-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać1
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
Co powiecie na debiut pełen mrocznej magii voodoo? Nie jest to jednak znane nam powszechnie środowisko Luizjany a autorski świat debiutującej naszej E. Nowak.
Oto czym zachwyci Was ta książka:
🪘bohaterka, która nie traci ani na sekundę nadziei,
🪘klątwa zesłana przez bogów
🪘motyw drogi, który nie zamęczy czytelnika bezcelową podróżą,
🪘uwielbiamy przez czytelniczki motyw enemies to lovers,
🪘prawdziwie mroczną magię voodoo,
🪘bohaterów do których będziemy chcieli wracać.
Nie będę Wam tutaj mydlić oczu i przekonywać, że jest to książka tak uniwersalna, że spodoba się każdemu bo tak nie jest. To co zaczyna się dziać z bohaterką, to jak tytułowa klątwa na nią wpływa jest zarazem paskudne jak i piękne. Rytuały są krwawe i brutalne, autorka nie oszczędza nikogo.
Jest mrok, przygoda, niebezpieczeństwo. Bohaterom często towarzyszy poczucie kompletnej beznadziei, a mimo wszystko potrafią być dla siebie wzajemnie niezwykłym i pięknym wsparciem. Relacje wyszły naturalnie, dialogi zostały napisane tak, że odnosi się wrażenie jakby zostały tu spisane prawdziwe rozmowy. Motyw drogi naprawdę nie przytłacza, nie jest to rozwleczony spacer na milion stron. Przygoda w przypadku tego debiutu porywa, a wątek miłosny sądzę, że podbije wiele dziewczęcych serc.
Przed Wami debiut, jakiego już dawno nie było na naszym rynku czytelniczym. Brudny, smutny, przepełniony mroczną magią i zgnilizną. Debiut, który wstrząśnie delikatnym czytelnikiem, ale również rozpali w sercu nadzieję, że jeszcze kiedyś wszystko się ułoży. Jeszcze będzie przepięknie, tylko czy każdą klątwę można zdjąć?
Co powiecie na debiut pełen mrocznej magii voodoo? Nie jest to jednak znane nam powszechnie środowisko Luizjany a autorski świat debiutującej naszej E. Nowak.
Oto czym zachwyci Was ta książka:
🪘bohaterka, która nie traci ani na sekundę nadziei,
🪘klątwa zesłana przez bogów
🪘motyw drogi, który nie zamęczy czytelnika bezcelową podróżą,
🪘uwielbiamy przez czytelniczki motyw...
Kto lubi bohaterki pełne pasji i siły?
Wszyscy.
Ważne żeby były dobrze napisane.
Dziś opowiem Wam bez spojlerów o "Siódmej Królowej", czyli drugim tomie i ostatnim "Lodowej Korony". Niedawno w relacji przypominałam Wam swoją recenzję właśnie do Lodowej, gdzie to książkę chwaliłam, ale również nazwałam ją wtedy fantastyką babską. Ot była to książka, gdzie autorka zrobiła ze swojej bohaterki centrum wszystkiego i ubierała ją w ładne fatałaszki, zbyt mocno się na tym momentami skupiając. Jednak, nadal była to naprawdę świetna książka,
"Siódma Królowa" to już zdecydowanie dużo poważniejsza książka niż jej poprzedniczka, a nazywanie tej książki babską i porównywanie do Maas (bo jak zrobiłam przy pierwszym tomie) byłoby wręcz obrazą. Autorka dojrzała, przemyślała sobie bardzo dogłębnie w jakich kierunkach ma pójść fabuła i konsekwentnie do tego dążyła. Kelly okazała się być niezwykle zdolną pisarką i to jak wiele emocji jest w stanie wzbudzić w czytelniku jest niesamowite. Trzyma nas w napięciu przez cały czas, snuje niezwykle inteligentne intrygi a Askia jest po prostu świetna. Ciężko jest mi darzyć ciepłymi uczuciami żeńskie bohaterki, ale ruda Askia przez cały czas podtrzymywała we mnie sympatię do siebie.
Jestem pod ogromnym wrażeniem tej dylogii, systemu magicznego, charakterów jakie zebrała na swoich stronach autorka i nadal nie dowierzam lekko nad tym jak całość się skończyła. Nie bójcie się sięgać po książki nie młodzieżowe i niewyskakujące na Was z każdej relacji, bo może Wam umknąć naprawdę dobra fantastyka.
Kto lubi bohaterki pełne pasji i siły?
Wszyscy.
Ważne żeby były dobrze napisane.
