-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1189
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać447
Biblioteczka
2020-04
2020-05-17
Oczywiście, że się zatopiłam w tej książce. Dokładnie tak, jak przewidywałam. I choć tym razem nie spotkałam się z historią powstania żadnego dzieła, to miałam okazję poznać Panią Beatrix Potter oraz samego króla Edwarda VII.
Treść tak mnie pochłonęła, że zatraciłam się w czasie. I nie wiedziałam już sama, czy czytam historię Star, czy może Flory. Obydwie bohaterki były tak bardzo do siebie podobne...
Anglia przełomu dwóch stuleci zaintrygowała mnie. Znów mam ochotę na podróż do Kent, Krainy Jezior i tych wszystkich miejsc, którymi podążała Flora czy Star. Londyn wydaje się być przestrzenią tajemnicy i życia pełnego niespodzianek, niedomówień, pozorów...
Lucinda Riley wypełniła dusze swoich bohaterek tym, co i mnie jest bliskie: umiłowanie do muzyki (Ally) i pasja pisania (Star). Ostatni rozdział "Siostry Cienia" pokazał namiastkę przeżyć CeCe. I już jestem pełna napięcia... Wszak opis przeżyć czwartej z sióstr jest mi niezwykle bliski...
Oczywiście, że się zatopiłam w tej książce. Dokładnie tak, jak przewidywałam. I choć tym razem nie spotkałam się z historią powstania żadnego dzieła, to miałam okazję poznać Panią Beatrix Potter oraz samego króla Edwarda VII.
Treść tak mnie pochłonęła, że zatraciłam się w czasie. I nie wiedziałam już sama, czy czytam historię Star, czy może Flory. Obydwie bohaterki były...
2020-05-14
Po dłuższej przerwie od pierwszej części, "Siostrę Burzy" pochłonęłam, zapomniawszy delektować się słowem. Kiedy zamykałam książkę, cieszyłam się na myśl o kolejnej części.
Ally urzekła mnie miłością do muzyki. Motyw z "Poranka" grałam jako kilkuletnia dziewczynka na wszystkich możliwych instrumentach. Książkę czytałam, mając w tle Griega i Halvorsena. Mam ochotę odwiedzić Norwegię i zamieszkać w starym domu w pobliżu klifu.
Rację mają ci, którzy mówią, że czytanie książek pozwala żyć wielokrotnie. Ja przeżyłam fascynujące przygody w Christianii, głód w Lipsku, miłość na statku, żałobę nad Jeziorem Genewskim i radość w Bergen. I ciągle mi mało...
Pani Riley zdecydowanie dołączyła do moich ulubionych pisarek.
Po dłuższej przerwie od pierwszej części, "Siostrę Burzy" pochłonęłam, zapomniawszy delektować się słowem. Kiedy zamykałam książkę, cieszyłam się na myśl o kolejnej części.
Ally urzekła mnie miłością do muzyki. Motyw z "Poranka" grałam jako kilkuletnia dziewczynka na wszystkich możliwych instrumentach. Książkę czytałam, mając w tle Griega i Halvorsena. Mam ochotę odwiedzić...
2018-05-04
Uwiodła mnie okładka. Spoglądając na nią, wiedziałam, że wchodzę w krainę inną niż ten świat, w którym teraz żyję. Czy to będzie świat baśni, świat grozy, pełen przygód, radosnego życia - nie miałam pojęcia. Za to byłam przekonana, że muszę do tego domu wejść i poznać jego mieszkańców.
Od pierwszych stron książka uwiodła mnie dwutorowością czasową powieści (czy to już starość, skoro lubię przenosić się w czasie do lat dawnych?). Spodobała mi się narracja przedstawiana z pozycji służącej. Nie wiedzieć czemu, dość szybko się utożsamiłam z bohaterką zachwyconą dziećmi Fryderyka. I choć finał książki nie był dla mnie zaskoczeniem (wszak przez cały czas bohaterka sugerowała dalszy ciąg zdarzeń), to ta pozycja zostanie w mojej pamięci zupełnie z innego powodu. Urzekł mnie bowiem sposób pisania Kate Morton. Jej język jest niezwykle plastyczny, pełen poezji pisanej prozą. Bez przesytu stylistycznego, a jednak z dużą wrażliwością literacką zdanie po zdaniu zachwycałam się pięknem języka użytego do tworzenia powieści o Grace, służącej, która była ikoną wierności i lojalności.
Uwiodła mnie okładka. Spoglądając na nią, wiedziałam, że wchodzę w krainę inną niż ten świat, w którym teraz żyję. Czy to będzie świat baśni, świat grozy, pełen przygód, radosnego życia - nie miałam pojęcia. Za to byłam przekonana, że muszę do tego domu wejść i poznać jego mieszkańców.
Od pierwszych stron książka uwiodła mnie dwutorowością czasową powieści (czy to już...
