-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2016-08-03
"Dziedzictwo" to kontynuacja bestsellerowej sagi "Wybrani". Pierwszy tom miałam okazję przeczytać zaraz po premierze, czyli prawie rok temu. Na część drugą czekałam z wielką niecierpliwością i nie ukrywam, że bardzo spieszyło mi się do dnia premiery, jednak z każdym kolejnym miesiącem oczekiwania na nią, mój entuzjazm malał, gdyż zwyczajnie zapomniałam jak bardzo zachwycona byłam pierwszą powieścią Pani Daugherty. W końcu jednak książka trafiła w moje ręce. Czy czytając przypomniałam sobie za co pokochałam tę historię?
Pożar wywołany przez grupę Nathaniela należy już do przeszłości i najlepiej byłoby o nim zapomnieć. Nie jest to jednak możliwe, ponieważ Nathaniel nadal chce zdobyć Cimmerię. Allie jest prześladowana przez jego ludzi, więc przystępuje do zajęć Nocnej Szkoły, które mają nauczyć ją jak się bronić i jak skutecznie walczyć z wrogiem. Jednak oprócz zmagań fizycznych, dziewczynie przyjdzie też zmierzyć się z własnymi słabościami i uczuciami, które okazują się być rozbitymi pomiędzy dwoma chłopakami...
"Dziedzictwo" jest dokładnie tym, czego oczekiwałam. Mamy genialną, spójną fabułę, charyzmatycznych bohaterów, tajemnice i jeszcze więcej intryg niż w poprzednim tomie. Nie brak też zwrotów akcji, romansu, poczucia humoru i dobrego stylu. Autorka po raz kolejny udowodniła, że zna się na pisaniu powieści młodzieżowych i popisała się pomysłowością.
"Dziedzictwo" zaskakuje. Niejednokrotnie się o tym przekonałam. Jest niemożliwie lekkie i przystępne, radość z czytania czerpie się przy każdej kolejnej stronie. Tom drugi reprezentuje podobny poziom co poprzedni. Odnoszę wrażenie, że domeną autorki są mocne, ciekawe początki. W przypadku "Wybranych" był on nieco mniej zaskakujący, ale jednak. Sprawiło to, że nie możemy się od powieści oderwać, bo nasza ciekawość jest maksymalnie rozbudzona już od pierwszych zdań. Dodatkowo Daugherty doskonale operuje słowem i w rezultacie tekst przez nią napisany gładko się przyswaja.
Niewątpliwym plusem w mojej ocenie są bohaterowie. Allie lubiłam chyba troszeczkę bardziej w poprzedniej części, Carter jest mi w dalszym ciągu obojętny, ale ciągła obecność Sylvaina rekompensuje to wszystko. Nie potrafię nawet opisać mojej radości spowodowanej tym, że jest go w "Dziedzictwie" tak dużo. Mam nadzieję, że w tomie trzecim także go nie zabraknie, bo szczerze mówiąc jest on dla mnie najjaśniejszym punktem tej serii i nigdy w niego nie zwątpiłam nawet przez minutę. TEAM SYLVAIN ALL THE WAY! :)
Sagę "Wybrani" uwielbiam za jej mroczny klimat, tajemniczość i coś, czego nie umiem nazwać. Chodzi mi o fakt, że w książkach z tego cyklu nie ma ani grama fantastyki, a mimo to cały czas czujemy jakby ona była. Wszystko jest rewelacyjnie zawiłe i wspaniale skomplikowane przez co czytelnik niejednokrotnie musi ruszyć swoje szare komórki, by zrozumieć wydarzenia mające miejsce.