Dziś opowiem Wam bez spojlerów o "Siódmej Królowej", czyli drugim tomie i ostatnim "Lodowej Korony". Niedawno w relacji przypominałam Wam swoją recenzję właśnie do Lodowej, gdzie to książkę chwaliłam, ale również nazwałam ją wtedy fantastyką babską. Ot była to książka, gdzie autorka zrobiła...
Czytacie w ogóle książki dla młodzieży?
Ja w sumie jakoś od zeszłego roku, zauważyłam że często są z tego bardzo udane czasoumilacze, a niektóre to potrafią wręcz obrzydliwie wciągnąć.
Dziś o takim niemieckim czasoumilaczu. Historia zawarta w "Niezapominajce" to urban fantasy dla dzieciaków 13+, opowiadana z dwóch perspektyw: Quinna, szkolnego przystojniaka, który ulega poważnego wypadkowi, oraz Matildy, szarej myszki z chrześcijańskiej rodziny, która buja się w pierwszym bohaterze od dziecka.
W "Niezapominajce" mamy przenikające się światy, zapowiedź końca świata, smoki, fantastyczne nacje i dwójkę nastolatków, którzy starają się jakoś odnaleźć w nowej rzeczywistości. Bardzo zgrabnie autorka ujęła powrót do formy jaki podejmuje Quinn, relacje ze starymi przyjaciółmi oraz z Pyzą... tzn Matildą. Książka jest lekka, fabuła ciekawa i prawie bez dziur logicznych, za to bardzo przyjemnie poprowadzona, a bogaty świat kręgu jest jak spełnione marzenia każdego fana fantastyki. Czego brakowało? Akcji.
W całej książce mimo, że dzieje się całkiem sporo i to od pierwszych stron, to jednak jej tempo jest dość spokojne, przez co moje czytelnicze ADHD pozostało niezaspokojone. Całość spisana jest dość spokojnie, nowe uniwersum poznajemy też dość powoli, co wcale nie musi być minusem. Bo te powolne snucie opowieści i poznawania świata jak ze snu ma w sobie swój czar i urok. Jest to książka typu "przeczytaj mnie, jestem sympatyczna" i w trakcie czytania naprawdę będziemy się uśmiechać.
Czytacie w ogóle książki dla młodzieży?
Ja w sumie jakoś od zeszłego roku, zauważyłam że często są z tego bardzo udane czasoumilacze, a niektóre to potrafią wręcz obrzydliwie wciągnąć.
Dziś o takim niemieckim czasoumilaczu. Historia zawarta w "Niezapominajce" to urban fantasy dla dzieciaków 13+, opowiadana z dwóch perspektyw: Quinna, szkolnego przystojniaka, który ulega...
a Wam powiem, że jak Kociołka lubię tak czytając ten tom zastanawiałam się, czy oni długo jeszcze będą ze Złym walczyć? Przecież to już tyle części, owszem większość jest świetnych, a Edmunda i jego gromadę trudno jest nie kochać, ale ile można. Ja naprawdę nie chcę marudzić na tę serię bo jest naprawdę świetna, ale przez pierwszą połowę książki miałam uczucia co najmniej mieszane. I jak bardzo nie chcę użyć tego słowa tak muszę(😬), ale te książki z czasem stały się powtarzalne. Bo w każdej jednej to Kociołek i jego kamraci muszą opuścić Gryfa i ruszyć na walkę ze Złym, bo książęta wolą lać się między sobą, zamiast zająć się poważnym zagrożeniem. W tym tomie dostajemy do tego stałego refrenu perspektywę Sary, co jest całkiem odświeżające, ale tak naprawdę jej perspektywa zaczyna być ciekawa tak koło połowy książki, jak i w sumie cała fabuła.
Pomarudziłam? Owszem, to teraz czas, aby autora pochwalić, bo chyba pierwszy raz w tej serii zdążył się taki koniec, ale ja chcę tom kolejny na wczoraj, doręczony przez sowę w złotym papierze. Bo tak się książek nie powinno kończyć! Nie w takim momencie, nie kiedy tyle rzeczy się wydarzyło, a tak w ogóle to co ten Vincent, nie lubię go! Przyznam, że jak pierwsza połowa książki była czytana dla klimatu, sentymentu i humoru, tak wydarzenia z drugiej połowy wzbudziły we mnie tyle emocji, jakbym czytała zdecydowanie nie humorystyczną fantastykę kociołkową. Ta druga połowa to było coś ŚWIETNEGO! Ale teraz to ja mam oczekiwania wobec następnego tomu, więc ja nie wiem, czy to było takie dobre wyjście, zostawiając czytelników w takich emocjach. 🥳♥️
a Wam powiem, że jak Kociołka lubię tak czytając ten tom zastanawiałam się, czy oni długo jeszcze będą ze Złym walczyć? Przecież to już tyle części, owszem większość jest świetnych, a Edmunda i jego gromadę trudno jest nie kochać, ale ile można. Ja naprawdę nie chcę marudzić na tę serię bo jest naprawdę świetna, ale przez pierwszą połowę książki miałam uczucia co najmniej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czytaliście książkę, w której autor próbuje zrobić z czytelnika idiotę?
