-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2017-07-19
2017-06-28
Tak nie można! Napisany przez Elżbietę Dzikowską przewodnik po wybranych miejscach Polski stanowi znakomitą zachętę do zwiedzania ojczyzny. Przystępny, lekki język autorki, styl gawędziarski niemalże, nie odbierają tekstowi walorów popularyzatorskich. Dzikowska przedstawia każde miejsce z różnych punktów widzenia, szczególnie interesuje ją historia sztuki, ale z opisu można się dowiedzieć także innych cennych informacji. Do tego bardzo osobiste podejście do tematu tylko uatrakcyjnia tekst. No i oczywiście świetne zdjęcia, które stanowią integralną część przewodnika. Tylko chwalić i podziwiać.
Nie mogę chwalić. Bardzo dobrą robotę autorki zepsuła ekipa redakcyjna. Nawet nie muszę szukać błędów – wystarczy spojrzeć na okładkę książki. Drohiczynowi dodano jedną, ale jakże istotną literę i na okładce mamy błąd ortograficzny. To jest niedopuszczalne. To dyskredytuje całą pracę! Niewątpliwie wina leży po stronie edytora. A to nie jedyna niedoróbka wydawnicza. Na marginesie – w środku książki Drohiczyn nazywa się już poprawnie.
Na wewnętrznych stronach okładki mapa z zaznaczonymi obiektami i stronami – ale z innego wydania. Ten błąd zresztą jest powtarzalny w kolejnych częściach. Literówek nie będę cytował. Błędy merytoryczne też są. Dzikowska Ne musi znać niuansów historii Polski, od tego ma redaktora. W rozdziale o Łowiczu chyba go nie było. Zaczyna się niby poprawnie, że w dawnych czasach pierwszym po królu był prymas. Otóż prymas pojawia się w dziejach Kościoła na ziemiach polskich dopiero w XV w. Był nim arcybiskup gnieźnieński, ale w życiu politycznym kraju jeszcze długo silniejszą pozycję miał metropolita krakowski, Wiadomo, stolica. W okresie królów elekcyjnych rzeczywiście prymas zostawać na czas bezkrólewia interrexem. Ale władzy z tego było niewiele. A tak w ogóle, to w Polsce czasów nowożytnych najbardziej liczył się kanclerz. Niekiedy biskup. Nieco dalej data wcielenia Księstwa Mazowieckiego do Korony – 1529 r. Może to tylko odwrócenie cyfry, bo w każdym podręczniku widnieje data 1526 r. W Łowiczu pochowano „(…) aż dwunastu prymasów – gnieźnieńskich, mazowieckich i polskich”. Nawet nie próbuję zrozumieć, o co chodzi. (obok tekstu – s. 27 – zdjęcie Matki Bożej Łaskawej, patronki kościoła; zapomniano dodać, którego). Jan III Sobieski przed wyprawą wiedeńską był na Jasnej Górze i w Piekarach Śląskich, ale w Łowiczu? Chyba nie (s. 30). W Drohiczynie jest kościół benedyktynek; benedyktynów tam nie było (s. 44). Żeromskiego lubię i podziwiam, ale nazywanie prozaika wieszczem to nieporozumienie (s. 51). Bernardo Morando został nobilitowany, czyli otrzymał szlachectwo, ale to było uprawnienie króla, by nadać herb i uznać za szlachetnego. Więc Zamoyski nie mógł nobilitować. Mógł jedynie wpłynąć na nobilitację i oczywiście to zrobił. Kasacja to termin prawniczy. Gdy mowa o likwidacji klasztoru, przyjęło się używać określenia kasata (nie kasacja, jak na s. 92 i s. 94). Na s. 101 jest ewidentnie ratusz, ale w podpisie brak nazwy miasta. Uff… Pewnie dałoby się znaleźć więcej takich kwiatków, ale chyba wystarczy.
