-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński38
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant978
Biblioteczka
2019-06-17
2019-06-09
I chociaż w pracach historycznych króla Jan określa się mianem Jan bez Ziemi - Szekspir pominął ten przydomek. I chociaż Szekspir nadał dziełu tytuł: "Życie i śmierć króla Jana", tłumacz z jakichś tylko sobie wiadomych względów skrócił nagłówek. I chociaż historiografia niezbyt dobrze ocenia władcę, autor tylko w niewielkim stopniu ukazuje złe oblicze króla. Króla, który w plebiscycie Magazynu Historycznego BBC z 2006 r. został uznany najgorszym Brytyjczykiem XIII stulecia (za Wikipedią).
Nie ma powodu w tym miejscu roztrząsać cechy, charakter, dokonania i ocenę władcy. Chciałbym skupić się raczej na utworze Szekspira. I tu trzeba zacząć od strony historycznej, boć przecież sztuka uchodzi za tzw. kronikę historyczną. Zapewne żyjący pod koniec XVI w. Anglicy mieli co najwyżej mgliste pojęcie o królu i jego czasach, więc autor mógł popuścić wodze fantazji. Akcję utworu osadził w dość krótkim przedziale czasowym, gdy w rzeczywistości wydarzenia przedstawiono w dramacie działy się długo. Wystarczy podać daty: 1202 - wojna z Francją, pojmanie Artura, 1203 - śmierć Artura w niejasnych okolicznościach (ten wątek Szekspir ujął bez oglądania się na historię), 1204 - śmierć Eleonory Akwitańskiej, 1205 - początek sporu z papiestwem, dwa lata później interdykt na króla, 1213 - ukorzenie się Jana i zdjęcie klątwy, 1215 - bunt baronów, Wielka Karta Wolności i początek interwencji Ludwika, 1216 - śmierć Jana. Szekspir potraktował więc tworzywo historyczne twórczo, skumulował wydarzenia na potrzeby dramatu, chcąc przekazać widzowie jak najwięcej informacji.
A jednak przekazał je po swojemu. I nie zawsze obiektywnie. Poza tym czasem trudno dojrzeć motywację działań poszczególnych postaci pierwszoplanowych, może z wyjątkiem Bastarda. Powstała rzeczywiście kronika panowania króla, z minimalną oceną charakteru i rządów. Widać przy tym, że autor nie chce zanadto dopiec władcom, a już na pewno nie ma rewolucyjnych zapędów, bowiem bunt możnych uzasadnił honorem, danym słowem, a nie łamaniem praw przez Jana. Zapewne dlatego dyskretnie przemilczał istnienie Wielkiej Karty Wolności, która pozwalała zdjąć z tronu władcę za złamanie praw poddanych (np. samowolne podwyższanie podatków, uwięzienie bez wyroku sądowego) i która stała się powodem do powołania parlamentu. Chyba jednak Szekspir nie chciał narażać się swoim władcom...
Również konflikt z papiestwem rozgorzał nie z powodu opłat na Kościół, lecz był sporem o prawo obsadzania stanowisk kościelnych. Ale przecież autor żył w okresie reformacji w Anglii, która zerwała z Papiestwem, a jednym z powodów (a poniekąd i skutków) tego kroku było świętopietrze i inne opłaty. Tak więc nie tylko współcześnie traktuje się historię jako tworzywo do opowiadania o współczesności.
Skoro już piszę o warstwie historycznej, to jeszcze jedna uwaga. Jedną za ważniejszych postaci utworu jest Philip Faulconbridge, w rzeczywistości naturalny syn poprzednika Jana na tronie, jego brata Ryszarda Lwie Serce. Postać to prawdziwa, nosząca miano Philip Fitz Roy, a po małżeństwie - Philip of Cognac. Inaczej niż u Szekspira zmarł znacznie wcześniej niż Jan bez Ziemi. Ale tu chciałbym się odnieść do dramatu - w wersji angielskiej jest on nazywany Philip the Bastard albo Bastard, co zresztą ma identycznie brzmiący odpowiednik polski. Tłumacz jednak nazywa go konsekwentnie Bękartem i bardzo mi się to nie podoba. Nie rozumiem dlaczego Stanisław Koźmian tak nazywa tego człowieka. Niezależnie od oceny postaci - nazwa jest pejoratywna, choć u Szekspira nikt źle nie traktuje syna Ryszarda (ciekawy watek - zemsta Philipa na księciu Austrii, co mogło być nawiązaniem do uwięzienia Ryszarda).