Nie?
Przeczytajcie "Bezsilną".
Ciężko jest mi napisać recenzję do tej książki, to co teraz czytacie to już druga wersja. Bezsilna nigdy nie miała u mnie szans stać się książką życia, z prostego powodu, nie jestem targetem tego typu książek. Romantasy ma co najmniej szansę stać się moim guilty pleasure, do którego mogłabym wracać po bardziej wymagających książkach, żeby głowa odpoczęła. I nawet się to Bezsilnej udało, do pewnego stopnia.
Jest to bowiem książka, którą czyta się niezwykle płynnie i lekko, językowo też nie mam do czego się przyczepić, autorka choć młoda dała się poznać jako osoba elokwentna i jak się okazało oczytana. Bowiem fabuła książki, nie ma w sobie nic oryginalnego, a jej główne elementy widać, że zostały zainspirowane innymi popularnymi książkami dla młodzieży. Nie będę tutaj wyciągać daleko idących wniosków, bo nie czytałam książek, z których autorka czerpała inspirację, ale powiem Wam tak: nawet totalny mugol wyłapie aż bijące po oczach podobieństwo do Czary Ognia podczas ostatniej próby.
Książka jest pełna większych i mniejszych głupotek, do których można się z czasem przyzwyczaić. Kreacja świata oraz bohaterów trochę kuleje, miałam wrażenie, że tej książki nie widział na oczy żaden beta czytelnik, ale wciąż nie odbierało mi to frajdy z czytania. Gotowa byłam bronić tej książki, bo chociaż nie była idealna ja czas spędzałam z nią naprawdę miło, a czytało się ją błyskawicznie. Do czasu wielkiego finału, który miał być niezwykłym plot twistem fabularnym, a tak naprawdę autorka stara się zrobić z nas jak i swojej ponoć bardzo bystrej bohaterki debili. Ten koniec tak bardzo zepsuł mi odbiór książki, że aż jestem zła na autorkę, za taką zagrywkę. Można to było zdecydowanie lepiej napisać i poprowadzić. Bo ta końcówka całkowicie zepsuła mi to jak odbieram teraz książkę
Czytaliście książkę, w której autor próbuje zrobić z czytelnika idiotę?
Nie?
Przeczytajcie "Bezsilną".
Ciężko jest mi napisać recenzję do tej książki, to co teraz czytacie to już druga wersja. Bezsilna nigdy nie miała u mnie szans stać się książką życia, z prostego powodu, nie jestem targetem tego typu książek. Romantasy ma co najmniej szansę stać się moim guilty...
Baliście się burzy kiedy byliście dziećmi?
Świat Vesper otacza Burza. Czai się na skraju piątego kręgu, gotowa zaatakować w każdej chwili. Nikt nie wrócił z Burzy, nawet jej matka, a każdy, którego dotknie zostanie przeklęty. Dlaczego ani książę, ani Regia niosący w sobie Wielkiego Króla nic nie robią, aby się jej pozbyć? Czy miasto już zawsze będzie przeklęte?
To była fascynująca lektura. Autorka wie, jak zagrać na emocjach i przytrzymać uwagę czytelnika. Dozuje nam powoli grozę jaką roztacza Burza, pokazuje nam chwile szczęścia i smutku, wpływa na nasze emocje, scala nas z historią przez siebie opowiadaną i bohaterami. Ogromnym plusem jest to, że każdy tutaj ma znaczenie, każda scena jest istotna, Vesper jest młoda i uparta, ale nie jest głupia. Dalca jest zmienny i pełen sprzeczności, nie daje się od razu poznać. Ojciec Vesper jest dla nas przez bardzo długi czas enigmą, a my czytając tę książkę autentycznie mamy nadzieję, na szczęśliwe zakończenie. Życzy go sobie, bo bohaterowie im dalej brną w fabułę tym coraz więcej trudności muszą pokonać.
