-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1156
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać409
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
Taki klasyczny horror o nawiedzonym domu/domach. Nieskomplikowana fabuła, ciekawy pomysł i prosty styl złożyły się na błyskawicznie przeczytaną lekturę. Powiedziałabym, że to takie dłuższe opowiadanie. Raczej nie przestraszy, ale mnie zaciekawiło. Dodatkowo w książce znalazły się trzy krótkie opowiadania autora ale jakoś nie utkwiły w mej pamięci. Ale ja za krótką formą zwyczajnie nie przepadam. Natomiast sam "Dom kości" polecam
Taki klasyczny horror o nawiedzonym domu/domach. Nieskomplikowana fabuła, ciekawy pomysł i prosty styl złożyły się na błyskawicznie przeczytaną lekturę. Powiedziałabym, że to takie dłuższe opowiadanie. Raczej nie przestraszy, ale mnie zaciekawiło. Dodatkowo w książce znalazły się trzy krótkie opowiadania autora ale jakoś nie utkwiły w mej pamięci. Ale ja za krótką formą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
W oczekiwaniu na kolejną część historii polskich Piastów według pani Cherezińskiej, postanowiłam wreszcie sięgnąć po starsze powieści autorki. "Saga Sigrun" otwiera cykl "Północna droga", w którym miejscem akcji jest średniowieczna Skandynawia. Opowieść o wikingach? Tak , ale z perspektywy kobiet, żon, matek, sióstr i córek, które zostawały w domach podczas gdy mężczyźni podbijali świat. A konkretnie jednej kobiety, żony jarla - przywódcy. To właśnie oczami Sigrun poznajemy tamten świat, ludzi, zwyczaje.
Niby nie ma tu większych zrywów akcji, ale styl i język, w jaki autorka "ubrała" swoją powieść wyzwala ogromne emocje. Ustami głównej bohaterki przekazuje prawdziwe uczucia. Niemal lirycznym językiem oddaje wrażenia towarzyszące narodzinom dziecka, utracie bliskiej osoby a nawet sekretom małżeńskiej alkowy;).
Na koniec muszę przyznać, że o ile cykl "Odrodzone Królestwo", na które dotychczas składają się "Korona śniegu i krwi" oraz "Niewidzialna korona", polecam każdemu, bez względu na wiek, płeć czy upodobania, o tyle "Saga Sigrun" usatysfakcjonuje raczej romantyczne dusze.
W oczekiwaniu na kolejną część historii polskich Piastów według pani Cherezińskiej, postanowiłam wreszcie sięgnąć po starsze powieści autorki. "Saga Sigrun" otwiera cykl "Północna droga", w którym miejscem akcji jest średniowieczna Skandynawia. Opowieść o wikingach? Tak , ale z perspektywy kobiet, żon, matek, sióstr i córek, które zostawały w domach podczas gdy mężczyźni...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPowieść autora słynnej „Złodziejki książek”. Nie mogłam się oprzeć, drapnęłam z bibliotecznej półki pełna wielkich nadziei. I co? Zawód na maksa. Ot, taka powiastka. Do tego naiwna do bólu. Ciągnęłam do końca z wiarą, że jednak jakiś morał się pojawi, że finał pozytywnie zaskoczy. Nic takiego się nie zdarzyło niestety. Mocne strony? Prosty język, przystępny styl, mnogość dialogów. Dzięki temu książkę czyta się błyskawicznie. Tylko co z tego jeżeli nic z niej nie wynika? Nie polecam.
