-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
Totalnie nie spodziewałam się, że ta książka aż tak bardzo mi się spodoba. Znaczy wiecie, zakładałam że będzie fajna, a ona totalnie mnie zaskoczyła i nawet wywołała łzy! I to w pociągu, co nie było zbyt zręczne, ale ta cała końcówka była tak kochana, że aż się rozczuliłam.
Rodziny Mer i Wita nie są idealne, ale jestem pewna, że każdy jej członek skoczyłby w ogień za swoich krewnych. Mimo, że nie wszyscy spędzali ze sobą mnóstwo czasu to czuć było, że są między nimi silne więzi i świetnie odnajdują się w swoim towarzystwie.
Wiecie co jeszcze było super? Gra w „Zabójcę”! Bohaterowie przy pomocy pistoletów na wodę musieli się nawzajem eliminować z rozgrywki. I nie, nie było to takie proste jak brzmi. Grze towarzyszyło mnóstwo zasad, a dziadkowie skrupulatnie pilnowali aby były one przestrzegane.
Szukacie idealnej książki na wakacje? Już nie musicie, bo zrobiłam to za was. „Lato złamanych zasad” będzie idealnym wyborem na nadchodzące letnie miesiące!
Totalnie nie spodziewałam się, że ta książka aż tak bardzo mi się spodoba. Znaczy wiecie, zakładałam że będzie fajna, a ona totalnie mnie zaskoczyła i nawet wywołała łzy! I to w pociągu, co nie było zbyt zręczne, ale ta cała końcówka była tak kochana, że aż się rozczuliłam.
Rodziny Mer i Wita nie są idealne, ale jestem pewna, że każdy jej członek skoczyłby w ogień za...
Bohaterki „Eksperymentu komedii romantycznej” są jak ogień i woda. Jedna kocha komedie i jest radośnie nastawiona do życia. Druga oddałaby wiele za dobry horror i ma wyjątkowo sarkastyczne poczucie humoru. Umawiają się na niezobowiązujące odtwarzanie kultowych scen z komedii romantycznych, bo mają tylko lato na tę znajomość.
Mam problem z tą książką i już tłumaczę dlaczego. Podzieliłabym ją na dwie osie fabularne. Pierwsza to wszystkie sprawy związane z rodziną Saoirse oraz chorobą jej mamy. Ten wątek mocno mnie ruszył i był czymś oryginalnym, bo nie oszukujmy się, chyba jeszcze nigdy nie trafiłam na młodzieżówkę, w której opisano demencję. Druga oś to spotkania dziewczyn i ich rozwijająca się relacja, której totalnie nie czułam. Jakieś to było wszystko bez podstaw i w zasadzie nagle zaczęły czuć do siebie coś więcej. Nie byłam fanką ten pary i niestety nie kibicowałam dziewczynom.
Miałam również problem z główną bohaterką. Rozumiałam jej rozterki, bo została postawiona w beznadziejnej sytuacji, ale momentami jej poczucie humoru było aż zbyt cięte. Nawet dla mnie - największej fanki ironii. Czasem byłam wręcz zniesmaczona i Saoirse traciła w moich oczach.
Na plus zakończenie, inne niż zazwyczaj, którego szczerze mówiąc się nie spodziewałam. Jest w pewnym sensie otwarte i choć za tym nie przepadam to tutaj pasowało.
Trochę mi przykro, że nie pokochałam tej książki, ale nie można przecież lubić wszystkiego. Mam nadzieję, że znajdzie wielu zwolenników i osób, które ją docenią.
Bohaterki „Eksperymentu komedii romantycznej” są jak ogień i woda. Jedna kocha komedie i jest radośnie nastawiona do życia. Druga oddałaby wiele za dobry horror i ma wyjątkowo sarkastyczne poczucie humoru. Umawiają się na niezobowiązujące odtwarzanie kultowych scen z komedii romantycznych, bo mają tylko lato na tę znajomość.
Mam problem z tą książką i już tłumaczę...
W poprzednim roku zaczęłam się przekonywać do książek z wattpada. Jedne były lepsze drugie gorsze, a nawet trafiłam na absolutną perełkę, czyli „Flawless” od Marty Łabęckiej. W ramach dalszego testowania wattpadowych książek tym razem spróbowałam Scars.
Pierwszy tom słuchałam w audio i zachęcił mnie na tyle, że zapragnęłam przeczytać kolejny. Chemia między bohaterami była fajna, wielka rodzina Ce urocza i generalnie dobrze się tego słuchało. I chyba słuchało to słowo klucz w przypadku tej historii.
Za drugi tom zabrałam się w papierze i nastąpiło zderzenie z rzeczywistością. Ciężko się to czytało i chwilami sądziłam, że nie dam rady skończyć. Były momenty lepsze, gdy byłam pewna, że już będzie okej, a za chwilę znowu następował spadek. Generalnie gdy pomyślicie o wszystkich możliwych tragediach, które mogą spotkać dwóch młodych ludzi, są prawie stuprocentowe szanse, że przydarzyło się to Vafarze i Ce.
Ogólnie książka nie była zła, ale autorka zdecydowanie przesadziła w utrudnianiu życia bohaterom. Rozumiem raz, rozumiem dwa, ale za dziesiątym razem przestało to być realistyczne i nie byłam w stanie uwierzyć, że trafiłam na tak pechową parę.
