-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel5
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2019-01-09
2017-05-03
Ciekawią mnie wierzenie różnych ludów, ale lamaizm i w ogóle Tybet nie stanowią moich zainteresowań. Ponieważ jednak gromadzę serię Ceramowską ("Rodowody cywilizacji", wydawnictwo PIW), sukcesywnie czytam kolejne jej tomy. A ponieważ niedawno skończyłem relację Rericha z podróży po Tybecie, odbytej w latach 20. XX wieku, idąc "za ciosem", sięgnąłem po książkę Cybikowa.
Nie jestem zwolennikiem porównań, ale z dwóch opisów podróży i miejsc odwiedzanych, stawiam wyżej Cybikowa. Bo jest to relacja naukowca, człowieka, który wybrał się do Tybetu w celach poznawczych i naukowych. W każdym akapicie daje się zauważyć zainteresowanie badacza, zdobywanie informacji, szukanie odpowiedzi na nurtujące pytania. W dodatku Cybikow miał gorszy punkt wyjścia, bo jego Tybet był całkowicie zamknięty dla obcych i tylko buriackie pochodzenie autora pozwoliło mu odbyć tę trudną podróż aż do Lhasy. Jego rodacy byli częstymi pielgrzymami w świętych miastach lamaizmu i dzięki temu Cybikow mógł uchodzić za religijnego wyznawcę i być przyjmowany jako "swój". na marginesie - Rerich podróżował w bardziej komfortowych warunkach, w czasach częściowego otwarcia Tybetu na świat, ale był obcy, nie potrafił uzyskać informacji od autochtonów i wreszcie - nie był naukowcem, lecz artystą. Cybikow skończył orientalistykę i mając 26 lat odbył wyprawę badawczą według wszelkich zasad naukowych. Na pewno pomocą było mu pochodzenie i dotacje Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego.
Cybikow wybrał się samotnie w długą i - jak się okazało - niebezpieczną podróż. Nie tylko przyroda była tu problemem (kilka razy wspominał o problemach z oddychaniem na dużych wysokościach), ale także kradzieże, rabunki,napaście. Musiał także ukrywać swoje działania naukowe, fotografować z ukrycia, zbierać ostrożnie informacje. Z relacji nie wynika wprost, czy autor był buddystą, ale wiele wskazuje na to, ze jednak nie. Miał jednak ogromną wiedzę religijną, co pozwalało mu swobodnie poruszać się w świecie lamaizmu.
Cybikow nie był pierwszym badaczem Tybetu, jednak tak szczegółowy zapis badań był w jego czasach ewenementem. Relacja autora cechuje się dokładnością, drobiazgowością, skrupulatnością. Badacz zbiera i porządkuje relacje, opisy, własne doświadczenia, wprowadza hipotezy. Książka jest więc z jednej strony relacją z wyprawy, z drugiej - naukowym, uporządkowanych przedstawieniem miejsc, ludzi, religii, obrzędów, zwyczajów, życia codziennego Tybetu. Trzeba tu dodać, że część książki to dziennik, choć bardzo szczegółowy, w podaniem miejsc odwiedzanych, nazw lokalnych różnych obiektów geograficznych, przygód, problemów, kosztów (także przeliczanych na ruble), część zaś to opis miejsc i obrzędów religijnych. Ta druga została zredagowana już po powrocie, co jednak nie ma wpływu na jednorodność całego tekstu.
Mógłbym tak jeszcze długo pisać o zaletach książki Cybikowa. Wydaje mi się jednak, że powyższe wystarczy, aby uzasadnić, że jest to znakomite źródło informacji o Tybecie sprzed stulecia. Autor dokonał wyjątkowego wyczynu, nawet biorąc pod uwagę fakt, że sama podróż z rosyjskiej Urgi do Lhasy (piechotą, konno, jakami...) trwała od 25 listopada 1899 do 3 sierpnia 1900 roku! Oprócz wrażeń i relacji autor przywiózł z Tybetu wiele ksiąg religijnych (nie ma dokładnej liczby, ale musiało to ważyć kilkaset kilogramów!) i innych przedmiotów, wartościowych dla badań naukowych.
