-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2014-11-16
2014-03-08
To już trzecia część przygód Sherlocka Holmesa - najsłynniejszego detektywa na świecie. Nie znam osoby, która nigdy nie słyszała tego nazwiska, toż to prawie postać historyczna! Zaciekawiona detektywem postanowiłam w końcu poznać go... osobiście.
W niewielkim i cichym miasteczku Devonshire dochodzi do mrożącego krew w żyłach wydarzenia. Jeden ze spadkobierców rodu Baskervillów umiera w niewyjaśnionych okolicznościach na wrzosowisku. Prawdopodobnie przed czymś uciekał. Dookoła niego odkryto ślady łap. Czy należą one do bestii z mrocznej legendy, która wiele lat wcześniej grasowała na bagnach? Czy wszystkie te tajemnicze zdarzenia można wytłumaczyć rozumem, czy to już sprawka... czarnej magii? Czy Sherlock Holmes odkryje przyczyny śmierci Charlesa Baskervilla i odszuka ewentualnego mordercę?
"Być może nie świecisz jak słońce, ale potrafisz wyprowadzić z mroku. Niektórzy ludzie, sami pozbawieni geniuszu, posiadają niezwykłą moc budzenia go w innych. Chcę powiedzieć, drogi przyjacielu, że jestem ci bardzo zobowiązany."
Jeśli mam być szczera, po książki detektywistyczne nie sięgam, więc trzecia część przygód Sherlocka Holmesa była dla mnie pierwszym zetknięciem z tym gatunkiem. Już sam początek powieści mówi nam, że Holmes i Watson są ludźmi nietypowymi i inteligentnymi. Pokochałam tych bohaterów, uwielbiam spokój, lekki egoizm i talent dedukcji detektywa, za to Watson jest wiernym i szczerym przyjacielem. Razem tworzą naprawdę duet wszech czasów - tej dwójki nic chyba już nie zaskoczy.
Oczywiście nie rozwiązałam zagadki, niczego się nie domyśliłam, ani nawet nie weszłam na dobry trop. Widocznie nie potrafię patrząc na szczegóły odkryć nieodkrytego, jak nasz kochany Sherlock. Jak można być tak niesamowicie mądrym i tak spostrzegawczym! To niemożliwe! Niemożliwe! A jednak, wśród kłębków nitek i supełków Holmes doszedł do rozwiązania trudnej zagadki, jak zwykle.
Przygoda była ciekawa, trzymała w napięciu i nie nudziła. Zapiski Watsona, bo to on właśnie jest narratorem powieści, są przejrzyste i świetnie obrazują nam okolice tajemniczego Devonshire, dworu Baskervillów, mrocznej zbrodni, nieodkrytego wrzosowiska. Muszę jednak przyznać, że choć w książce nie ma zbędnych opisów i rozważań, to jednak czasem się zatrzymywałam i za żadne skarby nie mogłam tej powieści ruszyć dalej. Nie wiem dlaczego, może zmęczona byłam, jednak pojawiały się takie momenty, w których przygody Watsona i Sherlocka mnie nużyły. Powodem być może jest to, że przez jakiś czas nasz detektyw schodzi nieco ze sceny.
Mam nadzieję, że już niedługo dane mi będzie przeczytać kolejną część z serii opowiadającej o Sherlocku Holmesie (może w końcu zacznę od początku?), a tym czasem wspominać będę zbrodnię na wrzosowiskach. Może z czasem i ja posiądę umiejętność dochodzenia po pojedynczych nitkach do rozwiązania?
To już trzecia część przygód Sherlocka Holmesa - najsłynniejszego detektywa na świecie. Nie znam osoby, która nigdy nie słyszała tego nazwiska, toż to prawie postać historyczna! Zaciekawiona detektywem postanowiłam w końcu poznać go... osobiście.
W niewielkim i cichym miasteczku Devonshire dochodzi do mrożącego krew w żyłach wydarzenia. Jeden ze spadkobierców rodu...
2015-05-07
Z pewnością macie swoich ulubionych pisarzy. Z pewnością niejedna książka podbiła Wasze serca. Z pewnością czasem dalibyście wszystko, aby przeczytać nową powieść autora ukochanej książki. Tak było właśnie ze mną, Grantem i Gone. Seria była (i jest!) genialna, przeczytałam wszystkie tomy jeden po drugim, świat Kopuły, zamkniętych tam dzieciaków i dziwacznych mocy mnie oszołomił i wciągnął. BZRK jednak długo odpychało mnie od siebie opisem, bo... małe robociki, które mają zawładnąć światem? Serio? W końcu z pomocą przyszła mi promocja w Matrasie (dziewięć złotych za takie cudo?!) i znowu dałam się porwać.
A więc: "Pozwól, że opowiem ci o nano."
Nano to inny świat, niewidoczny gołym okiem, choć tak bliski. Nano to świat widoczny oczami biotów - mikroskopijnych istot buszujących po ludzkim organizmie. Tu, w naszym ciele, w mózgu, rozgrywają się walki, zostaje zmieniony sposób myślenia, poglądy i emocje. Tu walczą ze sobą fanatycy i szaleńcy. Jedni chcą opanować umysły największych przywódców świata, drudzy muszą ich powstrzymać.
Sadie i Noah (a może Plath i Keats?) zostają zwerbowani do drużyny BZRK. Muszą nauczyć się kierować swoimi biotami, tkać cudze myśli i... zabijać. Vincent prowadzi swoją prywatną walkę z Bug Manem, a bracia Armstrong, potworni bliźniacy syjamscy, planują w swoim azylu wysoko ponad głowami mieszkańców. Losy ich wszystkich, ciasno splecione, zdecydują o pokoju na świecie. Kto wygra?
Są tacy autorzy, których styl pisania rozpoznacie zawsze i wszędzie. Michael Grant zdecydowanie się do nich zalicza. BZRK przypomniało mi, dlaczego tak pochłonął mnie świat Gone. Nawał akcji, brutalny przelew krwi, ciągle coś się dzieje, coś odwraca naszą uwagę, coś każe nam zapomnieć o obowiązkach i innych zajęciach. Taki Gaiaphage mówiący "Czytaj, czytaj, czytaj...". Musicie wiedzieć, że zwykle coś takiego mnie nie bawi. No wiecie, latające kończyny, opisy wybuchających wnętrzności, czy walki między nanobotami i biotami. To nie w moim guście. No ale Grant tak zręcznie łączy ten przesyt akcji i ciągłej walki o przetrwanie z dokładnymi opisami bohaterów, ich problemów i rozterek, że w sumie nie idzie choć trochę nie polubić tej książki. Ona ma w sobie to coś.
"- Co ważniejsze: wolność czy szczęście? (...)- Nie możesz być szczęśliwy jeśli nie jesteś wolny."
Tematyka, która na początku mnie raczej nie zachęciła, potem mnie nawet zainteresowała. Autor przedstawia nam świat, w którym władze trzymają nieliczni, a mianowicie ci, którzy wiedzą, co to nanotechnologia. Przeciętni obywatele mogą nawet nie wiedzieć, że są zainfekowani - że po ich mózgu spacerują sobie oddziały nanobotów, łączące różne wspomnienia z odpowiednimi emocjami. I choć oczywiście BZRK nigdy nie dorówna poprzedniej serii Granta, to cieszę się, że mogłam znowu doznać tego natłoku zdarzeń. Mikroświat mnie zafascynował. Rzęsy, które wydają się wielkie jak drzewa, linie papilarne jak wydmy, siatkówka jak miliony nakładających się na siebie barw. Opisy ludzkiego ciała, z zupełnie innej perspektywy.
Bohaterowie są barwni i ciekawi, choć dialogi wydały mi się niesamowicie sztuczne. Sadie i Noah rzucali ciągle "głębokimi" tekstami (przerywanymi jedynie przekleństwami), które doprowadzały mnie do szaleństwa. Przeszkadzał mi też brak... empatii? Brutalność? Bezwzględność? Trochę za dużo tej krwi, trochę za dużo chamstwa. Żaden bohater nie miał zbyt rozbudowanego systemu wartości - liczyło się tylko zwycięstwo i zemsta. Smutne. Choć w sumie jak rewelacyjnie pasuje do tej powieści. Hmm...
"Zaskakujące ile może przekazać dwu sekundowe spojrzenie. Strach. Smutek. Żal. Poczucie porażki."
Właśnie - poziom brutalności może zaskakiwać. Delikatności tu raczej brakuje. Już pierwsze rozdziały fundują nam masakrę samolotu, zamkniętego w psychiatryku brata Noah i zabójstwo w makro. Przemoc, przemoc, przekleństwa, brutalność, krew, masakra i duuuużo akcji. Oto jak najprościej scharakteryzować BZRK. Do tego kilku barwnych bohaterów, ciekawy pomysł, zaskakująca końcówka i oto w pełni ukazuje nam się kolejne dzieło (dzieło?) Granta. Nie dorasta do pięt jego poprzedniej serii (tak, tak, będę to ciągle podkreślać), ale i tak warto przeczytać i się trochę rozerwać. Rozluźnić. Odmóżdżyć. Z niecierpliwością będę czekać na kolejną część.
http://zaczarrowana.blogspot.com/2015/05/nano-czyli-co-najpewniej-bawi-sie-teraz.html
Z pewnością macie swoich ulubionych pisarzy. Z pewnością niejedna książka podbiła Wasze serca. Z pewnością czasem dalibyście wszystko, aby przeczytać nową powieść autora ukochanej książki. Tak było właśnie ze mną, Grantem i Gone. Seria była (i jest!) genialna, przeczytałam wszystkie tomy jeden po drugim, świat Kopuły, zamkniętych tam dzieciaków i dziwacznych mocy mnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-06-02
Życie człowieka jest jedną, wielką, niezrozumiałą zagadką, w której wszystko może zmienić się szybko niczym w kalejdoskopie. To pasmo niekończących się zakrętów i nowości. Co (a może kto?) sprawia, że nasze życie jest takie zaplątane i nieprzewidywalne? Kto (a może co?) podtyka nam pod nos nowe wyzwania, stawia przed nowymi ludźmi i decyduje o tym, co będzie z nami dalej? Czyżby to grecka bogini przeznaczenia, Ananke, bawiła się z nami w kotka i myszkę, rozkoszując się widokiem naszych często bezowocnych starań?
Wydaje się, że Jagoda ma wszystko, co jest potrzebne do szczęścia licealistce. Wspaniałych rodziców, brata, z którym rewelacyjnie się dogaduje, przyjaciółkę, bystry umysł i pomysł na życie. W dodatku na horyzoncie majaczy gdzieś ON, ten jedyny, ten idealny, z którym Jagoda czuje się jak w bajce. Jednak jako że nie może być zbyt cukierkowo, do gry wkracza Ananke, mieszając w życiu naszej głównej bohaterki.
"Inna? Ja też myślę o sobie, że jestem inna. Każdy tak uważa. To może znaczyć milion różnych rzeczy. Dziś wszyscy uważają się za absolutnie niepowtarzalnych."
Kiedy dowiedziałam się o nowej powieści Ewy Nowak - w dodatku nie należącej do serii miętowej - wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Okładka, która tak bardzo przypomina tę bransoletkową (moja kochana, najlepsza Bransoletka!), jedynie podsyciła moją ciekawość. Nawiedziły mnie pytania... Czy Moja Ananke okaże się choć w połowie tak dobra, jak wspomniana Bransoletka? Czy po moich niezbyt miłych spotkaniach z Ogonem kici, Moim Adamem czy z takim średnim Nie do pary tej autorki, mogę spodziewać się błyskotliwej, wciągającej i szczerej lektury pełnej życiowych wskazówek? Czy po raz kolejny będę mogła utożsamić się z bohaterami?
Jak zwykle pierwsze, co uderzyło mnie podczas lektury napisanej przez panią Nowak, było to, jak wiele wspólnych cech mamy z Jagodą! Ta sama niepewność siebie, ta myśl, że nie warto ryzykować, że lepiej pozostać gdzieś z boku. To samo późniejsze poczucie winy, że jednak trzeba było się odezwać, coś zrobić, zadziałać. Nic więc dziwnego, że od razu poczułam do głównej bohaterki sympatię, jakiś rodzaj więzi. Często zgadzałyśmy się ze sobą, miałyśmy podobne przemyślenia na różne tematy. Polubiłam ją za jej inteligencję i za to, że próbowała być jak najlepszym człowiekiem, chciała zrozumieć otaczający ją świat, ludzi. W końcu ktoś, kto myśli o fachu psychiatry i sam był wychowywany przez rodziców-psychologów, musi zgłębiać naturę człowieka. Sprytny fortel, pani Ewo, bardzo sprytny...