Myślę, że gdybym drugą część również słuchała w audio to moja opinia byłaby inna. W audiobooku łatwiej przymknąć okno na różne mankamenty i wystarczy, że historia dobrze „buja”. W papierze niestety niektóre elementy były nie do przyjęcia i sprawiły, że raczej nie będę kontynuować tej historii.
W poprzednim roku zaczęłam się przekonywać do książek z wattpada. Jedne były lepsze drugie gorsze, a nawet trafiłam na absolutną perełkę, czyli „Flawless” od Marty Łabęckiej. W ramach dalszego testowania wattpadowych książek tym razem spróbowałam Scars.
Pierwszy tom słuchałam w audio i zachęcił mnie na tyle, że zapragnęłam przeczytać kolejny. Chemia między bohaterami była...
Uwaga, uwaga! Emma Mills znów to zrobiła!
„Szczęśliwe połączenie” to kolejny świetny tytuł od Emmy, a jego czytanie sprawia czystą przyjemność. To tego typu książka, którą wzięłam do ręki i nagle byłam na 100 stronie. Nie mam pojęcia jak Emma to robi, że jej powieści są tak bardzo wciągające i wręcz nie da się ich odłożyć.
Książki Emmy Mills to młodzieżówki oparte przede wszystkim na relacjach rodzinnych oraz przyjacielskich. Tak samo jak w dwóch poprzednich tytułach nie skupiamy się tylko na romansie, a na życiu codziennym głównej bohaterki. „Szczęśliwie połączenie” będzie idealnym wyborem dla tych z was, którzy nie przepadają za samym wątkiem romantycznym i szukają w młodzieżówkach czegoś więcej.
To już trzecia książka tej autorki i ponownie bardzo udana. Poważnie zaczęłam się zastanawiać czy Emma jest w stanie napisać coś, co mi się nie spodoba. Jej styl jest totalnie „mój” i bez wachania każda kolejna jej książka automatycznie ląduje na mojej liście „do przeczytania”. Polecam wam z całego serca wszystkie 3 powieści Emmy. Na pewno znajdziecie w nich coś dla siebie!
Uwaga, uwaga! Emma Mills znów to zrobiła!
„Szczęśliwe połączenie” to kolejny świetny tytuł od Emmy, a jego czytanie sprawia czystą przyjemność. To tego typu książka, którą wzięłam do ręki i nagle byłam na 100 stronie. Nie mam pojęcia jak Emma to robi, że jej powieści są tak bardzo wciągające i wręcz nie da się ich odłożyć.
Książki Emmy Mills to młodzieżówki oparte przede...
Pierwsza samodzielna powieść Rachael Lippincott, a ja już jestem zachwycona. Pokochałam tę autorkę przy okazji książki „Ona i ona”, którą pisała w duecie ze swoją żoną, a teraz pogłębiłam moją sympatię dzięki „Liście szczęścia”.
Cieszę się, że pojawia się coraz więcej młodzieżówek z czymś więcej. W tym przypadku Emily (nasza główna bohaterka) musi zmierzyć się z żałobą po śmierci mamy i na nowo odnaleźć siebie w tej niecodziennej sytuacji. Pomaga jej w tym lista zadań, którą znalazła w pamiątkach mamy z czasów liceum, a w realizacji kolejnych punktów towarzyszy nowa/stara koleżanka - Blake.
Co tak bardzo mi się spodobało?
Relacja dziewczyn, która była przeurocza i rozwijała się w idealnym tempie. Bohaterki z dnia na dzień z koleżanek stawały się przyjaciółkami i cudownie było towarzyszyć im w ich przygodach, które coraz bardziej zbliżały je do siebie.
Wakacyjny klimat. Nawet nie wiecie jak bardzo marzyłam o wakacjach czytając tę książkę. Cała jej akcja dzieje się właśnie latem przed ostatnią klasą liceum. Momentami wręcz czułam ten upał i ekscytację spowodowaną wolnymi dniami, wypełnionymi kolejnymi wyzwaniami.
Emily i droga jaką przeszła od początku książki. Niesamowicie się otworzyła na nowe wyzwania i w pewnym sensie pogodziła ze śmiercią mamy. Pięknie się to obserwowało, a fragmenty dotyczące mamy sprawiały, że w oku kręciła się łezka.
„Lista szczęścia” to idealny przykład książki kocyka. Trudno pozbyć się uśmiechu w trakcie czytania. Wszystko tutaj grało i życzę sobie, aby trafiać tylko na takie kochane młodzieżówki!
Pierwsza samodzielna powieść Rachael Lippincott, a ja już jestem zachwycona. Pokochałam tę autorkę przy okazji książki „Ona i ona”, którą pisała w duecie ze swoją żoną, a teraz pogłębiłam moją sympatię dzięki „Liście szczęścia”.
Cieszę się, że pojawia się coraz więcej młodzieżówek z czymś więcej. W tym przypadku Emily (nasza główna bohaterka) musi zmierzyć się z żałobą po...
Byłam gotowa zrobić DNF. Totalnie nie mogłam poczuć tej historii, wszyscy bohaterowie mieszali mi się ze sobą i do nikogo nie poczułam większej sympatii. Finalnie zdecydowałam się skończyć tę książkę, ale nie jestem pewna czy to była dobra decyzja.