Chociaż książka Cybikowa to przede wszystkim relacja naukowca, czyta się ją łatwo (może z wyjątkiem egzotycznych z naszego punktu widzenia nazw geograficznych i religijnych) i pozostaje w pamięci ogólna charakterystyka ciekawego regionu, obecnie dla Europejczyka raczej niedostępnego.
Polecam!
Ciekawią mnie wierzenie różnych ludów, ale lamaizm i w ogóle Tybet nie stanowią moich zainteresowań. Ponieważ jednak gromadzę serię Ceramowską ("Rodowody cywilizacji", wydawnictwo PIW), sukcesywnie czytam kolejne jej tomy. A ponieważ niedawno skończyłem relację Rericha z podróży po Tybecie, odbytej w latach 20. XX wieku, idąc "za ciosem", sięgnąłem po książkę Cybikowa.
Nie...
2017-03-17
To będzie jedna z najtrudniejszych do napisania opinii o książce, którą przeczytałem.
A pozornie wszystko wyglądało bardzo prosto. Sięgnąłem po kolejny tom serii "Ceramowskiej" PIW-u, przeczytałem, że są to zapiski (dzienniki) z podróży po Azji rosyjskiego malarza, scenografa, archeologa, filozofa, buddysty Mikołaja Rericha (i tak powinien być podany na LC, urodził się w Rosji, używał tej wersji nazwiska, nie w transliteracji angielskiej). Doczytałem się też, że po drodze malował, szkicował, rozmawiał z mieszkańcami odwiedzanych terenów, zbierał relacje, mity, opowieści o bohaterach i świątyniach. W każdym razie taka opowieść podróżnicza, z tym, że w trudnych warunkach klimatycznych (Indie, Sikkim, Nepal, Tybet, Chiny, Mongolia, po drodze Himalaje, Ałtaj i pustynia Gobi - a i to nie wszystko) i w trudnych czasach (lata 1923-1928. Już we wstępie Rerich jest chwalony za działalność naukową, artystyczną, za przedsięwzięcie i zrealizowanie wyprawy, ale może przede wszystkim za to, że "(...) ciągle myśli o Rosji Radzieckiej, pozostając jej wiernym patriotą". Tak napisał Bobodżan Gafurow, zresztą wybitny znawca Azji Centralnej, badacz i obywatel ZSRR.
Po takim wstępie na kartach relacji z podróży co i raz pojawiają się porównania do Rosji (zwykle na jej korzyść), narzekania na zacofanie, mnóstwo narzekań na poczynanie władz chińskich, które zatrzymywały wyprawę na wiele miesięcy, utrudniały badania, zwiedzanie, kontakty z ludźmi. Jednocześnie pojawiały się wtręty, jak to ludność miejscowa, często bez wykształcenia, słyszała o wielkich zdobyczach rewolucji październikowej, o reformach w Rosji. No nic, tylko czytam produkcyjniak.
