rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Zupa stygnie". To ostatnie słowa zapisane lustrzanym pismem ręką mistrza. Poza zaznaczeniem, że nawet najbardziej nieziemscy z ziemian zmuszeni bywają niekiedy zaspokoić tak proste potrzeby jak głód, znajdziemy na owym dokumencie szkice i notatki dotyczące studium zachowania pola powierzchni trójkąta prostokątnego przy jednoczesnej zmianie długości obu boków przyprostokątnych. Taki był bowiem do końca. Piekielnie ciekawski. Bo czy zastanawialiście się kiedyś jak wygląda język dzięcioła? No właśnie. A Leonardo się zastanawiał.

Walter Isaacson podaje nam Leonarda da Vinci na tacy normalności. Udowadnia, że ta wielka postać, w gruncie rzeczy, niewiele się od nas różniła. Prokrastynacja, lenistwo, rozumienianie się na drobne czy oszukiwanie w CV. Kto z nas tego nie zna, niech pierwszy rzuci kamień. ;) Przy okazji spaceru przez życie i karierę artysty, analizę jego dzieł i znajomości oraz setek notatek i szkiców, autor wyłuskuje dla nas sposób jego działania. Czy możemy chociaż odrobinę upodobnić się do tego geniusza?

Owszem, możemy. Pozwólmy, by lepsze było wrogiem dobrego. I porywajmy się z motyką na słońce. ;)

"Zupa stygnie". To ostatnie słowa zapisane lustrzanym pismem ręką mistrza. Poza zaznaczeniem, że nawet najbardziej nieziemscy z ziemian zmuszeni bywają niekiedy zaspokoić tak proste potrzeby jak głód, znajdziemy na owym dokumencie szkice i notatki dotyczące studium zachowania pola powierzchni trójkąta prostokątnego przy jednoczesnej zmianie długości obu boków...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Temat mitu Wielkiej Lechii już kiedyś się u mnie pojawił, ale są historie, które regularnie należy wkładać między bajki. Szczególnie te niebezpieczne, bo dla dorosłych.

Dla tych, którzy nie kojarzą pozwolę sobie przypomnieć:
"Rzekome istnienie lechickiego imperium przed państwem Mieszka, świadczyć ma o zakłamywaniu polskiej historii przez Kościół i ukrywaniu przed nami prawdy o  dawnej potędze. Wszystko to podobno po to by wmówić nam, że dopiero w 966 za sprawą Chrztu zaczęliśmy znaczyć w Europie cokolwiek. Tymczasem Polacy rzekomo walczyli z Cezarem w Galii i pokonali samego Aleksandra Wielkiego. "To w wielkim skrócie.

Ale skoro nie imperium Wielkiej Lechii, to co? Wojciech Kempa w sposób skrupulatny przeanalizował jak to u nas drzewiej bywało. Nie da się ukryć, że wykonał pracę tytaniczną, bo nie jest to historia prosta czy nienastręczająca problemów.

Jeżeli do tej pory nazwy takie jak Ostrogoci, Wandalowie, kultura łużycka, wielbarska, Lędzianie, Hunowie czy Celtowie jedynie majączyły Wam niejasno pod czerepem, książka ta rozwinie Waszą wiedzę. Przy okazji dowiecie się gdzie fantazja Wincentego Kadłubka zabrnęła za daleko i jaką niedorzecznością jest powoływanie się na "Kronikę Prokosza"(autorstwa zdemaskowanego dawno fałszerza dokumentów, dyplomów i rodowodów Przybysława Dyamentowskiego) piewców tych niestworzonych historii.

Temat mitu Wielkiej Lechii już kiedyś się u mnie pojawił, ale są historie, które regularnie należy wkładać między bajki. Szczególnie te niebezpieczne, bo dla dorosłych.

Dla tych, którzy nie kojarzą pozwolę sobie przypomnieć:
"Rzekome istnienie lechickiego imperium przed państwem Mieszka, świadczyć ma o zakłamywaniu polskiej historii przez Kościół i ukrywaniu przed nami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Fortuna kołem się toczy”. Autorem tego powiedzenia był Zenon z Kition, jednoczesny twórca filozofii stoickiej. Nakazuje ona zachować spokój zarówno wobec cierpienia, jak i wobec szczęścia. Namiętności i emocje należy trzymać zawsze na wodzy. Marek Aureliusz był owym nurtem głęboko zafascynowany, jednocześnie wiedział, że postawa taka nie przychodzi bynajmniej bez wysiłku.
„Rozmyślania” zaczynają się od wdzięczności. Cesarz analizuje i dziękuje za nauki otrzymane od napotkanych w życiu osób-rodziny, przyjaciół, nauczycieli. Przyzwyczailiśmy się myśleć, że istnieją zmarnowane szanse czy czas. Czy rzeczywiście? Marek Aureliusz przekonuje, że nawet bolesne doświadczenia są dla nas lekcjami i to właśnie dzięki nim kształtujemy swoje człowieczeństwo. Myśleliście kiedyś w ten sposób? Zastanawialiście się czy faktycznie od ludzi, którzy w ten czy inny sposób Was skrzywdzili, otrzymaliście jedynie zło? Czy tego zła nie da się przekuć w cenną naukę na przyszłość?
Marek Aureliusz daje nam, niczym, wyrozumiały rodzic, prawo do pomyłek. Chociaż wewnętrzne instynkty nazywa „nierozumnymi poruszeniami duszy”, wie że słabości nie sposób uniknąć. Nie gra nieomylnego. Zaznacza także, że błędy często popełniamy wbrew woli lub nieświadomie. „(…)nawet nie wiesz na pewno czy błądzą; wiele rzeczy się bowiem dzieje z powodu przymusu warunków(…)”
Z tych lekcji warto czerpać.

