-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński36
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant977
Biblioteczka
Temat mitu Wielkiej Lechii już kiedyś się u mnie pojawił, ale są historie, które regularnie należy wkładać między bajki. Szczególnie te niebezpieczne, bo dla dorosłych.
Dla tych, którzy nie kojarzą pozwolę sobie przypomnieć:
"Rzekome istnienie lechickiego imperium przed państwem Mieszka, świadczyć ma o zakłamywaniu polskiej historii przez Kościół i ukrywaniu przed nami prawdy o dawnej potędze. Wszystko to podobno po to by wmówić nam, że dopiero w 966 za sprawą Chrztu zaczęliśmy znaczyć w Europie cokolwiek. Tymczasem Polacy rzekomo walczyli z Cezarem w Galii i pokonali samego Aleksandra Wielkiego. "To w wielkim skrócie.
Ale skoro nie imperium Wielkiej Lechii, to co? Wojciech Kempa w sposób skrupulatny przeanalizował jak to u nas drzewiej bywało. Nie da się ukryć, że wykonał pracę tytaniczną, bo nie jest to historia prosta czy nienastręczająca problemów.
Jeżeli do tej pory nazwy takie jak Ostrogoci, Wandalowie, kultura łużycka, wielbarska, Lędzianie, Hunowie czy Celtowie jedynie majączyły Wam niejasno pod czerepem, książka ta rozwinie Waszą wiedzę. Przy okazji dowiecie się gdzie fantazja Wincentego Kadłubka zabrnęła za daleko i jaką niedorzecznością jest powoływanie się na "Kronikę Prokosza"(autorstwa zdemaskowanego dawno fałszerza dokumentów, dyplomów i rodowodów Przybysława Dyamentowskiego) piewców tych niestworzonych historii.
Temat mitu Wielkiej Lechii już kiedyś się u mnie pojawił, ale są historie, które regularnie należy wkładać między bajki. Szczególnie te niebezpieczne, bo dla dorosłych.
Dla tych, którzy nie kojarzą pozwolę sobie przypomnieć:
"Rzekome istnienie lechickiego imperium przed państwem Mieszka, świadczyć ma o zakłamywaniu polskiej historii przez Kościół i ukrywaniu przed nami...
„Fortuna kołem się toczy”. Autorem tego powiedzenia był Zenon z Kition, jednoczesny twórca filozofii stoickiej. Nakazuje ona zachować spokój zarówno wobec cierpienia, jak i wobec szczęścia. Namiętności i emocje należy trzymać zawsze na wodzy. Marek Aureliusz był owym nurtem głęboko zafascynowany, jednocześnie wiedział, że postawa taka nie przychodzi bynajmniej bez wysiłku.
„Rozmyślania” zaczynają się od wdzięczności. Cesarz analizuje i dziękuje za nauki otrzymane od napotkanych w życiu osób-rodziny, przyjaciół, nauczycieli. Przyzwyczailiśmy się myśleć, że istnieją zmarnowane szanse czy czas. Czy rzeczywiście? Marek Aureliusz przekonuje, że nawet bolesne doświadczenia są dla nas lekcjami i to właśnie dzięki nim kształtujemy swoje człowieczeństwo. Myśleliście kiedyś w ten sposób? Zastanawialiście się czy faktycznie od ludzi, którzy w ten czy inny sposób Was skrzywdzili, otrzymaliście jedynie zło? Czy tego zła nie da się przekuć w cenną naukę na przyszłość?
Marek Aureliusz daje nam, niczym, wyrozumiały rodzic, prawo do pomyłek. Chociaż wewnętrzne instynkty nazywa „nierozumnymi poruszeniami duszy”, wie że słabości nie sposób uniknąć. Nie gra nieomylnego. Zaznacza także, że błędy często popełniamy wbrew woli lub nieświadomie. „(…)nawet nie wiesz na pewno czy błądzą; wiele rzeczy się bowiem dzieje z powodu przymusu warunków(…)”
Z tych lekcji warto czerpać.