W momencie gdy przeszłam do 3 aktu, nareszcie coś ruszyło i zaczęłam angażować się w historię. Obstawiam, że związane to było z „zbrodnią” i wszystkim tym, co się po niej działo. Nie będę kłamać - czytając ją w pociągu nawet nie poczułam kiedy dojechałam na miejsce, bo zrobiło się tak ciekawie.
Mimo wszystko, to nie była książka dla mnie. Bohaterowie nie zrobili na mnie wrażenia. Teoretycznie autorka opisała każdego z nich jako kogoś wyjątkowego, a w praktyce zlewali się oni w jedną niewyróżniającą się masę. Nie pokochałam ich, ale również nie znienawidziłam, a obojętność to najgorsze co może się trafić.
„A jeśli jesteśmy złoczyńcami” to dość obszerna książka, ale kończąc ją stwierdziłam, że w sumie to była o niczym. Jasne, była zbrodnia, jakieś zajęcia teatralne i odkrywanie zagadki z przeszłości, ale prześlizgnęłam się po tych wszystkich wątkach bez zagłębiania w szczegóły. Zabrakło mi czegoś więcej chociaż w jednym z tych motywów i niestety tego nie dostałam.
Tak szczerze to troszkę żałuję, że nie odłożyłam jej wtedy, gdy pierwszy raz się nad tym zastanawiałam. Nie polubiłyśmy się, ale nic straconego. Książka trafiła do siostry, która bardzo chciała ją przeczytać. Może ona odnajdzie coś dla siebie w tej historii.
Byłam gotowa zrobić DNF. Totalnie nie mogłam poczuć tej historii, wszyscy bohaterowie mieszali mi się ze sobą i do nikogo nie poczułam większej sympatii. Finalnie zdecydowałam się skończyć tę książkę, ale nie jestem pewna czy to była dobra decyzja.
W momencie gdy przeszłam do 3 aktu, nareszcie coś ruszyło i zaczęłam angażować się w historię. Obstawiam, że związane to było...
„Dziewczyn, którymi byłam” dosłownie nie da się odłożyć. Moje pierwszej skojarzenie na temat tej książki to „Dom z papieru dla młodzieży”. Wszystko zaczyna się od napadu, ale przeplatany jest on historiami z różnych wcieleń Nory. Sama nie wiem, co było ciekawsze - obecne wydarzenia czy przeszłość, bo wszystko tutaj grało i idealnie się ze sobą łączyło.
To tego typu książka, w której już od samego początku czuć, że będzie świetna. W trakcie czytanie trzymałam tylko kciuki, aby w pewnym momencie nie zeszła z wysokiego poziomu i na szczęście został on utrzymany do samego końca.
Gdybyście mnie spytali co konkretnie tak bardzo mi się podobało to w pierwszej chwili odpowiedziałabym, że wszystko, ale spróbuję skrótowo wskazać wam najlepsze elementy.
Po pierwsze: napad. Uwielbiam motyw uwięzionych bohaterów, którzy muszą wymyślić rozwiązanie, aby uciec.
Po drugie: konstrukcja głównej bohaterki. Nora to dziewczyna o wielu twarzach, a ich stopniowe odkrywanie sprawiało ogromną przyjemność.
Po trzecie: relacje przyjacielskie i siostrzane. Co tu dużo pisać. Tacy przyjaciele i siostra jakich ma Nora to ogromny skarb.
Po czwarte: genialny styl autorki. Przez tę książkę się płynie, a przeszłość z teraźniejszością jest wymieszana w idealnych proporcjach.
Napisać, że mi się podobało to zdecydowanie za mało. Przepadłam, przyznałam 5 gwiazdek i wciąż wracam do niej myślami. Koniecznie musicie ją przeczytać!
„Dziewczyn, którymi byłam” dosłownie nie da się odłożyć. Moje pierwszej skojarzenie na temat tej książki to „Dom z papieru dla młodzieży”. Wszystko zaczyna się od napadu, ale przeplatany jest on historiami z różnych wcieleń Nory. Sama nie wiem, co było ciekawsze - obecne wydarzenia czy przeszłość, bo wszystko tutaj grało i idealnie się ze sobą łączyło.
To tego typu...
„Wszystkie nasze granice” to moje drugie spotkanie z twórczością Natalii Brożek i śmiało mogę stwierdzić, że bardzo udane. Tym razem autora wciągnęła mnie w tajemniczy, lekko mroczny romans między bohaterami ze sporą różnicą wieku.
O rany jak bardzo nie mogłam się oderwać od tej książki! Gdyby nie praca i obowiązki domowe to najpewniej przeczytałabym ją na jedno posiedzenie.
Przy poprzedniej książce autorki wskazałam, że bohaterowie byli troszkę nijacy. W przypadku tego tytułu daleko im do bezbarwności. Gaia i Edgar są wyjątkowi i bardzo charakterystyczni. Co prawda mają swoje za uszami i nie są idealni, ale to dodaje im autentyczności. Polubiłam oboje i nie mogłam się doczekać kiedy napięcie między nimi znajdzie swoje ujście.
Autorka sprytnie połączyła romans z lekkim thrillerem. Element kryminalny dodał tej historii rumieńców i choć można było wytypować głównego „antagonistę” dość szybko to nie odbierało to przyjemności z lektury.