Powieść autora słynnej „Złodziejki książek”. Nie mogłam się oprzeć, drapnęłam z bibliotecznej półki pełna wielkich nadziei. I co? Zawód na maksa. Ot, taka powiastka. Do tego naiwna do bólu. Ciągnęłam do końca z wiarą, że jednak jakiś morał się pojawi, że finał pozytywnie zaskoczy. Nic takiego się nie zdarzyło niestety. Mocne strony? Prosty język, przystępny styl, mnogość...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kupiec Igniacio z Toledo wraz z towarzyszami, francuzem Willalmem i młodym Ubertem wyrusza na poszukiwanie tajemniczej księgi, która podobno skrywa moc przywoływania aniołów. Na ich drodze staną niebezpieczni ludzie również zainteresowani odkryciem wiedzy tajemnej i nieziemską mocą. Ignacio i jego drużyna podążają za wskazówkami pozostawionymi przez człowieka, który wiele lat temu został uznany za zmarłego. Jaka jest prawda? Czy uda się rozwiązać wszystkie zagadki i odnaleźć księgę? Kto okaże się wrogiem a kto sprzymierzeńcem?
Pociągają mnie tego typu klimaty, dlatego nie waham się długo przed sięganiem po podobne powieści. Niestety w tym przypadku potencjał historii chyba przerósł autora. Powieść jest mało oryginalna i przewidywalna. Nie umywa się do wspomnianego na okładce „Imienia Róży”. Główny bohater tworzy mieszankę Roberta Langdona i Indiany Jonesa. Spośród jego towarzyszy na największą uwagę zasługuje Willalme, którego postać przynajmniej do pewnego momentu jest zagadkowa. Ponadto przez karty powieści przewija się cała plejada nie do końca jasnych osobistości.
Styl autora nie był zbyt skomplikowany. Mimo wszystkich wad, które wymieniłam, książkę czytało się szybko.. Nie można zarzucić autorowi przeciągania scen, czy przynudzania. Przeciwnie, akcja toczy się wartko. Szkoda, że jest tak przewidywalna.
Podsumowując, powieść z potencjałem nie do końca wykorzystanym, trochę za mało, w moim odczuciu, „średniowieczna”. Jakoś nie czułam klimat tamtych czasów. Gęsiej skórki też nie spowodowała. Ale łatwa w odbiorze, odprężająca (bo nie zmusza specjalnie do myślenia, jeśli dla kogoś jest to atut - polecam), ciekawa. Nie namawiam, nie zniechęcam. Jeśli przypadkiem trafi w Wasze ręce przeczytajcie, ale na siłę chyba nie warto szukać :).
Kupiec Igniacio z Toledo wraz z towarzyszami, francuzem Willalmem i młodym Ubertem wyrusza na poszukiwanie tajemniczej księgi, która podobno skrywa moc przywoływania aniołów. Na ich drodze staną niebezpieczni ludzie również zainteresowani odkryciem wiedzy tajemnej i nieziemską mocą. Ignacio i jego drużyna podążają za wskazówkami pozostawionymi przez człowieka, który wiele...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
O francuskim pisarzu Grange’u słyszałam już jakiś czas temu, ale dopiero niedawno zdecydowałam się poznać jego twórczość. Mój wybór padł na „Imperium wilków”. Zarys fabuły wydał mi się wielce obiecujący. A co się okazało?
W tej powieści nic nie jest tym na co z początku wygląda.
Anna Heymes żyje w przekonaniu, że jest żoną wysoko postawionego funkcjonariusza policji, a jej życie jest zwyczajne i poukładane. Ale coś jest nie tak. Annę dręczą dziwne halucynacje oraz zaniki pamięci. W jednej chwili nie rozpoznaje własnego męża, w innej obca osoba wydaje się jej kimś znajomym. Być może to początki groźnej choroby? Ale Anna przeczuwa, że za jej stanem kryje się coś więcej. Kiedy odkrywa, że przeszła operację plastyczną, której nie pamięta, wie już, że żyje nie swoim życiem. Anna ucieka, musi odzyskać swoją tożsamość i nie dać się złapać ludziom o bardzo złych intencjach.
Tymczasem w tureckiej dzielnicy dochodzi do trzech brutalnych zabójstw. Ofiary to młode, rudowłose kobiety, nielegalne imigrantki. Wszystkie były przed śmiercią torturowane, ich twarze zostały zmasakrowane. Na pierwszy rzut oka, robota seryjnego mordercy. Sprawę prowadzi młody policjant Paul Nerteaux, który postanawia zaangażować do pomocy emerytowanego funkcjonariusza Jeana-Paula Schiffera, słynącego z brutalności, podejrzanych interesów, ale też niesłychanej skuteczności. Schiffer zna świat tureckich imigrantów, lepiej niż ktokolwiek inny. Wie do kogo się udać i jakie pytania zadawać. Wkrótce policjanci trafią na ślad niebezpiecznej organizacji Szarych Wilków, bezwzględnych i okrutnych morderców.
