-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2017-05-03
2017-08-09
2017-09-19
2017-11-25
2017-01-10
Człowiek był, jest i najprawdopodobniej zawsze będzie nieodkrytą zagadką, istotą, której w żaden sposób nie można zrozumieć za pomocą umysłu. Co chowa się w naszych głowach? Czym są emocje, sny, ulotne wyobrażenia, myśli? Czy istnieją pomiędzy nami jakieś tajemnicze więzi, działające poza naszą kontrolą, a nawet poza świadomością? Co odczuwa osoba w śpiączce i gdzie się znajduje? Na te i inne pytania próbują znaleźć odpowiedź Henri, Eddie i Sam, których losy nagle silnie się ze sobą splatają - a wszystko przez pewien wypadek i historie z przeszłości, pełne błędów, smutku, rozczarowań i oczywiście miłości.
Zaczęło się od wiadomości. Sam napisał do Henriego, swojego ojca, którego nigdy nie poznał, aby się spotkali. Jednak po drodze do syna Henri skoczył, ratując tonącą dziewczynkę, a siebie skazując na dni przepełnione milczeniem, nie wiedząc już, co jest prawdą, a co fikcją. W szpitalu poza Samem odwiedza go ktoś jeszcze - kobieta z przeszłości, Eddie, która musi zdecydować, czy chce trwać przy swojej dawnej miłości, która już prawdopodobnie nigdy się nie obudzi.
"Słowa są jak papier ścierny, tak długo szlifują każde uczucie, aż wreszcie znika."
O pani George słyszałam już od dawna na blogach i vlogach oraz różnorakich stronach internetowych ciągle natykałam się na coraz to liczniejsze wzmianki i recenzje na temat Lawendowego pokoju czy, nieco rzadziej, Księżyca nad Bretanią. Autorka tych książek mnie intrygowała, interesowały mnie skrajne opinie dotyczące jej twórczości. Gdy więc trafiła mi się możliwość przeczytania najnowszej powieści Niny George, Księgi snów, nie wahałam się ani chwili. Musiałam na własnej skórze doświadczyć, czym tak recenzencki świat się zachwyca a równocześnie co mu się tak nie podoba.
Księga snów jest, na co wskazuje tytuł, lekturą niezwykle senną, mglistą, refleksyjną, powolną. Opowiadana przez autorkę historia jest jakby rozmyta, nie ma wyraźnych konturów i zanim zapytacie, o co mi chodzi, powiem tak - fikcja miesza się tu z rzeczywistością, prawda z obłędem, a wszystko to osnute jest gęstą mgłą emocjonalnych rozterek i uczuć. Autorka prowadzi nas w głąb świadomości głównych bohaterów, próbując wzbudzić w nas empatię, zrozumienie ich sytuacji. Stawia nas gdzieś pomiędzy jawą a snem. To, o czym pisze, nie jest zbyt odkrywcze. Księga snów opowiada o miłości, ten niespełnionej, a może nawet w porę nierozpoznanej. Mówi o odpowiedzialności, ojcostwie i macierzyństwie, o podejmowaniu decyzji, o woli życia. Jednak sposób, w jaki Nina George porusza te tematy, jakaś subtelność i tajemniczość jej pióra... urzeka.
Nie jest to książka, która zapada w pamięć. Księga snów nie powoduje psychicznego i emocjonalnego "rozedrgania", nie zostawia czytelnika z uczuciem pustki w głowie. Mimo to coś w tej powieści przyciąga, czaruje, angażuje. Może jest to poetyckość, jaką posługuje się pani George, która niestety często niebezpiecznie zbliża się ku melodramatyzmowi i banalności. A może to żalący się nam bohaterowie, których w jakiś niepojęty sposób się lubi, zaczyna się z nimi współczuć, przeżywać razem z nimi kolejne trudności i niepewności.
Z naszej trójki najbardziej chyba polubiłam Eddie, mimo iż jest to istota na wskroś naiwna, zupełnie niedbająca o własny interes, poświęcająca swoje życie dla innych. Jest to kobieta bardzo emocjonalna, sympatyczna i oczywiście kochająca literaturę fantastyczną (kiedy w książce pojawił się tytuł: Czas żniw, myślałam, że twarz rozpłynie mi się w uśmiechu!). Zaimponowała mi jej wewnętrzna siła, to, że na nic się nie skarżyła i potrafiła wybaczać. Sam, trzynastolatek o ponadprzeciętnej wrażliwości, irytował mnie. Był nijaki - taka ciepła klucha, która obnosi się ze swoimi uczuciami i widzi to, czego inni nie dostrzegają. Nie rozumiałam jego uczucia do Madelyn. Ani wszystkich idiotyzmów, które wyczyniał. Henri za to jest człowiekiem zagadką. Chociaż jest osią, wokół której kręci się cała fabuła, czytelnik ma wrażenie, jakby bohater ten był nieobecny, jakby w ogóle go nie było. Poznajemy go przez pryzmat jego myśli, historii, wspomnień. W sposób niebezpośredni.
"Dopiero teraz zyskałam wewnętrzną wolność i po przeżyciu czterdziestu lat czuję się gotowa na rozpoczęcie kolejnego cyklu. Jego tematem będzie życie."
- Posłowie, Nina George
Nie wiem, co myśleć o tej książce. To opowieść o ludziach, którym nie brakuje wrażliwości, empatii, chęci zrozumienia, otwartych na to, co zsyła im los. To refleksyjny pamiętnik, zapis wspomnieć, wyobrażenia na temat tego, co kryje się wewnątrz naszego umysłu. To rzeczywistość umieszczona gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią. To jakiś niezidentyfikowany twór, który w sumie nie wiadomo, o czym mówi, a mimo to chce się czytać dalej i dalej, przez który się przepływa, spokojnie, łagodnie i lekko. To książka, która pokazuje, że można, a nawet należy, być człowiekiem myślącym, refleksyjnym, uczuciowym, współczującym. To książka, która sprawia, że chce się spojrzeć na świat inaczej, w jaśniejszych barwach.
http://zaczarrowana.blogspot.com/2017/01/miedzy-swiatem-zywych-i-umarych-gdzies.html
Człowiek był, jest i najprawdopodobniej zawsze będzie nieodkrytą zagadką, istotą, której w żaden sposób nie można zrozumieć za pomocą umysłu. Co chowa się w naszych głowach? Czym są emocje, sny, ulotne wyobrażenia, myśli? Czy istnieją pomiędzy nami jakieś tajemnicze więzi, działające poza naszą kontrolą, a nawet poza świadomością? Co odczuwa osoba w śpiączce i gdzie się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-26
Lincoln należy do tego gatunku ludzi, o których mówi się, że im w życiu nie wyszło. Niby nie zapowiadało się tak źle - świetne stopnie w szkole, piękna dziewczyna... Dopiero potem wszystko jakby się rozpadło. Lincoln zaczyna pracę, której nienawidzi. Jego jedynym zajęciem jest czytanie maili pracowników "Couriera", wyłapywanie wiadomości niezgodnych z przepisami bezpieczeństwa i wysyłanie upomnień. Mężczyzna pracuje na nocną zmianę, co jeszcze bardziej utrudnia jakiekolwiek kontakty towarzyskie. Jedyną uciechą w nudnej pracy jest czytanie korespondencji dwóch sympatycznych pracownic magazynu - Beth i Jennifer. Z jednej strony Lincoln zdaje sobie sprawę, że powinien wysłać im upomnienie. Z drugiej nie chce pozbywać się przyjemności poznawania ich prywatnego życia.
