rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Kiedy wydawano to opracowanie (1973 r.) już można było chwalić polskich lotników, walczących pod niebem Anglii podczas Ii wojny światowej. Można było w ogóle pokazać polski czyn zbrojny inny niż wraz z Armią Czerwoną i w partyzantce komunistycznej. Ale nadal nie można było dobrze oceniać polityków i naczelne dowództwo na Zachodzie. I taka jest ta książka.
Autor zajął się przede wszystkim pokazaniem udziału polskich lotników w Bitwie o Anglię. Postarał się jednak o nakreślenie pełnego obrazu. I choć jest on skrótowy, co wynika z serii wydawniczej Książki i Wiedzy, to jednak dość szeroko pokazujący zagadnienie. Może najbardziej mylący jest tytuł, bo praca odnosi się głównie do polskiego udziału w Bitwie o Wielką Brytanię. Na szczęście w książce mamy też przestawioną sytuację militarną i polityczną w 1940 r., jest o przygotowaniach niemieckich do inwazji na Wyspy, jest o przygotowaniach politycznych, militarnych, gospodarczych i technologicznych Brytyjczyków do obrony. Autor przedstawia też losy polskich lotników od walk we wrześniu 1939 r. aż do udziału w bitwie. Oczywiście samej Bitwie o Anglię poświęca najwięcej miejsca, co wydaje się zrozumiałe.
Opowieść jest barwna, opatrzona licznymi cytatami, nie tylko zresztą Polaków. Pojawiają się wypowiedzi Brytyjczyków, Niemców, Francuzów. Tu warto odnotować, że Eugeniusz Banaszczyk nie odwołuje się zbyt często (właściwie wyłącznie tylko w sytuacjach koniecznych) do roli ZSRR i do przygotowań niemieckiego ataku na Związek Radziecki. To także znak czasów, w których książka powstała. Ale żeby nie było tak pięknie, mam też sporo zastrzeżeń. Bo raz jeszcze – czyta się dobrze, ogromna zasługa autora, że wykorzystał liczne źródła, że cytuje wielu autorów, że nie preferuje wypowiedzi Arcta czy Króla – autorów wtedy często wydawanych i nie zawsze obiektywnych. Jednakże ciągłe wychwalanie Polaków, choć na to faktycznie zasłużyli, zakrawa na leczenie kompleksów. Naprawdę wystarczyło podać suche liczby lub wypowiedź dowódców brytyjskich bez ciągłego komentowania i podkreślania ogromnego wkładu (a także umiejętności, dodatnich cech charakteru itp. składowych polskiego udziału w Bitwie o Anglię).
Praca ma charakter popularny, nie ma elementów naukowych (np. przypisów), lecz odwołuje się do faktów. Od jej powstania zweryfikowano niektóre informacje, co oznacza, że niekiedy mamy do czynienia z nieaktualnymi już danymi. To akurat nie jest problem, możemy przecież skonfrontować informacje i je uściślić. Gorzej przedstawia się obraz całości. A tu autor często stawiał wyżej opisy walk powietrznych, wrażeń pilotów przed i po walce, ale również spostrzeżeń dotyczących wojny i życia na Wyspach, niż ścisłe przestawianie faktów. Dlatego mamy informacje o sukcesach i stratach, ale z licznymi lukami. Mamy wyposażenie dywizjonów, ale brak danych taktyczno-technicznych. Mamy kolejne fazy walk, ale ze słabym podsumowaniem. I nie mamy choćby skrótowego przedstawienia ciągu dalszego, czyli kolejnych losów pilotów podczas II wojny światowej. Gdyby nie drobne wtręty, np. wizyta Sikorskiego, nie wiedzielibyśmy o rządzie londyńskim i jego roli podczas wojny (tego akurat w ogóle nie uwzględniono). Cóż, takie czasy, taka książka. I tak lepsza niż wiele w tym samym okresie wydawanych dzieł propagandowych.
Jako dodatki – słaba mapa, nieco ciekawych zdjęć (duży niedosyt w przypadku dywizjonu 303 i zdjęć pilotów walczących w II wojnie światowej – bo jest ich za mało). Sporo niesprawdzonych informacji. W 1939 r. Luftwaffe miała ponad 4000 maszyn bojowych (s. 16) – teza autora dyskusyjna. Royal Air Force to wg Banaszczyka Królewskie Siły Zbrojne (s. 17) – nie trzeba znać angielskiego, żeby przetłumaczyć jako „Powietrzne”. Na s. 19 autor przedstawia różne liczby użytych przez III Rzeszę samolotów w Bitwie o Anglię, nie starając się ocenić rzeczywistej ich siły. Podobnie zresztą sytuację militarną na Wyspach potraktował autor dość zdawkowo i niejednoznacznie (s. 31 i nn.). Dane samolotów niemieckich i brytyjskich – zbyt skromne i nieprecyzyjne (ss. 36-37). Data rozpoczęcia bitwy (s. 70 i 179) i zakończenia do dziś są dyskusyjne. Interpretacja przybycia do Wielkiej Brytanii Rudolfa Hessa (s. 180) mocno naciągana. I tak dalej, i tak dalej.
Podsumowując – jako praca zachęcająca do zajęcia się tą tematyką – całkiem przyzwoita. Jako opracowanie historyczne – przeciętna. Ze względu na liczne źródła cytowane – przydatna. Dla wprowadzenia w temat – można przeczytać. Znającym tematykę Bitwy o Anglię – nie polecam.

Kiedy wydawano to opracowanie (1973 r.) już można było chwalić polskich lotników, walczących pod niebem Anglii podczas Ii wojny światowej. Można było w ogóle pokazać polski czyn zbrojny inny niż wraz z Armią Czerwoną i w partyzantce komunistycznej. Ale nadal nie można było dobrze oceniać polityków i naczelne dowództwo na Zachodzie. I taka jest ta książka.
Autor zajął się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bawiąc uczyć. Tak w skrócie mogę podsumować to dzieło Szekspira. Chociaż bardziej to określenie pasuje do czasów życia i twórczości wielkiego dramaturga, niż dzisiejszych realiów.
Bo i tej zabawy za wiele nie ma. Ot, kilka postaci - Łokieć, Pianka, Pompej, może jeszcze Lucjo, ich rozmowy, gra słów, nieco przaśnego dowcipu dla gawiedzi, nieco intelektualnych rozważań dla wykształconych - i tyle tu zabawy.
Nauka - to także kwestia względna. Typowe, stereotypowe nawet zaprezentowanie postaci, sprecyzowana rola kobiet (matka, żona, ladacznica, zakonnica), duża swoboda mężczyzn - nic wyjątkowego.
O czym jest dramat? Nie potrafię jednoznacznie określić jego wymowy. Może o ludzkiej uczciwości, może o dotrzymywaniu słowa, a może o zapłacie dobrem za dobro i dobrem za zło? Trudno zdefiniować główne przesłanie autora.
Dzieło opowiada o księciu wiedeńskim (jak to często u Szekspira - wiedza polityczno-geograficzna nie ma znaczenia), który przekazuje czasowo władzę swemu zaufanemu słudze, by go jednak sprawdzać jako zarządcę państwa. A może jako człowieka? Angelo (jakże znaczące imię!) stara się realizować prawa, dbając przede wszystkim o sprawiedliwe, ale i surowe wyroki. Dziwnym trafem jednak zajmuje się wyłącznie przewinami z dziedziny moralności - tępi bowiem stosunki pozamałżeńskie (dzisiaj problem wręcz niezrozumiały, a i wtedy chyba trącący purytanizmem, nie po raz pierwszy u Szekspira). Brak w nim przy tym zrozumienia ludzkich słabości, co staje się powodem zawiązania intrygi.
Dalszy opis możemy sobie darować, nie jest istotny dla oceny dramatu. Zatem zajmijmy się podsumowaniem dzieła. Na początek ustalmy gatunek. A raczej możemy powiedzieć, że nie jest to możliwe. Niby kończy się dobrze, więc komedia. Ale zbyt wiele wesołości tu nie było, więc nie komedia. Nie, nie da się tej sztuki jednoznacznie sklasyfikować.
Postacie. Książę - mało wyrazisty, pełen sprzeczności, do końca nie wiemy, o co mu chodziło z tym całym opuszczeniem tronu. Angelo - choć o nim sporo, rysuje się mało wyraziście. Mariana - mdła, bezwarunkowo zakochana w człowieku, który na to nie zasłużył.
Na pewno Szekspirowi udało się stworzyć trzy dobrze umotywowane psychologicznie postacie. Jest to Izabela, pełna zasad, lecz i miłości siostrzanej, gotowa do poświęceń ponad swoje możliwości. Takim udanym charakterem jest też Lucjo, nazwany w wykazie osób dziwakiem, choć bardziej pasuje do niego określenie (przepraszam) menda.
A moim numerem jeden tej sztuki jest stróż więzienia. Nie dlatego, że to porządny człowiek, choć to także. Przede wszystkim jest to osoba z zasadami, których przestrzega, a jednocześnie z ludzkimi odczuciami, które wprowadza w czyn nawet za cenę utraty własnych korzyści. Rzadko, nie tylko u Szekspira, postaci drugoplanowe, postaci z dołów społecznych, zostały przedstawione w tak pozytywnym świetle.
Całość jest dość spójna, ale nie w pełni satysfakcjonująca. Być może na scenie utwór wypada lepiej, niż podczas czytania. Na pewno nie można dzieła zaliczyć do najbardziej udanych, jednak nie jest to też dramat słaby (oczywiście miarą jest geniusz Szekspira). Zachęcam do samodzielnego ocenienia utworu.
Na marginesie - ilustracje podnoszą jakość książki, podobnie jak jej dwujęzyczność. Na s.128 przed pytaniem Księcia: Gdzie jest Barnardyn? zabrakło informacji (jest w wersji angielskiej): Wraca Stróż z Barnardynem, zakapturzonym Klaudiem i Julią.