"Całodobowy telefon był cały czas zajęty. Nie wiem, jakie ludzie mogli mieć problemy akurat wtedy, gdy ja miałam ważną sprawę."
Odnoszę wrażenie, że w każdym nastolatku mieszczą się dwie kontrastujące ze sobą natury. Jedna z nich pragnie się przystosować, wbić w towarzystwo, niczym się nie wyróżniać, zobaczyć, że w gruncie rzeczy ma takie same rozterki, problemy, wątpliwości i nawyki, jak większość ludzi. Druga za to chce być i n n a, niepowtarzalna, wyjątkowa, zaskakująca i niezwykła, chce, aby ją zapamiętano, zwrócono na nią uwagę. Ja też tak mam, a pani Nowak zdaje się to rozumieć. Pokazuje nam, zbuntowanej, niepewnej, zagubionej młodzieży, że nie jesteśmy sami w swoich nastoletni dylematach. Że tak naprawdę wszyscy jesteśmy do siebie podobni, stykamy się codziennie z tą samą rzeczywistością, dotykamy podobnych problemów. Nie jesteśmy inni. Ale mimo to różnimy się od siebie. Choć brzmi to dziwacznie i absurdalnie - jesteśmy całkiem przeciętni, będąc równocześnie całkiem odmiennymi. Nasz zestaw zalet, wad, umiejętności, temperamentu i cech jest niepowtarzalny. Co nie znaczy, że jesteśmy wyjątkowymi pępkami świata, którymi wszyscy wkoło muszą się przejmować.
Ewa Nowak mówi jednak w swojej historii o wiele więcej. Rzuca radami i złotymi myślami na lewo i prawo, nie bawiąc się równocześnie w górnolotności i mdłe kazania, za co ją uwielbiam. Całość jest naturalna, codzienna, czytelnik nie odnosi wrażenia, że coś na siłę mu się wciska - nie ma tu moralizatorstwa. Tylko nastolatka, taka jak my, ze swoimi małymi-wielkimi problemami.
"Mogłam mieć gorsze życie, bo wtedy ludzie by mi współczuli, użalali się nade mną. Byłabym bohaterką tragiczną, a ludzie kochają tragedie, interesuje ich nieszczęście. Niby wszyscy pragną szczęścia, a szczęście ich tak naprawdę nie obchodzi. Szczęście to dla nich tandeta. Dlaczego?"
Bohaterowie, przesłanie - wszystko spoko. Niestety Moja Ananke ma inną, dużą wadę. Kuleje fabuła. Akcja nie tyle się wlecze, jak jest o niczym. Nie wiadomo, do czego to wszystko zmierza. To taka plątanina różnych wątków, które owszem, są ciekawe, ale nie tworzą razem niczego oryginalnego czy zaskakującego. Ta powieść nie zapada w pamięć, nie wciąga. Nie zarzuca na czytelnika sieci, nie zniewala go, nie powoduje zaskoczenia czy innych emocji - ona tak po prostu jest.
Cóż, trochę smutno mi, że Moja Ananke nie okazała się dziełem geniuszu tak jak Bransoletka. Mimo to w dalszym ciągu podziwiam Ewę Nowak za jej umiejętność wkraczania w nastoletni świat, opisywania tego, co wydaje nam się okropnie zagmatwane i niejasne w sposób prosty, przejrzysty i przemawiający do młodzieży. Uwielbiam bohaterów, którzy są wielowymiarowi i barwni, choć tak bardzo codzienni - Ignacego, Kolorową Katarzynę (choć ta pojawia się przecież tylko na momencik), a nawet Rafała i Justynę, którzy pokazali się nam przede wszystkim od swoich negatywnych stron. Moja Ananke to powieść warta uwagi, to powieść błyskotliwa, naturalna i prawdziwa, z której każda nastolatka i każdy nastolatek będzie w stanie wynieść coś dla siebie.
"-Zgadzam się, w życiu trzeba spróbować wszystkiego - rzuciłam banałem.
-Jasne. Tylko że dla większości ludzi to jest wóda i narkotyki, a nie czytanie poezji i olimpiada z fizyki, a ja chcę naprawdę spróbować wszystkiego."
http://zaczarrowana.blogspot.com/2016/06/psoty-ananke-greckiej-bogini.html
Życie człowieka jest jedną, wielką, niezrozumiałą zagadką, w której wszystko może zmienić się szybko niczym w kalejdoskopie. To pasmo niekończących się zakrętów i nowości. Co (a może kto?) sprawia, że nasze życie jest takie zaplątane i nieprzewidywalne? Kto (a może co?) podtyka nam pod nos nowe wyzwania, stawia przed nowymi ludźmi i decyduje o tym, co będzie z nami dalej?...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-29
http://zaczarrowana.blogspot.com/2016/01/o-ludziach-nie-znajacych-sonca-i.html
Ludzie wysyłają w przestrzeń kosmiczną statek, "Błogosławionego", którego celem jest zaludnienie nowej planety - Centauri Ziemi. Poza załogą na statku znajdują się także uśpieni na trzystuletnią podróż naukowcy i wojskowi, niezbędni podczas lądowania i urządzania życia na nowej planecie. Po Pladze, która miała miejsce setki lat od startu "Błogosławionego" i w której zginęła niemal cała populacja statku, zostaje wprowadzony system Starszych i Najstarszych, czyli przywódców, którzy mają sprawować rządy nad Żywicielami i innymi pasażerami, dbać o porządek i ład oraz prawidłowe funkcjonowanie "Błogosławionego".
Amy jest zbędna dla misji, a na statku kosmicznym znalazła się tylko ze względu na swoich rodziców. Nagle, po długoletniej hibernacji, zostaje brutalnie zbudzona. Cudem udaje się jej uniknąć śmierci. Siedemnastolatka, która doznała życia na Sol-Ziemi, nie może pogodzić się z dziwacznym zachowaniem mieszkańców "Błogosławionego", sztucznym niebem, deszczem i wszechobecnymi ścianami z metalu. Nie może zrozumieć zasad rządzących statkiem. Do tego dochodzi do morderstw wśród zamrożonych i dziewczyna boi się, że ktoś chce zabić jej rodziców...
"Nie jest przywódcą ten, kto zmusza ludzi, by czynili go silniejszym, lecz ten, kto z chęcią odda część wł a s n e j siły, aby ci ludzie mogli stanąć na własnych nogach."
Promocje potrafią skłonić człowieka do niewytłumaczalnych czynów. Tym bardziej, jeśli są to promocje książkowe. Gdy w pewnym supermarkecie zobaczyłam stoisko z napisem: "Książki za 10 zł", nie mogłam nie zatrzymać się na chwileczkę w poszukiwaniu czegoś ciekawego. W końcu wyszperałam taką oto różowo-fioletową okładkę w jasne punkty, mające najpewniej przedstawiać gwiazdy i ze świecącym się srebrzyście napisem W otchłani. Raz kozie śmierć, pomyślałam i wzięłam. Czytać zaczęłam jednak dopiero kilka miesięcy później.
Pierwsze strony nie należały do najprzyjemniejszych - opisy wciskania rurek do gardła, wstrzykiwaniu do żył jakiś niezidentyfikowanych substancji... Jakiś horror dla osoby, która ma wstręt przed wbijaniem czegokolwiek komukolwiek w skórę i która odwraca wzrok od telewizora nawet wtedy, gdy pielęgniarka robi pacjentowi szczepionkę. Gdy jednak pierwszy rozdział minął, a wraz z nim te makabryczne sceny, oczywiście związane z hibernacją, mogłam się w końcu odprężyć i czytać dalej o świecie, w którym ludziom brakuje ludzkich uczuć, a Ziemia, którą znamy, najprawdopodobniej już nie istnieje.
Trochę krążę, omijam i robię uniki, pisząc tę recenzję, ale nie wiem, od czego zacząć. Wbrew moim początkowym oczekiwaniom ta książka okazała się... naprawdę dobra. I to nie ze względu na romans (którego notabene niemal w ogóle tu nie było), czy towarzyszące przy lekturze emocje. Zaskoczyły mnie umiejętności autorki, łatwość, z jaką przemieszcza się po tej dziwacznej rzeczywistości, dokładność stworzonego przez nią świata. Mogłam sobie bez problemu wyobrazić, jak wygląda życie na "Błogosławionym", potrafiłam zrozumieć zasady, które na nim panują. A to wszystko dzięki temu, że Beth Revis skupiła się głównie na budowaniu w naszych głowach obrazu statku kosmicznego podążającego w stronę Centauri-Ziemi. Nie rezygnując przy tym z historii naszych głównych bohaterów - Amy i Starszego.
Nie łudźcie się jednak, że to historia miłosna gra tu pierwsze skrzypce. Prawda jest taka, że, jak już wspomniałam, romans jest tu nikły. Owszem, autorka opisuje wewnętrzne przeżycia bohaterów, ale Amy jest zbyt zajęta myślą o swoich rodzicach i o sytuacji, w jakiej się znalazła, aby sobie jeszcze głowę zawracać jakimś Starszym, a ten z kolei niedługo ma zostać przywódcą i cały jego światopogląd pada pod naporem nowych zdarzeń. Nie myślicie, że to by było nieco dziwne, gdyby się jeszcze w takich okolicznościach całowali po kątach? Oczywiście niemal całkowita rezygnacja z wątki miłosnego bardzo mi się podobała i pozytywnie zaskoczyła. Patrząc na okładkę można odnieść co do treści powieści mylne wrażenie.
"Przywódca nie tworzy pionków - tworzy ludzi."
Skoro było już o bohaterach, pociągnę ten wątek. Książka pisana jest z dwóch perspektyw - jak można się tego domyślać narratorami są więc Amy i Starszy. Amy to taka zwyczajna dziewczyna, w sumie nic jej z tłumu nie wyróżnia. No, ok, na "Błogosławionym" uchodzi za wybryk natury, ale w normalnym świecie to nikt szczególny. Ani jej nie polubiłam, ani nie znielubiłam, była mi idealnie obojętna. Podobnie zresztą ze Starszym - choć ten nieco mnie momentami irytował, ale mu wybaczam, bo w takim toksycznym środowisku też bym wariowała. Najbarwniejszą postacią książki zdecydowanie zostaje Najstarszy, przywódca-dyktator. Obrońca ludu i wszystkich brudnych sekretów kryjących się na pokładzie statku. Postać, której nie można nie oceniać - czy postępuje dobrze, czy źle, czy tak trzeba? Czy to jedyne słuszne rozwiązanie? Poza nim chyba żaden bohater nie zachwyca charakterem. Ale przecież nie o to tutaj chodzi.
Poza opisem nowej rzeczywistości, a także dylematów głównych bohaterów, warto wspomnieć o jeszcze jedynym elemencie kształtującym W otchłani. O swoistym wątkiem kryminalnym. Tajemnicy morderca, otwierający komory z zamrożonymi w nich ludźmi. Kim jest? Jaki jest jego cel? W trakcie czytania szybko domyśliłam się, jaka jest odpowiedź na pytanie nr 1 (choć kilka kwestii do końca zostało dla mnie tajemnicą). Z drugim pytaniem miałam więcej problemów, w końcu jednak odpowiedź okazała się całkiem banalna. Dla mojej skromnej osoby ten wątek był najmniej ciekawy, bardziej interesowały mnie tajemnice "Błogosławionego", sposób jego działania. Wydaje mi się, że podobne podejście miała Beth Revis, bowiem to wyszło jej znakomicie!
