za spokojny. Takie same miałam wrażenie ze środkiem. Niby coś się działo, akcja szła do przodu, pojawiały się nowe informacje, jedne postacie znikały, inne się pojawiały, a ja nie potrafiłam się w tym odnaleźć. I dopiero pod koniec wciągnęłam się bardziej i jacie, ja chcę więcej.
W tym tomie było więcej Rosalind. Mogłam ją lepiej poznać i jacie, polubiłam ją. Zadziwiła mnie jej siła, a przecież ona tyle przeszła. Grała we własną grę razem z Orionem i jacie, dobrze im to wychodziło. Orion, poznałam go w tym tomie i go polubiłam. Na początku wydawał mi się takim mało znaczącym bohaterem, ale potem pokazał więcej siebie i tego, jakie zagmatwane było jego życie.
Phoebe, to była postać, która mnie najbardziej zaskoczyła i czuję, że jeszcze wiele może pokazać.
,,Foul Lady Fortune. Nikczemna fortuna” to książka, po której spodziewałam się wiele. Nie wciągnęła mnie jednak od początku tak, jak się spodziewałam, ale mimo wszystko nie potrafię o niej zapomnieć i doczekać się na kolejną część.
Zmęczyła mnie ta książka, ale mimo wszystko wciągnęła, co uświadomiłam sobie dopiero pod koniec. Myślę, że styczeń nie był najlepszym czasem na sięgnięcie po nią. Miałam wobec niej trochę wysokie wymagania, bo czytałam poprzednie książki autorki i jacie, nie potrafiłam się od nich oderwać. A przy tej tak nie było.
Początek był spokojny, dla mnie trochę aż za spokojny....
2024-01-12
Skończyłam i jacie, to nie było takie złe, ale było wiele słabych rzeczy. To, że ta książka będzie przeciągnięta, to się tego spodziewałam. Było też wiele postaci. Niektóre kojarzyłam, ale większość była mi nieznana. Za to największym minusem była dla mnie Poppy razem z Casem. Jak byli osobno było fajnie, ale jak byli razem to działali mi na nerwy. I jacie, czemu Poppy jest wszystkim? Przez to, że jest tak potężna straciła wiarygodność. W tym tomie moją większą uwagę została Isbeth. Nie zawsze ją rozumiałam, ale była dobrze wykreowaną bohaterką.
Skończyłam i jacie, to nie było takie złe, ale było wiele słabych rzeczy. To, że ta książka będzie przeciągnięta, to się tego spodziewałam. Było też wiele postaci. Niektóre kojarzyłam, ale większość była mi nieznana. Za to największym minusem była dla mnie Poppy razem z Casem. Jak byli osobno było fajnie, ale jak byli razem to działali mi na nerwy. I jacie, czemu Poppy jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zbierałam się do przeczytania tej książki bardzo długi czas. I jacie, widziałam o niej wiele pozytywnych opinii, wiele zachwytów, dlatego miałam nadzieję, że mi też się spodoba. I jacie, nie było to złe. Nie było to też dla mnie dobre. Raczej nie miałam wobec niej zbyt wysokich wymagań. Chciałam, żeby tylko była przyjemną lekturą na czas wolny od szkoły. I taka była, ale rozczarowała mnie.
Największym minusem byli dla mnie bohaterowie. Maverick i Everlee. Nie potrafiłam na początku zrozumieć postępowania Mavericka. Był taki dziwny. Potem z biegiem fabuły zrozumiałam go trochę lepiej. Wiele przeżył, a przez to starał się innym pomagać, ale dalej mnie trochę irytował. Co do Everlee, ciekawiła mnie jej przeszłość. To, co wydarzyło się w jej poprzednim życiu. I to tak naprawdę tyle. Już o niej zapomniałam. Nie zapadła ona w mojej pamięci na długo.
Fanką tego stylu pisania i humoru w książce też nie zostałam. Czytało się to szybko, ale ja potrzebuję tego czegoś, co mi zapadnie na dłużej w pamięci.
Początek był dla mnie trudny. Nie potrafiłam wciągnąć się od pierwszej strony. Ale potem gdzieś pod koniec wciągnęłam się. Stało się ciekawiej i ta końcówka. No jacie, nie spodziewałam się, a rozdarła mi trochę serce i jestem ciekawa, jak historia Mav i Ever potoczy się dalej.
