Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Staram się wybierać książki, które otrzymuję w prezencie. Jestem wybredny. To był strzał w ciemno (a w dziesiątkę). Natknąłem się w sieci na okładkę, nazwisko i opinię - nie zawierającą streszczenia - kogoś, czyje zdanie wydało mi się sensowne.
Zamówiłem tę książkę w jednym, olbrzymim tomie - 1114 stron, malutką czcionką. Od pierwszych słów wpadłem w zachwyt - to jeszcze ktoś tak pisze! Rozkosz nie mijała, a ja czytałem dalej jednocześnie obawiając się, czy czar nie pryśnie.
Moje obawy na szczęście się nie sprawdziły. Zanurzywszy się w tej rzece ambrozji literackiej płynąłem wciąż zaczarowany aż do przykrego wynurzenia, nie trafiłem na żadne mielizny, nie zawiodłem się nawet przez sekundę. Kamieni milowych, jeśli by tak nazwać zdarzenia w fabule jest tu tylko kilka: wizyta u mentora i w jego bibliotece, dyskoteka i zatrucie, Perez Nuix, Madryt i pożegnanie, choć nie dla Jaime, jego czeka z pewnością coś jeszcze w tej historii...
I choć te kamienie milowe, albo raczej boje (trzymając się wcześniejszej metafory) nie stanowią tylko i wyłącznie pretekstu do snucia rozważań, nie, są same w sobie ciekawymi i istotnymi wydarzeniami w życiu bohatera, to jednak prawdziwie istotne są w tej lekturze rozmyślania Mariasa nad tym co się stało, a co nie, nad tym co się wydarzy, albo wydarzyć może, wreszcie nad tym, co ostatecznie nastąpiło.
Właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że ta recenzja może zniechęcić zamiast zachęcić do czytania... Nie dajcie się zwieść, to tylko mnie nie starcza umiejętności by oddać kunszt i atrakcyjność Twarzy (już dziś)!
Jest to powieść wciągająca bez reszty, wszystkie wątki splatają się w całość (autor, jak jeden z jego bohaterów, nigdy nie gubi wątku), nic nie pozostaje niedokończone lub oderwane, niepotrzebne. Marias jest mistrzem frazy, pisze kunsztownie i jednocześnie przejrzyście, niezależnie od tego z ilu segmentów składają się jego zdania. Czytałem to długo, bo nie ma sensu pędzić przez salę, która jest architektoniczną perłą, w której zgromadzono tak wiele wybitnych dzieł sztuki, która odsyła wielokrotnie do innych sal (książek, filmów, zdarzeń w historii). Często zatem odkładałem tę książkę na chwilę lub chwil kilka by się zamyślić lub poszperać - ja takie uruchamianie czytelnika przez piszącego uwielbiam. Część z wątków, do których Marias odsyła lub które przywołuje była mi znana, z innymi zapoznałem się w trakcie lektury. Książka pełna jest scenariuszy do osobnego rozwinięcia (mimo 1114 stron?), coś, co przypomina mi Ciotkę Julię i skrybę Llosy, tyle że inaczej niż w przypadku tej ostatniej, Twoja twarz nie pozostawia niedosytu. Jest w niej też wiele zabawy językiem, etymologicznych analiz, porównań angielskiego i hiszpańskiego w tym zakresie. Bywa refleksyjna, smutna do łez, ale i przezabawna, chwilami śmiałem się w głos.
Marias z Twoją twarzą jutro dołącza do grona moich najukochańszych pisarzy, albowiem pozwalam sobie odnajdować w ich dorobkach wspólne cechy, które sprawiają mi największą czytelniczą przyjemność. Javier, powitaj zatem Marcela i Zeno, Panowie, oto dołączył do Was ktoś jeszcze, jakże dla mnie nieoczekiwanie...