2018-05-09
Do zakupienia książki przekonał mnie fakt, że główna bohaterka biegała. Dokładnie tak samo jak ja. Przygotowywała się do maratonu. I tu mieszczę się z nią we wspólnym mianowniku. Czego oczekiwałam? Na pewno nie poradnika. Raczej humorystycznego pokazania swoich zmagań z przygotowaniami do zawodów. Tymczasem one były jedynie tłem (jakkolwiek ważnym) dla miłosno-kryminalnej fabuły.
Treść mnie nie uwiodła. Nie jest to literatura z serii tych ambitniejszych, ale nie szkodzi; czasami lekkie historyjki też są warte przeczytania.
Problem jednak w tym, że lekką tej powieści też nazwać nie można. A dlaczego?
Autorka przesyciła tekst nadmierną ilością ozdobników literackich. Prostą herbatę była w stanie opisać sześciowyrazową metaforą. Zdania sztucznie przedłużane szczególnie na początku wymagały ode mnie dużej koncentracji, żeby nie zgubić wątku. Przerost formy nad treścią sprawił, że nie czytało mi się książki lekko. Prostą fabułę można było przedstawić na stu stronach, ale nadmiar przymiotników, przysłówków i całej masy innych środków stylistycznych wydłużył książkę trzykrotnie. Tymczasem wprawny język wyraża myśli w sposób niekonwencjonalny, ale nie przesadza z obfitością słów.
I druga rzecz, która mnie uderzyła to pospolitość języka, która nie powinna mieć wstępu do literatury. Może nazbyt staroświecko, ale uważam, że wskazany jest dystans między językiem prostym, potocznym z zawartymi (choćby celowo) błędami. Język pisany zaś powinien być czysty, piękny, nieskalany. Dlatego wyprowadzanie "piesa" na spacer zawsze będzie mnie razić w tekście pisanym. Czy to ukłon w kierunku młodzieżowej nowomowy, której obniżamy poprzeczkę, żeby tylko cokolwiek czytała? Myślę, że to nie tędy droga.
Nie czytałam poprzedniej książki, ale pewnie po nią nie sięgnę. A szkoda, bo bohaterów właściwie polubiłam. A Dragon i Behemot do złudzenia przypominał mi mojego Thorina i zwierzęcy wątek w powieści szczególnie przypadł mi do gustu.
Do zakupienia książki przekonał mnie fakt, że główna bohaterka biegała. Dokładnie tak samo jak ja. Przygotowywała się do maratonu. I tu mieszczę się z nią we wspólnym mianowniku. Czego oczekiwałam? Na pewno nie poradnika. Raczej humorystycznego pokazania swoich zmagań z przygotowaniami do zawodów. Tymczasem one były jedynie tłem (jakkolwiek ważnym) dla miłosno-kryminalnej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-08
Mówiono mi, że "Niezgodna" to taka lżejsza wersja "Igrzysk Śmierci". Byłam ciekawa, czy ta opinia zgodzi się z moją. Faktycznie, pierwsze strony książki wydawały się bardziej landrynkowe, delikatniejsze. Tak było do momentu, kiedy Beatrice nie rozpoczęła szkolenia w swojej nowej frakcji. Nagle okazało się, że pierwsza część trylogii nie tylko nie jest łagodniejsza, ale jest też mądrą książką, poruszającą uniwersalne wartości takie jak wierność rodzinie, zasadom, w jakim jesteśmy wychowani. lojalność wobec przyjaciół, życzliwość, poświęcenie... Słusznie pokazuje się książkę jako lekturę dla młodego pokolenia. Jest to jednak pozycja, którą warto z młodymi czytelnikami omówić, przedyskutować.
Po przeczytaniu pierwszej części trylogii zapłonęłam wielką ochotą na kolejny tom: "Zbuntowaną".
Książka świetnie wpasuje się w kanon lektur dla osób mających do czynienia z pokoleniem dorastających ludzi. Dzięki niej można ciekawie wspierać proces wychowania do wartości.
Mówiono mi, że "Niezgodna" to taka lżejsza wersja "Igrzysk Śmierci". Byłam ciekawa, czy ta opinia zgodzi się z moją. Faktycznie, pierwsze strony książki wydawały się bardziej landrynkowe, delikatniejsze. Tak było do momentu, kiedy Beatrice nie rozpoczęła szkolenia w swojej nowej frakcji. Nagle okazało się, że pierwsza część trylogii nie tylko nie jest łagodniejsza, ale jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-12
Książka dla młodzieży, chętniej czytana przez tą żeńską jej część. Druga część całej trylogii o Beatrice, która - zgodnie z zasadami panującymi w jej świecie - musi wybrać, w jakiej frakcji chce dorastać i przeżywać swoje dojrzałe życie. Wybrawszy w poprzedniej części książki Nieustraszoność, odkrywa, że nie jest to jej jedyna droga życia. Jak się okazuje - nie ona jedna to czuje. Kiedy staje w obliczu frakcyjnych walk o przywództwo, kiedy traci bliskich, kiedy przyjaźń, młodzieńcza miłość, lojalność, wierność zasadom zostają wystawione na wiele prób, Beatrice zaczyna pojmować, że świat nie jest czarno-biały. Zbuntowana przeciwko systemowi wybiera swoją własną drogę. Dokonuje przy tym wielu życiowych odkryć, które warto sobie wziąć do serca.