„Fortuna kołem się toczy”. Autorem tego powiedzenia był Zenon z Kition, jednoczesny twórca filozofii stoickiej. Nakazuje ona zachować spokój zarówno wobec cierpienia, jak i wobec szczęścia. Namiętności i emocje należy trzymać zawsze na wodzy. Marek Aureliusz był owym nurtem głęboko zafascynowany, jednocześnie wiedział, że postawa taka nie przychodzi bynajmniej bez wysiłku....
więcej mniej Pokaż mimo to
Słowo jest ułomne. Nie obejmie wszystkiego. Często najmądrzej jest po prostu milczeć. Herman Hesse posiada niespotykaną moc opisywania rzeczy nieopisywalnych.
Każdy, kto zna mnie trochę lepiej, wie że o duchowości rozmawiam rzadko lub nie rozmawiam wcale. Jest to temat, w mojej ocenie, tak intymny dla każdego z nas, że najczęściej wszelkie dyskusje na ten temat stają się po prostu śmieszne.
W przedstawionej historii poznajemy dojrzewającego Emila Sinclaire’a, który na swej drodze spotyka tajemniczego i wymykającego się percepcji Maxa Demiana. Towarzysz prowadzi Emila przez kolejne etapy wewnętrznego buntu i pewnej formy przebudzenia. Niestety, daje nam ono często gorzką świadomością i niewiele więcej. Dla każdego owo przebudzenie będzie pewnie czymś innym, lecz może tylko na pozór? Wszak bywa, że te same zjawiska jedynie nazywamy inaczej.
Hesse, podobnie jak Witkacy, walczył o indywidualność. Szła jednak za tym fatalna ambiwalencja. Głośno krytykował kulturę masową, rozbuchany konsumpcjonizm i sztywne ramy organizacyjne społeczności. Pisał w „Kuracjuszu”: „Czy w pewnych warunkach historycznych i kulturowych, nie jest godniej, szlachetniej i słuszniej zostać psychopatą, niż dostosować się do tych warunków, za cenę poświęcenia wszystkich swoich ideałów(…)”? Z drugiej zaś strony zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że odżegnując się od schematu, skazuje się na „tragizm samotności przebudzonych” i usiłował wieść życie w jego „normalnej” formie.
W książce śledzimy parę protagonistów, lecz tak naprawdę Demiana pewnie każdy z nas musi odkryć w sobie.
Słowo jest ułomne. Nie obejmie wszystkiego. Często najmądrzej jest po prostu milczeć. Herman Hesse posiada niespotykaną moc opisywania rzeczy nieopisywalnych.
Każdy, kto zna mnie trochę lepiej, wie że o duchowości rozmawiam rzadko lub nie rozmawiam wcale. Jest to temat, w mojej ocenie, tak intymny dla każdego z nas, że najczęściej wszelkie dyskusje na ten temat stają się po...
2019-10-29
Kontrowersyjnych postaci w Narodowych Siłach Zbrojnych było wiele. Władysław Kołaciński "Żbik" nie jest wyjątkiem. Czy rzeczywiście miał sporo na sumieniu, czy może padł ofiarą współczesnych przepychanek?
Zacznę od zwrócenia uwagi na ogromny talent retoryczny autora. Książkę czytałam szalenie płynnie, z ogromną przyjemnością, o ile można tak w ogóle pisać o literaturze wojennej. Kołacińskiemu los podsunął wiele ciekawych materiałów do przekazania, ale i on sam był po prostu bardzo sprawnym pisarzem.
Lektura ta przypadnie do gustu szczególnie mieszkańcom Częstochowy i świętokrzyskiego, ale oczywiście nie tylko im. "Żbik" brał udział m.in. w napadzie na Bank Emisyjny w Częstochowie, a w lipcu 1943 roku został aresztowany przez Gestapo i osadzony w więzieniu. Po wielu brutalnych przesłuchaniach, los uśmiechnął się do niego i udało mu się zbiec z transportu do Auschwitz. Przerzucony do powiatu włoszczowskiego, objął dowództwo oddziału partyzantów.