„Fortuna kołem się toczy”. Autorem tego powiedzenia był Zenon z Kition, jednoczesny twórca filozofii stoickiej. Nakazuje ona zachować spokój zarówno wobec cierpienia, jak i wobec szczęścia. Namiętności i emocje należy trzymać zawsze na wodzy. Marek Aureliusz był owym nurtem głęboko zafascynowany, jednocześnie wiedział, że postawa taka nie przychodzi bynajmniej bez wysiłku....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Słowo jest ułomne. Nie obejmie wszystkiego. Często najmądrzej jest po prostu milczeć. Herman Hesse posiada niespotykaną moc opisywania rzeczy nieopisywalnych.
Każdy, kto zna mnie trochę lepiej, wie że o duchowości rozmawiam rzadko lub nie rozmawiam wcale. Jest to temat, w mojej ocenie, tak intymny dla każdego z nas, że najczęściej wszelkie dyskusje na ten temat stają się po prostu śmieszne.
W przedstawionej historii poznajemy dojrzewającego Emila Sinclaire’a, który na swej drodze spotyka tajemniczego i wymykającego się percepcji Maxa Demiana. Towarzysz prowadzi Emila przez kolejne etapy wewnętrznego buntu i pewnej formy przebudzenia. Niestety, daje nam ono często gorzką świadomością i niewiele więcej. Dla każdego owo przebudzenie będzie pewnie czymś innym, lecz może tylko na pozór? Wszak bywa, że te same zjawiska jedynie nazywamy inaczej.
Hesse, podobnie jak Witkacy, walczył o indywidualność. Szła jednak za tym fatalna ambiwalencja. Głośno krytykował kulturę masową, rozbuchany konsumpcjonizm i sztywne ramy organizacyjne społeczności. Pisał w „Kuracjuszu”: „Czy w pewnych warunkach historycznych i kulturowych, nie jest godniej, szlachetniej i słuszniej zostać psychopatą, niż dostosować się do tych warunków, za cenę poświęcenia wszystkich swoich ideałów(…)”? Z drugiej zaś strony zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że odżegnując się od schematu, skazuje się na „tragizm samotności przebudzonych” i usiłował wieść życie w jego „normalnej” formie.
W książce śledzimy parę protagonistów, lecz tak naprawdę Demiana pewnie każdy z nas musi odkryć w sobie.

Słowo jest ułomne. Nie obejmie wszystkiego. Często najmądrzej jest po prostu milczeć. Herman Hesse posiada niespotykaną moc opisywania rzeczy nieopisywalnych.
Każdy, kto zna mnie trochę lepiej, wie że o duchowości rozmawiam rzadko lub nie rozmawiam wcale. Jest to temat, w mojej ocenie, tak intymny dla każdego z nas, że najczęściej wszelkie dyskusje na ten temat stają się po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kontrowersyjnych postaci w Narodowych Siłach Zbrojnych  było wiele. Władysław Kołaciński "Żbik" nie jest wyjątkiem. Czy rzeczywiście miał sporo na sumieniu, czy może padł ofiarą współczesnych przepychanek?

Zacznę od zwrócenia uwagi na ogromny talent retoryczny autora. Książkę czytałam szalenie płynnie, z ogromną przyjemnością, o ile można tak w ogóle pisać o literaturze wojennej. Kołacińskiemu los podsunął wiele ciekawych materiałów do przekazania, ale i on sam był po prostu bardzo sprawnym pisarzem.

Lektura ta przypadnie do gustu szczególnie mieszkańcom Częstochowy i świętokrzyskiego, ale oczywiście nie tylko im. "Żbik" brał udział m.in. w napadzie na Bank Emisyjny w Częstochowie, a w lipcu 1943 roku został aresztowany przez Gestapo i osadzony w więzieniu. Po wielu brutalnych przesłuchaniach, los uśmiechnął się do niego i udało mu się zbiec z transportu do Auschwitz. Przerzucony do powiatu włoszczowskiego, objął dowództwo oddziału partyzantów.

Autor nie szczędzi nam ani swych wzlotów, ani upadków. Wraz z nim przeżywamy radości drobnych zwycięstw, udanych akcji i pełnych w zapasy magazynów. Jednocześnie doświadczamy wraz z nim codziennych dramatów i wyborów przed jakimi staje żołnierz uczestniczący w walkach zbrojnych, a o jakich my dziś pojęcia mieć nie możemy. Co na przykład począć z sierotami  po zdrajcy, które będąc w posiadaniu wielu newralgicznych wiadomości mogą być przyczyną śmierci dziesiątek rodzin i ich dzieci? Przed, między innymi, takimi decyzjami stawał "Żbik" i wielu jego towarzyszy. Jaką podjął w tym wypadku? Przekonajcie się sami.

Kołacińskiemu przypisuje się odpowiedzialność za antysemicki pogrom w Przedborzu. Jaka była prawda? Nie czuję się na siłach by to oceniać, ale zapraszam do dyskusji.

Kontrowersyjnych postaci w Narodowych Siłach Zbrojnych  było wiele. Władysław Kołaciński "Żbik" nie jest wyjątkiem. Czy rzeczywiście miał sporo na sumieniu, czy może padł ofiarą współczesnych przepychanek?

Zacznę od zwrócenia uwagi na ogromny talent retoryczny autora. Książkę czytałam szalenie płynnie, z ogromną przyjemnością, o ile można tak w ogóle pisać o literaturze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po wygranej wojnie rząd amerykański zlecił znanej antropolog Ruth Benedict napisanie książki, której zadaniem miała być zmiana nastawienia Amerykanów wobec podbitej przez nich Japonii. Książka ta, mimo że wydana została 73 lata temu, po dziś dzień zostaje doskonałym przykładem na to, iż możliwe jest rzetelne pisanie o odległych kulturach, nawet jeżeli stopa autora nigdy nie postała na opisywanym lądzie.

Arkadiusz Jabłoński jest wykładowcą mojej siostry na UMK w Toruniu. Jego książka wpadła w moje ręce wraz z innymi lekturami o kraju samurajów, ponieważ przez jakiś czas będą pod moją czujną opieką. Z siostrą zobaczę się dopiero za rok. Dzisiejszej nocy zaczyna swoją podróż na malowniczą wyspę Yakushima.

Jabłoński napisał teksty o tekstach. Po męsku, nic sobie nie robiąc z poprawności politycznej. Poddał szczegółowej analizie m.in. artykuły i książki Joanny Bator oraz innych „znanych i cenionych” kulturoznawców i publicystów prezentujących nam swoją wizję Japonii. „Tym gorzej dla faktów, jeśli nie zgadzają się z jedyną słuszną teorią.”

„Japoński miszmasz” wywołał swego czasu niemały zamęt. Pojawiły się głosy oburzonych feministek oraz „autorytetów”, dla których Japonia składa się wyłącznie z dewiantów, kupujących nałogowo używane majtki nastolatek. Autor prowadzi nas przez niuanse kultury Kraju Wschodzącego Słońca i obala zakorzenione w europejskich głowach nadinterpretacje. Wyśmiewa banalne frazesy, które jakkolwiek doskonale się czyta i jeszcze lepiej sprzedaje, to jednak z prawdą mają niewiele wspólnego. Jak pisze sam Jabłoński o autorce książki „Z pokorą i uniżeniem” Amelie Nothomb, która wpisuje się doskonale w kłamliwą orientalistyczną retorykę : „Narratorka pozostaje sobie nie tylko sterem, żeglarzem i okrętem, ale najwyraźniej także morzem, wiatrem i niebem".