Zbierałam się do przeczytania tej książki bardzo długi czas. I jacie, widziałam o niej wiele pozytywnych opinii, wiele zachwytów, dlatego miałam nadzieję, że mi też się spodoba. I jacie, nie było to złe. Nie było to też dla mnie dobre. Raczej nie miałam wobec niej zbyt wysokich wymagań. Chciałam, żeby tylko była przyjemną lekturą na czas wolny od szkoły. I taka była, ale...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-25
Ta historia została utkana z przepięknych opisów i bohaterów. Bohaterów, którzy mi tylko na moment, na jedną chwilę zapadli w pamięci. Alizeh była w porządku. Polubiłam ją od razu. Miała trudno w życiu, ale sobie jakoś radziła. Podobało mi się to, w jaki sposób została opowiedziana jej przeszłość. Nie tak wprost, a w poboczny sposób. Kamran. Z nim zaś miałam mały problem. Na początku polubiłam jego postać, ale potem się do niej nie potrafiłam przekonać. Jego emocje i zachowania wydawały mi się przesadzone. Motał się w swoim świecie, to było widać, ale był też dziwny. Pojawili się też inni bohaterowie. Tacy, których imiona zapamiętam na kilka dni, a potem ich zapomnę, bo też nie wyróżniali się niczym specjalnym.
Akcja w ,,Utkanym królestwie” była dla mnie największym minusem. Na początku była powolna, ale miałam nadzieję, że potem nabierze tempa. Niestety nie stało się tak. I jacie, dopiero na końcówce poczułam, że zrobiło się ciekawiej, a ostatnia strona zakończyła się tak, że jestem ciekawa, co będzie dalej.
Styl pisania Tahereh Mafi to taki styl, który ma w sobie coś lekkiego, przyjemnego. Ma w sobie to coś, co sprawia, że zapada w pamięci i z niej nie chce wyjść.
,,Utkane królestwo” to książka wobec, której byłam bardzo ciekawa. Nie zachwyciła mnie ona. Nie zżyłam się z bohaterami tak, jak bym się spodziewała. Akcja nie wciągnęła mnie tak, że nie byłabym w stanie odłożyć tej historii na półkę, ale nie była to zła książka. Dobrze się przy niej bawiłam i była przyjemną rozrywką, więc na pewno sięgnę po kolejną część.
Ta historia została utkana z przepięknych opisów i bohaterów. Bohaterów, którzy mi tylko na moment, na jedną chwilę zapadli w pamięci. Alizeh była w porządku. Polubiłam ją od razu. Miała trudno w życiu, ale sobie jakoś radziła. Podobało mi się to, w jaki sposób została opowiedziana jej przeszłość. Nie tak wprost, a w poboczny sposób. Kamran. Z nim zaś miałam mały problem....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-15
Pamiętałam, w jakim momencie zakończył się ,,Niechciany następca”. Skończyła się poprzednia część tak, że na tę nie mogłam się doczekać. I jacie, to było bardzo dobre.
Mam wrażenie, że w tym tomie polubiłam Kerisa jeszcze bardziej. Był on świetny. Miał swój humor, który uwielbiam. Pokazał, że nie wszystko wygrywa się siłą i jacie, był po prostu sobą, a to sprawiło, że rozdziały z jego perspektywy czytało się mi przyjemnie. Co do Zarrah, z nią czasami miałam problem, bo zdołała mnie zirytować kilka razy. Owszem, miała trudniej, ale tak czy siak, w tej części nie pałałam do niej tak wielką sympatią jak w poprzedniej.
Ta część była o wiele ciekawsza od poprzedniej, bo nie miałam pojęcia, co tu się może wydarzyć. Choć zdarzały się momenty, kiedy było nudno, to było ich niewiele. A za to o wiele więcej było akcji. Tej na wyspie i tej po niej. Poznałam nowych, ciekawych bohaterów, których polubiłam. Pojawili się też także ci starzy, którzy wywoływali mój uśmiech tylko jednym słowem i już mi ich brakuje.
,,Wieczna wojna” jest nie tylko lepsza od poprzedniej części, ale o wiele ciekawsza. I jacie, jej zakończenie. Spodziewałam się, jakie ono będzie, bo wiedziałam, że nie mogło być inne. Mimo tego podobało mi się. No i teraz nie mogę się doczekać na historię Ahnny, bo już tęsknię za tym światem.
Pamiętałam, w jakim momencie zakończył się ,,Niechciany następca”. Skończyła się poprzednia część tak, że na tę nie mogłam się doczekać. I jacie, to było bardzo dobre.
Mam wrażenie, że w tym tomie polubiłam Kerisa jeszcze bardziej. Był on świetny. Miał swój humor, który uwielbiam. Pokazał, że nie wszystko wygrywa się siłą i jacie, był po prostu sobą, a to sprawiło, że...
2023-12-03
Pierwsza część była świetna, ale ta jest jeszcze lepsza. Są w niej nowe perspektywy postaci i Hadriena, w której mam wrażenie, że wszystko wywróciło się do góry nogami. I jacie, przez to tak bardzo lubię tę książkę.