Jeśli chodzi o fotografie, to mam kilka uwag. Przy opisie Legnicy dużo miejsca poświęcono wieżom, ale ich zdjęć brak. Raj ptasi Biebrzy nie został wzbogacony zdjęciem jakiegoś głuszca czy bataliona. Za to fotografia ze s. 38 – cudowna! Także wiele innych wartych uwagi, w tym bodaj wszystkie Chełma. Przy tekście o Ponidziu dużo zdjęć Bejsc, mało Pińczowa i Nowego Korczyna. No i słabej jakości zdjęcie kościoła Św. Krzyża w Jeleniej Górze (s. 102). Tu zresztą brakowało mi fotografii Chojnika i Cieplic. Ale to przecież wybory autorki – i edytora.
Co jeszcze? Bardzo dobry tekst o Sycowie, dobry, choć dla mnie zbyt skrótowy o Legnicy. Krótki, ale ciekawy akapit o księżnej łowickiej, Joannie Grudzińskiej. Zabrakło mi nieco informacji o Biebrzy, choćby o sennym Goniądzu. Duży niedosyt, jeśli chodzi o Sandomierz, choć o tym mieście nigdy dosyć. Ale wbrew poprawności politycznej można było wspomnieć o mordzie rytualnym i procesie z XVII w. oraz o skrywanych malowidłach na ten temat. Także zabrakło ślicznego Wąwozu Królowej Jadwigi i jego zdjęcia. Za to podobały mi się opisy Wiślicy i Buska-Zdroju.
Podsumowując – teksty ciekawe, większość fotografii znakomitych – autorsko książka na jakieś 7 gwiazdek. Edytorsko – szczególnie za błąd ortograficzny na okładce – na 2. A moja ocena gdzieś pośrodku.
Tak nie można! Napisany przez Elżbietę Dzikowską przewodnik po wybranych miejscach Polski stanowi znakomitą zachętę do zwiedzania ojczyzny. Przystępny, lekki język autorki, styl gawędziarski niemalże, nie odbierają tekstowi walorów popularyzatorskich. Dzikowska przedstawia każde miejsce z różnych punktów widzenia, szczególnie interesuje ją historia sztuki, ale z opisu można...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-19
Najnowsza część cyklu "Polska znana i mniej znana" to oczywiście inny format już raz wydanego przewodnika po Polsce, bardzo osobistego i autorskiego, pióra znanej podróżniczki, Elżbiety Dzikowskiej. Niewielka rozmiarami książka zawiera znakomite fotografie, bardzo interesująco ilustrujące miejscowość, obiekt lub krajobraz, opisywany w kolejnych rozdziałach. Do tego niezbyt rozbudowane, ale jednak wystarczające informacje o odwiedzanych miejscach, napisane przez autorkę stylem gawędziarskim, a nie typowo "przewodnickim", pozwalają uznać tomik za bardzo przydatny turyście. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie praca wydawnictwa. Bo nie sądzę, aby to autorka, prezentująca ciekawie kolejne, warte odwiedzenia miejsca w Polsce, była winna niedoróbkom. To problem redakcji. Dodam więc swoje trzy grosze do opisów, tak gwoli ścisłości.
Błędy redakcji zaczynają się na obu wyklejkach, na których zamieszczono mapki z miejscami odwiedzanymi przez Dzikowską. I nawet nie jest problemem, że są tam nieobecne w tej części miejscowości(choćby Szczecin, Toruń czy Chełm), bo będą w innych tomach. Przy miastach są też numery stron, które pasują do poprzedniej wersji książkowej, ale nie tej (np. Futoma 282, Podhale 244, Tarnów 272 - a przecież tom liczy 112 stron!). Także mylące są miejsca podane na okładce, bowiem Brzegu w ogóle w tej części nie ma (jest za to ziemia brzeska), a Wieliczka została opisana na równi z nieobecnymi Niepołomicami. Szkoda tego przeoczenia.