Nagroda Nike, publikacje w Tygodniku Powszechnym czy Wysokich Obcasach nie poświadczają bynajmniej o czyjejś rzetelności. Dywersyfikujmy źródła swojej wiedzy.

Po wygranej wojnie rząd amerykański zlecił znanej antropolog Ruth Benedict napisanie książki, której zadaniem miała być zmiana nastawienia Amerykanów wobec podbitej przez nich Japonii. Książka ta, mimo że wydana została 73 lata temu, po dziś dzień zostaje doskonałym przykładem na to, iż możliwe jest rzetelne pisanie o odległych kulturach, nawet jeżeli stopa autora nigdy nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do największych stresorów obok śmierci bliskiej osoby, rozwodu czy pobytu w więzieniu, Holmes i Rahe, dwaj psychiatrzy, zaliczają również kredyt hipoteczny.

Inspiracją do napisania książki było samobójstwo 35-letniego ochroniarza, które popełnił z powodu zaciągniętego we frankach kredytu. Osierocił 6-letnią córkę. Odziedziczyła zadłużenie wraz z matką. Czy był wyjątkiem? Bynajmniej. Przypadków było tyle, że zapełniły jeden z rozdziałów książki. Autor, wskazując na statystyki twierdzi, że z tytułu kredytów we frankach(której to waluty nikt z kredytobiorców nie widział na oczy) popełniono ok. 6 tysięcy samobójstw.

Józef Białek przeprowadza dla nas szczegółową analizę procedur mających na celu wyłącznie oszustwo i uczynienie z klientów banków dozgonnych niewolników poprzez wspomniane zadłużenie.  Wyobraźcie sobie, że zaciągnęliście 260 tysięcy kredytu. Spłacacie go sumiennie przez 10 lat, a po dekadzie okazuje się, że do spłaty macie jednak 397 tysięcy zł. Nie każdy to wytrzyma.

Czy tylko w Polsce kredyty we frankach stanowią problem. Ależ nie. Przyznać jednak trzeba, że znalazły się rządy, które były w stanie stanąć po stronie oszukanych i mimo larum podniesionego przez banki i straszeniu rzekomymi zawirowaniami systemów, sytuacja została sprawnie opanowana. Przykładem niech będą tu Węgry czy Chorwacja. W Polsce jedna władza bez ogródek deklarowała trzymanie strony banków, a kolejna mydliła frankowiczom oczy, w rzeczywistości jedynie odkładając problem w czasie.

Przy okazji autor wprowadzi nas za kulisy powstawania giełdy oraz światowej finansjery. Poznamy mechanizmy manipulacji jakim poddają nas instytucje bankowe jeszcze zanim przekroczymy próg jakiejkolwiek placówki. Dowiemy się kto i w jakim celu stworzył Bank Rezerwy Federalnej i jaki wpływ miał on na finansowanie zbrojeń obu wojen światowych.

Nazwisk pojawia się niewiele. Wszystko zostaje „w rodzinie”.

Do największych stresorów obok śmierci bliskiej osoby, rozwodu czy pobytu w więzieniu, Holmes i Rahe, dwaj psychiatrzy, zaliczają również kredyt hipoteczny.

Inspiracją do napisania książki było samobójstwo 35-letniego ochroniarza, które popełnił z powodu zaciągniętego we frankach kredytu. Osierocił 6-letnią córkę. Odziedziczyła zadłużenie wraz z matką. Czy był wyjątkiem?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czy jesteście sobie w stanie wyobrazić piękną śmierć? Jeśli nie, zanurzcie się w tych przepojonych liryzmem słowach, w tej magii, powolnym nastroju i najwyższej próby niuansach. „Leopard” to powieść absolutnie wyrafinowana.

Od minimalizmu w pełni się odżegnuję. Nie znoszę, nie rozumiem, nie popełniam. Jednocześnie wszelkie wakacyjne „pamiątki” to dla mnie zło największe. Jedynymi wartymi wysiłku są wiktuały oraz książki. W celu zdobycia tych ostatnich wybrałam się do niewielkiej księgarenki w malowniczej Tropei. Włoskiego jeszcze nie opanowałam więc zmuszona byłam szperać w dziale anglojęzycznym. Wybór był jednak oczywisty. Padło na nieśmiertelnego klasyka szczególnie, że poprzedniego dnia właściciel jednej z knajp, żalił się nam(mój mąż biegle włada włoskim), że Garibaldi chciał zjednoczyć małe państewka tylko po to, by przenieść środek ciężkości na północ kraju. Efektem tego(w jego mniemaniu) jest między innymi dzisiejsza marginalizacja gospodarcza regionów południowych. Za kulisami pięknych widoków i obłędnych potraw kryje się brutalna walka o przetrwanie. Kulisami powieści jest właśnie wspomniany wyżej historyczny przełom.

Akcja toczy się niespiesznie. Macie czas by czerpać z błyskotliwego zmysłu analizy Lampedusy. Możecie zachwycić się niepowszednią ironią czy smacznym poczuciem humoru. Pozwólcie by celne spostrzeżenia autora zrzuciły i z Was płaszcz ochronny i były przez chwilę lustrem dla Waszego przyziemnego człowieczeństwa. To bardzo zdrowe. Do tego dostaniecie szanse smakowania spalonych słońcem i przesiąkniętych urodą landszaftów oraz wysmakowanych wnętrz. Będziecie przy tym świadkami nieuniknionego schyłku arystokracji, która ku zaskoczeniu, jest(w pewnym fragmencie) tego świadoma.

Byłam sceptyczna, ale na szczęście dałam się porwać. Zróbcie to samo, choćby po to, by podziwiać majestat śmierci.

Czy jesteście sobie w stanie wyobrazić piękną śmierć? Jeśli nie, zanurzcie się w tych przepojonych liryzmem słowach, w tej magii, powolnym nastroju i najwyższej próby niuansach. „Leopard” to powieść absolutnie wyrafinowana.

