-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać442 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2014-12-25
2014-12-22
2014-12-14
2014-12-09
2014-12-01
2014-12-06
2014-09
2014-10
2014-09
2014-08-25
Recenzja znajduje się także na blogu:http://recenzentka-carrie.blogspot.com/
"Zabił się, bo kochał życie."
"Złodziejkę książek" miałam w planach, bo słyszałam, że to cudowna książka, ale cały czas odkładałam lekturę "Złodziejki..." i w końcu dzięki BKK sięgnęłam po tę pozycje. Ci, którzy dyskutowali na temat książki Zusaka w Blogowym Klubie Książki znają moją opinię na temat książki, dla pozostałych mam recenzje.
Mimo że język jest zwyczajny i prosty pokochałam styl Zusaka. To jak pisze jest po prostu magiczne! Nie mogłam oderwać się od "Złodziejki..." i to nie tylko zasługa historii, która złapała mnie w swoje sidła, ale też języka. Historia mnie złapała a język sprawił, że nie chciałam uciekać.
"Drobna uwaga. Na pewno umrzecie."
Książka jest jedyna w swoim rodzaju dzięki narracji, którą prowadzi Śmierć. Nie to nie jest pomyłka, nie nie kłamię i nie robię sobie żartów. Historię Liesel opowiada Śmierć we własnej osobie. Śmierć, która jest barziej ludzka niż mogłoby się wydawać, Śmierć, która opowiada o tym co robi, Śmierć, która w opowiadanej przez siebie historii lubi zdradzać dalszą fabułę, Śmierć, która jest szczera do bólu.
Nigdy nie sądziłam, że historia dziewczynki młodszej ode mnie może mnie tak zaciekawić. Zwykle sceptycznie podchodzę do powieści, w których bohaterami są dzieci, ale Liesel była inna, była wyjątkowa. Zmieniła ją sytuacja, w której się znalazła. W trakcie czytania nie myślałam ile Liesel ma lat, czasami miałam wrażenie, że jest dorosła. Uwielbiam Liesel za jej miłość do książek, za jej wrażliwość i stosunek do innych ludzi.
W "Złodziejce książek" jest cała masa bohaterów, których z łatwością można polubić. Zusak pokazał, że nie każdy Niemiec był złym nazistą, pokazał zwykłych ludzi, którzy po prostu chcieli przetrwać. Hans i Rosa byli najwspanialszymi rodzicami zastępczymi dla Liesel. Hans kochający i czuły ujął mnie od razu, do Rosy musiałam się przekonać, bo z początku myślałam, że będzie okropną kobietą, ale okazała się czułą kobietą, która swoje uczucia okazywała inaczej.
Rudy, który był wspaniałym przyjacielem Liesel, marzycielem i chłopcem, który zasługiwał na więcej. Max, który ujął mnie swoim spokojem i bezwarunkową przyjaźnią.
"Z nieznanych mi powodów umierający zawsze zadają pytania, na które znają odpowiedź. Może dlatego, że przed śmiercią muszą się upewnić, że jednak mieli rację."
Po "Złodziejce książek" spodziewałam się czegoś innego, w sumie nawet nie wiem czego, może myślałam, że Liesel będzie kradła książki inaczej niż to robiła, może myślałam, że książka nie poruszy mnie, tak jako to zrobiła.
Pokochałam Leisel i jej historię, Zusak pozwolił mi spojrzeć inaczej na drugą wojnę światową. Autor dostarczył mi wielu wzruszeń, szczęścia i smutku za co bardzo mu dziękuję. "Złodziejka książek" to książka wyjątkowa, którą powinno przeczytaj jak najwięcej osób.
Recenzja znajduje się także na blogu:http://recenzentka-carrie.blogspot.com/
"Zabił się, bo kochał życie."
"Złodziejkę książek" miałam w planach, bo słyszałam, że to cudowna książka, ale cały czas odkładałam lekturę "Złodziejki..." i w końcu dzięki BKK sięgnęłam po tę pozycje. Ci, którzy dyskutowali na temat książki Zusaka w Blogowym Klubie Książki znają moją opinię...
2014-08-11
Na finał trylogii Veroniki Rossi czekałam ponad pół roku i gdy książka trafiła w moje łapki jak najszybciej zabrałam się za czytanie. Dwie poprzednie części wysoko postawiły poprzeczkę i miałam nadzieję, że "Wielki Błękit" sprosta moim oczekiwaniom. Już na początku mogę wyznać, że pani Rossi spisała się doskonale, zwieńczając swoją trylogię pełnym akcji i emocji zakończeniem.
"Wszyscy jesteśmy zdolni do strasznych rzeczy, Soren. Ale możemy naprawiać swoje błędy [...] Muszę w to wierzyć. W przeciwnym razie co nam zostanie?"
Jakie słowo idealnie opisuje "Wielki Błękit? Akcja! Podczas czytania nie ma dłuższego momentu odpoczynku, co chwilę coś się dzieje, następują kolejne zwroty akcji. Na szczęście autorka dała swoim bohaterom trochę odetchnąć i zaserwowała im kilka chwil w spokoju i samotności.