Staram się wybierać książki, które otrzymuję w prezencie. Jestem wybredny. To był strzał w ciemno (a w dziesiątkę). Natknąłem się w sieci na okładkę, nazwisko i opinię - nie zawierającą streszczenia - kogoś, czyje zdanie wydało mi się sensowne.
Zamówiłem tę książkę w jednym, olbrzymim tomie - 1114 stron, malutką czcionką. Od pierwszych słów wpadłem w zachwyt - to jeszcze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No i jak, stromo?
No, stromo, nostromo, tak, do 300 strony jest tu naprawdę stromo. Kolejnych 300 stron leci się już jednak z górki, a końcówkę czytałem chodząc z przejęcia po pokoju, co nie zdarza mi się często.
Dlaczego wybitna?
Kiedy skończyłem, nie mogłem przestać o niej myśleć. Dopiero na koniec okazało się, jak wielkiego zamysłu realizacji podjął się Conrad. Po ostatniej stronie zajrzałem do przedmowy autora (z reguły tak właśnie robię). I dopiero po zapoznaniu się z genezą Nostromo szeroko otworzyłem oczy.
Conrad był pisarzem, który podejmował się zadań w tym fachu (w jego wydaniu będącym misją) najtrudniejszych. Pełno jest dziś piszących, pojawiających się mimochodem, przy okazji, na chwilę. Każdy kabareciarz, czy felietonistka, a nawet tzw. muzyk z potwornego gatunku disco - polo może dziś napisać "coś", co zostanie mu wydane i stanie się bestsellerem. Pisze się autobiografie i dzienniki, białą poezję, kartki zapełniają puste przestrzenie, rozbite, wielkie czcionki, symbole, rysunki. Rzadko kiedy piszący jest jednocześnie PISARZEM, który podejmuje się realizacji zamierzenia wykraczającego poza jego osobiste doświadczenia.
Conrad napisał coś naprawdę poczytnego w wieku bodajże 54 lat. Mimo doskwierających mu problemów finansowych nie pisał po to, by się podobało (a przynajmniej nie to było jego celem nadrzędnym). Szczerze, po raz kolejny polecam przedmowę do Nostromo, Conrad daje się tam poznać jako człowiek, który ma odpowiedni talent do pisania, tylko - akurat przed Nostromo - nie bardzo miał pisać o czym. Kiedy jednak nadarzyła się sposobność w postaci idei, zamierzenia, zainspirowanego jakimś artykułem w gazecie, a następnie, po kliku latach spotkaniem człowieka, który w opisaną w artykule historię był zamieszany, kiedy więc jakiś mglisty zarys opowieści z jej głębokim sensem, przesłaniem pojawił się w umyśle Conrada, rzecz została przesądzona. Nostromo musiał powstać, a napisać go musiał Conrad.
Być może literatura ta jest dziś trudno przystępna, jak to można przeczytać w opiniach na tej stronie: "w książce nie dzieje się nic", "po 100 stronach o niczym" itd. No cóż, 117 lat minęło od wydania tego tomu, w tym czasie cierpliwość czytelnicza i wyrafinowanie zmieniły się znacząco.
Jestem jednak przekonany, że warto Nostromo poświęcić uwagę i czas.
Natura przewrotów politycznych, egocentryczny lęk, będący źródłem wszelkiej niesprawiedliwości, fatum skarbu, pieniądza, który niszczy dwie, piękne natury ludzkie, miłość zakazana, tragedia, śmierć - wszystko to pojawia się w Nostromo, powieści od początku do końca wymyślonej przez genialny umysł Conrada i poprowadzonej zgodnie z tym zamierzeniem, konsekwentnie, błyskotliwie od pierwszej, do ostatniej strony.

No i jak, stromo?
No, stromo, nostromo, tak, do 300 strony jest tu naprawdę stromo. Kolejnych 300 stron leci się już jednak z górki, a końcówkę czytałem chodząc z przejęcia po pokoju, co nie zdarza mi się często.
Dlaczego wybitna?
Kiedy skończyłem, nie mogłem przestać o niej myśleć. Dopiero na koniec okazało się, jak wielkiego zamysłu realizacji podjął się Conrad. Po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niesamowicie się to czyta. Styl jedyny w swoim rodzaju. Bogactwo językowe, wspaniałe tłumaczenie, jak sądzę, choć pewnie musiałbym to przeczytać w oryginale, by być pewnym. Nie ma tematu tabu. Mimo ukazania się w 1955 r., otwartość autora zaskakuje i dzisiaj. Ale szokujących, obrazoburczych książek było wiele i to nie jest najbardziej interesujące w "Ryżym". Jest to dzieło absolutnie oryginalne, literacka perełka, mógłbym to czytać bez końca. Tylko obawiam się, że takie pisanie nie jest łatwe, że długo tak się pisać nie da. Nasycenie treścią w każdym zdaniu, bezokoliczniku, nawet słowie jest porywające, a jednocześnie nie męczy, tylko zachwyca. Książkę napisał autor chyba w jakimś zupełnie wyjątkowym uniesieniu. Tak zdaje się być w istocie, ponieważ - o ile się zorientowałem - jest to w zasadzie jedyna wartościowa pozycja w dorobku Jamesa Patricka. Jedna, ale za to jaka! Niepowtarzalny jest sposób, w jaki opisuje autor zbliżenia cielesne. W ogóle wszystko dzieje się w świecie "Ryżego" jednocześnie, to, co na zewnątrz rezonuje w środku bohatera bezgranicznym bogactwem skojarzeń. Przytłaczająca jest beznadzieja losu, fatum, z którym Sebastian nie podejmuje nawet walki. Pomimo możliwości, którymi z przyrodzenia dysponuje. Smutek, bieda są w tej książce wręcz namacalne. No i te dialogi, fantastyczne, błyskotliwe, absurdalne. Wreszcie też krótkie, celne i urocze liryki, wyciskające resztki powietrza ze środka, stanowiące esencję rozpaczy, smutku lub ekstazy bohatera. Fantastyczna literatura!