Nie, ta książka nie jest o stukniętym prześladowcy i jego ofiarach. Choć opis mógłby na to wskazywać - w końcu co za koleś zakochuje się się w dziewczynie nieświadomej tego, że ktoś, rozbawiony jej poczuciem humoru, czyta jej prywatną korespondencję? Jednak widzicie, pani Rowell swobodnie kroczy na granicy totalnej literackiej fikcji i życiowego prawdopodobieństwa i, o dziwo, wychodzi z tego zwycięską ręką, tworząc nieco słodką i rozbrajającą historię dziwacznego zakochania. Za pokręcony pomysł i za to, że choć mniej więcej połowę książki zajmuje wymiana maili między Beth i Jenniifer, książka się nie nudzi, autorka ma u mnie plusika.
Ogromnym pozytywem są też bohaterowie - czytając, odnosiłam wrażenie, że autorka poświęciła na ich kreację (a raczej przemyślenie sobie w głowie, kto jaki ma być) sporo czasu. Moje serce w sposób szczególny ujęły Doris, rozgadana, przesympatyczna starsza pani dbająca o zawartość automatu z napojami i przekąskami w "Courierze", oraz mama Lincolna - jej cięty charakterek połączony z niepoważną nadopiekuńczością i talentem kulinarnym totalnie mnie kupił. Były to co prawda postacie poboczne, ale dodawały całej powieści, w moich oczach, wiele uroku. Sam Lincoln, niestety, jest do bólu nijaki i jakiś taki trochę ciapowaty i niezdecydowany. Po prostu miły chłopak bez pomysłu na życie.
Załącznik to utwór pełen humoru, uroku, ciepła i słodyczy - te cztery przymiotniki chyba najlepiej oddają moje względem niej uczucia. To się po prostu rewelacyjnie czyta, ot, strony same przelatują między palcami. Tu nawet nie chodzi o wartką akcję (sama szczerze mówiąc nie wiem, co tam dokładnie się działo) czy nie wiadomo jak wciągającą fabułę - ale o domowy klimacik, te babskie pogaduchy, niepoważne rozterki Lincolna, to, że ciągle mieszka z mamusią i to, że jego jedyną przyjaciółką z pracy jest starsza pani ucząca go grać w karty. I może jeszcze jego urojona miłość do kobiety, której nie widział na oczy. Pani Rowell rozbraja pozorną naiwnością swojej powieści - nie ma znaczenia, czy to mogłoby się zdarzyć, ale czy kiedyś nie marzyliśmy o tym, że jest na to szansa.
Mogłabym mówić o przesłaniach płynących z tej powieści: że miłość powinna być stała i nieznosząca dystansu, że prawdziwa przyjaźń potrafi być lekarstwem na wiele przeciwności losu, że trzeba pogodzić się z przeszłością, by iść dalej albo że dorosłemu acz bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony... Jednak niech ktoś mi powie, szczerze - czy naprawdę sięgamy po takie luźne powiastki po to, aby dowiedzieć się, że trzeba żyć nadzieją/przyjaźń jest super/grunt to kochać i być kochanym/wstaw jakiś inny znany Ci frazes? Oczywiście, że nie! Już nie doszukujmy się w każdej książce życiowych mądrości rodem z Coelho czy innej telenoweli. Czasem czyta się tylko po to, aby dostarczyć sobie trochę radości i odprężenia - taką powieścią jest właśnie Załącznik.
https://balladybezludne.blogspot.com/2018/01/a-czy-ty-wierzysz-w-miosc-sprzed.html
Lincoln należy do tego gatunku ludzi, o których mówi się, że im w życiu nie wyszło. Niby nie zapowiadało się tak źle - świetne stopnie w szkole, piękna dziewczyna... Dopiero potem wszystko jakby się rozpadło. Lincoln zaczyna pracę, której nienawidzi. Jego jedynym zajęciem jest czytanie maili pracowników "Couriera", wyłapywanie wiadomości niezgodnych z przepisami...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04-16
2017-05-25
Dzień swoich urodzin Mare spędza u boku Mavena - tak jak jej obiecał. Nie ma przy sobie swojej błyskawicy, rodziny, Szkarłatnej Gwardii ani Cala. Zamknięta w kryjącym brudne sekrety i intrygi pałacu okrutnego króla, zdana jest na jego łaskę i niełaskę. Nie docierają do niej niemal żadne informacje o sytuacji w Norcie. Nie wie, czy jej bliscy nadal żyją. Traci nadzieję, że kiedyś uda jej się wydostać z niewoli. Marnieje z każdym dniem, a jednak wciąż jest obiektem szaleńczej obsesji Mavena, jego słabym punktem. Jest również ten drugi brat, który zrobi wszystko, aby uwolnić Dziewuszkę od Błyskawic z rąk Srebrnych.
Szkarłatna Gwardia okazuje się większą, lepiej zorganizowaną i bardziej skuteczną organizacją, niż się to z początku wydawało. Staje się realnym zagrożeniem dla Srebrnej władzy i słodkich, choć fałszywych słów Mavena. Przeciwko młodemu władcy stają też niektóre srebrne rody, sprawiając, że ten nie wie już, komu może zaufać. Czy ktoś zdoła zrzucić go w końcu z tronu? A jeśli tak - to kto przejmie władzę w Norcie?
"To zagranie zawsze jest skuteczne. Uśmiech Mavena działa mi na nerwy, ale moje grymasy jego również wyprowadzają z równowagi. Wiemy, jak sobie dokuczyć."
Szklany miecz, czyli drugi tom serii o Czerwonej Królowej, wzbudził we mnie fale irytacji (wszystko przez postać Mare, której nie mogłam wręcz ścierpieć) ale też ciekawości. Słowem - w niepojęty i przedziwny sposób podobało mi się. Ten świat. Bohaterowie. Wartka akcja. Zakończenie (choć przewidywalne). Trzeci tom miał być wielkim zakończeniem trylogii, rozwiązaniem wszelkich politycznych intryg, sekretów, skomplikowanych relacji Mare z resztą świata. Co stanie się z Nortą? Czy Czerwona Gwardia zdobędzie władzę? (Maven czy Cal?) Na te i inne pytanie miałam w końcu dostać odpowiedź. Nie odstałam. Będzie kolejna część. Trylogia zamienia się w tasiemca. Wstyd, pani Aveyard. Wstyd i hańba.