Tyle warstwy historycznej. A co z innymi motywami? wydaje się, że wielki dramaturg chciał wyłącznie przybliżyć czasy i panowanie władcy, za którego tak wiele się wydarzyło. Co chwila więc dowiadujemy się o ważnych wydarzeniach, uczestniczymy w wojnach i dyplomacji, spiskujemy. Brakuje jednak wyraźnej oceny i ludzi, i ich postępowania. Możemy zrozumieć motywy działania Bastarda, Huberta, może władców. Już w przypadku Eleonory i Konstancji w grę wchodzi tylko miłość matczyna (w przypadku Eleonory, jednego z największych umysłów epoki, znakomitej dyplomatki - wyraźnie brak docenienia wielkiej królowej - i to podwójnej). Postępowanie baronów jest jakieś niematerialne, honorowe, a przecież chodziło o bardzo konkretne sprawy. Blanca, Artur - to postacie bezwolne, ulegające presji otoczenia. Motywacji Meluna w ogóle nie potrafię zrozumieć. A Pandulf to bezwzględny realizator budowania potęgi papieskiej bez względu na okoliczności.
Nie, nie jest to najwybitniejsze dzieło Szekspira. Zabrakło chyba wielkiego rysu psychologicznego postaci, jak to jest w utworach fabularnych. Zbyt wiele miejsca poświęcił historii, zbyt mocno chciał wybielić poczynania Jana (ledwie raz, w sprawie Artura, można zobaczyć prawdziwy charakter władcy) i zabrakło miejsca na pogłębiony obraz epoki i ludzi. Może jest ich zresztą zbyt wielu?
Nie jest to zarazem dzieło słabe. Utrzymuje przyzwoity poziom, jaki oczekujemy od mistrza ze Stradfordu. Próbuje przybliżyć odległą (już dla niego samego) epokę, ożywić wydarzenia, zmusić do refleksji. Czy mu się to udało? Częściowo. Dlatego, mimo mojego ogromnego podziwu dla Szekspira, nie dam maksimum gwiazdek.
Na koniec krótka uwaga o wydaniu. Nie znalazłem zbyt wielu niedociągnięć, brakujące kreski nad l zdarzyły się rzadko (s. 20 - lodzie zamiast łodzie, s. 49 - loże zamiast łoże). Wydanie, jak całą serię, znakomicie uzupełniają ilustracje Selousa.
Ciekaw jestem, jak "Życie i śmierć króla Jana" wypadłyby na scenie. Być może aktorzy wnieśliby dużo dobrego do ten inscenizacji.
I chociaż w pracach historycznych króla Jan określa się mianem Jan bez Ziemi - Szekspir pominął ten przydomek. I chociaż Szekspir nadał dziełu tytuł: "Życie i śmierć króla Jana", tłumacz z jakichś tylko sobie wiadomych względów skrócił nagłówek. I chociaż historiografia niezbyt dobrze ocenia władcę, autor tylko w niewielkim stopniu ukazuje złe oblicze króla. Króla, który w...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-09
Za późno! I to o wiele lat za późno! Tę książkę powinienem przeczytać co najmniej 30 lat temu!