Od minimalizmu w pełni się odżegnuję. Nie znoszę, nie rozumiem, nie popełniam. Jednocześnie wszelkie wakacyjne „pamiątki” to dla mnie zło największe....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niepozorna objętość tej książki zaskoczy Was swą niebagatelną zawartością. Autor był czołową postacią myśli konserwatywnej XX wieku. Ten znany poliglota oraz monarchista przedstawia, w formie krótkich paragrafów krytykę wobec, sprowadzanej ostatnimi czasy niemal do roli fetyszu, demokracji.
Proweniencja zjawiska demokracji sięga daleko wstecz, a jedną z jej pierwszych wielkich ofiar był sam Sokrates. Ta kulawa forma rządów odświeżona przez krwawą Rewolucję Francuską, szafuje na zamianę hasłami o równości i wolności. Tak ukochanych zresztą przez lewicę. Z tym, że hasła te wzajemnie się wykluczają. Możemy być albo wolni, albo równi. Egalitaryzm prowadzi zawsze do użycia siły. „Gdyby wszyscy ludzie mieliby być równi pod względem intelektualnym, wszystkich głupich i leniwych trzeba by zmusić do wysiłku umysłowego, a mądrych ogłupić.” Sam Goethe pisał, że „(…)rewolucjoniści, którzy wolność i równość wymieniają jednym tchem, są fantastami i szarlatanami.”
Demokraci bronią się nieustannie przed wszelkim wartościowaniem, czy to na lepszych i gorszych, zdolnych i leniwych, czy na elity i lud. Czy jednak wezwanie w czasie choroby cenionego i uznanego lekarza, jest dyskryminacją żółtodzioba? „(…) kto odmawia czarnoskórej sopranistce roli Zygfryda w operze Wagnera, na pewno nie jest „seksistą”, ani tym bardziej rasistą.”
Współczesna demokracja daje nam jedynie pozory władzy. Zamiast kompetencji, o wygranej decydują często zdolności oratorskie czy aparycja kandydata. Nawet jeśli polityk miałby wewnętrzną potrzebę naprawy państwa, wyborcy mu to uniemożliwią wybierając osobę obiecującą krainę mlekiem i miodem płynącą, a nie wzięcie na siebie zbiorowo odpowiedzialności za przyszłość kraju. Nikt nie chce przecież zaciskać pasa. Zjadamy w ten sposób własny ogon. Dodajmy do tego stawianie interesów partyjnych, ponad interesami państwa, rotację stanowisk w poszczególnych resortach, finansowanie partii ze środków publicznych, tworzenie państwa opiekuńczego, które uzależnia od siebie obywateli i wieczną walkę ideologiczną.
Opozycja obiecuje nam dziś demokratyczną wolność. A może, idąc za Robespierre’m ,„despotyzm wolności”?

Niepozorna objętość tej książki zaskoczy Was swą niebagatelną zawartością. Autor był czołową postacią myśli konserwatywnej XX wieku. Ten znany poliglota oraz monarchista przedstawia, w formie krótkich paragrafów krytykę wobec, sprowadzanej ostatnimi czasy niemal do roli fetyszu, demokracji.
Proweniencja zjawiska demokracji sięga daleko wstecz, a jedną z jej pierwszych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Robert Falcon Scott bardzo pragnął być pierwszy. Antarktydę badał od dawna. Skrupulatnie przewidywał, tak potrzebne dla powodzenia jego wyprawy, roczne amplitudy temperatur. Jego prognozy potwierdziły się niemal bezbłędnie. Nie przewidział tylko, że 1912 rok będzie wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Postawił na nowoczesność. Obok kuców syberyjskich, w wyposażeniu jego ekipy  znalazły się również sanie motorowe oraz lekkie brezentowe kombinezony. Wyprawa „Terra Nova” miała do pokonania 2900km, a jej celem był biegun południowy. Kuszący nie tylko Roberta. Wespół ze Scottem, do tego morderczego wyścigu, stanęła grupa Amundsena. Norwega wspierała tradycja. Psy, ubrania z foczych futer i zwykłe sanie.
Od początku Amundsen prowadził. Scott miał natomiast problemy zarówno ze zwierzętami, jak i sprzętem. Pech prześladował tę wyprawę od początku, aż po gorzki finał. Gdy po dotarciu do upragnionego celu okazało się, że norweska ekipa zatknęła swą flagę 33 dni przed Brytyjczykami, wydawało się, że gorzej być nie może. Pięciu śmiałków przełknęło tę łyżkę dziegciu i rozpoczęło dramatyczny powrót.

Temperatura spadła do -35 ̊C. Pierwszy po ataku torsji i utracie przytomności, zmarł Evans. Stopy Oatesa zaatakowała gangrena. Namawiał towarzyszy by zostawili go w śpiworze, ale uparcie odmawiali. Kolejnego ranka wyszedł z namiotu wprost w śnieżną zamieć, by nigdy już nie wrócić. Oddał życie w imię troski o pozostałych. Śnieżyca nie odpuszczała, a temperatura sięgała już -50°̊C. Dalszy marsz był niemożliwy. Scott do końca prowadził dziennik: „Ostatni wpis. Na Boga, zaopiekujcie się naszymi bliskimi”-nakreślił koślawo u kresu sił.

Żona Scotta ruszyła w końcu by go szukać. Płynąc przez Pacyfik, na pokładzie statku, otrzymała telegram. Odnaleziono namiot i ciała. Jej mąż nie żył od ośmiu miesięcy.
Jego śpiwór był rozpięty by przyspieszyć śmierć. Obejmował ramiona swoich dwóch, zmarłych przed nim, towarzyszy. Byli o dzień drogi od magazynu z żywnością i opałem.
Ta wstrząsająca historia jest jedną z wielu, które autor zawarł w swojej książce. Warto!

Robert Falcon Scott bardzo pragnął być pierwszy. Antarktydę badał od dawna. Skrupulatnie przewidywał, tak potrzebne dla powodzenia jego wyprawy, roczne amplitudy temperatur. Jego prognozy potwierdziły się niemal bezbłędnie. Nie przewidział tylko, że 1912 rok będzie wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Postawił na nowoczesność. Obok kuców syberyjskich, w wyposażeniu jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trudno sprzeczać się z poglądem, że jako ludzie, mamy coraz większe problemy ze zdefiniowaniem podstawowych pojęć. Tracimy z oczy „wartości absolutne i prawdy obiektywne”. Zanika trwałość i niezmienność, a na ich miejsce wkracza względność i relatywizm. Książka ta jest zbiorem wybranych wystąpień autora, w których przekonuje nas do przeredagowania poglądów oraz do bardziej przychylnego spoglądania na korzenie współczesnego porządku. To w końcu dzięki niemu jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.
Prawo naturalne wynika z samego faktu bycia człowiekiem. Nasza natura w swej istocie jest przecież niezmienna. Prawo to zakłada, że przeznaczeniem człowieka jest czynić dobro. Wartości wyznawane za pośrednictwem „lex naturalis” to m.in. sprawiedliwość, piękno czy poszanowanie godności człowieka. Ten kodeks nie dyskryminuje nikogo, bez względu na płeć, wiek, wiarę czy pochodzenie. Daje nam prawo do życia, własności, wyznania. Tyczy się zarówno społeczeństwa, jak i władzy. Brzmi aż tak źle? Było ono fundamentem naszych zbiorowości, aż do rewolucji francuskiej.
Roberto de Mattei ukazuje nam, w dużym skrócie, drogę destabilizacji tych niezbywalnych i uniwersalnych zasad. Analizuje jak wpływają na nie rezolucje Unii Europejskiej oraz rozmaite organizacje pozarządowe. Sporo miejsca autor poświęcił analizie funkcjonowania Organizacji Narodów Zjednoczonych i zadaje przy tym, jako jedno z wielu, ważne pytanie. Jak się ma „Powszechna deklaracja praw człowieka” z 1948 roku, do Chin, Izraela, Kuby, Rosji czy Pakistanu, na liście państw członkowskich powyższej organizacji?