Niesamowicie się to czyta. Styl jedyny w swoim rodzaju. Bogactwo językowe, wspaniałe tłumaczenie, jak sądzę, choć pewnie musiałbym to przeczytać w oryginale, by być pewnym. Nie ma tematu tabu. Mimo ukazania się w 1955 r., otwartość autora zaskakuje i dzisiaj. Ale szokujących, obrazoburczych książek było wiele i to nie jest najbardziej interesujące w "Ryżym". Jest to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cenię sobie Irwina Shawa, jego twórczość mnie cieszy.
Nie jest to literatura najwyższych lotów, nawet nie potrafię tego wytłumaczyć, to się po prostu czuje. W porównaniu z "Na zachodzie bez zmian", czy "Podróżą do kresu nocy" jest to literatura mniej artystyczna. Ale chwyta za serce. Chwilami nawet mocniej, skuteczniej, niż te dzieła, które uznawane są za arcy.
"Dosięgnąć szczytu", "Lucy Crown", "Chleb na wody płynące" i wreszcie "Młode Lwy". Z nich wszystkich najbardziej wartościowa literacko jest według mnie Lucy. Jednak Młode lwy trzymały mnie w napięciu od początku do samego końca.
Nie będę się skupiał na drobnych słabościach. Plusy? Wartka akcja, zgrabnie poprowadzone losy trzech głównych bohaterów (choć nieco banalnie splecione na końcu - jeśli już takie było założenie, to mogłoby to być lepiej pomyślane i staranniej, gruntowniej przygotowane). Jest w tej literaturze coś takiego, że się przez nią pędzi od akcji do akcji, od przyspieszenia tętna do przyspieszenia tętna. Mam tak czytając na przykład Tołstoja, ale już nie (a na pewno dużo rzadziej) Dostojewskiego. Podobało mi się to, że każda z postaci przedstawionych w książce ma coś za uszami, nie jest sztucznie wybielona (choć najbliżej do tego, niestety, Noemu). I to niekiedy naprawdę coś dużego. Natomiast Shaw nikogo nie potępia z powodu okropności, które człowiek jest w stanie uczynić w warunkach wojny. Zło jest banalne, jak pisała Arendt i wyłazi tak z Niemca, jak i z Amerykanina, z Francuza, Brytyjczyka i Polaka.
Perełek jest tu wiele, choćby urlop Christiana w Berlinie, scena opowiedzenia dowcipu z brodą przez młodego żołnierza, uświadomienie mi po co są na wojnie generałowie, historia porucznika Hardenburga i, rozpoczynająca książkę, "przygoda" Margaret w Austrii, z patentem gospodyni na rozrywkę pań nocujących w pensjonacie. Przesłanie jest oczywiste, wojna to zło, które szykujemy sobie sami w naszym niczym nie dającym się usprawiedliwić szaleństwie.

Cenię sobie Irwina Shawa, jego twórczość mnie cieszy.
Nie jest to literatura najwyższych lotów, nawet nie potrafię tego wytłumaczyć, to się po prostu czuje. W porównaniu z "Na zachodzie bez zmian", czy "Podróżą do kresu nocy" jest to literatura mniej artystyczna. Ale chwyta za serce. Chwilami nawet mocniej, skuteczniej, niż te dzieła, które uznawane są za arcy.
"Dosięgnąć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zupełne zaskoczenie, książeczkę (200 stron) wziąłem z półki "dla czytelników" w bibliotece publicznej.
Okazała się perełką pod kilkoma względami. Po pierwsze uwiódł mnie precyzyjny język tej opowiastki, pełen niezwykle trafnych porównań. Po drugie sama historia jest ciekawa, dzieje się zarówno w Europie, jak i w Afryce, co już, samo w sobie ma smaczek. Bohater obraca się tam w męskim towarzystwie, w którym, za sprawą niezbędnej asysty w postaci alkoholu, przeplatają się banalne, towarzyskie frazesy, z prawdami życiowymi. Tych ostatnich zaś pełne są przemyślenia Colmore,a, który z uwagi na kłopoty syna musi zweryfikować swoje dotychczasowe życie. Jest w nim dążenie do odniesienia sukcesu w karierze zawodowej, stagnacja małżeńska i kobieta w tle. Przede wszystkim zaś, po trzecie, chodzi o relacje z synem, o bolesny absurd polegający na tym, że często najdroższy mężczyźnie człowiek (syn dla ojca, ojciec dla syna), pozostaje dla niego zagadką.
Mądra, powściągliwa proza, aktualna zawsze, mimo osadzenia w konkretnym, minionym już czasie i w specyficznym środowisku.

