-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant978
Biblioteczka
2019-06-17
2019-06-03
Prawdopodobnie dramat powstał wkrótce po "Hamlecie" Jeśli tak, to mamy do czynienia z dziwnym zjawiskiem - bo genialnym dziele Szekspir stworzył dramat przeciętny. No, może nieco bardziej, niż przeciętny, ale na pewno daleko mu do arcydzieł wielkiego dramaturga. Nawet nie wiadomo, czy sztuka została wystawiona po napisaniu, czy czekała na inny, dogodniejszy termin. Zresztą, utwór jest w ogóle słabo znany. I chyba można to zrozumieć.
"Troilus I Kresyda" to pozornie główni bohaterowie, lecz na tle wielkich postaci Homeryckich wydają się bezbarwni i zwyczajni. On - najmłodszy syn Priama, ona - córka kapłana trojańskiego, przeżywają burzliwy romans. Są młodzi, zapalczywi w miłości, pełni skrajnych uczuć. I jeszcze mają rajfura w osobie wuja Kresydy, Pandarusa. Tu zastanawia nieco przedstawienie kolejnej postaci kobiecej jako osoby wiarołomnej, chwiejnej w uczuciach, a nawet niemal kurtyzany. Jak przetłumaczył Ulrich w staropolszczyźnie - ladaszczycy. Czy zasłużenie Szekspir traktuje Kresydę - to już inna sprawa. Nawet przysięgi kochanków idą w przeciwnym kierunku - on obiecuje miłość , ona zapewnia, że będzie wierna. A właściwie - Troilus ma wątpliwości, czy Kresyda będzie mu wierną, choć sam o swojej wierności nie mówi. Cóż, nie po raz pierwszy u Szekspira kobieta to potencjalne zło...
Obok tego łzawego dosyć wątku, a przy tym dwuznacznego, bowiem kochankowie spędzają noc, a Pandarus jest tego świadkiem (i poniekąd autorem), istnieje jednak drugi plan, który wysuwa się wyraźnie na czoło. To oczywiście ściąga z Homera, z "Iliady", czyli przetworzone i uzupełnione fragmenty wojny trojańskiej. Co prawda Szekspir podaje, że to siódmy (a nie dziesiąty) rok walk, ale spór Achillesa z Agamemnonem, rola Nestora czy Ulissesa, walki z Trojanami, męstwo Hektora - wszystko zgadza się z dziełem Homera. I trzeba powiedzieć, że te fragmenty są znacznie ciekawsze niż romans młodych Trojańczyków.
A jednak sztuce czegoś brakuje. Nie kończy się, jak u Homera, brak jednoznacznego określenia gatunku - bo i bohaterowie (prawie wszyscy) pozostają przy życiu, i wątki komediowe są bardzo ubogie. Czytelnik może mieć wrażenie, że w planach był ciąg dalszy - być może jednoznaczne zamknięcie wątku Troilusa i Kresydy, być może zdobycie Troi. Tego nie dowiemy się pewnie nigdy. Pozostaje niedosyt i odczucie wtórności - to już znamy. Dlatego daleko dziełu do wielkich dramatów. Choć może utwór powstał dla mniej wymagających widzów, którym trzeba jasno zarysować akcję, a rozterki miłosne przenieść na grunt znany w Anglii elżbietańskiej, więc momentami nawet prostacko i dosłownie. W każdym razie można sięgnąć po "Troilusa i Kresydę", ale nie należy oczekiwać dzieła na miarę "Otella". "Hamleta" czy "Romea i Julii".
Tak na marginesie - przy niniejszym wydaniu też dostrzegłem niedoróbki, być może niezbyt liczne, ale jednak trzeba je zaznaczyć. I tak kilka razy wielką literę G zastąpiono literą O, co dało tak dziwne wyrazy, jak: Odzie (zamiast gdzie, s. 9), Orek (zamiast Grek, s. 103), jeszcze raz Odzie (s. 141). Poza tym na s. 78 powinny pojawić się didaskalia w postaci stwierdzenia: wychodzi (Pandarus). Na s. 95 kwestia Patroklusa powinna brzmieć: Abyś wyrobił dla niego list żelazny u Agamemnona (jest: Abyś wyrobi! Dla...). Zaś na s. 131 druga kwestia Diomedesa nie powinna zawierać słowa: Diomed. W sumie niewiele tego.
To kolejny tom dwujęzyczny, to kolejny tom z ilustracjami z wydania z r. 1877. I to są na pewno pozytywne uzupełniania tego wydania.
Dla zainteresowanych całą twórczością Szekspira - polecić warto. Dla szukających wybitnych utworów Stratfordczyka - niekoniecznie. A gwiazdki są za całość wydania i za moją miłość do twórczości Szekspira.
Prawdopodobnie dramat powstał wkrótce po "Hamlecie" Jeśli tak, to mamy do czynienia z dziwnym zjawiskiem - bo genialnym dziele Szekspir stworzył dramat przeciętny. No, może nieco bardziej, niż przeciętny, ale na pewno daleko mu do arcydzieł wielkiego dramaturga. Nawet nie wiadomo, czy sztuka została wystawiona po napisaniu, czy czekała na inny, dogodniejszy termin. Zresztą,...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-09
I chociaż w pracach historycznych króla Jan określa się mianem Jan bez Ziemi - Szekspir pominął ten przydomek. I chociaż Szekspir nadał dziełu tytuł: "Życie i śmierć króla Jana", tłumacz z jakichś tylko sobie wiadomych względów skrócił nagłówek. I chociaż historiografia niezbyt dobrze ocenia władcę, autor tylko w niewielkim stopniu ukazuje złe oblicze króla. Króla, który w plebiscycie Magazynu Historycznego BBC z 2006 r. został uznany najgorszym Brytyjczykiem XIII stulecia (za Wikipedią).
Nie ma powodu w tym miejscu roztrząsać cechy, charakter, dokonania i ocenę władcy. Chciałbym skupić się raczej na utworze Szekspira. I tu trzeba zacząć od strony historycznej, boć przecież sztuka uchodzi za tzw. kronikę historyczną. Zapewne żyjący pod koniec XVI w. Anglicy mieli co najwyżej mgliste pojęcie o królu i jego czasach, więc autor mógł popuścić wodze fantazji. Akcję utworu osadził w dość krótkim przedziale czasowym, gdy w rzeczywistości wydarzenia przedstawiono w dramacie działy się długo. Wystarczy podać daty: 1202 - wojna z Francją, pojmanie Artura, 1203 - śmierć Artura w niejasnych okolicznościach (ten wątek Szekspir ujął bez oglądania się na historię), 1204 - śmierć Eleonory Akwitańskiej, 1205 - początek sporu z papiestwem, dwa lata później interdykt na króla, 1213 - ukorzenie się Jana i zdjęcie klątwy, 1215 - bunt baronów, Wielka Karta Wolności i początek interwencji Ludwika, 1216 - śmierć Jana. Szekspir potraktował więc tworzywo historyczne twórczo, skumulował wydarzenia na potrzeby dramatu, chcąc przekazać widzowie jak najwięcej informacji.
A jednak przekazał je po swojemu. I nie zawsze obiektywnie. Poza tym czasem trudno dojrzeć motywację działań poszczególnych postaci pierwszoplanowych, może z wyjątkiem Bastarda. Powstała rzeczywiście kronika panowania króla, z minimalną oceną charakteru i rządów. Widać przy tym, że autor nie chce zanadto dopiec władcom, a już na pewno nie ma rewolucyjnych zapędów, bowiem bunt możnych uzasadnił honorem, danym słowem, a nie łamaniem praw przez Jana. Zapewne dlatego dyskretnie przemilczał istnienie Wielkiej Karty Wolności, która pozwalała zdjąć z tronu władcę za złamanie praw poddanych (np. samowolne podwyższanie podatków, uwięzienie bez wyroku sądowego) i która stała się powodem do powołania parlamentu. Chyba jednak Szekspir nie chciał narażać się swoim władcom...
Również konflikt z papiestwem rozgorzał nie z powodu opłat na Kościół, lecz był sporem o prawo obsadzania stanowisk kościelnych. Ale przecież autor żył w okresie reformacji w Anglii, która zerwała z Papiestwem, a jednym z powodów (a poniekąd i skutków) tego kroku było świętopietrze i inne opłaty. Tak więc nie tylko współcześnie traktuje się historię jako tworzywo do opowiadania o współczesności.
Skoro już piszę o warstwie historycznej, to jeszcze jedna uwaga. Jedną za ważniejszych postaci utworu jest Philip Faulconbridge, w rzeczywistości naturalny syn poprzednika Jana na tronie, jego brata Ryszarda Lwie Serce. Postać to prawdziwa, nosząca miano Philip Fitz Roy, a po małżeństwie - Philip of Cognac. Inaczej niż u Szekspira zmarł znacznie wcześniej niż Jan bez Ziemi. Ale tu chciałbym się odnieść do dramatu - w wersji angielskiej jest on nazywany Philip the Bastard albo Bastard, co zresztą ma identycznie brzmiący odpowiednik polski. Tłumacz jednak nazywa go konsekwentnie Bękartem i bardzo mi się to nie podoba. Nie rozumiem dlaczego Stanisław Koźmian tak nazywa tego człowieka. Niezależnie od oceny postaci - nazwa jest pejoratywna, choć u Szekspira nikt źle nie traktuje syna Ryszarda (ciekawy watek - zemsta Philipa na księciu Austrii, co mogło być nawiązaniem do uwięzienia Ryszarda).