Trudno sprzeczać się z poglądem, że jako ludzie, mamy coraz większe problemy ze zdefiniowaniem podstawowych pojęć. Tracimy z oczy „wartości absolutne i prawdy obiektywne”. Zanika trwałość i niezmienność, a na ich miejsce wkracza względność i relatywizm. Książka ta jest zbiorem wybranych wystąpień autora, w których przekonuje nas do przeredagowania poglądów oraz do bardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Gęgacze”, „klasa paplająca”, „nowa kasta kapłańska”, „sprzedawcy używanych idei” lub po prostu-intelektualiści. Jak narodziła się owa, z pozoru niewinna grupa, często samozwańczych autorytetów? Czy oddaliśmy w ich ręce więcej władzy niż moglibyśmy przypuszczać? W końcu, czy bronią idei tzw. „państwa opiekuńczego” jedynie przez wzgląd na swoje wielkie serca? A może stoją za tym bardziej egoistyczne, niższe pobudki?
Istnieją tematy niestygnące nigdy. Kapitalizm i socjalizm to jeden z nich. Autor analizuje szczególne zjawisko jakim jest popieranie idei socjalistycznych przez elity intelektualne, często należące do skrajnych ideowo frakcji politycznych. Jako uczeń Friedricha von Hayeka i zagorzały zwolennik liberalizmu, ukazuje nam dekadencję intelektualną, która niczym gangrena trawi życie społeczeństw.
Przez pryzmat wyżej wspomnianej grupy społecznej przeanalizujemy wypaczenia jakim została poddana idea wolnego rynku oraz jaką przewagę ma nad socjalizmem. Przy okazji dowiemy się jak rzeczywiście funkcjonują organizacje pozarządowe, czy pieniądze z programów socjalnych rzeczywiście trafiają w pierwszej kolejności do potrzebujących, kto był przeciwny burzeniu Muru Berlińskiego oraz ile sensu jest w powrocie do walut z pokryciem w kruszcach.
Pytań rodzi się, jak zawsze, wiele. Ale może ktoś z Was ma pomysł na przykład na ciekawą alternatywę dla instytucji typu „welfare state”?

"Gęgacze”, „klasa paplająca”, „nowa kasta kapłańska”, „sprzedawcy używanych idei” lub po prostu-intelektualiści. Jak narodziła się owa, z pozoru niewinna grupa, często samozwańczych autorytetów? Czy oddaliśmy w ich ręce więcej władzy niż moglibyśmy przypuszczać? W końcu, czy bronią idei tzw. „państwa opiekuńczego” jedynie przez wzgląd na swoje wielkie serca? A może stoją za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Myślicie, że prawicowe wydawnictwa są zawsze poprawne, jednostronne i "betonowe"? Zaglądając do "Małej księgi bohaterów Polski" będziecie zaskoczeni doborem postaci. Fragmenty dotyczące Marii Konopnickiej czy Stefana Czarnieckiego niech będą nam ilustracją. "O krasnoludkach i sierotce Marysi", "O Janku Wędrowniczku", "Nasza szkapa", ale też "Rota", która przez Antoniego Pawlaka w Newsweeku okrzyknięta została pieśnią grafomańską. 🤔To tylko część dorobku Marii Konopnickiej, postaci wywołującej wiele kontrowersji. Sam fakt odejścia od męża w owych czasach był nie lada skandalem. Miała 6 dzieci, ale nie slynęła ze swej opiekuńczości. Zamiast macierzyństwu, oddała się pracy społecznej i pisarstwu. Romansowała z młodszymi mężczyznami i prowadziła, eufemistycznie rzecz ujmując, swobodny tryb życia. Jej twórczość, m.in. dzięki pozytywnym recenzjom Henryka Sienkiewicza, zyskiwała na popularności. Jednocześnie spotkała się z silną krytyką ze strony władz kościelnych. Wspierała, raczkujący wtedy, ruch sufrażystek oraz podjęła ideologiczną walkę z zaborcami. Końcówkę życia związała z Marią Dulębianką, feministką i lesbijką. Mieszkały razem w dworze w Żarnowcu, który Konopnicka dostała w prezencie za zasługi od narodu.
Swoje za uszami miał również Stefan Czarniecki, jeden z bohaterów "Mazurka Dąbrowskiego". Zasłynął z walk podjazdowych nękających Szwedów w czasie Potopu. W ramach koalicji antyszwedzkiej(z Brandenburgią, Austrią i Danią) wyprawił się, do tej ostatniej, by wraz z polskim wojskiem odbić wyspę Als z rąk Szwedów. Po sukcesie wrócił do Polski i dalej uczestniczył w walkach zbrojnych, tym razem wobec Rosji. Słynął jednak z okrucieństwa wobec wrogów i szaleńczej chciwości. Przez swą pazerność przyjął nawet łapówkę od francuskiej ambasady w zamian za poparcie elekcji vivente rege.
Jak widać i z prawej strony spotkać możemy historie ciekawe, nie tak kryształowe i święte, jak moglibyśmy sądzić. W środku znajdziecie jeszcze więcej wspaniałych historii.

Myślicie, że prawicowe wydawnictwa są zawsze poprawne, jednostronne i "betonowe"? Zaglądając do "Małej księgi bohaterów Polski" będziecie zaskoczeni doborem postaci. Fragmenty dotyczące Marii Konopnickiej czy Stefana Czarnieckiego niech będą nam ilustracją. "O krasnoludkach i sierotce Marysi", "O Janku Wędrowniczku", "Nasza szkapa", ale też "Rota", która przez Antoniego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mawia, że stworzone przez niego postaci są „możliwościami” jego samego. Przekraczają granice, które on sam obchodzi zawsze dookoła. Milan Kundera, 1 kwietnia tego roku, skończył 90 lat.

