-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
Sięgając po „Czarne echo” otwierajce cykl powieściowy o Harrym Boschu, który nie sprzedaje elektronarzędzi firmy Bosch, lecz jest detektywem z Los Angeles specjalizującym się w zabójstwach i innych poważnych przestępstwach, miałem nadzieję na coś dobrego, choć ten tytuł... Okazało się, że tytuł, gdy już się wie o co chodzi, to jak najbardziej OK, a sama powieśc super. Klasyczny kryminał, nowoczesna odmiana policyjnej powieści detektywistycznej, wzbogacony o wątek OMC miłosny poprowadzony lekko i zgrabnie. Konstrukcja dzieła dość tradycyjna, aczkolwiek z dość oryginalnym przełamaniem schematu w połowie fabuły. Postacie, w tym protagonista, wykreowane z wyczuciem oraz oryginalnością i czyta się to świetnie. W dodatku nasi rodzimi śledczy, o konsultantach filmowych i serialowych nie wspominając, mogliby się z „Czarnego echa” tego i owego nauczyć. Czego więcej chcieć? Gorąco polecam i zamierzam znajomość z Connellym oraz Boschem kontynuować
Sięgając po „Czarne echo” otwierajce cykl powieściowy o Harrym Boschu, który nie sprzedaje elektronarzędzi firmy Bosch, lecz jest detektywem z Los Angeles specjalizującym się w zabójstwach i innych poważnych przestępstwach, miałem nadzieję na coś dobrego, choć ten tytuł... Okazało się, że tytuł, gdy już się wie o co chodzi, to jak najbardziej OK, a sama powieśc super....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Lekturą kwietnia 2023 w moim, czyli rawskim, Dyskusyjnym Klubie Książki była głośna książka Frédérica Martela, francuskiego człowieka wielu talentów i wielkiej energii - prawnika, politologa, filozofa, socjologa, nauczyciela akademickiego, dziennikarza i pisarza, doktora nauk społecznych, urzędnika państwowego, dyplomaty, no i oczywiście autora książek tłumaczonych na wiele języków świata. Tytuł „Sodoma. Hipokryzja i władza w Watykanie” nie był dla mnie szczególnie pociągający, gdyż o rozbieżnościach między wizerunkiem propagandowym wielkich religii, a rzeczywistym stanem ich kapłanów, w szczególności stojących wysoko w hierarchii, od dawna mam swoje zdanie, więc nie spodziewałem się tutaj żadnego objawienia. Obawiałem się raczej jakiegoś gniota obliczonego na tanią sensację, na wygrywanie poczytności poprzez podgrzewanie antykościelnych i antyklerykalnych nastrojów wywoływanych na całym świecie przez wciąż nowe i nowe wpadki kleru, który niezmiennie się zachowuje, jakby nigdy się niczego z przeszłości nie chciał nauczyć i miał gdzieś nie tylko uczciwość, prawość i dobro, nie tylko głoszone przez siebie hasła, nie tylko dobro samego Kościoła i chrześcijaństwa, ale nawet swoje własne w dłuższej perspektywie czasowej. Zresztą, jeśli ktoś wierzy, że władca państwa czy polityk wysokiej rangi może mieć czyste ręce, to… takie litościwe niedomówienie. A przecież Watykan to nie tylko centrum wiary, ale i stolica państwa, więc…
Do literackiej konsumpcji wybrałem wersję audio w interpretacji Adama Baumana. Już po pierwszych minutach okazało się, że będzie to prawdziwe poznawcze przeżycie, prawdziwa czytelnicza uczta. Może nie w sensie doskonałości stylistycznej, choć narracja jest absolutnie do przyjęcia, ale na pewno w sensie researchu dokonanego przez autora i jego zespół, ogromu włożonej pracy, jej dokumentacji i prezentacji faktów. Prawdziwy pokaz jak należy robić reportaż na trudny temat. „Sodoma” to rezultat 4 lat pracy Martela wspieranego przez całą rzeszę współpracowników, „zbierania informacji w terenie”, co obejmuje w tym wypadku wszystkie kontynenty na których spotykamy katolików, a przede wszystkim dogłębną infiltrację Watykanu ze szczególnym uwzględnieniem zamkniętych dla publiczności prywatnych apartamentów, poufnych szlaków i miejsc spotkań. Autor nie tylko zadbał o umieszczenie w internecie wielkiej ilości materiałów dokumentujących poczynione ustalenia, ale przy każdej informacji, która się pojawia w