W tej historii była obecna Maybeth, a wraz z nią lepiej mogłam poznać Array i Wielki Pakt. Maybeth lubię, a w tym tomie polubiłam ją jeszcze bardziej. Zmieniła się trochę i to Alexander się do tego przyczynił. Miała nie wątpić. Ce te delia, trudno jej i mi tak samo było zapomnieć o tych słowach. Przy jej perspektywie pojawiła się także Nicole. I jacie, ja tylko jeszcze raz wspomnę, że uwielbiam ich relację.
Henry w tej części irytował mnie trochę bardziej niż w poprzednim. Raz mówił coś innego, a potem coś innego. Ale za to Conrad był od niego lepszy. Radził sobie na swój sposób z rzeczywistością, jaka została na niego zrzucona. Współczułam mu, nie był idealny, był taki prawdziwy.
Clementina de Rimair, początkowo nie doceniłam jej postaci. Była mi nawet obojętna, ale potem o jacie. Zdałam sobie sprawę, że ona nosiła maskę i gdy ją zdjęła pod koniec to wtedy zostawiła w mojej głowie wiele pytań. Nie znam jeszcze na nie odpowiedzi, ale jestem pewna, że ona jeszcze mnie zaskoczy.
I jacie, to zakończenie należało do takich, jakie lubię. Nie było szczęśliwe ani też smutne. Było takie pośrodku, a jednocześnie zapadło mi w pamięci, bo pozostawiło lekki niedosyt.
I skoro tamtą część bardzo polecałam, to tę polecam jeszcze bardziej, bo ja już nie mogę o niej zapomnieć.
Pierwsza część była świetna, ale ta jest jeszcze lepsza. Są w niej nowe perspektywy postaci i Hadriena, w której mam wrażenie, że wszystko wywróciło się do góry nogami. I jacie, przez to tak bardzo lubię tę książkę.
W tej historii była obecna Maybeth, a wraz z nią lepiej mogłam poznać Array i Wielki Pakt. Maybeth lubię, a w tym tomie polubiłam ją jeszcze bardziej....
Skończyłam ją i jacie, nie mogę uwierzyć, że końcówka okazała się taka. A rozdarła mi ona serce na pół. Z jednej strony nie mogę uwierzyć w to, co się tam wydarzyło. Z drugiej strony mam wiele pytań w głowie. A z trzeciej strony boję się tego, co może się dalej wydarzyć. I jacie, teraz mam po tej książce pustkę, a totalnie się jej nie spodziewałam, bo wiedziałam, że akcja została przeniesiona do Paryża. Wiedziałam, że będzie mniej bohaterów, których kojarzyłam, a wiele nowych. Podejrzewałam, że się wciągnę, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo.
A wszystko zaczęło się nawet spokojnie, choć dla mnie już wtedy dużo się działo. Pierwsza strona wciągnęła mnie w ten świat i wypuściła dopiero na ostatniej. Myślami będę wracać do tej części, bo nie tylko działo się w niej sporo, więcej informacji zaczęło się wyjaśniać, ale też jest ona dla mnie ulubioną częścią.
Paige. O jacie, co ja z nią miałam. Bo z jednej strony podziwiałam jej spryt, odwagę i poświęcenie. Jednak z drugiej strony miałam jej dość. Ona przecież nie uczyła się za wielem z poprzednich akcji. Wciąż podejmowała decyzje pod wpływem chwili i choć to było jak najbardziej w jej stylu, było to głupie i niebezpieczezne. Co do Arcturusa, polubiłam go bardziej w tym tomie. Otworzył się, lepiej go poznałam i wiele razy mnie zaskoczył. I jacie, końcówka z nim rozdarła mi serce.
Jedynym, maleńkim minusem dla mnie była liczba postaci. Jest ona ogromna. Lista z tyłu bardzo pomogła, bo mogłam ich sobie jakoś ułożyć w historii. Jednak mimo tego pozostali bohaterowie są dla mnie tylko tłumem. Nie jestem w stanie się z nimi bardziej zżyć albo im współczuć.
Pamiętam, że w poprzednich tomach miałam problem ze stylem pisania. Nie potrafiłam go zrozumieć i się do niego przyzwyczaić. Teraz nie mam pojęcia, co mi w nim przeszkadzało, bo ten styl pisania jest taki Shannon. Niepowtarzalny i zapadający w pamięć.
„Koniec maskarady” to historia, która mnie wciągnęła. Sprawiła, że nie zapomnę o tym świecie i będę wracać do niego myślami. I będę też zapewne wyczekiwać kolejnej części, bo mam wrażenie, że jest na co czekać.
Skończyłam ją i jacie, nie mogę uwierzyć, że końcówka okazała się taka. A rozdarła mi ona serce na pół. Z jednej strony nie mogę uwierzyć w to, co się tam wydarzyło. Z drugiej strony mam wiele pytań w głowie. A z trzeciej strony boję się tego, co może się dalej wydarzyć. I jacie, teraz mam po tej książce pustkę, a totalnie się jej nie spodziewałam, bo wiedziałam, że akcja...
więcej Pokaż mimo to