rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Ledwie rozpoczął się rok, a mnie spotyka taka gratka jak powieść Demon Copperhead. To książka z gatunku tych, które po przeczytaniu pierwszych stron czytelnik ma niemalże stuprocentowa pewność, że będzie miał do czynienia z dziełem wybitnym. Jest nie tylko dobrze napisana, ale przede wszystkim to utwór pokrzepiający, może nie w takim sensie jak u Dickensa, bo tam jego postacie głównie musiały polegać na dobrej woli i życzliwości innych ludzi. Natomiast tu mamy bohatera, młodego chłopca wychowywanego przez matkę narkomankę, którego dość szybko osieroca, i który już od najmłodszych dziecięcych lat uczy się w jaki sposób przetrwać, a jednocześnie nie narobić zbyt wielu szkód sobie i innym. To dzieciak, który wie, że nie należy oczekiwać zbyt wiele od innych oraz to, że może polegać tylko na sobie. Podobnie tez jak u Dickensa ten młody bohater jest osoba szlachetna, prawa i odpowiedzialną. Przy okazji autorka też porusza bardzo istotny temat jakim jest nieudolność Opieki Społecznej, która zupełnie nie radzi sobie z takimi dzieciakami, opieka nad nimi spychana jest do rodzin zastępczych takich gdzie te dzieci są często wykorzystywane, a nawet maltretowane. Czy wynika z to deficytu pracowników czy też ich nieudolności grunt, że te dzieciaki niewiele kogokolwiek obchodzą. To co dla nie jest istotne, to problem ten przedstawiony jest w sposób wyważony bez niepotrzebnego melodramatyzmu. Narracja prowadzona jest w sposób linearny, poznajemy losy bohatera od narodzin poprzez okres dzieciństwa i dojrzewania aż do dorosłości. I chociaż nie raz działy musiałam przełykać wraz nim gorzką pigułkę, to ani razu nie przyszło mi do głowy, żeby się nad nim litować. To postać, którą czytelnik podziwia. Myślę, ze wynika to z tego, ze został stworzony bardzo odpowiedzialny bohater, który pomimo swojego młodego wieku, kiedy to czas jest na zabawę i beztroskę on musi dokonywać wyborów. Z jednej strony prowadzi destrukcyjny tryb życia, a z drugiej potrafi zatrzymać się i popełnić nad sobą refleksję. Co pozwala mu nie utonąć, co też czyni bohatera wiarygodnym. Wierzymy mu, wierzymy we wszystko to co się dzieje i rozumiemy intencję. Myślę, że gdyby Dickens mógł przeczytać te powieść, to zapewne byłby dumny z takiej wersji swojej powieści.

Ledwie rozpoczął się rok, a mnie spotyka taka gratka jak powieść Demon Copperhead. To książka z gatunku tych, które po przeczytaniu pierwszych stron czytelnik ma niemalże stuprocentowa pewność, że będzie miał do czynienia z dziełem wybitnym. Jest nie tylko dobrze napisana, ale przede wszystkim to utwór pokrzepiający, może nie w takim sensie jak u Dickensa, bo tam jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jakby to powiedział Benedykt Gierosławski przeczytało się i zachwyciło tą książką. O tym, że Jacek Dukaj to wybitny pisarz, wiedziałam już wcześniej, a Lód tylko przypieczętował mi tę opinię. Po pierwsze dlatego, że nie idzie on w łatwe sztuczki literackie, ale z powieści wyciąga dużo więcej, tak że jego powieści wymykają się wszelkim gatunkom. Lód podobnie jak Wroniec to powieść oparta na symbolice. Otóż mamy Rok 1924, gdzie część Europy dosięga mróz, temperatury są tak niskie, że wykraczają poza zwykła skale na termometrze, i z tej zmarzliny wyłania się istota Luty. Równolegle w Moskwie na tronie zasiada Imperator, który wzajemnie sprzyja Lutym. Przypominam, że rewolucja październikowa wybuchła w 1919 i rozlała się na cała Europę. Oprócz tego w sposób inteligentny Dukaj czerpie wzorce z klasyki literatury, bo chociaż część powieści dzieje się w czasie podróży koleją transsyberyjską, to chwilami miałam wrażenie, że przeniosło mnie do sanatorium w Davos i wczytuję się w rozważania Castorpa z Joachimem Ziemssenem. Niemniej jednak różnica między Czarodziejską Góra, a Lodem jest tak, że w tej pierwszej czas płynął bardzo wolno, refleksyjnie, w Lodzie zamarza. Bohater książki Benedykt Gierosławski, ale tez i czytelnik niejednokrotnie nie jest w stanie rozstrzygnąć co jest prawdą, a co kłamstwem. I tu jest najciekawsze, bo Dukaj stworzył coś co nazywa się analogicznie do czarnej magii - czarną fizykę. Jest to coś co bardziej rozumiem intuicyjnie niż rozumem. Stworzył bowiem zjawisko, które jest przeciwieństwem światła: ćmiatło. działa tak samo jak energia elektryczna, ale odwrotnie (cokolwiek by nie miało to znaczyć). Tu tez należy pochylić się na przewrotnością i poczuciem humoru autora, gdyż mamy w powieści postać drugoplanową Nikole Tesle, który nomen omen żywi się energią. Nie sposób nie wspomnieć również o języku. Jacek Dukaj pisze świetnie. To pisarz, który nie boi się bawić językiem, tworzyć nowe słowa, a jednocześnie zachowuje styl w mowie odpowiedni dla epoki. Właściwie można powiedzieć, że Jacek Dukaj stwarza nie tylko ciekawą nietuzinkową fabułę, a prócz tego pokazuje ją czytelnikowi w w nietypowy sposób, a jednocześnie nie zauważa się, żeby autor popadał w egzaltacje nad swoją elokwencją i zachwytem nad własnym słowotokiem