Zakończenie Królewskiej klatki czytałam w hotelowym pokoju w Hiszpanii (książkę ukradłam koleżance i wciągnęłam się bez reszty). Leżałam sobie z szeroko otwartą buzią na łóżeczku, potem moja twarz przybrała wyraz gniewu, potem irytacji, a potem miałam ochotę rzucić powieścią przez okno. Zamiast tego wydobyłam z gardła nieartykułowany dźwięk w stylu: agrrrhhhyyypfffechh! i uderzyłam kilkakrotnie tomem o kołdrę. Miny moich współlokatorek były dość interesujące. Ale TO COŚ zakończyło się w martwym punkcie! A ja jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to nie jest ostatni tom. Wiecie, jakie rozczarowanie przeżyłam? Złość wzbudza we mnie też fakt, że znów będę musiała czekać na kolejną część. A potem pewnie na kolejną. Pisałam się na trylogię, a nie wielotomowy cykl.
Opowiem może jednak o moich wrażeniach dotyczących Królewskiej klatki zanim doszło do opisanej przeze mnie wyżej sytuacji. Trzeci tom Czerwonej królowej trzyma poziom swoich poprzedniczek. I choć nigdy nie wątpiłam w to, że w serii Victorii Aveyard nie brakuje niedociągnięć, schematów i wad oraz że jest to raczej zwykła młodzieżóweczka, to jednak jest w tych książkach coś pociągającego, ciekawego, oryginalnego i innego.
"Moje pęta to kajdany z Cichego Kamienia. Jego pęta to korona."
Królewska klatka w przeciwieństwie do swoich poprzedniczek jest pisana z dwóch (trzech...) różnych punktów widzenia. Mare, Cameron i osoby, której imienia Wam nie zdradzę. I, ku mojej uciesze, wcale mnie ten zabieg nie irytował, co więcej - nie miałam swojego ulubionego wątku, wiec z takim samym zainteresowaniem śledziłam historie z zamku królewskiego i Szkarłatnej Gwardii. Zawsze to jakieś urozmaicenie, tym bardziej, że u Mare praktycznie nic ciekawego się nie działo (biedaczka, siedziała tylko w zamknięciu i czekała na okazję do ucieczki). Jedynym interesującym wątkiem jej nędznego bytowania był oczywiście...
Maven. (Tak w ogóle - dalej kibicuję jemu i Mare!) Tego gościa lubiłam od samego początku, ale w trzecim tomie moja sympatia do niego wzrosła. Autorka dała nam możliwość głębszego zrozumienia jego przeszłości, uczuć, wyborów. Teraz czekam jedynie na choćby jeden rozdzialik napisany z jego perspektywy - to byłoby coś absolutnie rewelacyjnego. Co do Cala - w jego przypadku moja sympatia o kilka stopni spadła. Wcześniej ujmowała mnie jego szarmanckość, rycerskość, szczerość i prostolinijność. Teraz - irytowało mnie jego niezdecydowanie i kluskowatość.
Ku mojemu zdziwieniu, zaczęłam nawet lubić Mare. Przestała uważać się za wszystkowiedzącą i najważniejszą, mniej zadzierała nosa i nie raniła wszystkich swoich bliskich (może dlatego, że nie miała jak). Okazało się, że to całkiem odważna, wytrzymała i uczuciowa dziewczyna, dalej banalna, ale chociaż mniej denerwująca.
"Czas nie zawsze leczy rany. Niekiedy jedynie je pogłębia."
Książka, podobnie jak poprzednie tomy, wciągnęła mnie bez reszty. Akcja pędzi ciągle do przodu, pióro autorki jest lekkie i zgrabne... Mogę zarzucić Królewskiej klatce jedynie przewidywalność. Nie byłam raczej zbyt zszokowana przebiegiem wydarzeń, jedynie zakończenie mnie zaskoczyło - ale też nie ze względu na to, jak potoczyły się losy bohaterów. Byłam zdziwiona, bo myślałam, że na tym otwartym zakończeniu cała seria się zatrzyma. Na szczęście czy nieszczęście będzie kolejny tom. Mam nadzieję, że ostatni. I że Mare będzie z Mavenem. Tyle w tym temacie.
Czerwona królowa nie jest literaturą wysokich lotów. Nie ma tu zbyt wielu morałów i przemyśleń na temat życia (a jak już jakieś były, to z reguły się z nimi nie zgadzałam). Świat stworzony przez Victorię Aveyard raczej jest daleki od naszego świata (choć może są tu jakieś przemyślenia autorki na temat tyranii, walki o władze, politycznych sprzeczek itp.). Życie bohaterów całkiem nie przypomina życia, jakie toczymy i jakie wokół siebie obserwujemy. To po prostu świetna lektura na odprężenie, ucieczkę myśli, odmóżdżenie. Nic więcej. Oryginalna fabuła, pomysł, barwni bohaterowie i wartka akcja (i piękne okładki) - oto powód sukcesu całej serii.
http://zaczarrowana.blogspot.com/2017/06/rewolucja-niewola-i-spora-dawka.html
Dzień swoich urodzin Mare spędza u boku Mavena - tak jak jej obiecał. Nie ma przy sobie swojej błyskawicy, rodziny, Szkarłatnej Gwardii ani Cala. Zamknięta w kryjącym brudne sekrety i intrygi pałacu okrutnego króla, zdana jest na jego łaskę i niełaskę. Nie docierają do niej niemal żadne informacje o sytuacji w Norcie. Nie wie, czy jej bliscy nadal żyją. Traci nadzieję, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-08-25
Vanston'owie wiodą sielankowe życie. Magdalene i Nora nie mogą narzekać na brak swobody i miłości ze strony swoich rodziców, żyją w dostatku, poza rodzicami mając za towarzyszkę również swoją dawną guwernantkę, pannę Garth, która traktowana jest jak członek rodziny. Dni upływają im spokojnie i radośnie, do czasu, w którym do Combe-Raven przybywa pewien list, a wraz z nim pomiędzy rodziców i resztę domowników wkradają się sekrety. W jakim celu państwo Vanstone wyjeżdżają do Londynu, nie tłumacząc się nawet własnym córkom? Choć po ich powrocie wszystko pozornie wraca do normy, wkrótce w progach Combe-Raven zawita fala ogromnych nieszczęść, sprawiając, że Magdalene i Nora będą musiały same stawić czoła przykrej rzeczywistości. Jedna z nich pokornie pogodzi się z kolejami losu. Druga, z pomocą intryg, oszustw i swoich zdolności teatralnych, postanowi szukać sprawiedliwości na własną rękę, nie licząc się z konsekwencjami swoich czynów.
"Czy w każdym z nas pod ową zewnętrzną i jawną osobowością, która kształtuje się pod wpływem otoczenia, istnieje jeszcze ukryte i niewidoczne dla innych "drugie ja" - które jest integralną częścią nas i którego nie zmieni żadne wychowanie?"