Autor nie szczędzi nam ani swych wzlotów, ani upadków. Wraz z nim przeżywamy radości drobnych zwycięstw, udanych akcji i pełnych w zapasy magazynów. Jednocześnie doświadczamy wraz z nim codziennych dramatów i wyborów przed jakimi staje żołnierz uczestniczący w walkach zbrojnych, a o jakich my dziś pojęcia mieć nie możemy. Co na przykład począć z sierotami po zdrajcy, które będąc w posiadaniu wielu newralgicznych wiadomości mogą być przyczyną śmierci dziesiątek rodzin i ich dzieci? Przed, między innymi, takimi decyzjami stawał "Żbik" i wielu jego towarzyszy. Jaką podjął w tym wypadku? Przekonajcie się sami.
Kołacińskiemu przypisuje się odpowiedzialność za antysemicki pogrom w Przedborzu. Jaka była prawda? Nie czuję się na siłach by to oceniać, ale zapraszam do dyskusji.
Kontrowersyjnych postaci w Narodowych Siłach Zbrojnych było wiele. Władysław Kołaciński "Żbik" nie jest wyjątkiem. Czy rzeczywiście miał sporo na sumieniu, czy może padł ofiarą współczesnych przepychanek?
Zacznę od zwrócenia uwagi na ogromny talent retoryczny autora. Książkę czytałam szalenie płynnie, z ogromną przyjemnością, o ile można tak w ogóle pisać o literaturze...
Po wygranej wojnie rząd amerykański zlecił znanej antropolog Ruth Benedict napisanie książki, której zadaniem miała być zmiana nastawienia Amerykanów wobec podbitej przez nich Japonii. Książka ta, mimo że wydana została 73 lata temu, po dziś dzień zostaje doskonałym przykładem na to, iż możliwe jest rzetelne pisanie o odległych kulturach, nawet jeżeli stopa autora nigdy nie postała na opisywanym lądzie.
Arkadiusz Jabłoński jest wykładowcą mojej siostry na UMK w Toruniu. Jego książka wpadła w moje ręce wraz z innymi lekturami o kraju samurajów, ponieważ przez jakiś czas będą pod moją czujną opieką. Z siostrą zobaczę się dopiero za rok. Dzisiejszej nocy zaczyna swoją podróż na malowniczą wyspę Yakushima.
Jabłoński napisał teksty o tekstach. Po męsku, nic sobie nie robiąc z poprawności politycznej. Poddał szczegółowej analizie m.in. artykuły i książki Joanny Bator oraz innych „znanych i cenionych” kulturoznawców i publicystów prezentujących nam swoją wizję Japonii. „Tym gorzej dla faktów, jeśli nie zgadzają się z jedyną słuszną teorią.”
„Japoński miszmasz” wywołał swego czasu niemały zamęt. Pojawiły się głosy oburzonych feministek oraz „autorytetów”, dla których Japonia składa się wyłącznie z dewiantów, kupujących nałogowo używane majtki nastolatek. Autor prowadzi nas przez niuanse kultury Kraju Wschodzącego Słońca i obala zakorzenione w europejskich głowach nadinterpretacje. Wyśmiewa banalne frazesy, które jakkolwiek doskonale się czyta i jeszcze lepiej sprzedaje, to jednak z prawdą mają niewiele wspólnego. Jak pisze sam Jabłoński o autorce książki „Z pokorą i uniżeniem” Amelie Nothomb, która wpisuje się doskonale w kłamliwą orientalistyczną retorykę : „Narratorka pozostaje sobie nie tylko sterem, żeglarzem i okrętem, ale najwyraźniej także morzem, wiatrem i niebem".
Nagroda Nike, publikacje w Tygodniku Powszechnym czy Wysokich Obcasach nie poświadczają bynajmniej o czyjejś rzetelności. Dywersyfikujmy źródła swojej wiedzy.