Książka nie jest - wbrew pozorom - tylko lekką lekturą dla nastolatek. Owszem, można ją tak potraktować. Jednak czytana przez osobę dorosłą "Zbuntowana" obnaża trochę czytelnikowi prawdę o nim samym. Do której frakcji najbardziej pasuję? Czy potrafię odnaleźć w sobie coś z każdej części tamtego świata? Oto pytania, na które warto sobie odpowiedzieć, czytając trylogię.
Książka dla młodzieży, chętniej czytana przez tą żeńską jej część. Druga część całej trylogii o Beatrice, która - zgodnie z zasadami panującymi w jej świecie - musi wybrać, w jakiej frakcji chce dorastać i przeżywać swoje dojrzałe życie. Wybrawszy w poprzedniej części książki Nieustraszoność, odkrywa, że nie jest to jej jedyna droga życia. Jak się okazuje - nie ona jedna to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-14
"Posępną litość" kupiłam tylko dlatego, że wcześniej nabyłam "Mroczny triumf". Dopiero w domu zorientowałam się, że mam drugą część sagi. A ponieważ lubię czytać po kolei, skusiłam się na część pierwszą.
W książce poznajemy Ismae - dziewczynę okrutnie traktowaną w domu, która trafia do przedziwnego klasztoru. W tym to klasztorze siostry służą Mortainowi - bogu śmierci, którego córką jest - jak mawiali od dawna wszyscy, którzy ją znali od urodzenia - właśnie Ismae. Dziewczyna am poznaje tajniki pozbawiania życia, a kiedy już jest wystarczająco gotowa - otrzymuje misje zabijania. Jednym z zadań jest pozbawienie życia wrogów wolnej Bretanii, którzy kręcą się wokół księżnej Anny. Ismae trafia na dwór książęcy i zostaje tam wmanipulowana w trudną sytuację polityczną. Będąc z dala od zakonu, odkrywa inny świat, inne życie niż to, które zostało jej pokazane w klasztorze. Z pomocą brata księżnej zaczyna podawać w wątpliwość to, w czym została kształcona. Podejmuje samodzielne decyzje, nie zawsze zgodne z wolą swojej matki przełożonej. Ismae odkrywa tajniki swojej duszy, których do tej pory nie była świadoma. Jak pokieruje losem swoim i tych, którzy stają na jej drodze? O tym opowie powieść R. LaFevers. Książka zwana feministyczną, fantastyczną powieścią historyczną, niekoniecznie zachwyci koneserów wysublimowanego kunsztu literackiego. Za to na pewno będzie się ją dobrze czytało w podróży pociągiem, kolejce do lekarza czy w oczekiwaniu na odebranie dziecka z treningu. Lekka, choć mroczna powieść dla zabicia czasu.
"Posępną litość" kupiłam tylko dlatego, że wcześniej nabyłam "Mroczny triumf". Dopiero w domu zorientowałam się, że mam drugą część sagi. A ponieważ lubię czytać po kolei, skusiłam się na część pierwszą.
W książce poznajemy Ismae - dziewczynę okrutnie traktowaną w domu, która trafia do przedziwnego klasztoru. W tym to klasztorze siostry służą Mortainowi - bogu śmierci,...
2017-10-22
Najmłodsza z kobiet obciążonych klątwą to Weronika. Żyje w trudnych czasach, doświadcza zła wojny, dorasta w Krakowie smutnym zniszczonym głodem i cierpieniem mieszkańców. Jest jednak otoczona taką wielka miłością ze strony bliskich, że żadna klątwa nie może mieć nad nią władzy. Czy jednak rzeczywiście? Czy parasol troski i rodzinnych wartości może doprowadzić do pokonania przekleństwa? Szukałam odpowiedzi na to pytanie od pierwszych stron książki. Ze zdziwieniem odkrywałam, że nie ma tam tego, czego szukam. Poddałam się jednak biegowi wydarzeń. I się nie zawiodłam. Za to książkę czytałam z wypiekami na policzkach aż do ostatniej strony. Mistrzostwo!
Zanim sięgnęłam po lekturę "Weroniki", skontaktowałam się z Panią Lucyną Olejniczak, autorką sagi o Kobietach z Ulicy Grodzkiej. Aptekarz, jego ukryte życie, klątwa, ulica Grodzka... to wszystko łączyło mi się w pewną autentyczną historię, którą znam skądinąd. Zaczęłam szukać, prowadzić prywatne małe śledztwo. O ile nie doszłam do spektakularnych odkryć, o tyle przekonałam się, że saga inspirowana jest pewnym autentycznym zdarzeniem XIX-wiecznego Krakowa. Fakt ten spowodował, że Kraków zachwyca i zadziwia mnie jeszcze bardziej.