Myślę, że mogłabym jeszcze dużo o tej książce napisać, ale recenzja i tak rozciągnęła się niebezpiecznie, więc przystępuję do podsumowania. Książka pozytywnie mnie zaskoczyła i choć akcja nie była porywająca, przyjemnie spędziłam z nią czas. Autorka zaskoczyła mnie świetnie skonstruowanym, przemyślanym w każdym calu światem, a także idealnie wyważonym językiem - nakrapianym szczyptą emocji, rzeczowym i kształtnym, jeśli rozmiecie, co mam na myśli. W otchłani zdołało mnie zszokować, a na początku nawet wywołać dreszcz. Chętnie sięgnęłabym po drugą część, Milion słońc, aby dowiedzieć się, jak potoczyły się dalej losy pasażerów "Błogosławionego"...
http://zaczarrowana.blogspot.com/2016/01/o-ludziach-nie-znajacych-sonca-i.html
Ludzie wysyłają w przestrzeń kosmiczną statek, "Błogosławionego", którego celem jest zaludnienie nowej planety - Centauri Ziemi. Poza załogą na statku znajdują się także uśpieni na trzystuletnią podróż naukowcy i wojskowi, niezbędni podczas lądowania i urządzania życia na nowej planecie. Po...
2016-09-01
Marlena trzyma wewnątrz siebie Demona. (A może nawet cały ich wór.) To wszystkie negatywne uczucia, poczucie winy, smutek, ból, zazdrość, niechęć i złość, które ciągle wyłażą niechciane na zewnątrz. Marlena jest sierotą i zdaje się, jakby wciąż żyła tylko tym, choć straciła rodziców gdy była jeszcze dzieckiem. Poza tym ma kochającego dziadka i wujków, do których jeździ co roku na wakacje, do Kanady. Nie powinno być więc tak źle. A jednak dziewczyna często nie może poradzić sobie z własnymi uczuciami i emocjami, wpadając ciągle w podły nastrój i ukrywając łzy między oparami szczypiącej w oczy cebuli.
Czy życie nastolatki musi być ciągłym pasmem błędów, trudnych decyzji i zmiennych miłostek? Czemu ciągle wydaje nam się, że mamy wyjątkowe problemy i wyjątkowego pecha? Gdzie w tym wszystkim drugi człowiek? Dlaczego tak trudno pogodzić się ze stratą i zacząć nowe życie? Czemu zamiast działać - użalamy się nad sobą? Jak przestać patrzeć na świat przez pryzmat własnych doświadczeń? I dlaczego jesteśmy takimi egoistami...?
"...życie to ciągłość. Pozornie wydaje się, że można je podzielić na odcinki - na przykład związane z miejscami, w których przebywasz. Tymczasem nawet jeśli odjedziesz osiem tysięcy kilometrów od domu, całe swoje życie zabierasz ze sobą. Możesz mieć tylko bagaż podręczny, ale w głowie zostają ciężkie walizy z całą przeszłością."
Mam dosyć gadaniny o tym jak bardzo lubiłam Ewę Nowak dawniej i jak bardzo zawodzi mnie teraz. Z każdą kolejną jej książką moja mina coraz widoczniej zdradza moje zniecierpliwienie, frustrację i rozczarowanie. Naprawdę chciałabym powiedzieć, że Błahostka i kamyk to zmieniły. Że znów poczułam klimat Bardzo białej wrony, Bransoletki czy Diupy. Ale mimo wielu zalet najnowszej powieści autorki, kręcę nosem, bo ciągle coś mnie uwierało, nie pasowało. Coś było nie tak. Historia Marleny po prostu mnie do siebie nie przekonała.
Niby rozumiem, o co pani Nowak chodziło. Widać, ze chciała stworzyć opowieść jak najbardziej naturalną, niewymuszoną, współczesną i codzienną. Szczerą. Ale w efekcie czytelnik dostaje książkę bez konkretnego motywu przewodniego, rozciapcianą jak herbatniki wsadzone do gorącej herbaty, która kończy się nijak, nie pobudza w nas żadnych większych emocji czy szybszego bicia serca. Taka sobie herbatka (jeśli już uczepiłam się naparów), trochę niedosłodzona, zwykła, czarna, o której wypiciu nie będzie pamiętać się już dwa dni później. Błahostka i kamyk to powieść po prostu do bólu przeciętna.
"Ja w ogóle niczego nie słucham, o ile nie muszę.
- Dlaczego? Muzyka jest przecież taka ważna.
- Nie dla mnie. Ja żyję w świecie ciszy. Wystarczy mi widok słońca, gwiazd, księżyca, szum wiatru i krwi pulsującej w moich żyłach."
Z początku bardzo polubiłam główną bohaterkę. Podobało mi się to, że nie chcąc krzywdzić dziadka, Marlena kroiła cebulę, aby w oczy nie rzuciły się jej łzy. I to, że podobnie jak ja nie interesowała się muzyką. A nawet jej cięty język i specyficzne poczucie humoru przypadło mi do gustu. Niestety później było coraz gorzej. Myśląca tylko o sobie i o swoim nieszczęściu egoistka krzywdząca wszystkich, bo ma do tego prawo (czytaj: brak rodziców jej na to pozwala), która wzdycha do każdego poznanego chłopaka i wiąże się z kimś, do kogo nawet nic nie czuje, śmiejąca się z czyichś problemów, ale wciąż roztkliwiająca się nad swoimi, bez ambicji i zainteresowań płaczka z dziwną tendencją do przyczepiania się do obcych kobiet. Nie do polubienia.
Z resztą wcale nie było lepiej. Brakło mi w tej książce wyrazistych bohaterów, których bardzo sobie cenię. Wróćmy jednak do Marleny i jej irytującej skłonności do wywyższania swoim problemów nad problemy innych. Jest jeden plus tej jakże denerwującej wady. Autorka poprzez Marlenę pokazał nam, czytelnikom - młodym ludziom, że wcale nie jesteśmy wyjątkowi w naszych utrapieniach (stosowny cytat znajdziecie niżej). Że nie można zagłębiać się we własnych problemach, zapominając, że inni ludzie też je miewają (naprawdę!). Nie można też mówić: ja mam od niego gorzej, moje przeżycia są bardziej traumatyczne, jego kłopoty to błahostki - to ja mam prawdziwy, uwierający kamień w bucie. Nie on. Nie drugi człowiek. JA. To było naprawdę pouczające i wartościowe, dało mi sporo do myślenia.
"Gadamy o innych ludziach, ale kiedy się dowiadujemy, że ktoś tak widzi nasze życie, to nas oburza, bo przecież jesteśmy wyjątkowi i mamy wyjątkowe problemy. Przestań się więc nadymać jak przedszkolak. Jasne, że każdy lubi, żeby jego historię opowiedzieć sentymentalnie i z szacunkiem, bo każdy uważa, że jego historia jest wyjątkowa. I jest, ale jest też banalna."
Kiedy już szczodrze sypnęłam krytyką, skupię się na plusach najnowszej powieści Ewy Nowak, bo przecież ich tu nie brakowało. Po pierwsze (poza oczywiście wspomnianym już przeze mnie motywem wyjątkowości naszych problemów) - książkę czyta się w zaskakująco szybkim tempie. Mnie lektura zajęła niecałe dwa dni i muszę szczerze przyznać, że ani przez chwilę się nie nudziłam. Błahostka i kamyk to lekka, wciągająca powieść dla młodzieży, z której można wiele dobrego wyciągnąć (choć osobiście nie we wszystkich sprawach się z panią Nowak zgadzałam, ale nie będę o tym przynudzać). Spójrzcie chociaż na te cudowniaste cytaty! W każdej książce tej autorki znajduję podobne perełki.
Błyskawicznemu czytaniu powieści pomaga również niewielka jej objętość i krótkie rozdziały. Książka się nie dłuży i można podczytywać ją w chwilach wolnych od obowiązków czy jakichś czynności. W autobusie, na dobranoc, w przerwie od sprzątania i robienia pracy domowej, rano i w południe. Lekka, przyjemna, wciągająca. Choć nie wybitna i nieszczególnie poruszająca, to jednak dobra i warta przeczytania.
http://zaczarrowana.blogspot.com/2016/09/ciekawe-czy-w-naszym-wieku-sa-w-ogole.html
Marlena trzyma wewnątrz siebie Demona. (A może nawet cały ich wór.) To wszystkie negatywne uczucia, poczucie winy, smutek, ból, zazdrość, niechęć i złość, które ciągle wyłażą niechciane na zewnątrz. Marlena jest sierotą i zdaje się, jakby wciąż żyła tylko tym, choć straciła rodziców gdy była jeszcze dzieckiem. Poza tym ma kochającego dziadka i wujków, do których jeździ co...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-12
"- Nie mieliśmy zamiaru odsyłać pani do Evin. Ale nie chciała pani skorzystać z propozycji współpracy, więc nie mamy wyboru. (...)
- Ale ja mówię prawdę, proszę mi uwierzyć! - błagałam.
- Nie chciała pani współpracować - powiedział spokojnie.
- Co to znaczy "współpracować"?
- To znaczy "przyznać się".
- Przyznać d o c z e g o?
- Do wykorzystywania książki jako przykrywki do szpiegowania w Iranie na rzecz CIA."
Roxana Saberi, trzydziestoletnia amerykańska dziennikarka pracująca w Iranie od sześciu lat, zostaje brutalnie zatrzymana w swoim domu pod zarzutem szpiegostwa. Śledczy nie dają jej szans na jakąkolwiek obronę. W Evin, więzieniu słynącym z tortur i niesprawiedliwości, Roxana jest zmuszana do fałszywych zeznań pod groźbą długoletniego pobytu w więzieniu a nawet wyroku śmierci. Dziennikarka musi zdecydować - czy mówić prawdę i żyć w niewoli, czy kłamać i wyjść na wolność.
Po stronie Roxany bezpodstawnie przetrzymywanej przez władze irańskie, stają dziennikarze i politycy z całego świata. Tysiące ludzi poruszonych jej sytuacją protestuje i ogłasza strajki. Zaczyna się walka o wolność. W swojej książce, napisanej już po uwolnieniu, dziennikarka pokazuje wady systemu Islamskiej Republiki Iranu, przedstawia historię innych więźniów politycznych, którzy w taki czy inny sposób narazili się władzy. Ilustruje nam Iran z różnych stron, pokazuje wady i zalety, kulturę, politykę i kontrasty, które rządzą tym państwem. To opowieść z pierwszej ręki, opowieść dziennikarki, która przeżyła koszmar więzienia w Evin tylko dlatego, że chciała pisać o Iranie.
"(...) wszystkim nam w życiu zdarza się trafiać do naszych własnych więzień, a najpewniejszą, choć i najtrudniejszą drogą do wolności jest zawsze trzymanie się swoich zasad i przekonań."
Książka z początku jakoś mnie nie zainteresowała. Rzadko sięgam po autobiografie, powieści dokumentalne, literaturę faktu czy pamiętniki. A jednak gdy przeczytałam dokładniej opis, stwierdziłam, że to może być coś ciekawego i w dodatku pouczającego. Moja wiedza na temat krajów islamskich, między innymi Iranu, jest dość znikoma, stwierdziłam więc, że warto by poczytać trochę na ten temat. Po relacji pani Saberi nie spodziewałam się żadnych fajerwerków ani porywającej lektury. Nie myślałam nawet, że książka może mi się tak spodobać.
W pewnym momencie nie mogłam się już oderwać od czytania. To, że tak wciągamy się w historię jest przede wszystkim zasługą autentyczności książki i faktu, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Od początku kibicowałam Roxanie i jej próbom wydostania się z więzienia. Autorka kreśli wyrazisty i fascynujący obraz kraju pochłoniętego konfliktami na tle politycznym, pokazuje nam sytuację innych więźniów i różnorodność poglądów ludzi mieszkających w Iranie. Jej relacja jest szczera, pełna emocji. Autorka nic przed nami nie ukrywa, opisuje wszystkie swoje rozterki i przemyślenia. Przed oczami tworzy nam się obraz nie tylko walki o wolność, ale także walki o własne sumienie, walki o prawdę.
Zadziwiające jest to, jak wiele ludzi wstawiło się za Roxaną. W bezinteresownym geście pomocy drugiemu człowiekowi, z czystej ludzkiej miłości organizowali strajki, wysyłali listy, tworzyli materiały do telewizji i gazet, podpisywali petycje i w inne różne sposoby pokazywali, że nawet jeśli świat wydaje się niesprawiedliwy, nigdy nie zabraknie na nim osób, które będą gotowe zmieniać go na lepsze. To także sprawia, że historia niewinnej dziennikarki jest tak piękna i często poruszająca. W podziękowaniach na końcu książki autorka wymienia wiele organizacji, nazwisk, stacji telewizyjnych i radiowych - rozpisuje się na kilka stron. Między światami to efekt pracy nie tylko samej Roxany, ale też wszystkich tych, którzy pomogli jej w czasie pobytu w Evin.
