-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2014-11-16
2014-03-08
To już trzecia część przygód Sherlocka Holmesa - najsłynniejszego detektywa na świecie. Nie znam osoby, która nigdy nie słyszała tego nazwiska, toż to prawie postać historyczna! Zaciekawiona detektywem postanowiłam w końcu poznać go... osobiście.
W niewielkim i cichym miasteczku Devonshire dochodzi do mrożącego krew w żyłach wydarzenia. Jeden ze spadkobierców rodu Baskervillów umiera w niewyjaśnionych okolicznościach na wrzosowisku. Prawdopodobnie przed czymś uciekał. Dookoła niego odkryto ślady łap. Czy należą one do bestii z mrocznej legendy, która wiele lat wcześniej grasowała na bagnach? Czy wszystkie te tajemnicze zdarzenia można wytłumaczyć rozumem, czy to już sprawka... czarnej magii? Czy Sherlock Holmes odkryje przyczyny śmierci Charlesa Baskervilla i odszuka ewentualnego mordercę?
"Być może nie świecisz jak słońce, ale potrafisz wyprowadzić z mroku. Niektórzy ludzie, sami pozbawieni geniuszu, posiadają niezwykłą moc budzenia go w innych. Chcę powiedzieć, drogi przyjacielu, że jestem ci bardzo zobowiązany."
Jeśli mam być szczera, po książki detektywistyczne nie sięgam, więc trzecia część przygód Sherlocka Holmesa była dla mnie pierwszym zetknięciem z tym gatunkiem. Już sam początek powieści mówi nam, że Holmes i Watson są ludźmi nietypowymi i inteligentnymi. Pokochałam tych bohaterów, uwielbiam spokój, lekki egoizm i talent dedukcji detektywa, za to Watson jest wiernym i szczerym przyjacielem. Razem tworzą naprawdę duet wszech czasów - tej dwójki nic chyba już nie zaskoczy.
Oczywiście nie rozwiązałam zagadki, niczego się nie domyśliłam, ani nawet nie weszłam na dobry trop. Widocznie nie potrafię patrząc na szczegóły odkryć nieodkrytego, jak nasz kochany Sherlock. Jak można być tak niesamowicie mądrym i tak spostrzegawczym! To niemożliwe! Niemożliwe! A jednak, wśród kłębków nitek i supełków Holmes doszedł do rozwiązania trudnej zagadki, jak zwykle.
Przygoda była ciekawa, trzymała w napięciu i nie nudziła. Zapiski Watsona, bo to on właśnie jest narratorem powieści, są przejrzyste i świetnie obrazują nam okolice tajemniczego Devonshire, dworu Baskervillów, mrocznej zbrodni, nieodkrytego wrzosowiska. Muszę jednak przyznać, że choć w książce nie ma zbędnych opisów i rozważań, to jednak czasem się zatrzymywałam i za żadne skarby nie mogłam tej powieści ruszyć dalej. Nie wiem dlaczego, może zmęczona byłam, jednak pojawiały się takie momenty, w których przygody Watsona i Sherlocka mnie nużyły. Powodem być może jest to, że przez jakiś czas nasz detektyw schodzi nieco ze sceny.
Mam nadzieję, że już niedługo dane mi będzie przeczytać kolejną część z serii opowiadającej o Sherlocku Holmesie (może w końcu zacznę od początku?), a tym czasem wspominać będę zbrodnię na wrzosowiskach. Może z czasem i ja posiądę umiejętność dochodzenia po pojedynczych nitkach do rozwiązania?
To już trzecia część przygód Sherlocka Holmesa - najsłynniejszego detektywa na świecie. Nie znam osoby, która nigdy nie słyszała tego nazwiska, toż to prawie postać historyczna! Zaciekawiona detektywem postanowiłam w końcu poznać go... osobiście.
W niewielkim i cichym miasteczku Devonshire dochodzi do mrożącego krew w żyłach wydarzenia. Jeden ze spadkobierców rodu...
2014-11-14
http://zaczarrowana.blogspot.com/2014/11/matt-hidalf-drugim-harrym-potterem.html
http://zaczarrowana.blogspot.com/2014/11/matt-hidalf-drugim-harrym-potterem.html
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-02
2014-02-28
"Strych Tesli" to pierwsza część serii Stowarzyszenia Acceleratich, w której poznajemy czternastoletniego Nicka. Gdy wraz z ojcem i bratem przeprowadza się do nowego domu (stary, cóż, niestety spłonął), znajduje na strychu dziwne przedmioty, które bierze za zwykłe, niepotrzebne graty. Urządza garażową wyprzedaż, na którą przychodzi podejrzanie wielu ludzi. Pozbywa się wszystkich przedmiotów. Niestety, dopiero później dowiaduje się o specjalnych właściwościach każdego z nich. Magnetofon nagrywa myśli, dziecięca zabawka kończy zdania, toster strzela laserami. Wynalazcą tego wszystkiego jest nie kto inny, jak wielki Nicola Tesla.
Jak te niewinne urządzenia zmienią losy Nicka? Kim są tajemniczy mężczyźni w garniturach? I dlaczego Tesla za wszelką cenę chciał ukryć swoje szalone wynalazki?
Już po pierwszych zdaniach domyśliłam się, że "Strych Tesli" należy do raczej luźnych i przyjemnych lektur, z poczuciem humoru i szybko płynącą akcją. Nie pomyliłam się. Bardzo podoba mi się pomysł autorów na książkę, wskrzeszenie Tesli i jego wynalazków, i późniejsze wykorzystanie tego na powieść przygodową - czemu nie? Moim zdaniem naprawdę (teraz słowo, które musiałam tu wstawić, bo po prostu najlepiej tu pasuje) f a j n i e to wyszło. Książkę czyta się lekko, przyjemnie, akcja jest wciągająca i się nie zatrzymuje.
Bohaterowie są tak... fantastycznie dziwni, że aż miło! W końcu nie codziennie spotyka się nastolatka chodzącego na spacerki do kostnicy, dziewczynę, która rozbija na miazgę przedmioty dla "sztuki", albo kucharkę, która każe uczniowi wylać zawartość talerza na kolegę. Nie, nie wmawiajcie mi, że to normalne. Same postacie i ich przeżycia, historia, charakter są ciekawe i dodają kolorku powieści. Jestem fanką Vince'a, Caitlin i przede wszystkim pokręconej Petuli. Dostarczają wiele humoru.
No cóż, "Strych Tesli" to po prostu ciekawa, zabawna i wciągająca lektura, niezbyt wymagająca, ale przy której miło można spędzić czas. Pełna tajemniczych wynalazków, humoru i po prostu (powtórzę te słowo jeszcze raz) f a j n e j przygody. Warto przeczytać, chociażby po to, aby oderwać się na chwilę od rzeczywistości, przenieść się na strych Tesli i razem z Nickiem odkrywać jego tajemnicę, poznając przy tym masę świetnie wykreowanych bohaterów.
"Strych Tesli" to pierwsza część serii Stowarzyszenia Acceleratich, w której poznajemy czternastoletniego Nicka. Gdy wraz z ojcem i bratem przeprowadza się do nowego domu (stary, cóż, niestety spłonął), znajduje na strychu dziwne przedmioty, które bierze za zwykłe, niepotrzebne graty. Urządza garażową wyprzedaż, na którą przychodzi podejrzanie wielu ludzi. Pozbywa się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-11
2014-01-28
Czasem mam ochotę przeczytać coś lekkiego. Coś, co wciągnie, zainteresuje i "nie przemęczy". Coś na nudny wieczorek. Coś magicznego i całkiem niemożliwego. Coś bezsensownego i w pewnym sensie odmóżdżającego. I wtedy sięgam po fantastykę dla młodzieży.
"Ogień" to druga część sagi o magicznym i nieco ponurym miasteczku Engelsfors. O Wybrańcach, którzy muszą stawić czoło zbliżającej się apokalipsie. Było ich siedmiu. Teraz zostało pięciu. Demony szukają przejścia do naszego świata. Aby go zniszczyć, a potem nim zawładnąć. Wybrańcy rozpoczynają drugi rok nauki w liceum. Na głowę spadają im codzienne problemy, Pozytywne Engelsfors, Rada, no i ochrona mieszkańców Ziemi. Muszą się do siebie zbliżyć, zaufać sobie i pokonać własne słabości. Bułka z masłem!