Nie będę charakteryzował wszystkich wypowiedzi Rericha, żeby Czytelnikowi pozostawić własny osąd. Dość, że zamiast długich opisów przyrody (choć oczywiście są), wyglądu obiektów kultu, informacji o zwyczajach ludów Azji, czytamy o wrednych urzędnikach, o zacofaniu, o sytuacji politycznej i społecznej. Wreszcie uznałem, że coś jest nie tak, gdy Rerich znalazł się przejściowo w Rosji, pozostawiając część relacji i spotykając się ze znajomymi przed dalszą podróżą. Zajrzałem do Wikipedii - i nic. Kilka zdawkowych informacji, powierzchownych i niczego nie wnoszących. Więc otworzyłem wersję angielską Wikipedii. I tu dopiero zaczęło mi się rozjaśniać w głowie. Pomijając wyżej przytoczone zainteresowania i wykonywane zajęcia, Rerich był mocno zafascynowany buddyzmem i to wpłynęło na wiele jego poczynań. Wojnę i rewolucję traktował jako "przeżycie apokaliptyczne". Po obaleniu caratu angażował się, jako intelektualista, w działania na rzecz kultury, ale dość szybko zniechęcił się do zmian w Rosji. W dodatku stan zdrowia przyspieszył (w 1918 r.) wyjazd do Finlandii. Wiele wskazuje, że choć sam potem temu zaprzeczał, nie podobał mu się system budowany przez bolszewików, a za Leninem też chyba nie przepadał (w posłowiu do jego dzieła napisano coś wręcz odwrotnego). Pomijając kolejne epizody życia, jak pobyt w Londynie i USA, a także zaangażowanie się w tworzenie organizacji religijnych na bazie buddyzmu, w 1923 rozpoczyna się wyprawa azjatycka, która siłą rzeczy przyciąga uwagę wywiadów wielu państw, w tym radzieckiego, amerykańskiego, brytyjskiego i japońskiego. Okazuje się, że Rerich nawiązał kontakty z radziecką tajną policją i za cenę pomocy w wyprawie obiecywał raporty, przedstawiające m.in. brytyjskie poczynania w regionie. Co prawda ponoć bezpiece nie wszystko się podobało w pomysłach Rericha (jego koncepcja stworzenia, na bazie buddyzmu, jakiejś organizacji religijnej), ale przecież w 1926 r. znalazł się na terenie ZSRR i przekazał dzienniki wyprawy. Czy tylko? Liczne pytania nasuwają się także w kwestii zatrzymania wyprawy w Tybecie w drodze powrotnej do Indii. Dalsze losy Rericha nie są już istotne w kontekście opiniowanej pracy, choć warto dodać, że w 1929, 1932 i w 1935 r. był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla!
Wracając jednak do zapisków, które dopiero co przeczytałem, zaczynam mieć wrażenie, że to był raczej raport o sytuacji w odwiedzanych krajach, przedstawienie sytuacji społecznej, politycznej, działania służb, wojska, policji, a nie wrażenia intelektualisty, choć oczywiście te są także. Może więc należy tę pracę czytać inaczej? Inaczej odbierać?
A zatem - jak ocenić wspomnienia Rericha z wyprawy w centralne regiony Azji? Na pewno praca nie spełnia oczekiwań ani krajoznawczych, ani nie prezentuje w pełni wierzeń, mitów i kultu ludów odwiedzanych przez ekspedycję, ani nie przedstawia dorobku kultury materialnej. A jednak jest w niej coś intrygującego, przekaz epoki, pokazanie zjawisk, które dostrzegał, zapisanie wielu dziś już niezauważalnych zjawisk, spostrzeżenia ciekawe dla współczesnego czytelnika. A jeśli spojrzymy na pracę nie tylko pod katem badawczym, ale także, jakby to powiedzieć, wywiadowczym, całość rysuje się dość ciekawie. Jasne stają się też wywody o dokonaniach radzieckich, o postępie, Leninie itp. Czy warto sięgnąć po "Ałtaj-Hamalaje"? Myślę że tak. Trzeba jednak zacząć od samego autora, jego biografii, od realiów historycznych (które początkowo, przedstawiane przez Rericha, sprawiają wrażenie naiwnej wiary w przyszłość), wreszcie od możliwych celów spisywania spostrzeżeń z ciekawej i niebezpiecznej wyprawy. Uważam, że warto było po pracę Rericha sięgnąć, choć zapewne wydanie jej w w 1980 r. miało zapewne po raz kolejny wskazać na dokonania wielkiego człowieka radzieckiego, którym w rzeczywistości autor nie był.
To będzie jedna z najtrudniejszych do napisania opinii o książce, którą przeczytałem.
A pozornie wszystko wyglądało bardzo prosto. Sięgnąłem po kolejny tom serii "Ceramowskiej" PIW-u, przeczytałem, że są to zapiski (dzienniki) z podróży po Azji rosyjskiego malarza, scenografa, archeologa, filozofa, buddysty Mikołaja Rericha (i tak powinien być podany na LC, urodził się w...