Niezmordowany perfekcjonista-swoje powieści poprawia w nieskończoność. Jest do tego stopnia przewidujący, że z premedytacją nie stosuje skomplikowanej stylistyki, by ułatwić zadanie tłumaczom. Ale nawet mimo to, z tłumaczeń jest wiecznie niezadowolony. Podobnie rzecz miała się z jedyną ekranizacją jego książki. Nigdy dotąd nie wyraził zgody na podobny wybryk.

Gdy z żoną opuszczał Czechosłowację, zabrać mógł niewiele. Do Francji pojechał z nim m.in. „Centaur” Updike’a. Docenia Diderot, Rebelaise’a, Kafkę, Musila, Brocha i Gombrowicza. Finał „Anny Kareniny” Tołstoja uważa za pierwszy, przed „Ulissesem”Joyce’a, prawdziwy monolog wewnętrzny.

Swą prywatność otoczył głęboką fosą. Wywiadów niemal nie udziela, a dociekania na temat wątków biograficznych autorów, w ich powieściach, uważa za potworne wścibstwo.

Treść powieści z pozoru jest banalna, a życie w niej jest niczym igraszka. To jednak poza. Erotyka u Kundery również jest jedynie asumptem do czegoś więcej. Autor ubolewa, że żart i ironia umierają na naszych oczach. Wyśmiewa ludzką chaotyczną, codzienną szamotaninę oraz kicz i przypadek, które niosą nasz los. Bo przecież, chcemy czy nie, „einmal ist keinmal”. Kundera prowokuje nas do analiz i dociekań, jednocześnie dając nam prztyczka w nos. Bezcelowy nasz trud. „Weltschmerz” to luksus, na który pozwalamy sobie otoczeni dobrobytem. Może jednak od czasu do czasu, ta nasza śmieszność ma jakąś wartość? Próbujmy zatem. „Ess must sein”. Po lekturze jesteśmy nieco zmieszani. Było przecież szybko, lekko, ale jakoś tak…nieznośnie?

Mawia, że stworzone przez niego postaci są „możliwościami” jego samego. Przekraczają granice, które on sam obchodzi zawsze dookoła. Milan Kundera, 1 kwietnia tego roku, skończył 90 lat.

Niezmordowany perfekcjonista-swoje powieści poprawia w nieskończoność. Jest do tego stopnia przewidujący, że z premedytacją nie stosuje skomplikowanej stylistyki, by ułatwić zadanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Masa” w kontekście ludzi? Zapytałam męża. Jego pierwszą myślą byli ludzie bezrefleksyjni, bezkrytyczni, niemyślący, niepodejmujący dialogu. Niekoniecznie niewykształceni. Gasset pewnie by się z nim zgodził. Według niego bycie „masą” lub „arystokracją” nie miało w sobie nic z pochodzenia. Człowiek masowy to osoba bierna, przeciętna, nieświadoma, przesadnie pewna, nie stawiająca sobie żadnych wymagań. Arystokracja natomiast to nie krykiet, bankiety, odziedziczona pozycja czy tytuły. To bycie aktywnym, poczucie misji, branie odpowiedzialności za wspólnotę. Gasset ubolewa, że demokracja umożliwia masom osiąganie władzy społecznej, gdy tymczasem elity są mało znaczącą mniejszością.
Analiza wspomnianej dychotomii to tylko fragment bardzo ciekawego spojrzenia autora na życie. Życie, które jako takie, było według niego skrzętnie pomijane przez wieki myśli filozoficznej. Chcąc połączyć krytyczną analizę racjonalizmu oraz tajemniczą „vis vitalis”, która kieruje procesami życiowymi stworzył, trzymając się silnie perspektywizmu, tak zwany „racjowitalizm”. Zależało mu na wskrzeszeniu umysłu witalnego, historycznego, osadzonego w kontekście. Takiego, który nie analizuje w oparciu o „czysty rozum”, ale potrafi spojrzeć na człowieka jak na konkretną, indywidualną historię, jak na ciąg zdarzeń składających się na jego żywot.
Bardzo ciekawej analizy dokonał Bartłomiej Janus, porównując słusznie, podobne spojrzenie Witkacego, który zresztą swoje racje przelał na papier dekadę wcześniej niż Gasset. Polecam jego artykuł „Intelektualista wobec buntu mas”.
Gasset ostro krytykował marksizm oraz bycie „człowiekiem partyjnym”. Miał swoje mocne stanowisko na temat tego czym jest „państwo” w swej istocie. Pisząc w roku 1929 przestrzegał przed faszyzmem. Słusznie przewidział, że Europa niedługo będzie entuzjazmować się komunizmem, ale jednocześnie pisał, że rosyjski komunizm będzie nie do strawienia dla Europejczyków.
Nie zmieszczę tu wszystkiego, choć bardzo nad tym boleję. Ale ogromnie Wam polecam tę książkę. Gasset miał nie tylko ciekawe i świeże spojrzenie jako baczny obserwator i krytyk, ale jednocześnie ogromny talent literacki, przez co czyta się go wyśmienicie.

"Masa” w kontekście ludzi? Zapytałam męża. Jego pierwszą myślą byli ludzie bezrefleksyjni, bezkrytyczni, niemyślący, niepodejmujący dialogu. Niekoniecznie niewykształceni. Gasset pewnie by się z nim zgodził. Według niego bycie „masą” lub „arystokracją” nie miało w sobie nic z pochodzenia. Człowiek masowy to osoba bierna, przeciętna, nieświadoma, przesadnie pewna, nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Odtrutka to chyba najbardziej trafne określenie. Ogromnie potrzebna, szczególnie dziś. Dziś gdy kobiety obrażają się na to, że zachodzą w ciążę i że natura stworzyła je tak, a nie inaczej. Gdy feministki z góry zakładają, że każda kobieta-prezeska będzie współczująca i sprawiedliwa i swoją nieudolność usprawiedliwiają mitycznym "szklanym sufitem". Gdy uważają swoje dzieci za zbyt mało istotne by poświęcić im swój czas i wolą go spożytkować na pracy w korporacjach zarządzanych głównie przez mężczyzn. Gdy opowiadają o tolerancji, a wyśmiewają kobiety wychowujące dzieci. Gdy definiują się poprzez swoje owłosienie lub jego brak. Gdy chcą by człowiek wyginął, bo podobno szkodzi planecie. Gdy próbują nam wmówić, że jesteśmy zbyt mało inteligentne i zdolne i potrzebujemy parytetów.
Phyllis Schlafly była kobietą niezwykłą. Matka sześciorga dzieci, babcia czternaściorga wnucząt. Do szkoły prawniczej poszła po 50. Poświęciła całe życie na walkę z herezją. Książka składa się z esejów dementujących niezliczone bzdury wtłaczane do świadomości społecznej przez środowiska feministyczne. Bardzo celnie punktuje jak destruktywna jest to siła, jaki jest smutny finał poddania się tej ideologii, jakie ma praktyczne konsekwencje.
Ogromnie uświadamiające są szczególnie historie ukazujące rozkład armii powodowany przez feministyczne postulaty i chęć dorównania mężczyznom za wszelką cenę. Czy mamy wysyłać na front kobiety w ciąży? Z menstruacją? Czy postępem możemy nazwać sytuację gdy matki idą walczyć zostawiając w domach swoje kilkumiesięczne, karmione piersią dzieci? Czy państwo ma wydawać miliony na szkolenie niewydajnych "żołnierek"? 343 strażaków straciło życie gasząc zgliszcza World Trade Center. Wiecie ile wśród nich było kobiet? Zero.