Jest sporo literówek, w tym ciekawe (s. 7) zabyki zamiast zabytków. Są inne błędy lub nieścisłości, np. wśród wymienionych indywidualności, związanych z Zakopanem zabrakło Jana Kasprowicza i jego "Harendy". Z całym szacunkiem dla dokonań Witkiewicza w powstanie stylu zakopiańskiego można było wspomnieć o zapożyczeniach z góralskiej architektury na Słowacji. W Łopusznej, czego nie ma w tekście, znajduje się grób księdza Tischnera - warto go zobaczyć choćby ze względu na skromny wygląd, zwłaszcza w porównaniu z sąsiednim grobowcem miejscowego proboszcza. To nie błąd, ale warto zauważyć, że w Chochołowie chaty myją nie właściciele (s. 57), ale właścicielki... Żywność na kampanię wojenną z Krzyżakami (s. 58) gromadzona podczas polowań, ale w różnych puszczach, nie tylko Niepołomickiej. A z Barbarą Zygmuntowi Augustowi najszczęśliwiej mieszkało się przed objęciem tronu, a więc zapewne w Knyszynie, nie w Niepołomicach. W tym samym tekście mamy też kilka błędów. "Kolejni królowie- Władysław Jagiełło, Zygmunt Stary..." - to skrót myślowy, ale z formalnego punktu widzenia - błąd. Podobnie wzmianka o Zygmuncie Auguście, a potem o dworze, który schronił się przed zarazą roku 1527, gdy ww. miał dopiero 7 lat, a rządził jego ojciec. Niby drobiazgi, ale jednak (wszystko s. 61). Na s. 62 dowiadujemy się o "wspominanej już śmierci księdza Baryczki" - ale to nie w tym tomie. Zresztą cały rozdział o Niepołomicach i Wieliczce powinien zostać przerobiony, także z powodu braku informacji o drewnianym kościele św. Sebastiana, a wszak Autorka często podkreśla swoją estymę do takich obiektów. Szkoda, że nic nie ma o dramatycznych, najnowszych losach Chatki Puchatka. I wreszcie - czwarta żona Władysława Jagiełły to Sonka Holszańska, nie Holsztyńska, jak na s. 102.
Opisane w tekście miejsca nie zawsze doczekały się fotografii. Nie sądzę, aby brakowało takowych, to raczej kwestia wyboru przez redakcję. A oczekiwałem np. jakiegoś zdjęcia z Góry św. Anny, Krapkowic, zameczku myśliwskiego w Tychach Promnicach, Łopusznej, Niedzicy, Czerwonego Klasztoru, śladów Beksińskiego w Sanoku - to wszystko jest przecież w tekście.
Ale żeby nie było tylko źle, trzeba wyróżnić sympatyczny tekst o Bieczu, ciekawy opis współczesnych kościołów Tychów i wreszcie - znakomity, moim zdaniem - opis Szlaku Polichromii Brzeskich. To chyba najciekawszy rozdział i duża zasługa Dzikowskiej, że przybliżyła mało znane zabytki szerokiemu kręgowi czytelników.
Reasumując - warto czytać i oglądać ten autorski przewodnik, spory plus dla Autorki, minus dla wydawnictwa za niechlujną (wymieniłem tylko część niedoróbek i błędów) edycję.
Najnowsza część cyklu "Polska znana i mniej znana" to oczywiście inny format już raz wydanego przewodnika po Polsce, bardzo osobistego i autorskiego, pióra znanej podróżniczki, Elżbiety Dzikowskiej. Niewielka rozmiarami książka zawiera znakomite fotografie, bardzo interesująco ilustrujące miejscowość, obiekt lub krajobraz, opisywany w kolejnych rozdziałach. Do tego niezbyt...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-10
Kiedyś bardzo lubiłem programy podróżnicze Elżbiety Dzikowskiej i Tony Halika. Z czasem fascynacja minęła, choć parę obieżyświatów nadal cenię. I dlatego, także z ciekawości (i - wstyd powiedzieć - niskiej ceny) kupiłem tę książkę. To trochę wspomnienia z wypraw po Polsce, trochę przewodnik. I nie tylko trudno zakwalifikować gatunek tego działka (nieco ponad 100 stron tekstu i ilustracji), ale także ocenić. Bo znam wiele przewodników, korzystałem z licznych książek podczas swoich wędrówek, znam niemal wszystkie miejsca, wymienione w książce Dzikowskiej i nie mogę jednoznacznie ocenić wartości tej pracy. Z jednej strony jest to ciekawie napisany, mający zainteresować danym miejscem tekst, bardzo osobisty, taka gawęda przy ognisku, z drugiej jednak autorka odwołuje się do swojej znajomości historii sztuki, przekazuje fachowe informacje o zabytkach, więc jak mam potraktować całość?