2013-09-21
Całkiem niezła pozycja z bardzo popularnej serii, co jest zapewne zasługą głównej autorki, wymienionej nie wiedzieć czemu jako druga. Jak w całej serii tak i tu daje się zauważyć powierzchowność i skrótowość. Ale to wina twórców serii, którzy do jednego wora wpakowali bardzo różne wierzenia bardzo wielu plemion z dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, a także dużych części Kanady, a nawet Meksyku. Na pewno skoncentrowanie się na mniejszej liczbie plemion indiańskich wyszłoby pracy na korzyść. To jednak nie jest winą autorki. Tekst jest pisany w sposób ciekawy, ale konkretny i wskazujący na duże kompetencje. W rezultacie mamy nie najgorszy wstęp do poznawania religii ludów Ameryki Północnej. Gdyby jeszcze bibliografia została zapisana zgodnie z obowiązujacymi w Polsce normami, łatwo dałoby się odnaleźć książki znacznie bogatsze w informacje. Ale i tak warto zajrzeć do prezentowanej pracy.
Całkiem niezła pozycja z bardzo popularnej serii, co jest zapewne zasługą głównej autorki, wymienionej nie wiedzieć czemu jako druga. Jak w całej serii tak i tu daje się zauważyć powierzchowność i skrótowość. Ale to wina twórców serii, którzy do jednego wora wpakowali bardzo różne wierzenia bardzo wielu plemion z dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, a także dużych części...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-02-28
Jak cała seria - praca bardzo popularna. Gdyby nie znakomity konsultant, profesor Gąssowski, niczego pewnie wartościowego byśmy nie otrzymali. A tak przynajmniej są rozważania o braku źródeł na temat religii pierwotnej Słowian i próby jej zrekonstruowania. Niestety, miszmasz w postaci wrzucenia do jednego wora wszystkich plemion słowiańskich przyniosło tylko chaos i dezorientację. Odwołania do literatury - mało przydatne. Niektóre mity - na wyrost i z musu przedstawione, raczej literatura niż religia. I brak studiów porównawczych z innymi religiami ludów indoeuropejskich. Niewielka objętość książki tego wszystkiego nie usprawiedliwia. jako punkt wyjścia do dalszego zdobywania wiedzy na temat religii słowiańskiej - może być. Ilustracje - też słabo. W efekcie - dobre na początek, ale mało odkrywcze. Jak w całej serii - fatalne i niezgodne z polską normą zapisy bibiograficzne - kto wymyślił tak absurdalny sposób zapisywania bibliografii!!!
Jak cała seria - praca bardzo popularna. Gdyby nie znakomity konsultant, profesor Gąssowski, niczego pewnie wartościowego byśmy nie otrzymali. A tak przynajmniej są rozważania o braku źródeł na temat religii pierwotnej Słowian i próby jej zrekonstruowania. Niestety, miszmasz w postaci wrzucenia do jednego wora wszystkich plemion słowiańskich przyniosło tylko chaos i...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-09
2012-10
2012-10
2012-11
2012-12
2012-12
2012-12
2013-01
Bardzo jednostronne ujęcie tematu. Oczywiście wymogi i wielkość poszczególnych części serii Mitologie świata mają wpływ na zawartość i dość powierzchowne przedstawienie tematyki, ale tu wyraźnie widać liczne niedoróbki. Bo jak potraktować informacje o zasięgu świata Celtów na całą prawie Europę, a potem czytać tylko o wierzeniach tej grupy, która osiedliła się na Wyspach Brytyjskich? Nawet jeśli pominąć Bałkany, Europę Środkową, czy ziemie imperium rzymskiego, to i tak pozostaje jeszcze dzisiejsza Francja, czyli Galia, a przede wszystkim Bretania, w której kultu celtyckie zachowały się bardzo długo (patrz James Frazer, "Złota gałąź"). Dlatego trudno mi jest ocenić pozytywnie ten tom serii, bo mimo wszystko inne nie powodują aż takiego niedosytu.