Po wygranej wojnie rząd amerykański zlecił znanej antropolog Ruth Benedict napisanie książki, której zadaniem miała być zmiana nastawienia Amerykanów wobec podbitej przez nich Japonii. Książka ta, mimo że wydana została 73 lata temu, po dziś dzień zostaje doskonałym przykładem na to, iż możliwe jest rzetelne pisanie o odległych kulturach, nawet jeżeli stopa autora nigdy nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Do największych stresorów obok śmierci bliskiej osoby, rozwodu czy pobytu w więzieniu, Holmes i Rahe, dwaj psychiatrzy, zaliczają również kredyt hipoteczny.
Inspiracją do napisania książki było samobójstwo 35-letniego ochroniarza, które popełnił z powodu zaciągniętego we frankach kredytu. Osierocił 6-letnią córkę. Odziedziczyła zadłużenie wraz z matką. Czy był wyjątkiem? Bynajmniej. Przypadków było tyle, że zapełniły jeden z rozdziałów książki. Autor, wskazując na statystyki twierdzi, że z tytułu kredytów we frankach(której to waluty nikt z kredytobiorców nie widział na oczy) popełniono ok. 6 tysięcy samobójstw.
Józef Białek przeprowadza dla nas szczegółową analizę procedur mających na celu wyłącznie oszustwo i uczynienie z klientów banków dozgonnych niewolników poprzez wspomniane zadłużenie. Wyobraźcie sobie, że zaciągnęliście 260 tysięcy kredytu. Spłacacie go sumiennie przez 10 lat, a po dekadzie okazuje się, że do spłaty macie jednak 397 tysięcy zł. Nie każdy to wytrzyma.
Czy tylko w Polsce kredyty we frankach stanowią problem. Ależ nie. Przyznać jednak trzeba, że znalazły się rządy, które były w stanie stanąć po stronie oszukanych i mimo larum podniesionego przez banki i straszeniu rzekomymi zawirowaniami systemów, sytuacja została sprawnie opanowana. Przykładem niech będą tu Węgry czy Chorwacja. W Polsce jedna władza bez ogródek deklarowała trzymanie strony banków, a kolejna mydliła frankowiczom oczy, w rzeczywistości jedynie odkładając problem w czasie.
Przy okazji autor wprowadzi nas za kulisy powstawania giełdy oraz światowej finansjery. Poznamy mechanizmy manipulacji jakim poddają nas instytucje bankowe jeszcze zanim przekroczymy próg jakiejkolwiek placówki. Dowiemy się kto i w jakim celu stworzył Bank Rezerwy Federalnej i jaki wpływ miał on na finansowanie zbrojeń obu wojen światowych.
Nazwisk pojawia się niewiele. Wszystko zostaje „w rodzinie”.
Do największych stresorów obok śmierci bliskiej osoby, rozwodu czy pobytu w więzieniu, Holmes i Rahe, dwaj psychiatrzy, zaliczają również kredyt hipoteczny.
Inspiracją do napisania książki było samobójstwo 35-letniego ochroniarza, które popełnił z powodu zaciągniętego we frankach kredytu. Osierocił 6-letnią córkę. Odziedziczyła zadłużenie wraz z matką. Czy był wyjątkiem?...
Czy jesteście sobie w stanie wyobrazić piękną śmierć? Jeśli nie, zanurzcie się w tych przepojonych liryzmem słowach, w tej magii, powolnym nastroju i najwyższej próby niuansach. „Leopard” to powieść absolutnie wyrafinowana.