Po kilkunastu dniach czytania Córek niczyich, odkładam skończoną już książkę na bok. Stało się to jakieś dziesięć minut temu. Moje myśli biegają jak opętane, aby nadążyć za równie szalonymi zachwytami, które ogarnęły moją duszę. Te nieskoordynowane myśli postawiły przede mną dość przykre pytanie: po co ja czytam te piękne, wzruszające i romantyczne historie, skoro prawdopodobieństwo spełnienie ich w moim życiu jest bliskie zeru? Jak każda kobieta - jestem romantyczką (choć może nie każda pani zgodzi się ze mną, to w głębi duszy, wierzę w to absolutnie, każdej z nas zdarza się, z pomocą wyobraźni, wzdychać na myśl o czymś niewyobrażalnie cudownym i romantycznym). Opowieści o tych wszystkich męskich ideałach, którzy całe swe jestestwo poświęcili dla szczęśliwej niewiasty, z wzajemnością kochając ją nad życie, doprowadzają moje biedne serce do niespokojnego bicia i do głębokiej, szczerej nadziei, że coś takiego mogłoby się zdarzyć. Kiedy więc przychodzi rozczarowanie prawdziwym życiem, zdaję sobie sprawy, że lektury pokroju Jane Eyre, Dumy i uprzedzenia czy Musierowiczowej Jeżycjady są dla mnie krzywdzące! O tak, owe papierowe potwory programują moje serce i umysł do poszukiwania rycerza na białym koniu, który, o zgrozo, jakoś nie pojawia się na horyzoncie.
Wiecie, co najbardziej mnie przeraża w dziele pana Collinsa? Właśnie to - przecież on jest f a c e t e m!!! Jakim cudem udało mu się stworzyć coś tak emocjonującego i trafiającego do delikatnego (i w moim przypadku dość żałosnego, jak się okazuje) niewieściego serca? Zanim jednak przerażę wszystkich tych, których ckliwe historyjki odrzucają, mówię od razu - to nie jest ckliwa historyjka o miłości. Więcej, miłości damsko-męskiej jest tu tyle, co kot napłakał (nie będę się jednak nad tym tematem rozwodzić, co by to nie spojlerować). A jednak dawno żadna powieść nie poruszyła tej delikatnej struny mojego ducha, która domaga się uroczych opowieści o szlachetnych młodzieńcach i pięknych damach. Córki niczyje zrobiły to jednak w wielkim stylu - w stylu książki sensacyjnej, momentami dramatycznej, nieco komicznej, przyprószonej nawet delikatnie urokami powieści psychologicznej i tylko minimalnie, subtelnie przyprawionej wątkiem miłosnym (który nawet 50 stron nie ma..!). Jak to wszystko pięknie się tu zgrywa!
Gdybym chciała wskazać jedną, choćby jedną jedyną wadę tej powieści, nie licząc oczywiście budowania moich niespełnionych nadziei o tak wspaniałej miłosnej historii swego życia, nie umiałabym wymienić żadnej. Zdziwicie się, gdy powiem, że pomimo objętości niemal 770 stron, książka ani chwilę mi się nie dłużyła? Akcja biegnie wartko od początku do końca, ciągle zaskakując (noo, powiedzmy. Niektóre wypadki były oczywiście dość przewidywalne, a zbiegi okoliczności nieco naciągane, ale to ma jakiś urok), zmieniając bieg wydarzeń, kończąc jedne wątki na rzecz innych. Teraz nie pisze się takich powieści. Teraz autorom brakuje albo cierpliwości, albo weny, aby tak spokojnie i konsekwentnie rozbudowywać swoje dzieło. Historia Magdalen, moim skromnym zdaniem, mogła skończyć się w kilku kluczowych momentach książki, gdyby ciutkę opowieść tę zmodyfikować. A tu nie! Pan Collins wytrwale dąży do wyznaczonego przez siebie celu, którym jest, w co nie wątpię, roztopienie serc swych czytelników i zaskoczenie ich rozwiązaniem intryg.
Bohaterowie, niczym tła opisywanych przez autora wydarzeń, ciągle się zmieniają. Z początku znajdujemy się wraz z rodziną Vanstone'ów w Combe-Raven, by później, z biegiem tragicznych wydarzeń, przenosić się to do Londynu, to do małych nadmorskich miasteczek i innych hrabstw. Z Magdalene zmieniamy sobie towarzystwo. Siostrę, pannę Garth i rodziców zastępujemy sprytnym kapitanem Wraggem i jego żoną, Noelem Vanstonem i jego gospodynią, i szeregiem innych postaci. Przy czym nie mogę mieć zastrzeżeń do kreacji żadnego z bohaterów.
Samą Magdalene nie wiem, czy lubić, czy też nie. To osóbka niezwykle spontaniczna, silna, wytrwała w swoich dążeniach. Z czasem jej osobowość przebywa mnóstwo przemian - z nieco trzpiotliwej i uroczej, choć inteligentnej, utalentowanej dziewczyny, rodzi się kobieta, która pomimo młodego wieku mnóstwo przeszła. Nie jest to jednak najciekawsza postać w książce Collinsa. O ten zaszczytny tytuł mogą ubiegać się z powodzeniem wielosłowny oszust, kapitan Wragge, jego niesymetryczna i nie do końca zdrowa umysłowo żona, tchórzliwy, skąpy i pewny swej wyższości Noel Vanstone, jego gospodyni, czyli przebiegła niczym lis Lecount, skromny i surowy wobec siebie kapitan Kirke, pewien pocieszny, kontrowersyjny i lunatykujący admirał czy też siostra naszej głównej bohaterki, nieco zamknięta, cicha i konsekwentna w wyznawanych przez siebie zasadach Nora. Każdy kolejny bohater to zbiór charakterystycznych cech, przeżyć, problemów, to oryginalna i barwna jednostka, która gdyby stanęła przed nami, mogłaby uchodzić za kogoś całkiem realnego.
W powieściach z dawnych epok niezmiennie urzeka mnie i zaskakuje fakt, że ludzie tak naprawdę niewiele się zmienili. Te same troski, przemyślenia, motywy, te same emocje. Możemy mówić, jak wiele się zmieniło, ale wystarczy sięgnąć do dawnej literatury, aby przekonać się, że nie zmieniło się aż tak wiele. Sam człowiek pozostaje taki sam.
Jeszcze raz muszę zaznaczać, jak pięknie napisane są Córki niczyje! Język autora zauroczył mnie już od pierwszych stron. Trafne i obrazowe opisy postaci i ich wewnętrznych przeżyć, które zawsze sobie bardzo cenię, niewielka ilość opisów przyrody, architektury czy też innych pejzaży, humor, gracja, z jaką autor posługuje się słowami, sposób, w jaki je ze sobą łączy - po prostu literacki majstersztyk. Nie dość, że niezwykle przyjemnie i szybko się tę książkę czyta, to jeszcze można delektować się pięknem wiktoriańskiego stylu. Słowem - warto.
https://zaczarrowana.blogspot.com/2017/08/intrygi-sensacja-i-wiktorianski-klimat.html
Vanston'owie wiodą sielankowe życie. Magdalene i Nora nie mogą narzekać na brak swobody i miłości ze strony swoich rodziców, żyją w dostatku, poza rodzicami mając za towarzyszkę również swoją dawną guwernantkę, pannę Garth, która traktowana jest jak członek rodziny. Dni upływają im spokojnie i radośnie, do czasu, w którym do Combe-Raven przybywa pewien list, a wraz z nim...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04-29
Krótka powtórka z rozrywki...