„Imperium wilków” to thriller dla czytelników o mocnych nerwach, którym nie straszne są brutalne opisy i sceny rodem z amerykańskich filmów dla twardych facetów. Czyli jakie? Wyolbrzymione, trochę naciągane, ale w gruncie rzeczy taka to powieść:).
Fabuła w przeważającej części opiera się na poszukiwaniu odpowiedzi, tak przez Annę vel Selmę, jak i przez parę Nerteaux i Schiffer. Bohaterowie krok po kroku odkrywają nowe fakty, zadają pytania, nie zawsze w uprzejmy sposób i oczywiście robią wszystko aby ujść z życiem, co nie jest łatwe. Myśliwi nie śpią i są bardzo zdeterminowani, aby prawda nie wyszła na jaw.
Akcja przebiega dwutorowo. Przez trzy czwarte powieści Anna rozwiązuje swoją zagadką, a policjanci zajmują się własnym śledztwem. Aż w końcu dochodzi do momentu łącznikowego, co nie zaskakuje, bo właściwie od początku było wiadomo, że te dwie historie będą miały punkt wspólny. Jaki? To już doczytacie sami.
Bohaterowie są dość typowi dla tego rodzaju historii. Twardzi, nieugięci, pozbawieni lęku przed najgroźniejszym zbirem. I to zarówno kobiety jak i mężczyźni. Najbardziej wyróżniają się Anna i Schiffer. Postać Paula Nerteaux była według mnie trochę blada i bezpłciowa. Taki praworządny funkcjonariusz, który koniecznie musi złapać niegrzecznych przestępców, ale broń Boże, nie robiąc im przy tym krzywdy. Nuda.
Mimo tych wszystkich superbohaterskich postaw, autor nie stworzył niepokonanego Rambo, czy innego Schwarzeneggera. Przeciwnie, nawet główni bohaterowie nie unikną mniejszych lub większych wypadków. Z mojego punktu widzenia to atut, bo jakkolwiek nie naciągać by scen to jedna osoba przeciwko całej mafii może i ma jakieś szanse przetrwania w realu, ale sami przyznajcie, raczej niewielkie:).
Zakończenie powieści? Wszystko fajnie, pięknie, tylko po co jeszcze ten beznadziejny, do bólu naciągnięty epilog? Grange chyba się trochę zagalopował, poniosła go fantazja, no nie wiem, w każdym razie przekombinowane i zupełnie zbędne.
Podsumowując, „Imperium wilków” to dobry, trzymający w napięciu thriller. Jest kilka przewidywalnych fragmentów, ale przeważają elementy zaskoczenia, tak więc czyta się bardzo dobrze a akcja naprawdę wciąga. Dla mnie, zajmująca lektura i na pewno sięgnę po kolejne książki autora.
http://czytam-nie-przeszkadzac.blogspot.com/2015/03/imperium-wilkow-jean-christophe-grange.html
O francuskim pisarzu Grange’u słyszałam już jakiś czas temu, ale dopiero niedawno zdecydowałam się poznać jego twórczość. Mój wybór padł na „Imperium wilków”. Zarys fabuły wydał mi się wielce obiecujący. A co się okazało?
W tej powieści nic nie jest tym na co z początku wygląda.
Anna Heymes żyje w przekonaniu, że jest żoną wysoko postawionego funkcjonariusza policji, a...