Tyle warstwy historycznej. A co z innymi motywami? wydaje się, że wielki dramaturg chciał wyłącznie przybliżyć czasy i panowanie władcy, za którego tak wiele się wydarzyło. Co chwila więc dowiadujemy się o ważnych wydarzeniach, uczestniczymy w wojnach i dyplomacji, spiskujemy. Brakuje jednak wyraźnej oceny i ludzi, i ich postępowania. Możemy zrozumieć motywy działania Bastarda, Huberta, może władców. Już w przypadku Eleonory i Konstancji w grę wchodzi tylko miłość matczyna (w przypadku Eleonory, jednego z największych umysłów epoki, znakomitej dyplomatki - wyraźnie brak docenienia wielkiej królowej - i to podwójnej). Postępowanie baronów jest jakieś niematerialne, honorowe, a przecież chodziło o bardzo konkretne sprawy. Blanca, Artur - to postacie bezwolne, ulegające presji otoczenia. Motywacji Meluna w ogóle nie potrafię zrozumieć. A Pandulf to bezwzględny realizator budowania potęgi papieskiej bez względu na okoliczności.
Nie, nie jest to najwybitniejsze dzieło Szekspira. Zabrakło chyba wielkiego rysu psychologicznego postaci, jak to jest w utworach fabularnych. Zbyt wiele miejsca poświęcił historii, zbyt mocno chciał wybielić poczynania Jana (ledwie raz, w sprawie Artura, można zobaczyć prawdziwy charakter władcy) i zabrakło miejsca na pogłębiony obraz epoki i ludzi. Może jest ich zresztą zbyt wielu?
Nie jest to zarazem dzieło słabe. Utrzymuje przyzwoity poziom, jaki oczekujemy od mistrza ze Stradfordu. Próbuje przybliżyć odległą (już dla niego samego) epokę, ożywić wydarzenia, zmusić do refleksji. Czy mu się to udało? Częściowo. Dlatego, mimo mojego ogromnego podziwu dla Szekspira, nie dam maksimum gwiazdek.
Na koniec krótka uwaga o wydaniu. Nie znalazłem zbyt wielu niedociągnięć, brakujące kreski nad l zdarzyły się rzadko (s. 20 - lodzie zamiast łodzie, s. 49 - loże zamiast łoże). Wydanie, jak całą serię, znakomicie uzupełniają ilustracje Selousa.
Ciekaw jestem, jak "Życie i śmierć króla Jana" wypadłyby na scenie. Być może aktorzy wnieśliby dużo dobrego do ten inscenizacji.
I chociaż w pracach historycznych króla Jan określa się mianem Jan bez Ziemi - Szekspir pominął ten przydomek. I chociaż Szekspir nadał dziełu tytuł: "Życie i śmierć króla Jana", tłumacz z jakichś tylko sobie wiadomych względów skrócił nagłówek. I chociaż historiografia niezbyt dobrze ocenia władcę, autor tylko w niewielkim stopniu ukazuje złe oblicze króla. Króla, który w...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-31
Sięgnąłem po życiorys króla Ryszarda II i okazało się, że Szekspir chyba też korzystał z tego samego źródła. A bardziej poważnie – rzeczywiście utwór „Ryszard II” można nazwać kroniką historyczną, gdyż znakomicie oddaje nie tylko wydarzenia końca XIV w., ale także charakterystykę, przynajmniej niektórych, postaci historycznych. W tym gronie na plan pierwszy wysuwa się bohater tytułowy. Szekspir odmalował wiernie nie tylko jego losy (a właściwie ostatni fragment jego panowania i życia), ale także przyjrzał się postaci od strony psychiki i sposobu myślenia. Ryszard jest tu owładnięty z jednej strony przeświadczeniem o swoim posłannictwie królewskim, o nieomylności monarszej, lecz zarazem jawi się jako człowiek slaby, łatwo poddający się przeciwnościom losu, nie potrafiący walczyć o swoją pozycję. Jest też w tej charakterystyce miejsce na moment szaleństwa, o czym świadczą niektóre poczynania – i słowa króla.
Inne postacie nie są tak wyraziste, nawet główny oponent, Bolongbroke, nie został pokazany jako jednoznaczna, wyrazista postać. Może jeszcze jego ojciec, Jan z Gandawy, może stryj, książę York, może Northumberland to osoby dramatu o wyrazistych cechach. O innych – trudno coś bliżej powiedzieć.
Trochę szkoda, że nie można ze słów dramaturga wywnioskować wieku postaci – a byłaby to ciekawe uzupełnienie obrazu wydarzeń i w pewnym sensie epoki. Bo tytułowy bohater miał zaledwie 32 lata walcząc o władzę, wypowiadająca się bardzo dorośle Królowa, żona Ryszarda, miała wtedy lat 10 (!), Jan z Gandawy umierając liczył sobie 59 lat, a jego syn był rówieśnikiem Ryszarda. Jednak z licznych wypowiedzi postaci dramatu moglibyśmy wyciągnąć zupełnie inne wnioski co do wieku i doświadczenia.
Kronikę historyczną i typowy dramat różni sposób potraktowania materii historycznej. Ta pierwsza ma za zadanie w miarę wiernie przedstawić wydarzenia. Dramat – to co najwyżej wykorzystanie tworzywa, jakim jest historia, do snucia własnych rozważań, a często i fabuły, nawet odległej od prawdy. Dlatego trudniej ocenić zamysły autora, jego kunszt i sposób prowadzenia akcji (i bohaterów). Jednakże gotów potraktować „Ryszarda II” jako nie tyle dramat władzy, a dramat rodziny. Bo nawet między braćmi, ojcem a synem, toczy się spór o takie wartości jak honor czy wierność, zwłaszcza wierność władcy i zasadom. Dramat jest więc jakby potwierdzeniem znacznie młodszego powiedzonka o rodzinie, z którą najlepiej wychodzi się na zdjęciach… I chyba takim właśnie dramatem rozdarcia w ramach rodziny i rozdarcia wewnętrznego członków rodziny królewskiej mógłbym nazwać ten utwór.
Jak zwykle w tej serii ładna szata graficzna, stylowe ilustracje i nieco niedoróbek redakcyjnych. Nie jest to utwór na miarę największych tragedii, ale też wydaje się być niesłusznie zapomnianym wybitnym dziełem Szekspira.
Sięgnąłem po życiorys króla Ryszarda II i okazało się, że Szekspir chyba też korzystał z tego samego źródła. A bardziej poważnie – rzeczywiście utwór „Ryszard II” można nazwać kroniką historyczną, gdyż znakomicie oddaje nie tylko wydarzenia końca XIV w., ale także charakterystykę, przynajmniej niektórych, postaci historycznych. W tym gronie na plan pierwszy wysuwa się...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-25
Chociaż bohater ma starogreckie imię, a tłem dramatu są miasta (i morza) greckie, to jednak utwór nie jest sztuka antyczną. I cóż z tego, że jest chór pod postacią Gowera, że jak w starożytnym teatrze greckim są też tancerze, że dzieło opiewa czasy hellenistyczne, skoro ani tu jedności miejsca (co oczywiste), ani czasu (bo są między aktami nawet kilkunastoletnie luki), ani akcji. Szekspir zafundował dzieło, w którym chyba zbyt wiele chciał zawrzeć. Niewątpliwie dramat ma charakter nie tylko rozrywkowy, ale także dydaktyczny. Gower podsumowując wydarzenia daje jednoznaczną ocenę ludziom i wydarzeniom. Chwali cnotliwe życie, nie poddawanie się przeciwnościom losu, honor, prawość, mądrość, wiedzę, gani występek, zdradę, niedotrzymanie przyrzeczeń, kazirodztwo… Widz nie może mieć wątpliwości, choć cała sztuka i tak do tego zmierza, co jest dobrem, a co złem, co należy traktować jako dobry przykład, a czego się wystrzegać.
Szekspir zbudował sztukę na dwóch wątkach przewodnich: czynach Antiocha i ich konsekwencjach i żywocie Peryklesa i jego najbliższych. Mogły z tego wyjść dwa odrębne dzieła i pewnie byłoby to rozwiązanie lepsze. Mamy jednak pięcioaktową opowieść, w której oba wątki dość luźno ze sobą są połączone i to daje się odczuć. Zdecydowanie ciekawiej rysuje się wątek Antiocha, ale został on dość szybko porzucony. A Perykles? Cóż, ciągle mierzy się w przeciwnościami świata, lecz jest tak bez skazy, tak idealny, że nikt nie wątpi w jego pomyślność. Także o inne, bliskie Peryklesowi osoby, nie musimy się martwić, bo są tak cnotliwe, tak idealne, że wszystko musi skończyć się dobrze.