Od minimalizmu w pełni się odżegnuję. Nie znoszę, nie rozumiem, nie popełniam. Jednocześnie wszelkie wakacyjne „pamiątki” to dla mnie zło największe. Jedynymi wartymi wysiłku są wiktuały oraz książki. W celu zdobycia tych ostatnich wybrałam się do niewielkiej księgarenki w malowniczej Tropei. Włoskiego jeszcze nie opanowałam więc zmuszona byłam szperać w dziale anglojęzycznym. Wybór był jednak oczywisty. Padło na nieśmiertelnego klasyka szczególnie, że poprzedniego dnia właściciel jednej z knajp, żalił się nam(mój mąż biegle włada włoskim), że Garibaldi chciał zjednoczyć małe państewka tylko po to, by przenieść środek ciężkości na północ kraju. Efektem tego(w jego mniemaniu) jest między innymi dzisiejsza marginalizacja gospodarcza regionów południowych. Za kulisami pięknych widoków i obłędnych potraw kryje się brutalna walka o przetrwanie. Kulisami powieści jest właśnie wspomniany wyżej historyczny przełom.
Akcja toczy się niespiesznie. Macie czas by czerpać z błyskotliwego zmysłu analizy Lampedusy. Możecie zachwycić się niepowszednią ironią czy smacznym poczuciem humoru. Pozwólcie by celne spostrzeżenia autora zrzuciły i z Was płaszcz ochronny i były przez chwilę lustrem dla Waszego przyziemnego człowieczeństwa. To bardzo zdrowe. Do tego dostaniecie szanse smakowania spalonych słońcem i przesiąkniętych urodą landszaftów oraz wysmakowanych wnętrz. Będziecie przy tym świadkami nieuniknionego schyłku arystokracji, która ku zaskoczeniu, jest(w pewnym fragmencie) tego świadoma.
Byłam sceptyczna, ale na szczęście dałam się porwać. Zróbcie to samo, choćby po to, by podziwiać majestat śmierci.
Czy jesteście sobie w stanie wyobrazić piękną śmierć? Jeśli nie, zanurzcie się w tych przepojonych liryzmem słowach, w tej magii, powolnym nastroju i najwyższej próby niuansach. „Leopard” to powieść absolutnie wyrafinowana.
Od minimalizmu w pełni się odżegnuję. Nie znoszę, nie rozumiem, nie popełniam. Jednocześnie wszelkie wakacyjne „pamiątki” to dla mnie zło największe....
"Zupa stygnie". To ostatnie słowa zapisane lustrzanym pismem ręką mistrza. Poza zaznaczeniem, że nawet najbardziej nieziemscy z ziemian zmuszeni bywają niekiedy zaspokoić tak proste potrzeby jak głód, znajdziemy na owym dokumencie szkice i notatki dotyczące studium zachowania pola powierzchni trójkąta prostokątnego przy jednoczesnej zmianie długości obu boków przyprostokątnych. Taki był bowiem do końca. Piekielnie ciekawski. Bo czy zastanawialiście się kiedyś jak wygląda język dzięcioła? No właśnie. A Leonardo się zastanawiał.
Walter Isaacson podaje nam Leonarda da Vinci na tacy normalności. Udowadnia, że ta wielka postać, w gruncie rzeczy, niewiele się od nas różniła. Prokrastynacja, lenistwo, rozumienianie się na drobne czy oszukiwanie w CV. Kto z nas tego nie zna, niech pierwszy rzuci kamień. ;) Przy okazji spaceru przez życie i karierę artysty, analizę jego dzieł i znajomości oraz setek notatek i szkiców, autor wyłuskuje dla nas sposób jego działania. Czy możemy chociaż odrobinę upodobnić się do tego geniusza?
Owszem, możemy. Pozwólmy, by lepsze było wrogiem dobrego. I porywajmy się z motyką na słońce. ;)
"Zupa stygnie". To ostatnie słowa zapisane lustrzanym pismem ręką mistrza. Poza zaznaczeniem, że nawet najbardziej nieziemscy z ziemian zmuszeni bywają niekiedy zaspokoić tak proste potrzeby jak głód, znajdziemy na owym dokumencie szkice i notatki dotyczące studium zachowania pola powierzchni trójkąta prostokątnego przy jednoczesnej zmianie długości obu boków...
więcej Pokaż mimo to