Jean Delumeau wydał swoją „Cywilizację Odrodzenia” w 1967 r., w Polsce wydano ją równo 20 lat później. Ale ze względu na zainteresowania, a i studia także, wiedziałem o pracy wcześniej. Jakoś jednak, już po polskiej edycji, nie mogłem się zabrać za czytanie, bo to w końcu podręcznik, synteza epoki, część wielkiej syntezy dziejów, autorstwa badaczy francuskich. No i cierpliwie książka czekała na półce na swój czas. A kiedy już przeczytałem całość (bo fragmenty znałem wcześniej, były mi potrzebne do pracy), okazało się, że spóźniłem się bardzo. Bo od wydania (ponad pół wieku temu) część sądów autora uległo dezaktualizacji, pojawiły się nowsze, równie wnikliwe, ale pełniejsze opracowania i dziś dzieło Delumeau to znakomity przykład dawnych, solidnych prac naukowych. Ale jako podręcznik epoki odrodzenia już tylko dzieło historyczne. Ponieważ interesuję się historią historiografii, czytania takiej pracy nie jest dla mnie stratą czasu, lecz to już nie to. Sięgałem bowiem po „Cywilizację Odrodzenia” (autor i edytor używają wielkiej litery, choć dziś jest to błąd) jako dzieło syntetycznie opisujące czasy renesansu, a dostałem nieco przestarzałą wersję, którą trzeba korygować z nowszymi pracami.
Przejdźmy jednak do treści, bo przecież to stanowi główny temat moich rozważań. Książka jest napisana językiem żywym i choć to dzieło naukowe – przystępnym. Zapewne to także zasługa tłumaczki, Eligii Bąkowskiej. Praca został podzielona na części trzy, a właściwie co najmniej cztery. Pierwszą stanowią Linie kierunkowe, czyli przybliżenie chronologiczne, terytorialne i ideologiczne epoki. Są tu więc odwołania do Europy chrześcijańskiej, odkryć geograficznych, odkrywania dorobku starożytności i reformy Kościoła. W części drugiej, Życie materialne, autor przestawia dokonania w dziedzinie techniki, zajmuje się stanem gospodarki, charakteryzuje handel, rzemiosło, rolnictwo (choć jakoś roli granicy gospodarczej na Łabie nie dostrzega), zajmuje się przemianami społecznym. Część trzecia, Nowy człowiek, to ideologia odrodzenia, a więc poglądy, filozofia, rola wychowania, miejsce kobiety, problemy religii w życiu jednostki, wiara w czary itd. Pozornie brak tu miejsca na kulturę renesansu, ale jest ona obecna w każdej z części i opisana bardzo dokładnie.
Odrębny rozdział stanowi słownik osób, nazw, terminów i pojęć. Jest to bardzo obszerny zbiór haseł. Bo jeśli tekst książki to około 370 stron, to słownik stanowi dodatkowe 130, a więc można go uznać za część odrębną. Dodam, że bardzo dobrą, bo hasła mają charakter bliższy esejom niż encyklopedii. Całość uzupełniają tablice chronologiczne (ponad 40 stron) i ogromna bibliografia (równo 40 stron). Są także indeksy. Dzieło skończone. Czy jednak wybitne?
Moja ocena nie dotyczy warstwy merytorycznej, bowiem ta wymaga poważnych weryfikacji ze względu na aktualny stan badań. Książka jest, niestety, już przestarzała. Ma oczywiście ogromne zalety, jak syntetyczne spojrzenie na epokę, wyodrębnienie ważnej problematyki i wnikliwe jej omówienie, całkiem pokaźną szatę graficzną (sporo ilustracji, choć nie zawsze najlepszej jakości). Głównym jednak problemem jest to, dla jakiego odbiorcy została przygotowana i kiedy to się stało. Otóż książka Delumeau powstała dla odbiorcy francuskiego i widać to niemal na każdej stronie. Trzeba autorowi oddać sprawiedliwość, że kolebce renesansu, Italii, poświęcił nie mniej miejsca, niż Francji, ale jednak widać, że główny nacisk, w tym także dobór prac, został położony na francuskie odrodzenie. Dowiemy się oczywiście nieco o Anglii, trochę o krajach niemieckich (ale poza reformacją i handlem – nie za wiele), nieco o państwach iberyjskich (raczej mało), a reszta – pojawia się incydentalnie. I to niezależnie, czy chodzi o Skandynawię czy kraje słowiańskie. Ciekawe, że Węgry, które bodaj wcześniej niż Europa Zachodnia, przyjęły prący renesansowe z Włoch, prawie się nie pojawia. Jeśli przyjmiemy na początku czytania, że autor przedstawi nam renesans w Europie Zachodniej – nie będziemy zawiedzeni. Lecz jeśli spodziewamy się wizji ogólnoeuropejskiej – już tak.