Jakby to powiedział Benedykt Gierosławski przeczytało się i zachwyciło tą książką. O tym, że Jacek Dukaj to wybitny pisarz, wiedziałam już wcześniej, a Lód tylko przypieczętował mi tę opinię. Po pierwsze dlatego, że nie idzie on w łatwe sztuczki literackie, ale z powieści wyciąga dużo więcej, tak że jego powieści wymykają się wszelkim gatunkom. Lód podobnie jak Wroniec to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Psie pazury - Thomas Savage

Uwielbiam takie książki, które w trakcie czytania powodują fantomowe swędzenie gdzieś z tyłu głowy. To jak słuchanie na jutubie piosenki Kosmiczne Energie Ralfa Kamińskiego, którego lubię bardzo z Dawidem Podsiadło, którego lubię jeszcze bardziej. Ta niezwykła książka została napisana w 1967 roku, natomiast w Polsce została wydana dopiero(!) w 2021 r. (tł. Magdalena Koziej), przy okazji adaptacji tej powieści na Netflixie. I w sumie to było na tyle jeśli chodzi o twórczość Thomasa Savage'a w Polsce. A szkoda, bo widziałam na Wikipedi, że kilka książek napisał.
Psie Pazury to bardzo ciekawa historia dwóch braci, których łączy mocna, ale i toksyczna relacja. Phil jest postacią dominującą, błyskotliwą, elokwentną ze skłonnościami do manipulowania i kontrolowania. W jego cieniu drugi z braci George wiedzie swoją egzystencję bez bez fajerwerków. Ot taki cichy spokojny gość, który nikomu nie przeszkadza, zbytnio się nie wychyla i jak jest robota, to ją wykonuje. Wydaje się, że między braćmi wszystko jest poukładane, każdy zna swoje miejsce w stadzie do czasu, aż niespodziewanie Goerge poznaje i poślubia kobietę, matkę nastolatka Rose. To powoduje, że w tym prawie idealnym układzie powstaje rysa. George głuchy na sugestie i protesty brata po prostu robi swoje. tak jak zawsze - po cichu. A kiedy do rodziny dołącza syn Rose, to zaczyna się prawdziwy czytelniczy rollercoaster. Jest to o tyle niezwykłe, ponieważ autor nie zaszczyca nas spektakularnymi zwrotami akcjami czy wyrafinowanymi rozgrywkami. Tu wszystko toczy się gdzieś pod powierzchnią, a emocje jakie następują miedzy bohaterami tej książki są niezaprzeczalne, prawie wręcz namacalne. Narracja jest tu prowadzona jest tu w sposób stonowana, spokojny, co sprawia, że jeszcze bardziej potęguje się napięcie i jeszcze bardziej pragnie się odkryć co kryje się za kolejna stroną.

Bardzo ciekawą i skomplikowaną postacią jest syn Rose Peter. Jest to chłopiec z jednej strony wrażliwy, może troszkę zniewieściały, przez to też wyobcowany, a jednak ktoś kto potrafi być bezwzględny kiedy musi chronić najbliższą mu osobę - matkę. To właśnie jest niezwykłe w tej powieści. Autor w tak umiejętny sposób łączy ze sobą skrajności zarówno na płaszczyźnie narracyjnej jak i fabularnej, ze nie sposób się od niej oderwać, a jak już się ją skończy to zacząć czytać jeszcze raz od nowa

Psie pazury - Thomas Savage

Uwielbiam takie książki, które w trakcie czytania powodują fantomowe swędzenie gdzieś z tyłu głowy. To jak słuchanie na jutubie piosenki Kosmiczne Energie Ralfa Kamińskiego, którego lubię bardzo z Dawidem Podsiadło, którego lubię jeszcze bardziej. Ta niezwykła książka została napisana w 1967 roku, natomiast w Polsce została wydana dopiero(!) w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poprzedni rok 2022, który szczęśliwie minął zakończyłam cyklem z Bernardem Grossem, ups... przepraszam. Z komisarzem Bernardem Grossem i to się dobrze złożyło, bo to bardzo zacna seria. Gross jest jest policjantem starej daty, chociaż nie jest to stary policjant, ale ma swoje przyzwyczajenie i trochę taki staromodny sposób. Oprócz tego jest taki jaki powinien być policjant: prawy, uczciwy, prawdomówny. Ktoś komu można zaufać. Oprócz tego postacie drugoplanowe są równie ciekawe i niebanalne. I to co najważniejsze fabuła. To jest naprawdę dobrze skonstruowana intryga. Pojawia się w niej kilka scen sensacyjnych, ale podanych w umiarkowanych dawkach, w taki sposób, że wszystko w tej fabule jest spójne i odbywa się w zupełnej harmonii. No mnie się podobało i to nawet bardzo. Doceniam też, ze autor jest osobą oczytaną co sprytnie wplata w wątki swojej powieści. Tak przypadkowo się zdarzyło, że Gross czytał swojej żonie książkę, którą czytam sobie równolegle do innych powieści. Jedna rzecz nie daje mi spokoju. Zastanawiam się czy autor lubi swojego bohatera. Pozornie wygląda na to, że tak; ale pojenie go herbatą Lipton świadczy o czymś zupełnie innym. No naprawę nie wiem, jak można swojemu (fajnemu) bohaterowi robić taka krzywdę. na rynku obecnie jest bardzo duży wybór przeróżnych herbat dobrych gatunkowo i naprawdę nie ma potrzeby poić swojego bohatera czymś co tylko leżało obok herbaty i zostało pozamiatane. W Nowy Rok wchodzę z kolejnym cyklem z Markiem Benerem.