Bardzo jednostronne ujęcie tematu. Oczywiście wymogi i wielkość poszczególnych części serii Mitologie świata mają wpływ na zawartość i dość powierzchowne przedstawienie tematyki, ale tu wyraźnie widać liczne niedoróbki. Bo jak potraktować informacje o zasięgu świata Celtów na całą prawie Europę, a potem czytać tylko o wierzeniach tej grupy, która osiedliła się na Wyspach...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-02-04
Wydana w bardzo popularnonaukowej serii Mitologie świata książka o mitach skandynawskich jest wreszcie dobrym opracowaniem. Pomijając szatę graficzną, która nie zawsze jest adekwatna do treści, często dość infantylna, ale pochodzi do redakcji, cała reszta godna jest uwagi. Przede wszystkim widać profesjonalizm autorów, spojrzenie naukowe, choć przekaz tekstowy przystępny także dla niewprawnego czytelnika. Inaczej mówiąc - pisali fachowcy dla niefachowców - dobrze, chociaż prostym językiem. Wreszcie w serii pojawił się tytuł, który jest rzeczywistym omówieniem mitologii, jej pochodzenia i charakteru, zawiera główne mity i postacie bogów, wreszcie , próbuje interpretować i analizować wierzenia Skandynawów, i to nie jak bajkę, ale poważny temat. Zapewne osoba konsultanta, profesora Władysława Duczko, wpłynęła tak pozytywnie na kształt całości. W dodatku na końcu jest odwołanie do literatury, choć zupełnie nie rozumiem zasad, jakimi kierowano się przy takim zapisie bibliograficznym - ani on polski, ani anglosaski, takie trochę pokrętne. Ale to nie zmienia faktu, że na tle dość słabych pozycji serii ten tytuł godny jest uwagi i polecenia. I na koniec - miłośnicy twórczości Tolkiena powinni sięgnąć po tę pracę dla zrozumienia wielu wątków opowieści o Śródziemiu i nie tylko.
Wydana w bardzo popularnonaukowej serii Mitologie świata książka o mitach skandynawskich jest wreszcie dobrym opracowaniem. Pomijając szatę graficzną, która nie zawsze jest adekwatna do treści, często dość infantylna, ale pochodzi do redakcji, cała reszta godna jest uwagi. Przede wszystkim widać profesjonalizm autorów, spojrzenie naukowe, choć przekaz tekstowy przystępny...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-03-27
Jak cała seria - bardzo powierzchowna. Dużo chaosu - autorka przemyka się między różnymi religiami Indii, często bez potrzeby łączy wątki. I duży brak w postaci tylko wzmiankowanych eposów Ramajana i Mahabharata, które aż się prosiły, by je choć częściowo przytoczyć.
Jak cała seria - bardzo powierzchowna. Dużo chaosu - autorka przemyka się między różnymi religiami Indii, często bez potrzeby łączy wątki. I duży brak w postaci tylko wzmiankowanych eposów Ramajana i Mahabharata, które aż się prosiły, by je choć częściowo przytoczyć.
Pokaż mimo to2013-04-19
2013-05-10
2013-05-30
Kolejna pozycja serii Mitologie świata pozornie jest taka sama jak pozostałe. Te same wątki, ten sam układ treści, zresztą całkiem oczywiste, bo taka to seria. A jednak to nie to samo. Książka, choć niewielka formatem, stanowi całkiem niezły przewodnik po wyznaniach Wysp Japońskich. Wyraźnie widać fachowca, autorkę, która doskonale wie, co zawiera sintoizm i buddyzm japoński i chce to przekazać w przystępnej formie. I trzeba to przyznać, udaje się w pełni. Jak na niewielką objętość, mamy do czynienia z dość obszernym przeglądem wierzeń, podanym w formie uporządkowanej, z zaznaczeniem szczególnych cech religijności Japończyków, z uwzględnieniem specyfiki wierzeń, z w miarę wszechstronnym przedstawieniem mitologii i bóstw. Choć przeczytałem ponad połowę książek serii, to pierwszy tytuł w pełni udany i spójny, dający wyobrażenie o religii prezentowanej. Uznanie dla autorki, Agnieszki Kozyry, za przystępne, ale i solidne, przedstawienie tematu.