Jedyny techniczny mankament, na który muszę zwrócić uwagę to ilość płomieni, które otrzymała ta książka w skali hot level. Na okładce książki zaznaczone są trzy ogniki, a według mnie powinien być maksymalnie jeden. W książce jest niewiele erotyki i oczywiście nie jest to wadą, ale czytelnik, który spojrzy na skalę i zobaczy trzy płomienie może się nieźle zdziwić.
Czy polecam? Oczywiście! „Wszystkie nasze granice” wyróżnia się na tle większości romansów swoim mrocznym klimatem. Dodatkowo autorka ma świetny styl i umiejętnie operuje słowem. Pamiętajcie tylko, że gdy będziecie sięgać po tę książkę to musicie mieć wolny wieczór - nie da się jej odłożyć!
„Wszystkie nasze granice” to moje drugie spotkanie z twórczością Natalii Brożek i śmiało mogę stwierdzić, że bardzo udane. Tym razem autora wciągnęła mnie w tajemniczy, lekko mroczny romans między bohaterami ze sporą różnicą wieku.
O rany jak bardzo nie mogłam się oderwać od tej książki! Gdyby nie praca i obowiązki domowe to najpewniej przeczytałabym ją na jedno...
Nie wiem czy kojarzycie serial „Gilmore girls”, ale „Book lovers” jest jego idealnym odwzorowaniem. Akcja książki dzieje się w niewielkim Sunshine Falls, gdzie cała społeczność zna się jak łyse konie. Pojawiła się nawet scena z zebrania mieszkańców miasteczka, podczas którego omawiano lokalne plany działania i bieżące wydarzenia co było tak charakterystyczne dla wyżej wspomnianego serialu.
Emily ma coś w swoim stylu pisania co sprawia, że jej książki otulają od pierwszych stron. Autorka tworzy wyjątkową atmosferę i czytając jej historie mam wrażenie, że ci bohaterowie rzeczywiście mogą gdzieś istnieć. Nie da się nie zaangażować w ich losy i stają się oni na czas czytania naszymi najlepszymi przyjaciółmi.
Co jeszcze uwielbiam w książkach Emily? One zawsze kryją w sobie coś więcej niż tylko relację romantyczna. W przypadku „Book lovers” jest to siostrzana więź i pokuszę się nawet o stwierdzenie, że to bardziej historia o siostrach niż szalony romans. Opis o tym nawet nie wspomina, ale czy mi to przeszkadzało? Nie, ponieważ jestem fanką wątku rodzeństwa w książkach.
Autorka miała oryginalny pomysł na przekazanie historii „tej złej strony”, która jest porzucana na rzecz idealnego kandydata odnalezionego przypadkiem podczas wyprawy/podróży. „Ci porzucani” również zasługują na swoje szczęśliwe zakończenie co Emily spróbowała zapewnić. Dodatkowo wszystko kręci się dookoła książek - czy mogło być lepiej?
W książce oprócz zachwytów pojawił się jeden fragment, które nigdy nie powinien się tam znaleźć. W pewnym momencie w trakcie spotkania wjeżdża szampan i nawet kobieta w ciąży pije jego lampkę, bo przecież nic się nie stanie. Zdecydowane NIE dla jakiejkolwiek ilości alkoholu w ciąży. Nie wiem jakim cudem ten fragment nie został wycięty w trakcie redakcji, bo jest to dosłownie jedno zdanie, ale bardzo rzuciło mi się w oczy.
Czy „Book lovers” zdegradowała „Ludzi, których spotykamy na wakacjach” z mojego piedestału? No nie, ale to wciąż świetna historia z cudowną chemią między bohaterami. Bardzo polecam wam twórczość tej autorki, a ja już nie mogę się doczekać kolejnego tytułu.
Nie wiem czy kojarzycie serial „Gilmore girls”, ale „Book lovers” jest jego idealnym odwzorowaniem. Akcja książki dzieje się w niewielkim Sunshine Falls, gdzie cała społeczność zna się jak łyse konie. Pojawiła się nawet scena z zebrania mieszkańców miasteczka, podczas którego omawiano lokalne plany działania i bieżące wydarzenia co było tak charakterystyczne dla wyżej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czytałam 4 książki Sagera i tak jak nasze pierwsze spotkanie było okej, ale bez szału („Ocalałe” wydane jeszcze przez wydawnictwo Otwarte) tak przy drugim i trzecim przepadłam. Autor trafił do moich ulubieńców, a każda jego nowa premiera wywołuje we mnie dreszcz ekscytacji.
„Dom pod drugiej stronie jeziora” miał potencjał być kolejnym fenomenem na miarę „Wróć przed zmrokiem”. Czy udało się przebić ulubieńca?
No nie udało się, ale książka trzymała bardzo dobry poziom. Myślę, że trudno będzie stworzyć lepszy thriller niż „Wróć przed zmrokiem”, ale Sager może nas jeszcze czymś zaskoczyć.
Początkowo nie do końca mogłam się wgryźć w tę historię. Akcja wolno się rozwijała i pojawiło się we mnie ziarno niepewności: „czy może nie spodobać mi się książka mojego ukochanego autora?”. Na szczęście po jakiś 80 stronach Sager dołożył do pieca i od tamtej pory w zasadzie nie byłam w stanie odłożyć książki.