Bawiąc uczyć. Tak w skrócie mogę podsumować to dzieło Szekspira. Chociaż bardziej to określenie pasuje do czasów życia i twórczości wielkiego dramaturga, niż dzisiejszych realiów.
Bo i tej zabawy za wiele nie ma. Ot, kilka postaci - Łokieć, Pianka, Pompej, może jeszcze Lucjo, ich rozmowy, gra słów, nieco przaśnego dowcipu dla gawiedzi, nieco intelektualnych rozważań dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Chociaż zawiera pięć aktów, komedia jest dość krótka. I prawie antyczna, bo mamy tu jedność czasu (niecała doba), miejsca (Efez) i w gruncie rzeczy akcji (wydarzenia toczą się wokół bliźniaków o tym samym imieniu Antyfolus). I na tym można skończyć, bowiem fabuła została zawarta w tytule. Utwór miał zabawić widzów, zapewne nie wymagających zbyt kunsztownej intrygi, za to przewidywalnej, kończącej się dobrze akcji.
Bo cóż powiedzieć o komedii? Może tylko tyle, że dla uzyskania większego chaosu i zamętu w wydarzeniach, dziejących się wśród murów egzotycznego Efezu, zamiast perypetii dwóch bliźniaków, mamy ich dwie pary - panów i sługi. To nawarstwienie absurdalnych sytuacji stanowi główną kanwę dzieła. Zresztą - niezbyt oryginalnego, bo pomysł został zapożyczony z Plauta.
Komedia powstała dość wcześnie, bo między 1592 a 1594 r. Brak, w przeciwieństwie do późniejszych utworów, budowania charakterystyki postaci. Raczej mamy do czynienia z klasycznymi bohaterami. Można oczywiście zauważyć pewne lekceważenie dla płci pięknej (choć osoba Ksieni cieszy się szacunkiem), stereotypowym traktowaniem roli władzy i małżeństwa. Można biadać nad złym traktowaniem sług. Ale to wszystko chyba nie było istotne wobec chęci zabawienia publiczności. I tu chyba największa zaleta utworu - świetnie skrojone dialogi, cięte riposty, trafne uwagi bohaterów utworu. I jeśli trzeba ocenić tę komedię, to właśnie dialogi stanowią jej największy atut. Znalazłem informację, że humor utworu jest niewybredny. Może rzeczywiście momentami mamy wrażenie dość prostego, żeby nie powiedzieć prostackiego, dowcipu. Lecz w tłumaczeniu Ulricha nie daje się to nadmiernie odczuć. Natomiast ma się poczucie lekkości, dowcipu i umowności - bawimy się, śmiejemy, otrzymujemy chwilę przyjemności, nawet jeśli już niedługo niewiele z komedii będziemy pamiętać. Trudno. Warto było przeczytać, a i warto byłoby zobaczyć na scenie.

Chociaż zawiera pięć aktów, komedia jest dość krótka. I prawie antyczna, bo mamy tu jedność czasu (niecała doba), miejsca (Efez) i w gruncie rzeczy akcji (wydarzenia toczą się wokół bliźniaków o tym samym imieniu Antyfolus). I na tym można skończyć, bowiem fabuła została zawarta w tytule. Utwór miał zabawić widzów, zapewne nie wymagających zbyt kunsztownej intrygi, za to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

I chociaż w pracach historycznych króla Jan określa się mianem Jan bez Ziemi - Szekspir pominął ten przydomek. I chociaż Szekspir nadał dziełu tytuł: "Życie i śmierć króla Jana", tłumacz z jakichś tylko sobie wiadomych względów skrócił nagłówek. I chociaż historiografia niezbyt dobrze ocenia władcę, autor tylko w niewielkim stopniu ukazuje złe oblicze króla. Króla, który w plebiscycie Magazynu Historycznego BBC z 2006 r. został uznany najgorszym Brytyjczykiem XIII stulecia (za Wikipedią).
Nie ma powodu w tym miejscu roztrząsać cechy, charakter, dokonania i ocenę władcy. Chciałbym skupić się raczej na utworze Szekspira. I tu trzeba zacząć od strony historycznej, boć przecież sztuka uchodzi za tzw. kronikę historyczną. Zapewne żyjący pod koniec XVI w. Anglicy mieli co najwyżej mgliste pojęcie o królu i jego czasach, więc autor mógł popuścić wodze fantazji. Akcję utworu osadził w dość krótkim przedziale czasowym, gdy w rzeczywistości wydarzenia przedstawiono w dramacie działy się długo. Wystarczy podać daty: 1202 - wojna z Francją, pojmanie Artura, 1203 - śmierć Artura w niejasnych okolicznościach (ten wątek Szekspir ujął bez oglądania się na historię), 1204 - śmierć Eleonory Akwitańskiej, 1205 - początek sporu z papiestwem, dwa lata później interdykt na króla, 1213 - ukorzenie się Jana i zdjęcie klątwy, 1215 - bunt baronów, Wielka Karta Wolności i początek interwencji Ludwika, 1216 - śmierć Jana. Szekspir potraktował więc tworzywo historyczne twórczo, skumulował wydarzenia na potrzeby dramatu, chcąc przekazać widzowie jak najwięcej informacji.
A jednak przekazał je po swojemu. I nie zawsze obiektywnie. Poza tym czasem trudno dojrzeć motywację działań poszczególnych postaci pierwszoplanowych, może z wyjątkiem Bastarda. Powstała rzeczywiście kronika panowania króla, z minimalną oceną charakteru i rządów. Widać przy tym, że autor nie chce zanadto dopiec władcom, a już na pewno nie ma rewolucyjnych zapędów, bowiem bunt możnych uzasadnił honorem, danym słowem, a nie łamaniem praw przez Jana. Zapewne dlatego dyskretnie przemilczał istnienie Wielkiej Karty Wolności, która pozwalała zdjąć z tronu władcę za złamanie praw poddanych (np. samowolne podwyższanie podatków, uwięzienie bez wyroku sądowego) i która stała się powodem do powołania parlamentu. Chyba jednak Szekspir nie chciał narażać się swoim władcom...
Również konflikt z papiestwem rozgorzał nie z powodu opłat na Kościół, lecz był sporem o prawo obsadzania stanowisk kościelnych. Ale przecież autor żył w okresie reformacji w Anglii, która zerwała z Papiestwem, a jednym z powodów (a poniekąd i skutków) tego kroku było świętopietrze i inne opłaty. Tak więc nie tylko współcześnie traktuje się historię jako tworzywo do opowiadania o współczesności.
Skoro już piszę o warstwie historycznej, to jeszcze jedna uwaga. Jedną za ważniejszych postaci utworu jest Philip Faulconbridge, w rzeczywistości naturalny syn poprzednika Jana na tronie, jego brata Ryszarda Lwie Serce. Postać to prawdziwa, nosząca miano Philip Fitz Roy, a po małżeństwie - Philip of Cognac. Inaczej niż u Szekspira zmarł znacznie wcześniej niż Jan bez Ziemi. Ale tu chciałbym się odnieść do dramatu - w wersji angielskiej jest on nazywany Philip the Bastard albo Bastard, co zresztą ma identycznie brzmiący odpowiednik polski. Tłumacz jednak nazywa go konsekwentnie Bękartem i bardzo mi się to nie podoba. Nie rozumiem dlaczego Stanisław Koźmian tak nazywa tego człowieka. Niezależnie od oceny postaci - nazwa jest pejoratywna, choć u Szekspira nikt źle nie traktuje syna Ryszarda (ciekawy watek - zemsta Philipa na księciu Austrii, co mogło być nawiązaniem do uwięzienia Ryszarda).
Tyle warstwy historycznej. A co z innymi motywami? wydaje się, że wielki dramaturg chciał wyłącznie przybliżyć czasy i panowanie władcy, za którego tak wiele się wydarzyło. Co chwila więc dowiadujemy się o ważnych wydarzeniach, uczestniczymy w wojnach i dyplomacji, spiskujemy. Brakuje jednak wyraźnej oceny i ludzi, i ich postępowania. Możemy zrozumieć motywy działania Bastarda, Huberta, może władców. Już w przypadku Eleonory i Konstancji w grę wchodzi tylko miłość matczyna (w przypadku Eleonory, jednego z największych umysłów epoki, znakomitej dyplomatki - wyraźnie brak docenienia wielkiej królowej - i to podwójnej). Postępowanie baronów jest jakieś niematerialne, honorowe, a przecież chodziło o bardzo konkretne sprawy. Blanca, Artur - to postacie bezwolne, ulegające presji otoczenia. Motywacji Meluna w ogóle nie potrafię zrozumieć. A Pandulf to bezwzględny realizator budowania potęgi papieskiej bez względu na okoliczności.
Nie, nie jest to najwybitniejsze dzieło Szekspira. Zabrakło chyba wielkiego rysu psychologicznego postaci, jak to jest w utworach fabularnych. Zbyt wiele miejsca poświęcił historii, zbyt mocno chciał wybielić poczynania Jana (ledwie raz, w sprawie Artura, można zobaczyć prawdziwy charakter władcy) i zabrakło miejsca na pogłębiony obraz epoki i ludzi. Może jest ich zresztą zbyt wielu?
Nie jest to zarazem dzieło słabe. Utrzymuje przyzwoity poziom, jaki oczekujemy od mistrza ze Stradfordu. Próbuje przybliżyć odległą (już dla niego samego) epokę, ożywić wydarzenia, zmusić do refleksji. Czy mu się to udało? Częściowo. Dlatego, mimo mojego ogromnego podziwu dla Szekspira, nie dam maksimum gwiazdek.
Na koniec krótka uwaga o wydaniu. Nie znalazłem zbyt wielu niedociągnięć, brakujące kreski nad l zdarzyły się rzadko (s. 20 - lodzie zamiast łodzie, s. 49 - loże zamiast łoże). Wydanie, jak całą serię, znakomicie uzupełniają ilustracje Selousa.
Ciekaw jestem, jak "Życie i śmierć króla Jana" wypadłyby na scenie. Być może aktorzy wnieśliby dużo dobrego do ten inscenizacji.