Kolejna pozycja serii Mitologie świata pozornie jest taka sama jak pozostałe. Te same wątki, ten sam układ treści, zresztą całkiem oczywiste, bo taka to seria. A jednak to nie to samo. Książka, choć niewielka formatem, stanowi całkiem niezły przewodnik po wyznaniach Wysp Japońskich. Wyraźnie widać fachowca, autorkę, która doskonale wie, co zawiera sintoizm i buddyzm...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06
2013-07-08
Całkiem niezła praca. Obok Japonii - czołówka serii. Wielkość opracowania determinuje jego zawartość, więc autor musiał skracać, ale i tak poradził sobie dobrze. Warto zajrzeć, bo w stosunku do serii książka mniej schematyczna i przejrzyście napisana.
Całkiem niezła praca. Obok Japonii - czołówka serii. Wielkość opracowania determinuje jego zawartość, więc autor musiał skracać, ale i tak poradził sobie dobrze. Warto zajrzeć, bo w stosunku do serii książka mniej schematyczna i przejrzyście napisana.
Pokaż mimo to
Za późno! I to o wiele lat za późno! Tę książkę powinienem przeczytać co najmniej 30 lat temu!
Jean Delumeau wydał swoją „Cywilizację Odrodzenia” w 1967 r., w Polsce wydano ją równo 20 lat później. Ale ze względu na zainteresowania, a i studia także, wiedziałem o pracy wcześniej. Jakoś jednak, już po polskiej edycji, nie mogłem się zabrać za czytanie, bo to w końcu podręcznik, synteza epoki, część wielkiej syntezy dziejów, autorstwa badaczy francuskich. No i cierpliwie książka czekała na półce na swój czas. A kiedy już przeczytałem całość (bo fragmenty znałem wcześniej, były mi potrzebne do pracy), okazało się, że spóźniłem się bardzo. Bo od wydania (ponad pół wieku temu) część sądów autora uległo dezaktualizacji, pojawiły się nowsze, równie wnikliwe, ale pełniejsze opracowania i dziś dzieło Delumeau to znakomity przykład dawnych, solidnych prac naukowych. Ale jako podręcznik epoki odrodzenia już tylko dzieło historyczne. Ponieważ interesuję się historią historiografii, czytania takiej pracy nie jest dla mnie stratą czasu, lecz to już nie to. Sięgałem bowiem po „Cywilizację Odrodzenia” (autor i edytor używają wielkiej litery, choć dziś jest to błąd) jako dzieło syntetycznie opisujące czasy renesansu, a dostałem nieco przestarzałą wersję, którą trzeba korygować z nowszymi pracami.
Przejdźmy jednak do treści, bo przecież to stanowi główny temat moich rozważań. Książka jest napisana językiem żywym i choć to dzieło naukowe – przystępnym. Zapewne to także zasługa tłumaczki, Eligii Bąkowskiej. Praca został podzielona na części trzy, a właściwie co najmniej cztery. Pierwszą stanowią Linie kierunkowe, czyli przybliżenie chronologiczne, terytorialne i ideologiczne epoki. Są tu więc odwołania do Europy chrześcijańskiej, odkryć geograficznych, odkrywania dorobku starożytności i reformy Kościoła. W części drugiej, Życie materialne, autor przestawia dokonania w dziedzinie techniki, zajmuje się stanem gospodarki, charakteryzuje handel, rzemiosło, rolnictwo (choć jakoś roli granicy gospodarczej na Łabie nie dostrzega), zajmuje się przemianami społecznym. Część trzecia, Nowy człowiek, to ideologia odrodzenia, a więc poglądy, filozofia, rola wychowania, miejsce kobiety, problemy religii w życiu jednostki, wiara w czary itd. Pozornie brak tu miejsca na kulturę renesansu, ale jest ona obecna w każdej z części i opisana bardzo dokładnie.