Pierwsza część nieco mnie zawiodła. Przygoda, owszem, była ciekawa, a akcja nieprzewidywalna. Niestety język jakim posługiwali się autorzy pozostawiał wiele do życzenia. Był prosty, nieciekawy i męczący. Jaka była moja radość, gdy w drugiej części nastąpiła poprawa! Od razu mój entuzjazm do tej książki wzrósł.
Przede wszystkim ta cała magia, niezwykłe zdolności i Demony - w pewnym sensie już do tego przywykłam i Wybrańcy nie wydawali mi się sztuczni i naciągani. Wręcz przeciwnie, historia mnie intrygowała. Chciałam wiedzieć co będzie dalej, co się wydarzy, kto za tym wszystkim stoi (znowu nie udało mi się zgadnąć, no cóż...). Widać, że autorzy mięli wszystko lepiej zaplanowane niż w pierwszej części. Choć muszę przyznać, że czasem akcja się nieco wlekła, a przez połowę książki praktycznie nic takiego się nie dzieje. Mimo to przez cały czas czyta się lekko i przyjemnie i o to chodzi.
Co do bohaterów. Są naprawdę ciekawi i realistyczni. Dalej utrzymuję, że moją ulubioną bohaterką jest Minoo, ale polubiłam także Viktora, Linnéę, Idę (tak, Idę!)... Oni wszyscy dodawali tej powieści charakteru. Ich całkowicie odmienne osobowości i poglądy. Bez problemu wczułam się w sytuacją każdego z nich. Poznajemy kilkanaście historii i każda z nich coś nam pokazuje, uczy, ciekawi. To według mnie jeden z największych plusów tej książki.
Choć nie jest to powieść najwyższych lotów, a opisów nie znajdziemy tu zbyt wiele, to jest to świetna lektura do odpoczynku. Można przy niej naprawdę miło spędzić czas i przenieść się do niezwykle magicznego świata. Historia Wybrańców wciąż intryguję, choć już nie przeraża (w pierwszej części chwilami miałam ciarki na plecach). Styl autorów jest o niebo lepszy, wszystko jest bardziej przemyślane, a bohaterowie są na szóstkę z plusem. Cóż mogę jeszcze dodać? Choć nie jestem fanką fantastyki - "Ogień" mnie pochłonął. To chyba coś znaczy.
Czasem mam ochotę przeczytać coś lekkiego. Coś, co wciągnie, zainteresuje i "nie przemęczy". Coś na nudny wieczorek. Coś magicznego i całkiem niemożliwego. Coś bezsensownego i w pewnym sensie odmóżdżającego. I wtedy sięgam po fantastykę dla młodzieży.
"Ogień" to druga część sagi o magicznym i nieco ponurym miasteczku Engelsfors. O Wybrańcach, którzy muszą stawić czoło...
2014-11-28
http://zaczarrowana.blogspot.com/2014/11/o-ksiazce-o-ktorej-mozna-pisac-bez.html
http://zaczarrowana.blogspot.com/2014/11/o-ksiazce-o-ktorej-mozna-pisac-bez.html
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-13
Wierzę, że niektóre ropuchy kururu przychodzą do ludzi ze specjalną misją.
Wierzę, że sympatyczny aktor może zostać dobrym ojcem przychodzącym ucałować na dobranoc.
Wierzę, że gdzieś tam w środku mam ogromne słońce, które muszę rozpalać.
Wierzę, że ropuchy mogą zastąpić nasze serce i pomagać nam w trudnych chwilach,
Wierzę, że psy mogą chodzić po płotach jak koty.
Wierzę, że pewien głos podsuwa nam najgorsze możliwe pomysły na psoty.
Wierzę, że nigdy nie dorastamy i zostajemy do końca życia dziećmi.
Wierzę, że można zabijać w sercu.
Wierzę, że nadawanie imion przedmiotom i miejscom ma sens.
Wierzę, że Zeze miał w tym wszystkim rację.
Nie wierzę, że ta historia może się nie spodobać.
"- A jakaż to w końcu jest różnica między zapomnieniem a przebaczeniem?- Taka, że wybaczając, zapominamy o wszystkim. A jeśli tylko próbujemy zapomnieć, często zdarza się, że wspomnienia wracają."
Małe drzewko pomarańczy i kochany Portugal, a także straszliwe bicie i niezrozumienie ze strony rodziny Zeze - wróciło do mnie jak bumerang. W końcu udało mi się przeczytać drugą część wspaniałej, pięknej i wzruszającej powieści, pt. Moje drzewko pomarańczowe. To jedna z tych książek, które zostają długo, długo w człowieku i nie dają o sobie zapomnieć. Pierwsza lektura, na której się pobeczałam jak dziecko. Pierwsza, która tak mną wstrząsnęła i zastanowiła. Najpiękniejsza, cudowna! Idealna! Rozpalmy słońce miało być tak samo łapiące za serducho. Miało być kolejnym etapem życia niezwykle uczuciowego i mądrego chłopca, jakim zdecydowanie jest Zeze. Mały diabeł, którego tak trudno nie pokochać.
"Spójrz w słońce, Zeze, rozpalimy je."
Myślę, że się nie rozczarowałam. Chyba. Ten niezwykle delikatny i prosty styl Jose Mauro de Vasconcelos (nie mam pojęcia, jak to się odmienia, wybaczcie) znowu mnie zauroczył. Takiej subtelności, dziwnego połączenia smutku i dziecięcej radości nie znajdziecie nigdzie! Razem z Zeze przechodzimy jakże trudny okres dojrzewania. Widzimy jego młodzieńczy bunt, pierwszą miłość, poznajemy jego pasje, zdolności, marzenia i wybujałą wyobraźnię. Zeze chodzi już do szkoły, nie rezygnuje jednak ze swoich psot. Uczy się, gra na znienawidzonym pianinie. Wszystko po to, aby pomóc swojej ubogiej rodzinie mieszkającej w Rio de Janeiro.
O mamo, co ja mówię!
To tylko historia chłopca. Niezwykłego chłopca. Który powoli staje się mężczyzną.
"W następnym wcieleniu chce być guzikiem. Wszystko jedno jakim. Nawet guzikiem od kalesonów. To lepsze niż być człowiekiem i tak straszliwie cierpieć..."
Nie jest to drugie Moje drzewko pomarańczowe. Nie ma tego wzruszenia i łez. Nie ma smutku, czy większych emocji. Mimo to tak powieść jest bezbłędna. Choć gorsza od poprzedniczki.
Co jeszcze? Zachęcam. Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, sięgnijcie po pierwszą część. Przenieście się do bajkowego świata dzieciństwa. Przypomnijcie sobie, jak to kiedyś bywało. Zwolnijcie. Popłaczcie i uśmiechnijcie się do małego Zeze, którego, zapewniam Was, pokochacie. Po prostu przeczytajcie, bo warto.
Wierzę, że niektóre ropuchy kururu przychodzą do ludzi ze specjalną misją.
Wierzę, że sympatyczny aktor może zostać dobrym ojcem przychodzącym ucałować na dobranoc.
Wierzę, że gdzieś tam w środku mam ogromne słońce, które muszę rozpalać.
Wierzę, że ropuchy mogą zastąpić nasze serce i pomagać nam w trudnych chwilach,
Wierzę, że psy mogą chodzić po płotach jak koty.
Wierzę,...
2014-02-03
Zawsze krzywiłam się i dziwiłam, gdy słyszałam o kolejnym nastolatku, który postanowił skończyć ze swoim życiem. Nietolerancja wśród rówieśników. Zła sytuacja w domu. Brak godności i intymności. Wstyd. Strach. Ucieczka od tego świata. Tyle wystarczy? Tym kierują się młodzi samobójcy? Czemu to robią? Nigdy nie mogłam jakoś tego pojąć. Nie mieściło mi się w głowie, że w ogóle można tak po prostu się zabić. Nie ważne z jakiego powodu. Mimo wszystko każdy z nas kocha życie i trzyma się go mocno. Nikt nie chce umrzeć, odejść z tego świata. Prawda?
Hannah Baker postanowiła pozostawić po swojej śmierci ślad. Tylko dla wtajemniczonych. Puszcza w obieg trzynaście taśm magnetofonowych. Usłyszy je kolejno trzynaście osób. Poznają jej życie i powody, dla których dziewczyna postanowiła z nim skończyć. Dlaczego popełniła samobójstwo. Każdy z nich pojawi się w tej historii, każdy jako jeden z powodów jej odejścia. To, co usłyszą, nieodwołalnie zmieni ich życie. Jedną z tych osób jest Clay Jensen, który krążąc po mieście i słuchając taśm, próbuję zrozumieć czym kierowała się Hannah. Poznaje ją od całkiem innej strony.