Najmłodsza z kobiet obciążonych klątwą to Weronika. Żyje w trudnych czasach, doświadcza zła wojny, dorasta w Krakowie smutnym zniszczonym głodem i cierpieniem mieszkańców. Jest jednak otoczona taką wielka miłością ze strony bliskich, że żadna klątwa nie może mieć nad nią władzy. Czy jednak rzeczywiście? Czy parasol troski i rodzinnych wartości może doprowadzić do pokonania...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-06-09
Matylda jest córką Wiktorii, ta zaś córką Hanki i Franciszka Bernata. Żyje w młodopolskim Krakowie, poddaje się ówczesnym trendom i modom. Ku rozpaczy matki nie podejmuje studiów, ma pomysł, aby żyć własnym życiem pozbawionym schematów, zwyczajów i stereotypów. Matylda wpada w tarapaty, które niweczą trudy wychowania ją w domu pełnym zasad i wartości. Wydaje się być dziewczyną tak wyzwoloną, że za nic ma tradycje i to i rodzinną historię. Wydaje się, że Matylda pójdzie na zatracenie. A może wcale się nie wydaje?
Wszak klątwa, której jest dziedziczką, nie wróży Matyldzie dobrego życia. Jak sobie młoda kobieta poradzi z otaczającym ją złem przekleństwa? Polecam, aby przekonać się samodzielnie.
Matylda jest córką Wiktorii, ta zaś córką Hanki i Franciszka Bernata. Żyje w młodopolskim Krakowie, poddaje się ówczesnym trendom i modom. Ku rozpaczy matki nie podejmuje studiów, ma pomysł, aby żyć własnym życiem pozbawionym schematów, zwyczajów i stereotypów. Matylda wpada w tarapaty, które niweczą trudy wychowania ją w domu pełnym zasad i wartości. Wydaje się być...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-06-02
"Wiktoria" to druga z serii książek "Kobiety z ulicy Grodzkiej". Nie chcąc zdradzać czytelnikom ciekawym historii z krakowskich kamienic, powiem tylko, że Wiktoria jest obciążona klątwą, którą niechcący rzuciła na nią jej matka. Bohaterka musi sobie radzić z przekleństwem. Na przekór losowi, próbuje wieść normalne życie. A jako kobieta silna, wydaje się być niezłomna. Czy jednak rzeczywiście? Czy ma w sobie na tyle siły, aby zakończyć klątwę, jaka na nią spadła? Na to pytanie już nie odpowiem. Wszak zepsułabym radość czytania.
Książki o Krakowie zawsze mnie wciągały w sposób wręcz magiczny. I przy tej powieści nie zawiodłam się. Czytając, chodziłam po moim Krakowie, moim mieście i odkrywałam, że w gruncie rzeczy jest to miasto, w którym czas jakby się zatrzymał. I całe szczęście.
"Wiktoria" to druga z serii książek "Kobiety z ulicy Grodzkiej". Nie chcąc zdradzać czytelnikom ciekawym historii z krakowskich kamienic, powiem tylko, że Wiktoria jest obciążona klątwą, którą niechcący rzuciła na nią jej matka. Bohaterka musi sobie radzić z przekleństwem. Na przekór losowi, próbuje wieść normalne życie. A jako kobieta silna, wydaje się być niezłomna. Czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-24
Właściwie zapomniałam, że ten tytuł jest na liście tych książek, które chcę przeczytać. Poruszyła mnie okładka w jednym z urzędów pocztowych. A kiedy doczytałam, że rzecz się dzieje w Krakowie, nie miałam najmniejszych wątpliwości: muszę tę książkę mieć i muszę ją przeczytać.
Mniej więcej pierwsza połowa książki nudziła mnie i postanowiłam sobie solennie, że nigdy więcej nie sięgnę po książki tej Pani. Jednak już druga część książki szybko zmieniała moje postanowienie. Fabuła - choć przewidywalna w finale, to po drodze zaskakiwała. Szczegóły topograficzne, obyczajowe, historyczne uwiodły mnie bez reszty. Wreszcie udało mi się spędzić część wakacji tak, jak od dawna marzyłam: z wypiekami na twarzy powstałymi od wciągającej opowieści.
Nie, nie będę opowiadać szczegółów. Dość powiedzieć, że jest to sprawnie napisana książka o dziewczynie z rodziny wyznającej wartości patriotyczne, która w wyniku silnych emocji i temperamentnej osobowości z przerażeniem odkrywa, że kocha człowieka, który powinien być jej wrogiem z racji niemieckiej narodowości. Dochodzi jednak do wniosku, że słowo "Niemiec" nie jest równoznaczne z terminem "wróg", a wśród tych, którzy naród skrzywdzili, potrafią być ludzie dobrzy i wrażliwi.