książce, zaznacza wyraźnie jaki jest stopień jej udokumentowania i pewności. Jeśli już jesteśmy przy wiarygodności samego autora i ostrożności co do dokonywanych przez niego ocen, to najlepiej może o niej świadczyć fakt, że opisując na przykład wyczyny austriackiego arcybiskupa Groëra oceniał wiarygodną liczbę ofiar jego seksualnych zapędów na 1000, gdy tymczasem w internecie (na przykład w Wikipedii), określa się ją na 20000. Jeśli ktoś więc mówi o antyklerykalizmie czy pogoni za sensacją Martela, to delikatnie mówiąc mija się z prawdą. Jego praca to wyniki śledztwa zmierzającego do ocenienia skali patologii trapiących Watykan, ustalenia ich charakteru, przyczyn i mechanizmów nimi rządzących oraz próba wyjaśnienia, dlaczego jest jak jest. Szczególną wartość lektura ma dla polskiego czytelnika. Jak się okazuje w trakcie lektury, jest on w wybranych tematach niemal odcięty od wieści ze świata poprzez autocenzurę, która okazała się niewyobrażalnie skuteczniejsza niż instytucjonalna cenzura komunistów z czasów PRL. Paradoksalnie, gdy rozmawiam z ludźmi, przekonuję się, iż więcej o globalnej sytuacji i problemach Kościoła Katolickiego na świecie wiedzą aktywni wierzący udzielający się w różnych bardziej samodzielnych organizacjach katolickich w dużych miastach niż polegający na ogólnodostępnych mediach antyklerykaliści, o zwykłych ateistach i wierzących nie wspominając. Lata nauki religii w szkole okazują się największym marnowaniem publicznych pieniędzy, jakie można sobie wyobrazić, gdyż absolutna większość zapytanych nie tylko nie potrafi odpowiedzieć na najprostsze pytania o wyznawaną wiarę, ale nawet nie orientuje się w sytuacji wiernych na świecie; nie wie nawet w jakim kraju żyje największa liczba katolików. Sam zresztą też tego nie wiedziałem.
„Sodoma” okazała się fascynującą kopalnią wiedzy o katolicyzmie czasu ostatnich czterech pontyfikatów i, jak każda dobra literatura faktu, nie tylko stricte o nim. Z początku notowałem niezliczone cytaty nadające się na motto tego tekstu, na bon moty czy memy, szokujące i zadziwiające ciekawostki oraz informacje, które mają moc zmieniania poglądów każdego, kto je pozna. Fakty budzące przemyślenia i refleksje, przemyślenia wywołujące własne analizy, refleksje, przywołujące własne skojarzenia i dygresje. Zebrało się tego sporo, ale niczego tutaj nie zamieszczę. Za dużo tego. Wybierając coś subiektywnie wypaczyłbym całość poprzez pominięcie reszty. To po prostu trzeba samemu w całości poznać i przemyśleć. Oczywiście nie ze wszystkimi wnioskami autora trzeba się zgodzić, ale siłą tej książki jest zawarta w niej wiedza. Ostatecznie wnioski i tak każdy musi wysnuć sam. To dzieło dla tych, którzy lubią wiedzieć.
Z książką Frédérica Martela wielu czytelników będzie miało chyba nieco problemów. Mam wrażenie, że zwłaszcza dla humanistów i czytelników przyzwyczajonych do literatury pięknej zwierającej dużo ładnych słów i niewiele konkretów może być trudnością przebrnięcie przez to, co obiektywnie jest zaletą „Sodomy” – przez mnogość dat, nazwisk, faktów. Jeden z klubowiczów zastosował ciekawy eksperyment i czytając wydanie drukiem, gdy czuł się już zablokowany przez te wszystkie dane, przerzucał się na audiobooka i ta zmiana sposobu percepcji go odblokowywała, po czym od nowego rozdziału znów wracał do wersji papierowej.
Głosowanie w klubie miało następujący przebieg: nie podobało się – zero głosów, książka była OK – trzy głosy, była dobra – dwa głosy, bardzo dobra – jeden. Dla mnie była fascynująca, a najbardziej podczas klubowego spotkania zaskoczyło mnie to, że najwyższe poza mną głosy „Sodoma” otrzymała nie od ateistów, ale od wierzących.
Gorąco i z przekonaniem polecam każdemu, kto lubi wiedzieć. To kolejna pozycja na mojej liście must read. Forma audio jest bardzo dobrze zrobiona – lektor w pełni stanął na wysokości zadania, więc jest godną alternatywą dla wydania drukiem.