W przeciwieństwie do innych dramatów niewiele tu wątków komicznych. Nawet w tragediach Szekspir potrafił rozładować atmosferę humorystyczną sceną. Tu co najwyżej za takie możemy uznać rozmowy rybaków lub rajfurów, ale gdzież im do np. grabarzy z „Hamleta”.
„Perykles, książę Tyru” to jedno z późniejszych dzieł Szekspira i dlatego nieco dziwi cukierkowatość, nierealność wielu postaci. Może jednak chodziło o potrzeby i oczekiwania publiczności? Wszak mistrz nie tylko pisał, ale też utrzymywał teatr, a to wymagało publiczności. Może trzeba było jej dać taki, utwór, jakiego oczekiwała.
Nieco niedoróbek edytorskich obniża wartość książki. Spośród nich trzeba wymienić:
s. 37 – w didaskaliach „wychodzi jeden pan”, ale z tekstu angielskiego wynika, że jest to Pierwszy Pan, kilka wersów wcześniej zabierający głos.
s. 46 – w didaskaliach Melikanus, chociaż chodzi o Helikanusa.
s. 55 – w żywej paginie scena V, a to dopiero scena I aktu trzeciego.
s. 60 jest niejednąm, powinno być niejednom (błędna końcówka, błąd gramatyczny).
s. 74 i następne (także w spisie osób) – pojawiają się na scenie Korsarze, ale w oryginale (i z kontekstu też tak wynika) powinni być piraci.
To tylko wybrane niedoróbki, ale wystarczają, by także obniżyć wartość dzieła do 8.
Chociaż bohater ma starogreckie imię, a tłem dramatu są miasta (i morza) greckie, to jednak utwór nie jest sztuka antyczną. I cóż z tego, że jest chór pod postacią Gowera, że jak w starożytnym teatrze greckim są też tancerze, że dzieło opiewa czasy hellenistyczne, skoro ani tu jedności miejsca (co oczywiste), ani czasu (bo są między aktami nawet kilkunastoletnie luki), ani...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-22
Jak na twórczość Szekspira dzieło nietypowe, bo Wenus i Adonis to poemat. Można wystawić na scenie, ale będzie to niemal antyczna tragedia z chórem jako narratorem i dwójką aktorów. Fabuła osnuta na tle mitu o miłości bogini do śmiertelnika zawiera się w ciągu kilku, najwyżej kilkunastu godzin. W tym czasie Wenus okazuje swą miłość młodzieńcowi, który ją odtrąca, a następnie udaje się rankiem na polowanie, podczas którego dzik zadaje mu śmierć. Rozpacz Wenus kończy utwór.
Ponieważ mamy do czynienia ze znanym mitem, trudno nazwać spoilerem powyższy opis. Bo przecież wydarzenia są tu najmniej ważne. Poemat ma przede wszystkim pokazać niepohamowaną miłość, wręcz żądzę bogini i zarazem niechęć do więzów tak silnego uczucia ze strony Adonisa. Odczucia pary są tu szczególnie ważne, ich punkt widzenia na miłość, na bliskość kobiety i mężczyzny. Szekspir po raz kolejny w swej twórczości wykorzystał znany motyw jako pretekst do rozważań nad miłością, wiernością zasadom życiowym, żądzom cielesnym. I choć nie jest to utwór na miarę Romea i Julii czy Otella, dobrze charakteryzuje postawy ludzkie.
Poemat został wydany w ramach serii dzieł Szekspira i podobnie jak inne nie jest wolny od niedoróbek redakcyjnych. Trudno. Na uwagę zasługuje wykorzystanie tłumaczenia Jana Kasprowicza, które niekiedy razi archaizmami, ale jest jednak znakomitą pracą poety, co zapewne nieco psuje przekład (nie konfrontowałem wersji polskiej i angielskiej, nie mam prawa oceniać). Bardzo dobrze jest przeczytać poezję mistrza w tłumaczeniu mistrza.
Jak na twórczość Szekspira dzieło nietypowe, bo Wenus i Adonis to poemat. Można wystawić na scenie, ale będzie to niemal antyczna tragedia z chórem jako narratorem i dwójką aktorów. Fabuła osnuta na tle mitu o miłości bogini do śmiertelnika zawiera się w ciągu kilku, najwyżej kilkunastu godzin. W tym czasie Wenus okazuje swą miłość młodzieńcowi, który ją odtrąca, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-28
Poezję trzeba smakować. Poezji nie czyta się „jednym tchem”. A ja tak nie mogłem. Ta lektura tak wciągała, tak pochłaniała mnie, że musiałem szybko do niej wracać. I choć niektóre utwory czytałem po kilka razy – że by się rozsmakować, żeby w pełni zrozumieć, żeby mieć przyjemność – to i tak pochłonąłem ten tom fraszek bardzo szybko.
Jana Izydora Sztaudyngera nie uświadczysz w wykazie lektur szkolnych, toteż z fraszkami kojarzy się Kochanowski, Krasicki, Tuwim… A przecież mało komu w tak niewielu słowach udawało się zawrzeć tyle prawdy. Jak choćby:
„Życie mnie
Mnie”.
Zaledwie trzy słowa, a jaka celna konstatacja. Ale takich jest więcej:
„Czas ludzi
Łudzi”.
Tytuł ? „Młodość”. Ileż prawdy w tak krótkim utworze!
Sztaudynger bawi się słowem, używa kalamburów, skojarzeń, rebusów słownych:
„Para ud
Godna ód”.
A jednocześnie daje czytelnikowi ważny przekaz
„Wieczność przed nami i wieczność za nami,
A dla nas chwila między wiecznościami”.
Czasem nieco zakpi:
„Na stare lata
Na młode lata”.
Lecz jest też w tym i wskazanie doświadczonego człowieka:
„Kultura nas pokrywa dobroczynną warstwą,
Lecz czy starczy na wszystkie chamstwa za lekarstwo?”.
Choć podobno
„Doświadczenie – ten dar nieba
Masz, gdy go ci już nie trzeba”.
I są to utwory ponadczasowe, boć przecież nadal
„Wśród samych potulnych obywateli
Ojczyznę by diabli wzięli”.
„Fraszki nie cuda,
Nie każda się uda”.
Szczera prawda. Wśród wielu wierszy Sztaudyngera jest nieco nieudanych, wiele rymów się powtarza. Ale to nic. Tych znakomitych jest tak wiele, że w zupełności wystarczy. Autor niekiedy skromnie zauważy:
„Za mnie myśli polska mowa,
Ja tylko notuję słowa”.
Ale jak wspaniale! Jaka zabawa słowem, jaki w nich głęboki sens! To tylko wskazuje na geniusz krótkiego przekazu. Bo Sztaudynger to przede wszystkim krótkie utwory. I takie mamy w tym tomie.
Lekkie pióro i lekkie utwory, nic dziwnego, że zbiór nosi nazwę „Puch ostu”. Kiedyś były „Wiórki”, „Piórka”, teraz przyszła kolej na puch, choć to tytuł wyboru, dokonanego przez potomkinie poety (w tym prawnuczkę). Tomik gruby, ale ładnie wydany, dopracowany (nie znalazłem błędów edytorskich!), do wielokrotnego sięgania i czytania. I przemyśleń. Bo
„Gdy nikt już książek jego nie otwiera,
Wtedy dopiero poeta umiera…”
Gorąco polecam!
Poezję trzeba smakować. Poezji nie czyta się „jednym tchem”. A ja tak nie mogłem. Ta lektura tak wciągała, tak pochłaniała mnie, że musiałem szybko do niej wracać. I choć niektóre utwory czytałem po kilka razy – że by się rozsmakować, żeby w pełni zrozumieć, żeby mieć przyjemność – to i tak pochłonąłem ten tom fraszek bardzo szybko.
Jana Izydora Sztaudyngera nie uświadczysz...
2017-06-11
Dawno temu, bo w 1971 r. wydano tomik (taki format "do kieszeni") opowiadań Marqueza. Dziś dostęp do literatury latynoamerykańskiej nie jest niczym wyjątkowym, wtedy dopiero zaczynała się moda na pisarzy zza oceanu. Ale w przypadku autora "Stu lat samotności" mamy do czynienia z postacią wybitną, uhonorowaną Nagrodą Nobla za powieści i opowiadania. I właśnie te ostatnie stanowią treść książki. Nie są ogromne, zresztą tomik małego formatu liczy zaledwie 150 stron, więc nawet nieco dłuższe teksty czyta się szybko. I dodajmy - lekko, choć tematyka lekka nie jest. Każde opowiadanie to swoista przypowieść, ale bez morału, moralitet bez wskazania właściwych postaw. To często niemal reporterska relacja z drobnego epizodu (takie jest opowiadanie tytułowe), ale dla postaci tam występujących - ogromnie ważne, stanowiące niemal sprawę życia i śmierci (czasem dosłownie - "Dzień jak inne"). Chociaż w formie, a czasem i treści, krótkie i proste, teksty niosą ze sobą ogrom emocji, postaw, zachowań, są zbiorem obserwacji ludzi w ich naturalnym środowisku i w obcym miejscu ("Dzień po sobocie"). Opowiadania trzeba smakować, odczuwać ich kolory, zapachy, głosy.