Odtrutka to chyba najbardziej trafne określenie. Ogromnie potrzebna, szczególnie dziś. Dziś gdy kobiety obrażają się na to, że zachodzą w ciążę i że natura stworzyła je tak, a nie inaczej. Gdy feministki z góry zakładają, że każda kobieta-prezeska będzie współczująca i sprawiedliwa i swoją nieudolność usprawiedliwiają mitycznym "szklanym sufitem". Gdy uważają swoje dzieci...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wydawca zadał mi pytanie o recenzję książki. Okładka mignęła mi w sieci wielokrotnie, temat wydał mi się ogromnie ciekawy. Zgodziłam się.
Zaczęłam czytać z wypiekami na twarzy, by po pierwszych rozdziałach stwierdzić, że jednak coś tu nie gra. To uczucie nie opuściło mnie już do końca.
Odnoszę wrażenie, że temat został wykorzystany wyłącznie jako pretekst uzasadniający pewną tezę. Polacy po lekturze jawią się jako bijący swoje dzieci i załatwiające potrzeby „za stodołą” prymitywy. I jeszcze mają czelność jeść zwierzęta! Daleko mi do naiwności twierdzenia, że Polak to święty, natomiast jak zawsze chodzi o skalę. Myślicie, że Żydzi uciekali przed Niemcami? Przede wszystkim bali się polskiego antysemity, zacofanego katolika i rzecz jasna-homofoba ( w obronie tolerancji pojawia się Boy-Żeleński, notabene zwolennik eugeniki). Dodajmy do tego „współistnienie kultur” i zamiast książki historycznej otrzymamy ideologiczną broszurę. Wartościowa treść zmieściłaby się spokojnie w dwóch rozdziałach. Pomijając wcześniejsze kwestie książka jest chaotyczna i wiele fragmentów sprawia wrażenie typowych "zapchajdziur", które zwyczajnie nudzą.
Na tylnej okładce zobaczymy, że patronatem medialnym książkę objął…Vogue i miasto Kraków (Majchrowski?). Zerknęłam też z ciekawości na Grupę Wydawniczą Foksal (Foksal, WAB, Wilga, Buchmann, Uroboros, Foxgames), której dyrektorem jest nie kto inny jak Marcin Meller. Przypadek?

Wydawca zadał mi pytanie o recenzję książki. Okładka mignęła mi w sieci wielokrotnie, temat wydał mi się ogromnie ciekawy. Zgodziłam się.
Zaczęłam czytać z wypiekami na twarzy, by po pierwszych rozdziałach stwierdzić, że jednak coś tu nie gra. To uczucie nie opuściło mnie już do końca.
Odnoszę wrażenie, że temat został wykorzystany wyłącznie jako pretekst uzasadniający...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mówimy o Huxleyu i Orwellu. W Polsce żył jednak człowiek, który przed nimi pisał o nadciągającej katastrofie. Dla niego inspiracją mógł być Zamiatin i jego „My”. Czesław Miłosz w Radiu Wolna Europa przyznawał, iż Witkacy miał niezwykłą intuicję w kwestii totalitaryzmów. Był w końcu naocznym świadkiem bolszewickiej rewolucji październikowej…
Wierzył, że istotę człowieczeństwa stanowi potrzeba metafizyki. Sztuka, religia, filozofia. Obawiał się nadchodzącej fali zbydlęcenia, unifikacji  i „mechanizacji kultury”. W powieści zmiata nas fala komunistycznej armii Chin, chcąca stworzyć nową rasę biało-żółtą. Powodzeniem kończy się podbój Rosji, Polska nieudolnie opiera się wrogiej nawale. Następny będzie Zachód. „Ratunkiem” przed zbędnym indywidualizmem, frustracją oporu i samodzielną myślą jest nowa, usypiająca rozum religia Malaja Murti-Binga oraz wyzwalające pigułki zażywane przez jej wyznawców. „Jedyny narkotyk, który was wybawi od was samych.”
O zjawisku niebezpiecznej emancypacji mas pisał  José Ortega y Gasset. Wprowadził też pojęcie „sabio ignorante”, czyli tzw. „uczonego idioty”, który wykształcony w swej wąskiej specjalizacji odczuwa niepohamowaną pychę i uważa się za wyrocznię w kwestiach wszelakich. Waldemar Łysiak ujął tę postawę w „Wyspach bezludnych” słowami: „branżowe wykształcenie plus umiejętność trzymania widelca jest całą jego kulturą”. Chińczycy u Witkacego to właśnie takie miałkie „społeczeństwo-mrowisko”. Wiedział, że syty tłum stopniowo zacznie pogardzać wzniosłymi wartościami, a pigułka Murti-Binga stanie się remedium na ziemskie bolączki i zamieni nas w radosnych idiotów.
Staś chciał walczyć o człowieczeństwo. Nikt jednak nie chciał przyjąć do służby ponad 50-letniego, schorowanego człowieka. Po drodze na Wschód nie zmarnował żadnej okazji i wytrwale zgłaszał się ochotniczo na front. Bez skutku. Gdy we wrześniu 1939 dowiedział się o zbrojnej napaści ZSRR na Polskę był już na Polesiu we wsi Jeziory, która stała się jego przystankiem ostatecznym…