I chociaż w pracach historycznych króla Jan określa się mianem Jan bez Ziemi - Szekspir pominął ten przydomek. I chociaż Szekspir nadał dziełu tytuł: "Życie i śmierć króla Jana", tłumacz z jakichś tylko sobie wiadomych względów skrócił nagłówek. I chociaż historiografia niezbyt dobrze ocenia władcę, autor tylko w niewielkim stopniu ukazuje złe oblicze króla. Króla, który w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Prawdopodobnie dramat powstał wkrótce po "Hamlecie" Jeśli tak, to mamy do czynienia z dziwnym zjawiskiem - bo genialnym dziele Szekspir stworzył dramat przeciętny. No, może nieco bardziej, niż przeciętny, ale na pewno daleko mu do arcydzieł wielkiego dramaturga. Nawet nie wiadomo, czy sztuka została wystawiona po napisaniu, czy czekała na inny, dogodniejszy termin. Zresztą, utwór jest w ogóle słabo znany. I chyba można to zrozumieć.
"Troilus I Kresyda" to pozornie główni bohaterowie, lecz na tle wielkich postaci Homeryckich wydają się bezbarwni i zwyczajni. On - najmłodszy syn Priama, ona - córka kapłana trojańskiego, przeżywają burzliwy romans. Są młodzi, zapalczywi w miłości, pełni skrajnych uczuć. I jeszcze mają rajfura w osobie wuja Kresydy, Pandarusa. Tu zastanawia nieco przedstawienie kolejnej postaci kobiecej jako osoby wiarołomnej, chwiejnej w uczuciach, a nawet niemal kurtyzany. Jak przetłumaczył Ulrich w staropolszczyźnie - ladaszczycy. Czy zasłużenie Szekspir traktuje Kresydę - to już inna sprawa. Nawet przysięgi kochanków idą w przeciwnym kierunku - on obiecuje miłość , ona zapewnia, że będzie wierna. A właściwie - Troilus ma wątpliwości, czy Kresyda będzie mu wierną, choć sam o swojej wierności nie mówi. Cóż, nie po raz pierwszy u Szekspira kobieta to potencjalne zło...
Obok tego łzawego dosyć wątku, a przy tym dwuznacznego, bowiem kochankowie spędzają noc, a Pandarus jest tego świadkiem (i poniekąd autorem), istnieje jednak drugi plan, który wysuwa się wyraźnie na czoło. To oczywiście ściąga z Homera, z "Iliady", czyli przetworzone i uzupełnione fragmenty wojny trojańskiej. Co prawda Szekspir podaje, że to siódmy (a nie dziesiąty) rok walk, ale spór Achillesa z Agamemnonem, rola Nestora czy Ulissesa, walki z Trojanami, męstwo Hektora - wszystko zgadza się z dziełem Homera. I trzeba powiedzieć, że te fragmenty są znacznie ciekawsze niż romans młodych Trojańczyków.
A jednak sztuce czegoś brakuje. Nie kończy się, jak u Homera, brak jednoznacznego określenia gatunku - bo i bohaterowie (prawie wszyscy) pozostają przy życiu, i wątki komediowe są bardzo ubogie. Czytelnik może mieć wrażenie, że w planach był ciąg dalszy - być może jednoznaczne zamknięcie wątku Troilusa i Kresydy, być może zdobycie Troi. Tego nie dowiemy się pewnie nigdy. Pozostaje niedosyt i odczucie wtórności - to już znamy. Dlatego daleko dziełu do wielkich dramatów. Choć może utwór powstał dla mniej wymagających widzów, którym trzeba jasno zarysować akcję, a rozterki miłosne przenieść na grunt znany w Anglii elżbietańskiej, więc momentami nawet prostacko i dosłownie. W każdym razie można sięgnąć po "Troilusa i Kresydę", ale nie należy oczekiwać dzieła na miarę "Otella". "Hamleta" czy "Romea i Julii".
Tak na marginesie - przy niniejszym wydaniu też dostrzegłem niedoróbki, być może niezbyt liczne, ale jednak trzeba je zaznaczyć. I tak kilka razy wielką literę G zastąpiono literą O, co dało tak dziwne wyrazy, jak: Odzie (zamiast gdzie, s. 9), Orek (zamiast Grek, s. 103), jeszcze raz Odzie (s. 141). Poza tym na s. 78 powinny pojawić się didaskalia w postaci stwierdzenia: wychodzi (Pandarus). Na s. 95 kwestia Patroklusa powinna brzmieć: Abyś wyrobił dla niego list żelazny u Agamemnona (jest: Abyś wyrobi! Dla...). Zaś na s. 131 druga kwestia Diomedesa nie powinna zawierać słowa: Diomed. W sumie niewiele tego.
To kolejny tom dwujęzyczny, to kolejny tom z ilustracjami z wydania z r. 1877. I to są na pewno pozytywne uzupełniania tego wydania.
Dla zainteresowanych całą twórczością Szekspira - polecić warto. Dla szukających wybitnych utworów Stratfordczyka - niekoniecznie. A gwiazdki są za całość wydania i za moją miłość do twórczości Szekspira.

Prawdopodobnie dramat powstał wkrótce po "Hamlecie" Jeśli tak, to mamy do czynienia z dziwnym zjawiskiem - bo genialnym dziele Szekspir stworzył dramat przeciętny. No, może nieco bardziej, niż przeciętny, ale na pewno daleko mu do arcydzieł wielkiego dramaturga. Nawet nie wiadomo, czy sztuka została wystawiona po napisaniu, czy czekała na inny, dogodniejszy termin. Zresztą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z przyjemnością przeczytałem zbiór opowiadań klasyka gatunku powieści kryminalnej, Arthura Conan Doyle'a. Nie tylko dlatego, że to utwory już klasyczne, że oddają ducha epoki wiktoriańskiej, że zbrodnie dzieją się wśród osób "z towarzystwa" i nie są tuzinkowe. Także dlatego, że tak się dziś nie tworzy utworu o zbrodni. Dziś akcja przebiegać musi niezmiernie szybko, tajemnica jest jednoznaczna, winny musi być ukarany...
A tymczasem autor przedstawia nam zagadki do rozwiązania, często bardzo wysublimowane, niejednoznaczne, a i wina nie zawsze jest oczywista. Również sprawiedliwość dosięga winnych nie zawsze, nie od razu i niekoniecznie ze strony organów do tego powołanych. Ważne, że czytelnik ma satysfakcję ze zwycięstwa dobra nad złem. Co więcej, autor pozwala sobie na przedstawienie zagadki, która wydaje się zbrodnią, a jest tylko przypadkiem, zbiegiem okoliczności, a nawet nic z przestępstwem nie ma wspólnego, choć wszystko na to wskazuje - nawet potencjalny sprawca (bodaj najlepiej to widać w opowiadaniu "Lwia grzywa").
Zbiór zawiera 10 opowiadań, przy czym, co ciekawe, ostatnie pisane są wyjątkowo nie przez doktora Watsona, lecz samego Holmesa. Wszystkie wciągają czytelnika w grę wyobraźni i poszukiwań rozwiązania. nie stanowią zamkniętej całości - to raczej wybrane sprawy z praktyki znakomitego detektywa. Wszystkie jednak bogate są w logiczne wyjaśnienia dziejących się wydarzeń i, często dla zrobienia wrażenia, dedukcyjne gierki Sherlocka Holmesa.
Na pewno nie mamy do czynienia z arcydziełem, na pewno współczesny czytelnik będzie czasem zawiedziony narracją, ale wciąż warto sięgnąć po klasykę gatunku. Polecam.

Z przyjemnością przeczytałem zbiór opowiadań klasyka gatunku powieści kryminalnej, Arthura Conan Doyle'a. Nie tylko dlatego, że to utwory już klasyczne, że oddają ducha epoki wiktoriańskiej, że zbrodnie dzieją się wśród osób "z towarzystwa" i nie są tuzinkowe. Także dlatego, że tak się dziś nie tworzy utworu o zbrodni. Dziś akcja przebiegać musi niezmiernie szybko,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zagadka kryminalna - jak zwykle u Słomczyńskiego - w stylu angielskim. I nie chodzi tylko o tło, w jakim powieść została umieszczana, ale, a może przede wszystkim - o klimat. Styl przypomina kryminały angielskie z powieściami Agathy Christie na czele. Sama intryga jest dość prosta, a zagadka łatwa do odgadnięcia, więc właściwie gdzież tu jest atrakcja? Otóż właśnie klimat Londynu, świat teatru, ludzie kultury tworzą ciekawą otoczkę utworu. Książki poza tym raczej przeciętnej, bo Joe Alex napisał znacznie lepsze utwory. Jednakże realia brytyjskie i ten blichtr wielkiego świata, także w warstwie językowej, pozwala na uprzyjemnienie sobie trzech godzin ciekawą lekturą. Ciekawą, choć bez pretensji do wielkości. A przecież na korzyść tegoż kryminału wpływa niemal grecka wizja tragedii - jedność czasu i akcji (bowiem bohaterowie jednak, choć na krótko, opuszczają teatr, który stanowi główne tło kryminału). I jeszcze odwołanie do Ionesco i jego, dziś nieco zapomnianej, twórczości.
Przyjemna lektura do poduszki. Daleko jej do arcydzieła, ale nie schodzi poniżej poziomu, do którego Słomczyński przyzwyczaił czytelnika.