Chyba jednak muszę przyjąć, ze jest to autorki, osobisty przewodnik po Polsce i darować pewne braki informacyjne. Jednakże na przyszłość pojawia się pytanie, czy sięgać po kolejne części pracy Dzikowskiej. I na tę chwilę nie umiem sobie odpowiedzieć. Pozostaje więc stwierdzić, że napisany z pasją i subiektywny przewodnik będzie się wielu osobom podobał, a inni, jak ja, będą czuli spory niedosyt. Ale każde przedstawianie ciekawych miejsca w Polsce uważam za godne pochwały i to także wpływa na ocenę ostateczną.
A skoro już uporałem się z opinią, to następna część mojego tekstu niech będzie dla turystów, którzy odwiedzą miejsca opisane przez Elżbietę Dzikowską - to będą moje uwagi do tekstu.
Toruń - rozumiem, że w przypadku miasta tak bogatego w atrakcje turystyczne, konieczny był wybór obiektów. Trochę zabrakło mi jednak pewnych miejsc, jak np. niedocenionego Nowego Miasta, Bulwaru Filadelfijskiego z piękną panoramą Wisły, ale także z odwołaniami do filmu "Miś" (podobne odwołania na Rynku Nowego Miasta, tyle, że dotyczą filmu "Prawo i pięść), teatru Baj Pomorski z cudowną fasadą budynku, licznych w mieście pomniczków, jak ten Katarzyny, Flisaka, Psa Fafika, ale także generał Elżbiety Zawackiej, jedynej cichociemnej, urodzonej i zmarłej właśnie w Toruniu.Brakowało też licznych terenów zielonych i fortów, choć to mógłbym darować. I te legendy toruńskie - prócz opisanych w tekście jest jeszcze wiele innych, także tych o katarzynkach, o baszcie Koci Łeb, o smoku... I jeszcze jedna uwaga - przyjęło się obecnie nazywać wyznawców nauki Jana kalwina Kalwinistami, nie kalwinami (s. 13). Tak ładniej.
Bydgoszcz - koniecznie Muzeum Mydła i Historii Brudu - jedyny w swoim rodzaju, godny odwiedzenia obiekt. No i tereny zielone z największym w Polsce parkiem miejskim - Myślęcinkiem.
Chełmno - przecudne! Szkoda, że tak odległe od Warszawy, bo byłoby konkurencją dla Kazimierza Dolnego. A tekst? Zabrakło mi odwołania w historii miasta do Starogrodu, w którym (8 km od Chełmna) zachowało się grodzisko i piękna panorama Wisły. Co do ratusza - podzielam zachwyt Dzikowskiej, a rozciągam go na cały rynek, który żyje, bo tu nadal odbywają się targi, nadal słychać przekupniów, co w wielu miastach zabytkowych jest rzadkością. Zabrakło słynnej ławeczki zakochanych, na której usiąść wypada lub trzeba.
Grudziądz. Śliczne, jakoś pominięte przez Dzikowską, kamieniczki, most na Wiśle upamiętniony smutno śmiercią wybitnego biegacza Bronisława Malinowskiego, film "Tatarak" (tu kręcony), fontanna flisaka wraz z tablicami ulic nad Wisłą. Za to są niezmiernie ciekawe informacje o świątyniach Grudziądza. Gorzej ze zdjęciami, bo są dość jednostajne - to zresztą wada kilku innych tekstów przewodnika. W końcowej partii tekstu jest odwołanie od wspaniałych ruin zamku w Radzyniu Chełmińskim, ale nie ma o widokach z wież zamkowych i o kręceniu tu scen do "Pana Samochodzika i templariuszy" (fotosy można obejrzeć w podziemiach zamku).