Sama Burza jest niezwykła, żywa, przeklęta, magiczna i niebezpieczna. Budowa świata szybko mnie do siebie przekonała, byłam biedna w piątym kręgu, zostałam nakarmiona w czwartym. Zwiedzałam pałac w pierwszym, podziwiałam ogrody w drugim i syciłam się słońcem w trzecim. Żyłam tą książką w tracie jej czytania, a koniec … Rety ja chyba nie byłam gotowa na taki koniec.
Jestem zachwycona.
Baliście się burzy kiedy byliście dziećmi?
Świat Vesper otacza Burza. Czai się na skraju piątego kręgu, gotowa zaatakować w każdej chwili. Nikt nie wrócił z Burzy, nawet jej matka, a każdy, którego dotknie zostanie przeklęty. Dlaczego ani książę, ani Regia niosący w sobie Wielkiego Króla nic nie robią, aby się jej pozbyć? Czy miasto już zawsze będzie przeklęte?
To była...
Macie w swoich szufladach jakieś zapomniane opowiadania, rozgrzebane i nieskończone książki? Posłuchajcie mojej dobrej rady i skończcie je jak najszybciej, no chyba, że chcecie skończyć jak Cyjan.
Słowalkiria to trzeci, zamykający wszystko tom, który z ogromną dumą zbiorę pod swoje skrzydła.
A teraz opowiem Wam o nim zdradzając jak najmniej z fabuły. Bo jestem fajna, że fest.
Jeśli wcześniejszy chaos doprawiony absurdem był dla Was przytłaczający to po finał sięgnijcie już ze spokojnym sumieniem. Ania Szumacher postanowiła przedstawić im Porządek by zapanować nad nimi.
Cyjan po tym co przeszła przez dwa poprzednie tomy ma zwyczajnie dość. Dziewczyna się już nie bawi w uprzejmości, jej stan psychiczny jest na granicy załamania nerwowego. To jest bohaterka o jaką nic nie robiłam! Uwielbiam ją, ten stan w jakim się znajduje i decyzje jakie podejmuje, ale muszę Wam powiedzieć, że cała ta seria stoi świetnymi postaciami kobiecymi. Każda jedna babka, powołana do życia w tej serii jest naprawdę dobrze napisana. Fantastyka głównie, a szczególnie ta humorystyczna, stawia na męskich bohaterów, na szczęście Ania Szumacher to nie jest autorka, która ślepo wzoruje się na innych. Stworzyła naprawdę niezwykłe uniwersum, które dosłownie pochłonęło swoją autorkę. Stworzyła serię pełną magii, chaosu, świetnego humoru i ludzi, o których chce się wiedzieć coraz więcej. Pokazała nam czym grozi postawiona w powijakach i niedopracowana książka. A faceci tej książki też są niczego sobie! Angi w końcu oswaja się z ogniem, Jord trochę zmienił swoje priorytety i zainteresowania po tym jak mu runął światopogląd i szuka własnego ja, ale Hidra... Oj Drodzy Państwo, znów lubimy Hidrę. Ja wręcz w trakcie czytania dostałam lekkiej obseseji na jego punkcie.
Jest świetnie, to książka tego typu, że nawet jeśli niewiele się w niej dzieje, to i tak się dzieje i jest zabawnie. Na każdym jednym rozdziale przynajmniej raz głośno zarechotałam, a lekkość tej wspaniałej historii sprawia, że czyta się sama. Leczy zastój czytelniczy, kaca książkowego, wypełnia zapotrzebowanie na fajnych bohaterów i w ogóle jest, fajna, że fest. Czytajcie, nie tylko ze względu na mój patronat. Aha i są smoki.
Macie w swoich szufladach jakieś zapomniane opowiadania, rozgrzebane i nieskończone książki? Posłuchajcie mojej dobrej rady i skończcie je jak najszybciej, no chyba, że chcecie skończyć jak Cyjan.
Słowalkiria to trzeci, zamykający wszystko tom, który z ogromną dumą zbiorę pod swoje skrzydła.
A teraz opowiem Wam o nim zdradzając jak najmniej z fabuły. Bo jestem fajna, że...
Wiedzieliście, że w Wielkiej Brytanii "Podzieleni" są lekturą szkolną?
I to jest moim zdaniem idealny przykład na to, że można czytać w szkołach współczesną literaturę, która daje sporo do myślenia, a jednocześnie przyciągnie uwagę czytelnika.
O Shustermanie słyszeli już chyba wszyscy, bo jego seria o Kosiarzach przyjęła się u nas bardzo dobrze i sama zaliczam się w poczet jej fanów. Sięgając po "Podzielonych" trochę obawiałam się, że dostanę w ręce owszem książkę dobrą, ale zbyt podobną do Kosiarzy. Jak ja się okropnie myliłam!