Już ktoś pewnie opisał każde opowiadanie z osobna, nie ma więc potrzeby odwoływać się i opisywać treść każdego z nich, zresztą to tylko zmniejsza przyjemność samodzielnego odkrywania tych tekstów. Jednakże nie można pominąć faktu, że "Śmierć i pogrzeb Mamy Grande", kończące tomik opowiadanie, jest znakomitym zwieńczeniem całego zbioru i, moim zdaniem, najlepsze. Ale cała książka jest warta uwagi.
Dawno temu, bo w 1971 r. wydano tomik (taki format "do kieszeni") opowiadań Marqueza. Dziś dostęp do literatury latynoamerykańskiej nie jest niczym wyjątkowym, wtedy dopiero zaczynała się moda na pisarzy zza oceanu. Ale w przypadku autora "Stu lat samotności" mamy do czynienia z postacią wybitną, uhonorowaną Nagrodą Nobla za powieści i opowiadania. I właśnie te ostatnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-29
Mam niemały problem z tym utworem Szekspira. I nie dlatego, że długi (rzeczywiście, jeden z najdłuższych), ani z powodu tytułu. Najtrudniej jest mi zakwalifikować to dzieło do jakiejś kategorii. Wiadomo, Szekspir to tragedie, komedie, kroniki historyczne. A tu co? Owszem, historia jest, bo i tytułowy król istniał naprawdę, i toczyły się walki o Brytanię z imperium rzymskim, ale w gruncie rzeczy to tylko sztafaż historyczny, bo cała opowieść (a raczej wiele opowieści) to dzieło wyobraźni autora. To może tragedia? Na pewno nie, bo wszystko kończy się dobrze (to raczej nie spoiler z mojej strony...), a ofiar nie za wiele - pomijając skutki wojny - tylko dwie. Komedia? W przeciwieństwie do wielu innych dramatów tu Szekspir nie dodał typowo komicznych postaci, nie ma też dowcipnych dialogów, nie ma perlistego śmiechu.
Nie potrafię więc umieścić utworu na konkretnej półce. Gdzieś przeczytałem, że to komedia, bo się dobrze kończy. Niech będzie, nie jestem przekonany.
Kolejny problem to tytuł. Owszem, dla rozwiązania intryg interwencja Cymbelina jest nieodzowna. Ale w dramacie jawi się on niemal jak marionetka, którą, zależnie od sytuacji, pociągają różne osoby lub wiatry dziejowe. W każdym razie to dosyć bezbarwna postać, w dodatku co najwyżej drugoplanowa. Skąd więc taki tytuł - nie mam pojęcia.
Długość sztuki wynika z wielowątkowości. Jest wątek Królowej, rządnej władzy kobiety, zmierzającej do celu wszelkimi sposobami, jest wątek jej prostackiego i brutalnego syna, jest wątek zaginionych synów Cymbelina, jest wątek polityczny - konfliktu z Rzymem. Jako poboczne pojawiają się wątki honoru (Lucjusz), okrutnego kłamstwa (Jachimo), wiernego sługi (nawet w dwóch odsłonach - Pizania i częściowo Belariusza). Żeby nie było dość czytelnik znajdzie nawet motyw homoseksualny (co w epoce pisarza nie było zdaje się czymś wyjątkowym).
Jednakże na plan pierwszy wysuwają się wątki miłosne splecione z problematyką wierności i zdrady, czyli Imogena i Leonatus. Zwłaszcza Imogena jest tu postacią bardzo wyrazistą, zdecydowaną i nieco odmienną od łzawej i naiwnej Julii z Werony czy romantycznej Ofelii z duńskiego dworu. Jest przy tym pozytywną pod każdym względem osobą, a zarazem twardo stąpającą po ziemi (zazwyczaj) kobietą. Twardą, ale uczuciową, łagodną, ale nie bojącą się trudów życia.
Podobno Szekspir sparodiował swoje wcześniejsze utwory w "Cymbelinie". Być może, nie mnie osądzać, bo nie jestem specjalistą twórczości wielkiego dramaturga, a jedynie czytelnikiem jego dzieł. Jednakże nie zauważyłem, by utwór był ironią, kpiną, choćby żartem z innych dramatów. Chyba, że za takie uznamy nagromadzenie, nadmierne, motywów i sytuacji. Chyba, że rozwiązanie wszystkich wątków po myśli widzów w teatrze lub czytelników, trwające przez cały kat V, uznamy za parodię. Bo tu rzeczywiście na kilkudziesięciu stronach w niemal cudowny sposób rozplątywane są kolejne wątki. Aż boli.
I po tych wszystkich uwagach mam wydać werdykt. Oczywiście "Cymbelin" mi się podoba, ale. Za dużo komplikacji, zawiłości, zbiegów okoliczności. Zrozumiałych, lecz przesadnych. Z przyjemnością czytałem, autoironii nie dostrzegłem, Za przesadę nieco muszę obniżyć ocenę ogólną. Ale szkoda, że "Cymbelin" nie jest wystawiany. Być może w wersji reżyserskiej nabrałby nowego blasku i zyskał w moich oczach.
PS. Widać pracę redakcyjną - tom 25 serii to i niedoróbki minimalne i nie warte nawet wzmianki.
Mam niemały problem z tym utworem Szekspira. I nie dlatego, że długi (rzeczywiście, jeden z najdłuższych), ani z powodu tytułu. Najtrudniej jest mi zakwalifikować to dzieło do jakiejś kategorii. Wiadomo, Szekspir to tragedie, komedie, kroniki historyczne. A tu co? Owszem, historia jest, bo i tytułowy król istniał naprawdę, i toczyły się walki o Brytanię z imperium rzymskim,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-21
Zajrzałem do Wikipedii, a tam notka, że "Tymon Ateńczyk" może być dziełem dwóch, a nawet więcej autorów, że może to dzieło niedokończone, że...
Może to wszystko prawda, lecz przecież nie mam pisać recenzji kolejnego dramatu wielkiego Szekspira, a jedynie wyrazić swoje zdanie. A do tego nie jest mi niezbędna wiedza teoretyczna. Raczej własne odczucia.
Nie potrafię zaklasyfikować utworu do jakiegoś konkretnego gatunku. Komedia - na pewno nie, choć elementy zabawne są, szczególnie w pierwszym akcie. Tragedia? W warstwie psychologicznej na pewno, ale na scenie krwi brak. Jakiej zabójstwo (w tle), jakieś wojny domowe (o których wiemy z wypowiedzi), ale śmierć nie jest dramatyczna. To raczej sztuka w dzisiejszym rozumieniu, pełna emocji, jednak bez aktów desperacji. Choć akty rozpaczy są, a jakże.
Właśnie w warstwie psychologicznej rozgrywa się dramat głównego bohatera. Rozdając na lewo i prawo, a przy okazji tracąc cały majątek, Tymon wierzy w przyjaźń, w odpłacenie dobrem za dobro. To naiwna wiara, o czym rychło się przekonuje. W miejsce miłości do ludzi rodzi się niczym nie skrępowana nienawiść do całego rodu ludzkiego. I nawet jeśli ktoś widzi niespójność tekstu utworu, to przecież te przemiany, te zachowania konsekwentnie na kartach dramatu się przewijają.
Innym elementem spajającym treść jest gorzka prawda o sile złota, pieniądza, mamony, bez której człowiek może być nikim, choć jeszcze niedawno - panem świata.
Nie chcę zbyt wiele odsłonić z treści utworu, choć aż się prosi, by pokazać jedynego sprawiedliwego - i życzliwego. To, podobnie jak wcześniej wymienione wątki sztuki - jakże współczesne! Bo "Tymon Ateńczyk" nie zestarzał się, jest wciąż (niestety) aktualny. I nie może to napawać optymizmem. A jednak polecę wszystkim - warto sięgnąć po tę mniej znaną sztukę Szekspira.
Na marginesie - dialog Tymona z Apemantusem z I aktu - majstersztyk. Przecudna utarczka słowna, niezmiernie plastyczna, świetna!
Wyjątkowo mało niedoróbek redakcyjnych dostrzegłem, dlatego je pominę.
Czytajcie Szekspira. Nie tylko rocznicowo. Nie tylko znane dramaty!
Zajrzałem do Wikipedii, a tam notka, że "Tymon Ateńczyk" może być dziełem dwóch, a nawet więcej autorów, że może to dzieło niedokończone, że...
Może to wszystko prawda, lecz przecież nie mam pisać recenzji kolejnego dramatu wielkiego Szekspira, a jedynie wyrazić swoje zdanie. A do tego nie jest mi niezbędna wiedza teoretyczna. Raczej własne odczucia.
Nie potrafię...