Lekturą kwietnia 2023 w moim, czyli rawskim, Dyskusyjnym Klubie Książki była głośna książka Frédérica Martela, francuskiego człowieka wielu talentów i wielkiej energii - prawnika, politologa, filozofa, socjologa, nauczyciela akademickiego, dziennikarza i pisarza, doktora nauk społecznych, urzędnika państwowego, dyplomaty, no i oczywiście autora książek tłumaczonych na wiele...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
refleksje po lekturze
Anne Applebaum
Anne Elizabeth Applebaum-Sikorska
Gułag
Gulag: A History
tłumaczenie:
Jakub Urbański
czytają:
Janka Świtoń
Ksawery Jasieński
„Gułag” to dość monumentalne dzieło Anne Applebaum z 2003, które w 2004 przyniosło jej Nagrodę Pulitzera w kategorii General Nonfiction/BOOKS, DRAMA & MUSIC. Dzięki uprzejmości znajomego miałem możliwość odsłuchania tej książki w tłumaczeniu Jakuba Urbańskiego w formie audiobooka, któremu głosów użyczyli Janka Świtoń i Ksawery Jasieński. Niestety, nie wiem niczego o wydawcy, gdyż we wstępie nagrano tylko powyższe dane, a nośnik był cyfrowy. Lektorzy, czego można się było spodziewać, bo to znane i sprawdzone nazwiska, stanęli na wysokości zadania.
O „Gułagu” pisał już w tym roku na naszym blogu w swej recenzji Ambrose, więc nie będę powielał tych samych informacji, tym bardziej, że z oceną kolegi w pełni się zgadzam. To jedna z książek, które absolutnie musi poznać każdy, kto chce wiedzieć jaka jest Rosja i dlaczego jest jaka jest, choć oczywiście są pozycje, które stawiałbym wyżej, choćby „Archipelag Gułag” Sołżenicyna czy „Czerwony głód” pióra Applebaum. W tej ostatniej między wierszami wyczuwam zmianę z krytyki przeszłości nie przesądzającej o przyszłości Rosji, jaka wyłania się z „Gułagu”, na nieco bardziej krytyczną ocenę „rosyjskiej duszy”, jaka wyłania się z „Czerwonego głodu”. Oczywiście z trzech wymienionych dzieł „Archipelag Gułag” jest zdecydowanie najbardziej pesymistyczny, zdecydowanie bardziej krytyczny wobec przyszłości Rosji od opracowań Applebaum, choć napisany został pokolenia wcześniej. Sołżenicyn na dekady naprzód przewidział obecną Rosję i obala tutaj mądrość ludową, iż nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.
Jak wspomniałem, zamiast powtarzać tezy Ambrose wolałbym skreślić tu kilka słów o rzeczach, które mnie zadziwiają w związku lektury z samą autorką, jej kontaktami i wizerunkiem w polityce oraz tym, jak się te rzeczy układają na linii czasu.
------------------------------------------------------
1992 – Applebaum wychodzi za Radosława Sikorskiego
2003 - ukazuje się „Gułag” – wielkie rzetelne opracowanie, które uważnemu czytelnikowi każe wątpić, chyba mimo intencji autorki, czy z Gułagu, z Imperium Zła, może wyrosnąć normalne państwo i naród
2005–2007 - Radosław Sikorski, mąż autorki krytycznego dzieła o historii Rosji za które dostała Pulitzera, sprawuje tekę ministra obrony narodowej w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, którego chyba można spokojnie określić jako rusofoba (mającego konkretne podstawy do takich właśnie poglądów)
dotąd wszystko jest spójne, a dalej?