Mazury cud natury. Też uwielbiam Mazury. Ale nie zamieszkiwali ich pierwotnie Prusacy, lecz plemiona pruskie, czyli Prusowie. To ogromna różnica, bo Prusacy, to niemieccy mieszkańcy terenów dawniej należących do Prusów, a wchodzących w skład państwa pruskiego od XVI do XIX w., gdy już Prusów, bałtyjskich mieszkańców, nie było. To poważny błąd historyczny utożsamianie jednych i drugich. Wśród wymienionych narodów zabrakło Rosjan (s. 48), choć dalej przecież się pojawiają jako starowiercy. Na s. 49 możemy "pobłądzić uroczymi ścieżkami dydaktycznymi, po których spacerował niegdyś także mistrz Konstanty", tylko że gdy Gałczyński bywał w leśniczówce Pranie jeszcze nie były to ścieżki dydaktyczne! Opowieść o pałacu Lehndorffów byłaby wartościowsza, gdyby autorka choć raz wymieniła, ze mieści się on w Sztynorcie. W przypadku Świętej Lipki zabrakło choćby wzmianki o wspaniałych organach i niebywałych koncertach organowych - kiedyś w lecie, w środku dnia (a był to poniedziałek) widziałem kościół pełen ludzi, odwróconych plecami do ołtarza i wsłuchanych w piękne wykonania utworów muzyki poważnej; słuchacze widzieli ręce organisty podczas gry na monitorze, atmosfera niesamowita, szkoda, że Dzikowska o tym nie wspomniała.
Na Krutyni. Skoro mowa o genezie staroobrzędowców, jako reakcji na reformy cara, to może wypadało wymienić jego imię? (s. 62 - w rzeczywistości chodzi o reformy patriarchy Nikona z lat 50 XVII w. popartych przez cara Aleksego I).
Września. A może raczej "Od Konina do Wrześni", bo taka jest treść tego rozdziału.
Na Szlaku Piastowskim. Tropem legend i historii. Autorka trochę się prześlizgnęła po historii Biskupina, ale trudno. Legenda o Popielu ma sporo wątków prawdziwych, wystarczy powiedzieć, że językoznawcy ustalili, iż w okresie wczesnopiastowskim myszkami nazywano najeźdźców ze Skandynawii, wikingów, wykorzystywanych także jako najemna siła zbrojna. Ale to dłuższa historia. Na s. 79 Gniezno zakładają wszyscy bracia, nie tylko Lech. A mnie w podstawówce uczono inaczej... Najazd Brzetysława to 1038 lub 1039 r. (do dzisiaj nie ustalono daty rocznej, znalazłem nawet rok 1037). Nazywanie Bolesława Chrobrego najświetniejszym Piastem ryzykowne - co w takim razie z Kazimierzem Wielkim? Obiekt na Ostrowie Lednickim to palatium, połączenie rezydencji z obiektem sakralnym, taka nazwa jest podawana wszędzie. W Wenecji można zobaczyć także urokliwe jezioro i ruiny zamku, a w Mogilnie przenocować w klasztorze i obejrzeć w podziemiach najstarszy w Polsce ołtarz.
Szczecin. Na s. 86 Dzikowska napisała o związkach z Polską, ale były one naprawdę bardzo luźne i krótkotrwałe. W tekście zabrakło mi wzmianki o kamienicy Loitzów, jednej z perełek miasta, i fotografii zamku.
Na lubuskiej ziemi. S. 101 - kolatorzy to właśnie fundatorzy, tu nie ma wątpliwości.
Tyle uwag. Czepiam się? Trochę. Ale gwoli uczciwości warto poprawić błędy, sprostować wątpliwości wymienić braki, niż tylko napisać, że się nie podoba, bo nie. Nie zmienia to faktu, że tekst jest ciekawy, dobrze napisany, a zdjęcia interesujące.