Prosty i lekki styl Rossi tylko umilał mi lekturę. Książkę przeczytałam w ekspresowym tempie, nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do końca. Autorka świetnie poradziła sobie z opisywaniem uczuć, niepewność, strach, miłość - bardzo dobrze oddała wszystkie te odczucia.
"- Próbowałem ci powiedzieć - wyszeptał - że widzę cię wszędzie. Nie istnieje słowo, które by do ciebie pasowało, bo jesteś dla mnie wszystkim."
Uwielbiam bohaterów trylogii "Przez burzę ognia"! Aria nie jest bohaterką, która będzie chowała się za plecami mężczyzn lub unikała konfrontacji. Dziewczyna bierze sprawy w swoje ręce i to w niej lubię. Mogę zdradzić, że autorka rozwiązała pewną sprawę związaną z przeszłością Arii. Bohaterka razem z Perrym tworzą bardzo graną i uroczą parę. Mimo że główny męski bohater nie porwał mnie za bardzo, polubiłam go, w szczególności za odwagę.
Postacią, którą uwielbiam jest Roar. Chłopak w ostatnich tomach przeszedł dużo i przechodzi małe załamanie, ale nadal jest tym samym opiekuńczym i sarkastycznym chłopakiem. Jego potyczki słowne z Sorenem nie raz doprowadzały mnie do śmiechu!
"- Przyglądała mi się, kiedy przebieraliśmy się w mundury.
- Przyglądała ci się, bo masz posturę byka.
Soren zaśmiał się nerwowo.
- Myślisz, że to dobrze?
- Może i byłoby dobrze, gdyby była krową."
Zakończenie podobało mi się, w szczególności ostatnie zdanie. Może autorka zapomniała o czymś powiedzieć, ale nie obchodzi mnie to, bo ostatnie strony były tak piękne, że zapomniałam o wszystkich pytaniach w mojej głowie.
Autorka wiele razy mnie wzruszyła, zaskoczyła, rozśmieszyła, sprawiła, że cieszyłam się jak głupia lub byłam przygnębiona. Bardzo dziękuję Veronice Rossi za wszystkie emocje podczas czytania, za wspaniałych bohaterów, za cudowny, ale przerażający świat, za trzy tomy wspaniałych przeżyć. Będę polecała trylogię "Przez burzę ognia" każdemu, bo to ciekawa i warta uwagi historia.
Na finał trylogii Veroniki Rossi czekałam ponad pół roku i gdy książka trafiła w moje łapki jak najszybciej zabrałam się za czytanie. Dwie poprzednie części wysoko postawiły poprzeczkę i miałam nadzieję, że "Wielki Błękit" sprosta moim oczekiwaniom. Już na początku mogę wyznać, że pani Rossi spisała się doskonale, zwieńczając swoją trylogię pełnym akcji i emocji...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-04
Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com
O "Grze o tron" słyszał chyba każdy, za serial chciałam się zabrać od dawna a na książkę polowałam od miesięcy, bo w mojej bibliotece jest tylko jeden egzemplarz i przez cały czas był w obiegu. W końcu udało mi się wypożyczyć dzieło Martina, które czytałam, oglądając w tym samym czasie pierwszy sezon serialu. I muszę Wam wyznać, że dzięki serialowi bardziej połapałam się kto jest kim, bo postaci jest cała masa. Gdy nie mogłam skojarzyć kim jest jakaś osoba udawało mi się skojarzyć ją z grającym go aktorem i wtedy już wszystko wiedziałam. Oglądanie serialu przed czytaniem w tym przypadku okazało się zbawienne, bo z zapamiętywanie postaci jest duży problem.
"W grze o tron zwycięża się albo umiera. Nie ma ziemi niczyjej."
"Gra o tron" z początku troszkę mnie znudziła, niewiele się działo, ale z czasem jak akcja zaczęła się rozwijać to z coraz większym zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów.
Jako, że styl Martina jest prosty i przystępny "Grę o tron" czyta się szybko i prawie bezproblemowo. W czym jest problem? Z postaciami i rodami!
Ciężko jest zapamiętać tak wiele postaci i rodów, na chwilę obecną pamiętam tylko tych najważniejszych. Kolejne tomy pomogą mi w zapamiętywaniu kolejnych nazwisk.
"Nigdy nie zapominaj o tym, kim jesteś, bo świat na pewno o tym nie zapomni. Uczyń z tego swoją siłę, a wtedy przestanie to być twoim słabym punktem. Zrób z tego swoją zbroję, a nikt nie użyje tego przeciwko tobie."
Narracja trzecioosobowa podzielona jest na ośmiu bohaterów: Brana Starka, Aryę Stark, Eddarda Starka, Sanse Stark, Catelyn Stark, Jona Snowa, Tyriona Lannistera i Daenerys Targaryen.
Których bohaterów polubiłam, a których nie za bardzo?