2007–2014 - Sikorski jest ministrem spraw zagranicznych w rządach Donalda Tuska, przyjaciela Putina, określanego przez rosyjską prasę jako „nasz człowiek w Warszawie”
nic Was nie dziwi? Żona specjalistka od mrocznej historii Rosji, a mąż, dotąd prawa ręka rusofoba, chyc do obozu rusofila
2014 - Bill Browder publikuje autobiograficzne ostrzeżenie przed Rosją Putina „Czerwony alert. Jak zostałem wrogiem numer jeden Putina”
2014 – zbrojna agresja Rosji na Ukrainę
2015 - Garri Kasparow, do niedawna idol Rosji i Rosjan, publikuje ostrzegawczą książkę „Nadchodzi zima. Dlaczego należy powstrzymać Władimira Putina i wrogów wolnego świata”
2017 - Masha Gessen publikuje kasandryczną analizę rosyjskiej historii najnowszej „Będzie to, co było. Jak totalitaryzm odradza się w Rosji”
2018 – ukazuje się „Czerwony głód” – książka Applebaum dużo bardziej krytyczna wobec Rosji niż „Gułag” i dużo wyraźniej niż z „Gułagu” tchnąca pesymizmem co do kierunku ewolucji rosyjskiego państwa i narodu
2021 – Applebaum publikuje książkę „Wybór”, której współautorem jest… Donald Tusk
2022 – początek regularnej wojny Rosji przeciwko Ukrainie
Nie wydaje się Wam dziwnym dysonansem to, co widnieje pod datą 2021? Jeszcze tej książki nie czytałem, choć zamierzam, ale już wiem, że Applebaum bierze w niej całkiem jednoznacznie nie stronę Kaczyńskich, którzy od zawsze ostrzegali przed Rosją, a Tuska, którego zdaje się kreuje w niej na geniusza polityki i znawcy wschodniego sąsiada. Jak wyglądała jego polityka wobec Rosji i Putina każdy pamięta. Jak się to skończyło rok później też wiemy. O co więc o co tu chodzi???
refleksje po lekturze
Anne Applebaum
Anne Elizabeth Applebaum-Sikorska
Gułag
Gulag: A History
tłumaczenie:
Jakub Urbański
czytają:
Janka Świtoń
Ksawery Jasieński
„Gułag” to dość monumentalne dzieło Anne Applebaum z 2003, które w 2004 przyniosło jej Nagrodę Pulitzera w kategorii General Nonfiction/BOOKS, DRAMA & MUSIC. Dzięki uprzejmości znajomego miałem możliwość...
Sven Hassel vel Sven Hazel vel Villy Arbing (właśc. ven Pedersen ur 1917 zm. 2012 w Barcelonie) był Duńczykiem, który w czasie drugiej wojny walczył w szeregach armii niemieckiej, a po wojnie został autorem powieści (anty)wojennych. Sięgając po pierwszą z jego książek, według autora najbardziej, bo w 90% autobiograficzną, miałem nadzieję na coś podobnego do prześwietnych wojennych pozycji wspomnieniowych takich jak Sołdat (Воспоминания о войне) - Nikolaya N. Nikulina (Никола́й Никола́евич Нику́лин) czy Przez wojenną zawieruchę (Ржевская мясорубка. Время отваги. Задача – выжить!) Borisa Gorbaczewskiego (Борис Горбачевский), tyle że pisanego z perspektywy z drugiej strony barykady.
Do lektury podszedłem tak, jak to u mnie najczęściej bywa, czyli bez researchu o autorze i jego dziele, spojrzawszy jedynie na oceny (bardzo wysokie) na goodreads.com. Z początku czytało się dobrze, choć z każdą stroną bardziej zaczynał mnie drażnić siermiężny styl tej prozy, którego nie można zwalić na tłumacza. Potem poczęły też we mnie narastać wątpliwości co do wiarygodności opowieści i samego autora. Coraz bardziej raziły mnie dialogi głównych bohaterów, które powinny być (nie wiem czemu nie są) kompletnie nieprzekonujące nawet dla czytelników i czytelniczek, którzy o realiach wojska i innych służb nie mają absolutnie żadnego pojęcia, bowiem zarówno poszczególne kwestie, jak i ich całościowy kształt nawet w najmniejszym stopniu nie korespondują z charakterami, wykształceniem, obyciem i sytuacją bohaterów. Potem było jeszcze gorzej – książka z byle jak klejonym grzbietem zaczęła sypać kartkami gęściej niż aleja kasztanowców i klonów listowiem jesienią, ale nawet to wnerwienie nie przebiło potęgującego się we mnie odczucia taniej fikcji i narastania ilości błędów merytorycznych oraz propagandowego zadęcia, a raczej przegięcia. Nie wierzę by człowiek, który pół wojny spędził pod pancerzem, nie znał podstawowego uzbrojenia przez siebie używanego ani by mógł się omylić o kilkaset procent co do liczebności jednostki. Zwykli żołnierze po zasadniczej służbie wojskowej do końca życia pamiętają sprzęt, którego używali i liczebność jednostek w których służyli. O prawdopodobieństwie takiego, a nie innego, przebiegu wydarzeń w książce opisanych nawet nie będę się wypowiadał.