Dlaczego to zrobiłaś, Hannah? Dlaczego? Przecież mogliśmy Ci pomóc...
„Jeśli słyszysz piosenkę, która wywołuje u ciebie łzy, a nie chcesz już płakać, nie słuchasz jej więcej. Ale nie da się uciec od samego siebie. Nie można postanowić, że się już nie będzie siebie oglądać. Wyłączyć zgiełku w swojej głowie.”
Przeczytałam tę książkę właśnie przez temat w niej poruszony, który, trzeba przyznać, po prostu intryguję. Samobójstwo. Tajemnicze taśmy. Sekrety. Problemy. Liczyłam na mądrą i wciągającą powieść (jakże rzadkie połączenie), z której wyniosę coś... no, to coś. Coś niezwykłego (nie myślcie, że bujam w obłokach). I chyba to coś znalazłam.
Postać Hannah jest co najmniej interesująca. W końcu nie każdy ot tak, kończy że swoim życiem. Do wszystkiego trzeba mieć jakiś powód. Nie robi się czegoś, nie wiedząc po co. Ale powody Hannah są dość dziwne. Wydawać by się mogło, że są całkiem błahe. Samotność w szkole, strata przyjaciółki, czy pierwsze miejsce w jakimś głupim rankingu - owszem, nie jest to może zbyt przyjemne, ale czy zmusza do... samobójstwa? Bardzo dziwiła mnie ta dziewczyna, za nic nie mogłam jej zrozumieć. Z czasem jednak lepiej się poznałyśmy.
Język autora trzeba także pochwalić. Jest tajemniczy, ciekawy i wciągający. Historię Hannah od czasu do czasu przerywają krótkie wzmianki o "stanie psychicznym" Claya. No dobra, trochę przesadziłam. Po prostu główny bohater (tak w ogóle, narracja pierwszoosobowa) opisuje, co robi słuchając taśm. Akcja się nie zatrzymuje, Hannah dalej snuje swoją opowieść. Bez ogródek, wszystko krok po kroku. No i dowiedziałam się, dlaczego to zrobiła. Choć dalej jej do końca nie rozumiem.
Bohaterowie w porządku, pomysł fenomenalny, wykonanie jeszcze lepszy, przesłanie dotarło, tam gdzie miało dotrzeć, brak zbędnych opisów, język barwny i ciekawy i cieszę się, że nie mam w pokoju płyt magnetofonowych. Chyba bym je wszystkie zniszczyła. Co mogę jeszcze dodać? Jeśli lubicie czytać o czymś, to powinno się Wam spodobać. Tyle.
A na koniec coś, żeby Was do końca zdołować. Śmiało - śmiejcie się:
"Uwaga! Skąd wiadomo, że martwa dziewczyna nie kituje? Odpowiedź: bo już wykitowała."
Hannah Baker
Zawsze krzywiłam się i dziwiłam, gdy słyszałam o kolejnym nastolatku, który postanowił skończyć ze swoim życiem. Nietolerancja wśród rówieśników. Zła sytuacja w domu. Brak godności i intymności. Wstyd. Strach. Ucieczka od tego świata. Tyle wystarczy? Tym kierują się młodzi samobójcy? Czemu to robią? Nigdy nie mogłam jakoś tego pojąć. Nie mieściło mi się w głowie, że w ogóle...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-14
Abecadło z pieca spadło,
O ziemię się hukło.
Każdy Polak zna tę dziecięcą rymowankę. Od dzisiaj zaczyna nabierać nowego znaczenia. A.B.C. to nie tylko pierwsze litery alfabetu, jak się okazuje. To system
Mordercy.
Obłąkanego okrutnika, szaleńca, który dobiera swoje ofiary przez nazwisko i miejsce zamieszkania. Najpierw "a". Potem "b", "c"... Zabawne, prawda? Jakby chciał przypomnieć sobie alfabet. A co jeśli dojdzie do "z"?
Kolejne ofiary, a motywu brak. Kolejne ofiary i żadnych poszlak, dowodów, czy podejrzanych. Kolejne ofiary, a Herkules Poirot, wielki detektyw, dalej nie wie o co chodzi. Kolejne ofiary, a...
Morderca na wolności.
Z pozoru prosta sprawa okazuje się o wiele bardziej skomplikowana i pogmatwana.
Kim jest tajemniczy A.B.C.? I czy uda się go złapać?
"Mowa jest dobrym wynalazkiem, bo nie pozwala ludziom myśleć."
Mam ambitny cel i jestem ciekawa, czy uda mi się go osiągnąć - mam zamiar przeczytać CO NAJMNIEJ połowę kryminałów Christie. Trochę ich jest. A.B.C. przyciągało mnie do siebie intrygującą fabułą i niebanalnym pomysłem. Czym tym razem zaskoczy mnie Królowa Kryminału? Kim okaże się morderca i co skłoni go do zabójstwa? A raczej zabójstw? Jaką taktykę obierze jeden z najsłynniejszych detektywów świata? No i na której literze się skończy?
Marzenka myślała, że jest taka sprytna i mądra i że już wpadała na rozwiązanie. Phi, jakie to proste, banalne, przewidywalne! Okazało się, że za proste jak na Agatę Christie. Coś mi tu nie pasowało. Miałam rację, autorka robi wielkie show na zakończenie i obala wszystkie mgliste domysły, przypuszczenia i teorie. Burzy je jak domki z kart i stawia własną historię. Pokręconą, dziwaczną, ale... logiczną. Spójną i rzeczywiście prawdopodobną. Teraz czytelnik zadaje sobie pytanie: jak można było na to nie wpaść?! Widzisz, drogi czytelniku, to jest Agata Christie. Nie próbuj zgadywać.
"Walka ciała z duchem to jedna z największych tragedii naszego życia."
Nie udało mi się... Znowu... Jaka ja głupia, nigdy nie udaje mi się zgadnąć, no! Proszę, dajcie mi chociaż raz wpaść na dobry trop! Agata Christie jest bardzo niesprawiedliwa - nie można tworzyć tak skomplikowanego zakończenia. Jeden raz, dobrze? Chcę mieć rację jeden raz. Czy proszę o tak wiele? Pociesza mnie tylko jedna myśl, pewnie większość ludzi tego nie ogarnęła. Nie da się, to wręcz niemożliwe. Kocham intrygi Christie, kocham jej styl pisania i... szkoda słów, sami przeczytajcie!
Jestem ogromną fanką Poirota, teraz to wiem na sto procent. To taki zabawny jegomość, z dobrymi manierami i dziwacznymi metodami działania. Tak całkowicie pozbawiony skromności, a równocześnie tak szczery i domyślny. Detektyw z wyobraźnią, dla którego sprawa nie kończy się na złapaniu przestępcy, ale na zrozumieniu jego motywów. Geniusz!
Ta książka nie ma wad. No, akcja trochę w środku zwalnia, ale tylko po to, aby na końcu powalić nas na łopatki, daję słowo! Nie rozczarujecie się, będziecie zachwyceni. Agata Christie nie może zawieść, to taki literacki pewniak. Jeszcze nie sięgnęliście po jej książki? To na co czekacie?
Abecadło z pieca spadło,
O ziemię się hukło.
Każdy Polak zna tę dziecięcą rymowankę. Od dzisiaj zaczyna nabierać nowego znaczenia. A.B.C. to nie tylko pierwsze litery alfabetu, jak się okazuje. To system
Mordercy.
Obłąkanego okrutnika, szaleńca, który dobiera swoje ofiary przez nazwisko i miejsce zamieszkania. Najpierw "a". Potem "b", "c"... Zabawne, prawda? Jakby chciał...
2014-08-06
Ludzie robią wszystko, aby nie postawiono ich w złym świetle. Każdemu z nas zależy na tym, jak postrzegają nas inni. Czasem zdarza się, że chcąc mieć jak najlepszą opinię, nieco przesadzamy. A nawet kłamiemy. Wpadamy w pułapkę, z której bardzo trudno uciec. Z raz obranej drogi trudno zawrócić, jak to mówią. Niestety jest też takie powiedzonko, że kłamstwo ma krótkie nogi, że prawda zawsze wyjdzie na jaw. Czy można wycofać się z wizerunku, który sami sobie stworzyliśmy? Czy lepiej udawać do końca?