Było mrocznie, duszno, momentami nawet trochę strasznie, czyli tak jak uwielbiam. Autor ponownie zapewnił plot twist, którego nie szło się domyślić, a gdy już wszystko wydało się zakończone to nagle nastąpił kolejny zwrot akcji.
Wydawać się może, że w thrillerach zostało już powiedziane wszystko, co tylko można było wymyślić. Riley Sager z każdą kolejną książką udowadnia, że można jeszcze zaskoczyć czytelnika i dołożyć do tego gatunku kolejną niespodziankę. Uwielbiam jego książki za niespotykaną oryginalność i już nie mogę się doczekać kolejnej premiery!
Czytałam 4 książki Sagera i tak jak nasze pierwsze spotkanie było okej, ale bez szału („Ocalałe” wydane jeszcze przez wydawnictwo Otwarte) tak przy drugim i trzecim przepadłam. Autor trafił do moich ulubieńców, a każda jego nowa premiera wywołuje we mnie dreszcz ekscytacji.
„Dom pod drugiej stronie jeziora” miał potencjał być kolejnym fenomenem na miarę „Wróć przed...
Z książkami z wattpadam mam tak, że z jednej strony mnie ciekawią, a z drugiej trochę się ich boję. Wciąż panuje przekonanie, że zazwyczaj nie są to historie wysokich lotów i w gąszczu różnych powieści trudno znaleźć perełkę.
Myślę, że „Grzeczni chłopcy nie kradną staników” mogą zaliczyć się do kategorii tych dobrych wattpadowych tworów. Książka nie była pozbawiana wad, ale wywołała uśmiech na mojej twarzy i świetnie się przy niej bawiłam.
Uwielbiam motyw rywalizacji i zabawnego dokuczania, a bohaterowie w tej książce prześcigają się w tym, kto wymyśli lepszego psikusa. Całe te podchody były turbo urocze i choć momentami infantylne to wciąż zapewniały świetną rozrywkę i oderwanie od rzeczywistości.
„Grzeczni chłopcy nie kradną staników” będzie świetnym wyborem na rozpoczęcie swojej przygody z wattpadem. Jest lekką i przyjemną historią na jeden wieczór, która umili wam czas!
Z książkami z wattpadam mam tak, że z jednej strony mnie ciekawią, a z drugiej trochę się ich boję. Wciąż panuje przekonanie, że zazwyczaj nie są to historie wysokich lotów i w gąszczu różnych powieści trudno znaleźć perełkę.
Myślę, że „Grzeczni chłopcy nie kradną staników” mogą zaliczyć się do kategorii tych dobrych wattpadowych tworów. Książka nie była pozbawiana wad,...
Po drugiej książce Kelly Quindlen śmiało mogę stwierdzić, że uwielbiam tę autorkę. Ma wyjątkowo przyjemny, lekki styl, a jej powieści czytają się same. Od tego roku w trakcie lektury spisuje swoje wrażenia w mini notesiku. W przypadku tej książki nie zdążyłam zanotować ani jednego zdania, bo tak bardzo wciągnęłam się w historię Codi.
Na moją opinię na pewno wpływa fakt, że po części utożsamiam się z nieśmiałością Codi. Mimo sporej różnicy wieku bez problemu byłam w stanie zrozumieć jej uczucia i miałam ochotę poklepać ją pokrzepiająco po plecach. Jej brak odwagi był tak znajomy i myślę, że wielu młodszych i starszych czytelników odnajdzie w Codi część siebie.
„Late to the party” to przede wszystkich historia o odnajdowaniu przyjaciół. Romans nie gra tu pierwszych skrzypiec i o wiele bardziej skupiamy się na nawiązywaniu nowych przyjaźni. Cudownie było widzieć na jak cudownych ludzi trafiła Codi i jak bardzo rozkwitła dzięki ich pomocy.
Żeby nie było, dostrzegam również niewielkiej mankamenty. Zdecydowanie nie popieram tak dużej ilości alkoholu, który towarzyszył bohaterom w wielu sytuacjach. Mimo wszystko jestem w stanie to zrozumieć - młodzi ludzie chcą wszystkiego spróbować i niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nie wypił ze znajomymi piw4.
Jeśli miałabym wam podsunąć idealną młodzieżówkę, która pochłonie was do granic możliwości, bez zastanowienia wciskałabym wam „Late to the party”! Uwielbiam tę historię, uwielbiam to jak Codi się otwiera na innych i na ten moment nie mogę doczekać się kolego tytułu od tej autorki!
Po drugiej książce Kelly Quindlen śmiało mogę stwierdzić, że uwielbiam tę autorkę. Ma wyjątkowo przyjemny, lekki styl, a jej powieści czytają się same. Od tego roku w trakcie lektury spisuje swoje wrażenia w mini notesiku. W przypadku tej książki nie zdążyłam zanotować ani jednego zdania, bo tak bardzo wciągnęłam się w historię Codi.
Na moją opinię na pewno wpływa fakt, że...
Przez większą część studiów miałam wielu różnych współlokatorów, jednych lepszych, drugich gorszych. Nauczyłam się dzięki temu różnych rzeczy, a przede wszystkim tego, że nigdy nie chciałabym wrócić do tych czasów dzielenia mieszkania z obcym.