Gdy miałem za sobą nieco ponad połowę lektury byłem nią ją już tak zniesmaczony, że postanowiłem sobie z tymi mitomańskimi wypocinami dać spokój. Nie twierdzę, że autor nie był żołnierzem, że nie był na froncie, ale jaką rolę naprawdę tam pełnił? Był przez hitlerowców wielokrotnie odznaczany najwyższymi odznaczeniami, awansował od szeregowego do stopnia oficerskiego – jak się ma to do deklarowanego nastawienia antyfaszystowskiego i antyhitlerowskiego, którego podobno wcale nie trzymał w tajemnicy?
Książka ma wyraźne wypaczenie ideologiczne. Widać oczernianie wręcz wojska niemieckiego i wybielanie na siłę kacapów, komunizmu i Stalina. Propagatorzy książek Hassela tłumaczą to faktem, iż pisał już po wojnie, kiedy komunizm na Zachodzie przez wielu był uważany za atrakcyjniejszy od kapitalizmu i demokracji, a Niemcy biły się w piersi za Hitlera. Czy ten argument, mający bronić pisarza, nie jest aby najwyraźniejszym dowodem przeciw jego wiarygodności, gdyż potwierdza, iż nie są to rzetelne wspomnienia, a pisanina typowo pod publiczkę i bieżące zapotrzebowania polityczne?
Jeśli chodzi o Żelazne Krzyże, których się Hassel dochrapał, to też budzą we mnie, w świetle jego wypocin, mieszane uczucia. Oczywiście, te odznaczenia mógł w wyjątkowych (bardzo wyjątkowych) sytuacjach zdobyć żołnierz o nieprawomyślnych poglądach, ale tylko za najbardziej osobiste męstwo. Taki jednak żołnierz na pewno by wiedział jakiej broni i uzbrojenia używał w czasie dokonywania swych bohaterskich czynów i nie myliłby się w najbardziej podstawowych kwestiach. Jednak żołnierz pełen narodowosocjalistycznych przekonań i popierany przez przełożonych mógł je zdobyć za zasługi innego rodzaju (oficjalnie nazywano to wybitnymi osiągnięciami na polu dowódczym). Jeśli mają rację badacze uważający Hassela za zadeklarowanego nazistę, który po wojnie się przefarbował, to tłumaczyłoby to brak u pisarza znajomości realiów prawdziwie frontowych, takich z pierwszej linii i jednoczesne posiadanie wielu odznaczeń hitlerowskich.
Nie mnie jednak oceniać samego autora. Nadmieniam tylko o powyższym, bo nie ma tego w mainstreamowych informacjach, że jego osoba i życiorys budzi poważne wątpliwości. Wracając do samej książki, jest to kompletny gniot pod każdym względem. Tragiczny styl, kompletnie nieprzekonujące pod względem psychologicznym i socjologicznym postacie, wyraźne przekłamania merytoryczne widoczne już na pierwszy rzut oka, bez głębszych badań. W dodatku wszystko do okraszone pochwałą komunizmu, oczernianiem Niemców, tak jakby prawdziwych zbrodni mało im było można zarzucić i krytykowaniem Zachodu oraz demokracji. Ponieważ na dokładkę książka jest przesycona prostacką, fałszywą krytyką wojny oraz infantylną pochwałą pacyfizmu, więc można zrozumieć, że z różnych powodów znalazła we wczesnych latach pięćdziesiątych, gdy ujrzała światło dzienne, wielu propagatorów. A potem to już poszło. Dlaczego dobra? Bo tak mówią krytycy, bo się sprzedaje, bo jest reklamowana, bo obnaża okrucieństwo wojny, itd.
Zdecydowanie i z pełnym przekonaniem odradzam. To nie tylko słaba, ale głupia i szkodliwa książka. Tym bardziej szkodliwa, że podstępna, że za nośnymi hasłami antywojennymi i antyfaszystowskimi przemyca fałszywy obraz, przekonania i pseudowiedzę.