Ciekawe studium postaw i zachowań ludzi z czasów wojny i lat współczesnych. Tak naprawdę... nie różnimy się od siebie zbyt mocno. Mimo upływu czasu.
Właściwie zapomniałam, że ten tytuł jest na liście tych książek, które chcę przeczytać. Poruszyła mnie okładka w jednym z urzędów pocztowych. A kiedy doczytałam, że rzecz się dzieje w Krakowie, nie miałam najmniejszych wątpliwości: muszę tę książkę mieć i muszę ją przeczytać.
Mniej więcej pierwsza połowa książki nudziła mnie i postanowiłam sobie solennie, że nigdy więcej...
2017-09-29
Nigdy nie fascynowały mnie Stany Zjednoczone. Megalomania, przerost formy nad treścią, mesjanizm względem świata, pycha, konsumpcjonizm, zatracenie w posiadaniu, chciwość i tani blichtr to słowa, które najlepiej oddawały moją opinię o Nowym Jorku. To jest jednak jedna strona mojej prawdy o Wielkim Jabłku. A z drugiej... byłam ciekawa, co ludzie widzą w tym mieście? Jak żyją? Jak można przetrwać wśród tłumu tłumów? Jak wygląda Central Park? Co ciekawego i przyciągającego jest w Alei Bogaczy, czyli na Wall Street? Dlaczego Starbucks jest obowiązkowym miejscem odwiedzin nowojorczyka każdego poranka? Jak smakują hot dogi z ulicznych wózków? I czy Nowy Jork naprawdę jest taki "magiczny", jak go pokazują w romantycznych komediach? Ta ciekawość i objętość powieści E. Rutherfurda sprawiły, że wydałam wcale niemałą sumę za książkę. I zaczęłam czytać. Od razu, od pierwszej strony, wpadłam w ciąg czytania. Zauroczył mnie maleńki Nowy Amsterdam, gdzie niemal wszyscy wszystkich znali. Spodobało mi się życie emigrantów, którzy chcieli za oceanem odtworzyć Europę. Urzekła mnie wierność Hudsona, wioski Indian...
A potem przyszedł czas sanacji, która z perspektywy Nowego Jorku wygląda zupełnie inaczej niż z Południowej Karoliny.
Nowy Jork ma swoje problemy, swoje zmartwienia i swoje pragnienia: być potęgą. I na tych marzeniach buduje się miasto jak potężny zamek na silnych fundamentach. A w tle tych wydarzeń ogólnomiejskich trwa sobie rodzina Master'sów, która tu i ówdzie pociąga za sznurki, by Nowy Jork im sprzyjał.
Książkę zarzuciłam w momencie rozwoju bankowości. Przekręty, giełdy, akcje... to wszystko mnie, humanistkę, przerosło. Nie umiałam się przebić przez te zagmatwane interesy prawie rok. W końcu wygrała ambicja i przekonanie, że trzeba kończyć to, co się zaczęło. Usiadłam do lektury z nowym zapałem. I jakoś tak giełda nie okazała się taka bezduszna, spekulacje nie takie zagmatwane, a handel koleją całkiem zrozumiały.
W Nowym Jorku zabrakło mi dłuższej opowieści o losach miasta w XX i XXI wieku. Chciałam zobaczyć metropolię, którą już znam z telewizji czy prasy. Porównać obraz pisarza z moimi wyobrażeniami o codziennym życiu współczesnych mieszkańców Nowego Jorku. Nie udało mi się. Widocznie nie można mieć wszystkiego. Za to wszystko jeszcze... przede mną.
Panu Rutherfurd'owi wielki szacunek za stworzenie dzieła na wskroś wybitnego i pochłaniającego. Dzięki "Nowemu Jorkowi" na liście lektur obowiązkowych pojawia się teraz "Paryż" i "Londyn". Na deser zostawię sobie to, co najlepsze: "Rosję".
Nigdy nie fascynowały mnie Stany Zjednoczone. Megalomania, przerost formy nad treścią, mesjanizm względem świata, pycha, konsumpcjonizm, zatracenie w posiadaniu, chciwość i tani blichtr to słowa, które najlepiej oddawały moją opinię o Nowym Jorku. To jest jednak jedna strona mojej prawdy o Wielkim Jabłku. A z drugiej... byłam ciekawa, co ludzie widzą w tym mieście? Jak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-01-03
"Sześć dni w Leningradzie" to powrót do "Jeźdźca Miedzianego". Ileż siebie włożyła Paullina Simons w życie Tatiany. Już wiem, dlaczego Tania lubiła lody. Już wiem, dlaczego ciężarówka tonęła na jeziorze. Rozumiem ulubione spacery Tatiany Newskim Prospektem. Teraz ta książka nabrała nowego znaczenia.