Nina Petrykowska jest zwyczajną gimnazjalistką. Chodzi do szkoły i zmaga się z codziennymi problemami, takimi jak oceny, fałszywe koleżanki, czy... brak chłopaka. No właśnie, żeby utrzeć nosa złośliwej znajomej, tworzy historyjkę, według której jest już w związku z niejakim Pawłem. Dokąd zaprowadzi ją to małe kłamstewko?
"-Chciałabym cofnąć czas.
-Ale banał. Pokaż mi jednego człowieka, który by nie chciał."
Jestem pełna podziwu dla Ewy Nowak. Nie jeden pisarz mógłby jej pozazdrościć lekkiego pióra, barwnych bohaterów i łatwości w tworzeniu w a r t o ś c i o w y c h historii. Osobiście bardzo lubię powieści młodzieżowe, więc automatycznie muszę lubić Ewę Nowak. Po prostu muszę, tej autorki nie da się nie lubić. Postanowiłam sobie przeczytać caluteńką serię miętową, niby po kolei, ale nieco zmieniłam postanowienie, gdy trafiły do mnie jedne z ostatnich części. Wśród nich Dane wrażliwe. I tak sobie myślę: "Nina to chyba jakaś nowa postać, więc nie będzie żadnych spojlerów, co nie? Więc mogę przeczytać, nie zdradzając sobie nic z poprzednich części".
Z Niną już na początku zaczęłam się utożsamiać, znalazłam kilka cech wspólnych. Obydwie uwielbiamy marudzić i zwalać winę na innych, czujemy się nieswojo przy obcych i nigdy nie wiemy, jak się zachować i co zrobić, lubimy sobie wyobrażać nie wiadomo co, a każda przypadkowo spotkana osoba, to potencjalny materiał na przyjaciela. To bardzo ułatwiło mi zrozumienie Niny i innych bohaterów. Nie polubiłam głównej bohaterki w ogóle (może dlatego, że jesteśmy do siebie podobne?), ale za to inni spisali się na medal.
"Ostatnio zauważyłam, że ludzie z góry wiedzą, co ja czuję, czego chcę albo nawet kiedy będę na coś gotowa."
Pokochałam Bogdana, brata Niny, kochającego imiesłowy uprzednie i mówiącego wprost co myśli. Kłócący się, kiedy trzeba, broniącego i pomocnego, kiedy wymaga tego okazja. Bezpośredniego, wiecznie zadowolonego z życia optymistę. Polubiłam Justynę, dziewczynę na wózku, z dość przesadnie opiekuńczą matką i dziwacznym poczuciem humoru. Wnikliwą, spostrzegawczą, bystrą i domyślną Justynę, z którą można było, mimo jej kalectwa, spokojnie porozmawiać, pośmiać się i otworzyć.
Ewa Nowak jest mistrzynią w tworzeniu ludzkich charakterów. Nie musi przy tym robić przydługich opisów, wystarczy to, w jaki sposób ktoś się wypowiada, co myśli, jak się zachowuje, a nawet w co się ubiera. Prosto i niezwykle trafnie pisze o nastoletnich problemach, miłostkach i przyjaźniach. Słowo w słowo opisała to, co siedzi mi w głowie. Jej książki to pocieszenie, nauka i masę wartości, które zapamiętam i które, mam nadzieję, będą mi pomagać.
"Nie należy za byle co skreślać ludzi. Życie jest za krótkie na pretensje i konflikty."
Historia Niny jest bardzo ciekawa, a akcja się nie zatrzymuje. No, może jest to wszystko nieco przewidywalne, ale nie oto chodzi. Trzeba umieć czytać między wierszami. Opowieść nie nudzi, żwawo idzie do przodu i ciekawi. Pomysł naprawdę bardzo mi się podobał, tematyka moja, więc... czego więcej chcieć?
Więc jeśli jeszcze nie mięliście okazji zapoznać się z powieściami Ewy Nowak, jeśli macie ochotę na wartościową i ciekawą powieść dla młodzieży o młodzieży, jeśli zdarzyło Wam się kłamać, jeśli ciągle narzekacie na rodziców i ogólnie zwalacie winę na wszystkich w koło, jeśli nie do końca wiecie, kto w dzisiejszych czasach jest godny zaufania - sięgnijcie po Dane wrażliwe, a na pewno się nie zawiedziecie.
Ludzie robią wszystko, aby nie postawiono ich w złym świetle. Każdemu z nas zależy na tym, jak postrzegają nas inni. Czasem zdarza się, że chcąc mieć jak najlepszą opinię, nieco przesadzamy. A nawet kłamiemy. Wpadamy w pułapkę, z której bardzo trudno uciec. Z raz obranej drogi trudno zawrócić, jak to mówią. Niestety jest też takie powiedzonko, że kłamstwo ma krótkie nogi,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo tohttp://zaczarrowana.blogspot.com/2014/12/sow-kilka-o-sile-uzaleznienia.html
http://zaczarrowana.blogspot.com/2014/12/sow-kilka-o-sile-uzaleznienia.html
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-28
http://zaczarrowana.blogspot.com/2014/12/w-miosci-nie-ma-miejsca-na-rozsadek.html
Sama jeszcze nie wiem, co mam sądzić o tej książce. Ale to nie ważne. Dzisiaj opowiem Wam pewną baśń. Baśń niepoukładaną, skomplikowaną, pełną sprzecznych emocji. Piękną, mroczną, ale ciekawą...
Baśń o Królowej Skał i o jej małej, topiącej się wyspie. O pewnym morsie/psie/wilku, który miał złote oczy. O różanej dziewczynce, która opuściła różaną wysepkę. O pewnym latarniku, myśliwych, Odpowiadających i Pytających. Baśń wbrew pozorom o ż y c i u. A nawet z życia wyjętej.
"- Młoda damo, czy mogę służyć chusteczką. Pani płacze.- Och, rzeczywiście. Widzi pan, a ja myślałam, że się śmieję. Jak bardzo można się pomylić."
Pozwolę słowom płynąć, bo wiecie, one gdzieś siedzą tam, w mojej głowie, ale niepoukładane, rozwalone, nieśmiałe. Słowa odpowiednie, idealne, ale ukryte. Może uda mi się je wyciągnąć, może nie, może ta opinia będzie obiektywna. A może nie. Zobaczymy.
O czym jest ta książka? O Ablu. Polaku, który Polakiem nie jest i zna w tym języku może trzy słowa. Polaku, który nosi bardzo polskie nazwisko - Tannatek. "Polaku", który mieszka w Niemczech. Tajemniczy polski handlarz pasmanterią, diler, nieudacznik, ale gdzieś tam w środku - baśniarz, który opiekuje się młodszą siostrą. W jego historię miesza się Anna, dziewczyna żyjąca w bańce mydlanej, w domu z niebieskim powietrzem.
Pierwsze strony przekazał mi następujące informacje o tej powieści:
- Anna jest głupia i naiwna jak but, śledzi obcego chłopaka, niebezpiecznego, mrukliwego chłopaka tylko dlatego, że zamieniła z nim dwa słowa.
Wszystkie sytuacje są tak niesamowicie nienaturalne, że nic, tylko płakać.
- Bohaterowie są sztuczni, nie mają charakteru, a dialogi są zresztą takie same. Żenujące.
- Autorka sili się na mroczny nastrój, a przejrzałam zakończenie i "tajemniczego" Abla już po pierwszym rozdziale.
- Sztuczne, sztuczne, sztuczne, sztuczne, sztuczne!
(I jeszcze jedno, maleńki szczegół - to niesamowicie wciąga. Ale o tym później)
Jak już wspomniałam - głównej bohaterki nie polubiłam. Nie dość że charakteru nie ma za grosz, jest głupia, głupia, tak niesamowicie głupia i naiwna, że w głowie się to nie mieści, to w dodatku narzuca się dilerowi, zakochuje się w nim do szaleństwa (choć ten nie wie najwidoczniej, czym jest szacunek, uprzejmość, czy inne tego typu wartości i ciągle na nią warczy), olewa naukę i maturę, olewa przyjaciół i rodzinę i... Szkoda słów, naprawdę szkoda! Wiecie, co jeszcze? Pokazana jest jako empatyczna, urocza, rozsądna dziewczyna, za którą się wszyscy uganiają. Typowe.