Zagadka kryminalna - jak zwykle u Słomczyńskiego - w stylu angielskim. I nie chodzi tylko o tło, w jakim powieść została umieszczana, ale, a może przede wszystkim - o klimat. Styl przypomina kryminały angielskie z powieściami Agathy Christie na czele. Sama intryga jest dość prosta, a zagadka łatwa do odgadnięcia, więc właściwie gdzież tu jest atrakcja? Otóż właśnie klimat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Agnieszka Teterycz-Puzio wykonała kawał solidnej roboty, przygotowując biografię zapomnianego nieco księcia piastowskiego, Henryka Sandomierskiego. Wykorzystała źródła, które być może zawierają mniej słów na temat księcia, niż napiszę w tej opinii. Bo też materiał wyjściowy jest, niestety, ubogi. Lepiej wygląda zestaw opracowań, w których choćby pośrednio nawiązano do osoby lub czasów Henryka. I tu nie można autorce nic zarzucić, czego dowodem nie tylko obfita bibliografia, ale także liczne odsyłacze w tekście. A jednak po przeczytaniu mam duże poczucie niedosytu. Rozumiem, ze z wątłych wzmianek trudno skleić jasny, jednoznaczny i pełny życiorys księcia, ale w pracy o Henryku jest niezmiernie mało. Oczywiście rozważania o narodzinach, pielgrzymce do Ziemi Świętej i śmierci księcia zostały zawarte w książce, lecz dominują opisy epoki i domniemania na temat sytuacji politycznej, prawnej, kulturowej czy religijnej, gdzie próżno szukać bohatera rozprawy. Zdaję sobie sprawę, że historyk, nie dysponując odpowiednim materiałem źródłowym, nie tworzy faktów a jedynie rekonstruuje to, co możliwe, ale tu brak tej rekonstrukcji. Bo np. cała działalność na rzecz Kościoła Henryka zostaje sprowadzona do fundacji w Zagości. Nie ma nawet hipotez, czy była to jedyna, czy może jedno z kilku działań na tym polu. W rezultacie czytelnik otrzymuje niewiele więcej informacji, niż zawarte w kronikach i dokumentach. Wiemy więc tyle o Henryku Sandomierskim, ile zawarto w kilkustronicowym podsumowaniu. Jeśli porównać to choćby do próby zrekonstruowania życia i działalności innego Piasta, żyjącego około 100 lat wcześniej Bezpryma (opracowanie B. Śliwińskiego), to niedosyt wzrasta. Nie chcę przez to powiedzieć, że praca Teterycz-Puzio jest słaba. To wciąż solidne pisarstwo historyczne. Tylko że czytelnikowi niewiele nowego przynosi jeśli chodzi o osobę tytułowego księcia. A i epoka w której żył, i ziemia sandomierska, którą zarządzał, także jawią się mgliście i w sposób niepełny. naprawdę mogło być lepiej (i ciekawiej). Dość przeciętna praca naukowa.

Agnieszka Teterycz-Puzio wykonała kawał solidnej roboty, przygotowując biografię zapomnianego nieco księcia piastowskiego, Henryka Sandomierskiego. Wykorzystała źródła, które być może zawierają mniej słów na temat księcia, niż napiszę w tej opinii. Bo też materiał wyjściowy jest, niestety, ubogi. Lepiej wygląda zestaw opracowań, w których choćby pośrednio nawiązano do osoby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wydana w 1971 r. w ramach serii "Wielkie cywilizacje" praca Pierre'a Chaunu, trafiła do polskiego czytelnika w 1989 r. To druga, po "Cywilizacji odrodzenia" książka tej serii. Także, jak poprzednia, została przetłumaczona przez Eligię Bąkowską. Opisuję poniżej wydanie pierwsze tej książki.
Bez wątpienia jest to praca ważna i wartościowa. Zawiera wiele cennych spostrzeżeń, ocen, wniosków. Przedstawia epokę z różnych punktów widzenia, a więc sytuacji społecznej, gospodarczej, politycznej, kulturowej, religijnej, obyczajowej, demograficzne i jeszcze można mnożyć inne przymiotniki. Nie zamierzam przedstawiać rozdział po rozdziale treści, bo równie dobrze mógłbym przytoczyć spis treści książki. Skoncentruję się na jej odbiorze przez przeciętnego czytelnika, bowiem poziom merytoryczny powinni ocenić historycy specjalizujący się w epoce nowożytnej.
Przede wszystkim pracy brakuje redaktora, który przygotował do druku, i korektora, który poprawiał tekst. I wydaje mi się, że tak stało się nieprzypadkowo. Tak solidne wydawnictwo, jak PIW, nie wydaje książek bez pracy redakcyjnej, chyba że... No właśnie. Trudno mi znaleźć niepodważalny argument, co się stało, ale możliwe, że edytorzy wycofali swe nazwiska. Mogę przypuszczać, że praca była wydawana w pośpiechu i zabrakło czasu na jej opracowanie. I to, niestety, daje się mocno odczuć. O ile za "Cywilizację Odrodzenia" chwaliłem tłumaczkę, o tyle teraz na pewno tego nie zrobię. Znaczne partie dzieła są bowiem zawikłane, niekomunikatywne, zdania są źle zbudowane, czasami trudno uchwycić sens wywodów autora. Do tego praca jest przenaukowiona - na ile to wpływ tekstu oryginalnego, a na ile tłumaczenia - nie wiem, ale przystępność książki jest daleka od oczekiwań. Rozumiem, że to praca o walorach naukowych, ale jednak dla szerszego odbiorcy i oczekuję od niej jasnego wywodu i prostoty językowej. To wszystko nie sprzyja łatwemu przyswajaniu treści.
Kolejna uwaga dotyczy już nie wydania, a samej treści książki. Zdaję sobie sprawę, że została ona przygotowana dla czytelnika francuskiego, lecz często w ogóle brak odniesień do innych krajów europejskich, niż Francja. Tam zaś, gdzie takie odwołania zostały poczynione, dominuje Anglia, czasem pojawiają się kraje niemieckie (z dominującą pozycją Prus), czasem Włochy i Hiszpania, jeszcze rzadziej Niderlandy i zaskakująco często Rosja. Polska doczekała się minimalnych wzmianek, Czechy i Węgry jeszcze mniejszych, Skandynawia pojawia się okazjonalnie, czyli rzadko. O tym trzeba pamiętać, sięgając po tę książkę - nie daje całościowego, obiektywnego obrazu oświecenia w Europie. Przy tej okazji warto zaznaczyć, że autor nadmiernie gloryfikuje działania władców Prus (choć w większości przypadków mogę uznać argumenty Chaunu), a przede wszystkim Rosji. Nie zauważa na przykład ogromnego zacofania tej ostatniej i pozornego oświecenia Katarzyny II. Chyba zawierzył za bardzo Wolterowi, który dał się Katarzynie manipulować. A gdyby ktoś chciał mi zarzucić stronniczość, niech sięgnie po "Podróż z Petersburga do Moskwy" Radiszczewa.
Nie chcę, aby na powyższej podstawie pojawił się wniosek, że dzieło jest słabe i bez wartości. Tak oczywiście nie jest. Zwracam raczej uwagę na braki i niedoskonałości pracy. Aby więc pokazać jej wagę odwołam się do bodaj najciekawszej partii książki, jaką jest rozdział "Wymiary człowieka". Autor podaje tu bardzo wiele informacji o epoce, życiu codziennym, demografii. Rewelacyjne są fragmenty poświęcone wiekowi zawierania małżeństw i posiadania dzieci - całkowicie odmienne od potocznych sądów. Choćby ten rozdział warto przeczytać.
Na plus trzeba zapisać solidne indeksy, bogate ilustracje (choć w tym wydaniu ich jakość rewelacyjna nie jest), słownik (specyficzny, bo odnoszący się do tekstu, raczej go uzupełniający niż zastępujący).
I jeszcze kilka uwag szczegółowych. Nieodmienne używanie słowa "promil", np. 102 promil (nieodmiennie) utrudnia percepcję tekstu. Podobnie jak użycie pojęcia whigowie zamiast wigowie czy dziwnie zapisywane daty. W zachwycie nad Fryderykiem II zdecydowanie autor przesadził. Stwierdzenie autora o Francji i Wyspach Brytyjskich jako centrum Europy (geograficzne) wskazuje wręcz na butę (s. 136 i nn.). Teza o "oswojonej i taniej wojnie w XVIII w." budzi zaskoczenie wobec wielosettysiecznych armii i hekatomb na polach całej Europy (s. 142). W haśle "Jezuici " (s. 428) autor przypisuje Fryderykowi II politykę realistyczną, nie zwracając uwagi na rzeczywiste pobudki utrzymania zakonu w Prusach. Zestawienie chronologiczne kończy się na 1783 r. i nie widzę uzasadnienia dla tej daty. Oczekiwałem np. 1789 r.
Zapewne gdyby redakcyjnie książka została wydana lepiej, moja ocena byłaby wyższa, gdyż merytorycznie praca jest wybitna. Jednakże edytorsko daleka jest od oczekiwań. Do tego zbyt naukowy wykład nie sprzyja odbiorowi. Dlatego nie mogę zbyt wysoko ocenić pracy, chociaż doceniam jej znaczenie.

Wydana w 1971 r. w ramach serii "Wielkie cywilizacje" praca Pierre'a Chaunu, trafiła do polskiego czytelnika w 1989 r. To druga, po "Cywilizacji odrodzenia" książka tej serii. Także, jak poprzednia, została przetłumaczona przez Eligię Bąkowską. Opisuję poniżej wydanie pierwsze tej książki.
Bez wątpienia jest to praca ważna i wartościowa. Zawiera wiele cennych spostrzeżeń,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie wiedzieć czemu Wydawnictwo Iskry opublikowało debiut książkowy Gardnera pod takim tytułem, choć w Posłowiu wyraźnie Marek Wydmuch stwierdził, że wszystkie książki autora mają jednakowy układ tytułów: Sprawa; w tym przypadku "Sprawa aksamitnych pazurków" i pod takim tytułem kryminał figurował na LC. Słusznie.
Po lekturze wysublimowanych, wymagających myślenia, finezyjnych, wolno rozwijających akcję kryminałach twórców europejskich, przeczytałem stary, ale typowy dla rynku amerykańskiego produkt. Szybka akcja, mało (niemal brak zupełnie) opisów, żadnych wątków pobocznych, minimum informacji o postaci i ciekawy (a jednak) rozwój wypadków. widocznie takie byłym, a może i są, oczekiwania czytelników zza Atlantyku. Mnie to nie wystarcza.
Oczywiście, jako relaks, krótka lektura (mimo prawie 300 stron tekstu), taki utwór się sprawdza. Ale oczekuję jednak od tej literatury większego wysiłku intelektualnego - dla czytelnika. I stąd krótkie podsumowanie - dla relaksu można przeczytać. nic ponadto.