Ale poza biograficznymi wątkami odnalezionymi w "Jeźdźcu..." ta osobista opowieść Siomns ma też drugie dno. To książka, która porusza najgłębsze struny mojej duszy. Siadam przy polskim stole w polskiej kuchni i myślę, gdzie mi bliżej: do Leningradu, czy do Teksasu. Wchodzę do toalety i jestem wdzięczna za spłuczkę. Idę drogą i oczy mi się śmieją do tych, którzy odnawiają elewację domów.
Dzięki "Sześciu dniom w Leningradzie" nauczyłam się cieszyć z drobnostek. Nie żądam wiele, bo wiem, że inni nie mają nawet połowy tego, co mam ja. Niczym sobie nie zasłużyłam, że mieszkam tu i teraz. Dlatego tym bardziej za ten niezasłużony dar mojej obecności w tej, a nie innej czasoprzestrzeni, jestem szczególnie wdzięczna.
Jestem wdzięczna Plince za to, że zabrała mnie do Leningradu. Dzięki niej moje życie staje się pełniejsze.
"Sześć dni w Leningradzie" to powrót do "Jeźdźca Miedzianego". Ileż siebie włożyła Paullina Simons w życie Tatiany. Już wiem, dlaczego Tania lubiła lody. Już wiem, dlaczego ciężarówka tonęła na jeziorze. Rozumiem ulubione spacery Tatiany Newskim Prospektem. Teraz ta książka nabrała nowego znaczenia.
Ale poza biograficznymi wątkami odnalezionymi w "Jeźdźcu..." ta osobista...
2015-05-16
Sara i Nina. Szelma, Niebo i ich mauma. A w tle cały świat XIX wiecznej Ameryki, która na Południu naznaczona była niewolnictwem, a Północy wydawało się, że jest bardziej rozwiniętego. Tymczasem prawdę o człowieku znały tylko one: pięć kobiet, które los połączył nicią zależności i przyjaźni. To one wiedziały, że biały kolor skóry nie jest chroniącą człowieka świętością. One rozumiały, że można być wolnym wewnątrz, a niewolnikiem na zewnątrz. One obserwowały ludzi wolnych na zewnątrz, a w głębi duszy spętanych myśleniem stereotypowym i krzywdzącym. Studium tych kobiet przedstawia czytelnikowi Sue Monk Kidd w książce "Czarne skrzydła".
Pośród wielu opinii można przeczytać, że powieść wyciska łzy z oczu, jest wzruszająca. Możliwe. Mnie się nie udało rozpłakać, choć należę do tych bardziej wrażliwych. Autorce udało się mnie poruszyć, oburzyć. Historia charlestońskich bohaterek dotknęła najgłębiej ukryte struny grające pieśń o godności człowieka. Nie sprawiła jednak, bym płakała i wzruszała się. Miałam wrażenie, że książka jest sucha, pozbawiona tkliwości, a skupiona na faktach o ciężkim życiu niewolników i wcale niełatwym życiu tych, którzy w niewolnictwie widzą zło. Szybko mijający czas, brutalnie przedstawione fakty codzienności Ameryki XIX w. uczyniły z powieści bezstronnego świadka tamtych czasów. Świadka, który nie ocenia, ale pozwala czytelnikowi, by sam wydał opinię o wstydliwych kartach historii Stanów Zjednoczonych. I za to autorce należy się ogromny plus.
Sara i Nina. Szelma, Niebo i ich mauma. A w tle cały świat XIX wiecznej Ameryki, która na Południu naznaczona była niewolnictwem, a Północy wydawało się, że jest bardziej rozwiniętego. Tymczasem prawdę o człowieku znały tylko one: pięć kobiet, które los połączył nicią zależności i przyjaźni. To one wiedziały, że biały kolor skóry nie jest chroniącą człowieka świętością. One...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Trudno mówić o "Wspomnieniach wojennych", że są rewelacyjne. Bo to trochę jakby żałować, że wojna nas ominęła. A jednak nie ma innego słowa w wyżej wymienionym katalogu ocen.
Karolina Lanckorońska była więźniarką obozu w Ravensbrück. Dokładnie tak samo jak moja Babcia. I ten właśnie fakt skierował mnie w stronę "Wspomnień...". I choć o Ravensbrück jest tylko jedna część książki, to całość czytałam jak zaczarowana. Kiedy po jakimś czasie od przeczytania książki pojechałam do Lwowa, miałam wrażenie, że znam tamte budynki i ulice. Kraków wojenny też jest mi bliższy dzięki Lanckorońskiej. A obóz? Cóż, czytając książkę, miałam wrażenie, że słucham babcinych wspomnień. Niezwykle podobne było życie tych dwóch więźniarek: autorki Karoliny i mojej Babci, Michaliny.
Trudno mówić o "Wspomnieniach wojennych", że są rewelacyjne. Bo to trochę jakby żałować, że wojna nas ominęła. A jednak nie ma innego słowa w wyżej wymienionym katalogu ocen.
Karolina Lanckorońska była więźniarką obozu w Ravensbrück. Dokładnie tak samo jak moja Babcia. I ten właśnie fakt skierował mnie w stronę "Wspomnień...". I choć o Ravensbrück jest tylko jedna część...