Zupełne zaskoczenie, książeczkę (200 stron) wziąłem z półki "dla czytelników" w bibliotece publicznej.
Okazała się perełką pod kilkoma względami. Po pierwsze uwiódł mnie precyzyjny język tej opowiastki, pełen niezwykle trafnych porównań. Po drugie sama historia jest ciekawa, dzieje się zarówno w Europie, jak i w Afryce, co już, samo w sobie ma smaczek. Bohater obraca się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niedawno skończyłem czterdziestkę. Rzadko już wracam do dzieciństwa. Moje traumy przerobiłem, wybaczyłem krzywdzicielom, skrzywdzonym zadośćuczyniłem, o ile było to możliwe.
Okazało się, że Knausgard, pisząc o swojej najwcześniejszej młodości (do roku 13-go), zabrał mnie w podróż nie tylko do Norwegii, ale i do mojego własnego dzieciństwa.
Przypomniało mi się tak wiele poszczególnych zdarzeń, osób, smaków, zapachów, miejsc. Chwilami czułem łzy, raz ze śmiechu, innym razem nie. Odczuwałem też tęsknotę za tym, co już nie wróci. A także żal po straconych szansach choć myślałem, że mam to już za sobą.
Ile rzeczy zrobiłbym dziś inaczej, lepiej, albo wcale...
Wszystko to podane z dosłownością, jak to u Karla Ovego, niekiedy aż nawet dla mnie zbyt drobiazgową (szczegóły defekacji na przykład).
Dla mnie ten tom trzyma poziom wcześniejszych, a zabiera w podróż w czas tak odległy, że wręcz zapomniany, dzięki tej lekturze na nowo przywołany, przeżyty z dystansu i osobisty, dla każdego inny.

Niedawno skończyłem czterdziestkę. Rzadko już wracam do dzieciństwa. Moje traumy przerobiłem, wybaczyłem krzywdzicielom, skrzywdzonym zadośćuczyniłem, o ile było to możliwe.
Okazało się, że Knausgard, pisząc o swojej najwcześniejszej młodości (do roku 13-go), zabrał mnie w podróż nie tylko do Norwegii, ale i do mojego własnego dzieciństwa.
Przypomniało mi się tak wiele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przymierzałem się do tego od dłuższego czasu, ale zawsze wolałem co innego.
Od pierwszej strony czułem, że jest to coś wyjątkowego. Styl powściągliwy, subtelny, gładki. Od startu do mety wiedziałem, że to talent czystej wody.
Jestem miłośnikiem Prousta, Musila, Svevo. Lubię czytać o mężczyźnie, który zapala papierosa, zaparza kawę i rozmyśla. O ile, oczywiście, myśli te są warte uwagi.
Karl Ove postarał się przekazać swoje uczucia i wspomnienia w taki sposób, by papier czy inny nośnik był jak najmniej zauważalny. To taka relacja prawie bezpośrednia, z niego w czytelnika. Nie wiem jak to robi, nie wiem, czy o to mu właśnie chodziło, czy po prostu tak potrafi. W każdym razie używa słów, zdań jak dźwięków, które wywołują we mnie określone reakcje, wzruszenia, obrzydzenia, zatrwożenia. Gdyby tę książkę streścić, okazałoby się, że w zasadzie niewiele się dzieje. Mimo to nie ma w niej dla mnie dłużyzn, zanudzania, nawet odrobinę. Czułem, że ktoś się do mnie dostał, dobrał, nie było to niemile, chciałem by trwało, tęskniłem za tym w pracy by móc usiąść w swoim fotelu i poddać się magii Karla Ovego. Mam już drugi tom i wkrótce do niego zasiądę.

Przymierzałem się do tego od dłuższego czasu, ale zawsze wolałem co innego.
Od pierwszej strony czułem, że jest to coś wyjątkowego. Styl powściągliwy, subtelny, gładki. Od startu do mety wiedziałem, że to talent czystej wody.
Jestem miłośnikiem Prousta, Musila, Svevo. Lubię czytać o mężczyźnie, który zapala papierosa, zaparza kawę i rozmyśla. O ile, oczywiście, myśli te...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jedna z większych rozkoszy czytelniczych, jakich dane mi było zaznać.
Fenomenalna opowieść, przepiękna literacko, niezwykle mądra, logiczna, urzekająca. Nie ma słabych stron, dosłownie (kartek w książce) i w przenośni. Talent większy, aniżeli Dickens, oczywiście na tyle, na ile mogę to ocenić, a czytałem tylko 2 książki Dickensa i jedną George Eliot. Fabuła wielowątkowa, rozłożysta ale spójna. Postaci niezwykle barwne, niebanalne, prawdziwe, budzące emocje, bliskie czytelnikowi jak osoby żyjące. Plus naprawdę wiele wspaniałych maksym, spostrzeżeń, uwag o charakterze filozoficznym, ale w kontekście naszych, ludzkich codziennych zmagań, wyborów, decyzji, konsekwencji, namiętności i słabości. Uwagi te nie są przy tym podane w jakiś natrętny, dydaktyczny sposób (coś, o co można się ciut, ale naprawdę tylko ciut przyczepić do Fieldinga, czytając Toma Jonesa). Nie ma tu także patosu, jak np. u Stendhala w jego Pustelni Parmeńskiej. W ogóle nie da się tego porównać do-zupełnie płaskiej w porównaniu-Jane Austen, z jej Dumą i Uprzedzeniem.
Genialna książka niezwykłej pisarki, jaką była Mary Ann Evans.