2017-03-16
Podobno to komedia. Jeśli tak, to gorzka. Chociaż bowiem zawiera sporo sytuacji, scen i postaci komicznych, chociaż wszystko kończy się optymistycznie, zbyt wiele w tym dziele złych intencji, zazdrości, złości, kłamstwa. Za dużo pochopnych decyzji, które mogły skończyć się źle, za często za słowa wypowiedziane brakowało odpowiedzialności.
Pozornie intryga jest prosta. Nastał czas pokoju i młodzi oficerowie mogą się zabawić. Klaudia do sięga jednak strzała Amora i zakochuje się z wzajemnością. Wraz ze swym zwierzchnikiem, Don Pedro, knuje intrygę, by także przyjaciel, Benedyk, został mężem. I już w I akcie mamy pozornie ustalony ciąg dalszy. Na szczęście nie. Szekspir funduje odbiorcy sztuki nieco niespodzianek. A to Benedyk nadspodziewanie szybko zmienia swoje stanowisko w sprawie małżeństwa - i też z wzajemnością, za to ślub Klaudia staje pod znakiem zapytania wobec intryg złośliwego, zazdrosnego, zwyczajnie wrednego Don Juana.
Co było dalej - przeczytaj, Czytelniku. A dlaczego to takie gorzkie? Bo odzwierciedla przekonania z czasów autora - przyszła żona jako niemalże towar w świecie mężczyzn. Nikt nie sprawdza prawdziwości pogłoski, lecz plotkę bierze za prawdę. Kobietę można zohydzić, ale i tak będzie chciała męża, który jej nie wierzy. A to nie wszystkie smutne wątki tej sztuki.
Na szczęście są też momenty przyjemniejsze. Jak zawsze u Szekspira pojawiają się prostaczkowie, którzy zachowaniem i mową budzą śmiech. Tu są to przede wszystkim urzędnicy policji - Ciarka i Kwasek. Co ciekawsze ich podwładni, Strażnicy, wykazują się o wiele większą inteligencją.
Gdybym jednak miał wymienić najciekawszy, najlepiej prowadzony wątek, to bez wątpienia są nim wszystkie sceny rozmów Benedyka i Beatryks. Nawet nie chodzi o humor. Ich rozmowy, to celne riposty, ukryte złośliwości, niedomówienia, przytyki. To walka, rozgrywka dwóch godnych siebie przeciwników - inteligentnych, mądrych, przewidujących posunięcia drugiego. Oboje są znakomici, pasują do siebie, a jednocześnie rywalizują na każdym kroku, fechtują słowami jak szpadą. I w dodatku nawet na końcu utworu nic nie zmienia się w ich wzajemnych relacjach. Przynajmniej w mowie.
Na tym tle problem sprawia tytuł. Bo że wiele hałasu - to fakt. Ale dlaczego o nic? Przecież chodzi o rzeczy ważne - nie intrygi, układy, zawiści, ale o wielkie, pozytywne uczucia. Czemu więc Szekspir tak nazwał swoje dzieło? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi.
Niestety, podobnie jak w innych tytułach tej serii pojawiły się błędy. Na pewno wymieniam tylko niektóre. I tak na s. 25 druga wypowiedź Beatryks zawiera słowo bylożby zamiast byłożby. Na s. 56 7. wers od dołu zaczyna się od zegnam zamiast żegnam. Od s. 62 zaczyna się scena III, nie II, jak w tekście; na następnych stronach powiela ten błąd żywa pagina. Po raz drugi zegnam miast żegnam znajdziemy na s. 65 (6. wers od góry). Na s. 96 3. wers od doły powinien kończyć się słowem: synowicę (nie synowiec). Kolejny błąd był zapewne dziełem tłumacza: s. 100, wers 7. zawiera imię Leonardo, a treść wskazuje na Antonia. Również następne zastrzeżenie to błąd tłumacza (s. 106, 6. wers od dołu) - Klaudio powinien Hero opłakiwać. Na s. 108 (7. wers od góry) winno być quondam, nie ąuondam. I wreszcie na s. 111 nie pojawia się nowa postać Pieśń, ale w tym miejscu jako didaskalia powinno być napisane: śpiewa. To nie są straszne błędy, ale redakcja mogłaby się trochę postarać. Dlatego zabieram jedną gwiazdkę.
Nie odbiera to dziełu Szekspira wartości. Chętnie zobaczyłbym sztukę na scenie (nie w kinie) w dobrej obsadzie. Na razie wystarczyć musi tekst.
Warto do niego zajrzeć.
Podobno to komedia. Jeśli tak, to gorzka. Chociaż bowiem zawiera sporo sytuacji, scen i postaci komicznych, chociaż wszystko kończy się optymistycznie, zbyt wiele w tym dziele złych intencji, zazdrości, złości, kłamstwa. Za dużo pochopnych decyzji, które mogły skończyć się źle, za często za słowa wypowiedziane brakowało odpowiedzialności.
Pozornie intryga jest prosta....
2017-02-24
Antoniusz z "Juliusza Cezara" i Antoniusz z "Antoniusza i Kleopatry" to dwaj różni ludzie. Choć obaj odważni, waleczni i honorowi, to jednak kierują nimi inne namiętności. W pierwszym z wymienionych dramatów jest to niemal bałwochwalczy podziw i oddanie Juliuszowi, a po jego śmierci dążenie do zemsty, w drugim - wręcz chorobliwa miłość do Kleopatry. I chyba to jest główną nicią, łączącą poczynania wielkiego wodza.
A wszystko jak to u Szekspira - gwałtowne uczucia, bogactwo charakterów, galeria nietuzinkowych, wyrazistych postaci, bogactwo wydarzeń. W dodatku to długi dramat. Czy tragedia? Tak. Lecz przecież to jednocześnie kawałek historii i to tej dobrze znanej.
Jeśli o Antoniuszu możemy powiedzieć, że żądza i miłość do Kleopatry kierują jego poczynaniami, to inaczej jest w przypadku głównego antagonisty wodza, Oktawiana Augusta, tu nazywanego (zresztą słusznie) Cezarem. To sprawny polityk, ukrywający emocje, powoli budujący intrygi, skuteczny choć nie efektowny w działaniu. Zawsze jednak efektywny. Takim go widział Szekspir, takim widzą go także naukowcy. Inaczej z Kleopatrą. Poza romansem i chęcią związania ze sobą na zawsze Antoniusza, niczego zdaje się nie dostrzegać. "Po nas choćby potop" - też można by jej przypisać, choć to podobno słowa Ludwika XV. To zaprzeczenie lady Makbet - Kleopatra szuka tylko swoich rozkoszy, zysków, przywiązania kochanka, lady Makbet dąży do pełni władzy, którą Kleopatra ma i wykorzystuje.
Nie sposób zinterpretować bohaterów i ich poczynania, zwłaszcza, że przecież wyrażam tylko swój punkt widzenia. Może inni czytelnicy, nie mówiąc już o badaczach literatury, inaczej widzą to, co wyżej opisałem. mam jednak prawo do własnej interpretacji i oceny. Za dramat należy się może nawet komplet gwiazdek. Uważam, że jest to znakomite dzieło. Niestety, wydanie odbiega od oczekiwań. Na pewno nie dostrzegłem wielu literówek, więc tylko dla zasady podam, co jest nie tak:
s. 8 - wchodzi sługa (ni stupa (didaskalia);
s. 44 - nie zamiast me (6. wers od góry);
s. 56 - gałki, nie gaiki (7. wers od góry);
s. 69 - byleś, nie byłeś (8. wers od góry);
s. 81 - liczy, nie Uczy (2. wers od dołu);
s. 88 - że zamiast ze (1. wers od góry);
s. 91 - w zamiast tu (didaskalia);
s. 98 - że zamiast 2e (6. wers od góry);
s. 119 - granie, nie oranie (chodzi o oboje! - trzecie didaskalia);
s. 122 - żegnam, nie zegnam (5. wers od góry);
s. 124 - list zamiast Ust (1. wers od góry);
s. 130 - że zamiast ze (3. wers od góry);
s. 132 - "bylem się na tej pomścił czarownicy" zamiast "byłem się na lej pomścił czarownicy" (2. wers od dołu);
s. 137 - "i umrzeć" to nie postać. lecz dokończenie tekstu Antoniusza;
s. 143 - Ze, nie ze (3. wers od góry);
s. 160 - byle, nie byłeś (13. wers od dołu);
s. 171 - Śladu zamiast siadu (10. wers od dołu).
Na pewno wiele innych nie dostrzegłem, niektóre z premedytacją zostawiłem innym czytelnikom do poprawiania - i tak lista pokaźna.
Nie wiem, kogo winić za zdanie na końcu aktu IV - "Została rezolucja i śmierć szybka". Może tłumacz, może redakcja. Dla jasności tekstu lepiej było napisać: "zostało rozwiązanie/postanowienie/rewolucja [to ostatnie niekoniecznie zgodnie z oryginałem] i śmierć szybka".