Dany, ostatnią z rodu Targaryenówu polubiłam. Jej przemiana na kartach powieści bardzo mi się podobała, z przerażonej dziewczynki w silną i władczą młodą kobietę. Do moich ulubieńców zalicza się Tyrion, tego karła lubią chyba wszyscy, za szczerość, poczucie humoru, dystans do siebie i dobroć. Moim ulubionym Starkiem jest Arya. Ile ta dziewczyna ma w sobie ognia i odwagi! Mimo młodego wieku zachowała zimną krew i nie chciała być damą, z czego wynikało wiele śmiesznych sytuacji.
Neda polubiłam, ale nie pochwalałam wielu jego wyborów. Jona Snowa, bękarta Neda polubiłam i to bardzo, za odwagę i to, że potrafił znieść tak wiele.
Sansa jest bohaterką, o której zmieniałam zdanie w trakcie czytania. Z początku była mi obojętna, później mnie irytowała a pod koniec książki zapałałam do niej większą sympatią.
Do Catelyn i Brana Starków jestem obojętna, nie zachwycili mnie, ale nie pałam do nich nienawiścią.
Skoro już o nienawiści mowa to kogo nie cierpi większość osób, czytających "Grę o tron"? Joffrey'a! Z każdym kolejnym jego pojawieniem się denerwował mnie coraz bardziej. Mogę szczerze powiedzieć, że nienawidzę Joffrey'a. Nawet Cersei bardziej lubię niż jego! Ona przynajmniej chce chronić tych, których kocha a Joffrey jest tyranem, żądnym władzy, posłuszeństwa i krwi.
"Strach tnie głębiej niż miecze."
"Gra o tron" jest książką wartą przeczytania. Pełno postaci, pełno wątków i pełno szczegółów do zapamiętania. Dziwie się, że autor się sam w tym wszystkim nie pogubił!
"Gra o tron" zaliczana jest do fantastyki, ale na razie niewiele było fantastyki, w kolejnych tomach zapewne będzie jej troszkę więcej.
Jeżeli mogę dać dwie małe rady dla tych, którzy nie czytali to: nie przywiązujcie się za bardzo do bohaterów, zginą prędzej czy później i jeżeli macie możliwość to obejrzyjcie pierwszy sezon serialu przed rozpoczęciem tektury, w trakcie czytania lub po przeczytaniu, pomoże to Wam bardziej ogarnąć świat stworzony przez Martina, może będziecie mieli mniej zaskoczeń, ale ułatwi Wam to wiele spraw.
Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com
O "Grze o tron" słyszał chyba każdy, za serial chciałam się zabrać od dawna a na książkę polowałam od miesięcy, bo w mojej bibliotece jest tylko jeden egzemplarz i przez cały czas był w obiegu. W końcu udało mi się wypożyczyć dzieło Martina, które czytałam, oglądając w tym samym czasie pierwszy...
2014-07-26
Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com
"Dumę i uprzedzenie" miałam w planach od dawna, bo czytałam wiele pochlebnych opinii na temat tej książki. Moje czytanie dzieła Austen przyśpieszył Blogowy Klub Książki (wszystkich serdecznie zapraszam do zapisania się :)), w którym "Duma..." była i nadal jest podmiotem pierwszej dyskusji.
Byłam zaskoczona, że akcja nie toczy się głównie wokół pana Darcy'ego i Elżbiety, wszyscy wokół tak zachwycali się miłością tych dwojga, że myślałam, że książka Austen to romans w najczystszej postaci. Jak bardzo się myliłam! Jane Austen zaserwowała mi książkę pokazującą jak wyglądało życie w jej czasach z perspektyw młodych kobiet, myślących o zamążpójściu i ich rodzin.
O stylu pisarki można pisać i pisać. To, że Austen pisze świetnie, wie każdy kto przeczytał choć jedną jej książkę. Mimo że z początku ciężko było mi się przestawić na sposób wyrażania się autorki to po pewnym czasie przywykłam do innego stylu i mogłam delektować się cudownością języka Austen. Język, którym napisana jest powieść całkowicie mnie oczarował i stwarzał niesamowity klimat!
Czytając "Dumę..." nie byłam zaskakiwana wiele razy, może zdarzyły się dwa momenty, które mnie zaskoczyły. Wszystko opisane było tak, że z łatwością można było przewidzieć kolejne wydarzenia.
"Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony."
Bohaterów albo polubiłam albo znienawidziłam. Niektórzy byli wspaniali a niektórzy irytowali mnie tak, że miałam ochotę rwać włosy z głowy.
Denerwującą bohaterką była pani Bennet. Irytująca, fałszywa i głupia kobieta. Nie cierpiałam jej od początku do końca. Ale tacy bohaterowie też są potrzebni i pani Bennet w roli irytującej postaci spisała się po mistrzowsku.
Wśród sióstr Bennet moją faworytką jest Jane, urocza i dobra Jane. Może była trochę naiwna, ale to, że potrafiła w każdym dostrzec dobre cechy mnie ujęło. Do tego tworzyła uroczą parę z Bingleyem!
Bardzo podobała mi się relacja Elżbiety i Jane. Cudowne siostry!