Anny nie lubię, ale Abla - nienawidzę. Rozumiem, trudne życie, bla bla bla, ale są rzeczy, których żadnemu człowiekowi nie wpada robić, których robić nie powinni, każdy powinien mieć jakiś system wartości. Abel ich nie ma, na szczycie jego piramidy tego, co ważne, stoi Michi, siostra. Robi dla niej wszystko, przy okazji marnując swoje życie i jej. Drań. Chętnie użyłabym bardziej niecenzuralnego słowa, ale nie oto tutaj chodzi. Po prostu go n i e n a w i d z ę. Brzydzę się nim, to potwór nie człowiek. Tfu!
Historia jest do bólu przewidywalna. Od początku wiedziałam kto, co kiedy, gdzie, po co. Domyśliłam się, jak potoczy się akcja. Nie było to trudne, naprawdę. Widać było, że autorka chce nas pod koniec czymś zaskoczyć, zrobić wielkie bum!, ale nie wyszło. Szkoda. Akcja nabiera trochę zbyt szybkiego tempa - żadna dziewczyna, nawet tak głupia jak Anna - nie zaczęłaby się przyjaźnić z chłopakiem po trzech dniach bliższej znajomości, prawda? Nie mówiąc już o opowiadaniu sobie historii życia, czy zaufaniu.
Dialogi, bohaterowie, rozwój wydarzeń - wszystko to powiewało tandetą, przewidywalnością, brakiem logiki i niezwykłą nienaturalnością. Rozpisywać się na ten temat więcej nie będę.
Teraz mój ulubiony temat do znęcania - pojęcie dobra i zła według autorki. Zaczynajmy więc:
Dobre - wrzask na innych w złości; uganianie się za obcym chłopakiem, bo tego potrzebuje; olewanie rodziny dla jakiegoś obcego; nauka i egzaminy nie są ważne, możesz w każdej chwili odłożyć je na bok, jeśli dzieje się coś "ważniejszego"; każda forma zarobkowania jest dobra (nawet narkotyki), jeśli chodzi o dobro bliskich; ukrywanie swoich problemów.
Kolejna książka, w której kompletnie nie zgadzam się z autorem. Ach...
Plusy, skupmy się na plusach. Plusy, plusy, zalety. Były tu jakieś? Były, były z pewnością, bo...
inaczej nie przeczytałabym "Baśniarza" w dwa dni, prawda?
Był ten dziwny, urokliwy klimat, który mnie pochłonął i język autorki, który mi się nawet spodobał.
Była historia wyrwana z dzisiejszego świata, choć całkiem niemożliwa, nienaturalna, sztuczna, jednak ciekawa. Aż chciało się czytać.
Była baśń, magiczna, piękna baśń, naiwna, dziecinna a jednak tak bliska.
Były opisy, które mnie nie denerwowały.
Była ta banalność, ale tak inna, tak... niebanalna.
Była też fura emocji. Różnych. Sprzecznych.
To wszystko było i pomieszało mi w głowie. "Baśniarz" miał serio strasznie dużo wad. Całe morze minusów. Ale coś między tymi falami się wybija, coś magicznego, wciągającego. Coś, co łapie nas, jak sieć. Robi sieczkę z mózgu.
I choć chyba nigdy nie napisałam tak długiej, niezgrabnej, sprzecznej recenzji, to jestem zadowolona. Słowa popłynęły. Pozbyłam się ich. Postaram się dobrze wspominać "Baśniarza", bo w gruncie rzeczy tu nie chodzi o to, co nie chodzi, nie o to, co kuleje. Liczą się emocje, których jest dużo. Liczy się historia, która wciąga. Nie polecam tej książki nikomu. Chyba...
Słaba powieść. Szmira. Dno. Ale wciąga.
http://zaczarrowana.blogspot.com/2014/12/w-miosci-nie-ma-miejsca-na-rozsadek.html
Sama jeszcze nie wiem, co mam sądzić o tej książce. Ale to nie ważne. Dzisiaj opowiem Wam pewną baśń. Baśń niepoukładaną, skomplikowaną, pełną sprzecznych emocji. Piękną, mroczną, ale ciekawą...
Baśń o Królowej Skał i o jej małej, topiącej się wyspie. O pewnym morsie/psie/wilku, który miał...
2014-01-20
Ruth Hilton ma szesnaście lat i jest sierotą. Musi pracować na swoje utrzymanie jako szwaczka. Ruth jest piękna, skromna i pełna wdzięku. Nic więc dziwnego, że zwraca na siebie uwagę pana Bellinghama. Ten szybko zdobywa serce naiwnej dziewczyny, której życie stanie teraz do góry nogami. Ruth traci pracę i dach nad głową. Niestety nie ma żadnych bliskich, do których mogłaby się zwrócić o pomoc. Pan Bellingham proponuje jej pociechę i schronienie. Wyjeżdżają do Walii, gdzie Ruth w końcu zaznaje szczęścia. Niestety beztroska nie trwa wiecznie. Po tragicznych zajściach odtrącona dziewczyna traci resztki otuchy i bezpieczeństwa. Na szczęście trafia na ludzi, którzy są wstanie ofiarować jej swoją pomoc.
"Udręka spada jak grom z jasnego nieba, wprost do domu w górach i miejskie poddasze; do pałacu i do chaty"
Tę książkę czytałam niemiłosiernie długo. Z... dwa miesiące na pewno. Może i więcej. W pewnych momencie po prostu stanęłam i nie mogłam ruszyć dalej. Z tego co pamiętam, był to jakiś przełomowy moment, ale to szczegół. Jednak pewnego dnia uparłam się, że muszę przeczytać tę książkę do końca i to w jak najkrótszym czasie. I w końcu mi się udało.
Postać głównej bohaterki, Ruth, na początku bardzo mnie irytowała. Jakoś nie mogłam się przekonać do jej pogody ducha, tych wiecznych marzycielskich myśli, tej swobody... Strasznie nie lubię bohaterek, które są przedstawione jako takie bóstwa. Piękne, skromne, pełne wdzięku. Z czasem przekonałam się do Ruth, choć dalej dręczyła mnie jej doskonałość i denerwujący brak wad. Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów, to nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Wszyscy byli pełni charakteru i życia. Szczególnie trafiła do mnie postać Jemimy i kochanej Sally.
Historia wydaje mi się ciekawa i na pewno wartościowa. Pokazuje, że nawet człowiek upadły, może się podnieść i dalej kroczyć dumnie przez życie. A życie Ruth z pewnością było pełne wrażeń, problemów i trosk. Poruszyła mnie jej ogromna wiara i upór w dążeniu do... bycia dobrym. Dalej jestem pełna podziwu dla każdego słowa pisanego, które pochodzi za czasów wiktoriańskich. Po prostu pokochałam tamte obyczaje, ten niepowtarzalny klimat. Zupełnie jak z jakiejś baśni albo z filmu. Uwielbiam przenosić się do czasów, gdy panie nosiły strojne suknie, a po świecie chodzili jeszcze dżentelmeni.
Jedyne przez co nie mogłam przebrnąć to przydługie jak dla mnie opisy i dosyć powolne dochodzenie do sedna sprawy. Historia niemiłosiernie się czasem wlekła. Autorka nagle zatrzymywała akcję, by opisać aktualną pogodę. Potem przenosiła nas w czasie, by pokazać nam wątek, który akurat jest mało interesujący. Ma to też jednak swoje plusy. Możemy bardziej się wczuć w sytuację bohaterów, no i oczywiście w ten niepowtarzalny nastrój.
Podsumowując. Jeśli masz ochotę na wartościową lekturę i bardziej wymagającą niż "Zmierzch", gdy lubisz przenieść się do czasów pełnych uroku, jeśli nie przeszkadzają Ci trochę przydługie opisy i nie odstrasza Cię książka mająca sześćset stron, gdy masz ochotę na historię z innej bajki i gdy masz nadzieję na coś innego, to "Ruth" jest stworzona dla Ciebie.