2015-05-07
Jako stała czytelniczka Paulliny Simons musiałam sięgnąć i po "Tully". I nie wiem, co myśleć o tej powieści. Spośród wszystkich powieści tej autorki ta znudziła mnie najbardziej.
Zaczynam być trochę zmęczona tak obrazowo przedstawianą namiętnością, taką seksualizacją historii kobiet ze świata Simons. Tully - jak na bohaterkę Paulliny Simons przystało - też nie stroniła od seksu. Jest kolejną kobietą uwikłaną w zdrady, nieformalne związki, tajemnice związane z namiętnością do innych mężczyzn. A to już zaczyna być nużące. Książki w ten sposób zaczynają być coraz bardziej przewidywalne. A ja lubię być zaskakiwana.
Tully postrzegam jako egoistkę, która uzurpuje sobie monopol na cierpienie. Tylko ona wie, czym jest trudne dzieciństwo. Jej historia usprawiedliwiać ma każde jej niewłaściwe zachowanie, każde zranienie, jakim nierzadko obdarza ludzi, z którymi się spotyka. Jestem nawet przekonana, że bohaterka manipuluje swoim bolesnym doświadczeniem. Daje sobie prawo do nieprzebaczenia matce, do nieomylności w pracy, do zdrady tłumaczonej jako próba przezwyciężenia śmierci przyjaciółki. Jest nieskalana winą. Dobrze, że na samym końcu gdzieś tę winę zaczyna dostrzegać.
Mimo przewidywalności, książka wciąga. Byłam ciekawa, czy dalsze losy potoczą się dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałam, dlatego szybko przewracałam kolejne kartki w książce. I oczywiście, znów czytałam książkę z mapą pod ręką. Gdzie leży Topeka? Czy istnieje ulica Texas? Czy Wichita jest miastem prawdziwym? Jak wygląda jezioro Vaquero? Malowniczo przedstawiona przez autorkę sceneria powieści każe się przenieść na ulice stolicy Kansas i razem z bohaterami podziwiać zaułki Topeki. To jest zdecydowanym plusem dla książki.
Jako stała czytelniczka Paulliny Simons musiałam sięgnąć i po "Tully". I nie wiem, co myśleć o tej powieści. Spośród wszystkich powieści tej autorki ta znudziła mnie najbardziej.
Zaczynam być trochę zmęczona tak obrazowo przedstawianą namiętnością, taką seksualizacją historii kobiet ze świata Simons. Tully - jak na bohaterkę Paulliny Simons przystało - też nie stroniła od...
2015-04-06
Istina. Najbardziej podstawowa wartość. Wydawałoby się, że jest niezbywalna, konieczna, aby żyć. Że jest jedna, obiektywna, niezaprzeczalna. Tymczasem za wschodnią granicą każdy ma swoją istinę. Nie tylko różni się ona w Moskwie, Groznym, Petersburgu czy Władykaukazie. Ona jest różna nawet w samym Biesłanie. Istina jest zależna od tego, co człowiek przeżył, czego doświadczył, kogo stracił w bezsensownej wojnie, w której już niewielu pamięta, o co tak naprawdę chodzi.
I o tym kaukaskim bezsensie opowiada Zbigniew Pawlak, a tak niezwykle realistycznie te wspomnienia zapisuje wraz z Jerzym Wlazło.
Pęknięte miasto. Biesłan to książka przede wszystkim o dramatycznych wydarzeniach z biesłańskiej szkoły, jakie miały miejsce w Dniu Wiedzy, 1 września 2004 roku. Jednak nie dałoby się pojąć, co naprawdę się tam stało, gdyby nie przybliżenie czytelnikowi realiów życia na Kaukazie. Życia tak mocno splecionego z wielowiekową historią tego miejsca. Opowieści z Osetii, Czeczenii, Inguszetii nie nudzą jednak suchą wiedzą historyczno-polityczną. Są jak gawędy, pełne napięcia i emocji. Książkę czyta się jak dobrze napisaną powieść akcji - trudno się od niej oderwać. Pęknięte miasto wyzwala w czytelniku przeróżne emocje: od zachwytu prostym, a mądrym stylem życia kaukaskich górali, przez współczucie wobec biesłańskich rodzin po złość na tych, którzy próbują człowiekowi wmówić, że bogactwo Groznego jest ucieleśnieniem marzeń o raju na ziemi.
Pęknięte miasto. Biesłan to lektura obowiązkowa, dla tych, którzy choć trochę się interesują tym, co się dzieje za wschodnią granicą. Na pewno nie jest dla tych, którzy chcą zrozumieć, co się stało w Biesłanie. Bo tego piekła, które miało miejsce ponad 10 lat temu, nie rozumie chyba nikt.