Nie wiedzieć czemu Wydawnictwo Iskry opublikowało debiut książkowy Gardnera pod takim tytułem, choć w Posłowiu wyraźnie Marek Wydmuch stwierdził, że wszystkie książki autora mają jednakowy układ tytułów: Sprawa; w tym przypadku "Sprawa aksamitnych pazurków" i pod takim tytułem kryminał figurował na LC. Słusznie.
Po lekturze wysublimowanych, wymagających myślenia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy otworzyłem stronę LC na "Żmijowisku" i przeczytałem, że jest już grubo ponad 600 opinii, straciłem ochotę na pisanie obszernie o tej książce. Dlatego też będzie wyjątkowo krótko.
To nie jest właściwie kryminał, a raczej dramat psychologiczny. Nazwanie tej pozycji thrillerem psychologicznym jest więc jak najbardziej zgodne z treścią.
Książką jest łatwa w odbiorze, ale nie lekka. To, co autor przedstawił (a zawarł całkiem sporo różnych wątków), to w większości poważne i trudne problemy.
Podobały mi się zróżnicowane psychologicznie postacie, różnorodność postaw i zachowań, autentyczność reakcji i zachowań bohaterów, realizm sytuacji, przedstawionych w utworze.
Rozwiązanie może i nie było zaskoczeniem, ale akcja była tak prowadzona, by pokazać wielość możliwych wyjaśnień głównego wątku.
I osobista refleksja - książka zwyczajnie mnie wciągnęła i podobała mi się, a to - w tym gatunku literatury - najważniejsze.

Kiedy otworzyłem stronę LC na "Żmijowisku" i przeczytałem, że jest już grubo ponad 600 opinii, straciłem ochotę na pisanie obszernie o tej książce. Dlatego też będzie wyjątkowo krótko.
To nie jest właściwie kryminał, a raczej dramat psychologiczny. Nazwanie tej pozycji thrillerem psychologicznym jest więc jak najbardziej zgodne z treścią.
Książką jest łatwa w odbiorze, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Maleńki format, niewielka objętość, mała czcionka. Typowy produkt serii Koliber Książki i Wiedzy. Ale przecież nie zawsze wielkość książki decyduje o jej randze.
Autor to Niemiec, który przeżył II wojnę światową służąc w Wehrmachcie i musiał borykać się nie tylko z problemami życia w zniszczonych po wojnie Niemczech, ale także z problemem odpowiedzialności za wojnę. W prezentowanych opowiadaniach widoczne są te zagadnienia.
Tomik jest debiutem literackim Bolla i dlatego uważam, że to jeszcze nie była literatura na miarę Nagrody Nobla, którą uzyskał w 1972 r. Opowiadania - moim zdaniem - są nierówne. Bodaj najsłabsze było "Nie tylko na Boże Narodzenie". Pomysł ciekawy, realizacja także, zabrakło jednak puenty. Przynajmniej dla mnie opowiadania kończy się przedwcześnie.
Tytułowy "Człowiek z nożami" to niemal studium egzystencjalne. Bardzo dobrze zbudowany wątek psychologiczny narratora, zmagającego się z kalectwem, wojną, egzystencją, strachem, beznadzieję, obojętnością - sądzę, że każdy z czytelników doszuka się innej interpretacji czy zrozumienia bohatera
Ostatni utwór to zmaganie się z codziennością i chęcią ucieczki od niej w sposób bardzo osobisty, nie do podrobienia, jedyny w swoim rodzaju. Moim zdaniem - najlepszy utwór zbioru.
To jeszcze nie jest wielka literatura. To początek drogi twórczej autora. Początek udany, ale nie genialny. Warto sięgnąć po tomik, bo choć opowiadania są krótkie, zmuszają do przemyśleń. Nie są to więc czytadła, choć jeszcze wielkości tu nie ma. Jest dobra literatura.

Maleńki format, niewielka objętość, mała czcionka. Typowy produkt serii Koliber Książki i Wiedzy. Ale przecież nie zawsze wielkość książki decyduje o jej randze.
Autor to Niemiec, który przeżył II wojnę światową służąc w Wehrmachcie i musiał borykać się nie tylko z problemami życia w zniszczonych po wojnie Niemczech, ale także z problemem odpowiedzialności za wojnę. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Sięgnąłem po kolejny tom Historycznych bitew z dużymi nadziejami na dobra pracę. Oczekiwałem solidnej, przejrzystej syntezy, opracowania poświęconego zrywowi Wielkopolan, dzięki któremu ich dzielnica została przyłączono do tworzącego się państwa polskiego. Lektura nie zawiodła moich oczekiwań. Zanim jednak przejdę do przybliżenia treści książki i mojej opinii o niej, muszę podzielić się dwiema refleksjami. Po pierwsze, praca Wyszczelskiego to opracowanie popularnonaukowe. Nie jest to więc książka wyczerpująca temat, praca źródłowa czy wielka monografia, a jedynie opracowanie, pozwalające na ogólne poznanie tematyki powstania wielkopolskiego i wstęp do dalszej lektury dla zainteresowanych tematem. Chyba, że czytelnik (jak ja) pragnie jedynie poznać zasadnicze zarysy tematyki – wtedy książka ta idealnie spełnia oczekiwania. Po drugie, z radością sięgnąłem po opracowanie poświęcone powstaniu, które zakończyło się sukcesem – i to zarówno militarnym, jak i politycznym – a nie, jak to jest najczęściej w polskiej literaturze historycznej, opisywaniu bohaterskiej klęski. Nie chodzi przy tym o dyskredytowanie ludzi, walczących w kolejnych zrywach narodowych, ale o docenienie tego wystąpienia, które zakończyło się zwycięstwem i o którym tak mało można przeczytać.
Praca Wyszczelskiego zawiera, mimo niewielkiej objętości, całkiem spory materiał historyczny. Oprócz wprowadzenia ogólnego (sytuacja w zaborze pod koniec wojny, działania władz niemieckich, przygotowania polityczne) i genezy wystąpienia zbrojnego (w tym roli przejazdu Paderewskiego przez Poznań), zostały także przedstawione działania na forum międzynarodowym oraz stosunek powstającego państwa polskiego i jego przywódców do zrywu Wielkopolan. Same działania zbrojne stanowią zasadniczą część książki, autor jednak nie zapomniał pokazać też zagadnień politycznych, w tym roli konferencji wersalskiej. Otrzymaliśmy też obraz obu stron konfliktu, w miarę wywarzony, jeśli chodzi o proporcje. Wreszcie na zakończenie mamy pokazaną rozgrywkę o Wielkopolskę na forum obrad Wielkiej Trójki. Dopełnieniem stało się pokazanie dróg integracji Wielkopolski z państwem polskim oraz jej miejsce w tym państwie wraz z sytuacja polityczną i wojskową II Rzeczpospolitej.
Muszę dodać, że powyższy skrót nie wyczerpuje wszystkich wątków pracy Wyszczelskiego. A jednak zabrakło mi jednego ważnego elementu, a Mianowice roli Komitetu Narodowego Polskiego w zabiegach o przyznanie Polsce Wielkopolski i Pomorza. Jakoś autor przeszedł do porządku dziennego, pokazując rozgrywkę polityczną między wielkimi mocarstwami, jakby w ogóle polskiej delegacji nie było. To spory brak. Moim zdaniem za mało też uwagi poświęcono bohaterom zmagań powstańczych, skupiając się głównie na suchym przedstawieniu kadry dowódczej i niektórych epizodów. Poza wzmiankami niewiele też jest o roli ludności cywilnej.
Do niedoskonałości książki można też dorzucić pojawiające się powtórzenia, np. wielokrotne przypominanie, że Naczelna Rada Ludowa hamowała działania dążące do powstania, a po jego wybuchu – do rozszerzenia jego zasięgu. Są także literówki (to można niekiedy wybaczyć) i błędy (tego już nie). I tak na s. 14 pojawia się, miast Tomasza, Tadeusz Zan. Niewiele dalej (s. 19) autor opisując upadek Niemiec w listopadzie 1918 r. stwierdza, że „W ten oto sposób upadły wszystkie trzy monarchie będące sprawcami rozbiorów Polski”, choć wcześniej jakoś o pozostałych dwóch nie pisał… Na s. 26 (ale także w kilku innych miejscach pracy, np. s. 137, 141) Wyszczelski jednym tchem wymienia Pomorze, Wielkopolskę, Mazury i Warmię jako zabrane Polsce przez Prusy ziemie. Tylko kiedyż to mazury należały do Polski? Na s. 70 chochlik zamienił Wielkie Garbary na Wielkie Grabary – czyżby korektor nie znał topografii Poznania? Mapy są zbyt schematyczne i nieczytelne, Wykaz nie wyczerpuje pomyłek i przeinaczeń – tym bowiem powinni się zająć specjaliści tematu i na pewno zrobią to lepiej i wnikliwiej ode mnie. Tu chciałem tylko zasygnalizować problemy, z którymi czytelnik może się zetknąć.
Żeby jednak nie narzekać, należy oddać sprawiedliwość autorowi, że bardzo wyraźnie i wielokrotnie podkreślał determinację Wielkopolan, ich wolę walki, dążenie do przywrócenia Wielkopolski do Rzeczpospolitej i spontaniczność zrywu powstańczego. Wyszczelski kończy pracę słowami: „Autor ma nadzieję, że czyn powstańczy ludności Wielkopolski wreszcie doczeka się należytego uznania i szacunku ze strony całego polskiego społeczeństwa”. Autor powyższego tekstu, znający wciąż żywą pamięć Wielkopolan wobec wysiłku ich przodków, podpisuje się pod tym stwierdzeniem w całej rozciągłości.
A jeśli chodzi o książkę – to jako praca popularna wydaje się bardzo dobrym wstępem do bliższego poznania powstania wielkopolskiego. Warto po nią sięgnąć.