Ruth Hilton ma szesnaście lat i jest sierotą. Musi pracować na swoje utrzymanie jako szwaczka. Ruth jest piękna, skromna i pełna wdzięku. Nic więc dziwnego, że zwraca na siebie uwagę pana Bellinghama. Ten szybko zdobywa serce naiwnej dziewczyny, której życie stanie teraz do góry nogami. Ruth traci pracę i dach nad głową. Niestety nie ma żadnych bliskich, do których mogłaby...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-19
Każdy ma jakąś ciekawą historię do opowiedzenia. Możesz zaprzeczać, możesz mówić, że nie ma w Tobie nic niezwykłego. Ale każdy z nas kryje w sobie jakąś tajemnicę, coś, co warto poznać. Nie ma ludzi nudnych, zwyczajnych, przeciętnych. Każdy z nas jest inny, więc równocześnie... wyjątkowy. Często tego nie zauważamy, ale czasem warto przystanąć, przyjrzeć się komuś dokładniej i lepiej go poznać. Mogę się założyć, że w każdym można znaleźć coś dobrego, jakąś zaletę. Ludzie to nie tylko jedna, wielka masa, która zasiedla Ziemię - to miliardy osobnych jednostek. Miliardy osobnych historii, zainteresowań, pasji. Może czasem warto to dostrzec?
Życie Kitty Logan się rozpada. Z początku energiczna i dociekliwa dziennikarka, stała się kukłą zafascynowaną telewizją. Popełnia błąd, oskarża niewinnego człowieka. Niestety - każdy błąd niesie ze sobą konsekwencje. Kitty trafia do sądu za zniesławienie, jest ofiarą niepochlebnych komentarzy. Traci pozycję i posadę. Do tego umiera jej przyjaciółka i zwierzchniczka. Tuż przed śmiercią daje jej listę stu osób, niestety, Kitty nie wie, co ma z nią zrobić, co to znaczy. Jedyną nadzieją na odzyskanie szacunku, jest rozwiązanie zagadki stu imion. Co łączy wszystkie nazwiska z listy?
"Codziennie ludzie dokonują czynów, których nikt nie opiewa. I o tym właśnie powinniśmy pisać. O anonimowych bohaterach, o ludziach, którzy wcale nie uważają się za bohaterów, ponieważ robią to, co według nich powinni robić w życiu."
Cecelia Ahern była mi wcześniej nie znana. Owszem, tytuł filmu "PS Kocham Cię" obił mi się kilka razy o uszy, ale to wszystko. Czego oczekiwałam po tej książce, pierwszym zetknięciu z tą autorką? Luźnej, ciekawej powieści, ze szczęśliwym zakończeniem i szybko płynącą akcją. Typowa książka obyczajowa. Cóż, w pewnym sensie spełniły się moje oczekiwania.
Na początku zwróciłam uwagę na pomysł, który wydał mi się dość... intrygujący. Tajemnicza lista, na niej sto, wydawać by się mogło, w ogóle niezwiązanych ze sobą osób. Autorka ciekawie rozwinęła pomysł, choć szczerze mówiąc, akcja jest dosyć przewidywalna. Od razu było wiadomo, jak się dalej potoczą losy bohaterów. To jednak nie przeszkadza przy czytaniu powieści, ponieważ autorka ma bardzo lekkie pióro i czytanie "Stu imion" jest po prostu rozrywką i czystą przyjemnością. Zdarza się sporo naprawdę zabawnych sytuacji.
Co do bohaterów... Tutaj miałam lekkie wątpliwości, ale tylko do czasu. Gdy minęła już pierwsza połowa książki, zaczęłam dostrzegać cechy osobowości każdej postaci i wszyscy wydali mi się bardziej naturalni, niż z początku. Pokochałam przede wszystkim Mary-Rose i Sama oraz cotygodniowe oświadczyny. Tak jak to nam mówi autorka - każdy ma swoją niezwykłą historię, którą warto opowiedzieć. Tak więc trudno przejść obojętnie koło któregokolwiek z bohaterów powieści.
Jeśli mam być całkowicie szczera, to "Sto imion" zaczęło mi się podobać dopiero poza połową. Przedtem trochę się nudziłam i nie widziałam w tej książce niczego wyjątkowego i wartego uwagi. Potem jednak zaczęłam dostrzegać wartości płynące z tej historii i... spodobało mi się. Zawsze uważałam się za przeciętniaka, a teraz zaczęłam patrzeć na siebie i na innych z innej perspektywy. Może jest trochę racji w tym, co chce nam przekazać Cecelia Ahern? Każdy z nas jest niezwykły i ma własną niesamowitą historię - nie zapominajmy o tym!
Co mogę powiedzieć na koniec? Jeśli lubisz lekkie powieści obyczajowe, typowo kobiecą literaturę, jeśli nie przepadasz za przydługimi opisami, jeśli chcesz znaleźć w książce jakieś przesłanie, jeśli lubisz zwyczajnych-niezwyczajnych bohaterów, jeśli chcesz zobaczyć w sobie coś więcej niż przeciętniaka, jeśli lubisz szczęśliwe zakończenia, jeśli po prostu chcesz się rozluźnić - ta książka powinna Ci się spodobać.
Każdy ma jakąś ciekawą historię do opowiedzenia. Możesz zaprzeczać, możesz mówić, że nie ma w Tobie nic niezwykłego. Ale każdy z nas kryje w sobie jakąś tajemnicę, coś, co warto poznać. Nie ma ludzi nudnych, zwyczajnych, przeciętnych. Każdy z nas jest inny, więc równocześnie... wyjątkowy. Często tego nie zauważamy, ale czasem warto przystanąć, przyjrzeć się komuś dokładniej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-16
Czasem mamy wrażenie, że nasze życie to pasmo rozczarowań, bólu i smutku. Że wszyscy są przeciwko nam. Że wszystko co robimy, jest bez sensu. Że którędy byśmy poszli i tak trafimy na mur. Że wszystko jest nie tak...
Jednak to nieprawda.
Nasze życie to nie tylko złość i rozpacz.
To także małe chwile szczęścia, które przeżywamy, a których czasem nie zauważamy, mijamy, ignorujemy. Każdego z nas spotkało w życiu coś dobrego, coś, co zapamiętamy. Na zawsze. Może jest to mile spędzony czas z przyjaciółmi. Może pierwszy pocałunek. A może piękne, ciepłe wakacje, pełne wrażeń i emocji. Trzeba tylko się zatrzymać, obejrzeć i zauważyć tę chwilę. Bo ona szybko przemija i jeśli jej nie zatrzymamy, nie dostrzeżemy - to ucieknie. Carpe diem, chwytaj dzień! Ciesz się tym, co masz.
Bo mógłbyś nie mieć i tego.
Nicco właśnie doznał rozczarowania, dziewczyna, z którą był bardzo blisko i którą jak mu się wydawało kochał, zerwała z nim bez słowa wytłumaczenia. Próbuje się pozbierać, ale dalej nie może zrozumieć dlaczego, dlaczego tak się stało. Pewnego dnia razem ze swoim przyjacielem Grubym spotykają dwie turystki z Polski. Jak zakończy się ta krótka znajomość?
"Wydaje nam się, że znamy ludzi, którzy żyją obok nas, ale jesteśmy w błędzie. Nie znamy ich myśli, lęków, obaw. Często mylnie ich oceniamy, porównujemy do siebie samych, przymierzamy do swoich zwyczajów, do własnego postrzegania świata."
Naprawdę nie wiem, co mnie pokusiło. Nie mam pojęcia. Nie rozumiem, dla-cze-go uparłam się, że to przeczytam. Dla-cze-go tak chciałam przeczytać książkę autora, za którym tak naprawdę nie przepadam. Dla-cze-go myślałam, że tym razem się nie zawiodę. Dla-cze-go łudziłam się, że te dwie Polki coś zmienią. Dlaczego? Cóż... Federico Moccia jest mi już znany. Poznałam go w historii o Babi i Stepie, jakże "romantycznej" i "pięknej" historii o "miłości". Przepraszam bardzo fanów Trzy metry nad niebem, ale poza niesamowicie fenomenalnym i zachęcającym tytułem, ta powieść nie ma w sobie nic... wartościowego i prawdziwego. Jednak nie o tym chciałam dzisiaj pisać...
Chwila szczęścia miała być inna. Miała być lepsza. Miała mnie zaskoczyć. I co z tego wyszło?
Żeby było milej, zacznę od plusów, których tak czy owak nieco znalazłam. Po pierwsze styl pisania autora. Prosty, ale ciekawy język, naturalne dialogi. Krótkie, ale w pewien sposób interesujące opisy. Zwłaszcza, gdy główny bohater mówił o życiu albo wspominał dawne czasy. Nie mówiąc już o pięknych cytatach! Cudowne złote myśli, ujmujące przemyślenia. No i Włochy! Rzym! Z jego urokliwymi uliczkami, cichymi zakamarkami, restauracjami, knajpkami, wiecznym słońcem i kamieniczkami.