Mówimy o Huxleyu i Orwellu. W Polsce żył jednak człowiek, który przed nimi pisał o nadciągającej katastrofie. Dla niego inspiracją mógł być Zamiatin i jego „My”. Czesław Miłosz w Radiu Wolna Europa przyznawał, iż Witkacy miał niezwykłą intuicję w kwestii totalitaryzmów. Był w końcu naocznym świadkiem bolszewickiej rewolucji październikowej…
Wierzył, że istotę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Czerwony książę” po latach przyznaje, że większość plotek na jego temat sztucznie rozdmuchano. Twierdzi, że nie odpalał papierosów pochodniami z banknotów, ani nie przegrywał w kasynach niebotycznych kwot. Jednak łatka „pierwszego playboya PRL” nie wzięła się znikąd.
Andrzej miał niecałe 7 lat gdy zmarła jego matka. Został pod opieką ojca, a był nim sam premier Piotr Jaroszewicz. Kto wie jak ułożyłyby się losy chłopca gdyby nie Alicja Solska, macocha nieznosząca pasierba? Zamieszkali w Aninie pod Warszawą. Willa wcześniej należała do Tuwima, jego żony i przybranej córki. Po śmierci poety obie zostały wyeksmitowane.
Młodość miał niespokojną. Macocha niechętnie widziała go w domu więc podstawówkę i liceum ukończył na Pomorzu. Studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim, ale od lat pociągała go motoryzacja i okazał się utalentowanym rajdowcem. Dzięki niemu pobito rekord prędkości w jeździe na długim dystansie fiatem 125p. Wynikiem szczycił się sam Edward Gierek, szczególnie że przez 21 lat nie podołali temu zadaniu ani Amerykanie w Fordzie, ani Japończycy w Datsunie.
Kiedy poznał Marylę Rodowicz był już znanym w Polsce bon vivantem. Jej partnerem był wówczas Daniel Olbrychski, natomiast Andrzej niedawno ożenił się po raz trzeci. Kto jak kto, ale on wiedział dobrze jak zaimponować kobiecie. Podczas koncertu Maryli w Poznaniu zrzucał na miasto róże wprost z pokładu wynajętego na tę okoliczność samolotu. Gwiazda scen PRL-u ubóstwiała szybkie samochody z czego nasz zwariowany absztyfikant zdawał sobie sprawę. Niewielu jednak mogło pochwalić się wówczas Lancią Stratos, wyprodukowaną zaledwie w 500 egzemplarzach, z których jeden trafił do Polski. Andrzej dopiął swego i przeżyli krótki, burzliwy romans. Doszło nawet do potyczki z Olbrychskim. Piosenkarka leczyła rany na wakacjach z Agnieszką Osiecką w Bułgarii. Na miejscu spotkały Jerzego Urbana z żoną, który wspominał po latach jak mocno to wszystko przeżywała.
W mediach można zobaczyć wiele wywiadów z Andrzejem Jaroszewiczem, lecz najczęściej wypowiada się o niewyjaśnionym po dziś dzień morderstwie jakiego dokonano na jego ojcu i macosze w podwarszawskiej willi. Przed śmiercią byli torturowani, a z domu nie zginął ani Kossak, ani Picasso...
W książce znajdziecie więcej tajemniczych historii, od pierwszych Piastów po Kalinę Jędrusik. ;)

„Czerwony książę” po latach przyznaje, że większość plotek na jego temat sztucznie rozdmuchano. Twierdzi, że nie odpalał papierosów pochodniami z banknotów, ani nie przegrywał w kasynach niebotycznych kwot. Jednak łatka „pierwszego playboya PRL” nie wzięła się znikąd.
Andrzej miał niecałe 7 lat gdy zmarła jego matka. Został pod opieką ojca, a był nim sam premier Piotr...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Myślałem, że to fikcja (…) ale kiedy powiedział mi, że autobiografia, podarłem swój artykuł i napisałem tysiąc razy lepszy.” Tymi słowami tłumaczył swoją, z początku krytyczną ocenę książki, Elie Wiesel, autorytet w dziedzinie Holocaustu, który sam bezczelnie ukradł tożsamość Lazara Wiesela, więźnia Auschwitz. Pierwsze recenzje mówiły o „wytworze umysłu opętanego sadomasochistyczną przemocą”, jednak potem powieść stała się bestsellerem.
Spotkania wyłącznie z brudnymi, nikczemnymi kazirodcami, kopulującymi z kozłami, podtapiającymi dzieci w szambie czy wydłubującymi oczy łyżką Polakami, miały być udziałem małego Jurka, gdy oddzielony od rodziców błąkał się po nieokreślonym bliżej terytorium. Czy rzeczywiście Kosiński przeżył te wszystkie traumy jako dziecko?
Pochodził z bogatej rodziny wykorzenionych z judaizmu Żydów. W 1939 roku jego rodzina uciekła z Łodzi do Sandomierza, gdzie trafiła do kamienicy wypełnionej żydowskimi lokatorami. Jurek nie chciał bawić się z dziećmi mieszkańców. Podkreślał, że jest Polakiem i nie będzie się bawił z Żydami. Był to prawdopodobnie wynik przezorności ojca pisarza, Mojżesza Lewinkopfa, który przeczuwając Zagładę chciał zapewnić rodzinie maksimum bezpieczeństwa. Zaczęli posługiwać się nazwiskiem Kosińscy, próbowali przenieść się na prowincję do Międzygórza, mimo ateizmu chodzili na msze.
Na chwilę przed łapankami i wywózkami mieszkańców Sandomierza do obozu w Bełżcu udało się rodzinie Kosińskich zbiec do Dąbrowy Rzeczyckiej, co zorganizował ksiądz Okoń. Mieszkańcy wsi kryli nie tylko Kosińskich, ale też pomagali ukrywać żydowskie dzieci. Całą wojnę rodzina Jerzego i on sam przeżyli we względnym spokoju i dobrobycie. Gdy do wsi wkroczyła Armia Czerwona większość mieszkańców rzuciła się do ucieczki, ale nie Mieczysław (Mojżesz) Kosiński, zadeklarowany komunista. Po tym jak NKWD aresztowało niektórych, znanych mu mężczyzn, ich żony zwróciły się do niego o wstawiennictwo. Pomocy nie otrzymały.
Po zdemaskowaniu tej antypolskiej blagi jaką jest „Malowany ptak” autor kilka razy zmienił front. Podczas jednej z konferencji na pytanie „Co Polacy zrobili, żeby ocalić Żydów?” celnie odpowiedział: „A co zrobili Żydzi, żeby ocalić Polaków?”.

„Myślałem, że to fikcja (…) ale kiedy powiedział mi, że autobiografia, podarłem swój artykuł i napisałem tysiąc razy lepszy.” Tymi słowami tłumaczył swoją, z początku krytyczną ocenę książki, Elie Wiesel, autorytet w dziedzinie Holocaustu, który sam bezczelnie ukradł tożsamość Lazara Wiesela, więźnia Auschwitz. Pierwsze recenzje mówiły o „wytworze umysłu opętanego...

więcej Pokaż mimo to