Poważnym problemem dla czytelnika będzie też czas powstania pracy. Widać to najlepiej, zapoznając się z bibliografią. Co prawda wiele prac, przynajmniej w części, nie straciło swoich walorów, ale odwołania autora do dzieł z XIX w. dziś wydają się anachroniczne. Rzecz jasna większość prac to książki z lat czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, ale to także już starocie. Do tego dobór wyznacza znajomość języków dawniej (i zapewne obecnie) – czyli dominują jeżyki zachodnie, przede wszystkim prace w języku francuskim, włoskim, angielskim. Są też książki hiszpańskie, portugalskie i niekiedy zdarza się coś z innego kręgu językowego. Polskich prac jest tam niewiele, Choć dramatu nie ma (brakuje najbardziej tych z dziedziny gospodarki, wtedy już znanych na Zachodzie). Na szczęście niektóre polskie dzieła wydano już w językach zachodnich i znalazły się w bibliografii. Trzeba też pamiętać, że to okres komunistyczny i obieg naukowy dla badaczy z państw komunistycznych był ograniczony. Dlatego bardziej zaskakuje mała liczba opracowań duńskich czy szwedzkich, a i po holendersku też za wiele się nie znajdzie.
Wracają do treści, to jest podobnie. Dla autora Europa Środkowa to Niemcy, Skandynawia niemal nie istnieje, Czechy (głównie za sprawą Husa) są obecne trochę, Polska i Węgry – bardzo rzadko.
Warto wspomnieć, że w opisie chronologicznym Polska lub Rzeczpospolita pojawia się także rzadko, że częściej przeczytamy o Rosji (taki typowy punkt widzenia – skoro dziś to potęga, to trzeba o niej pisać – tymczasem trudno będzie znaleźć ślady epoki odrodzenia w dziejach i mentalności rosyjskiej), że na s. 552 Kopernika uśmiercono o rok za wcześnie (jest 1542, powinno być: 1543). Trudno. Bardziej brakuje informacji o tolerancji religijnej w Polsce i Rzeczpospolitej, bo Delumeau nie zająknął się o tym opisując prześladowania religijne w Europie. Także rozdział o biednych w epoce odrodzenia jest nadmiernie schematyczny i stereotypowy. Zapewne, w świetle nowych badań, jest już całkowicie nieaktualny, bowiem przestawia np. żebraków jako najbiedniejszych, co ani wtedy, a nie dziś się nie potwierdza (w XVI w. w Polsce żebracy nie płacili podatku pogłównego na poziomie najniższym, bo wiedziano, że ich zarobki są całkiem pokaźne). Przedstawienia przyczyn biedy na wsi nie pokazuje zróżnicowania majątkowego wśród chłopów. Przyczyny emigracji zostały mocno spłaszczone i zawierają tylko część odpowiedzi na pytanie, co skłaniało do zmiany miejsca zamieszkania. Spożycie żywności wśród chłopów, wbrew zdaniu autora, nie zawsze i nie wszędzie było na poziomie głodu. I tak dalej. Zbyt wiele treści wymaga weryfikacji, tu przytoczyłem jedynie przykładowe zastrzeżenia do tekstu.
Warto jednak zauważyć, że np. interpretacja dzieł utopijnych z epoki to znakomita analiza treści i okoliczności powstania prac myślicieli renesansu i nie traci na wartości (s. 282). Bardzo ciekawe jest przytoczenie ideału damy, a pośrednio – kobiety, w czasach odrodzenia. Przytoczone cechy, których oczekiwano od damy, pokazują, że pewne wartości są nieprzemijające i dziś także walory te są w cenie (s. 339-340).