Po wszczęciu rewolucji w Szeolu I i ucieczce do Londynu, Paige (śniący wędrowiec - VII katgegoria jasnowidzenia) we współpracy z Ramarantami, Refaitami będącymi przeciwnikami rodziny Sargas (którzy, jak się okazało, mają pod kontrolą nie tylko kolonię karną, ale cały Sajon), rozpracowała Szary Rynek (sprzedający jasnowidzów do Szeolu), pokonała Jaxona Halla (swojego byłego mim-lorda, którego była faworytą) w rozgrywkach i zdobyła tytuł Zwierzchniczki Syndykatu, przestępczej grupy jasnowidzów działającej na terenie Londynu, jako Czarna Ćma. Emmici (złe stworzenia z Międzyświatów) z powodu zlikwidowania Szeolu, mogą wedrzeć się do Londynu, innym zagrożeniem dla jasnowidzów są też Tarcze czuciowe, urządzenia potrafiące wykrywać odmieńców, które mają niedługo zapełnić miasto. Paige jako Zwierzchniczka staje przed ogromnymi wyzwaniami.
Nowa przywódczyni Syndykatu zamienia go w Zakon Mimów - zrzeszenie jasnowidzów i Ramarantów. Wierzy, że zorganizowani razem będą w stanie sprzeciwić się Sajonowi i rodzinie Sargas. Musi jednak zjednoczyć skłóconych i niechętnych jej rządom jasnowidzów i ochronić ich przed Tarczą Czuciową, której pojawienie się w stolicy diametralnie utrudni ich działalność (jeśli w ogóle nie umożliwi im wychodzenia na ulice). Paige, dziewiętnastoletnia buntowniczka o niezwykłych umiejętnościach, dźwiga na plecach losy londyńskich jasnowidzów, a może nawet całego kraju. Odkrywa coraz nowe intrygi, tajemnice, fakty i plany, przygniata ją (nie)wiedza o mało pokojowych działaniach Sajonu i zamiarach Ramarantów. Jest zagubiona - nie wie, komu może ufać. Czy ktoś jeszcze, podobnie jak Jaxon, okaże się być zdrajcą?
"Jedynym sposobem na przeżycie jest wiara, że tym razem też ci się uda."
W końcu mogę do powiedzieć. W końcu, po długim oczekiwaniu na kontynuację historii jasnowidzów, mogę z całą mocą wykrzyknąć: było warto! Choć nie od początku byłam przekonana do "taktyki" pani Shannon i nie od razu spodobało mi się to, w jakim kierunku zmierza ta seria. Będę z Wami szczera - pierwsze dwieście stron jest nudne jak flaki z olejem. Wyobrażacie sobie moje rozczarowanie? Czekałam na tę książkę bity rok! Myślałam, że pochłonę ją w dwa, góra trzy dni. Stało się inaczej, czytałam ją ponad tydzień - i to z początku z dość nikłą dawką przyjemności. Czytałam, bo czytałam, ale moja ciekawość została zaspokojona już po dziesięciu stronach - potem stwierdziłam, że w sumie gdybym odstawiła Pieśń jutra na kolejny rok, to nie odczuwałabym ani żalu, ani smutku.
Z każdą stroną rosło moje rozczarowanie i zniechęcenie. Paige jak zwykle była nieznośna (zarówno w swojej głupocie jak i ciągłym wpadaniu w tarapaty), akcja była jakby płaska, nie potrafiłam skojarzyć, kto jest kto. Zresztą, dalej nie umiem odróżnić od siebie drugoplanowych bohaterów - wszyscy wydają mi się obcy. Maria, Tom, Glym - kto to w ogóle jest? Autorka nie ma poza tym za grosz talentu do opisywania miejsc. Za chiny nie potrafiłam wyobrazić sobie otoczenia naszych bohaterów, w sumie owi bohaterowie też są wykreowani raczej mocno średniawo. Nie licząc kilku wyjątków, takich jak Naczelnik (uwielbiam gościa! Ma w sobie taki nadzwyczajny spokój, jest błyskotliwy, wnikliwy i delikatny, a z drugiej strony emanuje od niego taka siła!), Jaxon (tego polubiłam dopiero w tym tomie, nie da się nie pokochać jego teatralności), Nick (choć on akurat jest nieznośny, ckliwy mięczak), Nashira (piękna i niebezpieczna) i Vance (nowa postać, choć a więcej cech wspólnych z głazem niż człowiekiem).
Tak, dobrze widzicie. W tym zestawieniu nie ma Paige - naszej głównej bohaterki. Ona przypomina tysiące innych literackich nastoletnich buntowniczek. Naiwna, heroiczna, irytująca. Nic dodać, nic ująć. Byłabym jednak kłamczuchą, gdybym stwierdziła, że jej nie lubię, bo... zaczęłam ją doceniać w trzecim tomie. Pokazała się z jakiejś swojej bardziej wadliwej strony - już nie przykład cnót, ale niepewna siebie, popełniająca błędy postać ludzka, której łatwiej było mi współczuć i którą łatwiej można było zrozumieć. Ale dalej brakuje jej charakteru, nad czym ubolewam. No i zbyt często udają się jej rzeczy, które obiektywnie rzecz biorąc, są niemożliwe.
Co jeszcze mogłabym tej powieści wytknąć... (Chcę mieć to szybko z głowy, aby zacząć peany na cześć całego Czasu żniw) Chyba schemat. Pierwsza część była taką młodzieżóweczką - ona i on, nadnaturalna miłość etc. Druga bardziej haczyła o intrygi, zbrodnie, była jakaś zagadka, droga po władzę. Trzecia - to już jest walka. Niczym ostatnie tomy Niezgodnej, Delirium czy przesławnych Igrzysk śmierci. Niczym setki podobnych serii młodzieżowych. Bohaterka-buntowniczka + wadliwy system = rewolucja. Nie jestem pewna, czy mi się to podoba. Znowu walka z całym światem? Znowu jednostka przeciw wszystkim? ZNOWU?
"Nikt nie zaczyna wojny dla samego dreszczyku emocji, robi to dla wygranej. Pozostaje pytanie, czy każdy zysk, każdy wynik jest w stanie usprawiedliwić taktykę, która prowadzi do zwycięstwa."
No i własnie tutaj Samntha Shannon udowodniła mi, że jej seria nie jest żadnym "znowu", żadnym "to już było" i w żadnym razie nie powiela znanych nam już schematów. Pieśń jutra jest inna, oryginalna, wspaniała i nieprzewidywalna. Jak ta akcja zaczyna nagle biec! Jak porwała mnie w swoje szpony! Jakie prawdy wyszły na wierzch! Ile emocji towarzyszyło mi przy ostatnich stronach! Wtedy też Paige wiele zyskała w moich oczach (choć w dalszym ciągu zaskakiwało mnie, ile jeszcze siniaków, ran i złamań jest w stanie wytrzymać ta dziewczyna. Ona powinna już dawno umrzeć z przeciążenia organizmu).