Podobała mi się także postawa Roxany. W całej tej niesprawiedliwości i absurdalności sytuacji, która ją spotkała, kobieta nie daje zapędzić się w nienawiść, czy złość. Stara się przebaczyć i zrozumieć swoich oprawców i w dalszym ciągu opisuje Iran jako kraj, który kocha i w którym ma swoje korzenie. Poza tym sama w sobie jest dość ciekawą postacią - córka Japonkai i Irańczyka, Miss Dakoty Północnej i jedna z dziesięciu finalistek Miss Ameryki...
Choć z początku książka nie wydawała mi się zbyt interesującą lekturą, z czasem naprawdę mi się spodobała. Myślę, że zacznę częściej sięgać po tego typu literaturę, choćby po to, aby poczytać o ludziach, którzy nie są tylko fikcją literacką, którzy żyli (lub żyją) naprawdę, o osobach z krwi i kości, o osobach, które chcą opowiedzieć swoją historię. Warto czytać relacje innych, aby bliżej poznać świat i różne środowiska. Osobiście gorącą zachęcam do lektury Między światami, jestem pewna, że powieść ta porwie każdego.
http://zaczarrowana.blogspot.com/2015/09/przedpremierowo-historia-pewnej-iransko.html
"- Nie mieliśmy zamiaru odsyłać pani do Evin. Ale nie chciała pani skorzystać z propozycji współpracy, więc nie mamy wyboru. (...)
- Ale ja mówię prawdę, proszę mi uwierzyć! - błagałam.
- Nie chciała pani współpracować - powiedział spokojnie.
- Co to znaczy "współpracować"?
- To znaczy "przyznać się".
- Przyznać d o c z e g o?
- Do wykorzystywania książki jako...
2015-06-15
Alek jest licealistą, który ma mnóstwo problemów - zarówno rodzinnych jak i miłosnych. Matce zależy tylko na opinii innych ludzi, więc syna od małego wychowuje na małego geniusza i dziecko idealne, tym samym go od siebie zniechęcając. Chłopak przy każdej nadarzającej się okazji próbuje zrobić na złość matce, a sam twierdzi, że nawet jej nie lubi (z wzajemnością). Uczuciową połową Alka szarpią za to sprzeczne emocje, bo co zrobić, gdy kocha się więcej niż jedną dziewczynę? I jak nie zaplątać się w stworzonej samodzielnie sieci kłamstw i niedomówień? Do tego wszystkiego dodajemy jeszcze służącą-nauczycielkę, szachowego mistrza, Tartaka, kilka nie zrobionych referatów z historii, przyjaciela z szerokim bagażem miłosnych doświadczeń i nieproszonego brata ojca. Czyż życie nie jest skomplikowane?
"Nie da się w życiu być zawsze porządnym człowiekiem, ale w miarę możliwości trzeba się postarać, żeby nie być bydlakiem."
Nie do pary to historia miłosnych rozterek Alka, historia spisana z męskiego punktu widzenia. W sumie to chyba moja pierwsza książka o nastolatkach opisana przez chłopaka. I chyba właśnie dlatego nie polubiliśmy się z głównym bohaterek - dziewczyna nie powinna wchodzić do głowy żadnego chłopaka, chyba że chce trafić do wariatkowa. Bo Alek to ś w i n i a!!! Skacze z kwiatka na kwiatek, nikim się nie przejmuje i robi wrażenie człowieka, który nie miewa poczucia winy. Kobieciarz. Oszust. Trochę nieogarnięty, niezdecydowany i niedojrzały. Gubi się, plączę i zarywa do kolejnych dziewczyn. Poza tym krytykant. Oczywiście siebie uważa za pana i władcę, ale inni? Ta jest niezbyt ładna, ciągle nadąsana, ten ma nie po kolei w głowie, tamta to puszczalska... Porównuje. No, ta jest urocza, słodka i jej na mnie zależy, ale jest nudna i przewrażliwiona, za to tamta jest agresywna, błyskotliwa, ale szalona. Którą wybrać? A może by tak, kochany Alku, po prostu być singlem, jak żadna dziewczyna ci nie pasuje?
Tak czy owak pani Nowak znowu TO robi. Czym jest owe TO? Znów pokazuje prawdziwy, realny, szczery świat nastolatków z ich punktu widzenia. Całkiem subiektywny, a jednak ukazujący problemy, rozterki, wady i zalety młodzieży. Żaden bohater nie jest święty. A to znaczy, że wszyscy popełniają błędy. W dodatku nie brak im zarówno negatywnych jak i pozytywnych cech charakteru. Słowem - Ewa Nowak tworzy pełnowymiarowe postacie, żywe, które mogłyby równie dobrze wyjść z kart powieści i stanąć przed nami. Niektórych, jak Alka, możemy znienawidzić, a innych polubić (w moim przypadku było to tylko "tolerowanie", ale i tak się zdarza). Jednak przede wszystkim - możemy ich zrozumieć, wczuć się w ich sytuację. Na tym skupia się autorka i za to ją podziwiam.
"Gdyby nie dziewczyny, gatunek homo sapiens dawno by wyginął. Ten kto powiedział, że to słaba płeć, nie miał o niej pojęcia. Żaden facet nie może się równać z dobrodusznością, kreatywnością i miłością z dziewczyną. Wszystko im zawdzięczamy. Wszystko!"
Mimo że główny bohater jest naprawdę niezwykle irytujący, czytanie tej historii z jego punktu widzenia było niezwykle ciekawe. Tym bardziej, że nasze poglądy diametralnie się od siebie różnią. Czytając, niemal widziałam Alka pochylonego nad klawiaturą piszącego swoją opowieść. I to jaką opowieść! Pełną dziwacznych zdarzeń, nieprzewidywalnych zwrotów akcji, poplątaną, zaplątaną i zabawną. Książkę czyta się bardzo przyjemnie i lekko, a kolejne perypetie chłopaka z czasem przestały mnie dnerwować, a tylko wywoływały uśmiech. Jednej zalety nie można Alkowi odmówić - jest bezpośredni i szczery (oczywiście jedynie w swoich zeznaniach, bo kłamstewek trochę się mu na koncie uzbierało. Nic dziwnego, skoro zarywa do co drugiej dziewczyny...).
Nie do pary nie jest powieścią niezwykłą, łapiącą za serducho, nie jest bardzo odkrywcza ani porywająca, ale to lekka historia, która z pewnością pokaże Wam bliżej świat nastolatków. Nie jest to może najlepsza książka pani Nowak, ale nie czuję się oszukana czy zawiedziona. W moim rankingu dalej króluje Krzywe 10, Bardzo biała wrona i Bransoletka (gorąco Wam te powieści polecam, bo są rewelacyjne!), ale najnowsza pozycja autorki wcale nie odstaje poziomem. To dalej ten sam bezkonkurencyjny styl, te same nastoletnie dylematy, szczera historia i wciągająca fabuła. Nie mówiąc już o przepięknej okładce (wydanie jest naprawdę świetne, a na żywo wygląda jeszcze lepiej). Czy polecam? Oczywiście! I niedługo lecę do biblioteki, bo mam ochotę na więcej książek pani Nowak.
http://zaczarrowana.blogspot.com/2015/06/nastoletnie-miostki-okiem-pci-brzydszej.html
Alek jest licealistą, który ma mnóstwo problemów - zarówno rodzinnych jak i miłosnych. Matce zależy tylko na opinii innych ludzi, więc syna od małego wychowuje na małego geniusza i dziecko idealne, tym samym go od siebie zniechęcając. Chłopak przy każdej nadarzającej się okazji próbuje zrobić na złość matce, a sam twierdzi, że nawet jej nie lubi (z wzajemnością). Uczuciową...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-16
http://zaczarrowana.blogspot.com/2015/01/czyli-da-sie-oszukac-matta-hidalfa.html
Matt Hidalf - sprytny, okrutny i genialny jedenastolatek, ze zbyt wysokim mniemaniu o sobie, egoista, lubi być w centrum uwagi, kocha się w podstępach i intrygach. Poza tym często "negocjuje", szantażuje i nie cofnie się przed niczym, aby dojść do wyznaczonego celu. Ożenił króla z bezzębną wiedźmą, dostał się do Akademii Elity, najzwyczajniej w świecie oszukując.
Teraz jednak reputacja najsłynniejszego chłopca w królestwie stanie pod znakiem zapytania. Pan Hidalf i Wielki Myśliciel, król, starają się o upokorzenie młodego Hidalfa. Czy niepełnoletni może się ożenić?
W tym czasie w Akademii dzieje się coraz gorzej. Ktoś rzuca na szkołę klątwę cierni, a wieżę doktora Suponta, zawsze otwartej dla każdego, pilnują Czarne Serca.
Czy bracia Estaff próbują wtargnąć do Elity?
I jaką rolę tym wszystkim odegra Matt?
"Król, zrobił krótką pauzę i oświadczył stanowczo:
-(...)Teraz to ja mam zaszczyt ogłosić twój ślub. Ślub, który odbędzie się za siedem dni w zamku. Ślub, którego nikt nie zapomni. Ślub, dzięki któremu na pewno przejdziesz do legendy..."
Pierwsza część przygód zwariowanego Matta Hidalfa - "Błyskawica Widmo" - naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła. Świetnie się bawiłam, pochłonęłam powieść w kilka dni i żałowałam, że już nie jestem dzieckiem. Cieszę się, że mogłam sięgnąć po drugi tom serii, który, muszę przyznać, był tak samo ciekawy i wciągający.
Autor lubi trzymać czytelników w napięciu. Robi uniki, zakręty, zwodzi nas, wszystko, abyśmy nie wpadli na rozwiązanie. Kto jest zdrajcą przebywającym między murami szkoły? Kto uczestniczył w rzucaniu klątwy cierni? Kto przebywa w chronionej wieży? Akcja nie zatrzymuje się nawet na chwilę, poznajemy ciągle nowe fakty, jesteśmy świadkami coraz to nowszych przygód Matta i jego przyjaciół. Tą powieść się pochłania, wciąga od samego początku, ani się nie obejrzałam, a czytałam już ostatnią stronę.
Christope Mauri nie bawi się w rozległe opisy, co można brać na plus lub minus. Wiadomo, że "Matt Hidalf" przeznaczony jest dla młodych czytelników (a dzieci lubią akcję, a nie nudne opisy), więc poznając kolejne etapy przygód Hidalfa nie powinni zasypiać. Jednak osobiście nie pogardziłabym garścią epitetów, porównań i opisów Królestwa, którego nie mogłam sobie do końca wyobrazić.
Na pochwałę zasługują za to bohaterowie, którzy są różnorodni, interesujący i barwni. Egoistyczny, dbający jedynie o swoje interesy Matt, nieco zarozumiały Romeo, czy ambitny Pierre - nie da się ich nie polubić, choć główny bohater nie zachwyca ilością zacnych uczynków. Mimo to autor z góry pokazuje nam, że popełnia błędy, tak jak każdy z nas, wprost przedstawia nam wady każdej postaci i to jest dobre.
Chciało by się powiedzieć, że to f a j n a powieść. Bo taka jest w istocie. Można się przy niej pośmiać, pobawić, zapomnieć na chwilę o tym, że nie jesteśmy już dziećmi. Idealna lektura na smutne wieczorki, czy na czas, kiedy nie mamy ochoty poznawać grubaśnych historii Anny Kareniny, Don Kichota, czy "Przeminęło z wiatrem". A młodzi czytelnicy? Będą zachwyceni! ^^
http://zaczarrowana.blogspot.com/2015/01/czyli-da-sie-oszukac-matta-hidalfa.html
Matt Hidalf - sprytny, okrutny i genialny jedenastolatek, ze zbyt wysokim mniemaniu o sobie, egoista, lubi być w centrum uwagi, kocha się w podstępach i intrygach. Poza tym często "negocjuje", szantażuje i nie cofnie się przed niczym, aby dojść do wyznaczonego celu. Ożenił króla z bezzębną...