"Alzheimer ma swoje dobre strony - każdego dnia poznajesz mnóstwo nowych ludzi."
Przepraszam, naprawdę chciałam napisać więcej plusów, ale na tym się kończy...
Najbardziej przeszkadzało mi jedno i mam nadzieję, że domyślicie się, o co mi chodzi. Według autora, takie miałam wrażenie, świat kręci się wokół jednego. Nie liczy się wiara, solidność, szczerość, lojalność, dobroć... nie. Najważniejsze jest, aby robić to, na co mamy ochotę! Tu impreza, tam jakiś wypad, olanie pracy, podrywanie dziewczyn z ładnym tyłeczkiem, a potem zapraszanie ich do siebie. Jak trzeba, to się skłamię, tu się kogoś pobije, tam się coś zniszczy, tutaj jakiś szantażyk. A wszystko po to, aby mi było dobrze. Aby obracać się w luksusach, oczywiście wśród ładnych dziewcząt, aby można je było... aż mi słów brakuje! Jak tak można! Jak można w ten sposób przedstawić świat! To wszystko nieprawda, to chore, egoistyczne, do bani. Trzeba mieć jakieś zahamowania, jakieś wyższe wartości. Coś więcej, niż luźne życie.
"Dlaczego niektóre wspomnienia nasz umysł cenzuruje, a inne pozostają wyryte w naszej pamięci, wyraźne i niezapomniane?"
Wspomniane dwie Polki, które niby miały być plusem tej powieści, tylko mnie rozczarowały. Jaka dziewczyna weszłaby do samochodu poznanego dopiero chłopaka? Nie znam chyba takich naiwniaków, naprawdę. Chyba każdy swój rozum ma, jednak Moccia próbuje nam powiedzieć, że można bez problemu zaufać pierwszej lepszej spotkanej osobie, zwłaszcza, jeśli jest to płeć przeciwna, bo możemy przeżyć wielką, kilkudniową miłość. To nie jest romantyczne. To jest śmieszne.
Do tego ta książka jest zbyt banalna i przewidywalna. Wierzcie mi lub nie, ale oni co chwilę jedzą! Cały czas muszą jeść i jeść, i jeść... A co mnie obchodzi, jak dobre jest jedzenie w jakiejś tam knajpce? Bohaterom wszystko przychodzi zbyt łatwo, do tego nie ma żadnego zwrotu akcji. Tylko opisy kolejnego cudownie spędzonego dnia, z przepysznym jedzeniem, pięknymi dziewczynami, masą pocałunków i innymi rozrywkami. Przepraszam, mnie to jakoś nie rusza.
"To jest właśnie chwila szczęścia. Nagle pojawia się refleksja: wystarczy tak niewiele, by ta chwila uleciała. Za moment już jej nie ma, straciłem ją i nie wiem,czy kiedykolwiek jeszcze odnajdę."
Cóż... Jeśli szukasz bardzo lekkiej powieści, w której nie ma za grosz prawy, ale za to są piękne cytaty, jeśli lubisz lekkie życie, wyzbyte jakichkolwiek wartości, prawd i moralności, jeśli bawią Cię tanie rozrywki i jeśli lubisz czytać o jedzeniu, jeśli marzyłeś o miłości jak z filmu, która szczerze mówiąc nie ma prawa zaistnieć w normalnym świecie, jeśli nienawidzisz odpowiedzialności i preferujesz zasadę: "Robię co chcę", jeśli chcesz zobaczyć, jak nie wygląda szczere uczucie - Chwila szczęścia powinna Ci się spodobać.
Czasem mamy wrażenie, że nasze życie to pasmo rozczarowań, bólu i smutku. Że wszyscy są przeciwko nam. Że wszystko co robimy, jest bez sensu. Że którędy byśmy poszli i tak trafimy na mur. Że wszystko jest nie tak...
Jednak to nieprawda.
Nasze życie to nie tylko złość i rozpacz.
To także małe chwile szczęścia, które przeżywamy, a których czasem nie zauważamy, mijamy,...
2014-10-10
Najbardziej intrygujące i kontrowersyjne zdarzenia mają miejsce w małych miasteczkach. Na pozór spokojnych, cichych, przyjaznych, gdzie wszyscy się znają i gdzie nikomu nie przeszło by nawet przez myśl, że tutaj może zdarzyć się... coś strasznego. A zaginięcie młodej dziewczyny zdecydowanie jest rzeczą straszną.
Laura Andersona była piękną, utalentowaną nastolatką, przed którą było jeszcze całe życie. Kto mógłby się spodziewać, że nagle tak po prostu zniknie? Puf i już jej nie ma. Wyjechała, uciekła? Została porwana? A może zamordowana? Jeśli tak, to kto mógłby to zrobić?
Pytania bez odpowiedzi gnębią mieszkańców Palokaski. Ludzie szukają winnych. Wśród nich jest Miia, była policjantka, która zaczyna pracę jako pedagog szkolny, w tym samym liceum, w którym uczyła się ona sama i Laura. Chce dowiedzieć się, co się stało z dziewczyną.
Kryminały to prawdopodobnie jeden z najpopularniejszych teraz gatunków literackich. Mogę się jednak mylić. Ludzie kochają zagadki, tajemnicze zniknięcia, morderstwa i zbrodnie. Lubimy zamieniać się w Sherlocka Holmesa i za pomocą dedukcji rozwiązywań trudne zagadki. Lubimy psychopatów, mrocznych zabójców, zazdrosnych mężów, ciche trucicielki i mistrzów zbrodni. Kochamy to, potrzebujemy dreszczyku emocji i odrobiny tajemnicy. Z tych wszystkich powodów sięgnęłam po Laurę. Bo czy jest ciekawszy temat, niż zniknięcie młodej dziewczyny w tajemniczych okolicznościach, na dodatek w tak małym i cichym miasteczku, jakim jest Palokaski w Finlandii?
Zacznę może od zalet książki. Spodobał mi się lekki język jakim posługuje się autor (a może raczej autorzy?). Czytelnik nie męczy się długimi opisami, nie przeklina zdań, że są za długie. Mamy przed sobą przyjemną, niewymagającą lekturę, z którą można miło spędzić popołudnie. Bohaterowie też nie byli irytujący i choć nie polubiłam żadnego z nich, to jednak muszę przyznać, że każdy miał odmienny, nieprzesadzony charakter. Autor(zy) pokazali też problem internetu, jaki współcześnie oglądamy. Pokazują zagrożenia, jakie z niego płyną, jego wpływ na młodzież. Poza tym czytamy o innych problemach nastolatków, interakcjach w grupie, chęci przypodobania się, nałogach, narkotykach.
Niestety wady też znalazłam. Główny wątek, zaginięcie Laury, w pewnym momencie schodzi na drugi plan i gdyby nie dochodzenie Mii, szybko byśmy o nim zapomnieli. Powieść skupia się wokół naszej pani pedagog/detektyw i jej życia osobistego, dlatego książka szybko zaczyna przeradzać się w obyczajówkę. Szkoda, szkoda. Poza tym akcja nieco się rozwleka. Zaczyna się coś dziać dopiero pod koniec powieści, przez co czytelnik kończy książkę, mając w głowie więcej pytań niż odpowiedzi. Czy tak miało być? Czy to był celowy zabieg autorów, którym miał nas skłonić do kolejnych części? Pewnie tak.
Powieść nie jest jakaś bardzo wybitna, nie wyróżnia się niczym szczególnym z tłumu, ale z pewnością jest miłą, lekką historią, którą pochłania się w kilka dni. Niewymagająca, nawet ciekawa. Szczerze mówiąc, chętnie dowiedziałabym się, co będzie dalej. Venla, Laura... Kto będzie kolejny?
Najbardziej intrygujące i kontrowersyjne zdarzenia mają miejsce w małych miasteczkach. Na pozór spokojnych, cichych, przyjaznych, gdzie wszyscy się znają i gdzie nikomu nie przeszło by nawet przez myśl, że tutaj może zdarzyć się... coś strasznego. A zaginięcie młodej dziewczyny zdecydowanie jest rzeczą straszną.
Laura Andersona była piękną, utalentowaną nastolatką, przed...
2014-08-18
Biel.