Sięgnąłem po kolejny tom Historycznych bitew z dużymi nadziejami na dobra pracę. Oczekiwałem solidnej, przejrzystej syntezy, opracowania poświęconego zrywowi Wielkopolan, dzięki któremu ich dzielnica została przyłączono do tworzącego się państwa polskiego. Lektura nie zawiodła moich oczekiwań. Zanim jednak przejdę do przybliżenia treści książki i mojej opinii o niej, muszę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W zamierzchłych czasach, które jednak wciąż pamiętam, jedynie słuszna telewizja prezentowała wiele słusznych filmów. Wśród nich były też całkiem niezłe dzieła, choć nader często kinematografia radziecka to był zwykły chłam. I z tej masy zapadła mi w pamięć epopeja Sergieja Eisensteina "Aleksander Newski". Film powstał w celach propagandowych i miał pokazać niezłomną (i zwycięską) walkę ruskiego kniazia z agresją katolicyzmu, a w przenośni - dążenia niemieckie do parcia na wschód.
Ten wstęp jest oczywiście potrzebny do dalszych rozważań o prezentowanej książce. Oto bowiem Jerzy Pluta stworzył opracowanie bitwy, która nie odegrała znaczącej roli w dziejach Rusi czy Europy Wschodniej, nie została nawet umiejscowiona, a zarazem dał czytelnikowi ciekawą wizję historiozofii rosyjskiej i roli czynnika ideologicznego.
Książka opiera się na bardzo wątłych źródłach i autor starał się wykorzystać je maksymalnie, rekonstruując przebieg, miejsce i okoliczności bitwy, a także dając możliwość poznania alternatywnych rozwiązań każdej powyższej kwestii. Zanim przeszedł do samego starcia, przybliżył okoliczności polityczne, stan wojsk i ich uzbrojenie, odwołał się też do ogólnej sytuacji na Rusi. Sama bitwa, choć dość dokładnie, jak na znane źródła i charakter pracy, przedstawiona, stanowi tylko część dzieła. Dużo miejsca poświęcił bowiem Pluta roli bitwy w ideologii państwowej Rusi, Rosji i Związku Radzieckiego. Wskazał na rolę bitwy w tworzeniu dwubiegunowej historii zmagań (dla średniowiecza rzekomych) prawosławia z katolicyzmem. Jednocześnie zwrócił uwagę na rozgrywki między Aleksandrem Newskim a jego bratem Andrejem o władzę, a także na przemilczaną w rosyjskiej historiografii rolę Mongołów i zależność od nich Aleksandra, tak skutecznie zacieraną w pracach naukowych i odbiorze kulturowym. Bo że Newski całkowicie był podporządkowany władzy chanów jakoś wyciszono, ukazując tylko zmagania z Krzyżakami. I to dopiero od czasów Iwana Groźnego.
Żeby nie rozwlekać wypowiedzi powiedzmy, że właśnie ta część książki jest najciekawsza i pokazuje zadziwiającą karierę i bitwy, i wodza. Oraz zapotrzebowanie polityczne na mity. Musiałbym zbyt wiele cytować, aby oddać myśl i koncepcje autora, dlatego wolę odesłać czytelnika do tekstu. Także dlatego, ze jeszcze chwila i streszczę cała pracę, a przecież w opinii nie o to chodzi.
teraz kilka szczegółów. Na s. 44 zakradł się błąd, którego nie potrafię zweryfikować, wynikający z podania procentowego składu armii krzyżowców - suma wynosi 109%. Książkę wydawano chyba w pośpiechu, bo jest za dużo literówek - na szczęście nie przeszkadzają w odbiorze pracy. Schematy bitwy - z konieczności - uproszczone, ale to jest w pełni uzasadnione. Natomiast ogólne mapy są dziwne, zawierają bowiem nader niekonsekwentny dobór miejscowości i żadnych granic państwowych. Za to indeksy - znakomite. Dobrze, że ostatnio właśnie o nie wzbogacono kolejne tomy HB. Szkoda, że bibliografia jest dość skromna, ale to mogę zrozumieć.
Moim zdaniem bardzo dobre opracowanie. Jeśli czytelnik nastawi się na kolejne opisy zmagań średniowiecznych rycerzy, to może się nieco zawieźć. Ale jeśli chce poznać coś więcej (i nie mówimy tu o polityce XIII w.), to na pewno będzie zadowolony.

W zamierzchłych czasach, które jednak wciąż pamiętam, jedynie słuszna telewizja prezentowała wiele słusznych filmów. Wśród nich były też całkiem niezłe dzieła, choć nader często kinematografia radziecka to był zwykły chłam. I z tej masy zapadła mi w pamięć epopeja Sergieja Eisensteina "Aleksander Newski". Film powstał w celach propagandowych i miał pokazać niezłomną (i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trudno być Finem. Trzeba pić dziewięć filiżanek kawy dziennie, uprawiać sport niezależnie od pogody, dbać o ekologię, nie palnąć jakiegoś głupstwa podczas rozmowy (dlatego najchętniej mówią półsłówkami lub milczą), udowadniać, że nie są Szwedami, zapominać o istnieniu Rosji, być zawsze konkretni i rzeczowi, mieć nadzieję, że także inni docenią znaczenie sauny w życiu człowieka. Ale jeszcze trudniej jest Finowi z jego wszechobecną depresją życia w trudnych warunkach i wśród ciemności nocy polarnej. A najtrudniej jest Finowi bez mocnego alkoholu...
Takie właśnie wnioski wyciągnąłem z tomiku Przewodnik ksenofoba, poświęconego Finom. Napisany żywo, barwnie, momentami złośliwie, ale z reguły z dużą życzliwością dla rodaków, wart jest przeczytania. Dodatkowo czytelnik pozna specyficzny typ humoru i dowcip tej nacji. Tomik wart polecenia!

Trudno być Finem. Trzeba pić dziewięć filiżanek kawy dziennie, uprawiać sport niezależnie od pogody, dbać o ekologię, nie palnąć jakiegoś głupstwa podczas rozmowy (dlatego najchętniej mówią półsłówkami lub milczą), udowadniać, że nie są Szwedami, zapominać o istnieniu Rosji, być zawsze konkretni i rzeczowi, mieć nadzieję, że także inni docenią znaczenie sauny w życiu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zamiast szarej rzeczywistości za oknem, zamiast sporów politycznych i społecznych, zamiast narzekania na codzienne smutki, przeczytałem trzecią część przygód Marii Kostka z zamku Kostka. I od razu zrobiło mi się przyjemniej. Bo nic tak nie poprawia humoru, jak problemy (a jeszcze bardziej nieszczęścia) innych.
Okładając na bok złośliwości, mogę powiedzieć, że książka Bocka to znakomity relaks, niezły humor i całkiem realistyczne sytuacje. To prawda, że dzieją się w Czechach, że różni nas mentalność i poczucie humoru, ale przecież i oni, i my żyjemy w kraju postkomunistycznym i pewne zjawiska są podobne.
Co mi się podoba? Galeria postaci, nawarstwianie problemów, wynikających z kontaktu z codziennością, przyziemnych problemów. Podoba mi się barwny język, różny dla poszczególnych postaci.
Może nie jest to literatura na literackiego Nobla, ale czyta się to mile i to wystarczy. Mnie się podoba. I dobrze, ze jest kolejna część przygód arystokratki Marii.

Zamiast szarej rzeczywistości za oknem, zamiast sporów politycznych i społecznych, zamiast narzekania na codzienne smutki, przeczytałem trzecią część przygód Marii Kostka z zamku Kostka. I od razu zrobiło mi się przyjemniej. Bo nic tak nie poprawia humoru, jak problemy (a jeszcze bardziej nieszczęścia) innych.
Okładając na bok złośliwości, mogę powiedzieć, że książka Bocka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kampania Juliusza Cezara przeciw mieszkańcom Brytania w postaci dwóch inwazji na wyspę stanowi treść tego HB-ka. I choć obie wyprawy dzieli kilka miesięcy, to jednak można je potraktować łącznie. Autor przedstawił ogólną sytuację imperium, umiejscowił w dziejach republiki osobę Juliusza Cezara, krótko zapoznał z dziejami wojen w Galii, podał genezę wypraw na Tajemniczą Wyspę, wreszcie przedstawił obie strony konfliktu nie tylko z perspektywy politycznej, ale także militarnej, podając informacje o uzbrojeniu i taktyce wojennej. Zaprezentowane zostały obie wyprawy, także ich konsekwencje, choć tylko te bezpośrednie. Na to trzeba jeszcze nałożyć warstwę naukową w postaci przypisów i mamy całkiem niezły tom serii. Ze nie idealny - o tym świadczą literówki i momentami zbyt literacki sposób pisania. Wydaje się jednak, że to mankamenty niezbyt poważne, dlatego można je darować. Wątpliwości budzi oparcie się na głównym źródle, czyli dziele Cezara "O wojnie galijskiej" w sposób chyba za mało krytyczny. Za to indeksy wpływają na poprawę oceny. Wreszcie mapy - te są zaskakująco dobre, biorąc pod uwagę mało precyzyjne zapisy w źródłach. W rezultacie mogę ocenić książkę Romanowskiego jako bardzo dobre opracowanie popularnonaukowe.

Kampania Juliusza Cezara przeciw mieszkańcom Brytania w postaci dwóch inwazji na wyspę stanowi treść tego HB-ka. I choć obie wyprawy dzieli kilka miesięcy, to jednak można je potraktować łącznie. Autor przedstawił ogólną sytuację imperium, umiejscowił w dziejach republiki osobę Juliusza Cezara, krótko zapoznał z dziejami wojen w Galii, podał genezę wypraw na Tajemniczą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jako kryminał - powieść dobrze "skrojona". I zagadka (raczej zagadki) zgodne z epoką, i sytuacje realistyczne, i fabuła wciągająca - czyli było wszystko, co w tym gatunku potrzebne. Także sprawność językowa Ćwirleja i budowanie napięcia.
Jednakże najlepsze są epizody. Autor znakomicie oddaje ducha czasów schyłkowego peerelu, tworzy bardzo realistyczne postacie, nie tylko milicjantów. No i rzeczywistość polska lat osiemdziesiątych, ludzkie charaktery, zachowania - to są perełki. Właśnie ze względu na takie scenki od niechcenia, przedstawiające tamten, szczęśliwie miniony świat, pozwalają mi dać tak wysoką notę. Przynajmniej w tej kategorii literatury. Polecam.