Poprzedni rok 2022, który szczęśliwie minął zakończyłam cyklem z Bernardem Grossem, ups... przepraszam. Z komisarzem Bernardem Grossem i to się dobrze złożyło, bo to bardzo zacna seria. Gross jest jest policjantem starej daty, chociaż nie jest to stary policjant, ale ma swoje przyzwyczajenie i trochę taki staromodny sposób. Oprócz tego jest taki jaki powinien być policjant:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poprzedni rok 2022, który szczęśliwie minął zakończyłam cyklem z Bernardem Grossem, ups... przepraszam. Z komisarzem Bernardem Grossem i to się dobrze złożyło, bo to bardzo zacna seria. Gross jest jest policjantem starej daty, chociaż nie jest to stary policjant, ale ma swoje przyzwyczajenie i trochę taki staromodny sposób. Oprócz tego jest taki jaki powinien byc policjant: prawy, uczciwy, prawdomówny. Ktoś komu można zaufać. Oprcz tego postacie drugoplanowe są równie ciekawe i niebanalne. I to co najważniejsze fabuła. To jest naprawdę dobrze skonstruowana intryga. Pojawia się w niej kilka scen sensacyjnych, ale podanych w umiarkowanych dawkach, w taki sposób, że wszystko w tej fabule jest spójne i odbywa się w zupełnej harmonii. No mnie się podobało i to nawet bardzo. Doceniam też, ze autor jest osobą oczytaną co sprytnie wplata w wątki swojej powieści. Tak przypadkowo się zdarzyło, że Gross czytał swojej żonie książkę, którą czytam sobie równolegle do innych powieści. Jedna rzecz nie daje mi spokoju. Zastanawiam się czy autor lubi swojego bohatera. Pozornie wygląda na to, że tak; ale pojenie go herbatą Lipton świadczy o czymś zupełnie innym. No naprawę nie wiem, jak można swojemu (fajnemu) bohaterowi robić taka krzywdę. na rynku obecnie jest bardzo duży wybór przeróżnych herbat dobrych gatunkowo i naprawdę nie ma potrzeby poić swojego bohatera czymś co tylko leżało obok herbaty i zostało pozamiatane. W Nowy Rok wchodzę z kolejnym cyklem z Markiem Benerem.

Poprzedni rok 2022, który szczęśliwie minął zakończyłam cyklem z Bernardem Grossem, ups... przepraszam. Z komisarzem Bernardem Grossem i to się dobrze złożyło, bo to bardzo zacna seria. Gross jest jest policjantem starej daty, chociaż nie jest to stary policjant, ale ma swoje przyzwyczajenie i trochę taki staromodny sposób. Oprócz tego jest taki jaki powinien byc policjant:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poprzedni rok 2022, który szczęśliwie minął zakończyłam cyklem z Bernardem Grossem, ups... przepraszam. Z komisarzem Bernardem Grossem i to się dobrze złożyło, bo to bardzo zacna seria. Gross jest jest policjantem starej daty, chociaż nie jest to stary policjant, ale ma swoje przyzwyczajenie i trochę taki staromodny sposób. Oprócz tego jest taki jaki powinien byc policjant: prawy, uczciwy, prawdomówny. Ktoś komu można zaufać. Oprcz tego postacie drugoplanowe są równie ciekawe i niebanalne. I to co najważniejsze fabuła. To jest naprawdę dobrze skonstruowana intryga. Pojawia się w niej kilka scen sensacyjnych, ale podanych w umiarkowanych dawkach, w taki sposób, że wszystko w tej fabule jest spójne i odbywa się w zupełnej harmonii. No mnie się podobało i to nawet bardzo. Doceniam też, ze autor jest osobą oczytaną co sprytnie wplata w wątki swojej powieści. Tak przypadkowo się zdarzyło, że Gross czytał swojej żonie książkę, którą czytam sobie równolegle do innych powieści. Jedna rzecz nie daje mi spokoju. Zastanawiam się czy autor lubi swojego bohatera. Pozornie wygląda na to, że tak; ale pojenie go herbatą Lipton świadczy o czymś zupełnie innym. No naprawę nie wiem, jak można swojemu (fajnemu) bohaterowi robić taka krzywdę. na rynku obecnie jest bardzo duży wybór przeróżnych herbat dobrych gatunkowo i naprawdę nie ma potrzeby poić swojego bohatera czymś co tylko leżało obok herbaty i zostało pozamiatane. W Nowy Rok wchodzę z kolejnym cyklem z Markiem Benerem.

Poprzedni rok 2022, który szczęśliwie minął zakończyłam cyklem z Bernardem Grossem, ups... przepraszam. Z komisarzem Bernardem Grossem i to się dobrze złożyło, bo to bardzo zacna seria. Gross jest jest policjantem starej daty, chociaż nie jest to stary policjant, ale ma swoje przyzwyczajenie i trochę taki staromodny sposób. Oprócz tego jest taki jaki powinien byc policjant:...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dwudziesta trzecia Beata Dębska, Eugeniusz Dębski
Ocena 6,5
Dwudziesta trz... Beata Dębska, Eugen...

Na półkach:

"Dwudziesta trzecia" to moje pierwsze spotkanie z duetem Beaty i Eugeniusza Dębskich i już wiem, że nie ostatnie. Jest to początek cyklu z detektywem Tomaszem Winklem i to mnie bardzo cieszy, bo polubiłam głównego bohatera, można powiedzieć, że weszłam z nim w czytelniczą interakcję, a jeszcze bardziej polubiłam jego babcie Romę. Przesympatyczną, nieco złośliwą staruszkę, która jara prawie jak smok, a kieliszka koniaku czy innego whisky nie odmówi również. Przyznam, że do polskich pisarzy kryminałów podchodzę z pewną nieufnością. Z tego powodu, że często natykam się na kalki z kryminałów skandynawskich, które obrzydły mi strasznie. Nie dość, że detektyw prowadzący sprawę jest zblazowanym, walczącym z własnym ego nieudacznikiem (więc jak udaje mu się odkryć sprawcę?), to jeszcze bardzo często atmosfera przesycona jest jakimś mrokiem, tak jakby same zbrodnie nie były wystarczająco przygnebiające. A tu? Dostajemy fajnego gościa, inteligentnego, z poczuciem humoru, z dystansem do siebie (!), bohatera, który ma dobre relacje ze swoją rodziną, a oprócz tego dobry i pracowity detektyw.
Wiadomo jest, że jak kryminał, to musi być zbrodnia, zbrodniarz oraz ktoś kto odkryje wszystkie puzzle najczęściej makabrycznych układanek. W tej powieści prawie nie ma takich opisów poza pierwszą sceną, co nie przeszkadza mi wcale, bo takie opisy nie wiem dlaczego bardziej mnie śmieszą niż przerażają, ale bardziej boje się tych scen, gdy bohater wchodzi do pustego pomieszczenia i tam natępuje to: tadam! To napięcie, które stawia czytelnikiem w stan zawieszenia, bo niby nic się nie dzieje, ale już czuć jakieś napięcie, to coś między ustami, a brzegiem pucharu jakby powiedziała Maria Rodziewiczówna. No, ale dość tych dygresji.
Abstrahując od moich tak zwanych więzi z głównym bohaterem nie sposób nie zwrócić uwagi na sposób w jaki prowadzona jest narracja. To znaczy mam wrażenie, że autorstwo (?) bardzo poważnie potraktowało mnie-czytelnika. W wielu kryminałach jest tak, że detektyw kluczy, zadaje pytania, ale dużo dzieje się poza samą intrygą, tu mieliśmy szczegółowy raport prawie na każdym etapie śledztwa i to było bardzo dobre. O tym, że porwała i wciągnęła mnie fabuła nawet wspominać nie będę.

#BeataiEugeniuzDębscy
#TomekWinkler

"Dwudziesta trzecia" to moje pierwsze spotkanie z duetem Beaty i Eugeniusza Dębskich i już wiem, że nie ostatnie. Jest to początek cyklu z detektywem Tomaszem Winklem i to mnie bardzo cieszy, bo polubiłam głównego bohatera, można powiedzieć, że weszłam z nim w czytelniczą interakcję, a jeszcze bardziej polubiłam jego babcie Romę. Przesympatyczną, nieco złośliwą staruszkę,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powoli mija dziesiąty miesiąc tego roku, za mną trochę przeczytanych, trochę niedoczytanych, odłożonych i zapomnianych książek, aż tu nagle bach! i trafia mi się arcydzieło. "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" to rewelacyjna książka, świetnie napisana, klimatyczna opowieść łotrzykowska. Główny bohater Władek, postać o melancholijnej i wrażliwej naturze trafia do bandy przemytników, która na rubieżach wschodnich przeprowadza kontrabandę. I chociaż jest to bardzo niewdzięczny i niebezpieczny proceder, to chłopak dość szybko wsiąka w łotrzykowskie klimaty. Jest osobą, która budzi sympatię nie tylko wśród swoich przyjaciół, ale także czytelnika, bo to dobry, uczciwy i lojalny chłopak. Taki charakterny. Wiele decyzji, które podejmuje wraz z kompanami ociera się o bandyterkę, to w kontekście książki z moralnego punktu widzenia jest to pozytywna postać. Władek jest lojalnym przyjacielem, uczciwym, a swoją pracę traktuje bardziej jako niebezpieczną przygodę niż jako sposób na zarabianie pieniędzy. Narracja prowadzona jest tu w taki sposób, że bardzo łatwo zatracić się między tym co jest fantazją, a rzeczywistością. Ta książka to doskonałe świadectwo na przedwojenną rzeczywistość, napisana w tak plastyczny sposób, że bez trudu można sobie wyobrazić zapach dróg, które przemierzali przemytnicy. To wszystko oczywiście jest bardzo ważne dla książki, niemniej jednak najważniejsza w tej powieść przyjaźń. Prawdziwa, nie znająca kompromisów, gdzie solidarność i lojalność doprowadzają wręcz do zatracenia. W gruncie rzeczy to bardzo przygnębiająca powieść, bo od pierwszych stron można zorientować się, że nie będzie tu żadnego happy endu, a jednak nie wyobrażam sobie, że nie mogłaby jej przeczytać.

Powoli mija dziesiąty miesiąc tego roku, za mną trochę przeczytanych, trochę niedoczytanych, odłożonych i zapomnianych książek, aż tu nagle bach! i trafia mi się arcydzieło. "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" to rewelacyjna książka, świetnie napisana, klimatyczna opowieść łotrzykowska. Główny bohater Władek, postać o melancholijnej i wrażliwej naturze trafia do bandy...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ostatnie piętro Irena Landau, Joanna Rusinek
Ocena 7,5
Ostatnie piętro Irena Landau, Joann...

Na półkach:

Ostatnie piętro, to króciutka, ale jakże treściwa powieść. Jest to historia nastoletniej dziewczynki z warszawskiego getta, której zaprzyjaźniona polska rodzina udziela schronienia. Na zaledwie stu stronach książki mamy okazje doświadczyć tych wszystkich emocji, które przeżywało dziecko, któremu strach i samotność towarzyszyły w każdej chwili życia. A wszystko to napisane w taki sposób, żeby mogła ogarnąć to dziecięca percepcja. Książka jest wyjątkowa nie tylko dlatego, że w tak delikatny i przystępny sposób porusza bardzo trudne sprawy skierowane do dzieci, ale pozbawiona jest infantylizmu, który bardzo często jest w powieściach dla najmłodszych. Bardzo żałuje, że nie natrafiłam na tę powieść wcześniej, bo na pewno przeczytałabym ja moim dzieciom kiedy były małe, ale zachęcam rodziców, żeby sięgnęli po tę powieść dla siebie i dla swoich dzieci, bo nie dość, że to bardzo mądra i ciepła opowieść, pomimo swojego tak zwanego ciężaru gatunkowego, to napisana jest pięknym językiem.