Odrębny rozdział stanowi słownik osób, nazw, terminów i pojęć. Jest to bardzo obszerny zbiór haseł. Bo jeśli tekst książki to około 370 stron, to słownik stanowi dodatkowe 130, a więc można go uznać za część odrębną. Dodam, że bardzo dobrą, bo hasła mają charakter bliższy esejom niż encyklopedii. Całość uzupełniają tablice chronologiczne (ponad 40 stron) i ogromna bibliografia (równo 40 stron). Są także indeksy. Dzieło skończone. Czy jednak wybitne?
Moja ocena nie dotyczy warstwy merytorycznej, bowiem ta wymaga poważnych weryfikacji ze względu na aktualny stan badań. Książka jest, niestety, już przestarzała. Ma oczywiście ogromne zalety, jak syntetyczne spojrzenie na epokę, wyodrębnienie ważnej problematyki i wnikliwe jej omówienie, całkiem pokaźną szatę graficzną (sporo ilustracji, choć nie zawsze najlepszej jakości). Głównym jednak problemem jest to, dla jakiego odbiorcy została przygotowana i kiedy to się stało. Otóż książka Delumeau powstała dla odbiorcy francuskiego i widać to niemal na każdej stronie. Trzeba autorowi oddać sprawiedliwość, że kolebce renesansu, Italii, poświęcił nie mniej miejsca, niż Francji, ale jednak widać, że główny nacisk, w tym także dobór prac, został położony na francuskie odrodzenie. Dowiemy się oczywiście nieco o Anglii, trochę o krajach niemieckich (ale poza reformacją i handlem – nie za wiele), nieco o państwach iberyjskich (raczej mało), a reszta – pojawia się incydentalnie. I to niezależnie, czy chodzi o Skandynawię czy kraje słowiańskie. Ciekawe, że Węgry, które bodaj wcześniej niż Europa Zachodnia, przyjęły prący renesansowe z Włoch, prawie się nie pojawia. Jeśli przyjmiemy na początku czytania, że autor przedstawi nam renesans w Europie Zachodniej – nie będziemy zawiedzeni. Lecz jeśli spodziewamy się wizji ogólnoeuropejskiej – już tak.
Poważnym problemem dla czytelnika będzie też czas powstania pracy. Widać to najlepiej, zapoznając się z bibliografią. Co prawda wiele prac, przynajmniej w części, nie straciło swoich walorów, ale odwołania autora do dzieł z XIX w. dziś wydają się anachroniczne. Rzecz jasna większość prac to książki z lat czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, ale to także już starocie. Do tego dobór wyznacza znajomość języków dawniej (i zapewne obecnie) – czyli dominują jeżyki zachodnie, przede wszystkim prace w języku francuskim, włoskim, angielskim. Są też książki hiszpańskie, portugalskie i niekiedy zdarza się coś z innego kręgu językowego. Polskich prac jest tam niewiele, Choć dramatu nie ma (brakuje najbardziej tych z dziedziny gospodarki, wtedy już znanych na Zachodzie). Na szczęście niektóre polskie dzieła wydano już w językach zachodnich i znalazły się w bibliografii. Trzeba też pamiętać, że to okres komunistyczny i obieg naukowy dla badaczy z państw komunistycznych był ograniczony. Dlatego bardziej zaskakuje mała liczba opracowań duńskich czy szwedzkich, a i po holendersku też za wiele się nie znajdzie.
Wracają do treści, to jest podobnie. Dla autora Europa Środkowa to Niemcy, Skandynawia niemal nie istnieje, Czechy (głównie za sprawą Husa) są obecne trochę, Polska i Węgry – bardzo rzadko.