2014-11-14
http://zaczarrowana.blogspot.com/2014/11/matt-hidalf-drugim-harrym-potterem.html
http://zaczarrowana.blogspot.com/2014/11/matt-hidalf-drugim-harrym-potterem.html
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-02
2017-08-09
Myślę, że uczucie ciekawości wzbudzone intrygującą okładką czy opisem nie jest obce żadnemu książkoholikowi. Zrozumiecie więc, że spotykając na swej drodze Zabójczą podświadomość, pomyślałam - to może być niezłe. Lubię kryminały, lubię poszukiwanie seryjnych morderców, lubię klimat przepełniony grozą i niepewnością. Do powieści tajemniczej Mary Sue Ann nie miałam wygórowanych oczekiwań. Liczyłam na dobrze skonstruowaną, odprężającą wakacyjną lekturę. Otrzymałam ogromne zaskoczenie.
Los Angeles. Brutalnie zamordowane kobiety w ciąży i noszone w ich łonach dzieci. Grasujący po mieście seryjny morderca. Laura, która zaczyna otrzymywać niepokojące pogróżki. Kevin, chłopiec ze zdolnościami wyczuwania biegu przyszłych wydarzeń. Grupa próbujących rozwikłać zagadkę detektywów. Ich losy splatają się ze sobą w obliczu czyhającego na nich wszystkich zagrożenia. Kim jest morderca? Jaki ma motyw? Czy powoduje nim chęć zemsty, czy żądza zabijania?
Tak, to było spore zaskoczenie. Dość negatywne, niestety.
Bohaterowie. Płascy, bez wyrazu, bez charakteru. Laura to piękna, niezależna, silna kobieta potrafiąca bronić swoich racji. Wszyscy na nią lecą. Typowo. Frank, czyli ten szalenie przystojny, jest wrażliwcem, utalentowanym pianistą, istny ideał po prostu, nie ma o czym mówić. Nasi detektywi, Jack i Mateo, to wręcz wzorowi obrońcy uciśnionych, gotowi do największych poświęceń w imieniu swojej pracy, bystrzy i ujmujący. Mamy też bogatego, wyniosłego ojczulka, uczuciowego i niezwykłego chłopca i psychopatę oczywiście. Standardowy skład.
Dialogi. Sztuczne, nienaturalne, na siłę zabawne lub wzruszające. Mordęga. Nikt tak nie mówi i nikt tak się nie zachowuje! Laska poznała faceta, po jednym dniu uważa go za swojego przyjaciela, a po kilku ufa mu jak nikomu na świecie. A jak autorka nie wie, dlaczego coś się stało, mówi nam ustami bohatera na przykład: nie umiem ci tego wytłumaczyć, po prostu tak czuję. Nie ma chyba nic bardziej irytującego.
Wątek paranormalny. W książce zajmuje zaskakująco mało miejsca i, co ciekawe, moim zdaniem nie odgrywa tu żadnej roli. Spokojnie można by go wyciąć, nic by się nie stało a fabuła w żaden sposób by nie ucierpiała. A nie, chwila - opis książki nie brzmiałby tak atrakcyjnie. Zresztą, te koszmarne wizje i siły ciemności niezbyt mnie do siebie przekonały. Strasznie naciągane.
Górnolotności i poruszenia. No tutaj autorka zaszalała dopiero pod koniec! Użyła chyba wszystkich schematycznych wyciskaczy łez, aby tylko w jakiś sposób tego czytelnika poruszyć. Jaka szkoda, nie podziałało. W tych chwilach, które w zamierzeniu miały wzbudzać we mnie najwięcej emocji i wrażeń, sprawić, że nie będę mogła oderwać się od lektury, miałam ochotę rzucić książką o ścianę. Schemat schemat goni. Nie było mi żal ani jednej ofiary, nie wczułam się w sytuację Laury i innych bohaterów, nie współczułam, nie miałam książkowego kaca. Nic. Zero. Przecież to tylko papierowe postacie w papierowym świecie. A zwykle jakoś łatwiej mną wstrząsnąć...
Język. Najważniejszy! Widzicie - gdyby autorka umiała pisać, to by tą książkę uratowała. A tak... To wszystko się ze sobą nie kleiło. Wiało tandetą na kilometr. Zdanie pojedyncze, mało przemyślane, wręcz zabawne w swojej nieporadności, denerwująco poprawne i tylko tyle. Nie było mrożącego krew budowania akcji, klimatyczne opisy nie były klimatyczne, a urywki pisane z punktu widzenia mordercy były typowe i mało wiarygodne (chociaż nie mam pojęcia, jak działa mózg psychopaty, ale chyba nie tak). Płakałam, czytając. Od pierwszych stron, aż do końca.
Tylko jedno pozwoliło mi dotrwać do ostatniej strony, po dwóch miesiącach czytania. Chęć dowiedzenia się, kim jest morderca. Trzeba autorce przyznać, że dobrze sobie przemyślała sam przebieg śledztwa, ładnie (choć czasem trochę naciągając) przeprowadziła nas przez sieć dowodów, poszlak i możliwości, by zaprowadzić nas może nie do szokującego, ale nie całkiem oczywistego rozwiązania. Tutaj plus - za akcję właśnie. Gdyby jeszcze to ubrać w lepsze słowa, dodać choćby dramatyzmu albo "unaturalnić" (chyba nie ma takiego słowa...) dialogi, stworzyć ciekawszych bohaterów... Pomysł był, ale w ogóle niewykorzystany.
Trochę zrobiło mi się smutno, że autorką książki jest Polka (tak, nazwisko na okładce może mylić, ale to Polka), bo to nie jest dobra książka. Raczej poniżej przeciętnej, a nie oczekiwałam przecież zbyt wiele. Brakowało warsztatu i tego czegoś, większego polotu. Mimo to trzymam kciuki za autorkę, licząc na to, ze kolejna jej książka będzie lepsza.
https://zaczarrowana.blogspot.com/2017/08/zjawiska-paranormalne-morderstwa-i.html
Myślę, że uczucie ciekawości wzbudzone intrygującą okładką czy opisem nie jest obce żadnemu książkoholikowi. Zrozumiecie więc, że spotykając na swej drodze Zabójczą podświadomość, pomyślałam - to może być niezłe. Lubię kryminały, lubię poszukiwanie seryjnych morderców, lubię klimat przepełniony grozą i niepewnością. Do powieści tajemniczej Mary Sue Ann nie miałam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-28
"Strych Tesli" to pierwsza część serii Stowarzyszenia Acceleratich, w której poznajemy czternastoletniego Nicka. Gdy wraz z ojcem i bratem przeprowadza się do nowego domu (stary, cóż, niestety spłonął), znajduje na strychu dziwne przedmioty, które bierze za zwykłe, niepotrzebne graty. Urządza garażową wyprzedaż, na którą przychodzi podejrzanie wielu ludzi. Pozbywa się wszystkich przedmiotów. Niestety, dopiero później dowiaduje się o specjalnych właściwościach każdego z nich. Magnetofon nagrywa myśli, dziecięca zabawka kończy zdania, toster strzela laserami. Wynalazcą tego wszystkiego jest nie kto inny, jak wielki Nicola Tesla.
Jak te niewinne urządzenia zmienią losy Nicka? Kim są tajemniczy mężczyźni w garniturach? I dlaczego Tesla za wszelką cenę chciał ukryć swoje szalone wynalazki?
Już po pierwszych zdaniach domyśliłam się, że "Strych Tesli" należy do raczej luźnych i przyjemnych lektur, z poczuciem humoru i szybko płynącą akcją. Nie pomyliłam się. Bardzo podoba mi się pomysł autorów na książkę, wskrzeszenie Tesli i jego wynalazków, i późniejsze wykorzystanie tego na powieść przygodową - czemu nie? Moim zdaniem naprawdę (teraz słowo, które musiałam tu wstawić, bo po prostu najlepiej tu pasuje) f a j n i e to wyszło. Książkę czyta się lekko, przyjemnie, akcja jest wciągająca i się nie zatrzymuje.
Bohaterowie są tak... fantastycznie dziwni, że aż miło! W końcu nie codziennie spotyka się nastolatka chodzącego na spacerki do kostnicy, dziewczynę, która rozbija na miazgę przedmioty dla "sztuki", albo kucharkę, która każe uczniowi wylać zawartość talerza na kolegę. Nie, nie wmawiajcie mi, że to normalne. Same postacie i ich przeżycia, historia, charakter są ciekawe i dodają kolorku powieści. Jestem fanką Vince'a, Caitlin i przede wszystkim pokręconej Petuli. Dostarczają wiele humoru.
No cóż, "Strych Tesli" to po prostu ciekawa, zabawna i wciągająca lektura, niezbyt wymagająca, ale przy której miło można spędzić czas. Pełna tajemniczych wynalazków, humoru i po prostu (powtórzę te słowo jeszcze raz) f a j n e j przygody. Warto przeczytać, chociażby po to, aby oderwać się na chwilę od rzeczywistości, przenieść się na strych Tesli i razem z Nickiem odkrywać jego tajemnicę, poznając przy tym masę świetnie wykreowanych bohaterów.
"Strych Tesli" to pierwsza część serii Stowarzyszenia Acceleratich, w której poznajemy czternastoletniego Nicka. Gdy wraz z ojcem i bratem przeprowadza się do nowego domu (stary, cóż, niestety spłonął), znajduje na strychu dziwne przedmioty, które bierze za zwykłe, niepotrzebne graty. Urządza garażową wyprzedaż, na którą przychodzi podejrzanie wielu ludzi. Pozbywa się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-04-04
http://zaczarrowana.blogspot.com/2015/05/o-pewnym-mrocznym-domku-dla-lalek-i.html
Amsterdam. XVII wiek. Petronella Oortman wprowadza się do domu swojego nowo zaślubionego małżonka. U progu wita ją siostra męża, Marin. Sam Johannes jest w podróży w interesach. Nella wyczuwa dziwną atmosferę panującą w domu, rozumie, że coś tu nie gra. Już niedługo pozna tajemnice, które tak uparcie ukrywają jego mieszkańcy. Zostanie złapana w sieć uplecionych starannie intryg, a wszystko za sprawą miniaturzystki, uważnej obserwatorki, która wie wszystko...
Czy pomniejszona wersja willi pokaże młodej Petronelli pochowane po kątach sekrety?
"Wszyscy przez lata tkwimy w niewidzialnych klatkach, których pręty zrobione są ze zbrodniczej obłudy."
Stare, mądre przysłowie mówi, że kłamstwo ma krótkie nogi. Że prawda wyjdzie na jaw. Kłamstwo nie popłaca. Lepsza gorzka prawda, niż słodkie kłamstwo. Dlatego nie rozumiem nieco bohaterów Miniaturzystki, których całe życie opiera się na grzechu i wszechobecnym kłamstwie i, co najdziwniejsze, sami się przez to unieszczęśliwiają. A może nie przez to? Może dlatego, że łamią wszelkie zasady moralne i społeczne? Może dlatego są nieszczęśliwi? W końcu gdy robi się coś niewłaściwego, złego to ukrywanie tego jest dość ciężkie. Czy warto dla tak zwanej "wolności"? Wydaje mi się, że nie. Jednak Johannes, Marin, Nella i reszta sądzą inaczej. Szkoda.
Dlaczego o tym piszę? Bo ostatnio, o czym już nie raz wspominałam, mieszanie z błotem chrześcijan i ich wartości bardzo mnie irytuje. Tym bardziej, że pseudo rodzinka Brandtów uważa się za rodzinę katolicką. Śmiechu warte. Poza tym bohaterowie są przedstawieni jako "ci dobrzy, których nikt nie rozumie" i na których społeczeństwo się "uparło", a oni przecież mają prawo robić, co chcą. Patrzycie krzywo na ekran? Cóż, jestem przewrażliwiona na tym punkcie, przyznaję. Ale ONI robili rzeczy naprawdę okropne, a przede wszystkim Johannes. Marin, mimo wszystko, nawet lubiłam. A Nella? Z większą głupotą trudno się spotkać. Po tym, co spotkało ją w Amsterdamie, uciekałabym, gdzie pieprz rośnie. Ona jednak jest wierna do końca, co dobiło mnie już całkiem.