Ostatnie piętro, to króciutka, ale jakże treściwa powieść. Jest to historia nastoletniej dziewczynki z warszawskiego getta, której zaprzyjaźniona polska rodzina udziela schronienia. Na zaledwie stu stronach książki mamy okazje doświadczyć tych wszystkich emocji, które przeżywało dziecko, któremu strach i samotność towarzyszyły w każdej chwili życia. A wszystko to napisane w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszystko wskazuje na to, że jest to mój czytelniczy rok debiutów, Zawisza Czarny to moje pierwsze spotkanie z twórczością Jakuba Ćwieka. I bardzo dobrze, że pierwsze, bo już sama sobie zazdroszczę, że przede mną perspektywa literackiej uczty. Zawiszą Czarnym jestem zachwycona, bo to kawał dobrej literatury. Dobrze napisana, błyskotliwa, akcja toczy się wartko, a przy okazji autor świetnie bawi się słowem, umiejętnie wykorzystuje wątki znane z popkultury, a główny bohater jest parodią tego co tak dumnie nazywamy patriotyzmem, tym patriotyzmem jedynie słusznym. Kiedyś w jednym ze swoich listów Marek Hłasko napisał coś takiego co sobie zanotowałam i to mi bardzo pasuje jako motto tej powieści: "Literatura Polski zawsze cierpiała na idiotyzm i patriotyzm, na frazesy o miłości bliźniego, miłości do ziemi i Boga, głupie zwroty o męskiej odwadze i stwierdzenia typu: „Polska została wybrana na Chrystusa narodów" i podobne bzdury" Jakub Ćwiek podobnie jak u Masłowska w Wojnie Polsko-Ruskiej, w książce, w której to Polacy przygotowując się do starcia z Ruskimi potrzebne akcesoria kupują na bazarze... u Ruskich. Tak u Jakuba Ćwieka patriotą jest Murzyn - Zawisza Czarny. No, to ci wszyscy, którzy Ćwieka maja za sobą mogą mi zazdrościć, bo cała zabawa jeszcze przede mną.

Wszystko wskazuje na to, że jest to mój czytelniczy rok debiutów, Zawisza Czarny to moje pierwsze spotkanie z twórczością Jakuba Ćwieka. I bardzo dobrze, że pierwsze, bo już sama sobie zazdroszczę, że przede mną perspektywa literackiej uczty. Zawiszą Czarnym jestem zachwycona, bo to kawał dobrej literatury. Dobrze napisana, błyskotliwa, akcja toczy się wartko, a przy...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Vita nostra Marina Diaczenko, Siergiej Diaczenko
Ocena 7,5
Vita nostra Marina Diaczenko, S...

Na półkach:

Vita nostra - Marina Diaczenko, Siergiej Diaczenko

Mam bardzo mieszane uczucia co do tej książki. Bardzo, bardzo chciałam przeczytać coś ukraińskiego, bo postanowiłam, że to będzie mój sposób na wspieranie Ukrainy. Uważam bowiem, że kultura jest spoiwem narodowości. Zarówno faszyści jak i Sowieci dobrze wiedzieli co robią mordując intelektualistów i klasę średnią, bo naród pozbawiony kultury, twórców, artystów jest narodem wyjałowionym, a tym samym podatnym na manipulację. A zatem Vita nostra - Mariny i Siergieja Diaczenko, otwierają moją przygodę z literaturą ukraińską i nie powiem, że jest to udany debiut. Ta książka jednocześnie odpychała mnie i przyciągała.
Jest to historia młodej dziewczyny Saszki, która w czasie letnich wakacji poznaje pewnego człowieka i od tej pory już nic w jej życiu nie jest normalne. W efekcie trafia do bardzo tajemniczej uczelni, gdzie zajęcia są nie wiadomo z czego i nie wiadomo w jakim celu (dosłownie). Studenci poddawaniu są pewnego rodzaju ćwiczeniom, które wpływają na ich umysł (jakoś). Z początku myślałam, ze ta powieść to metafora totalitaryzmu, a te ćwiczenia to indoktrynacja, która stworzy ze studentów posłusznych i żarliwych obywateli oddanych sprawie.
I jeśli tak było, to zamysł rozpłynął się we mgle niedomówień.
Ta tajemniczość mogłaby być atrakcyjna gdyby nie to, że powieść jest tylko tą tajemnicą. Postać bohaterki również pozostawia wiele do życzenia, bo w żaden sposób nie można zdefiniować jej, a to sprawia, że postać jest obca i miałam do niej stosunek ambiwalentny, a to nie jest zbyt dobra rekomendacja dla powieści. Ogólnie rzec biorąc jest nudna, rozwleczona do granic możliwości, a permanentna enigmatyczność bardziej drażni niż intryguje. Dobiłam do końca tej książki i nic nie wiem, bo prawdę mówiąc na takim poziomie abstrakcji, to bez biez pał litra nie razbieriosz.

Czytałam komentarze dotyczące innych powieści tej pary, wiec nie zniechęcam się, ale powiem to chociaż nigdy tego nie robię, ze tej pozycji nie polecam, no chyba że ktoś lubi czytelniczy masochizm, to proszę bardzo