Jako kryminał - powieść dobrze "skrojona". I zagadka (raczej zagadki) zgodne z epoką, i sytuacje realistyczne, i fabuła wciągająca - czyli było wszystko, co w tym gatunku potrzebne. Także sprawność językowa Ćwirleja i budowanie napięcia.
Jednakże najlepsze są epizody. Autor znakomicie oddaje ducha czasów schyłkowego peerelu, tworzy bardzo realistyczne postacie, nie tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To już ostatni tom z trzydziestu "Historii National Geographic". Można nawet pokusić się o podsumowanie całości, ale wydaje mi się, że nie w tym miejscu. Dlatego skupię się na tomie "Wojny światowe".
Tekst zaczyna się od początku XX stulecia, co jest konsekwencją zakończenia tomu poprzedniego. Tak jak to pisałem w opinii 29 tomu - pomysł jest chybiony. Oczywiście zwykle wprowadza się w temat genezą zjawisk i procesów, więc przyczyny Wielkiej Wojny powinny zostać uwzględnione, lecz w przypadku tej części po prostu zamknięto rozważania na około 1900 roku, co z metodologicznego punktu widzenia jest błędem.
A skoro zacząłem od cezur, to warto nadmienić, że II wojna światowa nie kończy dziejów i szkoda, że nie pokuszono się o okres drugiej połowy XX wieku. Trudno.
Koncepcja tomu została zbudowana na osi, jaką stanowiły obie wojny światowe. Jest w tym dużo racji. Już jednak sprowadzenie całej epoki do rozgrywek między mocarstwami zaprzecza idei historii jako nauki. Pomijanie państw neutralnych, dostrzeganie tylko najsilniejszych, to nie jest historia, to zaledwie jej dotknięcie. Szczególnie, że poza dziejami politycznymi - zarówno w aspekcie międzynarodowym, jak i wewnętrznym - niewiele w tomie się zmieściło. Są więc także wielkie migracje (dość powierzchownie potraktowane),nieco zagadnień związanych z koloniami, początki społeczeństwa masowego, nieco o sztuce nowoczesnej (wybiórczo, bardzo wybiórczo), pojawia się informacja o wielkim kryzysie (zbyt pobieżna), a reszta to wojna, traktaty pokojowe, pojawienie się totalitaryzmów i ich charakter, wreszcie nieco o wybranych państwach świata (czyli Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja i nieco egzotyki - Chiny, Japonia, Meksyk). Jak na historię świata, to dość powierzchowny obraz. Można powiedzieć - przecież wielkość tomów decyduje o wyborze tematyki. Prawda. ale w takim razie może trzeba było cykl nazwać inaczej? Może przygotować go jako polityczną historię świata? Przeciętny podręcznik do historii ucznia szkoły średniej jest chyba jednak bardziej miarodajny i pokazujący ogół zjawisk tego okresu. Podsumowując - tragedii nie ma, za to wciąż pozostaje ogromny niedosyt. Nawet fotografie nie ratują tomu.
A teraz kilka uwag szczegółowych.
s. 26 - "Rosyjska ekspansja w Azji zderzyła się z ambicjami Japonii i Chin, co doprowadziło do wojny w latach 1904-1905 (...)". Chiny były od kilku lat uzależnione od wielkich mocarstw, a wzmiankowana wojna toczyła się tylko między Rosją a Japonią.
s. 33 - wg autorów tomu w 1906 Bułgaria ogłosiła niepodległość. Bułgaria jako księstwo było autonomiczne od 1878 r. (traktat z San Stefano), a jako w pełni niepodległe Carstwo Bułgarii zaczęło funkcjonować od 1908 r. Błąd.
s. 39 - miło się dowiedzieć, że drugie igrzyska olimpijskie (nie olimpiada - to słowo oznacza czterolecie między igrzyskami) odbyły się w Paryżu. Za autorów dodam, bo zabrakło tej informacji, że pierwsze w 1896 r. odbyły się w Atenach.
s. 41 - w tomie pojawia się stwierdzenie, że Serbia "bez ogródek" odrzuciła ultimatum Austro-Węgier, co stało się pretekstem do wypowiedzenia jej wojny i rozpoczęcia konfliktu europejskiego. Tymczasem Serbia przyjęła (prócz jednego) wszystkie postulaty ultimatum, zresztą za namową Rosji, jeszcze nie gotowej do działań wojennych. Tak jest w każdym opracowaniu naukowym. Błąd.
s. 46-47 - zaledwie mimochodem rzucona uwaga o ofensywie rosyjskiej w 1914 r. i porażkach armii carskiej. Autorów interesował front zachodni, więc nie uznali za ważne przyglądanie się wschodowi. A szkoda, bo ofensywa rosyjska zmusiła Niemcy do przerzucenia znacznych sił z zachodu, co bez wątpienia wpłynęło na ich zatrzymanie nad Marną. Dodam, że ofensywa rosyjska nastąpiła na skutek próśb aliantów zachodnich.
s. 46 - rzeczywiście, autorzy mają rację, że na morzu stoczono tylko jedną wielką bitwę w 1916 r. - bitwę jutlandzką (nazwa od półwyspu, stosunkowo najbliższego lądu od terenu walk) - lecz nie była to bitwa o Jutlandię. Zresztą Dania była w tej wojnie neutralna.
W tym miejscu dodam, że opisy walk są mało zrozumiałe, być może to wynik nieudolnego tłumaczenia albo niewielkiej wiedzy autorów, dotyczącej historii wojskowości
s. 50 - karykatura przedstawia moździerz zwany potocznie Grubą (nie Wielką) Bertą.
s. 63 - cytuję całe zdanie: "By było to możliwe, należało cesarza, wcielenie agresywnego niemieckiego militaryzmu". co jest dalej? "Dziewiątego listopada ogłoszono, że suweren abdykował, a socjaldemokraci proklamowali w Berlinie republikę". Bez komentarza!
s. 65 - liczba zabitych w Wielkiej Wojnie nie uwzględnia narodów, znajdujących się w granicach państwa walczących - Polaków, Czechów i innych. Bardzo istotne niedopatrzenie.
s. 68 - na mapie mamy Sarrę zamiast Saary.
s. 72 - niestety, wbrew tekstowi, granice wschodnie Niemiec mocą traktatu w Locarno nie miały gwarancji nienaruszalności.
s. 74 - walki z kontrrewolucją w Rosji nie skończyły się w 1920 r. Owszem, w części europejskiej tak, ale na innych obszarach jeszcze do 1924 r. Na tej samej stronie nieścisłości w życiorysach Lenina i Stalina, ale to i tak drobiazgi.
s. 78 - nowe kraje Europy Wschodniej zostały przedstawione wyłącznie w kontekście rolnym, w tym reform. Może lepiej było w ogóle o nich nie pisać?
s. 80 - byłem pewien, ze we Włoszech walutą był lir, a tu zaskoczenie: "Wartość liry spadła". Gdzie była korekta?!
s.118 - na mapie przestawiono zbyt małe nabytki węgierskie na Rusi Zakarpackiej. Co prawda data wyznacza prawidłowy przebieg terytoriów dla 1938 r., ale w perspektywie wojny i wspólnej granicy węgiersko-polskiej to niedomówienie.
s.125 - trochę szkoda, że wojna z Polska i Finlandią zostały potraktowane zdawkowo. Trudno. Natomiast określenie "los polskiego ruchu oporu" w znaczeniu - walki obronne we wrześniu 1939 r. - to błąd merytoryczny. Ruch oporu podczas II wojny światowej ma zupełnie inną definicję.
s. 127 - błędne następstwo faktów - najpierw ZSRR zajmuje Finlandię, potem Ukrainę i Białoruś. To zresztą brednie, bo zajęte zostały tereny Polski.
s. 132 - na mapie zaprezentowano bitwę na "Mar del Coral". Gdyby jeszcze wszystkie nazwy nie zostały przetłumaczone, mógłbym darować, a tak poprawiam - Morze Koralowe!
s. 141 - w efekcie nieudanego zamachu na Hitlera rzeczywiście rozstrzelano głównych organizatorów spisku. Jednakże kolejne procesy zakończyły się wyrokami śmierci, a skazanych powieszono. Niektórzy z nich uniknęli tego losu, popełniając samobójstwo. Tak było np. Z Erwinem Rommlem, którego udział w spisku nie został potwierdzony, ale na pewno był brany pod uwagę jako ewentualny przywódca po śmierci Hitlera.
Przy okazji wydarzeń na frontach II wojny światowej należy dodać, że front wschodni został nadmiernie okrojony i przedstawiony zbyt powierzchownie. Ale ta wybiórczość daje się zauważyć na każdym kroku, bo np. autorzy piszą o zniszczeniach Drezna, a pomijają Hamburg.
s. 153 - Lenin był przewodniczącym Rady Komisarzy Ludowych RFSRR do swej śmierci w 1924 r. mimo powołania do życia nadrzędnej Rady Komisarzy Ludowych ZSRR, na której czele też stał od 1923 r.
Żeby jednak nie było tak smutno - na koniec przytoczę fragment ze s. 121 (dotyczy cech dyktatur totalitarnych pierwszej połowy XX w.):
"(...) które można streścić w trzech głównych elementach: centralna rola charyzmatycznego przywódcy - przedmiotu kultu, który stoi na czele jedynej partii (zbawcy i jego Kościoła); istnienie wszechwiedzącej ideologii, która tłumaczy przeszłość, usprawiedliwia teraźniejszość i pokazuje idealną przyszłość oraz wyznacza drogę do niej; bezwzględne podporządkowanie jednostki państwu, rządzonemu przez jedną partię i kierującemu się wskazaną przez nią ideologią". Moim zdaniem jest to jedna z najlepszych definicji totalitaryzmów.

Reasumując - znów tom na kolana nie powala, fragmentami nawet niezły, ale całość daleka od ideału. Na szczęście powstało nieco dobrych opracowań tego okresu, więc jako wstęp do dalszej lektury - może być.