Mimo mojej niechęci do posiadania współlokatorów coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że w wersji książkowej uwielbiam ten motyw. Bohaterowie przebywając ze sobą pod jednym dachem mają większe pole do popisu i tworzy to między nimi genialną atmosferę!
Tę świetną atmosferę czuć było oczywiście pomiędzy Clarą i Joshem - bohaterami „The roommate”. Oprócz wspólnego domu łączył ich również pewien biznes, ale nie mogę zdradzić jaki, bo byłoby to zbyt dużym spojlerem.
Generalnie trudno jest pisać o tej książce bez wskazania o czym jest dokładnie. Można się tego dość szybko domyślić, ale nie chcę wam odbierać przyjemności z odkrycia tej mini tajemnicy. Jedyne na co koniecznie muszę zwrócić waszą uwagę to fakt, że ta książka jest zdecydowanie 18+.
Najbardziej ogólnikowo jak się da, aby niczego przypadkiem nie wygadać: czyta się rewelacyjnie, relacja bohaterów wywołuje serduszka w oczach, humor jest świetny, a takiej tematyki jeszcze nie spotkałam w romansie. Jeśli jesteście gotowi na coś nowego to koniecznie musicie sięgnąć po ten tytuł. Gwarantuję, że takiej książki jeszcze nie czytaliście.
Przez większą część studiów miałam wielu różnych współlokatorów, jednych lepszych, drugich gorszych. Nauczyłam się dzięki temu różnych rzeczy, a przede wszystkim tego, że nigdy nie chciałabym wrócić do tych czasów dzielenia mieszkania z obcym.
Mimo mojej niechęci do posiadania współlokatorów coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że w wersji książkowej uwielbiam ten...
O książce ze zdjęcia nie chcę wam za dużo opowiadać, bo jest to już 3 tom serii i nawet opis jest jednym wielkim spojlerem do poprzednich części. Musicie jednak wiedzieć, że pokochałam w tym roku Flawsy całym sercem. Ta trylogia ma specjalne miejsce w moim sercu i wzbudza we mnie przedziwne uczucia. Momentami podczas czytania czułam się, jak 15-letnia ja, przeżywająca całą sobą każdą poznawaną historię. Marta Łabęcka zafundowała mi nostalgiczną podróż w przeszłość i ogromnie jej za to dziękuję!
„Despite your imperfections” jest z jednej strony pięknym zakończeniem, a z drugiej totalnie łamie serce. Przez chwilę po skończeniu lektury zastanawiałam się nawet czy nie lepiej byłoby mi ją skończyć 2 strony wcześniej. Dawno tak bardzo nie zżyłam się z bohaterami, a na samej końcówce zalałam się łzami. I to w pociągu pełnym ludzi!
Jeśli „książki z wattpada” was nie przekonują i boicie się spróbować to sięgnijcie po tę serię. Gwarantuję, że jest wyjątkowa. Marta Łabęcka oficjalnie trafiła do moich ulubionych autorek, a moim nowym książkowym marzeniem na kolejne lata jest patronat pod jakąś z jej przyszłych powieści. Zapamiętajcie tę serię, bo jeszcze nie raz będę ją przed wami wychwalać na tym profilu!
O książce ze zdjęcia nie chcę wam za dużo opowiadać, bo jest to już 3 tom serii i nawet opis jest jednym wielkim spojlerem do poprzednich części. Musicie jednak wiedzieć, że pokochałam w tym roku Flawsy całym sercem. Ta trylogia ma specjalne miejsce w moim sercu i wzbudza we mnie przedziwne uczucia. Momentami podczas czytania czułam się, jak 15-letnia ja, przeżywająca całą...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Autoboyography” przeczytałam już jakiś czas temu, ale nie mogłam się zebrać, aby spisać swoje wrażenia. Czasami tak jest, że mnogość pozytywnych opinii jeszcze przed premierą książki sprawia, że spodziewam się arcydzieła, a w trakcie czytania przychodzi rozczarowanie.
Po pierwszych stu stronach byłam pewna, że trafiłam na nowego ulubieńca. Totalnie wciągnęłam się w historię Tannera, a niespotykany zbyt często wątek religijny w młodzieżówkach jeszcze bardziej wzbudził moje zainteresowanie.
Co w takim razie poszło dalej nie tak, że moja opinia ze strony na stronę diametralnie się zmieniała?
Ano to, że fabuła tej książki stała w miejscu. Miałam wrażenie, że wciąż czytam o tym samym i tak jak na początku było to ciekawe, tak później stało się rozwlekłe i nudne. W książce przez większość czasu dzieje się nic, a szkoda, bo opis zapowiadał coś zupełnie innego.
Odniosłam wrażenie, że autorki totalnie zapomniały o stworzeniu wiarygodnego tła i zbyt mocno skupiły się na relacji głównych bohaterów. Liczyłam na rozwinięcie wątku z zajęciami dotyczącymi pisania własnej książki czy chociażby szkolnego życia Tanner’a, a jedyne co dostałam to jego nieskończone rozważania na temat Sebastiana.