A teraz ponarzekam na pana Darcy'ego! Dlaczego? Bo wszyscy tak się zachwycali panem Darcy'm i myślałam, że to niemożliwe, że jest aż tak cudowny, no i mnie rozczarował. Z początku ze swoją dumą i arogancją był intrygujący, ale później gdzieś zatracił te cechy i stał się całkowicie inny! Rozumiem, że zmienił się pod wpływem miłości i to po części mi się podobało, a gdyby pozostał trochę dumny i arogancki to stałby się moim faworytem!
Postać Elżbiety przypadła mi do gustu. Bohaterka inteligentna, mająca własne zdanie zawsze będzie mi się podobała.
Niestety miłość Lizzy i pana Darcy'ego mnie nie poruszyła. Nie czułam tego! Wyczuwałam trochę sztuczności i jakiegoś dystansu między nimi, coś mi tam nie pasowało.
"Daremnie walczyłem ze sobą. Nie poradzę, nie zdławię mego uczucia. Pozwól mi, pani, wyznać, jak gorąco cię wielbię i kocham."
"Duma i uprzedzenie" jest książką dobrą, ale nie zachwycającą, przynajmniej w moim odczuciu. Mimo że miałam kilka zastrzeżeń to książka mi się podobało i dobrze mi się ją czytało. Książka Austen to klasyka a z klasyką jest różnie. Jedni ją lubią, inni jej nienawidzą.
Kiedyś na pewno powrócę do "Dumy i uprzedzenia" i zrobię to z uśmiechem na ustach!
Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com
"Dumę i uprzedzenie" miałam w planach od dawna, bo czytałam wiele pochlebnych opinii na temat tej książki. Moje czytanie dzieła Austen przyśpieszył Blogowy Klub Książki (wszystkich serdecznie zapraszam do zapisania się :)), w którym "Duma..." była i nadal jest podmiotem pierwszej dyskusji.
...
2014-07-13
Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/
Kiedy sięgnęłam po "Elitę"? Niemal od razu po lekturze "Rywalek"! Musiałam poznać dalsze losy Ami jak najszybciej.
W "Elicie" trochę lepiej poznajemy pozostałe uczestniczki Eliminacji, chociaż ja z miłą chęcią przyjrzałabym się im jeszcze bliżej a nie skupiałabym się aż tak na Ami. Lubię Mer, naprawdę, ale w tej części miałam jej już trochę dosyć. Jej ciągłe wątpliwości, zazdrość i niezdecydowanie zaczynały być denerwujące i sprawiały, że co jakiś czas wywracałam oczami. Czytałam dalej, bo trylogia pani Cass ma w sobie coś takiego, że nie można oderwać się od czytania. Nie wiem czy to przez lekki styl autorki czy królewski, wręcz magiczny klimat, który stworzyła, ale nie mogłam oderwać się od lektury.
W "Elicie" nie jest już tak kolorowo jak w "Rywalkach", tajemnice wychodzą na jaw, ludzie pokazują swoje prawdziwe oblicze a czytelnik zaczyna zastanawiać się komu może zaufać.
Za nutę brutalności i bezwzględności bardzo dziękuję autorce. Na to czekałam! Mimo że niemal popłakałam się przy jednej ze scen to ciesze się, że się pojawiła. Wreszcie widać zło wychodzące zza murów pałacu.
A wracając do bohaterów. Na Ami już ponarzekałam, ale to nie jest tak, że wszystko co robiła w "Elicie" zaliczam na minus. Nadal uwielbiam jej zawziętość w walce o zmiany, jej pomysł zaproponowany pod koniec książki zaskoczył mnie i wywołał uśmiech na mojej twarzy.
Dawno nie byłam tak rozdarta pomiędzy dwójką męskich bohaterów! Nic dziwnego, że America nie potrafi się zdecydować, którego wybrać. Raz byłam po stronie Maxona a raz kibicowałam Aspenowi.
Maxon robił w tej części rzeczy, za które z chęcią walnęłabym go po głowie i porządnie bym na niego nakrzyczała, ale z drugiej strony był taki wyrozumiały i kochany! I jeszcze ta tajemnica! Nic nie zdradzę, ale będziecie bardzo zaskoczeni, gdy poznacie prawdę. Uwielbiam takie postaci jak książę Illei. Maxon łączy w sobie wiele sprzeczności, tak jak prawdziwi ludzie, co czyni go bardzo realistycznym bohaterem.
Aspen jest dla mnie trochę nijaki. Wszystko wybacza, wszystko rozumie i zawsze jest przy Mer, gdy ona go potrzebuje. Muszę przyznać, że ujmuję mnie jego dobroć i zaangażowanie w prace.
"-Poddaję się. Przepraszam, Ami, jesteś taka cierpliwa, ale ja sama nie mogę słuchać, jak gram. To brzmi, jakby fortepian na coś chorował.
-Szczerze mówiąc, bardziej jakby umierał."