Trudno podsumować książkę Jeana Delumeau. Jako praca naukowa to już dzieło przestarzało, w dodatku nastawione na czytelnika francuskiego, a więc zajmujące się renesansem włoskim i francuskim, a od czasu do czasu trochę innymi regionami Europy. Z punktu widzenia treści – wnikliwe i syntetyczne, stanowi znakomity przykład solidnej pracy badacza, ale i wykładowcy, który potrafi wyciągać wnioski całościowe i globalne. Jednakże dziś jest to raczej klasyka historiografii niż praca aktualna. Nadal jednak wiele przemyśleń godnych jest uwagi, a przynajmniej zastanowienia się. Dlatego za późno sięgnąłem po tę pracę, ale jednocześnie nie był to czas stracony, bo miałem przyjemność poznać ważne dzieło historyczne. Nawet jeśli mam często zastrzeżenia, począwszy zresztą od cezur chronologicznych. Oceniam jednak wysoko i uważam, że to nadal książka wartościowa. Ocena w gwiazdach to również docenienie erudycji i wysiłku autora. Pomimo przedstawionych zastrzeżeń – polecam.
PS. Jestem w posiadaniu wydania pierwszego w cyklu Rodowody cywilizacji Państwowego Instytutu Wydawniczego. Zapewne nie różni się niczym od wydań następnych, choć na LC to właśnie inne wydania, nowsze są obecne.
Za późno! I to o wiele lat za późno! Tę książkę powinienem przeczytać co najmniej 30 lat temu!
Jean Delumeau wydał swoją „Cywilizację Odrodzenia” w 1967 r., w Polsce wydano ją równo 20 lat później. Ale ze względu na zainteresowania, a i studia także, wiedziałem o pracy wcześniej. Jakoś jednak, już po polskiej edycji, nie mogłem się zabrać za czytanie, bo to w końcu...
2017-10-24
W języku polskim praca ukazała się w 1977 r. Kiedy powstał oryginał - nie udało mi się tego sprawdzić. Podobnie jak informacji o autorce, także na stronach rosyjskich. Co prawda nie ma to decydującego znaczenia dla tej opinii, ale warto zawsze szukać takich informacji.
Sama praca ma charakter wybitnie naukowy. Mogła to być praca naukowa, dysertacja doktorska lub habilitacyjna albo efekt badań terenowych. W każdym razie powstało wartościowe dzieło, przedstawiające początki japońskiej kultury w okresie od ok. 4 tysięcy lat przed Chrystusem do VIII w. po Chrystusie. Pierwsza część książki zostało poświęcona wynikom badań archeologicznych nad kulturami okresu neolitu i następnych aż po czasy starożytne i wczesne średniowiecze. Autorka przedstawiła stanowiska archeologiczne i kulturę materialną ludów japońskich (a więc np. nie ma tu Ajnów) wraz ze zmieniającym się zasięgiem etnosu japońskiego na wyspach. Zwróciła uwagę na powstanie państwa japońskiego i jego dokonania w sferze kultury w okresie starożytnym. Zdecydowanie więcej miejsca zajął okres przejściowy między starożytnością a wczesnym średniowieczem, datowany na VI-VIII w. po Chrystusie. Tu autorka rozwinęła wykład, przedstawiając przemiany polityczno-społeczne dla tego okresu, a na tak zarysowanym tle mitologie, religie (głównie shinto i buddyzm), literaturę, architekturę, rzeźbę, malarstwo, teatr, taniec i muzykę. Całość uzupełniają liczne przypisy, indeks, bibliografia i ilustracje.
Ze względu na ściśle naukowy charakter pracy, trudno mi, laikowi oceniać dokonania autorki. Wydaje mi się, że dzieło jest solidnym naukowym wykładem, że autorka przedstawiła wczesną kulturę Japonii bardzo wszechstronnie, że to znakomite dzieło naukowe. Ale...
Ale na pewno dziś jest to praca przestarzała, bo od polskiego wydania minęło 40 lat, a to w nauce bardzo dużo lat i na pewno pojawiły się nowe, szczegółowe prace, na pewno odnaleziono wiele nowych obiektów, które mogły wpłynąć na interpretacje. Należy więc zweryfikować niektóre informacje, datowania czy osądy lub wnioski autorki.