recenzja pierwotnie opublikowana na blogu, dokąd zapraszam na wymianę wrażeń z lektury i nie tylko https://klub-aa.blogspot.com/2022/08/sven-hassel-legion-potepiencow-ksiazka.html
Sven Hassel vel Sven Hazel vel Villy Arbing (właśc. ven Pedersen ur 1917 zm. 2012 w Barcelonie) był Duńczykiem, który w czasie drugiej wojny walczył w szeregach armii niemieckiej, a po wojnie został autorem powieści (anty)wojennych. Sięgając po pierwszą z jego książek, według autora najbardziej, bo w 90% autobiograficzną, miałem nadzieję na coś podobnego do prześwietnych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
W poszukiwaniu rozrywki, która oderwałaby mnie od myśli o Rosji i Ukrainie oraz od poważniejszych lektur, postanowiłem sięgnąć po gatunek, który relaksuje mnie najbardziej, czyli po powieść kryminalną. Dokładniej padło na thriller kryminalny Przedsmak zła otwierający cykl z sympatyczną agentką FBI Maggie O'Dell w roli głównej, którego autorem jest Alex Kava, właśc. Sharon Kava, współczesna amerykańska pisarka, znana jako fabryka okupujących listy bestsellerów thrillerów psychologicznych.
W przyczepie mieszkalnej gdzieś na amerykańskim zadupiu, mniejsza o to gdzie, bo powieść nie rozwodzi się specjalnie nad miejscowym kolorytem, dochodzi do krwawej jatki. Oczywiście za wyjaśnienie sprawy weźmie się nasza Maggie. Szczegółów fabuły nie będę przybliżał. W ogólnym ujęciu powieść to typowy dla swego gatunku amerykański bestseller, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Dużo krwi, psychopatyczny sprawca, napięcie wynikające raczej z zagrożenia, niż wytężenia umysłu, mało psychologii i dużo akcji, dość schematyczne i niezbyt dogłębnie potraktowane postacie… A jednak… Już sama zbrodnia zawiera w sobie niebanalny sznyt odstający wyraźnie od powieściowej sztampy made in USA. W teorii prawa istnieje zbieg przestępstw i zbieg przepisów oraz wiele form współsprawstwa i innych możliwych powiązań pomiędzy czynem lub czynami i sprawcą lub sprawcami, ale Alex Kava wymyśliła całkiem nowatorski podział ról na scenie zbrodni. Nie będę zdradzał szczegółów, lecz wnosi to przyjemny powiew świeżości do całej historii. Sama konstrukcja opowieści jest dość klasyczna, zakończenie też ogólnie przewidywalnie, choć oczywiście nie co do szczegółów. Sęk w tym, że już dość dawno nie spotkałem w gatunku czegoś tak dopracowanego. Niby mamy dość przeciętnej konstrukcji (poza wspomnianym pomysłem na zbrodnię otwierającą fabułę) dzieło, ale jest ono napisane z taką naturalną lekkością, tak wciąga i utrzymuje w zaciekawieniu co do szczegółów dalszego rozwoju sytuacji, że naprawdę od początku do końca trudno się od Przedsmaku zła oderwać.
Nie jest to powieść z wyraźnym rysem psychologicznym, tego jest tak naprawdę jak na lekarstwo, nie ma też pogłębionego tła społecznego i próżno by się doszukiwać w nim większych głębi. A jednak czyta się to świetnie i po zakończeniu lektury pozostaje tylko czytelnicze zadowolenie, odprężenie po dobrej rozrywce i żal, że nie było więcej. No i oczywiście chęć na następną podobną powieść.