Wielką zaletą tej książki jest to, że W KOŃCU wiedziałam, co tu się dzieje! W poprzednich tomach nie ogarniałam jeszcze wszystkich nazw i zasad rządzących światem jasnowidzów - teraz to ogarnęłam, poukładałam sobie w głowie, a słowniczek znajdujący się na końcu powieści okazywał się mało przydatny. Victoria! Zwycięstwo! Na pełne zrozumienie tego, co siedzi w głowie autorki, potrzebowałam jedynie dwóch tomów. Tragicznie nie jest. Przy tomie trzecim mogłam rozkoszować się lekturą bez obaw, że coś mi umknie albo czegoś nie zrozumiem. Piękne uczucie.
Dalej zresztą napawa mnie podziwem sposób, w jaki Samantha Shannon wykreowała swój świat. Jest dokładny, barwny, pełen ciekawostek, niespodzianek i intryg. Rzeczywistość jasnowidzów zachwyca, Refaici i Emmici (tych ostatnich było tu zaskakująco mało, ale myślę, że to się zmieni w następnych tomach...) intrygują, a całość idealnie się ze sobą komponuje. Czytelnik może bezsilnie zadawać sobie pytania o to, co za chwilę się wydarzy albo co jeszcze wymyśli autorka.
Wiecie co? Cofam wszystko, co wyżej napisałam o bohaterach. Kocham ich! Może i nie zawsze ogarniałam, kto jest kto, ale wszyscy dostarczyli mi tylu wrażeń, tak silnie kibicowałam Paige i Naczelnikowi (Paige w końcu okazała się nie być taka zła, a Naczelnik jest czarujący), tak zbliżyłam się z Elizą, Jaxonem, czy nawet Jacka Pogromcę Olbrzmymów, większość z nich tak bardzo polubiłam, a akcja tak często zakręca i gna (choć nieraz wydała mi się naciągana - odnosiłam wrażenie, że jednak nie wszystko tu się trzyma kupy i prawdopodobieństwa)...
Moja recenzja zaprzecza co chwilę sama sobie. Chyba powinna siedzieć cicho, skoro co rusz zmieniam zdanie. Nie mogę się zdecydować. Ta książka STRASZLIWIE mi się podobała! A mimo to widzę w niej tyle wad. Jednak gdy się im przyglądam dłużej, te wady znikają. Znowu trochę odczekam i wracają z całą mocą. Potem myślę - nie, chyba to nie jest takie dobre, by później zastanawiać się, co będzie dalej! W sumie sama nie wiem, co myśleć. Podobało mi się szalenie. Podczas lektury (od tej dwusetnej strony) nie mogłam się oderwać. Ale jednak nie czuję żadnego niedosytu. Nie kłębią się w mojej głowie uciążliwe myśli wracające ciągle do treści Pieśni jutra. Nie czuję wewnętrznej potrzeby natychmiastowego przeczytania czwartego tomu (będę na niego sobie cierpliwie czekać).
Co jest pewne: Smantha Shannon nie obniża poziomu. Dalej zaskakuje i intryguje. Stworzony przez nią świat jest fenomenalny, barwny i ciekawy. Bohaterowie są z reguły dość charakterni, choć niektórych za chiny nie idzie spamiętać. Akcja jest nieprzewidywalna, choć przyśpiesza dopiero gdzieś w połowie. Czasem można odnieść wrażenie, że bohaterom coś przychodzi za łatwo. Autorka w trzecim tomie postawiła na wątek rewolucji (nieco jak w Kosogłosie czy innych ostatnich tomach serii młodzieżowych). Poza tym całość jest bardzo zgrabna i przemyślana, a wyobraźnia autorki robi wrażenie.
To jedna z moich najdziwniejszych recenzji. A mogłabym to wszystko streścić w jednym zdaniu: PRZECZYTAJCIE CZAS ŻNIW KONIECZNIE!!!
http://zaczarrowana.blogspot.com/2017/05/nie-ma-bezpiecznego-miejsca-czy-piesn.html
Krótka powtórka z rozrywki...
Po wszczęciu rewolucji w Szeolu I i ucieczce do Londynu, Paige (śniący wędrowiec - VII katgegoria jasnowidzenia) we współpracy z Ramarantami, Refaitami będącymi przeciwnikami rodziny Sargas (którzy, jak się okazało, mają pod kontrolą nie tylko kolonię karną, ale cały Sajon), rozpracowała Szary Rynek (sprzedający jasnowidzów do Szeolu),...
2017-03-05
Amelia mieszka w Zamku - apartamentowcu w Warszawie. Ma jedenaście lat. Rysuje, marzy i zmaga się z genialnym, choć aspołecznym bratem Albertem. Kuba wraz z rodziną wprowadza się do Zamku. Ma jedenaście lat. Główkuje, majsterkuje, stara się nie wpadać w kłopoty (co niezbyt mu wychodzi) i zmaga się z wścibską i natrętną siostrą Mi. Obydwoje chyba się lubią, choć są przekonani, że ta druga strona za nimi nie przepada. W końcu wplątują się w zagadkę pojawiających się w Zamku duchów, które wyglądają zupełnie jak ich sąsiedzi.
"- Co widziałaś? (...)
- Nie uwierzycie. (...)
- Daj nam szansę.
- Widziałam... ducha.
- Masz rację. (...) Nie uwierzyliśmy."
Amelia i Kuba czy, jak kto woli, Kuba i Amelia to seria dla dzieci w wieku od 7 do 12 lat autorstwa znanemu zapewne każdemu książkoholikowi, Rafała Kosika, twórcy Felixa, Neta i Niki, czyli jednego z moich ulubionych cykli książek dla młodzieży. Godzina duchów to już moje drugie podejście do nowej serii Kosika (zaraz po Stuokim Potworze) i choć nie jest to dzieło równe w moich oczach geniuszowi FNiN (a jak już mówiłam, serię te wręcz uwielbiam), to jednak miła, lekka rozrywka w postaci książki lubianego autora nigdy nie jest zła. Tym bardziej, gdy do czynienia mamy z dość nowatorskim pomysłem przedstawienia jednej historii za pomocą dwóch osobnych książek, które dopiero czytane razem dają nam pełny obraz całości.
Kosik pokazuje, jak bardzo mogą różnić się spojrzenia dwóch różnych osób na tę samą sytuację. A jeśli jest to perspektywa dziewczęca i chłopięca to... może dojść do ciekawych nieporozumień. Dwuksiążkę można czytać na dwa sposoby. 1) Zapoznać się najpierw z jedną, a później drugą powieścią. 2) Czytać na zmianę po fragmencie czy rozdziale. Z początku postanowiłam wybrać pierwszą opcję, ale szybko zaczęło mnie ciekawić, jak to samo wydarzenie widzi Kuba i od pewnego momentu czytałam już obie książki naprzemiennie.