"Podzieleni" to uniwersum, w którym nie istnieje aborcja, ani problem z narządami do przeszczepów. To świat, w którym życie dziecka jest chronione przez prawo do trzynastego roku życia, a później? A później rodzic, czy też opiekun prawny może sobie swoje własne dziecko podać aborcji wstecznej i oddać je na organy. Brzmi miło prawda?
"Podzieleni" to okropnie przygnębiająca książka, prowadzona z trzech perspektyw nastolatków w różnym wieku, którzy zostali skazani na Rozszczepienie. Każde z nich z innych powodów, z innych środowisk i z inną historią. Fabuła jest świetna, przejmująca i przygnębiająca. Bo tak naprawdę poznamy na kartach książki mnóstwo historii dzieci i nastolatków, którzy uciekają przed rozszczepieniem. Nie rozumiem, jak można podjąć taką decyzję i te pytanie towarzyszyło mi w trakcie całej lektury. "Podzieleni" to coś więcej niż książka o życiu i śmierci. To poruszająca historia o dzieciach, których nikt nie kochał i nikt nie chciał. O porzuconych nastolatkach i tym, jak starają się pomimo tej wiedzy nie zatracić w smutku. Shusterman udowodnił mi po raz kolejny, że można napisać książkę z nastolatkami nie kierowaną tylko do nich.
Wiedzieliście, że w Wielkiej Brytanii "Podzieleni" są lekturą szkolną?
I to jest moim zdaniem idealny przykład na to, że można czytać w szkołach współczesną literaturę, która daje sporo do myślenia, a jednocześnie przyciągnie uwagę czytelnika.
O Shustermanie słyszeli już chyba wszyscy, bo jego seria o Kosiarzach przyjęła się u nas bardzo dobrze i sama zaliczam się w...
Jaki macie stosunek do książek, któryś treść jest... Absurdalna?
Poznajcie Elizaczek! A raczej Elizę Żaczek, młode rudowłose dziewczę, takie zaraz po maturze, które wymarzyło sobie studiowanie dziennikarstwa we Wrocławiu. Niestety u niemiłej Pani z dziekanatu okazało się, że Elizka nie dopełniła wszystkich formalności i nie ma jej przez to na liście studentów. Pozostaje jej iść na studia zaoczne (płatne z góry) i wycofywanie się z kłamstw, które naopowiadała rodzicom (jasne mamuś, przyjęli mnie!). Elizaczek na widok faceta, który wygląda jak żywcem wyjęty z komiksu idzie jego śladem by zebrać materiał na super hiper artykuł, który zmiękczy serce dziekana i weźmie ją z miejsca dopisze na listę studentów i to w dodatku na jej szczycie. Dziewczyna trafia na bandę kąsających moli książkowych a stamtąd już tylko krok do Instytutu Absurdu i wspaniała kariera stażystki!
Dziś o debiucie, który debiutem czuć, ale wyszedł finalnie całkiem zgrabnie. Nie zapłonęła we mnie miłość do książki, ale doceniam to, że jej treść była lekka i całkiem zabawna. Czuć niestety w trakcie czytania, że jest to pierwsza napisana książka, autorce zdarza się momentami skupiać na niepotrzebnych szczegółach, a bardziej interesujące dla mnie momenty były przedstawiane dość ogólnikowo. Fabularnie nie dałam się porwać, nie przekonuje mnie również to, że inspektorzy bawią się tutaj również w detektywów. Bo skoro istnieje Urząd, czy też Instytut Absurdu, to przecież mogą mieć też swoją Policję czy równie niezbędną Straż Miejską. Niestety nie zostało mi to w książce wyjaśnione i gryzie mnie to w mózg do tej pory :D
Niezwykle przekonująco wyszedł natomiast humorzasty Instytut i jego personel. Podejrzewam, że sama autorka musiała w podobnym przybytku podjąć kiedyś staż. Wszystko się zgadza: księgowa, której lepiej unikać, naczelniczka, której wszyscy się boją, oraz pracownicy którzy non stop żartują ze stażystki oraz nadają jej "urocze" przezwisko. Naoglądałam się już podobnych widoków oraz stażystów, wyszło 100% autentycznie :D
Jaki macie stosunek do książek, któryś treść jest... Absurdalna?
Poznajcie Elizaczek! A raczej Elizę Żaczek, młode rudowłose dziewczę, takie zaraz po maturze, które wymarzyło sobie studiowanie dziennikarstwa we Wrocławiu. Niestety u niemiłej Pani z dziekanatu okazało się, że Elizka nie dopełniła wszystkich formalności i nie ma jej przez to na liście studentów. Pozostaje...