Istina. Najbardziej podstawowa wartość. Wydawałoby się, że jest niezbywalna, konieczna, aby żyć. Że jest jedna, obiektywna, niezaprzeczalna. Tymczasem za wschodnią granicą każdy ma swoją istinę. Nie tylko różni się ona w Moskwie, Groznym, Petersburgu czy Władykaukazie. Ona jest różna nawet w samym Biesłanie. Istina jest zależna od tego, co człowiek przeżył, czego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-21
"Złodziejkę..." czytałam wyjątkowo długo. Przez wiele stron przeszkadzał mi sposób narracji. Choć jest on na wysokim poziomie literackim, mam wrażenie, że pisany był do dzieci. Może rzeczywiście książka jest dla dzieci? Choć - patrząc na treść - nie wydaje mi się. Druga rzecz, która mnie raziła, to były sformułowania, za pomocą jakich odnoszono się do człowieka: Arschloch, Saumensch, Saukerl - to słowa, które znam, a jednak nie użyłabym innych wobec innych. Może po prostu mamy inny typ wrażliwości: autor i ja. Mnie to jednak przeszkadzało.
Skoro zaczęłam od minusów - wspomnę o jeszcze jednym: nie lubię, kiedy ktoś w trakcie lektury wyprzedza fakty. A Pan Śmierć mi je wyprzedzał. To nie zniechęcało.
W końcu jednak przebrnęłam przez 490 stron naprawdę pięknej powieści. Nie zgadzam się jednak z opinią, którą kiedyś przeczytałam, że to nie jest książka o wojnie, że wojna jest jedynie w tle. "Złodziejka książek" jest przesiąknięta na wskroś wojną, hitleryzmem, cierpieniem wojennym. Zusak pokazuje nam wojnę od drugiej strony: jak na nią patrzą Niemcy. To kolejna pozycja, która mówi, że nie każdy Niemiec to bandyta i oprawca. Wśród tego narodu byli też ludzie dobrzy, nieskalani słowem Führera. Byli tam ludzie odważni. Byli ludzie wcale nie tak prości w konstrukcji. Tacy, którzy - choć pozornie grubiańscy - mieli dobre, mężne i wrażliwe serce.
Największe wrażenie zrobił na mnie Hans Hubermann. I właśnie ze względu na niego czytałam książkę i zachwycałam się jego postawą wobec życia. To Hans poniekąd kształtował Liesel. Dzięki niemu nauczyła się przedziwnej i pięknej wrażliwości, która nie ma nic wspólnego z byciem miękkim. Dla mnie Hans stał się wzorem ojca.
Panu Markusowi Zusakowi dziękuję za piękną pozycję literacką. Choć nie czytało się jej jednym tchem, czas z tą powieścią to czas z pewnością zyskany.
"Złodziejkę..." czytałam wyjątkowo długo. Przez wiele stron przeszkadzał mi sposób narracji. Choć jest on na wysokim poziomie literackim, mam wrażenie, że pisany był do dzieci. Może rzeczywiście książka jest dla dzieci? Choć - patrząc na treść - nie wydaje mi się. Druga rzecz, która mnie raziła, to były sformułowania, za pomocą jakich odnoszono się do człowieka: Arschloch,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka dla młodego czytelnika? Ha! To w sam raz dla mnie. Bo czytając książki, nie mam stałego wieku. Tu metryka się nie liczy. Kiedy czytałam "Ruiny Gorlanu" miałam 15 lat, jak Will i jego koledzy.
Przyjaźń, lojalność, odwaga, wierność, umiejętność przebaczania, zaangażowanie - cechy, które chciałoby się widzieć u każdego człowieka. To wartości pożądane w wychowaniu młodych ludzi, a pięknie i nienachalnie przedstawione w opowieści Flanagana. Halt jest wzorem wychowawcy, rodzica, pedagoga. Nie inaczej jest w przypadku Aralda - mądrego, wrażliwego i stanowczego barona, pod opieką którego Will spędził swoje dzieciństwo.
Przedstawienie i współpraca świata dorosłych i młodych ludzi sprawiają, że książkę może przeczytać tak nastolatek, jak i ci, którzy myślą, że wyrośli z powieści dla dzieci. Każdy jednak znajdzie tam coś innego, ale za każdym razem to może być cenna wskazówka na dalsze życie.
"Ruiny Gorlanu" przywodziły mi na myśl serię książek Trudy Canavan oraz "Anhara" Małgorzaty Nawrockiej.
To powieść fantasy, która przez barwny, ilustracyjny język pozwala zatracić się w świecie książki. I za to kolejny plus dla Flanagana.
Książka dla młodego czytelnika? Ha! To w sam raz dla mnie. Bo czytając książki, nie mam stałego wieku. Tu metryka się nie liczy. Kiedy czytałam "Ruiny Gorlanu" miałam 15 lat, jak Will i jego koledzy.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPrzyjaźń, lojalność, odwaga, wierność, umiejętność przebaczania, zaangażowanie - cechy, które chciałoby się widzieć u każdego człowieka. To wartości pożądane w wychowaniu...