Moim ulubionym wątkiem jest wątek rebeliantów! I mimo że w tej części jest o nich trochę więcej to dla mnie to nadal za mało! Nie wystarczy mi kilka ataków na pałac i dziwna sytuacja w lesie, aby zaspokoić moją ciekawość. Czego oni szukają? Kiedy autorka zdradzi coś więcej? Ja chce więcej rebeliantów, liczę na panią, pani Cass w "Jedynej"!
Końcówka trzyma w napięciu. Do końca nie wiedziałam jak skończy się "Elita". I nie jestem pewna czy zakończenie, które nie zostało zaserwowane nie byłoby lepsze. Miałam już swoje przypuszczenia, co by mogło się stać gdyby skończyło się inaczej niż się skończyło i naprawdę podobało mi się to na co wpadłam.Jednak, z drugiej strony gdyby skończyło się tak jak myślałam, ze się skończy książka straciłaby swój niepowtarzalny klimat.
"Ponieważ teraz należałam do niego. Wiedziałam to. Nigdy nie byłam niczego tak pewna."
"Elita" jest dobrą kontynuacją "Rywalek", jednak pierwsza część przygód Ami podobała mi się nieco bardziej. Teraz czekam na rozwiązanie wszystkich spraw w "Jedynej", już się boje co pani Cass wymyśliła na zakończenie trylogii. Liczę na wiele wzruszeń, zaskoczeń i duży udział rebeliantów w ostatniej części.
Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/
Kiedy sięgnęłam po "Elitę"? Niemal od razu po lekturze "Rywalek"! Musiałam poznać dalsze losy Ami jak najszybciej.
W "Elicie" trochę lepiej poznajemy pozostałe uczestniczki Eliminacji, chociaż ja z miłą chęcią przyjrzałabym się im jeszcze bliżej a nie skupiałabym się aż tak na Ami. Lubię...
2014-07-10
Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/
O "Rywalkach" było bardzo głośno. Książka pani Cass wyskakiwała z każdego zakamarka internetu, w końcu i ja uległam pozytywnym opiniom, ciekawemu opisowi i cudownej okładce.
"To, co dla mnie wydawało się czymś niewiele lepszym od programu rozrywkowego w telewizji, dla niego było jedyną szansą na szczęście."
Na początku niewiele się dzieje. Poznajemy Americę, jej rodzinę, otoczenie i sekretną miłość, Aspena. Mimo że niewiele się działo to od razu polubiłam tę historię. Nie wiem czy to zasługa prostego i lekkiego stylu pani Cass czy charakteru Ameriki, ale pędziłam przez kolejne strony zdecydowanie za szybko! Zanim zdążyłam podnieść głowę znad książki byłam już w połowie i przeczytałabym ją jednym tchem, gdybym nie była na wyjeździe, na którym zwiedzałam.
Bohaterowie to mocny punkt "Rywalek". Autorka stworzyła postacie, które uwielbiam, nienawidzę, bądź żywię wobec nich mieszane uczucia. Cała gama uczuć! Ami zyskała moją sympatię już na samym początku, uwielbiam ją za jej upartość, zadziorność, wrażliwość i nieustępliwość. Trochę mniej lubię ją za jej niezdecydowanie, ale w tej części nie było aż tak widać tej cechy.
Maxon od pierwszego spotkania z Ami, które było jedną z najlepszych scen w książce, skradł moje serce. Spokój i cierpliwość - te dwa słowa idealnie opisują księcia Illei. No, może jeszcze wrodzony czar i szczerość.
Jeżeli chodzi o Aspena to nie wyrobiłam sobie na jego temat zdania. Było go po prostu za mało! Ale swoim bezwarunkowym oddaniem i miłością do Mer bardzo mi zaimponował.
Uwielbiam rodzinę Ami. W szczególności May, której radość i optymizm sprawiał, że z twarzy nie schodził mi uśmiech.
Mało informacji o pozostałych dziewczętach biorących udział w Eliminacjach trochę mi przeszkadzał. Autorka skupiła się głównie na Americe, jej najlepszej przyjaciółce Marlee i Celeste, największym wrogu Ami. Brakowało mi choćby cienia informacji o pozostałych dziewczętach, bo o istnieniu niektórych dowiadywałam się dopiero, gdy padało nagle ich imię.
Na uwagę zasługują także pokojówki Ami, które są po prostu cudownymi kobietami, nie da się ich nie lubić!
"Maxon stłumił ponury śmiech.
-Ale ty nie, więc nie miałaś absolutnie żadnych oporów przed walnięciem mnie w krocze, tak?
-Celowałam w udo!"
Co mi się bardzo podobało i zasługuje na dużą pochwałę? Budowanie relacji między Mer a Maxonem! Od niechęci Ami do księcia, poprzez układ o ich przyjaźni, który sprawił, że naprawdę się zaprzyjaźnili aż do czegoś więcej. Nie powiem, że już teraz jest to miłość, ale jest to coś więcej niż przyjaźń. Brak nagłości głębokiego uczucia między Ami a Maxonem sprawił, że śledziłam ich relacje z zapartym tchem.
Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że pojawia się trójkąt miłosny. Na razie za bardzo mi nie przeszkadzał, bo autorka skupiła się na relacji Ameriki z Maxonem i dopiero pod koniec Ami zaczyna zdawać sobie sprawę, że będzie musiała wybrać pomiędzy Aspenem a księciem, można powiedzieć, że panowie biorą udział we własnych Eliminacjach.
Zabrakło mi surowości Illei. Niby społeczeństwo podzielone jest na kasty, gdzie jedni są skazani na życie z dnia na dzień a inni żyją w przepychu, ale dlatego, że akcja głównie toczy się w pałacu to nie można odczuć biedy w niższych klasach.
"Dotyk jego warg sprawił, że się uśmiechnęłam, a ten uśmiech pozostał ze mną na długo."
Czy polecam "Rywalki"? Jak najbardziej tak! Mimo że pewnych rzeczy mi brakowało to nie odebrało mi to przyjemności czytania. Ciekawy pomysł, żywa i szczera narracja prowadzona przez Mer sprawia, że "Rywalki" czyta się błyskawicznie. Razem z bohaterką przeżywałam wzruszenia, chwilę radości i smutku. Czekam z utęsknieniem na większe rozwinięcie wątku rebeliantów i na dalsze przygody Mer!
Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/
O "Rywalkach" było bardzo głośno. Książka pani Cass wyskakiwała z każdego zakamarka internetu, w końcu i ja uległam pozytywnym opiniom, ciekawemu opisowi i cudownej okładce.
"To, co dla mnie wydawało się czymś niewiele lepszym od programu rozrywkowego w telewizji, dla niego było jedyną szansą...
2014-07-02
Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/
"Ona, w której złotych oczach płoną ognie Dziewiątego Piekła, uwolni swoją magię w postaci wszystko niszczącej pożogi i tym samym przyniesie światu wybawienie lub pogrąży go w wiecznej ciemności."
"Elyrię..." kupiłam w zeszłoroczne wakacje, w jednym z namiotów z tanimi książkami nad morzem. Książka zwróciła moją uwagę okładką, która jest bardzo charakterystyczna i opisem. Spodziewałam się opowieści o czarownicy, która walczy o życie swoje i innych z pomocą magii, a otrzymałam... coś innego, niestety.
Rozpoczęło się dobrze, tajemniczy początek zachęcił mnie do dalszego czytania, niestety, później coś się zepsuło. Nie wiem do końca co to było, ale mimo że akcja gnała do przodu w dość szybkim tempie to troszkę się wynudziłam. Winą muszę za to obarczyć bohaterów.
Elyria próbuję być odważna i silna, ale przez większość czasu jej to nie wychodzi. Próbuje, próbuje, ale nie daje rady. Brzemię, które na nią spadło okazuje się za ciężkie i dziewczyna ma trudności w zapanowaniu nad magią, która robi z nią co chce. Elyria albo postępuje bezmyślnie, kierując się uczuciami, przez co wpędza w kłopoty siebie i swoich towarzyszy albo inni muszą ratować ją z opresji, bo ona leży zemdlona po użyciu magii. Na szczęście, pod koniec powieści bohaterka zdobyła mój podziw i uznanie.
Autorka bardzo lubi idealizować bohaterów. Wszyscy towarzysze Elyrii są bez skazy i są gotowi poświęcić własne życie w imię życia Elyrii.
Co mnie uderzyło? Obojętność bohaterów na śmierć! Gdy ginie jeden z bohaterów oni tylko o tym napomykają, z początku są źli za to co się stało a później zapominają co się stało i nie wspominają o tym bohaterze nawet jednym słowem!
Styl pani Melzer nie jest nadzwyczajny. Autorka piszę zwyczajnie i prosto. Wprowadzenie narracji trzecioosobowej bardzo mnie ucieszyło, bo mogłam poznawać historię z różnych perspektyw, wiedziałam co się dzieje u Elyrii i Ardana oraz u ich wrogów.
Czas akcji powieści nie jest dokładnie określony, ale skoro występuje tutaj wątek polowania na czarownice to założyłam, że Elyria żyła w czasach średniowiecza. Równie dobrze akcja mogłaby toczyć się w zupełnie innym okresie czasu. Nie czułam klimatu średniowiecza, nawet gdy były sceny w lochach i zamku.
Jak w większości książek młodzieżowych, tak i tutaj występuje wątek miłosny. Piszę o tym z wielkim smutkiem, ale miłość Elyrii i pewnego mężczyzny nie skradła mojego serca. Nie czułam uczucia rodzącego się między nimi, ich relacja wydawała mi się wręcz sztuczna i stworzona na siłę.
Ale, żeby nie było tak, że tylko narzekam, "Elyria, Polowanie na czarownice" ma swoje plusy.
Książkę czyta się błyskawicznie. Dzięki szybko poprowadzonej akcji w szybkim tempie przerzucamy karty powieści, aż docieramy do zaskakującego końca.
Zakończenie bardzo mi się podobało, nawet się wzruszyłam! Nie spodziewałabym się, że właśnie w ten sposób pani Melzer zakończy opowieść o Elyrii, bije brawo za takie rozwiązanie.