Białe mogę być kwiaty, mówi się, że ludzie mają białą skórę, może być biała kartka, biały wiersz, biała jest suknia ślubna, biały welon, biały kruk, rozbój w biały dzień, biała gorączka, biała śmierć, ktoś jest biały jak ściana, można się bawić do białego rana, a rycerze zawsze przyjeżdżają na białym koniu.
Biel. Leo kojarzy ją z pustką, samotnością, ciszą, smutkiem.
Czerwień.
Czerwone są tulipany i róże, ktoś może się zrobić czerwony jak burak, czerwone są usta, serce, krew, niebo robi się czerwone o zachodzie i wschodzie słońca, niektórzy mają niemal czerwone włosy, zmęczeni ludzi mają zaczerwienione oczy, czerwień to kolor namiętności.
Czerwień. Leo wie, że to symbol miłości i pożądania.
Leo ma białe myśli. Nie cierpi ich. Ucieka przed nimi. Boi się bieli. Czerwień to co innego. Płynie w jego żyłach, czerwień jest życiem. Jest miłością, huraganem, tsunami. To Beatrice, jego jedyne marzenie i szczęście. Jednak Beatrice zostaje otruta przez białego węża, który wysysa jej czerwoną krew, na jej miejscu zostaje biel. Biała krew. Leukemia. Białaczka. Leo jest załamany i... uczy się żyć.
"Życie idzie zawsze do przodu, czy tego chcesz, czy nie, muzyka gra, a ty możesz najwyżej przyciszyć ją lub podgłośnić. I musisz do niej tańczyć najlepiej, jak potrafisz."
Ta książka mnie od dawna kusiła. Przy każdej wizycie w bibliotece patrzyła na mnie, zawsze ją widziałam. Aż w końcu uległam i pomyślałam, że spróbuję. Wypożyczyłam. Poświęciłam na nią dwa dni. Czy żałuję? Z pewną ulgą muszę przyznać, że nie.
Zacznę od banałów, jeśli pozwolicie. Okładka. Myślę, że idealnie odzwierciedla treść powieści, jest taka łagodna, melancholijna, subtelna. Opisy mówią, że jest to współczesne Love Story. Historia pierwszej miłości. Bestseller, który błyskawicznie podbijał kolejne serca. Autorem jest Alessandro D'Avenia, o którym nigdy nie słyszałam i wiem tyle tylko, że jest Włochem. Tytuł, muszę przyznać, intrygował mnie. Biała jak mleko, czerwona jak krew. To odwołanie do barw i kolorów, opisywanie nimi emocji, no, to coś nowego, byłam niezwykle ciekawa, co z tego będzie.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy podczas lektury, to ten niesamowity spokój, jaki bije od każdej strony. Smutek, pouczenie i refleksja atakowały moją głowę, wprowadzając mnie w stan uśpienia i... jestem pewna, że miałam białe myśli. Tutaj nic nie jest agresywne, nieobliczalne, czy wybuchowe. To ocean. Cichy i spokojny, falujący delikatnie. Powoli, bez pośpiechu, bez sztormów. I tak do końca. Dopływamy do brzegu i wiemy, że... w naszych uszach zostało trochę wody, która wyparowała i dostała się do mózgu. Nie wydostaniesz już oceanu ze swojej głowy. On tam pozostanie, przypominając ci o tym, co razem z nim przeżyłeś.
"Gdy w grę wchodzi miłość, ludzie czasami zachowują się po prostu głupio. Popełniają błędy, ale to nie znaczy, że się starają.Należy martwić się raczej, gdy ten, o kim myślisz, ze cię kocha, nie rani cię, bo to oznacza, ze przestał się starać albo że tobie już na nim nie zależy."
To powieść, w której praktycznie nie ma akcji. Dialogi są rzadkością, opisy i przemyślenia głównego bohatera zajmują większość miejsca. P i e r w s z y raz w życiu kompletnie mi to nie przeszkadzało. Bo Leo jest nastolatkiem takim jak my i bez problemu można go zrozumieć i się z nim utożsamić. Te "mądrości" i "górnolotność", które zawsze mi przeszkadzają i nie mogę się z nimi ani zgodzić, ani pogodzić, tutaj były jak najbardziej na swoim miejscu. Nie wiem, jak autor to zrobił, ale ze wszystkim się zgadzam. Nauki życiowe zawarte w książce nie były skomplikowane. Były codzienne, czasem banalne, ale prawdziwe. I to mnie do nich przekonało, miałam wrażenie, że autor nie idzie w górnolotność po to, aby komuś udowodnić, że jest mądry i wrażliwy. Ale dlatego, że naprawdę taki jest. I ma rację (wiem, nie zaczyna się zdania od "i" oraz "ale"). Ma rację...
Bohaterów nie mamy zbyt wielu. Leo to licealista, nieco zbuntowany, nieco zagubiony, trochę odważny,a nawet bezczelny. Norma. Silvia to Anioł Stróż, niebieska wróżka, dobra, spokojna, zawsze pomocna, ale skryta. Beatrice... o niej nie wiem, co sądzić, bo mimo wszystkich nad nią zachwytów, nie było okazji, aby ją poznać. Potem rodzice Leo, jego kumpel i drużyna piłkarska, Naiwniak - nauczyciel historii, pewien ksiądz. No i tyle. Mówiłam już, w tej powieści brakuje jakiegokolwiek zamętu czy zamieszania. Nie powiem, aby bohaterowie byli jacyś bardzo barwni. Nie byli. Czysty schemat, nic nowego.
"Miłość istnieje nie po to, by dać nam szczęście ale po to, byśmy mogli sprawdzić, jak silna jest nasza odporność na ból."
Schematyczna była również historia. Do bólu przewidywalna. Po pierwszych rozdziałach wiedziałam, byłam pewna, jak potoczą się losy głównego bohatera. Wy też na pewno wiecie. To spory minus. Na minus można zaliczyć też to, w jak sztuczny sposób rodzi się uczucie Leo do Beatrice. Nagle, bez sensu. Nigdy się nie poznali, nigdy nie rozmawiali, a te nagle jest gotów zrobić wszystko, aby ona wyzdrowiała. Dziwne to, prawda? Wybaczam jednak tę małą wadę autorowi, bo podobało mi się coś innego.
Wartości. Te prawdziwe i, co baaaaardzo mnie zdziwiło, często c h r z e ś c i j a ń s k i e. Autor przekonuje, że Bóg istnieje, że cierpienie jest potrzebne i że nie jesteśmy panami świata. Za to go uwielbiam. Za to polubiłam tę książkę. Dzięki temu przeczytałabym ją jeszcze raz. W czasach, gdy wszyscy mówią, że Bóg nie istniej, bo niby dlaczego jest ból, autor tłumaczy, że tak, owszem, jest, ale ma głęboki sens. Mówi o tym w tak ciekawy i prosty sposób, że na pewno trafi tym do młodzieży. Mam taką nadzieję.
"Widok Twoich pleców nigdy nie będzie dla mnie tym samym co widok pleców innych ludzi. Kiedy Ty się ode mnie odwracasz, czuję się, jakby życie się ode mnie odwróciło."
Biała jak mleko, czerwona jak krew nie jest powieścią rewelacyjną. Nie ma w niej zbyt wielu nowości: pierwsza miłość, choroba, przyjaźń, ale jest autentyczna i na swój sposób piękna. Nie idzie się od niej oderwać. Bohaterowie nie są barwni, ale uczą nas. Uczymy się na ich błędach i uczynkach. Przemyślenia grają tu pierwsze skrzypce i podoba mi się to. Podoba mi się ta książka. Nie wiem czemu. Jest przewidywalna, czasem banalna, ale ciekawa i wciąż prawdziwa. Jeśli nie przeczytałeś cytatów powyżej, to proszę, zrób to teraz i powiedz mi, co o tym sądzisz. Ja powiem krótko: warto.
Biel.
Białe mogę być kwiaty, mówi się, że ludzie mają białą skórę, może być biała kartka, biały wiersz, biała jest suknia ślubna, biały welon, biały kruk, rozbój w biały dzień, biała gorączka, biała śmierć, ktoś jest biały jak ściana, można się bawić do białego rana, a rycerze zawsze przyjeżdżają na białym koniu.
Biel. Leo kojarzy ją z pustką, samotnością, ciszą, smutkiem....
2014-08-16
http://zaczarrowana.blogspot.com/2014/11/postrzelona-pani-doktor-i-jej-miosna.html
http://zaczarrowana.blogspot.com/2014/11/postrzelona-pani-doktor-i-jej-miosna.html
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to