Znacie już siostry Sucharskie? A może po raz pierwszy słyszycie o pięciu nietuzinkowych Nataliach? Krótkie przypomnienie, pięć kobiet, córki jednego ojca, bigamisty. Poznały się dopiero po jego śmierci i odziedziczyły po nim całkiem pokaźną sumkę pieniędzy oraz wielki dom. A czemu wszystkie zostały Nataliami? No cóż, celowy zabieg zapobiegliwego tatusia. Żeby się bynajmniej nie pomylić. Sprytnie, prawda? Dla rozróżnienia siostry postanowiły używać drugich imion lub skrótów, i tak Anna, Natalia, Nata, Magda i Natka polubiły się, zamieszkały wspólnie w Mechlinie, a ile przy tym się działo...
Jakiś czas później dziewczyny uwikłały się w kryminalną zagadkę, w której ofiarą był dobry znajomy ich ojca. Ponownie przeżywały czasem zabawne, czasem niebezpieczne perypetie. Tak było w „Natalii 5” oraz „Drugim przekręcie Natalii”.
I tak oto dobrnęliśmy do trzeciej części przygód Sucharskich. Tym razem siostry przeżywają miłosne perturbacje. W końcu postanawiają dać nauczkę swoim mężczyznom i nie informując ich o niczym wyjeżdżają na wakacje pozostawiając cały dom i dzieci na głowach drugich połówek. Oczywiście to Natalie Sucharskie, tak więc wczasy na pewno nie będą zwyczajne i spokojne. Problemy zaczynają się już na samym początku, bo jak tu w sezonie znaleźć pokój dla pięciu sióstr i to jeszcze o odpowiednim standardzie (a co, przecież je stać). Kiedy dziewczynom w końcu udaje się znaleźć kwaterę, wszystko wydaje się wracać do porządku. Nic bardziej mylnego. Nata potrzebuje pomysłu na nową książkę. A jak lepiej szukać inspiracji, jeśli nie prowadząc prywatne śledztwo w sprawie morderstwa? Ofiarą jest młoda dziewczyna, na którą trzy młodsze Sucharskie natknęły się zupełnie przypadkiem w kawiarni. A sprawcy zbrodni są zdeterminowani żeby odzyskać pewien kupon.
Kiedy czytałam pierwszą część serii o Nataliach, byłam zachwycona pomysłem autorki. Pięć kobiet o tym samym imieniu i nazwisku, a każda wyposażona w nietuzinkowy charakter, to musiało obfitować w sceny niczym z domu wariatów. Było zabawnie, a wplatając w to całkiem sprawnie poprowadzoną zagadkę kryminalną, Rudnicka stworzyła ciekawą, oryginalną historię, a przy tym doskonałą lekturę na wakacje, dla odprężenia, na poprawę humoru.
Niestety w trzeciej części ten pomysł już mi się przejadł. Do tego fabuła opierała się głównie na narzekaniu sióstr, jakich to niedobrych mają tych chłopów. Wątek zbrodniczy oraz poszukiwanie prawdy przez siostry, nie był zbyt ciekawy. Przeciwnie, taki zupełnie nijaki i w moim odczuciu zmarginalizowany. Dopiero, może ostatnia, jedna czwarta powieści wciągnęła mnie nie powodując ziewania i przewracania oczami z myślami, „jakie to nudne/ przewidywalne/ irytujące/ zupełnie oderwane od rzeczywistości”.
Nie to żeby książka nie wywoływała żadnych emocji, przeciwnie. Osobiście ogromnie współczułam partnerom Natalii. Nie mieli chłopaki łatwego życia. Jak nie dorosłe (przynajmniej z założenia) partnerki, to nie mniej upierdliwe dzieciaki. A już postać Amelki niczym z koszmaru.