Na mojej twarzy podczas lektury niejednokrotnie gościł szeroki uśmiech. Kosikowski humor zawsze bardzo mi odpowiadał, najpierw w książkach z serii Felix, Net i Nika, a teraz w Kubie i Amelii, choć to przecież powieści dla dzieci. Wydaje mi się jednak, że autor mocno "udoroślił" swoich bohaterów, zwłaszcza Mi (lat 6), wkładając im w usta sporo całkiem trafnym ripost, gier słownych i faktów, o których istnieniu nie zdają sobie sprawy nawet dojrzalsi czytelnicy. Daje to trochę nienaturalny efekt - mam wrażenie, że Kosik niezbyt wiele wie o grupie wiekowej, do której swoją książkę skierował.
Bohaterowie są ciekawie skonstruowani, mają różnorakie charaktery i naprawdę trudno ich nie polubić. Amelia - nieco introwertyczna artystka bujająca w obłokach. Kuba - ma głowę na karku, ale niestety ciągle się w coś pakuje. Albert - młodociany geniusz i umysł ścisły, który wszędzie musi widzieć sens, analogię i zasady. Mi - zakręcona, uparta i notująca wszystkie usłyszane trudne słowa. Razem tworzą dość interesującą ekipę, a śledzenie ich przygód jest całkiem przyjemne.
Szczerze mówiąc w całej książce (książkach?) z najmniejszym zapałem podchodziłam do samego wątku głównego - czyli zagadki pojawiających się w Zamku duchów. Większość swojej uwagi skupiłam na relacjach pomiędzy bohaterami, różnicach między ich sposobem patrzenia na te same sytuacje. Myślę, że Kosik ze swoją dwuksiążką trafił w dziesiątkę.
Amelia i Kuba to przyjemna powiastka (powiastki?) na jeden czy dwa wieczorki, którą pochłania się w ekspresowym tempie. Fani FNiN z pewnością znajdą tu nutkę znanego sobie kosikowskiego stylu i będą mogli zająć czymś czas w oczekiwaniu na kolejną część ukochanej młodzieżowej serii.
http://zaczarrowana.blogspot.com/2017/04/dwuksiazka-czyli-ta-sama-historia.html
Amelia mieszka w Zamku - apartamentowcu w Warszawie. Ma jedenaście lat. Rysuje, marzy i zmaga się z genialnym, choć aspołecznym bratem Albertem. Kuba wraz z rodziną wprowadza się do Zamku. Ma jedenaście lat. Główkuje, majsterkuje, stara się nie wpadać w kłopoty (co niezbyt mu wychodzi) i zmaga się z wścibską i natrętną siostrą Mi. Obydwoje chyba się lubią, choć są...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-03-05
Amelia mieszka w Zamku - apartamentowcu w Warszawie. Ma jedenaście lat. Rysuje, marzy i zmaga się z genialnym, choć aspołecznym bratem Albertem. Kuba wraz z rodziną wprowadza się do Zamku. Ma jedenaście lat. Główkuje, majsterkuje, stara się nie wpadać w kłopoty (co niezbyt mu wychodzi) i zmaga się z wścibską i natrętną siostrą Mi. Obydwoje chyba się lubią, choć są przekonani, że ta druga strona za nimi nie przepada. W końcu wplątują się w zagadkę pojawiających się w Zamku duchów, które wyglądają zupełnie jak ich sąsiedzi.
"- Co widziałaś? (...)
- Nie uwierzycie. (...)
- Daj nam szansę.
- Widziałam... ducha.
- Masz rację. (...) Nie uwierzyliśmy."
Amelia i Kuba czy, jak kto woli, Kuba i Amelia to seria dla dzieci w wieku od 7 do 12 lat autorstwa znanemu zapewne każdemu książkoholikowi, Rafała Kosika, twórcy Felixa, Neta i Niki, czyli jednego z moich ulubionych cykli książek dla młodzieży. Godzina duchów to już moje drugie podejście do nowej serii Kosika (zaraz po Stuokim Potworze) i choć nie jest to dzieło równe w moich oczach geniuszowi FNiN (a jak już mówiłam, serię te wręcz uwielbiam), to jednak miła, lekka rozrywka w postaci książki lubianego autora nigdy nie jest zła. Tym bardziej, gdy do czynienia mamy z dość nowatorskim pomysłem przedstawienia jednej historii za pomocą dwóch osobnych książek, które dopiero czytane razem dają nam pełny obraz całości.
Kosik pokazuje, jak bardzo mogą różnić się spojrzenia dwóch różnych osób na tę samą sytuację. A jeśli jest to perspektywa dziewczęca i chłopięca to... może dojść do ciekawych nieporozumień. Dwuksiążkę można czytać na dwa sposoby. 1) Zapoznać się najpierw z jedną, a później drugą powieścią. 2) Czytać na zmianę po fragmencie czy rozdziale. Z początku postanowiłam wybrać pierwszą opcję, ale szybko zaczęło mnie ciekawić, jak to samo wydarzenie widzi Kuba i od pewnego momentu czytałam już obie książki naprzemiennie.
Na mojej twarzy podczas lektury niejednokrotnie gościł szeroki uśmiech. Kosikowski humor zawsze bardzo mi odpowiadał, najpierw w książkach z serii Felix, Net i Nika, a teraz w Kubie i Amelii, choć to przecież powieści dla dzieci. Wydaje mi się jednak, że autor mocno "udoroślił" swoich bohaterów, zwłaszcza Mi (lat 6), wkładając im w usta sporo całkiem trafnym ripost, gier słownych i faktów, o których istnieniu nie zdają sobie sprawy nawet dojrzalsi czytelnicy. Daje to trochę nienaturalny efekt - mam wrażenie, że Kosik niezbyt wiele wie o grupie wiekowej, do której swoją książkę skierował.
Bohaterowie są ciekawie skonstruowani, mają różnorakie charaktery i naprawdę trudno ich nie polubić. Amelia - nieco introwertyczna artystka bujająca w obłokach. Kuba - ma głowę na karku, ale niestety ciągle się w coś pakuje. Albert - młodociany geniusz i umysł ścisły, który wszędzie musi widzieć sens, analogię i zasady. Mi - zakręcona, uparta i notująca wszystkie usłyszane trudne słowa. Razem tworzą dość interesującą ekipę, a śledzenie ich przygód jest całkiem przyjemne.
Szczerze mówiąc w całej książce (książkach?) z najmniejszym zapałem podchodziłam do samego wątku głównego - czyli zagadki pojawiających się w Zamku duchów. Większość swojej uwagi skupiłam na relacjach pomiędzy bohaterami, różnicach między ich sposobem patrzenia na te same sytuacje. Myślę, że Kosik ze swoją dwuksiążką trafił w dziesiątkę.