Księstwo Różanego Krzyża" czyli tom drugi (i znacznie lepszy niż pierwszy) serii Psy Pana.
Od razu zaczniemy miłym akcentem- dużo lepiej wyszedł autorowi ten tom, wręcz tak zupełnie szczerze, podobał mi się. Nie wiem czy jest to kwestia obniżonych standardów po rozczarowaniu jakie miałam przy Psach Pana, ale tutaj nastawiłam się znów na mnóstwo wątków polityczno-wojennych, a dostałam naprawdę wciągającą akcję i tylko miejscami autor przytłaczał nas mnóstwem nowych nazwisk i stanowisk.
Kasieńka jest moją absolutną ulubienicą, dziewczyna wyrosła, nabrała charakteru i przykuwa uwagę czytelnika. Dziewczyna jest naturalna, pomysłowa i bystra, o takich bohaterkach to ja mogę czytać. Podobało mi się również, że towarzyszy jej Fleur dziewczyna, którą poznajemy pod koniec pierwszej książki, ale przykuła ona moją uwagę od razu i nie zawiodłam się. Jest idealną bohaterką drugoplanową, dopracowaną i kiedy się pojawia to wręcz kradnie scenę dla siebie. Schenk i Dominik również pozwolili nam się bliżej poznać, a Dominik to aż nazbyt dokładnie, kiedy to umierający zaczyna spowiedź i dostajemy w zamian wiele kartek jego historii życiowej, które mnie znudziły zamiast porwać. Jednak, nie mogę się czepiać tempa akcji jak w przypadku poprzedniej recenzji. W "Księstwie Różanego Krzyża" dzieje się według mnie więcej, jest ciekawiej, akcja owszem momentami zwalnia, ale nie wybija nas z rytmu, którego nabieramy w trakcie tych bardziej porywających rozdziałów.
To o czym na koniec chcę jeszcze wspomnieć to humor w książce. Jest on owszem zauważalny już od Psów Pana i nie zabrakło go również tutaj. Jest to często humor sytuacyjny, raz zdarzyło się nawet nawiązanie do klasyki You Tuba. Te często sytuacyjne żarty wypadają bardzo naturalnie, szczególnie w dialogach, ale bywały momenty, gdzie śmiałam się po prostu na głos, szczególnie kiedy pojawili się Polacy. Kończąc, jak "Psy Pana" zrobiły na mnie no powiedzmy wrażenie mieszane i trochę wynudziły tak "Księstwo Różanego Krzyża" zasłużyło na wszystkie pozytywne recenzje jakie zbierze, a zbierze :D
Księstwo Różanego Krzyża" czyli tom drugi (i znacznie lepszy niż pierwszy) serii Psy Pana.
Od razu zaczniemy miłym akcentem- dużo lepiej wyszedł autorowi ten tom, wręcz tak zupełnie szczerze, podobał mi się. Nie wiem czy jest to kwestia obniżonych standardów po rozczarowaniu jakie miałam przy Psach Pana, ale tutaj nastawiłam się znów na mnóstwo wątków polityczno-wojennych,...
Czytaliście już "Psy Pana" Marcina Świątkowskiego?
Bo ja czytałam i teraz się wypowiem.
Zanim po książkę sięgnęłam to naczytałam się mnóstwa, w większości bardzo pochlebnych, opinii o niej i przyznam, że to ze względu na nie zdecydowałam się na jej przeczytanie. Bo tutaj magia i przygoda, w dodatku w czasach interesujących, ja po tych rewelacjach spodziewałam się mnóstwa akcji i książki ciężkiej od stron. No cóż... Za moje niestety nad wyraz wybujałe wyobrażenie o książce oskarżam Was.
Nie chcę mówić, że tym oczekiwaniom książka nie sprostała, ale tak niestety jest. Spodziewałam się książki głównie przygodowej z elementami fantastyki, a dostałam powieść wojenną, historyczną, z całkiem ciekawym pomysłem magicznym i nieźle napisanymi bohaterami. Problemem największym dla mnie było to, że autor mocno skupił się na motywie wojny i postanowił nas momentami zasypać różnymi bohaterami ich imionami, stanowiskami... Oj były momenty, że czacha dymiła, kiedy starałam się ich wszystkich spamiętać (nie udało się). Sporo jest też tutaj polityki i tej zwykłej i tej wojennej przez co tempo książki momentami mocno zwalnia. A jak już jesteśmy przy tempie książki, to jest ono zwyczajnie nie równe, do tego niestety fabularnie książka zaczyna być przewidywalna. Kasieńka ucieka, co chwilę ktoś ją łapie i próbuje porwać. Dominic ma wizje, przeczucia idzie gdzieś do wyznaczonego celu, ale co chwilę zmienia kurs i jest bez przerwy w trakcie swoje drogi napadany. Bohaterowie wyszli interesująco, ale zabrakło mi w nich głębi, najbardziej w Schenku. To bardzo interesująca postać, ale tak naprawdę po przeczytaniu książki nadal niewiele o nim wiem, chcę go poznać bardziej, zrozumieć i móc się z nim utożsamić.