Ja Przedsmak zła poznałem w wydaniu w formie audiobooka, któremu głosu użyczył Bartosz Głogowski. Poza jednym potknięciem, które niezależnie od tego, czy było winą autorki, które powinien skorygować tłumacz, czy tłumacza, które powinien wygładzić lektor, czy też pomyłką samego lektora, było świetnie. Wszystkim tym, którzy lubią thrillery kryminalne z odrobiną makabreski mogę z pełnym przekonaniem polecić to wydanie jako lekką, niezmuszającą do myślenia rozrywkę wzbogaconą o kilka oryginalnych pomysłów. Aż dziw, że chyba jeszcze tego nie sfilmowano – byłby hicior na miarę Milczenia owiec
recenzja pierwotnie opublikowana na blogu, dokąd zapraszam na wymianę wrażeń z lektury i nie tylko https://klub-aa.blogspot.com/2022/07/przedsmak-za-alex-kava-poczatek-cyklu-z.html
W poszukiwaniu rozrywki, która oderwałaby mnie od myśli o Rosji i Ukrainie oraz od poważniejszych lektur, postanowiłem sięgnąć po gatunek, który relaksuje mnie najbardziej, czyli po powieść kryminalną. Dokładniej padło na thriller kryminalny Przedsmak zła otwierający cykl z sympatyczną agentką FBI Maggie O'Dell w roli głównej, którego autorem jest Alex Kava, właśc. Sharon...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kiedyś kolejne części serii powieściowych, które przypadły mi do gustu, czytałem jedną po drugiej. Prędko się musiałem od tego odzwyczaić. Raz, że przyjemność kończyła się szybko. Dwa, że potem mogło przez dłuższy czas nie trafić się nic równie dobrego. Od jakiegoś więc czasu cykle, które mi się spodobały, dawkuję sobie z umiarem, przeplatając ich kolejne odsłony nowymi powieściami i poszukując wciąż nowych książkowych seriali, które wzbudziłyby moją sympatię. W ramach takich właśnie eksploracji rynku wydawniczego trafiłem na serię Departament Q pióra duńskiego pisarza, wydawcy, redaktora i przedsiębiorcy o nazwisku tak długim, że w pełnej wersji raczej nie nadaje się na okładkę książki - Carl Valdemar Jussi Henry Adler-Olsen. Mimo, iż pisarz ten zebrał imponującą kolekcję nagród i wyróżnień, szczególnie za powieści kryminalne ze wspomnianego wyżej cyklu, to jednak pierwsza jego odsłona zatytułowana Kobieta w klatce nie zebrała szczególnie pochlebnych recenzji, zwłaszcza wśród polskich czytelników. Mimo tego postanowiłem po nią sięgnąć, w ramach próbowania nowych smaków, decydując się, skoro była już dostępna wersja audio, na, jak to się kiedyś mówiło, książkę czytaną.
Czego, jak czego, ale oryginalności i świeżości pomysłów duńskiemu autorowi nie można nie pogratulować. Protagonistą powieści jest detektyw wydziału zabójstw duńskiej policji Carl Mørck. Jakiś czas temu jego zespół został podczas zabezpieczania miejsca zbrodni zaskoczony przez przestępców, w wyniku czego Carl omal nie zginął, a jeden z jego kolegów został zamordowany, zaś drugi okaleczony. Mørck powrócił do służby, ale zaczął raczej przeszkadzać niż pomagać w wydziale poprzez swoje lenistwo i zgryźliwość będące objawami wypalenia, stresu pourazowego i chyba na dokładkę depresji. By się go pozbyć z zespołu szef wydziału postanawia dać Carlowi, jak to się mówi, kopa w górę, a okazją do tego staje się utworzenie Wydziału Q, który ma się zajmować sprawami określanymi jako cold case, czyli takimi, których prowadzenie policja dawno temu zarzuciła z różnych powodów, a które ze względu na wagę, zainteresowanie społeczne lub inne aspekty domagają się ponownej próby ostatecznego wyjaśnienia. Nasz marudny bohater zostaje szefem Departamentu Q. Problem w tym, że staje się szefem komórki, w której nie ma poza nim żadnego policjanta, a jedynym jego podwładnym jest pracownik gospodarczy, w dodatku muzułmański imigrant o podejrzanej przeszłości. Jako pierwszą na warsztat nowy wydział bierze sprawę zaginięcia przed pięciu laty Merete Lynggaard, pięknej i wpływowej polityk, która zaginęła i ostatecznie uznano, iż najprawdopodobniej popełniła samobójstwo. Co w tej sprawie odkryje wydział Q, tego oczywiście nie zdradzę.
Bardzo nietypowo, ale zarazem przekonująco skonstruowane sylwetki detektywa i jego pomocnika są mocną stroną dzieła. Głębia, z jaką potraktowano życie wewnętrzne podkomisarza Carla Mørcka na pewno będzie dużym atutem dla wszystkich miłośników kryminałów z wyraźnym rysem psychologicznym, a zdradzę, iż to nie jedyny element z tej dziedziny, jaki w powieści znajdziemy. Osią fabuły jest dość prosta, lecz ciekawie wycyzelowana intryga kryminalna. Mimo tego, iż akcja rozwija się powoli, napięcie pojawia się niemal od początku lektury. Nie jest to jednak oparte na żadnym nowym pomyśle, gdyż motyw przewodni, którego nie zdradzę, był już jednak kiedyś wykorzystany przez innych pisarzy.