To już ostatni tom z trzydziestu "Historii National Geographic". Można nawet pokusić się o podsumowanie całości, ale wydaje mi się, że nie w tym miejscu. Dlatego skupię się na tomie "Wojny światowe".
Tekst zaczyna się od początku XX stulecia, co jest konsekwencją zakończenia tomu poprzedniego. Tak jak to pisałem w opinii 29 tomu - pomysł jest chybiony. Oczywiście zwykle...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Za późno! I to o wiele lat za późno! Tę książkę powinienem przeczytać co najmniej 30 lat temu!
Jean Delumeau wydał swoją „Cywilizację Odrodzenia” w 1967 r., w Polsce wydano ją równo 20 lat później. Ale ze względu na zainteresowania, a i studia także, wiedziałem o pracy wcześniej. Jakoś jednak, już po polskiej edycji, nie mogłem się zabrać za czytanie, bo to w końcu podręcznik, synteza epoki, część wielkiej syntezy dziejów, autorstwa badaczy francuskich. No i cierpliwie książka czekała na półce na swój czas. A kiedy już przeczytałem całość (bo fragmenty znałem wcześniej, były mi potrzebne do pracy), okazało się, że spóźniłem się bardzo. Bo od wydania (ponad pół wieku temu) część sądów autora uległo dezaktualizacji, pojawiły się nowsze, równie wnikliwe, ale pełniejsze opracowania i dziś dzieło Delumeau to znakomity przykład dawnych, solidnych prac naukowych. Ale jako podręcznik epoki odrodzenia już tylko dzieło historyczne. Ponieważ interesuję się historią historiografii, czytania takiej pracy nie jest dla mnie stratą czasu, lecz to już nie to. Sięgałem bowiem po „Cywilizację Odrodzenia” (autor i edytor używają wielkiej litery, choć dziś jest to błąd) jako dzieło syntetycznie opisujące czasy renesansu, a dostałem nieco przestarzałą wersję, którą trzeba korygować z nowszymi pracami.
Przejdźmy jednak do treści, bo przecież to stanowi główny temat moich rozważań. Książka jest napisana językiem żywym i choć to dzieło naukowe – przystępnym. Zapewne to także zasługa tłumaczki, Eligii Bąkowskiej. Praca został podzielona na części trzy, a właściwie co najmniej cztery. Pierwszą stanowią Linie kierunkowe, czyli przybliżenie chronologiczne, terytorialne i ideologiczne epoki. Są tu więc odwołania do Europy chrześcijańskiej, odkryć geograficznych, odkrywania dorobku starożytności i reformy Kościoła. W części drugiej, Życie materialne, autor przestawia dokonania w dziedzinie techniki, zajmuje się stanem gospodarki, charakteryzuje handel, rzemiosło, rolnictwo (choć jakoś roli granicy gospodarczej na Łabie nie dostrzega), zajmuje się przemianami społecznym. Część trzecia, Nowy człowiek, to ideologia odrodzenia, a więc poglądy, filozofia, rola wychowania, miejsce kobiety, problemy religii w życiu jednostki, wiara w czary itd. Pozornie brak tu miejsca na kulturę renesansu, ale jest ona obecna w każdej z części i opisana bardzo dokładnie.
Odrębny rozdział stanowi słownik osób, nazw, terminów i pojęć. Jest to bardzo obszerny zbiór haseł. Bo jeśli tekst książki to około 370 stron, to słownik stanowi dodatkowe 130, a więc można go uznać za część odrębną. Dodam, że bardzo dobrą, bo hasła mają charakter bliższy esejom niż encyklopedii. Całość uzupełniają tablice chronologiczne (ponad 40 stron) i ogromna bibliografia (równo 40 stron). Są także indeksy. Dzieło skończone. Czy jednak wybitne?
Moja ocena nie dotyczy warstwy merytorycznej, bowiem ta wymaga poważnych weryfikacji ze względu na aktualny stan badań. Książka jest, niestety, już przestarzała. Ma oczywiście ogromne zalety, jak syntetyczne spojrzenie na epokę, wyodrębnienie ważnej problematyki i wnikliwe jej omówienie, całkiem pokaźną szatę graficzną (sporo ilustracji, choć nie zawsze najlepszej jakości). Głównym jednak problemem jest to, dla jakiego odbiorcy została przygotowana i kiedy to się stało. Otóż książka Delumeau powstała dla odbiorcy francuskiego i widać to niemal na każdej stronie. Trzeba autorowi oddać sprawiedliwość, że kolebce renesansu, Italii, poświęcił nie mniej miejsca, niż Francji, ale jednak widać, że główny nacisk, w tym także dobór prac, został położony na francuskie odrodzenie. Dowiemy się oczywiście nieco o Anglii, trochę o krajach niemieckich (ale poza reformacją i handlem – nie za wiele), nieco o państwach iberyjskich (raczej mało), a reszta – pojawia się incydentalnie. I to niezależnie, czy chodzi o Skandynawię czy kraje słowiańskie. Ciekawe, że Węgry, które bodaj wcześniej niż Europa Zachodnia, przyjęły prący renesansowe z Włoch, prawie się nie pojawia. Jeśli przyjmiemy na początku czytania, że autor przedstawi nam renesans w Europie Zachodniej – nie będziemy zawiedzeni. Lecz jeśli spodziewamy się wizji ogólnoeuropejskiej – już tak.
Poważnym problemem dla czytelnika będzie też czas powstania pracy. Widać to najlepiej, zapoznając się z bibliografią. Co prawda wiele prac, przynajmniej w części, nie straciło swoich walorów, ale odwołania autora do dzieł z XIX w. dziś wydają się anachroniczne. Rzecz jasna większość prac to książki z lat czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, ale to także już starocie. Do tego dobór wyznacza znajomość języków dawniej (i zapewne obecnie) – czyli dominują jeżyki zachodnie, przede wszystkim prace w języku francuskim, włoskim, angielskim. Są też książki hiszpańskie, portugalskie i niekiedy zdarza się coś z innego kręgu językowego. Polskich prac jest tam niewiele, Choć dramatu nie ma (brakuje najbardziej tych z dziedziny gospodarki, wtedy już znanych na Zachodzie). Na szczęście niektóre polskie dzieła wydano już w językach zachodnich i znalazły się w bibliografii. Trzeba też pamiętać, że to okres komunistyczny i obieg naukowy dla badaczy z państw komunistycznych był ograniczony. Dlatego bardziej zaskakuje mała liczba opracowań duńskich czy szwedzkich, a i po holendersku też za wiele się nie znajdzie.
Wracają do treści, to jest podobnie. Dla autora Europa Środkowa to Niemcy, Skandynawia niemal nie istnieje, Czechy (głównie za sprawą Husa) są obecne trochę, Polska i Węgry – bardzo rzadko.
Warto wspomnieć, że w opisie chronologicznym Polska lub Rzeczpospolita pojawia się także rzadko, że częściej przeczytamy o Rosji (taki typowy punkt widzenia – skoro dziś to potęga, to trzeba o niej pisać – tymczasem trudno będzie znaleźć ślady epoki odrodzenia w dziejach i mentalności rosyjskiej), że na s. 552 Kopernika uśmiercono o rok za wcześnie (jest 1542, powinno być: 1543). Trudno. Bardziej brakuje informacji o tolerancji religijnej w Polsce i Rzeczpospolitej, bo Delumeau nie zająknął się o tym opisując prześladowania religijne w Europie. Także rozdział o biednych w epoce odrodzenia jest nadmiernie schematyczny i stereotypowy. Zapewne, w świetle nowych badań, jest już całkowicie nieaktualny, bowiem przestawia np. żebraków jako najbiedniejszych, co ani wtedy, a nie dziś się nie potwierdza (w XVI w. w Polsce żebracy nie płacili podatku pogłównego na poziomie najniższym, bo wiedziano, że ich zarobki są całkiem pokaźne). Przedstawienia przyczyn biedy na wsi nie pokazuje zróżnicowania majątkowego wśród chłopów. Przyczyny emigracji zostały mocno spłaszczone i zawierają tylko część odpowiedzi na pytanie, co skłaniało do zmiany miejsca zamieszkania. Spożycie żywności wśród chłopów, wbrew zdaniu autora, nie zawsze i nie wszędzie było na poziomie głodu. I tak dalej. Zbyt wiele treści wymaga weryfikacji, tu przytoczyłem jedynie przykładowe zastrzeżenia do tekstu.
Warto jednak zauważyć, że np. interpretacja dzieł utopijnych z epoki to znakomita analiza treści i okoliczności powstania prac myślicieli renesansu i nie traci na wartości (s. 282). Bardzo ciekawe jest przytoczenie ideału damy, a pośrednio – kobiety, w czasach odrodzenia. Przytoczone cechy, których oczekiwano od damy, pokazują, że pewne wartości są nieprzemijające i dziś także walory te są w cenie (s. 339-340).

Trudno podsumować książkę Jeana Delumeau. Jako praca naukowa to już dzieło przestarzało, w dodatku nastawione na czytelnika francuskiego, a więc zajmujące się renesansem włoskim i francuskim, a od czasu do czasu trochę innymi regionami Europy. Z punktu widzenia treści – wnikliwe i syntetyczne, stanowi znakomity przykład solidnej pracy badacza, ale i wykładowcy, który potrafi wyciągać wnioski całościowe i globalne. Jednakże dziś jest to raczej klasyka historiografii niż praca aktualna. Nadal jednak wiele przemyśleń godnych jest uwagi, a przynajmniej zastanowienia się. Dlatego za późno sięgnąłem po tę pracę, ale jednocześnie nie był to czas stracony, bo miałem przyjemność poznać ważne dzieło historyczne. Nawet jeśli mam często zastrzeżenia, począwszy zresztą od cezur chronologicznych. Oceniam jednak wysoko i uważam, że to nadal książka wartościowa. Ocena w gwiazdach to również docenienie erudycji i wysiłku autora. Pomimo przedstawionych zastrzeżeń – polecam.

PS. Jestem w posiadaniu wydania pierwszego w cyklu Rodowody cywilizacji Państwowego Instytutu Wydawniczego. Zapewne nie różni się niczym od wydań następnych, choć na LC to właśnie inne wydania, nowsze są obecne.

Za późno! I to o wiele lat za późno! Tę książkę powinienem przeczytać co najmniej 30 lat temu!
Jean Delumeau wydał swoją „Cywilizację Odrodzenia” w 1967 r., w Polsce wydano ją równo 20 lat później. Ale ze względu na zainteresowania, a i studia także, wiedziałem o pracy wcześniej. Jakoś jednak, już po polskiej edycji, nie mogłem się zabrać za czytanie, bo to w końcu...

więcej Pokaż mimo to