Kolejnym budzącym wątpliwości wątkiem jest podejście Jofan do tematu - przedstawia go oczywiście z punktu widzenia historiografii radzieckiej, socjalistycznej, co oznacza, że (na szczęście niezbyt często) pojawia się wątek walki klas albo odwołania do ideologii marksistowskiej. Autorka stosuje także tradycyjnie marksistowski podział epok z niewolnictwem i feudalizmem, co dla Japonii nie zawsze się sprawdza.
Następną wątpliwość nasuwa tłumaczenie. W języku rosyjskim transliteracja wyrazów z języków obcych ma charakter fonetyczny i pewnie tak było w oryginalnym tekście. ale po przetłumaczeniu na polski czytelnik może mieć problem ze zrozumieniem wielu pojęć i nazw własnych, gdyż zastosowano dziś już nieużywaną transkrypcje dosłowną. To chyba błąd redakcji, ale dziś nie do naprawienia.
I wreszcie uwaga ostatnia - tę książkę na pewno nie można polecać. Ponieważ jest pracą naukową, nie czytanką dla miłośników Japonii. Praca wymaga skupienia, dużej wiedzy i przeznaczona jest w zasadzie dla fachowców. Przeciętny czytelnik będzie miał problem nie tylko z terminami z historii sztuki, muzyki czy archeologii, ale także znudzą go rozważania o wymiarach znalezisk czy cechach danego dzieła literackiego. Dlatego można książkę polecić tylko osobom dobrze zorientowanym w temacie lub mającym dość samozaparcia, aby sprawdzać i wyjaśniać niezbędne do zrozumienia tekstu terminy i pojęcia.
I podsumowując - praca jest może nawet wybitna, ale ocenić to może niewielkie grono fachowców. Dla laika - książka trudna, choć wartościowa. Szkoda, że nieco stara.
W języku polskim praca ukazała się w 1977 r. Kiedy powstał oryginał - nie udało mi się tego sprawdzić. Podobnie jak informacji o autorce, także na stronach rosyjskich. Co prawda nie ma to decydującego znaczenia dla tej opinii, ale warto zawsze szukać takich informacji.
Sama praca ma charakter wybitnie naukowy. Mogła to być praca naukowa, dysertacja doktorska lub...
2017-07-19
Skłamałem. Tej książki nie przeczytałem. I nigdy nie przeczytam. I zapewne nikt z z Was jej nie przeczyta.
Bo to nie jest książka do czytania. To praca, która ma służyć jako przewodnik dla miłośników Polski, jej zabytków, jej dawnej architektury. Tego atlasu nie ma sensu czytać, bo służy odnajdywaniu informacji o miejscowościach, regionach, trasach, gdzie można coś ciekawego zobaczyć.
Autorzy to historycy sztuki i to już jest gwarancją solidności pracy. Zawarli w tomie informacje o tysiącach miejscowości, zabytków, podali ich wiek i styl, często twórców, zwrócili uwagę na wnętrza. Na 600 stronach trudno byłoby jednak przedstawić wszystko w formie przewodnika, jest to więc katalog obiektów, ułożonych w bardzo wygodny dla korzystającego zeń turysty. Polskę podzielono na 23 części, każda jest poprzedzona mapą samochodową z wykazem miejscowości opisanych w dalszej części. Połączenia drogowe, granice powiatów, punkty topograficzne, podstawowe dane geograficzne ułatwiają korzystanie z Atlasu. Ogrom informacji uzupełniają bardzo liczne zdjęcia, choć z konieczności niewielkiego formatu. Najbardziej zabytkowe miasta doczekały się planów, przynajmniej centrum.
Tyle o zaletach. Jest ich bardzo dużo i sądzę, że po niezbędnych korektach (zmieniły się granice miejscowości, niektóre wsie należą już do pobliskich miast, powstały nowe szlaki drogowe, niekiedy zmieniono nazwę miejscowości lub granice powiatów) jeszcze długo będę mógł wykorzystywać Atlas jako podstawowe źródło wiedzy o zabytkach.