Co do oprawy graficznej to przypomnę, że okładkę pierwszego tomu zaklasyfikowałam do grona moich ulubionych i odważyłam się nawet nazwać ją najlepszą ze wszystkich. "Dziedzictwo" nie zachwyciło mnie pod tym względem równie mocno, ale też nie zawiodło. Okładka oddaje bowiem charakter powieści i choć nie zdobyła mojego serca, przyjemnie się na nią patrzy. Po raz kolejny podkreślę też, że nie ma osoby, która byłaby w stanie wmówić mi, że ten przystojny mężczyzna po prawej to Carter. Twórcy mogą sobie mówić co im się żywnie podoba, ale dla mnie i tak pan ten pozostaje Sylvain'em! :)
"Dziedzictwo" to idealna pozycja dla osób, które podczas lektury lubią poczuć dreszczyk emocji. Jest to bowiem książka, która zawiera w sobie napięcie, dynamiczną akcję i odrobinę grozy. Warto jednak zauważyć, że dla osoby, która czytała "Wybranych" już jakiś czas temu, początki tomu drugiego mogą okazać się trudne. Ja na przykład miałam problem z tym, że nie pamiętałam szczegółowo tego, co działo się poprzednio i w moim odczuciu wypadło to na minus. Jest to delikatne niedopatrzenie ze strony autorki, gdyż wystarczyłoby, żeby poświęciła ona trochę więcej czasu na przypomnienie nam poszczególnych faktów. Stanowi to jednak na tyle wybaczalne przewinienie, że moja ocena pozostaje wysoka, a moja opinia ma Was zachęcić do przeczytania tej książki.
Polecam!
Recenzja opublikowana na: http://heaven-for-readers.blogspot.com
"Dziedzictwo" to kontynuacja bestsellerowej sagi "Wybrani". Pierwszy tom miałam okazję przeczytać zaraz po premierze, czyli prawie rok temu. Na część drugą czekałam z wielką niecierpliwością i nie ukrywam, że bardzo spieszyło mi się do dnia premiery, jednak z każdym kolejnym miesiącem oczekiwania na nią, mój entuzjazm malał, gdyż zwyczajnie zapomniałam jak bardzo zachwycona...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Z trylogią tą było u mnie tak, że bardzo wiele o niej słyszałam, ale nigdy nie miałam parcia, żeby po nią sięgnąć, ponieważ często zdarza się, że książki, które są bardzo wychwalane przez innych, po prostu do mnie nie trafiają. Nie czytałam żadnej recenzji ani nawet do końca nie orientowałam się w kwestii tego, o czym dokładnie jest ta książka. Z góry założyłam jednak, że jest to ciężki kawałek chleba pod względem tematycznym. Nadszedł jednak dzień, w którym sięgnęłam po to dzieło i okazało się, że moja wyobraźnia spłatała mi figla, bo książka jest czymś zupełnie innym niż się spodziewałam. Teraz kiedy mam za sobą już wszystkie trzy części uważam, że przeczytanie tej trylogii było jedną z najlepszych decyzji jakie kiedykolwiek podjęłam.
W "Igrzyskach śmierci" akcja toczy się szybko i choć początek jest całkiem zwyczajny, nie sposób oderwać się od tej historii. Już po pierwszych stronach czułam, że powieść jest napisana w sposób taki, który trafi do mojego wnętrza i dokładnie tak było.
Główna bohaterka, czyli szesnastoletnie Katnis Everdeen jest jedną z tych żeńskich postaci, które nie należą do grona tzw. "ciepłych kluch". Ostatnimi czasy jest wręcz epidemia takich bohaterów, a raczej bohaterek, więc z ogromną przyjemnością czytało mi się historię dziewczyny, która jest niezwykle silna (zarówno fizycznie jak i psychicznie), niezależna i ambitna. Uwielbiam jej upór i wolę walki. Bardzo miło jest przeczytać dla odmiany o dziewczynie, która życie swoje i swojej rodziny zawdzięcza tylko sobie. Od niemalże pierwszej strony pokochałam też to, że jest osobą twardo stąpającą po ziemi.
Zdaję sobie sprawę z tego (bo tysiąc razy spotkałam się już z czymś takim), że wiele osób może pomyśleć sobie teraz "przecież była zmuszona do tego, aby żyć w taki sposób, ponieważ mieszkała w warunkach, które nie pozostawiały jej wyboru". Czy taka opinia jest jednak prawdziwa? Wydaje mi się, że nie, bo Katniss wyraźnie wyróżnia się na tle innych mieszkańców, którzy przecież żyli w identycznych warunkach.