Jedna z większych rozkoszy czytelniczych, jakich dane mi było zaznać.
Fenomenalna opowieść, przepiękna literacko, niezwykle mądra, logiczna, urzekająca. Nie ma słabych stron, dosłownie (kartek w książce) i w przenośni. Talent większy, aniżeli Dickens, oczywiście na tyle, na ile mogę to ocenić, a czytałem tylko 2 książki Dickensa i jedną George Eliot. Fabuła wielowątkowa,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moje czytelnicze życie dzielę na dwa okresy: przed Proustem i po Prouście.
Sądziłem, że na nic przypominającego choćby Prousta już nie natrafię, a tu proszę...
Zeno Cosini mógłby być bohaterem poszukiwania czasu straconego. Literacko oba arcydzieła są zupełnie różne. Bohaterowie obu książek są do siebie jednak bardzo podobni. Jeden i drugi to skrajny egotysta i egocentryk. Obaj są hipochondrykami, nie muszą zarabiać na życie, aspirują do towarzystwa i towarzystwo to opisują. Opisy te są równie wnikliwe i odkrywcze tam, gdzie inni się nie zapuszczają, czyli przy okazji drobiazgów. Motywy postępowania Zeno Cosiniego są wyłożone w sposób przekonywający i sprawiają wrażenie znanych z autopsji. Mimo to zaskakują, jeśli czytający nie jest tak bardzo zapatrzony w siebie, jak Zeno. Niektóre z rozważań Zena zapadły mi w pamięć szczególnie, na przykład pomysł na szczęśliwe życie z żoną, mimo (!) domagającej się uwagi córeczki, którą za każdym razem gdy się tego chce, można od siebie oddalić za pomocą przemyślnego wynalazku. Relacje z żoną, kochankami, lekarzami, przyjaźnie męskie, zarządzanie finansami, słowem to, na co składa się życie jest poddane w tej książce odważnej jak na owe czasy i szczerej analizie. Zupełnie jak u Prousta, któremu przypisuje się nawet niezależne od Freuda odkrycie psychoanalizy.

Moje czytelnicze życie dzielę na dwa okresy: przed Proustem i po Prouście.
Sądziłem, że na nic przypominającego choćby Prousta już nie natrafię, a tu proszę...
Zeno Cosini mógłby być bohaterem poszukiwania czasu straconego. Literacko oba arcydzieła są zupełnie różne. Bohaterowie obu książek są do siebie jednak bardzo podobni. Jeden i drugi to skrajny egotysta i egocentryk....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezależność niezamożnego w warunkach klimatycznych Islandii ma swoją cenę. Jest nią ubóstwo, chłód długich zim, odosobnienie, życie sprowadzające się do podejmowania najbardziej wyczerpujących fizycznie i psychicznie wysiłków, w celu zaspokojenia podstawowych potrzeb. Zbytkiem jest jakakolwiek ozdoba, pożywienie inne, aniżeli zbożowe placki i kawa, co najwyżej z cukrem.
Książka mnie urzekła. Nie nudzi wcale, wciąż jest w niej jakieś napięcie, coś zwiastującego wielkie zdarzenia, które raz nadchodzą, raz nie.
Biartur ostatecznie niezależny nie jest, nie był nigdy, zawsze chciał być. Na jego własnej ziemi, jego własna żona, zjadła w tajemnicy przed nim jego ulubione zwierzę. To była pierwsza katastrofa. Potwierdzenie tego, że wszelka niezależność jest tylko iluzją.
Córka - niecórka, poszukująca miłości, wygnana.
Najstarszy syn przepada w rozległym krajobrazie islandzkiej doliny.
Najmłodszy odchodzi, by wieść własne, niezależne (?) życie w Ameryce.
Średniego kobieta sprowadza na manowce (goni ją zupełnie jak Baron Drzewołaz swoją ukochaną u Italo Calvino).
Książka pełna jest niespodziewanych, krótkich maskym o rzeczach ważnych, błyskotliwych, niebanalnych, pięknych, tym bardziej na tle raczej zwięzłego języka Laxnessa.
Na szczególną uwagę zasługuje podejście bohaterów do religii, katolickiej, pisma świętego, boga i tego, czym dla niego jest człowiek.
Polecam, rzecz piękna nienachalnie, do cichej kontemplacji, niewesoła, mądra, pozostawiająca w pamięci ślad zupełnie odrębny.

Niezależność niezamożnego w warunkach klimatycznych Islandii ma swoją cenę. Jest nią ubóstwo, chłód długich zim, odosobnienie, życie sprowadzające się do podejmowania najbardziej wyczerpujących fizycznie i psychicznie wysiłków, w celu zaspokojenia podstawowych potrzeb. Zbytkiem jest jakakolwiek ozdoba, pożywienie inne, aniżeli zbożowe placki i kawa, co najwyżej z cukrem....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tę książkę, w ogóle odkrycie tego pisarza zawdzięczam "Lubimy czytać". Od początku wiedziałem, że czytam rzecz wspaniałą. Każde zdanie, każda strona są dopieszczone, nieprzegadane, zawierają dokładnie tyle, ile powinny. Początkowo przypominało mi to Marqueza, ale w wydaniu mniej poetyckim, mniej magicznym. Bo ta historia mogła by się wydarzyć naprawdę. O ile istniałby taki drzewostan, bo o barona drzewołaza się nie martwię. Książka przeurocza, pełna barwnych, krwistych postaci. Spotkać taką kobietę jak wybranka Cosima...
Ta książka porusza, czułem się często tak, jakbym miał w ręku perełkę (dbałem o nośnik tego dzieła wyjątkowo przesadnie), coś unikatowego, delikatnego, niespotykanego, utkanego z marzeń. I tak się poczułem, znowu, jak dziecko marzące o dobrym, odważnym i szczęśliwym życiu.