Vita nostra - Marina Diaczenko, Siergiej Diaczenko

Mam bardzo mieszane uczucia co do tej książki. Bardzo, bardzo chciałam przeczytać coś ukraińskiego, bo postanowiłam, że to będzie mój sposób na wspieranie Ukrainy. Uważam bowiem, że kultura jest spoiwem narodowości. Zarówno faszyści jak i Sowieci dobrze wiedzieli co robią mordując intelektualistów i klasę średnią, bo naród...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już dawno nic nie pisałam o przeczytanych książkach, ale o tej napisze z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że sięgnęłam do niej ponieważ, gdy wybuchła wojna w Ukrainie, to uświadomiłam sobie, jak mało wiem o tym kraju, jak mało znam literatury z tego regionu, chociaż jesteśmy tak bliskimi sąsiadami. Można powiedzieć, ze w ogóle nie znam literatury ukraińskiej i nie wiem czy w ogóle jakaś pojawiła się na rynku. Owszem można znaleźć trochę pozycji o Wołyniu, ale mam wrażenie, że jest to bardziej historia Polski niż Ukrainy. Nie kojarzę żadnych kryminałów, żadnych powieści obyczajowych, może trochę poezji i kilka pozycji dotyczących Donbasu. Ale tak naprawdę to mało wiem o tym jaka jest Ukraina i jacy są Ukraińcy. I trochę mi wstyd z tego powodu. Po drugie dlatego, że ta książka jak niewiele należy do pozycji "must read", podobnie jak Archipelag Gułag Aleksandra Sołżenicyna czy Inny Świat Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. To są bardzo trudne w odbiorze pozycje, ale uważam, że jeśli są ludzie przeżyli i opisali tak drastyczne przezycia, to moim obowiązkiem jest przeczytać bez spogladania na swoja strefę komfortu.
O tym, że w Ukrainie panował głód wiadomo jest powszechnie, ale w jakim stopniu był on powodowany przez działania Związku Radzieckiego, to można przeczytać w tej książce. Wiadomo, że w czasie dwuletniego Hołodomoru zmarło ok 3 mln ludzi. Taka ilość może przerażać, ale to tylko liczba i dopiero jak człowiek zacznie się przyglądać poszczególnym przypadkom, konkretnym rodzinom i jakie dotykały ich tragedie, to wówczas uświadamia sobie co musieli przechodzić Ukraińcy w tym czasie. Anne Applebaum nie szczędzi czytelnikowi faktów i opisów tak drastycznych, że nie raz na dłuższą chwile trzeba odłożyć książkę, żeby się jakoś z tego otrząsnąć. Mamy tu mnóstwo przykładów, gdzie opisuje trzymając się mocnych dowodów, jak Rosjanie wpadali do domów, niszczyli jedzenie, zabierali zboże, bydło, rozbijali gotujące się jedzenie, z premedytacją skazywali Ukrainę na głód, bo Ukraina wówczas też chciała niezależność i broniła się przed kolektywizacją rolnictwa, więc Stalin postanowił ja zniszczyć. I robił to konsekwentnie, tak jak i dziś próbuje tego jego następca Putin.

Już dawno nic nie pisałam o przeczytanych książkach, ale o tej napisze z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że sięgnęłam do niej ponieważ, gdy wybuchła wojna w Ukrainie, to uświadomiłam sobie, jak mało wiem o tym kraju, jak mało znam literatury z tego regionu, chociaż jesteśmy tak bliskimi sąsiadami. Można powiedzieć, ze w ogóle nie znam literatury ukraińskiej i nie wiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Musze przyznać, że najbardziej odpowiada mi taki rozbuchany wręcz barokowy, ocierający się o kicz sposób narracji. Niemniej jednak ten minimalistyczny i nienachalny styl jaki prezentuje Olga Hund również przypadł mi do gustu. zwłaszcza, że został zrównoważony istotną treścią. Bo głos pisarki, to głos kobiet niezależnych: takich, które nie podporządkowują się facetom, i które doskonale wiedzą czego chcą i jak do tego celu kroczyć. To bardzo ważny głos, szczególnie dziś, kiedy kobietom zamyka się usta, kiedy każe się im podejmować heroiczne decyzje, kiedy ustawę aborcyjna zmienia się wyrokiem TK i mało kto mówi o tym, że dotyka ona te najbiedniejsze kobiety, bo te z wyższymi dochodami znajda fundusze, by udać się do Czech czy innego kraju, niezamożne będą nadal pogłębiać swoja biedę i patologię, która najczęściej z tym się wiąże. Bo państwo w którym żyjemy, dba o życie poczęte i zapomina o urodzonych dzieciach, nie potrafi zadbać również o to, by takie kobiety wyedukować i mam nadzieję, że takich głosów będzie więcej.

Musze przyznać, że najbardziej odpowiada mi taki rozbuchany wręcz barokowy, ocierający się o kicz sposób narracji. Niemniej jednak ten minimalistyczny i nienachalny styl jaki prezentuje Olga Hund również przypadł mi do gustu. zwłaszcza, że został zrównoważony istotną treścią. Bo głos pisarki, to głos kobiet niezależnych: takich, które nie podporządkowują się facetom, i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pokraj, to moje pierwsze spotkanie z twórczością Andrzeja Saramonowicza. I cóż mogę powiedzieć? Trafiony, zatopiony. A szerzej: to świetna książka. Dowcipna i błyskotliwa, a sposobu narracji nie zawstydziłby się Gombrowicz i Witkacy. Nie wyobrażam sobie by we współczesnej literaturze polskiej brakowało głosu, który zwracałyby uwagę na ówczesna sytuację polityczna, która jednym może się podobać, innym nie, ale nie sposób nie zgodzić się z opinia, że żyjemy w bardzo ciekawych i nieprzewidywalnych czasach, a Andrzej Saramonowicz świetnie o tym opowiada.
Nie musze dodawać ( a może jednak muszę), że ta powieść to satyra na czasy współczesne, ale jak nie skorzystać z gotowych tematów, kiedy one same się podkładają i proszą o ośmieszanie?