Kiedyś bardzo lubiłem programy podróżnicze Elżbiety Dzikowskiej i Tony Halika. Z czasem fascynacja minęła, choć parę obieżyświatów nadal cenię. I dlatego, także z ciekawości (i - wstyd powiedzieć - niskiej ceny) kupiłem tę książkę. To trochę wspomnienia z wypraw po Polsce, trochę przewodnik. I nie tylko trudno zakwalifikować gatunek tego działka (nieco ponad 100 stron...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-17
To będzie jedna z najtrudniejszych do napisania opinii o książce, którą przeczytałem.
A pozornie wszystko wyglądało bardzo prosto. Sięgnąłem po kolejny tom serii "Ceramowskiej" PIW-u, przeczytałem, że są to zapiski (dzienniki) z podróży po Azji rosyjskiego malarza, scenografa, archeologa, filozofa, buddysty Mikołaja Rericha (i tak powinien być podany na LC, urodził się w Rosji, używał tej wersji nazwiska, nie w transliteracji angielskiej). Doczytałem się też, że po drodze malował, szkicował, rozmawiał z mieszkańcami odwiedzanych terenów, zbierał relacje, mity, opowieści o bohaterach i świątyniach. W każdym razie taka opowieść podróżnicza, z tym, że w trudnych warunkach klimatycznych (Indie, Sikkim, Nepal, Tybet, Chiny, Mongolia, po drodze Himalaje, Ałtaj i pustynia Gobi - a i to nie wszystko) i w trudnych czasach (lata 1923-1928. Już we wstępie Rerich jest chwalony za działalność naukową, artystyczną, za przedsięwzięcie i zrealizowanie wyprawy, ale może przede wszystkim za to, że "(...) ciągle myśli o Rosji Radzieckiej, pozostając jej wiernym patriotą". Tak napisał Bobodżan Gafurow, zresztą wybitny znawca Azji Centralnej, badacz i obywatel ZSRR.
Po takim wstępie na kartach relacji z podróży co i raz pojawiają się porównania do Rosji (zwykle na jej korzyść), narzekania na zacofanie, mnóstwo narzekań na poczynanie władz chińskich, które zatrzymywały wyprawę na wiele miesięcy, utrudniały badania, zwiedzanie, kontakty z ludźmi. Jednocześnie pojawiały się wtręty, jak to ludność miejscowa, często bez wykształcenia, słyszała o wielkich zdobyczach rewolucji październikowej, o reformach w Rosji. No nic, tylko czytam produkcyjniak.
Nie będę charakteryzował wszystkich wypowiedzi Rericha, żeby Czytelnikowi pozostawić własny osąd. Dość, że zamiast długich opisów przyrody (choć oczywiście są), wyglądu obiektów kultu, informacji o zwyczajach ludów Azji, czytamy o wrednych urzędnikach, o zacofaniu, o sytuacji politycznej i społecznej. Wreszcie uznałem, że coś jest nie tak, gdy Rerich znalazł się przejściowo w Rosji, pozostawiając część relacji i spotykając się ze znajomymi przed dalszą podróżą. Zajrzałem do Wikipedii - i nic. Kilka zdawkowych informacji, powierzchownych i niczego nie wnoszących. Więc otworzyłem wersję angielską Wikipedii. I tu dopiero zaczęło mi się rozjaśniać w głowie. Pomijając wyżej przytoczone zainteresowania i wykonywane zajęcia, Rerich był mocno zafascynowany buddyzmem i to wpłynęło na wiele jego poczynań. Wojnę i rewolucję traktował jako "przeżycie apokaliptyczne". Po obaleniu caratu angażował się, jako intelektualista, w działania na rzecz kultury, ale dość szybko zniechęcił się do zmian w Rosji. W dodatku stan zdrowia przyspieszył (w 1918 r.) wyjazd do Finlandii. Wiele wskazuje, że choć sam potem temu zaprzeczał, nie podobał mu się system budowany przez bolszewików, a za Leninem też chyba nie przepadał (w posłowiu do jego dzieła napisano coś wręcz odwrotnego). Pomijając kolejne epizody życia, jak pobyt w Londynie i USA, a także zaangażowanie się w tworzenie