Tę książkę, w ogóle odkrycie tego pisarza zawdzięczam "Lubimy czytać". Od początku wiedziałem, że czytam rzecz wspaniałą. Każde zdanie, każda strona są dopieszczone, nieprzegadane, zawierają dokładnie tyle, ile powinny. Początkowo przypominało mi to Marqueza, ale w wydaniu mniej poetyckim, mniej magicznym. Bo ta historia mogła by się wydarzyć naprawdę. O ile istniałby taki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

TO po prostu trzeba przeczytać.
Błyskotliwość, erudycja, humor, mądrość, spostrzegawczość, świeżość myśli i przede wszystkim tak wielka, nieokiełznana fantazja! Lekkość pióra (nie mylić z infantylnością), łatwość pisania pozwala autorowi za tą fantazją podążać i nie ograniczać się w żaden sposób. Fabuła? Nie ma większego znaczenia. Choć ja ją uwielbiam, dlatego np. chyba jeszcze lepiej niż Sterne'a czytało mi się Fieldinga. Dlatego też, ostatnie strony, opis amorów stryjaszka Toby'ego czytało mi się najlepiej.
Przygoda na dłuższy czas, radziłbym się Tristramem delektować, nie pędzić. Początkowo chyba brakowało mi subtelności, by połapać się w inteligentnym dowcipie autora. Zmysły miałem spaczone memami. Stopniowo rozsmakowałem się w lekturze i nie mogę wyjść z podziwu z jakim wdziękiem można (o ile się potrafi!) opisać najbardziej śmiałe sytuacje damsko - męskie, bez zubażającej dosłowności. Uśmiech często gościł na mojej twarzy.
I Trismegistos... aż mnie korci, by kiedyś oznajmić to imię w USC i ujrzeć minę urzędników ;-)

TO po prostu trzeba przeczytać.
Błyskotliwość, erudycja, humor, mądrość, spostrzegawczość, świeżość myśli i przede wszystkim tak wielka, nieokiełznana fantazja! Lekkość pióra (nie mylić z infantylnością), łatwość pisania pozwala autorowi za tą fantazją podążać i nie ograniczać się w żaden sposób. Fabuła? Nie ma większego znaczenia. Choć ja ją uwielbiam, dlatego np. chyba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałem tę książkę z przyjemnością i zaciekawieniem, a także z licznymi refleksjami. Przeżyłem już zapewne połowę życia, kilka bliskich osób pochowałem, zmagałem się z egocentryzmem i wciąż zmagam, miewam przeróżne ambicje, wiele razy przegrałem, kochałem też i pożądałem. Pamiętnik osoby, która rozlicza się z życiem, jest także szczera wobec adresata (Marka Aureliusza, o ile pamiętam) i uczciwa wobec siebie na tyle, na ile jest w stanie, był lekturą w sam raz dla mnie. Język do tego precyzyjny, narracja przemyślana, nie wolna od megalomanii, no ale to naturalne biorąc pod uwagę tego, czyj to pamiętnik ma być.
Warto, aczkolwiek niekoniecznie w wieku lat kilkunastu (a może się mylę?).

Czytałem tę książkę z przyjemnością i zaciekawieniem, a także z licznymi refleksjami. Przeżyłem już zapewne połowę życia, kilka bliskich osób pochowałem, zmagałem się z egocentryzmem i wciąż zmagam, miewam przeróżne ambicje, wiele razy przegrałem, kochałem też i pożądałem. Pamiętnik osoby, która rozlicza się z życiem, jest także szczera wobec adresata (Marka Aureliusza, o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miła odmiana po mętnym Faulknerze.
Proza czysta jak brzytwa, przyjemna. Szczególnie zaciekawiła mnie relacja ojca Tomasza i syna Hanno. Żal, że Mann nie pociągnął tematu Toni i jej niespełnionej miłości do Mortena.
Zmagania z obowiązkami, zaniedbania duchowości.
Aż dziw, że napisana w wieku 25 lat. Jakże inna od Czarodziejskiej Góry.
Mój klimat, styl, chyba staroświecki jestem.