Nie wiem, kto wprowadził zmiany w układzie scen - w wersji angielskiej akty trzeci i czwarty mają po dwie sceny więcej niż w polskiej (w akcie III scena VIII wersji polskiej to VIII, IX i X wersji angielskiej, analogicznie w akcie IV scena X to sceny X-XII), wobec czego zmienia się także żywa pagina. Nie wiem, czy to nie dzieło redakcji, by zmniejszyć nieco i tak pokaźne dzieło...
Te wszystkie mankamenty sprawiają, że kompletu gwiazdek nie będzie.
PS. Ale utwór przeczytać warto, a scena VII aktu II to majstersztyk - bankiet, a właściwie pijatykę Szekspir oddał tak naturalnie, rozmowy są tak oczywiste, zachowania typowe, że aż się prosi zobaczyć to na scenie.
Antoniusz z "Juliusza Cezara" i Antoniusz z "Antoniusza i Kleopatry" to dwaj różni ludzie. Choć obaj odważni, waleczni i honorowi, to jednak kierują nimi inne namiętności. W pierwszym z wymienionych dramatów jest to niemal bałwochwalczy podziw i oddanie Juliuszowi, a po jego śmierci dążenie do zemsty, w drugim - wręcz chorobliwa miłość do Kleopatry. I chyba to jest główną...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-02-21
Tytuł wraz z elementarną znajomością historii wskazuje, że rozegra się za chwilę scena zabójstwa Juliusza Cezara. Szekspir nie interesuje się nadmiernie obyczajami, kulturą, codziennością tamtych czasów - jego uwaga skupia się na władzy i jej niuansach. Nie ocenia, choć żył w czasach, gdy monarchia była głównym ustrojem politycznym, form władzy, nie udowadnia wyższości tego czy innego sposobu rządzenia. Wielki dramaturg chce tylko pokazać kulisy rządzenia i charaktery wielkich tego świata.
A władza to narowisty koń, na którego niełatwo wskoczyć i łatwo z niego spaść. Wystarczy niewiele. Wystarczy choćby niechęć innych jeźdźców lub pracowników stadniny. Dziś jesteś, Cezarze czczony, chwalony, by jutro cię zganić, a nawet zabić. A pojutrze ci sami, którzy przeciwko tobie krzyczeli, wołają o zemstę i wychwalają twe cnoty. Taki właśnie obraz pokazał Szekspir. Tłum, podatny na wpływy mówców, zmienia co chwilę stanowisko. Ale to on jest punktem odniesienie, to dla niego czyni się wszelkie kroki polityczne, chociaż w rzeczywistości nie tylko nie ma on nic do powiedzenia, ale jeszcze często się nim gardzi.
Tragedia "Juliusz Cezar" to tragedia postaw. Wielki wódz i dyktator pokazany jest jako pełen dumy, może nawet zadufania człowiek, który wyrósł ponad niedawno równych sobie i nie przyjmuje do wiadomości, że to się komuś może nie podobać. Brutus to idealista, polityk bez skazy, który w imię ideałów godzi się na zbrodnię jako jedyny sposób ratowania państwa przed dyktaturą. Może nieco naiwny, ale prawy, co dostrzegają nawet jego wrogowie. Inaczej ma się rzecz z Kasjuszem. Zazdrosny o wpływy, pamiętliwy, nie dba o dobro wspólne, ale o własne. A to nie koniec znakomitej galerii postaci. Nawet pozornie drugoplanowe, jak Kaska (tępy, niezbyt rozgarnięty, lecz prący do przodu jak taran), stanowią ciekawą galerię. Nie sposób zwrócić uwagi na Marka Antoniusza czy Oktawiana, na Cycerona i niewolników. Lecz dość o tym
Dramat jest znakomity, dobrze skonstruowany, stanowiący przestrogę dla polityków i ich zwolenników w czasach dawnych. Może nie tylko dawnych. największą zaletą są postacie i ich postawy.
Może to nie jest dzieło na miarę Hamleta, ale niewiele ustępuję największym tragediom Szekspira.
Tytuł wraz z elementarną znajomością historii wskazuje, że rozegra się za chwilę scena zabójstwa Juliusza Cezara. Szekspir nie interesuje się nadmiernie obyczajami, kulturą, codziennością tamtych czasów - jego uwaga skupia się na władzy i jej niuansach. Nie ocenia, choć żył w czasach, gdy monarchia była głównym ustrojem politycznym, form władzy, nie udowadnia wyższości tego...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-02-17
Kiedy wreszcie II wojna światowa wydaje się zmierzać do końca, sir Laurence Olivier kręci swoje znakomite, być może najlepsze dzieło filmowe. W jednej z recenzji pojawiło się nawet sformułowanie, że "Henryk V" powstał "ku pokrzepieniu serc", ale czy na pewno?
Na pewno film znakomitego aktora teatralnego i odtwórcy ról Szekspirowskich był wydarzeniem wyjątkowym. Pełnym rozmachu, wspaniałych dekoracji, znakomitych scen batalistycznych i patriotycznej wymowy. A zaczynał się i kończył na deskach scenicznych przedstawieniem kroniki historycznej Szekspira, by przez większą część przenosić się w kolejne plenery.
Nie przypadkiem zaczynam opinię o dziele Szekspira odwołaniem do filmu. Bo rzeczywiście, dramat został skonstruowany niczym scenariusz filmowy. Kolejne sceny rozgrywają się w bardzo różnych miejscach, częściowo w Anglii (Londyn), Southampton), częściowo we Francji (wiele miejsc, nie tylko Azincourt i Paryż), autor przenosi widza co chwila w inne miejsce. Jak to zrobić na scenie? Wystarczy wprowadzić, jak w starożytności, chór, który nie tylko komentuje, ale także przekazuje informacje o kolejnych przenosinach akcji. Bo "Henryk V" jest niezmiernie dynamiczną sztuką. A jednocześnie ciągła zmiana miejsca nie sprzyja utworowi. Wątki się rwą, gubią, nie są kończone (patrz choćby losy Nyma, Bardolfa i Pistola), powiązania między nimi są też niezmiernie wątłe. I tu film okazał się arcydziełem, bowiem spoił ze sobą tę niezbyt spójną materię.
A Szekspir? Wielki dramaturg chyba chciał przekazać widzom fragment (chwalebnej, jego zdaniem) historii Anglii. I trzeba mu przyznać, że o ile wielokrotnie pisywał bzdury ("Hamlet" i wracający z wyprawy na Polskę król norweski Fortynbras), to w dziele popularyzacji własnej historii stanął na wysokości zadania. Nawet czasem drobne wtręty (nauka języka angielskiego, pochodzenie części wojsk angielskich ze środowiska marginesu społecznego), pogoda) znajdują odbicie w rzeczywistości i są obecne w pracach historyków. Właściwie nie ma się do czego przyczepić. Chyba tylko do tego, że z tego powodu straciła nieco dramaturgia wydarzeń. W rezultacie choćby ostatni wątek, rzekomy romans Henryka V i Katarzyny, wydaje się niezmiernie sztuczny. Trudno. Szkoda też łuczników walijskich i irlandzkich, których Szekspir nie docenił należycie, a którzy zdecydowali o zwycięstwie pod Azincourt. Przy okazji - sama bitwa przedstawiona "z drugiej ręki" dość dobrze, jakoś jest statyczna w utworze...
Oczywiście szczęśliwe zakończenie zmagań, uwieńczone małżeństwem króla, to w rzeczywistości tylko przystanek w wojnie stuletniej. Zresztą, potem przyszły porażki, więc chyba nie wypadało autorowi wydłużać dramatu.
Postaci zarysowane bardzo różnie. Są bardzo wyraziste, jak Henryk V, kapitan Fluellen czy Pistol, i zupełnie bezbarwne, jak król francuski czy otoczenie króla Anglii. Zabawa słowem też dziś niekoniecznie widza rozbawi, chyba, że zdarzy się genialny aktor.
Ciekawe, że "Henryk V" to opis niezmiernie ważnych wydarzeń wojny stuletniej, pełnej śmierci, rabunków, gwałtów, niesprawiedliwości. A tu wyjątkowo krwi jak na lekarstwo. Owszem, słyszymy o śmierci w swoim łóżku Johna Falstaffa, o straceniu zdrajców, o wyroku na grabieżców z armii angielskiej (Henryk V rzeczywiście zabronił rabunku!), o stratach w bitwie pod Azincourt i w innych starciach - ale to wszystko opisy, nic bezpośrednio nie dzieje się przed widzem. Wyjątkowo dzieło o hekatombie wojny zawiera niewiele drastycznych opisów i wzmianek. I to zupełnie inne oblicze Szekspira, który dał się poznać nawet z niemal sadystycznych wizji ("Tytus Andronikus").
Tłumaczenie Ulricha jest dobre, ale chyba jednak nieco archaiczne. Czyta się dość dobrze, ale - to nie to. Jak w innych tomach cyklu brak przypisów, a tu bardzo by się przydały i to nie tylko w warstwie historycznej utworu.
Uwielbiam Szekspira. Choć oglądałem wiele lat temu - mam wciąż w pamięci film Oliviera. Ale nie mogę dać (z bólem) kompletu gwiazdek "Henrykowi V". Choć to znakomite dzieło i warte czytania, a jeszcze lepiej - oglądania.