Wady. O zmianach administracyjnych pisałem wyżej, o drogach także. Jest trochę literówek, ale jak na tak ogromne dzieło - niewiele. Pewne niedociągnięcia w indeksie też da się wybaczyć, gorzej z brakiem kilku (ale mniej niż 10) miejscowości na mapach. Jako miejsca podane są (bodaj 3 razy) nazwy obiektów (pałac, dom dziecka, willa), co może uniemożliwić szczególnie zainteresowanemu turyście odnalezienie obiektu. W sumie jednak wad jest niewiele. I tylko jedna jest istotna - przydałoby się wznowienie Atlasu z naniesieniem zmian podanych wyżej. Ale to już ukłon w stronę edytora.
Polecam na wakacje, na urlop, na samodzielne wyprawy, na wycieczki. Trochę ciężkie, ale warto mieć i zaglądać. Właśnie ostatnio to robiłem i stąd umieszczenie tego tytułu w wykazie przeczytanych (choć tylko fragmentarycznie) książek.
Skłamałem. Tej książki nie przeczytałem. I nigdy nie przeczytam. I zapewne nikt z z Was jej nie przeczyta.
Bo to nie jest książka do czytania. To praca, która ma służyć jako przewodnik dla miłośników Polski, jej zabytków, jej dawnej architektury. Tego atlasu nie ma sensu czytać, bo służy odnajdywaniu informacji o miejscowościach, regionach, trasach, gdzie można coś...
Chociaż zawiera pięć aktów, komedia jest dość krótka. I prawie antyczna, bo mamy tu jedność czasu (niecała doba), miejsca (Efez) i w gruncie rzeczy akcji (wydarzenia toczą się wokół bliźniaków o tym samym imieniu Antyfolus). I na tym można skończyć, bowiem fabuła została zawarta w tytule. Utwór miał zabawić widzów, zapewne nie wymagających zbyt kunsztownej intrygi, za to przewidywalnej, kończącej się dobrze akcji.
Bo cóż powiedzieć o komedii? Może tylko tyle, że dla uzyskania większego chaosu i zamętu w wydarzeniach, dziejących się wśród murów egzotycznego Efezu, zamiast perypetii dwóch bliźniaków, mamy ich dwie pary - panów i sługi. To nawarstwienie absurdalnych sytuacji stanowi główną kanwę dzieła. Zresztą - niezbyt oryginalnego, bo pomysł został zapożyczony z Plauta.
Komedia powstała dość wcześnie, bo między 1592 a 1594 r. Brak, w przeciwieństwie do późniejszych utworów, budowania charakterystyki postaci. Raczej mamy do czynienia z klasycznymi bohaterami. Można oczywiście zauważyć pewne lekceważenie dla płci pięknej (choć osoba Ksieni cieszy się szacunkiem), stereotypowym traktowaniem roli władzy i małżeństwa. Można biadać nad złym traktowaniem sług. Ale to wszystko chyba nie było istotne wobec chęci zabawienia publiczności. I tu chyba największa zaleta utworu - świetnie skrojone dialogi, cięte riposty, trafne uwagi bohaterów utworu. I jeśli trzeba ocenić tę komedię, to właśnie dialogi stanowią jej największy atut. Znalazłem informację, że humor utworu jest niewybredny. Może rzeczywiście momentami mamy wrażenie dość prostego, żeby nie powiedzieć prostackiego, dowcipu. Lecz w tłumaczeniu Ulricha nie daje się to nadmiernie odczuć. Natomiast ma się poczucie lekkości, dowcipu i umowności - bawimy się, śmiejemy, otrzymujemy chwilę przyjemności, nawet jeśli już niedługo niewiele z komedii będziemy pamiętać. Trudno. Warto było przeczytać, a i warto byłoby zobaczyć na scenie.
Chociaż zawiera pięć aktów, komedia jest dość krótka. I prawie antyczna, bo mamy tu jedność czasu (niecała doba), miejsca (Efez) i w gruncie rzeczy akcji (wydarzenia toczą się wokół bliźniaków o tym samym imieniu Antyfolus). I na tym można skończyć, bowiem fabuła została zawarta w tytule. Utwór miał zabawić widzów, zapewne nie wymagających zbyt kunsztownej intrygi, za to...
więcej Pokaż mimo to