Pokraj, to moje pierwsze spotkanie z twórczością Andrzeja Saramonowicza. I cóż mogę powiedzieć? Trafiony, zatopiony. A szerzej: to świetna książka. Dowcipna i błyskotliwa, a sposobu narracji nie zawstydziłby się Gombrowicz i Witkacy. Nie wyobrażam sobie by we współczesnej literaturze polskiej brakowało głosu, który zwracałyby uwagę na ówczesna sytuację polityczna, która...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wzgórze psów, to moje pierwsze spotkanie z twórczością Jakuba Żulczyka i w zasadzie mogę powiedzieć, że ten gatunek literacki to nie moja bajka. Nie lubię thrillerów, horrorów i powieści sensacyjnych. Ale nie żałuję, że sięgnęłam po tę powieść. To bardzo mocna rzecz, aż za mocna, jak na mój gust. Chociaż mniejsza o fabułę, ale ja nie potrafię pisać o tej powieści bez pewnego kontekstu, bez odniesienia się do podcastu, który prowadzi Jakub Żulczyk z Juliuszem Strachotą pt. "Co ćpać po odwyku?"
Jest to audycja poświęcona nałogom, obaj prowadzący mają za sobą burzliwą przeszłość i poprzez rozmowy ze sobą, ze znanymi postaciami starają się pokazać w jaki sposób inni wychodzili z nałogów, no i takie tam różne tematy związane z uzależnieniami. W każdym razie w jednym z pierwszych odcinków pada pytanie co takiego dał im nałóg. Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale wydaje mi się, że bez swojego doświadczenia Jakub Żulczyk nie mógłby stworzyć takiej postaci jaka jest Mikołaj - główny bohater tej książki, narkoman po odwyku. Jest to dla mnie bardzo wiarygodna postać i uważam, że chociażby dla niej warto przeczytać tę książkę. Żulczyk pozwolił zmieniać się bohaterowi, wprawdzie do Michaela Corleone jest mu jeszcze daleko, ale widać jak na skutek wydarzeń i powolnie odkrywanych tajemnic z pierdołowatego Mikołaja zmienia się w gościa, który (używając obecnej nomenklatury) wstaje z kolan. Ogólnie rzecz biorąc podobała mi się ta książka i pewnie za jakiś czas sięgnę jeszcze po coś z biblioteczki Żulczyka.

Wzgórze psów, to moje pierwsze spotkanie z twórczością Jakuba Żulczyka i w zasadzie mogę powiedzieć, że ten gatunek literacki to nie moja bajka. Nie lubię thrillerów, horrorów i powieści sensacyjnych. Ale nie żałuję, że sięgnęłam po tę powieść. To bardzo mocna rzecz, aż za mocna, jak na mój gust. Chociaż mniejsza o fabułę, ale ja nie potrafię pisać o tej powieści bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Krivoklat, to moje trzecie i już wiem, że nie ostatnie spotkanie z twórczością Jacka Dehnela. Odkryłam go w Lali i prawdę mówiąc za każdym razem odkrywam go na nowo. Każda z tych trzech książek jaką przeczytałam jest zupełnie inna, tak jakby pisało ją kilka różnych osób, co bardzo cenię, bo strasznie nie lubię, gdy pisarz ciągle na nowo opowiada tę samą historię, która potem przeradza się w głowie w literacka papkę. Zawsze uważałam, że powieść może być dobra, a przy odrobinie talentu i pracowitości bardzo dobra lub wybitna, jeśli pisarz wie o czym pisze. To znaczy swojej wiedzy o podmiocie książki nie zdobywa z Wikipedii lecz wynika ona z doświadczenia czy obcowania z. W tej powieści czuć to bardzo wyraźnie, ze pisarz doskonale wie o czym mówi, ze każdy ujęty w tej fabule dzieło jest mu doskonale znane. Jacek Dehnel to pisarz, który opowiada historię, a nie tylko tworzy zlepek zdań, które prowadzą w tylko sobie znanym kierunku, bo autor musi popisać się swoją elokwencją i umiejętnością składania błyskotliwych zdań. Nie można powiedzieć, autor tego nie potrafi, wręcz przeciwnie, ale w jego przypadku, te zdania są środkiem, a nie celem opowieści. Dehnel świetnie potrafi bawić się słowem czego dowodem jest ta błyskotliwa i ironiczna opowieść i przez moment nawet przeleciał mi przez głowę taka myśl, że to prawdopodobnie jest pilny uczeń mojego ukochanego Prousta.

Krivoklat, to pacjent szpitala psychiatrycznego, co od razu nasuwa wniosek, że to wariat, ale wstrzymajmy się ze zbyt pochopną oceną zanim nie poznamy intencji bohatera. Jest on bowiem przekonany, że pewne arcydzieła należy zniszczyć, po to żeby w ten sposób zwrócić na owe dzieła uwagę, ale tę prawdziwą, a nie skażoną tak zwanym interpretacjami czy wydumaną wartością wyrażoną niezliczoną ilością zer otoczoną czarno-czerwonymi lub czarno-żółtymi odblaskami krzyczącymi ze szpalt gazet. Krivoklat prowadzi monolog, jego myśli są spójne i logiczne i jeśli rozpraszają się w jakikolwiek sposób, to tylko po to by i tak na końcu dojść do jedynie słusznej konkluzji, jak sprytnie zrobić w konia tych tak zwanych lekarzy, by opuścić szpital nabyć dziewięćdziesięciosześcioprocentowy kwas siarkowy i udać się do muzeum.