Kiedy wreszcie II wojna światowa wydaje się zmierzać do końca, sir Laurence Olivier kręci swoje znakomite, być może najlepsze dzieło filmowe. W jednej z recenzji pojawiło się nawet sformułowanie, że "Henryk V" powstał "ku pokrzepieniu serc", ale czy na pewno?
Na pewno film znakomitego aktora teatralnego i odtwórcy ról Szekspirowskich był wydarzeniem wyjątkowym. Pełnym...
2016-09-06
"Kupiec wenecki" to solidnie zrobiony dramat w 5 aktach. Jak zawsze u Szekspira wyraziste postacie, namiętności, silne uczucia, dobrze zarysowane tło. Nie po raz pierwszy postacie kobiece okazują się równe, a nawet lepsze od mężczyzn w intrygach i mądrości. Obok miłości (i to w kilku odsłonach) jest też przyjaźń bezinteresowna i niezłomna. I jest wreszcie wredny Żyd (chyba wielki dramaturg nie lubił tej nacji...), żądający ciała ludzkiego jako zastawu pożyczki. Br...
To nie jest tragedia, to nie jest również komedia. Zwłaszcza dla Szajloka. I to także zasługa Szekspira, że stworzył dzieło niejednoznaczne gatunkowo, choć miłe dla odbiorców. A jednak nie wszystko się udało. Nawet w najczarniejszych tragediach wielki dramaturg umieszczał postaci i sceny łagodzące nieco nastrój. Tu również pojawia się błazen, ale fragmenty z jego osobą jakoś szczególnie nie bawią. To raczej przerywnik, niż istotny dodatek. Szkoda trochę.
Wydanie z ciekawymi rycinami, tłumaczenie archaiczne, nie zawsze komunikatywne i to także drobny zawód. I ciągle drobne uchybienia redakcyjne, w tym na s. 98 tekst Porcji został zapisany jak didaskalia, kursywą.
Ciągle wart przeczytania dramat, choć ze sceny przemawiałby lepiej.
"Kupiec wenecki" to solidnie zrobiony dramat w 5 aktach. Jak zawsze u Szekspira wyraziste postacie, namiętności, silne uczucia, dobrze zarysowane tło. Nie po raz pierwszy postacie kobiece okazują się równe, a nawet lepsze od mężczyzn w intrygach i mądrości. Obok miłości (i to w kilku odsłonach) jest też przyjaźń bezinteresowna i niezłomna. I jest wreszcie wredny Żyd (chyba...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-29
Nie tylko brak czasu sprawił, że z tą tragedią Szekspira motałem się długo. Ale tak wiele nagromadzonego, niczym nieuzasadnionego zła, tragedii, krwawych czynów, dawno nie czytałem. A ponieważ Szekspir tworzył niezmiernie plastyczne dzieła, mogłem sobie wyobrażać poszczególne sceny. I już nie dziwię się, że tak rzadko to dzieło jest wystawiane. Tak wiele zbrodni, tak wiele bezeceństw, i jeszcze jedyny sprawiedliwy, tytułowy Tytus, który także uczestniczy w tej orgii krwi i zagłady. Straszne. Przerażające. Ale może prawdziwe dla czasów autora? Może uzasadnione oczekiwaniami ówczesnych widzów? Nie wiem.
To oczywiście znakomity dramat, pełen wyrazistych postaci (choćby młody Lucjusz), to bardzo tragiczna opowieść, lecz dla mnie nieco zbyt straszna.
Na marginesie - tak jednoznacznie zarysowany gwałt (rzecz jasna nie ma mowy o wystawieniu takiej sceny w teatrze Szekspirowskim, a cóż mówić o czasach współczesnych, choć z reżyserami to różnie bywa...) rzadko pojawia się w literaturze. Podobnie jak jego jednoznaczne potępienie.
Wydanie podobne do poprzednich tomów, choć wyraźnie lepsze od strony edytorskiej. Brakuje - w tym tomie szczególnie, bo i są wtręty po łacinie, i odwołania do dziejów Rzymu - kilku przypisów wyjaśniających.
I za to jedna gwiazdka mniej.
Nie tylko brak czasu sprawił, że z tą tragedią Szekspira motałem się długo. Ale tak wiele nagromadzonego, niczym nieuzasadnionego zła, tragedii, krwawych czynów, dawno nie czytałem. A ponieważ Szekspir tworzył niezmiernie plastyczne dzieła, mogłem sobie wyobrażać poszczególne sceny. I już nie dziwię się, że tak rzadko to dzieło jest wystawiane. Tak wiele zbrodni, tak wiele...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-05
Za dawnych czasów w polskiej telewizji można było poznać klasykę dramatu światowego. Były przedstawienia przygotowywane przez teatry, przez Teatr Telewizji, wreszcie przeniesienia z innych telewizji. Tak było m.in. z Szekspirem. Ale "Wesołe kumoszki z Windsoru" pamiętam jak przez mgłę. Może to i dobrze, bo nie porównywałem tekstu do przedstawienia. A właściwie - wyobrażałem sobie wersję sceniczną. Bo w tej komedii wszystko jest zabawą i można to genialnie zagrać. Postacie są niebywale wyraziste i to nie tylko główni bohaterowie, ale także osoby drugiego i trzeciego planu. Tu nie ma bezbarwnych osób. W dodatku prócz wątku głównego, jak dokuczyć podstarzałemu amantowi o nadmiernie rozbudowanym ego, są liczne, ciągle przeplatające się, wątki poboczne. I wszystkie zabawnie przeprowadzone. I każdy (może z wyjątkiem pań i jednego pana) w jakimś momencie oszukany. Toż to cudowna sytuacja dla aktorów. Można w tej sztuce wykazać swój kunszt, można pokazać wszystkie swoje walory. Można także zepsuć wszystko.
Kolejny tom dział wielkiego dramaturga przeczytałem z niekłamaną przyjemnością. Za walory - 10 gwiazdek. Za wydanie - o jedną mniej. Znów są problemy z didaskaliami a właściwie ich oznaczeniem (ss. 100, 108), powtórzenia się trafiają bez potrzeby (s. 93), wymieniony jest jakiś Job (s. 125) gdy chodzi o Hioba. Zapisy kursywą są bez konsekwencji, choć zwykle dotyczą tekstu po łacinie lub francusku (ale niekonsekwentnie). Przy okazji - w edycji nie wzięto pod uwagę nieznajomości języków obcych przez czytelników i tłumaczenia części choćby tekstu. W ogóle jakieś drobne przypisy by się przydały... To uwaga do całego cyklu. I może trochę nowszych tłumaczeń? jeszcze jedna niekonsekwencja - może tłumacza, może edytora - walijski pleban i francuski lekarz znakomicie kaleczą wymowę, ale w tekście ten zabieg jest bardzo niekonsekwentny. Szkoda.
Tak więc edycja nie zadowala, ale tekst Szekspira, wyobraźnia, postacie - znakomite. Czekam na spektakl. A na razie - czytajcie "Wesołe kumoszki z Windsoru".
Za dawnych czasów w polskiej telewizji można było poznać klasykę dramatu światowego. Były przedstawienia przygotowywane przez teatry, przez Teatr Telewizji, wreszcie przeniesienia z innych telewizji. Tak było m.in. z Szekspirem. Ale "Wesołe kumoszki z Windsoru" pamiętam jak przez mgłę. Może to i dobrze, bo nie porównywałem tekstu do przedstawienia. A właściwie - wyobrażałem...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-08
Wahałem się, czy ta tragedia jest tak genialna, by ocenić ją na 10 gwiazdek. Ale jednak tak. Bo trzeba brać pod uwagę i środowisko, i epokę, i wiek bohaterów. I dopiero łącząc to wszystko można powiedzieć, czy takie emocje i zachowania są możliwe. Także dziś. Dla wielu odbiorców dramat jest niemożliwy w czasach dzisiejszych. Może. Ale spójrzmy na konflikty narodowościowe, religijne, traktowanie obcych i dopiero osądźmy, czy dziś nie dzieją się podobne dramaty. Mentalność ludzka zmienia się niezmiernie powoli. Uważam więc, ze tragedia jest ponadczasowa i może się zdarzyć zawsze i wszędzie, a emocje pierwszej miłości pozostaną zapewne na zawsze nieodgadnione.
Jak zawsze w serii nieco niedoróbek. Tym razem dziwna koncepcja zapisywania słów obcych kursywą, co może mylić z didaskaliami (ss. 53, 55, 67), choć brak tu konsekwencji, bo jest też trochę słów pismem prostym (np. ss. 62 i 73). Dlatego jedna gwiazdka umknęła w przestworza...
Wahałem się, czy ta tragedia jest tak genialna, by ocenić ją na 10 gwiazdek. Ale jednak tak. Bo trzeba brać pod uwagę i środowisko, i epokę, i wiek bohaterów. I dopiero łącząc to wszystko można powiedzieć, czy takie emocje i zachowania są możliwe. Także dziś. Dla wielu odbiorców dramat jest niemożliwy w czasach dzisiejszych. Może. Ale spójrzmy na konflikty narodowościowe,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-10
Uwaga: gwiazdek 10 mógłbym przyznać za dzieło Szekspira, ale jest jeszcze wydawca...