Warto wspomnieć, że w opisie chronologicznym Polska lub Rzeczpospolita pojawia się także rzadko, że częściej przeczytamy o Rosji (taki typowy punkt widzenia – skoro dziś to potęga, to trzeba o niej pisać – tymczasem trudno będzie znaleźć ślady epoki odrodzenia w dziejach i mentalności rosyjskiej), że na s. 552 Kopernika uśmiercono o rok za wcześnie (jest 1542, powinno być: 1543). Trudno. Bardziej brakuje informacji o tolerancji religijnej w Polsce i Rzeczpospolitej, bo Delumeau nie zająknął się o tym opisując prześladowania religijne w Europie. Także rozdział o biednych w epoce odrodzenia jest nadmiernie schematyczny i stereotypowy. Zapewne, w świetle nowych badań, jest już całkowicie nieaktualny, bowiem przestawia np. żebraków jako najbiedniejszych, co ani wtedy, a nie dziś się nie potwierdza (w XVI w. w Polsce żebracy nie płacili podatku pogłównego na poziomie najniższym, bo wiedziano, że ich zarobki są całkiem pokaźne). Przedstawienia przyczyn biedy na wsi nie pokazuje zróżnicowania majątkowego wśród chłopów. Przyczyny emigracji zostały mocno spłaszczone i zawierają tylko część odpowiedzi na pytanie, co skłaniało do zmiany miejsca zamieszkania. Spożycie żywności wśród chłopów, wbrew zdaniu autora, nie zawsze i nie wszędzie było na poziomie głodu. I tak dalej. Zbyt wiele treści wymaga weryfikacji, tu przytoczyłem jedynie przykładowe zastrzeżenia do tekstu.
Warto jednak zauważyć, że np. interpretacja dzieł utopijnych z epoki to znakomita analiza treści i okoliczności powstania prac myślicieli renesansu i nie traci na wartości (s. 282). Bardzo ciekawe jest przytoczenie ideału damy, a pośrednio – kobiety, w czasach odrodzenia. Przytoczone cechy, których oczekiwano od damy, pokazują, że pewne wartości są nieprzemijające i dziś także walory te są w cenie (s. 339-340).
Trudno podsumować książkę Jeana Delumeau. Jako praca naukowa to już dzieło przestarzało, w dodatku nastawione na czytelnika francuskiego, a więc zajmujące się renesansem włoskim i francuskim, a od czasu do czasu trochę innymi regionami Europy. Z punktu widzenia treści – wnikliwe i syntetyczne, stanowi znakomity przykład solidnej pracy badacza, ale i wykładowcy, który potrafi wyciągać wnioski całościowe i globalne. Jednakże dziś jest to raczej klasyka historiografii niż praca aktualna. Nadal jednak wiele przemyśleń godnych jest uwagi, a przynajmniej zastanowienia się. Dlatego za późno sięgnąłem po tę pracę, ale jednocześnie nie był to czas stracony, bo miałem przyjemność poznać ważne dzieło historyczne. Nawet jeśli mam często zastrzeżenia, począwszy zresztą od cezur chronologicznych. Oceniam jednak wysoko i uważam, że to nadal książka wartościowa. Ocena w gwiazdach to również docenienie erudycji i wysiłku autora. Pomimo przedstawionych zastrzeżeń – polecam.
PS. Jestem w posiadaniu wydania pierwszego w cyklu Rodowody cywilizacji Państwowego Instytutu Wydawniczego. Zapewne nie różni się niczym od wydań następnych, choć na LC to właśnie inne wydania, nowsze są obecne.
Za późno! I to o wiele lat za późno! Tę książkę powinienem przeczytać co najmniej 30 lat temu!
więcej Pokaż mimo toJean Delumeau wydał swoją „Cywilizację Odrodzenia” w 1967 r., w Polsce wydano ją równo 20 lat później. Ale ze względu na zainteresowania, a i studia także, wiedziałem o pracy wcześniej. Jakoś jednak, już po polskiej edycji, nie mogłem się zabrać za czytanie, bo to w końcu...