Sam pomysł bardzo mi się podobał. Tajemnicza miniaturzystka przyprawiała mnie o dreszcze, a jej upominków wyczekiwałam z niepokojem. Groza. Słowo najlepiej opisujące tą powieść. Skrywana prawda, którą czytelnik może powoli poznawać i odkrywać. Niesamowicie wciągnęłam się w wir akcji, chciałam wiedzieć, jak to wszystko się skończy. Dalszych wypadków nie można przewidzieć. I choć czasem moją twarz przechodził grymas niezadowolenia a nawet pogardy, to książkę czytało mi się przyjemnie.
Książka wydaje się nieco obszerna, ale czyta się ją błyskawicznie. Opisy autorki są zgrabne, ciekawe, nie za długie, nie za krótkie. Jej bohaterowie żywi, choć zdecydowanie mają więcej wad niż zalet. Ich mroczne strona zdecydowanie tu przeważa, co tylko dodaje powieści tego uczucie grozy.
Miniaturzystka nie jest raczej pozycją, którą na długo zapamiętam. Wręcz powiedziałabym, że zawsze będę patrzeć na nią z niesmakiem. Nie trafiła w moje przekonania i posiadała cechy, które bardzo mnie w książkach kują. Mimo to jest ciekawa, wciągająca i nieprzewidywalna. Można spędzić z nią przyjemnie kilka godzinek.
Czuję się w obowiązku wspomnieć również o okładce, która bardzo przypadła mi do gustu. Sama okładka, bo twarde, "napuchnięte" wydanie już jakoś mniej mi się podoba. W odmętach internetu znalazłam też inną wersję, angielską, którą widzicie powyżej. Ma coś w sobie, jest jeszcze ładniejsza niż to wydanie znane nam z księgarni. Ale to tylko moje subiektywne odczucie.
Miniaturzystki nie polecam, nie odradzam. Wiem, że mnóstwo ludzi zachwyca się nad tą powieścią, więc... może i Wy do nich dołączycie?
http://zaczarrowana.blogspot.com/2015/05/o-pewnym-mrocznym-domku-dla-lalek-i.html
Amsterdam. XVII wiek. Petronella Oortman wprowadza się do domu swojego nowo zaślubionego małżonka. U progu wita ją siostra męża, Marin. Sam Johannes jest w podróży w interesach. Nella wyczuwa dziwną atmosferę panującą w domu, rozumie, że coś tu nie gra. Już niedługo pozna tajemnice, które tak...
2015-05-31
Ile recenzji książek zaczęło się słowem życie? Ile razy pisaliśmy, że życie jest nieprzewidywalne, piękne, brutalne, zagadkowe, że trzeba o nie dbać, że się zmienia, że jest naszym największym skarbem, jest różne i tajemnicze, i nieodgadnione, nie do ogarnięcia. A ile razy pierwsze zdanie recenzji zawierało w sobie słowo śmierć? Że śmierć i tak do nas dotrze, przychodzi najmniej spodziewana, przeraża, zadziwia, jest niesprawiedliwa, że zabierze nas ze sobą - prędzej czy później? A jak często te dwa słowa się ze sobą łączyły?
Życie i śmierć. Dwie największe zagadki, dwie największe tajemnice świata. Najbardziej fascynujące i przerażające. Co by było, gdybyśmy stanęli przed wyborem - żyć czy umrzeć? Zostać czy odejść?
Mia i jej rodzina miała wypadek. Samochodowy. Zginęli na miejscu - ojciec, matka i młodszy brat. Ocalała tylko Mia. Wychodzi ze swojego ciała i obserwuje reakcje swoich bliskich, pielęgniarki, lekarzy. Jest też Adam, jej pierwsza miłość. Mia musi zdecydować czy warto zawalczyć o życie bez najbliższych jej ludzi, czy może lepiej sobie odpuścić.
"Uświadamiam sobie nagle, że umieranie jest proste. To życie jest trudne."
Książki nie miałam w swoich planach czytelniczych, mdławe miłosne historyjki jakoś do mnie nie przemawiają a dość banalny temat wyboru tejże mdławej miłości raczej mnie nie przekonuje. Jakoś jednak wyszło, że Zostań, jeśli kochasz znalazło się na mojej półce. Do przeczytania jej pchnęły mnie dwa czynniki. 1) Na lekcjach się nudzimy, warto by zabrać ze sobą coś lekkiego do poczytania, a ta powiastka jest leciutka i niegruba. 2) Skoro już leży, to przeczytam - z ciekawości. I tak oto po wszystkich trudach, znojach i przysypianiu dotrwałam do końca.
Tak, dotrwałam, i wcale to nie było takie łatwe, mimo że powieść ma niecałe dwieście pięćdziesiąt stron. Bo T O jest o N I C Z Y M. Cała książka jest zbiorem wspomnień głównej bohaterki. Te zaś przeplatają dość nieciekawe przemyślenia Mii na temat życia i śmierci. Ot, wszystko. Bardzo brakowało mi tu akcji, jakiejkolwiek. Tego nawet nie można nazwać historią, bo jej tu najzwyczajniej w świecie nie ma. Tutaj wspominki o wspólnych chwilach z Adamem, potem opisy ciotuni, babuni, przyjaciółki i innych krewnych, jest też trochę muzyki, klasycznej i popularnej. Koniec. Trochę to wyszło mdło, nijak, bez sensu. Ani niczego mnie ta książka nie nauczyła, ani nie była lekka i przyjemna, ani mnie nie wciągnęło,ani nie zaskoczyło. Takie totalne nic. Jakbym czytała pamiętnik dość przeciętnej nastolatki i jej głębokie rozmyślania i gadaninę o wszystkim, co według niej jest ważne. I może jest ważne, ale nie powala.
Czytałam książkę niedawno a już wyleciało mi z głowy większość treści w niej zawartych. Jak się nazywał ten jej braciszek? Czekaj, co tam się w ogóle działo? A jakie było zakończenie? Mam wrażenie, jakbym przez tą powieść się prześlizgnęła, jakby była tylko krótkim epizodem, nic nie znaczącym.
"Pozwolę ci odejść. Jeśli zostaniesz."
Myślę również, że autorka chciała nas na siłę wzruszyć, bo wciska wszystkie znane nam sposoby na wyciskanie łez - śmierć rodziny, cierpienie bliskich, łzy chłopaka, głębokie refleksje nad życiem i wspominanie, ciągle i ciągle, przeszłość miesza się tu z teraźniejszością. I może innych rusza ta nieco przesłodzona historyjka o trudnych wyborach, ale mnie osobiście wymęczyła. Bohaterowie są trochę nijacy, ale w sumie da się ich jakoś znieść. Są... podbarwieni - nie mają zbyt mocno zarysowanych cech charakteru, ale jedynie ich szkice. W sumie nie dziwię się, stwórz bohaterów w tak krótkiej opowiastce, powodzenia.
Mimo wszystko jednak ta książka ma coś w sobie. Po pierwsze - nie przypomina innych znanych mi młodzieżówek. Tak, tak, wiem co mówiłam, typowe schematy, wyciskacz łez... Ale ta książka przypomina nieco film (nic dziwnego, że powstała ekranizacja), melodramat, sztukę teatralną. A może koncert? Ale na pewno nie typową młodzieżówkę. Powieść ukazuje nam życie zwyczajnej nastolatki, ze zwyczajnymi problemami. Te dylematy to nie tylko w co się ubrać, jak się pokazać, co powiedzieć starym i jak zerwać się z lekcji albo gdzie dostać towar i jak zdobyć chłopaka. Mia gra na wiolonczeli, ma dobre kontakty z rodzicami. Właśnie, na tym się skupię. Podobało mi się to, że to r o d z i n a stanowiła główny wątek. Rodzice nie byli tylko kulami u nogi, osobami, które nas wychowują, ale kimś, z kim można pogadać o wszystkim, zwierzyć się, poradzić. Rodzina stanowi w tej powieści fundament życia i to było tak urocze, słodkie... zresztą, jak cała powieść.
"Każdy związek jest trudny. Tak jak w muzyce, czasem zdarza się harmonia, a kiedy indziej kakofonia."
Relacje Mii i Adama też były bardziej naturalne i prawdziwe. Nie jest to miłość gorąca i krótka, w której napotykamy na zdrady i problemy w stylu: znudziłeś mi się. Nie, to po prostu para nastolatków, którym na sobie zależy. I to też było na plus. Ogólnie cała n o r m a l n o ś ć tej książki jest dużym plusem.
Jednak Zostań, jeśli kochasz (albo jak kto woli Jeśli zostanę - mnie osobiście ta nazwa podoba się o wiele bardziej) to tylko powieść przeciętna. Akcja nie biegnie, a się ślimaczy, nie ma tu też konkretnej historii a jedynie ułamki wspomnień. Całość jest nieco zbyt słodka, ale mimo to naturalna i prawdziwa. Bohaterowie nie grzeszą charakterem, ale i tak można ich zrozumieć. Zakończenie nie powala, co w sumie było do przewidzenia. Po drugą część raczej nie sięgnę, bo książka nie trafiła w moje czytelnicze gusta. Bywa - może Was dzieło Gayle Forman zaczaruje?
http://zaczarrowana.blogspot.com/2015/06/zyc-abo-nie-zyc-oto-jest-pytanie.html
Ile recenzji książek zaczęło się słowem życie? Ile razy pisaliśmy, że życie jest nieprzewidywalne, piękne, brutalne, zagadkowe, że trzeba o nie dbać, że się zmienia, że jest naszym największym skarbem, jest różne i tajemnicze, i nieodgadnione, nie do ogarnięcia. A ile razy pierwsze zdanie recenzji zawierało w sobie słowo śmierć? Że śmierć i tak do nas dotrze, przychodzi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-13
Niemal każdy z nas mógłby powiedzieć, że wychował się na bajkach Disneya. Wszyscy znamy filmowe adaptacje baśni takich jak Kopciuszek, Królewna śnieżka czy Śpiąca Królewna. Na pewno też nie raz obejrzeliśmy Aladyna, 101 dalmatyńczyków, Piękną i Bestię, widzieliśmy Księżniczkę i żabę, Piotrusia Pana, Małą Syrenkę... Animacje te czasem bawią, czasem wzruszają i co najważniejsze - zawsze kończą się happy endem. Dobrzy wygrywają ze złymi. Księżniczka wychodzi za księcia. Wszyscy żyją długo i szczęśliwie. No, prawie wszyscy.
Czy ktoś w ogóle pomyślał o czarnych charakterach? Czy ktoś zastanowił się, co musi czuć Zła Królowa bez magicznego zwierciadła, Dżafar boleśnie obdarty z władzy, Kapitan Hak połknięty przez aligatora albo Cruella, której nie udało się spełnić marzenia? Czy ktoś choć przez chwilę wczuł się w ich sytuację? Nie. Wszystkich ich skazano na wieczną karę, zesłano na Wyspę Potępionych, gdzie żywią się resztkami z Auradońskich stołów. Bez magii, bez siły, bez chwały. Zmieszani z błotem. Potępieni.
Jednak na horyzoncie pojawia się cień szansy. Dzieci wielkich przestępców, Mal, Evie, Jay i Carlos, odkrywają coś bardzo ciekawego, coś, co być może jest w stanie ponownie wrócić magię na wyspę. A nawet stać się ucieczką z przeklętej Wyspy Potępionych otoczonej nieprzeniknionym kloszem. Uczniowie Smoczego Dworu są od zawsze wychowywani na złoczyńców godnych rodziców. Dowiadują się, jak knuć intrygi, kłamać, kraść i gnębić wrogów. Czy możliwym jest, aby w ich ciemne, przepełnione mrokiem serca wdarła się iskierka... dobroci?
ZŁO ŻYJE!
Książka dostała się w moje ręce całkiem przypadkiem. Po przeczytaniu opisu stwierdziłam, że, no kurczę, ciekawy pomysł, czemu by nie zobaczyć, co z tego wyszło? Czemu by nie przeczytać? Tak oto zabrałam się za Wyspę Potępionych, powieść o dzieciach złoczyńców prosto z bajek Disney'a. Intrygujące, prawda?