Można powiedzieć, że w większej części dzieło przyjęło formę powieści policyjno-detektywistycznej z rysem psychologiczno-obyczajowym, gdzie tempo nadaje powolne szukanie punktów zaczepienia dla śledztwa w sprawie wydarzeń sprzed lat, a potem analizy i kojarzenia luźnych okruchów informacji. W końcowej fazie tempo gwałtownie przyspiesza, by w finale pędzić na łeb na szyję i sprawić, że trudno się od książki oderwać.
Niektórzy w recenzjach Kobiety w klatce narzekają na to, że temat kobiety-ofiary jest ostatnio mocno nadużywany w literaturze i nie sposób się z tym nie zgodzić. Powieść, podobnie jak główny nurt literatury pięknej, filmu i politycznej retoryki w ogóle nie oddaje rzeczywistości, gdyż na przykład w Polsce, choć sprawcami prawie zawsze są mężczyźni, to jednak ofiarami zabójstw mężczyźni padają dwa razy częściej niż kobiety. Podobnie od lat mamy dwa razy więcej zaginionych mężczyzn niż kobiet, na ale w końcu Kopernik też była kobietą, więc nie dziwi nic.
W swej powieści Jussi Adler-Olsen przełącza co pewien czas narrację na czas przeszły i osobę Merete Lynggaard. Pozwala mu to na ukazanie jej procesów psychicznych, ale z drugiej strony umożliwia czytelnikowi dojście do tego jak było naprawdę zanim jeszcze dokona tego duet z Wydziału Q. Tutaj duński autor pokazuje klasę, gdyż od tego momentu, który w większości powieści kryminalnych skutkuje spadkiem napięcia i tempa, lektura nie tylko nie traci na atrakcyjności, ale wciąga jeszcze bardziej. Jak Adler-Olsen tego dokonał nie zdradzę – przekonajcie się sami.
No i jeszcze, żeby nie było zbyt cudownie, uwaga do tłumaczenia. Nie wiem dlaczego tłumaczki (bo chodzi najczęściej o panie), kiedy biorą się za tłumaczenie kryminałów (dobrze, że nie powieści wojennych), nie sięgną choćby do googla, żeby się dowiedzieć co się z czym je. Po raz setny powtarzam, że w kierunku celu leci pocisk, nie nabój! Takie błędy są naprawdę żenujące! Jeśli komuś nie chce się doczytać nawet podstaw, to niech lepiej tłumaczy romanse.
Jeśli chodzi o Janusza Zadurę, to sprawił się jak zwykle bardzo dobrze. Audiobooka w jego interpretacji wysłuchałem z przyjemnością. Polecam zdecydowanie
źródło:
https://klub-aa.blogspot.com/2021/11/kobieta-w-klatce-pierwsze-spotaknie-z.html
Kiedyś kolejne części serii powieściowych, które przypadły mi do gustu, czytałem jedną po drugiej. Prędko się musiałem od tego odzwyczaić. Raz, że przyjemność kończyła się szybko. Dwa, że potem mogło przez dłuższy czas nie trafić się nic równie dobrego. Od jakiegoś więc czasu cykle, które mi się spodobały, dawkuję sobie z umiarem, przeplatając ich kolejne odsłony nowymi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
No cóż - Nelson DeMille był jednym z moich ulubionych autorów powieści z pogranicza kryminału, sensacji i technothrillera, więc po „Złote Wybrzeże” sięgnąłem z pewną nieśmiałością, gdyż to miała być całkiem inna bajka. I faktycznie - zaczyna się jako powieść obyczajowa i jest całkiem dobrze, a nawet lepiej. Ciekawy moment dziejów interesującego zakątka USA, mocne obserwacje socjologiczne, frapujące postacie. A potem dochodzi wątek mafijno-prawniczy i jest wręcz wspaniale. Powieść najczęściej porównywana do znanego dzieła Francisa Scotta Fitzgeralda „Wielki Gatsby” ze wskazaniem na wyższość DeMilla. Gatsbiego już nie pamiętam, ani z książki, ani z filmu, ale „Złote Wybrzeże” polecam gorąco. Ze względu na miks gatunkowy może się spodobać chyba każdemu.
No cóż - Nelson DeMille był jednym z moich ulubionych autorów powieści z pogranicza kryminału, sensacji i technothrillera, więc po „Złote Wybrzeże” sięgnąłem z pewną nieśmiałością, gdyż to miała być całkiem inna bajka. I faktycznie - zaczyna się jako powieść obyczajowa i jest całkiem dobrze, a nawet lepiej. Ciekawy moment dziejów interesującego zakątka USA, mocne obserwacje...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to