Krivoklat, to moje trzecie i już wiem, że nie ostatnie spotkanie z twórczością Jacka Dehnela. Odkryłam go w Lali i prawdę mówiąc za każdym razem odkrywam go na nowo. Każda z tych trzech książek jaką przeczytałam jest zupełnie inna, tak jakby pisało ją kilka różnych osób, co bardzo cenię, bo strasznie nie lubię, gdy pisarz ciągle na nowo opowiada tę samą historię, która...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest to jedna z lepszych książek, jaką przeczytałam w tym roku. Trudno zaliczyć ja do jakiegoś konkretnego gatunku, bo wyłamuje się wszelkim schematom. Mamy tu bowiem powieść z elementami horroru, antyutopii, aż wreszcie powieści katastroficznej czy wręcz apokaliptycznej. Ale mniejsza o to chociaż to bardzo ważne, kiedy pisarz potrafi połączyć ze sobą tak wiele gatunków. Dla mnie ta powieść, to przede wszystkim refleksja nad językiem, a właściwie nad narracją, którą narzuca mainstream. Otóż pewnego dnia z grobów zaczynają wychodzić trupy, z początku fakt ten budzi sensacje by wreszcie spowszednieć do momentu, kiedy okazuje się, że nie są to jakieś tam zwykłe zwłoki, ale nasze polskie narodowe zombie. Patriotyczny wynikający z zachowania umarlaków zostaje zauważony i zawłaszczony przez właściwe partie polityczne, bo trudno przepuścić okazję do okazania uczuć patriotycznych i nie wykorzystać zombie w charakterze dumy narodowej. Od tego momentu już niewiele dzieli do zdefiniowania kim jest prawdziwy Polak, który wyjątkową atencja darzy wybitnie zmarłych, Kościół, Papieża (tego Papieża) i troszczy się o życie nienarodzonych od zarodka począwszy (ale to już inna historia). Mamy tu też bardzo aktualne hasło: "Ziemia dla ziemniaków i dla Polaków", więc nic dziwnego, że kiedy budzą się do ponownego życia i wychodzą z Ziemi "tej ziemi", to nie ma siły polski musi być cały Świat.
Jacek Dehnel trafnie odzwierciedla klimat i zmieniające się nastroje na skutek rozwijającej się narodowej debaty (a jak inaczej?), gdzie najpierw komentatorzy nazywają rzeczy po imieniu, a wiec zombie, to zombie by następnie wywyższyć ich do rangi symbolu narodowego, a wówczas kończy się
normalność - dosłownie. Można powiedzieć, że ta powieść jest odzwierciedleniem współczesnego dyskursu i podobnie jak w życiu agresywny, zawłaszczający język jest skierowany przeciwko innym, to znaczy nie naszym, a to już mały krok do mniejszej czy większej apokalipsy. I co najważniejsze: powieść ta napisana pięknym językiem, bohaterowie to ludzie wrażliwi, empatyczni i uczynni, chociaż nie powiem wady różne swoje mają. Głównymi, właściwie najważniejszymi postaciami tej powieści to zombie, a pomimo to daje się wyczuć w tej powieści jakąś miękkość, która pozwala odciąć się czytelnikowi od makabrycznych wyobrażeń. Fabuła powieści osnuta jest wokół cytatu "Ale z naszymi umarłymi" wziętego z Marii Janion, która specjalizowała się w historii polskiego i europejskiego romantyzmu, zombiaki zaś to symbol tego smrodu, który roznosi się wokół martyrologicznej ideologii.

Jest to jedna z lepszych książek, jaką przeczytałam w tym roku. Trudno zaliczyć ja do jakiegoś konkretnego gatunku, bo wyłamuje się wszelkim schematom. Mamy tu bowiem powieść z elementami horroru, antyutopii, aż wreszcie powieści katastroficznej czy wręcz apokaliptycznej. Ale mniejsza o to chociaż to bardzo ważne, kiedy pisarz potrafi połączyć ze sobą tak wiele gatunków....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Naprawdę nie spodziewałam się, że przez połowę książki będę kibicować dwóm gościom, którzy posługując się prymitywnymi narzędziami będą próbowali dokopać się w głąb ziemi w poszukiwaniu wody do wybudowania studni. A kopali bez przerwy, bo studniarz - mistrz w swoim fachu wyznaczył studnie w miejscu, które im głębiej, tym więcej dawało kamieni i gruzu zamiast wody. I jak tylko bohaterowie siadali pod gruszą nerwowo myślałam: kopcie, kopcie do jasnej cholery. I jak tylko skończyło się to studziane szaleństwo zaczęła się wariacja na temat Króla Edypa i Księgi Królewskiej Ferdousiego. W jednym z tych utworów syn zabija ojca, w drugim pod długiej walce ojciec syna. Pamuk, jak rzadko kto bardzo często w sposób wyraźny bez zbytniej symboliki odwołuje się do (będę górnolotna) tożsamości narodowej i tak jest tym razem. I tak przez pryzmat tych dwóch utworów jego bohater Cam poświęca prawie całe życie stara się odnaleźć odpowiedzi na relacje dwóch symbolicznych postaci ojca i syna. Pamuk tworzy tu pewnego rodzaju parabolę, bo w końcu te dwa historyczne utwory zazębiają się w taki sposób, że jeden z nich wywiera realny wpływ na życie głównego bohatera. I oczywiście mamy tu dużą dawkę tureckiej architektury i kultury zwłaszcza, ale tym razem dużo mniej Islamu, a szkoda.

Naprawdę nie spodziewałam się, że przez połowę książki będę kibicować dwóm gościom, którzy posługując się prymitywnymi narzędziami będą próbowali dokopać się w głąb ziemi w poszukiwaniu wody do wybudowania studni. A kopali bez przerwy, bo studniarz - mistrz w swoim fachu wyznaczył studnie w miejscu, które im głębiej, tym więcej dawało kamieni i gruzu zamiast wody. I jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Można powiedzieć, że Myrona Bolitara przeleciałam za jednym zamachem, w sumie to niewiele mogę powiedzieć poza tym, ze dobrze mi się ją czytało i niech tak pozostanie.

Można powiedzieć, że Myrona Bolitara przeleciałam za jednym zamachem, w sumie to niewiele mogę powiedzieć poza tym, ze dobrze mi się ją czytało i niech tak pozostanie.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Można powiedzieć, że Myrona Bolitara przeleciałam za jednym zamachem, w sumie to niewiele mogę powiedzieć poza tym, ze dobrze mi się ją czytało i niech tak pozostanie.

Można powiedzieć, że Myrona Bolitara przeleciałam za jednym zamachem, w sumie to niewiele mogę powiedzieć poza tym, ze dobrze mi się ją czytało i niech tak pozostanie.

Pokaż mimo to