organizacji religijnych na bazie buddyzmu, w 1923 rozpoczyna się wyprawa azjatycka, która siłą rzeczy przyciąga uwagę wywiadów wielu państw, w tym radzieckiego, amerykańskiego, brytyjskiego i japońskiego. Okazuje się, że Rerich nawiązał kontakty z radziecką tajną policją i za cenę pomocy w wyprawie obiecywał raporty, przedstawiające m.in. brytyjskie poczynania w regionie. Co prawda ponoć bezpiece nie wszystko się podobało w pomysłach Rericha (jego koncepcja stworzenia, na bazie buddyzmu, jakiejś organizacji religijnej), ale przecież w 1926 r. znalazł się na terenie ZSRR i przekazał dzienniki wyprawy. Czy tylko? Liczne pytania nasuwają się także w kwestii zatrzymania wyprawy w Tybecie w drodze powrotnej do Indii. Dalsze losy Rericha nie są już istotne w kontekście opiniowanej pracy, choć warto dodać, że w 1929, 1932 i w 1935 r. był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla!
Wracając jednak do zapisków, które dopiero co przeczytałem, zaczynam mieć wrażenie, że to był raczej raport o sytuacji w odwiedzanych krajach, przedstawienie sytuacji społecznej, politycznej, działania służb, wojska, policji, a nie wrażenia intelektualisty, choć oczywiście te są także. Może więc należy tę pracę czytać inaczej? Inaczej odbierać?
A zatem - jak ocenić wspomnienia Rericha z wyprawy w centralne regiony Azji? Na pewno praca nie spełnia oczekiwań ani krajoznawczych, ani nie prezentuje w pełni wierzeń, mitów i kultu ludów odwiedzanych przez ekspedycję, ani nie przedstawia dorobku kultury materialnej. A jednak jest w niej coś intrygującego, przekaz epoki, pokazanie zjawisk, które dostrzegał, zapisanie wielu dziś już niezauważalnych zjawisk, spostrzeżenia ciekawe dla współczesnego czytelnika. A jeśli spojrzymy na pracę nie tylko pod katem badawczym, ale także, jakby to powiedzieć, wywiadowczym, całość rysuje się dość ciekawie. Jasne stają się też wywody o dokonaniach radzieckich, o postępie, Leninie itp. Czy warto sięgnąć po "Ałtaj-Hamalaje"? Myślę że tak. Trzeba jednak zacząć od samego autora, jego biografii, od realiów historycznych (które początkowo, przedstawiane przez Rericha, sprawiają wrażenie naiwnej wiary w przyszłość), wreszcie od możliwych celów spisywania spostrzeżeń z ciekawej i niebezpiecznej wyprawy. Uważam, że warto było po pracę Rericha sięgnąć, choć zapewne wydanie jej w w 1980 r. miało zapewne po raz kolejny wskazać na dokonania wielkiego człowieka radzieckiego, którym w rzeczywistości autor nie był.
To będzie jedna z najtrudniejszych do napisania opinii o książce, którą przeczytałem.
A pozornie wszystko wyglądało bardzo prosto. Sięgnąłem po kolejny tom serii "Ceramowskiej" PIW-u, przeczytałem, że są to zapiski (dzienniki) z podróży po Azji rosyjskiego malarza, scenografa, archeologa, filozofa, buddysty Mikołaja Rericha (i tak powinien być podany na LC, urodził się w...
2013-02-26
2013-05-06
Niezmiernie erudycyjna praca, piękny język, świetna wiedza autora. Ale to nie jest książka o cmentarzach, lecz o śmierci, jej pojmowaniu, różnych formach traktowania problematyki tanatologicznej z punktu widzenia kulturowego, religijnego, społecznego, ekonomicznego nawet. Cmentarz stał się tylko pretekstem do rozważań autora, zresztą celnych i ważnych. Nie tego jednak oczekiwałem, zwłaszcza, że ilustracje dotyczą przede wszystkim cmentarzy, choć tekst już niekoniecznie. Dlatego wystawiam dość niską notę, raczej wydawnictwu za nienajlepszy wybór tytułu, niż autorowi za wartościową w gruncie rzeczy pracę.