"Elyria. Polowanie na czarownice" nie jest książką złą, po prostu autorka w swoim debiucie nie wykorzystała potencjału pomysłu. "Elyria..." jest dobrym czytadłem na letni wieczór, bo jest to opowieść prosta, momentami zaskakująca i pozwalająca na kilka godzin oderwać się od codzienności.
"Wyłączył uczucia. Nie było już zmartwień ani strachu, pozostała jedynie wola zwycięstwa."
Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com/
"Ona, w której złotych oczach płoną ognie Dziewiątego Piekła, uwolni swoją magię w postaci wszystko niszczącej pożogi i tym samym przyniesie światu wybawienie lub pogrąży go w wiecznej ciemności."
"Elyrię..." kupiłam w zeszłoroczne wakacje, w jednym z namiotów z tanimi książkami nad morzem....
2013-12-28
http://recenzentka-carrie.blogspot.com/2014/01/gwiazd-naszych-wina-john-green.html
http://recenzentka-carrie.blogspot.com/2014/01/gwiazd-naszych-wina-john-green.html
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-20
Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com
Serię o Percym Jacksonie autorstwa Ricka Riordana polubiłam, więc nie widziałam powodu dla którego miałabym nie przeczytać pierwszej części "Kronik Rodu Kane" tego autora. Gdy nadarzyła się okazja zapoznania się z "Czerwoną piramidą" skorzystałam. Czy przygody rodzeństwa Kane porwały mnie i sprawiły, że z wielką chęcią chcę poznać kolejne przygody Sadie i Cartera? I tak i nie. Już wyjaśniam dlaczego.
"-Gińcie, wrogowie Ra! - ryknęła Sachmet - Umierajcie w boleściach!
- Ona jest niemal równie irytująca jak ty - powiedziałem Horusowi.
- Niemożliwe - odparł - Z Horusem nikt nie może się równać."
Na plus działa styl autora, który jest prosty i lekki, z łatwością pomaga nam przenieść się w świat przedstawiony. Narracja pierwszoosobowa prowadzona przez dwójkę bohaterów była ciekawym zabiegiem, ale taka narracja jest dobrym rozwiązaniem, gdy postaci są rozdzielone na dłuższy okres czasu, tutaj Sadie i Carter byli cały czas razem, więc po prostu przekazywali (dosłownie) sobie narracje.
Nie mogę nie wspomnieć o niezłym pomyślę autora. Książka jest nagraniem! Tak, dobrze czytacie. Rodzeństwo Kane opowiada swoją historię nagrywając ją na dyktafon, a ktoś po prostu spisał wszystkie ich słowa. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim, więc pomysł zaciekawił mnie i po części przypadł do gustu.
"Byłem szlachetnym sokołem, panem nieba! Zerwałem się z chodnika i wleciałem prosto w płot."
Niestety kreacja bohaterów trochę kuleje. Większość postaci jest... nijaka. Sadie i Carter mimo że mają odpowiednio dwanaście i czternaście lat zachowują się jakby mieli szesnaście, siedemnaście! Niestety nie żartuję. Sadie ma dwanaście lat, a gdy zobaczyła pewnego zabójczo przystojnego młodzieńca (cytuje Sadie) to nogi się pod nią ugięły a przy następnych spotkaniach zaczęła nawet z nim flirtować! Nie wiem jak Wy, ale jak ja miałam dwanaście lat to o chłopakach myślałam tylko jak o kolegach, jeszcze lalki mi w głowie były, no ale chyba czasy się zmieniły. Carterowi też miłostki w głowie były, no ale jego jako tako już potrafię zrozumieć, bo jest starszy. ten aspekt w zachowywaniu się jak dorośli zwrócił moją uwagę najbardziej.
Nie podobało mi się to, że mimo małych problemów główni bohaterowie wychodzili ze wszystkich sytuacji niemal bez szwanku, Sadie oberwała w głowę - za kilka stron już wszystko było w porządku. To, że rodzeństwo Kane było tak dobre w magicznych sztuczkach też mnie męczyło. Rozumiem mieli pewnego rodzaju wsparcie, ale bez przesady, trochę treningu by się przydało, żeby ich umiejętności były bardziej wiarygodne.
Gdyby Riordan umieścił Sadie i Cartera w przedziale wiekowym piętnaście - siedemnaście, nie czepiałabym się tak bardzo, ale niektóre zachowania rodzeństwa sprawiały, że zapominałam, że są tak młodzi i chyba autor też czasami zapominał w jakim wieku są jego bohaterowie.
Bogowie egipscy wyszli jakoś tak za miło. Niektórzy byli trochę oschli, ale koniec końców pomagali Kane'om. Zawsze wyobrażałam sobie bóstwa czy to egipskie czy greckie, rzymskie jako surowych i groźnych opiekunów różnych dziedzin, którzy uważają się za lepszych od zwykłych śmiertelników a tutaj bogowie wyszli jakoś tak za ludzko.
"Przypomnijcie mojemu bratu, że Egipcjanie wierzą w potęgę wschodu słońca. Wierzą, że każdy ranek zaczyna nie tylko nowy dzień, ale też nowy świat."