Miła odmiana po mętnym Faulknerze.
Proza czysta jak brzytwa, przyjemna. Szczególnie zaciekawiła mnie relacja ojca Tomasza i syna Hanno. Żal, że Mann nie pociągnął tematu Toni i jej niespełnionej miłości do Mortena.
Zmagania z obowiązkami, zaniedbania duchowości.
Aż dziw, że napisana w wieku 25 lat. Jakże inna od Czarodziejskiej Góry.
Mój klimat, styl, chyba staroświecki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Może być", "przeciętna" i "dobra". Kolejne gwiazdki to już "dobra" i wyżej. Dlatego dałem tylko 3 gwiazdki, bo jedynie "słaba" oddaje w jakimś stopniu moje uczucia po lekturze.
Po prostu koszmar. Przeczytałem, bo liczyłem, że mnie w końcu porwie, wciągnie, że coś się zazębi, jakaś akcja, wątek, myśli.
Nie twierdzę, że Faulkner słabym pisarzem był. Napisać coś tak zagmatwanego, z czego niewiele na dobrą sprawę wynika, to naprawdę sztuka. Zupełnie serio poza tym twierdzę, że niektóre jego porównania, poezja w prozie sama w sobie była błyskotliwa. Natomiast w tym przepastnym, zamęczającym dziele po prostu przepadła.
Czytałem, że dopiero druga lektura „Absalomie...” pozwala zrozumieć wielkość i piękno tej książki. Możliwe. Ja jednak podziękuję i sięgnę po coś innego.
Styl Faulknera to mniej więcej takie zdania (to tylko stylizacja na Faulknera) :
"I to było wszystko. Albo właściwie nic. I on wiedział, że on wie to równie dobrze jak ona. I właściwie to nie miało sensu. Tego sensu, który ma to, co w cichą, przezroczystą noc ma wszystko albo nic. A może było odwrotnie? Henry był teraz nim, a on Henrym. A obaj byli nimi wszystkimi naraz, w tej jednej, stalowej chwili, trwałej jak ten stary dom, który on, obaj wiedzieli bez słów, o kim mowa, zbudował dla niej, tej jednej, jedynej wielkiej miłości, którą sobie wymarzył. A właściwie wymarzyła mu ją ta mała, stara kukiełka, o czarnej jak proch skórze, o której istnieniu nie wiedzieli prawie nic. Czy to już koniec? Henry. Prawie tak. On. Ale już? Henry. Chyba tak. Sutpen".
I mniej więcej tak przez całą tę wyjątkowo męczącą książkę.
Może jestem na to zwyczajnie za głupi? Cóż, przeżyję to. Czytam po to, by odczuwać przyjemność, a tego w „Absalomie...” było jak na lekarstwo.

"Może być", "przeciętna" i "dobra". Kolejne gwiazdki to już "dobra" i wyżej. Dlatego dałem tylko 3 gwiazdki, bo jedynie "słaba" oddaje w jakimś stopniu moje uczucia po lekturze.
Po prostu koszmar. Przeczytałem, bo liczyłem, że mnie w końcu porwie, wciągnie, że coś się zazębi, jakaś akcja, wątek, myśli.
Nie twierdzę, że Faulkner słabym pisarzem był. Napisać coś tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ojciec katował mnie Słówkami. I Sztaudyngerem. W dobrej wierze. Zapewne tak, jak ja teraz zamęczam moją córkę lekturami, które trzeba przeczytać.
Po wielu latach sam zrozumiałem, że dzieło życia tego człowieka (Boya) to coś jak dorobek Mozarta, podobno tak bogaty (zmarł, o ile pamiętam, w wieku 36 lat), że wielu żyjących dwa razy dłużej od niego, nie mogło marzyć o czymś porównywalnym.
Zafascynował mnie nie tyle zgrabnymi fraszkami, co żmudną pracą tłumacza. Jak można w ogóle podjąć się przetłumaczenia Prousta? I zrobić to z takim rezultatem? Jednoczenie praktykować jako lekarz, pisać regularnie recenzje teatralne, tworzyć własne dzieła. Tę książkę dostałem w prezencie (sugerowanym) po ukończeniu Prousta. Pamiętam zmianę smaku, kiedy zacząłem czytać szósty tom, dostępny w tłumaczeniu Macieja Żurowskiego. Miałem wrażenie, że czytam zupełnie inną książkę...
Szkoda, że 2 ostatnie tomy "W poszukiwaniu straconego czasu", przetłumaczone przez Żeleńskiego zaginęły.
Po "Błaźnie" spodziewałem się nieco więcej informacji na ten temat (tłumaczenie Prousta), ale mimo wszystko nie zawiodłem się. Przeciwnie. Książkę czyta się bardzo lekko, nie ma dłużyzn, zawiera, jak tego typu pozycja powinna, wiele informacji o tworzących w tamtym czasie innych wielkich.
Boyowi zawdzięczam bardzo wiele. Prousta, Flauberta, Balzaca, Stendhala, Diderota, Choderlosa. Myślał odważnie, nieszablonowo. Pisał logicznie, nazywał rzeczy po imieniu.
Szkoda, że będąc w Paryżu nie miał sposobności spotkać się z Marcelem osobiście.