Amelia i Kuba to przyjemna powiastka (powiastki?) na jeden czy dwa wieczorki, którą pochłania się w ekspresowym tempie. Fani FNiN z pewnością znajdą tu nutkę znanego sobie kosikowskiego stylu i będą mogli zająć czymś czas w oczekiwaniu na kolejną część ukochanej młodzieżowej serii.
http://zaczarrowana.blogspot.com/2017/04/dwuksiazka-czyli-ta-sama-historia.html
Amelia mieszka w Zamku - apartamentowcu w Warszawie. Ma jedenaście lat. Rysuje, marzy i zmaga się z genialnym, choć aspołecznym bratem Albertem. Kuba wraz z rodziną wprowadza się do Zamku. Ma jedenaście lat. Główkuje, majsterkuje, stara się nie wpadać w kłopoty (co niezbyt mu wychodzi) i zmaga się z wścibską i natrętną siostrą Mi. Obydwoje chyba się lubią, choć są...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-03-28
2017-08-13
2017-12-24
2017-12-21
2017-12-21
2017-12-14
2017-12-02
2017-11-05
Myślę, że uczucie ciekawości wzbudzone intrygującą okładką czy opisem nie jest obce żadnemu książkoholikowi. Zrozumiecie więc, że spotykając na swej drodze Zabójczą podświadomość, pomyślałam - to może być niezłe. Lubię kryminały, lubię poszukiwanie seryjnych morderców, lubię klimat przepełniony grozą i niepewnością. Do powieści tajemniczej Mary Sue Ann nie miałam wygórowanych oczekiwań. Liczyłam na dobrze skonstruowaną, odprężającą wakacyjną lekturę. Otrzymałam ogromne zaskoczenie.
Los Angeles. Brutalnie zamordowane kobiety w ciąży i noszone w ich łonach dzieci. Grasujący po mieście seryjny morderca. Laura, która zaczyna otrzymywać niepokojące pogróżki. Kevin, chłopiec ze zdolnościami wyczuwania biegu przyszłych wydarzeń. Grupa próbujących rozwikłać zagadkę detektywów. Ich losy splatają się ze sobą w obliczu czyhającego na nich wszystkich zagrożenia. Kim jest morderca? Jaki ma motyw? Czy powoduje nim chęć zemsty, czy żądza zabijania?
Tak, to było spore zaskoczenie. Dość negatywne, niestety.
Bohaterowie. Płascy, bez wyrazu, bez charakteru. Laura to piękna, niezależna, silna kobieta potrafiąca bronić swoich racji. Wszyscy na nią lecą. Typowo. Frank, czyli ten szalenie przystojny, jest wrażliwcem, utalentowanym pianistą, istny ideał po prostu, nie ma o czym mówić. Nasi detektywi, Jack i Mateo, to wręcz wzorowi obrońcy uciśnionych, gotowi do największych poświęceń w imieniu swojej pracy, bystrzy i ujmujący. Mamy też bogatego, wyniosłego ojczulka, uczuciowego i niezwykłego chłopca i psychopatę oczywiście. Standardowy skład.
Dialogi. Sztuczne, nienaturalne, na siłę zabawne lub wzruszające. Mordęga. Nikt tak nie mówi i nikt tak się nie zachowuje! Laska poznała faceta, po jednym dniu uważa go za swojego przyjaciela, a po kilku ufa mu jak nikomu na świecie. A jak autorka nie wie, dlaczego coś się stało, mówi nam ustami bohatera na przykład: nie umiem ci tego wytłumaczyć, po prostu tak czuję. Nie ma chyba nic bardziej irytującego.
Wątek paranormalny. W książce zajmuje zaskakująco mało miejsca i, co ciekawe, moim zdaniem nie odgrywa tu żadnej roli. Spokojnie można by go wyciąć, nic by się nie stało a fabuła w żaden sposób by nie ucierpiała. A nie, chwila - opis książki nie brzmiałby tak atrakcyjnie. Zresztą, te koszmarne wizje i siły ciemności niezbyt mnie do siebie przekonały. Strasznie naciągane.
Górnolotności i poruszenia. No tutaj autorka zaszalała dopiero pod koniec! Użyła chyba wszystkich schematycznych wyciskaczy łez, aby tylko w jakiś sposób tego czytelnika poruszyć. Jaka szkoda, nie podziałało. W tych chwilach, które w zamierzeniu miały wzbudzać we mnie najwięcej emocji i wrażeń, sprawić, że nie będę mogła oderwać się od lektury, miałam ochotę rzucić książką o ścianę. Schemat schemat goni. Nie było mi żal ani jednej ofiary, nie wczułam się w sytuację Laury i innych bohaterów, nie współczułam, nie miałam książkowego kaca. Nic. Zero. Przecież to tylko papierowe postacie w papierowym świecie. A zwykle jakoś łatwiej mną wstrząsnąć...
Język. Najważniejszy! Widzicie - gdyby autorka umiała pisać, to by tą książkę uratowała. A tak... To wszystko się ze sobą nie kleiło. Wiało tandetą na kilometr. Zdanie pojedyncze, mało przemyślane, wręcz zabawne w swojej nieporadności, denerwująco poprawne i tylko tyle. Nie było mrożącego krew budowania akcji, klimatyczne opisy nie były klimatyczne, a urywki pisane z punktu widzenia mordercy były typowe i mało wiarygodne (chociaż nie mam pojęcia, jak działa mózg psychopaty, ale chyba nie tak). Płakałam, czytając. Od pierwszych stron, aż do końca.
Tylko jedno pozwoliło mi dotrwać do ostatniej strony, po dwóch miesiącach czytania. Chęć dowiedzenia się, kim jest morderca. Trzeba autorce przyznać, że dobrze sobie przemyślała sam przebieg śledztwa, ładnie (choć czasem trochę naciągając) przeprowadziła nas przez sieć dowodów, poszlak i możliwości, by zaprowadzić nas może nie do szokującego, ale nie całkiem oczywistego rozwiązania. Tutaj plus - za akcję właśnie. Gdyby jeszcze to ubrać w lepsze słowa, dodać choćby dramatyzmu albo "unaturalnić" (chyba nie ma takiego słowa...) dialogi, stworzyć ciekawszych bohaterów... Pomysł był, ale w ogóle niewykorzystany.
Trochę zrobiło mi się smutno, że autorką książki jest Polka (tak, nazwisko na okładce może mylić, ale to Polka), bo to nie jest dobra książka. Raczej poniżej przeciętnej, a nie oczekiwałam przecież zbyt wiele. Brakowało warsztatu i tego czegoś, większego polotu. Mimo to trzymam kciuki za autorkę, licząc na to, ze kolejna jej książka będzie lepsza.
https://zaczarrowana.blogspot.com/2017/08/zjawiska-paranormalne-morderstwa-i.html
Myślę, że uczucie ciekawości wzbudzone intrygującą okładką czy opisem nie jest obce żadnemu książkoholikowi. Zrozumiecie więc, że spotykając na swej drodze Zabójczą podświadomość, pomyślałam - to może być niezłe. Lubię kryminały, lubię poszukiwanie seryjnych morderców, lubię klimat przepełniony grozą i niepewnością. Do powieści tajemniczej Mary Sue Ann nie miałam...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to