Akcja nie biegnie, ale pędzi, co z czasem stało się nużące, bo bohaterowie nie mieli chwili wytchnienia, co chwile ktoś albo coś ich atakowało i musieli toczyć walkę na śmierć i życie.
Pomysł jest największą zaletą "Czerwonej piramidy". Uwielbiam mitologie, nie ważne jaką. Autor wstrzelił się w tematykę, którą lubię. A mitologii egipskiej nie znam za dobrze, więc poznanie jej było ciekawym doświadczeniem.
"Sprawiedliwość oznacza, że wszyscy dostają to, czego potrzebują."
Historia Sadie i Cartera będzie idealna dla czytelników do czternastego roku życia, starsi raczej nie uwierzą w szczęśliwe zakończenia i bohaterów, którym wszystko się udaje. Może gdybym z historią Kane'ów spotkała się trzy, cztery lata temu to byłabym zachwycona.
Chyba teraz jestem już za stara na tego typu książki, teraz wolę jak leje się krew, jak bohaterowie z ciężkimi obrażeniami wychodzą z opresji a nawet umierają, bo wtedy cała historia staje się bardziej autentyczna i pokazuje, że nie zawsze wszystko kończy się happy endem.
Recenzja znajduje się także na blogu: http://recenzentka-carrie.blogspot.com
Serię o Percym Jacksonie autorstwa Ricka Riordana polubiłam, więc nie widziałam powodu dla którego miałabym nie przeczytać pierwszej części "Kronik Rodu Kane" tego autora. Gdy nadarzyła się okazja zapoznania się z "Czerwoną piramidą" skorzystałam. Czy przygody rodzeństwa Kane porwały mnie i...
Opinia znajduje się także na: http://recenzentka-carrie.blogspot.com
Od razu zaznaczam, że nie czytałam całości opowieści o Don Kichocie, czytałam część jego przygód, które były w książce, której okładkę prezentuje w tym poście. „Przygody...” były moją lekturą, mieliśmy poznać samą postać Błędnego Rycerza i kilka jego przygód, bo może „Don Kichot” przyda nam się na maturze.
"Zważcie jegomość – odparł Sanczo Pansa – że to, co tam się ukazuje, to nie żadne olbrzymy, ino wiatraki."
Mimo że "Przygody..." to powieść z początku XVIII wieku to język jest prosty i zrozumiały, nie wiem czy to zasługa tłumacza czy autora, ale to nie zmienia faktu, że książkę czyta się szybko i przyjemnie.
O Don Kichocie nie czyta się tylko szybko, ale też z ciągłym uśmiechem na ustach. Nie da nie uśmiechać się albo nie śmiać, czytając o absurdalnym zachowaniu Błędnego Rycerza. Jego wyobraźnia czasami może zaskoczyć, i to bardzo.
"Nie bogactwa czynią człowieka szczęśliwym, ale dobre ich użycie."
Bohaterowie są bardzo charakterystyczni. Sama postać Don Kichota ma tyle cech, że ciężko by było o nich napisać. Rycerz Posępnego Oblicza z naszego punktu widzenia robi rzeczy bardzo nielogiczne, ale z jego punktu widzenia wszystko co ma miejsce dzieje się naprawdę. To, że wiatraki są olbrzymami jest dla niego oczywiste! Don Kichot żyje w urojeniu, świecie, który sam sobie stworzył, w którym chciałby żyć. On nie pasuje do swoich czasów, gdzie rycerz nie jest już tak ważną osobą.
Sanczo Pansa, czyli giermek Don Kichota jest równie zabawny jak jego pan. Jest zabawny w swojej naiwności i głupocie. No, bo w końcu wie co się naprawdę dzieje i zamiast zostawić rycerza i wrócić do domu to podróżuje z nim nadal i zaczyna wierzyć w jego wyobrażenia.
"Piękność w kobiecie uczciwej jest jak ogień daleki albo ostry miecz; ani ogień nie pali, ani miecz nie rani tego, kto się nie zbliży."
Nie myślałam, ze "Przygody Don Kichota" tak bardzo mi się spodobają! Myślałam, że odbębnię to co muszę i będzie po sprawię, ale bardzo dobrze bawiłam się czytając o wspaniałych przygodach Błędnego Rycerza. Jeżeli macie trochę czasu i chcecie przeczytać coś lekkiego, zagłębić się w świecie fantazji to przeczytajcie kilka przygód rycerza z La Manczy, naprawdę warto, w szczególności po ciężkim dniu. Don Kichot zdecydowanie pokazuje jak silna jest wyobraźnia.
Opinia znajduje się także na: http://recenzentka-carrie.blogspot.com
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toOd razu zaznaczam, że nie czytałam całości opowieści o Don Kichocie, czytałam część jego przygód, które były w książce, której okładkę prezentuje w tym poście. „Przygody...” były moją lekturą, mieliśmy poznać samą postać Błędnego Rycerza i kilka jego przygód, bo może „Don Kichot” przyda nam się na...