Z początku uderzył mnie bardzo prosty, żeby nie powiedzieć prymitywny czy banalny, język, którym posługuje się autorka. Potem jednak to jakoś przestaje przeszkadzać, a poza tym nie zapominajmy, dla jakiej grupy wiekowej książka ta jest skierowana. Nie dla nastolatków czy dorosłych, ale dla dzieci, więc nie powinnam mieć zbyt wielkich wymagań. W czasie lektury przymykałam więc swoje krytyczne oko, tak przywykłe do znajdowania w tekście wszystkich niedoskonałości i wad. Otworzyłam się na zalety, ciągle pamiętając o tym, że mam się dobrze bawić. Nie zwracałam uwagi na schematy, charaktery głównych bohaterów, wypowiedzi od czapy, czy przejaskrawienie niektórych kwestii i sytuacji. Kompletnie mi to nie przeszkadzało. Po prostu się odprężyłam. I wydaje mi się, że dobrze na tym wyszłam.
LEPIEJ NIGDY NIE KOCHAĆ, NIŻ BYĆ KOCHANYM!
Wiecie, jak miło poznać swoje ulubione filmy animowane na nowo? Jak fajnie (przepraszam za to wyrażenie, ale jak inaczej to określić?) poczytać o dalszych poczynaniach bohaterów Disney'a? Naprawdę świetnie poznaje się ten inny świat, Wyspę Potępionych i Zjednoczone Stany Auradonu. Mal, córka Diaboliny (jak się okazuje, najgroźniejszej osobistości rządzącej złym światkiem przestępców), Evie, córka Złej Królowej, Carlos, syn Cruelli de Mon i Jay, syn Dżafara (króla złodziei) tworzą sympatyczną paczkę (nie)przyjaciół (wiecie, u tych złych nie ma żadnych więzi). Poza tym, na marginesie, widzicie podobieństwo ich imion do imion ich rodziców? Mal - Maleficent, Evie - Evil Queen. Urocze!
Autorka stworzyła naprawdę ciekawy świat i, co najważniejsze, interesującą fabułę i szybko płynącą akcję. Książka jest niezwykle lekka i przyjemna, spokojnie można ją przeczytać w dwa dni. Odpręża, czasem bawi. Ciekawa też jest kwestia kontynuacji powieści. Wyspa potępionych kończy się w martwym punkcie. Jeśli chcemy się dowiedzieć, co było dalej, musimy...
Obejrzeć film. Przyznam, że pierwszy raz spotykam się z takim zabiegiem. Następcy mieli swoją premierę wczoraj, 18 września o 18:00 na Disney Channel, oczywiście obejrzałam i muszę przyznać, że mi się podobało. Taka urocza bajeczka. Typowo diney'owska. Od zawsze byłam fanką tych naiwnych produkcji, więc i tym razem oglądanie dało mi mnóstwo szalonej uciechy. No, usunęłabym może te nędzne piosenki i te stroje były nieco dobijające, ale naprawdę miło się na to patrzyło. Kocham te szczęśliwe zakończenia i nieścisłości, i to przeciągłe "Oooo", które wydobywa mi się z gardła wtedy, kiedy chcą tego reżyserzy. Ogólnie polecam tym, którzy lubią takie dające radochę produkcje, może nie jakiś wysokich lotów, ale czy to coś złego?
Tym razem rzeczywiście zasada najpierw książka potem film ma sens - powieść i ekranizacja wzajemnie się dopełniają, więc warto poznać obydwie wersje Następców. Polecam wszystkim młodym duchem, fanom Disney'a i miłośnikom szczęśliwych zakończeń.
http://zaczarrowana.blogspot.com/2015/09/potomkowie-najwiekszych-b-s-n-i-o-w-y-c.html
Niemal każdy z nas mógłby powiedzieć, że wychował się na bajkach Disneya. Wszyscy znamy filmowe adaptacje baśni takich jak Kopciuszek, Królewna śnieżka czy Śpiąca Królewna. Na pewno też nie raz obejrzeliśmy Aladyna, 101 dalmatyńczyków, Piękną i Bestię, widzieliśmy Księżniczkę i żabę, Piotrusia Pana, Małą Syrenkę... Animacje te czasem bawią, czasem wzruszają i co...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-03-21
Dla większości ludzi na świecie zegarek służy do wyznaczenia godziny. Dla innych jest ładną ozdóbką pasującą do stroju. I tylko nieliczni mają na ich punkcie istną obsesję. Zbierają je, kolekcjonują, rozmawiają o ich częściach składowych, rozprawiają o wskazówkach, chronometrach, paskach i tarczach, podziwiają, oglądają, opisują. Ile jest w stanie zrobić pasjonat dla jednej z najwspanialszych kolekcji czasomierzy na świecie? Czy dla kilkunastu niewiarygodnie cennych zegarków mógłby zabić?
Doktor Figlon jest mózgowcem, jednym z nielicznych znawców metateorii na świecie. Gdy zostaje poproszony o wygłoszenie serii wykładów o istocie czasu w Grand Hotelu w Sopocie, nie waha się ani chwili. Okazuje się jednak, że to, co miało być zjazdem naukowców, tak naprawdę jest spotkaniem fanatyków - kolekcjonerów zegarków. Na dokładkę dochodzi morderstwo Maxa Ringelmanna, którego rozwiązanie wydaje się niemożliwe - wszyscy ewentualni sprawcy mają mocne alibi, a nikt z zewnątrz nie miał szans dostać się do hotelu. Sprawę prowadzi inspektor Frank van Graaf z małą pomocą doktora Figlona. Kto miał wystarczający motyw i możliwości, aby zabić Ringelmanna?
Kryminały to ostatnimi czasy jeden z moich ulubionych gatunków literackich, mimo ciągle powtarzającego się w nich schematu: zbrodnia, śledztwo, winny. Choć od wieków detektywi wykorzystali chyba wszystkie możliwe chwyty, dalej dajemy się zaskoczyć i pytamy z niedowierzaniem, jak on niby do tego doszedł? Czytelnik wsiąka w zagadkę, obstawia morderców, czeka na wyjaśnienie, przeocza poszlaki i wskazówki. Potem następuje spektakularne zakończenie, w którym przestępcą okazuje się osoba najmniej według nas prawdopodobna. Zobaczmy, jak schemat ten przebiegł w Kolekcji Ringelmanna...
Doktora Figlona może nie polubiłam, ale z pewnością nie mogę odmówić mu charakteru, podobnie zresztą rzecz się ma z van Graafem. To dwójka naprawdę intrygujących osobników, którzy w duecie często wywołują uśmiech na twarzy czytelnika. Figlon to bohater niezwykle inteligentny, domyślny, ale też nieco oderwany od rzeczywistości, ledwie wiążący koniec z końcem. Van Graaf jest w przeciwieństwie do niego postawnym, silnym mężczyzną o ostrych rysach i niezbyt uprzejmym obejściu. Kto by pomyślał, że razem stworzą tak dobraną parkę!
Książkę czyta się lekko i przyjemnie, kolejne strony lecą nam niespodziewanie szybko. Choć sama zagadka kryminalna pojawia się dopiero gdzieś w połowie powieści a jej rozwiązanie nie jest wcale wątkiem głównym i dzieje się jakby mimochodem, a przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie, to wspomnienia Figlona nie nudzą. Jeśli już przy tym jesteśmy - problem niestety pojawia się przy narracji. Sprawę morderstwa Ringelmanna poznajemy ze snutych przez naszego doktorka wspomnień, kiedy to czeka on na swoją ukochaną Miriam, guzdrzącą się w łazience. Szczerze mówiąc, niezbyt przypadło mi do gustu takie przedstawienie tej historii. Wprowadza to jedynie niepotrzebne zamieszanie i nie ma żadnego celu. Spokojnie mogłoby się bez tego obyć. Dopatrzyłam się też kilku innych drobnych błędów związanych z narracją, ale nie rzucają się na tyle w oczy, aby zepsuć obraz całości.
Sama zagadka kryminalna nie jest najbardziej pasjonującym elementem powieści. Oczywiście nie udało mi się poprawnie wytypować mordercy - tak naprawdę nawet nie próbowałam, bo nigdy nie miałam do tego nosa - ale też nie byłam specjalnie zaszokowana zakończeniem. Najbardziej interesowała mnie otoczka zbrodni, wszędobylskie zegarki, fanatycy, śledztwo, relacje pomiędzy bohaterami, humor, wspólny eksperyment żyjącego jeszcze Ringelmanna i Figlona... To właśnie nadawało tej książce smaczku, to te elementy najskuteczniej przyciągają do siebie czytelnika.
Kolekcja Ringelmanna nie jest książką głęboko zapadającą w pamięć, szokującą czy genialną. To po prostu przyjemna historia pełna ciekawych, świetnie wykreowanych postaci - a dla mnie bohaterowie zawsze byli podstawą dobrej powieści. To książka sympatyczna, lekka i przyjemna, zapewniająca rozrywkę na wieczorek lub dwa. Powieść, przy której miło spędzicie czas i która być może zdoła poprawić Wam humor. Moim zdaniem warto spróbować zmierzyć się z pozycją Ubertowskiego, poznać Figlona, van Graafa, Zalewskiego, Ringelmanna i całą resztę, a także pouśmiechać się trochę do zapisanych stron, zrelaksować...
http://zaczarrowana.blogspot.com/2016/03/pasja-przypominajaca-bardziej.html
Dla większości ludzi na świecie zegarek służy do wyznaczenia godziny. Dla innych jest ładną ozdóbką pasującą do stroju. I tylko nieliczni mają na ich punkcie istną obsesję. Zbierają je, kolekcjonują, rozmawiają o ich częściach składowych, rozprawiają o wskazówkach, chronometrach, paskach i tarczach, podziwiają, oglądają, opisują. Ile jest w stanie zrobić pasjonat dla jednej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-06-20
Abrakadabra... Szczypta żabich udek, skrzydeł nietoperza i trzy końskie włosy... Wielki kocioł bulgocze, dziwna zielona substancja wydaje tajemnicze dźwięki... Czary mary, hokus-pokus... Puff! Wiedźma z skołtunionymi, czarnymi, skręconymi włosami i spiczastą pogniecioną czapką na głowie, szepcze pod nosem tajne zaklęcia. Czyta coś z grubej księgi. W rogu pokoju czai się kot, czarny, oczywiście. Jest ciemno, na stoliku stoi kryształowa kula mająca przepowiadać przyszłość.
M a g i a.
A gdyby tak, no nie wiem, czytanie w myślach, widzenie czyjejś przyszłości po dotknięciu jego dłoni, magiczne zaklęcia i sabaty czarownic... istniały naprawdę?
Ciocia Wikipedia mówi nam:
"Ezoteryka - wiedza dostępna jedynie dla osób uprzywilejowanych, doświadczonych lub takich, które przeszły inicjację. Ezoteryka zajmuje się w szczególności rozwojem duchowym. Jest to tzw. wiedza tajemna"
Znając już znacznie tytułu Ezotero. Córka wiatru, domyślacie się pewnie, wokół czego kręcić się będzie fabuła debiutanckiej powieści autorki o dość ciekawym (i łamiącym język) nazwisku Tomczyszyn. Co zachęciło mnie do tej powieści? Będę szczera - przede wszystkim okładka, która jest czarująca, piękna, prosta a na półce wygląda bardzo... elegancko. Przyciąga wzrok i znakomicie odzwierciedla tematykę książki. Tematykę, która w sumie jest mi całkiem odległa i która raczej powinna mnie od powieści odrzucić, ale opis: "ezoteryczny świat matki i córki, które łączy wszystko, a jeszcze więcej dzieli" i ciekawość, jak poradziła sobie Agnieszka Tomczyszyn ze swoją pierwszą książką, zwyciężyły. Przeczytałam.
Latte nie znała swojego ojca. Wychowywana jest przez matkę, którą nazywa Fi, o której wie jeszcze mniej. Matka nie opowiada jej o sobie i ukrywa coś przed córką. Mieszkają z dala od innych ludzi, w stworzonym przez siebie światku, do którego Fi nie dopuszcza nikogo. Tajemnicze wyjazdy, dziwny mężczyzna... co ukrywa najbliższa a jednocześnie najbardziej odległa osoba w życiu Latte? Czy dopiero jej śmierć ujawni wszystkie sekrety?