Kolejnym bohaterem, który skradł moje serce jest oczywiście Peeta Mellark. Jestem tą postacią wprost oczarowana. Na początku wydawał mi się trochę słaby i "fajtłapowaty", ale szybko zmieniłam zdanie. Jego bezinteresowność, błyskotliwość i poczucie humoru to główne cechy za które go pokochałam, ale mogłabym wymienić ich jeszcze co najmniej milion. :)
Wielkie serce i pogoda ducha sprawiają, że jest to prawdopodobnie moja ulubiona postać wszech czasów, a są to naprawdę wielkie słowa w moich ustach.
Jednym z wątków powieści jest romans tej dwójki i tutaj pragnę zaznaczyć, że bardzo podobał mi się ten pomysł. Według mnie autorka zrobiła tu kawał dobrej roboty. Nie jest to banalne love story, które w zadziwiająco ekspresowym tempie przeradza się z zauroczenia w głębokie uczucie. Uważam, że jest to świetnie poprowadzony wątek i za to olbrzymie pokłony w stronę pani Collins.
Bardzo dużym plusem jest tutaj dla mnie bijący po oczach kontrast bohaterów. Nie chcę pisać za dużo na ten temat, żeby nie zdradzać zbyt wiele, bo uważam, że o tym trzeba po prostu przeczytać. Dodam, więc tylko tyle, że nie wyobrażam sobie lepszego kandydata na potencjalnego partnera, bo Peetę charakteryzuje wszystko to, co osoba taka mieć powinna.
Och, zapomniałam wspomnieć o Gailu - najlepszym przyjacielu Katniss, który odgrywa tutaj także sporą rolę, bo jak powszechnie wiadomo, trójkąty miłosne są bardzo modne ostatnimi czasy. No więc mamy Gaila, który zna naszą bohaterkę jak chyba nikt inny i jest w niej oczywiście skrycie zakochany, ale ta akurat sprawa kompletnie mnie nie zainteresowała, ponieważ między tą dwójka nie ma absolutnie żadnej chemii. Wszystkie emocje, które odczuwałam przy jakichkolwiek scenach Katniss i Peety nigdy nie miały miejsca kiedy chodziło o Gaila.
Chciałabym jednak w tym momencie odnieść się do jednej rzeczy, czyli do ekranizacji powieści, bo tak bardzo jak pokochałam Peetę w książce, tak w filmie o wiele bardziej kibicowałam Gailowi. Jaka jest tego przyczyna? Otóż według mnie Josh Hutcherson ani odrobinę nie przypominał Peety, który zawładnął moim sercem i nie do końca odzwierciedlił osobowość i czar tkwiący w chłopaku. Liam Hemsworth natomiast nadawał się idealnie do swojej roli i stąd ta sprzeczność.
Nie ma to dla mnie jednak większego znaczenia, bo jestem największą na świecie fanką książki, nie filmu, który moim skromnym zdaniem nie oddaje nawet w połowie uroku powieści. Dlatego też cieszę się, że w pierwszej kolejności wzięłam się za czytanie, a dopiero później za oglądanie, bo gdyby było odwrotnie to książka pewnie nadal znajdowałaby się w gronie tych, z których czytaniem się ociągam.
Oprócz wątku romantycznego mamy tutaj do czynienia z tytułowymi igrzyskami, co jet oczywiście tematem przewodnim powieści i chyba od niego powinnam zacząć jednakże w świetne mojego uwielbienia i zafascynowania Mellarkiem jest to chyba wybryk wybaczalny ;)
Igrzyska są opisane bardzo szczegółowo i o dziwo autentycznie za co kolejne brawa w stronę autorki. Brutalnie przedstawione wydarzenia i zabiegi jakich użyła Suzanne Collins w swojej książce zadziwiały i nieraz zdarzało się, że czytałam je z otwartą buzią, nie mogą wyjść z podziwu. Setki razy byłam tak zaskoczona biegiem wydarzeń, że całkowicie odcinałam się od rzeczywistości.