Podsumowując, czuć, że to debiut, ale bardzo obiecujący. Językowo wyszło genialnie, polubiłam się z uciekającą Kasieńką, ale od drugiego tomu oczekuję więcej akcji, więcej głębi w bohaterach i mniej mało istotnych bohaterów pobocznych, bo w tym tomie aż czasem czułam się nimi przytłoczona. Nie wyszło z tego arcydzieło, ale książka poprawna i za drugi tom wezmę się mimo wszystko z ochotą, ale już mniejszymi oczekiwaniami.
Czytaliście już "Psy Pana" Marcina Świątkowskiego?
Bo ja czytałam i teraz się wypowiem.
Zanim po książkę sięgnęłam to naczytałam się mnóstwa, w większości bardzo pochlebnych, opinii o niej i przyznam, że to ze względu na nie zdecydowałam się na jej przeczytanie. Bo tutaj magia i przygoda, w dodatku w czasach interesujących, ja po tych rewelacjach spodziewałam się mnóstwa...
Jeśli Wam powiem, że istnieją książki niewygodne do czytania to mi uwierzycie, czy muszę wyjaśniać?
Przecinaczka to historia Io, najmłodszej z rodu Mojr, która ma moc przecinania nici życia. Jest młoda, cicha i pracuje jako detektywka, w książce przyjdzie jej rozwikłać zagadkę dziwnych zabójstw.
Nie wiem, jak Wy odbieracie książki, ale ja czytając mam wrażenie, że otoczenie dookoła mnie zmienia stan skupienia. Kiedy czytam coś świetnego, to mam wrażenie jakby otaczała mnie mięciutka bańka, w której jest bardzo wygodnie i milutko się czyta. Przy „Przecinaczce” wszystko było kanciaste i niewygodne. Wiem, jestem dziwna, moja mama też tak uważa.
Nie przekonała mnie do siebie ta książka, bohaterowie i historia. Wszystko miało potencjał na świetną lekturę, ale wykonanie w ogóle temu nie sprostało. Największą bolączką jak dla mnie jest tutaj główna bohaterka, Io ma osiemnaście lat, wychowywały ją patologiczne siostry a teraz dziewczyna zarabia na życie jako detektywka. Jest głupia, irytująca, lekkomyślna a momentami wręcz bezmyślna. Uniwersum ma potencjał, to świat, w którym dzieci bogów dziedziczą ich moc, to miasto zarządzane gangami, bogate dzielnice i slumsy, różnorodność etniczna i paranormalna. Potencjał jest, ale już pióro autorki zdecydowanie do mnie nie trafia. Nie wiem, czy powinnam wspominać o tym, że sam tekst też nie jest łatwy w odbiorze, nie wiem czy jest to kwestia tłumaczenia, korekty czy oryginału, ale dialogi są sztywne, imię głównej bohaterki na jednej stronie potrafi powtórzyć się 7 razy z czego 3 w jednym akapicie, nie brakuje zdań z dziwnym szykiem i innych perełek. Historia ma potencjał, świat ma potencjał więc całkiem możliwe, że książka znajdzie swoich fanów, ale ja się niestety do tego grona zaliczyć nie mogę. Uniwersum to nie wszystko, tak samo dobry pomysł na historię, to musi się bronić dobrym piórem oraz bohaterami, do których poczujemy sympatię i będziemy chcieli o nich czytać. Niestety, ale tutaj nie wszystko się udało.
Jeśli Wam powiem, że istnieją książki niewygodne do czytania to mi uwierzycie, czy muszę wyjaśniać?
Przecinaczka to historia Io, najmłodszej z rodu Mojr, która ma moc przecinania nici życia. Jest młoda, cicha i pracuje jako detektywka, w książce przyjdzie jej rozwikłać zagadkę dziwnych zabójstw.
Nie wiem, jak Wy odbieracie książki, ale ja czytając mam wrażenie, że...