Z początku myślałam, że historia skupi się na skomplikowanych relacjach matka-córka, Fi-Latte, ale się pomyliłam. Wydawało mi się, że tajemnica, którą owinięta jest osoba Fileny, zostanie rozwiązana pod koniec, a cała fabuła będzie dążeniem do odkrycia wszystkich tajemnic. Powieść zaczyna się od dzieciństwa głównej bohaterki i snuje się przez całe jej życie. To historia... o czym? Właśnie, o czym? Autorka miesza ze sobą gatunki, trochę tu kryminału, trochę romansu, fantastyki. Ale to się ze sobą nie przeplata, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. To się ze sobą nie łączy. Najpierw mamy prawie zwyczajne dzieciństwo Latte (obyczajówka), potem nagle moce nadprzyrodzone (fantasy), do tego dochodzi zagadka morderstwa (kryminał) i życie uczuciowe Latte (znów obyczajówka). I tak na zmianę. Obyczajówka, kryminał, fantasy. Autorka zaczyna jeden wątek, urywa go, idzie do kolejnego, potem kończy poprzedni... Ta historia jest nie do końca spójna. I nie wiadomo o czym.
Poza tym nie czułam się, jakbym czytała coś, co mogłoby ewentualnie zaistnieć w naszym świecie. Całość była nieco sztuczna i nieżyciowa. Efekt ten wzmacniały nazwy miejscowości oznaczone tylko pierwszymi literami (T., J., K., W.,) i masa niespotykanych imion (zaczynając od Latte i Fileny, kończąc na Koko i Glorii). Główna bohaterka nie miała za grosz charakteru i popełniała same złe decyzje. I tak ja początek mi się podobał i tajemnica spowijająca rodzinę Latte, tak później, razem ze śmiercią Fi, to wszystko się jakby rozwiało. Wydarzeni są nienaturalne, dialogi nie zawsze takie, jakbym chciała...
Ale koniec z minusami! Mimo wszystko książkę czyta się przyjemnie, język autorki też jest w porządku - lekki, okraszony szczyptą magii, przemyśleń. Choć tematyka racz nie moja, to "czary" towarzyszące nam przez całą powieść były miłym elementem, oryginalnym i w sumie dość ciekawym. Bohaterowie, nie licząc samej Latte, byli może nie barwni, ale na pewno także nie całkiem wyprani z charakteru. Autorka nie zanudzała, kolejne wydarzenia pchają nas do przodu. Bardzo podobało mi się zakończenie, choć było nagłe i ucięło fabułę.
Powieść nie jest szczytem geniuszu raczej nie zachwyca czytelnika i nie dostarcz nam mocy wrażeń i silnych emocji, ale jest przyjemną, lekką powieścią (idealną na lato), którą szybko się czyta. Wątki ezoteryczne i związane z magią są zdecydowanie ciekawe i oryginalne. Myślę, że autorka rozwinie skrzydła z kolejną swoją książką, którą może nawet, gdy już się pojawi, przeczytam.
http://zaczarrowana.blogspot.com/2015/06/troche-o-wrozkach-magii-i-skrywanej.html
Abrakadabra... Szczypta żabich udek, skrzydeł nietoperza i trzy końskie włosy... Wielki kocioł bulgocze, dziwna zielona substancja wydaje tajemnicze dźwięki... Czary mary, hokus-pokus... Puff! Wiedźma z skołtunionymi, czarnymi, skręconymi włosami i spiczastą pogniecioną czapką na głowie, szepcze pod nosem tajne zaklęcia. Czyta coś z grubej księgi. W rogu pokoju czai się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-07-27
Co byś zrobiła, gdyby postać z bajki, którą zawsze podziwiałaś, odezwałaby się do Ciebie? I do tego poprosiłaby Cię o pomoc?
Delilah to dziwna licealistka. Tak przynajmniej twierdzą inni. Zamiast robić to, co zwykle robią dziewczyny w jej wieku, ona woli sobie poczytać. Do tego zakochała się w bajce dla dzieci i ciągle czyta ją od nowa. Zna już całą na pamięć. Nagle zauważa na jednej z ilustracji szachownicę narysowaną na piasku, choć mogłaby przysiąc, że wcześniej jej nie było. Jakie musi być jej zdziwienie, gdy Olivier, książę z bajki, zaczyna ruszać się na obrazku z 43 strony. Rusza się... i prosi ją o pomoc.
Od tej chwili uświadamia sobie, jak bardzo pragnie mieć przy sobie Oliviera. Jak bardzo chce, żeby z nią był. Tak. Pomoże wydostać mu się z tej przeklętej bajki, a co!
"Każdy zasługuje na szczęśliwe zakończenie"
Czy zastanawialiście się kiedyś, co robią bohaterowie po zamknięciu książki? Skąd możecie wiedzieć, czy przypadkiem nie prowadzą własnego życia. Nie jako aktorzy w powieści, którą muszą odgrywać w kółko i w kółko, gdy tylko ktoś zacznie czytać. Ale jako ONI. Może mają takie same życie jak my? Może piraci, smok i czarnoksiężnik to tak na prawdę wspaniali ludzie? A książę i księżniczka wcale się nie kochają? Może po prostu muszą odgrywać role, które zostały im przypisane? A czy zastanawialiście się kiedyś, czy aby na pewno tego chcą?
Co mogę powiedzieć? Tę książkę czyta się jak najprawdziwszą baśń. Historia przepełniona jest magią, urokiem i tym, co każda porządna baśń musi mieć. Ale nie wszystko jest takie, jak w prawdziwej, tradycyjnej bajce. Po pierwsze to dziewczyna (nawet nie księżniczka!) ratuje księcia. Do tego ta bajka opowiada o... bajce. No, jednak nastrój jest iście bajeczny.
Pomysł wydaje mi się bardzo pomysłowy. Dzisiejsza nastolatka przemawia do książki i chcę wydostać stamtąd jej głównego bohatera. Przy okazji trafia do psychiatry, wrzuca opowieść do akwarium, nokautuje jedną z najpopularniejszych dziewczyn w szkole oraz ogląda w telewizji filmy Disneya. Nie mogę powiedzieć, że się nudziłam. Wrażeń nie brakuje. Olivier zresztą nie jest gorszy. Gra w szachy narysowane na piasku, gada z psem, ucieka przed księżniczką Serafiną i krwawi malinami (a może jeżynami?).
Wątek romantyczny jest... naturalny. Nieprzesadzony. Co sobie bardzo cenię (przypomina mi się "Klątwa tygrysa" i "Zmierzch"...). Olivier nie jest postacią bez wad i można polubić jego dziwny charakter. To samo się tyczy Delilah. Ach... Widać, że są dla siebie stworzeni :) Ciekawe jak to jest zakochać się w postaci fikcyjnej...
No, może historia nie powala, ale czyta się ją bardzo przyjemnie. Nie ma w niej zbędnych opisów i wlokącej się akcji. Na wakacje w sam raz. Do tego nie jest kolejną, głupią młodzieżówką. Nie dość, że możemy poznać ciekawą (na swój sposób) opowieść, to wynosimy z niej odwieczne (wręcz legendarne, w końcu to bajka) wartości.
W końcu każdy zasługuje na szczęśliwe zakończenie : )
Co byś zrobiła, gdyby postać z bajki, którą zawsze podziwiałaś, odezwałaby się do Ciebie? I do tego poprosiłaby Cię o pomoc?
Delilah to dziwna licealistka. Tak przynajmniej twierdzą inni. Zamiast robić to, co zwykle robią dziewczyny w jej wieku, ona woli sobie poczytać. Do tego zakochała się w bajce dla dzieci i ciągle czyta ją od nowa. Zna już całą na pamięć. Nagle...
2013-08-11
Czy ktoś z Was kiedykolwiek wierzył w zjawiska nadprzyrodzone? Czy braliście pod uwagę, że część tych wszystkich bajek jest prawdziwa? Czy wyobrażaliście sobie, co by było, gdyby magia jednak istniała?
Sześć dziewczyn, które wcześniej nie miały ze sobą nic wspólnego, spotyka się w czasie krwistoczerwonej pełni księżyca w opuszczonym parku rozrywki. Zaprowadziła je tam tajemnicza siła, której nie mogły się oprzeć. Zaczynają rozumieć, że coś jest nie tak. Muszą przyjąć do wiadomości, że tajemnicze moce są i połączą je. Na zawsze. W kręgu.
Minoo, Rebecka, Vanessa, Ida, Anna-Karin, Linnea. Od tej chwili nierozłączne. Sześć czarownic, które musi stawić czoła zagrożeniu krążącemu nad Engelsfors. Kto stoi za "samobójstwami" w szkole? Skąd pochodzą dziwne, specjalne zdolności? Czym jest tajemniczy głos?
„Straszne rzeczy tak naprawdę nie są takie jak na filmie. Nie są fascynujące. Tylko przerażające i brudne. Przede wszystkim nie można ich wyłączyć.”
Ach! Nigdy nie ciągnęło mnie do tej książki. Jakoś tak sama mi się napatoczyła. Czy to też przeznaczenie? Siła wyższa? Tak czy inaczej przeczytałam. W dwa dni, do tego niecałe. Siedziałam z książką do późna, co nie zdarza mi się często, z powodu pokoju dzielonego z siostrą i palącym się światłem, które przeszkadza innym domownikom ^^ Co takiego miał w sobie "Krąg" - nie wiem dalej, ale może ta recenzja pomoże mi to ogarnąć.
Thriller. Przyznaję bez bicia, że wcześniej nie sięgałam po ten gatunek. Więc nie wiedziałam, czego mam się spodziewać po thrillerze dla młodzieży jakim jest "Krąg". Myślałam, że będzie to: nieskomplikowana akcja, prosty język, magia, zagadka prawie kryminalna, złe moce, przygoda (!), napięcie. Byłam ciekawa, nawet bardzo.
Po przeczytaniu pierwszych rozdziałów - byłam tylko zaintrygowana. Po "samobójstwie" w łazience - mocno zaciekawiona. Jednak, gdy na wierzch wyszły magiczne zdolności, ektoplazma i woźny strażnik, to... hm. I jeszcze to, jak dziewczyny łatwo poradziły sobie i jak szybko uwierzyły w siły zła... No cóż. Mój entuzjazm powoli spadał. Ale nie! Dalej została mi wciągająca (bądź, co bądź) fabuła i dobrze wykreowane postacie. Do tego poboczne wątki przedstawiające życie "wybranek" i tajemnica, zagadka... Bo niby kto jest za to wszystko odpowiedzialny? Mnie nie udało się zgadnąć, jak zwykle zresztą.
„W obliczu śmierci wszyscy jesteśmy samotni"
Akcje, choć na początku niezbyt wciągająca, potem nabiera tempa. Coraz bardziej i bardziej miałam ochotę WIEDZIEĆ. Po prostu dowiadywać się, czytać o nowych tropach, znakach. A gdy pojawiał się ten głos, zamierałam. Przestawałam oddychać i mówiłam sobie "Nie! Tylko nie to!". Spędziłam z tą książką miły czas zastanawiając się ciągle kto, jak, po co. No i się dowiedziałam, ale nic nie powiem!
Niestety jak dla mnie język był zbyt prosty. Ciągłe powtórzenia, jakby na świecie nie było synonimów (może wina tłumaczenia? Nie znam się). Brak opisów, co można brać na plus i minus. Czysta historia. Pokazana, prosto z mostu, jak to jest. Bez jakiś liczniejszych porównań, epitetów...
Dokładnie taką historię spodziewałam się przeczytać. No, może myślałam, że będzie bardziej "dramatycznie". Jednak na pewno się nie zanudziłam, więc jest OK : )
Czy ktoś z Was kiedykolwiek wierzył w zjawiska nadprzyrodzone? Czy braliście pod uwagę, że część tych wszystkich bajek jest prawdziwa? Czy wyobrażaliście sobie, co by było, gdyby magia jednak istniała?
Sześć dziewczyn, które wcześniej nie miały ze sobą nic wspólnego, spotyka się w czasie krwistoczerwonej pełni księżyca w opuszczonym parku rozrywki. Zaprowadziła je tam...
http://zaczarrowana.blogspot.com/2014/11/postrzelona-pani-doktor-i-jej-miosna.html
http://zaczarrowana.blogspot.com/2014/11/postrzelona-pani-doktor-i-jej-miosna.html
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to