Jeśli w opisie książki najbardziej zaciekawił was wątek romantyczny to „Autoboyography” może się wam spodobać. Jednak jeśli liczycie na typową młodzieżówkę w szkolnych klimatach z trudną miłością w tle, możecie się niestety nieźle rozczarować. Ten tytuł nie rozkochał mnie w sobie, ale cieszę się, że mogłam poznać tę historię i wyrobić sobie o niej własne zdanie.
„Autoboyography” przeczytałam już jakiś czas temu, ale nie mogłam się zebrać, aby spisać swoje wrażenia. Czasami tak jest, że mnogość pozytywnych opinii jeszcze przed premierą książki sprawia, że spodziewam się arcydzieła, a w trakcie czytania przychodzi rozczarowanie.
Po pierwszych stu stronach byłam pewna, że trafiłam na nowego ulubieńca. Totalnie wciągnęłam się w...
Obiektywnie patrząc „Truskawkowy blond” jest poprawną książką o pierwszej miłości dwóch sławnych chłopaków, którym świat rzuca kłody pod nogi. Napisana w przyjemnym stylu, a czasem nawet wzbudzająca szybsze bicie serca, ale wciąż czegoś mi w niej brakowało. Tego elementu, który zwali mnie z nóg jak to było przy „Opowiem o tobie gwiazdom”.
Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że w historii Juwona i Gabriela było za mało emocji i przede wszystkim autentyczności. Trudno było mi uwierzyć, że Polak i Koreańczyk nie napotkali żadnej bariery językowej w komunikacji i bez problemu prowadzili różne rozmowy nawet na skomplikowane tematy. Świat bohaterów wydawał się być bardzo bajkowy i prosty, ale możliwe, że tak wygląda życie gwiazd, więc nie będę się tutaj zbytnio do tego przyczepiać.
Przyczepić się jednak muszę (bo bez dwóch zdań się uduszę) do nadużywania słowa idol. W pewnym momencie myślałam, że zacznę liczyć ile razy występuje to określenie. Ani razu nie zostało one zamienione na gwiazda, piosenkarz, muzyk, wokalista, cokolwiek byle nie ciągle powtarzane to jedno słowo. Niby nic, ale po kilkudziesięciu stronach myślałam, że oszaleję.
Nie chcę żebyście pomyśleli, że czytałam na siłę bez żadnej przyjemności, bo tak nie było. Książkę pochłonęłam dość szybko z umiarkowanym zainteresowaniem, ale po prostu coś nie kliknęło. Może miałam zbyt duże oczekiwania po „Opowiem o tobie gwiazdom”, a może nie była to do końca historia dla mnie.
Obiektywnie patrząc „Truskawkowy blond” jest poprawną książką o pierwszej miłości dwóch sławnych chłopaków, którym świat rzuca kłody pod nogi. Napisana w przyjemnym stylu, a czasem nawet wzbudzająca szybsze bicie serca, ale wciąż czegoś mi w niej brakowało. Tego elementu, który zwali mnie z nóg jak to było przy „Opowiem o tobie gwiazdom”.
Po chwili zastanowienia doszłam do...
Śmiało mogę przyznać, że potrzebowałam takiego romansu. Lekkiej i przyjemnej historii bez sztucznie pompowanych dramatów, rozstań i magicznych powrotów. Dodatkowo z moim ulubionym wątkiem udawanego związku, który wypadł naprawdę dobrze. Autorka zbudowała świetną chemię między bohaterami, a oni sami byli sympatyczni i od samego początku ich polubiłam.
Moją uwagę przyciągnął również motyw tańca. Bree jest „emerytowaną” baleriną i prowadzi studio taneczne dla osób, które nie mogą pozwolić sobie na kosztowne zajęcia. Co prawda wątek ten pojawia się raczej sporadycznie jako element życia bohaterki, ale i tak był miłym smaczkiem dla fana.
Wracając do motywów wymienionych na okładce trochę nie rozumiem skąd wzięło się tam „grumpy sunshine”, ponieważ zarówno Bree jak i Nathan bardziej pasują do tego drugiego zwrotu. Nie wiem, które z nich miało być uznane za „grumpy” i coś czuję, że ten dopisek był po prostu małym niedopatrzeniem.
Komu polecam?
Przede wszystkim fanom fake dating i niezbyt skomplikowanych, przyjemnych romansów. Powinni po nią sięgnąć również ci, którzy lubią wątek sportu, bo główny bohater jest gwiazdą futbolu.
Śmiało mogę przyznać, że potrzebowałam takiego romansu. Lekkiej i przyjemnej historii bez sztucznie pompowanych dramatów, rozstań i magicznych powrotów. Dodatkowo z moim ulubionym wątkiem udawanego związku, który wypadł naprawdę dobrze. Autorka zbudowała świetną chemię między bohaterami, a oni sami byli sympatyczni i od samego początku ich polubiłam.
Moją uwagę przyciągnął...
Cinderella is dead” dała mi vibe młodzieżówki z 2014 roku. Przez chwilę myślałam nawet, że może za granicą powstała właśnie w tym okresie, ale nie. Jest to całkiem świeża książka, a wzbudziła we mnie wielką nostalgie i powrót do szkolnych lat.
Elementem nowoczesnym jest na pewno wątek lgbt - nasza główna bohatera jest od lat zakochana w swojej przyjaciółce. Obowiązujące prawo i zwyczaje nie przewidują jednak miejsca na takie związki, więc dziewczyny żyją w ukryciu wiedząc, że ślub z mężczyzną jest nieunikniony. A może jednak?