Sięgając po powieść Olgi Rudnickiej, którą naprawdę cenię za to, że w tak młodym wieku wydała już tyle bardzo dobrych książek, liczyłam na więcej niż ostatecznie dostałam. Być może mój negatywny odbiór „Do trzech razy Natalie” wynikał właśnie z tej wysoko postawionej poprzeczki? Zabrakło mi polotu i fantazji, z których słynie autorka. Nie ukrywam, że najbardziej ucieszyła mnie końcowa adnotacja Rudnickiej, że nie będzie już (przynajmniej w najbliższej przyszłości) kontynuacji „Natalii”. Czekam zatem na nowe przygody, nowych bohaterów i kolejne pomysły pani Olgi, których jej nie brakuje, co udowodniła chociażby poprzez „Fartowny pech”. A „Do trzech razy Natalie” polecam zainteresowanym, aczkolwiek radzę zacząć od pierwszej części żeby w ogóle zorientować się co i jak w temacie piszczy. Bo losy sióstr Sucharskich są poplątane niczym węzeł gordyjski, zawikłane jak labirynt Minotaura i wciągające jak trójkąt bermudzki :).
Znacie już siostry Sucharskie? A może po raz pierwszy słyszycie o pięciu nietuzinkowych Nataliach? Krótkie przypomnienie, pięć kobiet, córki jednego ojca, bigamisty. Poznały się dopiero po jego śmierci i odziedziczyły po nim całkiem pokaźną sumkę pieniędzy oraz wielki dom. A czemu wszystkie zostały Nataliami? No cóż, celowy zabieg zapobiegliwego tatusia. Żeby się bynajmniej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Wiecie jakie jest moje zdanie o zombie? Żywe trupy, łażące bez ładu i składu, z wyciągniętymi łapskami (o ile je jeszcze mają), polujące na świeżutkie mózgi albo nie wiadomo co tam jeszcze. Istoty, o których wszystko już chyba napisano i nakręcono (a nawet zaśpiewano i zatańczono). Właśnie dlatego za historiami o zombie nie przepadam. Pozwolę sobie użyć takiego niezbyt ładnego kolokwializmu i powiem, że wszystkie są na jedno kopyto.
Co więc mną kierowało, kiedy sięgałam po książkę właśnie o „zombiakach”? Autor hiszpańskiego pochodzenia (od jakiegoś czasu wszystko co hiszpańskie mnie kręci:) ). To, że rzecz NIE dzieje się w Ameryce (jak większość). No i pewnie jakaś cząstka mnie, niewytłumaczalnie ciekawa strasznych bajek o dziwnych, paskudnych, niebezpiecznych stworach czyhających na ludzkie życie. Nawet jeśli to tylko (?) zombie. Ponadto koncepcja tajemniczej „choroby” opanowującej świat i poszukiwanie bezpiecznego azylu nieco trąca mi „Bastionem” Stephena Kinga, który uwielbiam.
Głównym bohaterem i jednocześnie narratorem powieści, jest… mężczyzna. Co o nim wiemy? Że jest prawnikiem i mieszka na przedmieściach Pontevedry z kotem Lukullusem. Mężczyzna ów zapisuje w swym blogu spostrzeżenia, przeżycia, wszystko co dotyczy otaczającego świata. Jest to dla niego forma terapii po stracie żony. I to właśnie blog, a później, dziennik (brak prądu, internetu) głównego bohatera jest przekaźnikiem dziejących się wydarzeń.
Wszystko zaczęło się od krótkich informacji w wiadomościach, dotyczących dziwnych incydentów, gdzieś daleko na terenie Rosji. Ale nasz bohater od razu zwrócił na nie uwagę. Przeczuwał, że dzieje się coś złego. Dlatego bacznie śledził kolejne donosy na ten temat. A te były coraz liczniejsze i coraz bardziej niepokojące. Wkrótce Hiszpania, podobnie jak inne państwa podjęła kroki mające ustrzec obywateli przed nieznaną chorobą zamieniającą ludzi w bezmyślne, agresywne istoty. Tworzono bezpieczne strefy, do których zwożono ocalałych. Ale na jakikolwiek ratunek było już za późno. Świat opanowali Nieumarli.