Ojciec katował mnie Słówkami. I Sztaudyngerem. W dobrej wierze. Zapewne tak, jak ja teraz zamęczam moją córkę lekturami, które trzeba przeczytać.
Po wielu latach sam zrozumiałem, że dzieło życia tego człowieka (Boya) to coś jak dorobek Mozarta, podobno tak bogaty (zmarł, o ile pamiętam, w wieku 36 lat), że wielu żyjących dwa razy dłużej od niego, nie mogło marzyć o czymś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja ulubiona pozycja u Kafki. Piękna, przygodowa, zabawna. Motyw wyklęcia przez stryja, tułaczka mógłby zainspirować Ellisona, kiedy pisał swojego "Niewidzialnego Człowieka". W każdym razie przyjemność palce lizać, nie można się oderwać.

Moja ulubiona pozycja u Kafki. Piękna, przygodowa, zabawna. Motyw wyklęcia przez stryja, tułaczka mógłby zainspirować Ellisona, kiedy pisał swojego "Niewidzialnego Człowieka". W każdym razie przyjemność palce lizać, nie można się oderwać.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzisiaj nie wypada się pokazywać bez grzejnika na brzuchu. A że we łbie kiełbie? W duszy hula wiatr? Nieważne.
Do czasu. Prędzej czy później często okazuje się, że pompki nie wystarczą. Najczęściej wtedy, kiedy się wpadnie... w dziurę w bruku (jak pisze Meszuge).
Książka w przystępny, logiczny (jak brzytwa) sposób obala codzienne usprawiedliwienia dla byle jakiego życia. Odradza zaczarowywania rzeczywistości, bo to po prostu nie działa. Jest o duchowości praktycznej, a więc obecnej w każdej dziedzinie życia. Niezależnie od tego czy i ewentualnie w co wierzysz. Bardzo ciekawa, przemyślana struktura i układ tekstów. I co warte podkreślenia: bez pompatyczności, z humorem. Czy można być świadomie bezinteresownym? Rozpoznawanie intencji (po co to robić?), moralna i emocjonalna stałość, konieczne cierpienie, jaką rolę pełni w moim życiu telewizja, czy naprawdę "nie mam czasu" i tak dalej. Plus wiele cytatów i odesłań do innych poszukiwań, które przecież po takiej lekturze są nieuniknione w celu rozwoju duchowego, oprócz robienia pompek, które naturalnie także polecam ;-)

Dzisiaj nie wypada się pokazywać bez grzejnika na brzuchu. A że we łbie kiełbie? W duszy hula wiatr? Nieważne.
Do czasu. Prędzej czy później często okazuje się, że pompki nie wystarczą. Najczęściej wtedy, kiedy się wpadnie... w dziurę w bruku (jak pisze Meszuge).
Książka w przystępny, logiczny (jak brzytwa) sposób obala codzienne usprawiedliwienia dla byle jakiego życia....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zalewają mnie, prawie wskakują mi na kark w księgarniach te wszystkie, thrillery, kryminały spod znaku pały. Głównie z zagranicy, ale jest też kilku polskich szmirowatych. Oczywiście nie twierdzę, że wszystkie są do niczego, ale zbyt wielu uwierzyło, że najlepszym i najprostszym pomysłem na samorealizację jest napisanie powieści z dreszczykiem.
Królewna jest w tym wszystkim po prostu zjawiskiem, pod każdym względem. Polot, lekkie, ale nie infantylne pióro, jednocześnie erudycja Seippa, niebanalna fabuła z elementami magii. Wszystko w takim wydaniu, że nie razi, a bawi, cieszy. Jest też trochę śmiałego, ale nie tandetnego seksu. W sumie klasa, ekstraklasa.

Zalewają mnie, prawie wskakują mi na kark w księgarniach te wszystkie, thrillery, kryminały spod znaku pały. Głównie z zagranicy, ale jest też kilku polskich szmirowatych. Oczywiście nie twierdzę, że wszystkie są do niczego, ale zbyt wielu uwierzyło, że najlepszym i najprostszym pomysłem na samorealizację jest napisanie powieści z dreszczykiem.
Królewna jest w tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niesamowicie wiarygodny opis żmudnych starań początkującego piszącego o publikację. Niezłomny charakter, zawsze taki chciałem być. Warsztatowo perełka. Kiedy poznałem życiorys Jacka Londona (fascynujący chyba jeszcze bardziej, aniżeli historia Martina) książka zyskała status zupełnie wyjątkowej. Stoi na najmojszej półce, obok innych najmojszych.
Hamsun pisał o tym także, w "Głodzie", ale Martin zdecydowanie bardziej przyciąga, aniżeli mieszkaniec Christianii.

Niesamowicie wiarygodny opis żmudnych starań początkującego piszącego o publikację. Niezłomny charakter, zawsze taki chciałem być. Warsztatowo perełka. Kiedy poznałem życiorys Jacka Londona (fascynujący chyba jeszcze bardziej, aniżeli historia Martina) książka zyskała status zupełnie wyjątkowej. Stoi na najmojszej półce, obok innych najmojszych.
Hamsun pisał o tym także, w...

więcej Pokaż mimo to