Niezmiernie erudycyjna praca, piękny język, świetna wiedza autora. Ale to nie jest książka o cmentarzach, lecz o śmierci, jej pojmowaniu, różnych formach traktowania problematyki tanatologicznej z punktu widzenia kulturowego, religijnego, społecznego, ekonomicznego nawet. Cmentarz stał się tylko pretekstem do rozważań autora, zresztą celnych i ważnych. Nie tego jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Skłamałem. Tej książki nie przeczytałem. I nigdy nie przeczytam. I zapewne nikt z z Was jej nie przeczyta.
Bo to nie jest książka do czytania. To praca, która ma służyć jako przewodnik dla miłośników Polski, jej zabytków, jej dawnej architektury. Tego atlasu nie ma sensu czytać, bo służy odnajdywaniu informacji o miejscowościach, regionach, trasach, gdzie można coś ciekawego zobaczyć.
Autorzy to historycy sztuki i to już jest gwarancją solidności pracy. Zawarli w tomie informacje o tysiącach miejscowości, zabytków, podali ich wiek i styl, często twórców, zwrócili uwagę na wnętrza. Na 600 stronach trudno byłoby jednak przedstawić wszystko w formie przewodnika, jest to więc katalog obiektów, ułożonych w bardzo wygodny dla korzystającego zeń turysty. Polskę podzielono na 23 części, każda jest poprzedzona mapą samochodową z wykazem miejscowości opisanych w dalszej części. Połączenia drogowe, granice powiatów, punkty topograficzne, podstawowe dane geograficzne ułatwiają korzystanie z Atlasu. Ogrom informacji uzupełniają bardzo liczne zdjęcia, choć z konieczności niewielkiego formatu. Najbardziej zabytkowe miasta doczekały się planów, przynajmniej centrum.
Tyle o zaletach. Jest ich bardzo dużo i sądzę, że po niezbędnych korektach (zmieniły się granice miejscowości, niektóre wsie należą już do pobliskich miast, powstały nowe szlaki drogowe, niekiedy zmieniono nazwę miejscowości lub granice powiatów) jeszcze długo będę mógł wykorzystywać Atlas jako podstawowe źródło wiedzy o zabytkach.
Wady. O zmianach administracyjnych pisałem wyżej, o drogach także. Jest trochę literówek, ale jak na tak ogromne dzieło - niewiele. Pewne niedociągnięcia w indeksie też da się wybaczyć, gorzej z brakiem kilku (ale mniej niż 10) miejscowości na mapach. Jako miejsca podane są (bodaj 3 razy) nazwy obiektów (pałac, dom dziecka, willa), co może uniemożliwić szczególnie zainteresowanemu turyście odnalezienie obiektu. W sumie jednak wad jest niewiele. I tylko jedna jest istotna - przydałoby się wznowienie Atlasu z naniesieniem zmian podanych wyżej. Ale to już ukłon w stronę edytora.
Polecam na wakacje, na urlop, na samodzielne wyprawy, na wycieczki. Trochę ciężkie, ale warto mieć i zaglądać. Właśnie ostatnio to robiłem i stąd umieszczenie tego tytułu w wykazie przeczytanych (choć tylko fragmentarycznie) książek.
Skłamałem. Tej książki nie przeczytałem. I nigdy nie przeczytam. I zapewne nikt z z Was jej nie przeczyta.
więcej Pokaż mimo toBo to nie jest książka do czytania. To praca, która ma służyć jako przewodnik dla miłośników Polski, jej zabytków, jej dawnej architektury. Tego atlasu nie ma sensu czytać, bo służy odnajdywaniu informacji o miejscowościach, regionach, trasach, gdzie można coś...