Uwielbiam retelling znanych baśni, ale muszę się wam przyznać, że Kopciuszek nigdy nie była moją faworytką. Mimo mojego braku sympatii do tej księżniczki pomysł na opowiedzenie jej historii na nowo bardzo mi się spodobał. Był czymś oryginalnym, ale nie mogę wam zdradzić w jakim aspekcie, bo byłby to za dużo spojler.
Cinderellkę czytało mi się przyjemnie, ale odniosłam wrażenie, że skierowana była w domyśle do troszkę młodszych osób. Wiem, że gdybym sięgnęła po nią te kilka lat temu byłabym absolutnie zachwycona i trafiłaby do moich ulubieńców. Nie żałuję, że poznałam ten tytuł, ale nie był on strzałem w 10 przynajmniej w moim przypadku
Cinderella is dead” dała mi vibe młodzieżówki z 2014 roku. Przez chwilę myślałam nawet, że może za granicą powstała właśnie w tym okresie, ale nie. Jest to całkiem świeża książka, a wzbudziła we mnie wielką nostalgie i powrót do szkolnych lat.
Elementem nowoczesnym jest na pewno wątek lgbt - nasza główna bohatera jest od lat zakochana w swojej przyjaciółce. Obowiązujące...
Dzisiaj nie będzie długo, bo brak mi słów aby wyrazić mój zachwyt. To jedna z tych książek, do której cały czas wracałam myślami będąc w pracy czy w sklepie i jedyne o czym marzyłam to pochłanianie jej dalej. Tak bardzo mnie wciągnęła, że nawet przypaliłam chlebki z grilla, bo jednocześnie doglądałam jedzenia i zapoznawałam się z historią Rosie i Bestii.
Totalnie nie byłam świadoma, że aż tak brakowało mi dobrego slow burn romansu. Znajomość bohaterów rozwijana była w idealnym tempie, a napięcie między nimi podtrzymywało moje zainteresowanie aż do ostatniej strony. A skoro o zakończeniu mowa to ja przepraszam, ale potrzebuje drugi tom na już!
Książka ma przepiękną, przyciągającą wzrok oprawę, ale jej środek jest jeszcze piękniejszy. Proszę przeczytajcie ją i połączmy się w cierpieniu w oczekiwaniu na kontynuacje. Rosie i Adam na to zasługują.
Dzisiaj nie będzie długo, bo brak mi słów aby wyrazić mój zachwyt. To jedna z tych książek, do której cały czas wracałam myślami będąc w pracy czy w sklepie i jedyne o czym marzyłam to pochłanianie jej dalej. Tak bardzo mnie wciągnęła, że nawet przypaliłam chlebki z grilla, bo jednocześnie doglądałam jedzenia i zapoznawałam się z historią Rosie i Bestii.
Totalnie nie byłam...
Anna zostawia narzeczonego w chwili gdy powinna powiedzieć najważniejsze „tak”. Ucieka z własnego ślubu na drugi koniec świata do Los Angeles. Jej nowy plan - sprawdzić czy rzeczywiście znak zodiaku partnera ma wpływ na to czy związek będzie udany.
Po pierwsze - byłam pewna, że to pojedyncza książka! Gdy zostało mi jakieś 40 stron do końca zaczęłam się zastanawiać gdzie to rozwiązanie fabuły, bo nie zapowiadało się na jakieś konkluzje. Nowy romans Anny kwitł w najlepsze, a liczba stron ubywała w zastraszajacym tempie. Tym sposobem okazało się, że to wcale nie jest ostatnie słowo, a Anna będzie testować kolejnych facetów w innej części.
Oprócz spontanicznych, gorących randek mamy tu również relacje rodzinne i przyjacielskiej. Te pierwsze nie do końca udane, ponieważ Anna nie dogaduje się z mamą. Dziewczyna czuje, że jest tym beznadziejnym dzieckiem i dopiero z dawno niewidzianym bratem nawiązuje nić porozumienia. Na szczęście po przyjeździe do LA trafia na grupkę znajomych, którzy szybko stają się jej partnerami w eksperymencie „Zodiak”.
Fajne to było i takie świeże. Pomysł ze znakami zodiaku bardzo mi się spodobał i od początku byłam zaciekawiona każdym kolejnym facetem. Anna raz trafiła lepiej raz gorzej, a to dopiero 4 znaki! Działo się tam dużo również w tej intymnej sferze, więc weźcie pod uwagę, że to zdecydowanie tytuł 18+.
Nie wiedziałam, że będę musiała, ale po zakończeniu zdecydowanie czekam na kolejny tom. Mam swoje podejrzenia co do tego z kim finalnie skończy Anna no i nie mogę doczekać się kolejnych znaków zodiaku!
Anna zostawia narzeczonego w chwili gdy powinna powiedzieć najważniejsze „tak”. Ucieka z własnego ślubu na drugi koniec świata do Los Angeles. Jej nowy plan - sprawdzić czy rzeczywiście znak zodiaku partnera ma wpływ na to czy związek będzie udany.
więcej Pokaż mimo toPo pierwsze - byłam pewna, że to pojedyncza książka! Gdy zostało mi jakieś 40 stron do końca zaczęłam się zastanawiać gdzie...