Żeby zniechęcić do książki wystarczy umieścić ją na liście lektur. "Makbet" miał tego pecha. nawet nie zamierzam udowadniać, że jest to dzieło wyjątkowe. Bo to jeden z największych dramatów wszech czasów. Bardzo wyraziste, "krwiste" postacie, dynamicznie toczące się wydarzenia, znakomite wtręty słowne, ponadczasowe i zmuszające do myślenia, powodują, że trudno znaleźć jakieś braki w tym dziele. Nawet fakt, że w tragedii pojawiają się wątki komiczne (odźwierny z aktu drugiego sceny trzeciej) potwierdza genialność utworu. Nawet postacie epizodyczne są żywe, barwne, interesujące (Lady Makduf, lekarz, Siward), ale przecież tragedia w ogóle jest tak plastyczna, że czytając widzi się postaci na scenie.
Tyle o dziele Szekspira. Jeśli chodzi o wydanie, to, podobnie jak w innych tomach, wciąż pojawiają się te same niedoróbki. I tak na s. 115 didaskalia nie zostały wyróżnione kursywą (7 wers), w scenie drugiej aktu pierwszego pojawia się żołnierz, choć w wersji oryginalnej to sierżant. Zdarzają się zapisy wielką literą miast małej (s. 43, piąty wers od dołu, s. 85, trzynasty wers od góry). I wreszcie kilkakrotnie powtarzająca się zamiana litery "ż" na "z" (najczęściej zamiast że występuje ze - ss. 71, 75, 81, 95). Być może przeoczyłem inne. To oczywiście nie wpływa nie dzieło, ale to taka łyżka dziegciu...
I jeszcze ciekawostka historyczna (na podstawie pracy Jarosława Wojtczaka, "Bannockburn 1314", Warszawa 2003). Duncan panował w Szkocji w latach 1034-1040 i wsławił się fatalnymi rządami, zakończonymi wojną domową, z której zwycięsko, jako król wyszedł Makbet (Duncan zginął z ręki Makbeta w bitwie mając 43 lata, uchodził za osobę zepsutą i okrutną). Ten ostatni panował 17 lat i był to okres pokoju i rozwoju kraju. Zginął w walce z synem Duncana, Malcolmem, i Siwardem, stojącym na czele posiłków angielskich. Tak więc Szekspir trochę zmienił charaktery i opinię głównych bohaterów. Ale to już jego prawo jako autora (i Anglika).
Uwaga: gwiazdek 10 mógłbym przyznać za dzieło Szekspira, ale jest jeszcze wydawca...
Żeby zniechęcić do książki wystarczy umieścić ją na liście lektur. "Makbet" miał tego pecha. nawet nie zamierzam udowadniać, że jest to dzieło wyjątkowe. Bo to jeden z największych dramatów wszech czasów. Bardzo wyraziste, "krwiste" postacie, dynamicznie toczące się wydarzenia, znakomite...
2016-03-13
Gwiazdki nie są za dzieło, lecz za wydanie książki. A trochę zastrzeżeń mam. Oczywiście mogą się podobać lub nie ryciny z XIX w. (nawet ciekawy zabieg), może się podobać odcień papieru lub nie (raczej lepszy niż śnieżna biel), może się podobać wersja angielska (dobry pomysł), ale na pewno nie podobają się niedoróbki. Nawet nie musiałem się naszukać, po prostu je widać. A ponieważ nie szukałem, to pewnie lista nie jest pełna: na stronach 46, 61 i 75 didaskalia (powinny być kursywą) znalazły się w tekście, a nie w dodatkowym wersie. Zabrakło kursywy na s. 61 (Priami, 8 wers od dołu) i 112 (3 wers od góry), a na s. 98 pojawia się Luncencjo zamiast Lucencia. Drobiazgi, ale nie w dziełach Szekspira!
Bo sama komedia zasługuje na ciągłe pochwały. Choć tego może brak w tekście, jest tu dużo humoru sytuacyjnego, barwne postacie i sceny, jak na niewielkie dzieło - dość skomplikowana intryga, a raczej kilka, wreszcie koloryt miast włoskich, choć pewnie angielskich, bo czy Szekspir znał Padwę? Często dialogi Petruchia i Katarzyna uchodzą za śmieszne, ale rozmowa przy stole ze sceny drugiej aktu piątego to skrzące się humorem, błyskotliwe sztychy słowne (początek zwłaszcza tej sceny).
Niestety, obawiam się, że w dobie poprawności politycznej niewiele scen będzie chciało wystawić sztukę. Już widzę te tłumy protestujących wojujących feministek, krzyczących o seksistowskim charakterze komedii. Tylko, że mamy tu do czynienia z klasyką dramatu i odbieranie dzieła jako współczesna forma zniewolenia kobiety (żony) jest absurdalna. Szekspira żył w określonej epoce i kraju i wyrażał sądy zgodne z myśleniem współczesnych sobie. Więc nie należy odczytywać komedii z perspektywy dzisiejszych czasów. A wtedy mamy dowcip, szybkie riposty i ogromne pole do popisu dla aktorów. Takich jak Tadeusz Łomnicki i Magdalena Zawadzka w dawnym spektaklu Teatru Telewizji. Chciałbym zobaczyć "Poskromnienie złośnicy" w wykonaniu młodych, współczesnych aktorów.
Na koniec uwaga formalna. Bardzo rzadko komedia kojarzona jest - i grana - z prologiem i epilogiem, które stanowią i dziś modny wątek "teatru w teatrze". Przeczytać można, ale na scenie byłoby to sztuczne.
Co nie zmienia mojej opinii, że Szekspir był genialny!
Gwiazdki nie są za dzieło, lecz za wydanie książki. A trochę zastrzeżeń mam. Oczywiście mogą się podobać lub nie ryciny z XIX w. (nawet ciekawy zabieg), może się podobać odcień papieru lub nie (raczej lepszy niż śnieżna biel), może się podobać wersja angielska (dobry pomysł), ale na pewno nie podobają się niedoróbki. Nawet nie musiałem się naszukać, po prostu je widać. A...
więcej mniej Pokaż mimo to
Chociaż zawiera pięć aktów, komedia jest dość krótka. I prawie antyczna, bo mamy tu jedność czasu (niecała doba), miejsca (Efez) i w gruncie rzeczy akcji (wydarzenia toczą się wokół bliźniaków o tym samym imieniu Antyfolus). I na tym można skończyć, bowiem fabuła została zawarta w tytule. Utwór miał zabawić widzów, zapewne nie wymagających zbyt kunsztownej intrygi, za to przewidywalnej, kończącej się dobrze akcji.
Bo cóż powiedzieć o komedii? Może tylko tyle, że dla uzyskania większego chaosu i zamętu w wydarzeniach, dziejących się wśród murów egzotycznego Efezu, zamiast perypetii dwóch bliźniaków, mamy ich dwie pary - panów i sługi. To nawarstwienie absurdalnych sytuacji stanowi główną kanwę dzieła. Zresztą - niezbyt oryginalnego, bo pomysł został zapożyczony z Plauta.
Komedia powstała dość wcześnie, bo między 1592 a 1594 r. Brak, w przeciwieństwie do późniejszych utworów, budowania charakterystyki postaci. Raczej mamy do czynienia z klasycznymi bohaterami. Można oczywiście zauważyć pewne lekceważenie dla płci pięknej (choć osoba Ksieni cieszy się szacunkiem), stereotypowym traktowaniem roli władzy i małżeństwa. Można biadać nad złym traktowaniem sług. Ale to wszystko chyba nie było istotne wobec chęci zabawienia publiczności. I tu chyba największa zaleta utworu - świetnie skrojone dialogi, cięte riposty, trafne uwagi bohaterów utworu. I jeśli trzeba ocenić tę komedię, to właśnie dialogi stanowią jej największy atut. Znalazłem informację, że humor utworu jest niewybredny. Może rzeczywiście momentami mamy wrażenie dość prostego, żeby nie powiedzieć prostackiego, dowcipu. Lecz w tłumaczeniu Ulricha nie daje się to nadmiernie odczuć. Natomiast ma się poczucie lekkości, dowcipu i umowności - bawimy się, śmiejemy, otrzymujemy chwilę przyjemności, nawet jeśli już niedługo niewiele z komedii będziemy pamiętać. Trudno. Warto było przeczytać, a i warto byłoby zobaczyć na scenie.
Chociaż zawiera pięć aktów, komedia jest dość krótka. I prawie antyczna, bo mamy tu jedność czasu (niecała doba), miejsca (Efez) i w gruncie rzeczy akcji (wydarzenia toczą się wokół bliźniaków o tym samym imieniu Antyfolus). I na tym można skończyć, bowiem fabuła została zawarta w tytule. Utwór miał zabawić widzów, zapewne nie wymagających zbyt kunsztownej intrygi, za to...
więcej Pokaż mimo to