Mimo krwawej jatki i walki o przetrwanie na arenie, które z całą pewnością mogą przytłoczyć ogromem tragedii mającej miejsce, wszystko wydaje się być przedstawione w granicach rozsądku i dobrego smaku, za co kolejne wyrazy uznania dla autorki.
Sam styl pisania jest bardzo prosty i z całą pewnością można powiedzieć, że trafia do szerokiego grona odbiorców. W swej prostocie jest jednak doskonały i naprawdę kiedy już zacznie się czytać, nie można przestać. Za to kolejny duży plus.
Pisząc o plusach, chciałabym też wspomnieć o okładce, która na pierwszy rzut oka nie jest jakoś wybitnie zachęcająca, ale gwarantuję, że po przeczytaniu nabiera nowego znaczenia także nie należy się tym kierować.
"Igrzyska śmierci" czytałam już jakiś czas temu, więc trudno mi jest odtworzyć w głowie wszystkie myśli jakie miałam na temat książki. Preferuje pisanie recenzji "na gorąco", jednak w tym przypadku musiałam poczekać.
W każdym razie zachęcam absolutnie WSZYSTKICH do zmierzenia się z lekturą tej powieści. Jest to doskonała odskocznia od istot nadprzyrodzonych, a sama historia zmusza czytelnika do refleksji i przemyśleń na całą gamę tematów. Dodatkowo zapewniam, że całość czyta się łatwo, lekko i przyjemnie. Sama przeczytałam trylogię w niespełna 3 dni. Bardzo żałuję, że nie mam jej w swojej biblioteczce, ponieważ prawdopodobnie byłabym w stanie czytać ją w każdym stanie i o każdej porze dnia i nocy także gorąco namawiam do kupna trylogii, nie do wypożyczenia.
Z całego serca polecam!
Ocena: 10/10
recenzja na blogu http://heaven-for-readers.blogspot.com/
Z trylogią tą było u mnie tak, że bardzo wiele o niej słyszałam, ale nigdy nie miałam parcia, żeby po nią sięgnąć, ponieważ często zdarza się, że książki, które są bardzo wychwalane przez innych, po prostu do mnie nie trafiają. Nie czytałam żadnej recenzji ani nawet do końca nie orientowałam się w kwestii tego, o czym dokładnie jest ta książka. Z góry założyłam jednak, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Miłość i choroba - czy brzmi jak przepis na udaną książkę? Po sukcesie Johna Greena wielu autorów najwyraźniej uwierzyło, że tak, ponieważ ilość powieści poruszających ten temat wzrosła prawie tak, jak ilość erotyków po ukazaniu się trylogii E.L. James. Jestem jednak przekonana, że znacznie trudniej jest napisać głęboką, mądrą i wzruszającą historię.
Czy autorka Dziewczyny o kruchym sercu poradziła sobie z tym zadaniem?
Janek i Ula to nastolatkowie, którzy różnią się od siebie jak ogień i woda. Chłopak jest popularnym, pełnym wigoru, radosnym młodzieńcem, dziewczyna natomiast swoim nastawieniem do ludzi i świata tylko ich od siebie odstrasza. Ulka jednak nie wybrała dla siebie takiego życia, nie prosiła o lata indywidualnego nauczania, ani o chorobę, z którą przyszła na świat. Z Jankiem coś ją jednak łączy. Oboje skrywają tajemnice i oboje boją się swojej przyszłości. Choć z różnych powodów.
Zacznę może od tego, iż jestem zdumiona faktem, że nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na tę książkę. Nigdy nie wzbudziła mojego zainteresowania i mimo pięknej okładki nie przyciągnęła mojego wzroku. Może to wina opisu, który już na wstępie wskazuje na to, że będziemy mieli do czynienia z kolejnym odgrzewanym kotletem? Pomyśleliście tak samo? Więc pora wyprowadzić Was z błędu.