Nasz bohater pozostał w swoim domu z wiernym kocim towarzyszem. Ze zgrozą obserwował i zapisywał kolejne wydarzenia, których był świadkiem. W końcu doszedł do wniosku, że nie może wiecznie ukrywać się w domu otoczonym przez hordy zombie. Musiał uciekać. Musiał przetrwać. Ale bezpiecznych stref już nie było. O żywych ludzi nie było łatwo, a kiedy już się pojawili, nie mieli dobrych zamiarów. W czasie długiej, wycieńczającej podróży, bohater każdego dnia walczył o przeżycie. Wielokrotnie dopadało go zwątpienie, ale nie mógł się poddać. Przecież musiał zadbać nie tylko o siebie, miał jeszcze Lukullusa:)
Muszę przyznać, że chociaż o zombie, to jednak zaciekawiła mnie ta historia. Fabuła nie jest może specjalnie oryginalna. W skrócie chodzi o to, żeby unikać wszechobecnych Nieumarłych i przeżyć w świecie opanowanym przez te potwory. Bohaterowi wychodzi to całkiem gładko, aczkolwiek nie brakowało momentów, kiedy zastanawiałam się, jak autor rozwiąże sytuację. Najczęściej wychodziło ciekawie i logicznie. Pikanterii dodawały nagłe zwroty akcji i niespodziewane sytuacje.
Zastosowanie dziennika jako formy narracji było ciekawym zabiegiem, chociaż brak dialogów i czasem za długie przemyślenia bohatera, powodowały ciche ziewnięcia i przymykanie oka. Niestety autor nie ustrzegł się przewidywalności. Ale składam to na karb historii o zombie. Jak już mówiłam, wszystko w tej kwestii zostało powiedziane i naprawdę nie wiem, co mogłoby mnie zaskoczyć?
Czynnikiem, który przyczynia się do dość szybkiego uporania się z lekturą jest z niewymagający ale bynajmniej, nie banalny język, jakim posługuje się autor.
„Apokalipsę Z. Początek końca” można podsumować krótko, to dobra książka. Jeżeli lubicie historie o zombie, powinna być to dla Was pozycja obowiązkowa. Jeżeli, podobnie jak ja niekoniecznie przepadacie za takim tematem, nie zniechęcajcie się, a nuż wam się spodoba. Powieść jest warta uwagi. Wciąga i intryguje. Sama chętnie sięgnę po kolejne tomy. Jestem bardzo ciekawa tego z czym jeszcze będą musieli zmierzyć się bohaterowie i czy jest jeszcze ratunek dla gatunku ludzkiego?
http://czytam-nie-przeszkadzac.blogspot.com/2015/03/apokalipsa-z-poczatek-konca-manel.html
Wiecie jakie jest moje zdanie o zombie? Żywe trupy, łażące bez ładu i składu, z wyciągniętymi łapskami (o ile je jeszcze mają), polujące na świeżutkie mózgi albo nie wiadomo co tam jeszcze. Istoty, o których wszystko już chyba napisano i nakręcono (a nawet zaśpiewano i zatańczono). Właśnie dlatego za historiami o zombie nie przepadam. Pozwolę sobie użyć takiego niezbyt...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
W dzisiejszym świecie, w którym wampirom przytępiły się kły i wrażliwość na słońce zmalała, postanowiłam sięgnąć po klasyka. Prawdziwy, krwiożerczy, anty czosnkowo-krucyfiksowy hrabia Dracula, to jest to!
Jak oceniam samą powieść? Cóż, można zarzucać jej przesadną ckliwość i takie nagłe zakończenie (emocje rosną i rosną aż tu nagle finisz i po ptakach), ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że ta powieść powstała jeszcze w XIX wieku więc ciężko się spodziewać spektakularnych efektów specjalnych. Za to styl, język i ta cała mroczna otoczka sprawiły, że od lektury nie było można się oderwać. Polecam, ponieważ to tak smutna jak i piękna, pełna emocji historia.
W dzisiejszym świecie, w którym wampirom przytępiły się kły i wrażliwość na słońce zmalała, postanowiłam sięgnąć po klasyka. Prawdziwy, krwiożerczy, anty czosnkowo-krucyfiksowy hrabia Dracula, to jest to!
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJak oceniam samą powieść? Cóż, można zarzucać jej przesadną ckliwość i takie nagłe zakończenie (emocje rosną i rosną aż tu nagle finisz i po ptakach), ale z drugiej...