Elżbieta Rodzeń stworzyła historię, która jest niczym warkocz emocjonalny - naprzemiennie przeplata ze sobą czarny, dość specyficzny humor, bezbrzeżny smutek oraz ogrom radości i pozytywnego myślenia. Nie potrafię nawet stwierdzić, która z odczuwanych przeze mnie emocji była tą dominującą. Dziewczyna o kruchym sercu to bowiem powieść tak samo gorzka jak i słodka. Ukazująca ludzkie życie z różnych perspektyw, poruszająca prawdziwe, a co więcej poważne problemy, z którymi bohaterowie radzą sobie raz lepiej, raz gorzej.
Nie znalazłam w tej książce niczego, co można by nazwać banalnym czy przegadanym. Najbardziej jednak doceniam kreację bohaterów i ich twarde, realistyczne podejście do życia i problemów. Janek i Ula to nie kolejna para, która użala się nad sobą i na siłę wyszukuje sobie powodów do kłótni. Oboje wiedzą z czym muszą się zmierzyć, akceptują karty, jakie dostali od losu i doceniają każdą chwilę, którą mogą ze sobą spędzać. Czasami podświadomie chcieliby więcej, marzą o tym, żeby coś zmienić, ostatecznie jednak godzą się z tym, co niesie dla nich przyszłość.
Bardzo polubiłam ich oboje i w wielu sytuacjach przypominali mi mnie samą. Myślę, że nie ma osoby, która mogłaby nie darzyć ich sympatią, ponieważ według mnie są tym najbardziej lubianym i pożądanym typem postaci literackich. Nie żadne ciepłe kluchy tudzież bożyszcze kobiet. Byli normalni, pełnowymiarowi, a ich dialogi tak realne, momentami wręcz niedorzeczne, że potrafiłam wyobrazić sobie, że wypowiadają je do mnie lub tuż obok mnie.
Nie mogę jednak powiedzieć, że od pierwszej strony powieść mnie zachwyciła. Do połowy miałam wrażenie, że to wszystko już było, po prostu wcześniej w trochę gorszym wykonaniu. Nie zniechęciło mnie to jednak, a wręcz przeciwnie. Chciałam czytać dalej, ponieważ czułam, że autorka ma do zaoferowanie o wiele więcej, że jeszcze roztrzaska mnie na kawałki, zmiażdży mnie i sprawi, że i moje serce będzie kruche.
No cóż... Bardzo się cieszę, że się nie myliłam.
Jest mi ogromnie przykro, że Dziewczyna o kruchym sercu nie zyskała popularności tak wielkiej, jak na to zasługuje. Pękam z żalu, kiedy widzę, że ludzie wolą czytać durne, płytkie i niczego nie wnoszące do życia książki, zamiast sięgnąć po coś wartościowego, z czego garściami można wyciągać lekcje i mądrości. Najbardziej bolesne jest chyba to, że często decyduje o tym wyłącznie kraj pochodzenia autora, bo przecież to, co polskie nie równa się temu, co napisane w Ameryce.
Bardzo bym jednak chciała, abyście na chwilę zapomnieli o tym zwyczaju nieczytania polskiej literatury i dali szansę tej książce oraz jej autorce, bo jestem przekonana, że nie pożałujecie i koniec końców ze wzruszeniem sięgającym duszy przyznacie mi rację i powiecie: "tak, było warto!".
[http://mowa-ksiazek.blogspot.com/]
Miłość i choroba - czy brzmi jak przepis na udaną książkę? Po sukcesie Johna Greena wielu autorów najwyraźniej uwierzyło, że tak, ponieważ ilość powieści poruszających ten temat wzrosła prawie tak, jak ilość erotyków po ukazaniu się trylogii E.L. James. Jestem jednak przekonana, że znacznie trudniej jest napisać głęboką, mądrą i wzruszającą historię.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCzy autorka Dziewczyny...