Karou jest wyjątkowa. Ma niebieskie włosy, mnóstwo tatuaży, naszyjnik, który spełnia drobne życzenia i talent plastyczny. Kiedy ją poznajemy mieszka w Pradze, uczęszcza do liceum artystycznego oraz wykonuje drobne zadania dla handlarza życzeń. Jej życie jest równie wyjątkowe jak tajemnicza dziewczyna, a my znów możemy poznać jej historię.
Wznowienia, to temat rzeka, ale kiedy w moje ręce wpada książka chwalona i naprawdę pięknie wydana, to ja absolutnie nie mam zamiaru na to narzekać. „Córka dymu i kości” pierwszy raz ukazała się z tego co pamiętam w 2011 roku. Ja osobiście, do tych książek sprzed 10-15 lat mam ogromny sentyment. Są to książki zazwyczaj tak niezwykle pomysłowe i klimatyczne, że wybaczam im nawet drobne głupotki fabularne i językowe. Tak też jest i w tym przypadku. Czy mnie książka zachwyciła? Nie, aczkolwiek uważam, że jest godna zainteresowania, jeśli ma się ochotę na coś lekkiego i z ciekawym pomysłem na fabułę. Bohaterowie są barwi, różnoracy, a niebieskowłosa Karou pociągająca, czytelnik szybko zaczyna się ciekawić kim jest i dlaczego wychowywały ją chimery. Niestety jest jeszcze On, anioł, amant o płonących oczach opisywany nam z takimi szczegółami, tak często, że ma się go dość jeszcze zanim Amanta poznamy. I tutaj autorka w moim odczuciu trochę przesadziła, bo przez te opisy, zachwyty i makijaż a la Jack Sparrow miałam problem, żeby uwierzyć w potęgę tej postaci i poczuć jakąś nić sympatii do niego. Nie rozumiałam go, jak dla mnie Amant składa się tylko z cech amanta, nie ma w nim duszy ani autentyczności. Co dziwne sama Karou wzbudziła moją ciekawość i sympatię. Polubiłam uniwersum, pomysł na nie i to w jaką stronę poszła fabuła.
Jest to typowa książka młodzieżowa, dodatkowo taka kierowana do konkretnej płci, z mocnym wątkiem romantycznym. Ale jest to również niezwykle lekka i przyjemna książka. Nie porwała mojego serca, ale spędziłam z nią bardzo miło czas, naiwność bohaterów nie drażniła moich oczu i jestem naprawdę ciekawa co wydarzy się w następnych tomach. Jeśli masz 15 lat, albo lubisz młodzieżówki z amantami i ślicznymi bohaterami to jest to książka dla Ciebie.
Karou jest wyjątkowa. Ma niebieskie włosy, mnóstwo tatuaży, naszyjnik, który spełnia drobne życzenia i talent plastyczny. Kiedy ją poznajemy mieszka w Pradze, uczęszcza do liceum artystycznego oraz wykonuje drobne zadania dla handlarza życzeń. Jej życie jest równie wyjątkowe jak tajemnicza dziewczyna, a my znów możemy poznać jej historię.
Wznowienia, to temat rzeka, ale...
Tęskniliście ostatnio za fantastyką krwawą i wymagającą od czytenika myślenia?
Jeśli tak to mam coś dla Was.
"Za kamień i za ciemność" to krwawe dark fantasy, które może się na naszym rynku czytelniczym bardzo dobrze przyjąć. Ten grubasek posiada bardzo obszerny świat, szereg bohaterów, przemoc, krew i zawiłości polityczne. Opowiada historię z różnych perspektyw, ma niezwykle bogaty i obszerny świat, a wprowadzenie do samej historii jest dość szczegółowe. Co akurat można brać zarówno za jej plus jak i minus. Niestety ta naprawdę dobra historia ma bardzo długi rozpęd, a dokładnie to czytelnik musi przez długi czas zanurzać się w historię, aby się poczuć w niej komfortowo, często niestety uciekałam myślami w trakcie czytania książki, a kiedy zdawałam sobie sprawę, że niewiele stron mi upłynęło a jeszcze tyyyyle przede mną to entuzjazm mi troszkę opadał. Książka jest gruba i ma małą czcionkę. To typ lektury do której najlepiej będzie usiąść z czystą głową i pełną gotowością na genialne uniwersum, które nie od razu wrzuci nas w wir wydarzeń i pędzącej akcji.
Zarówno świat jak i bohaterowie zrobili na mnie ogromne wrażenie, ale jest coś o czym koniecznie muszę napisać, jest to język powieści. Jakże mi było miło czytać książkę, która jest napisana pięknym, polskim językiem. Bez błędów gramatycznych, literówek i spójną logicznie! Jest dopracowania do ostatniej kropeczki. Czuć, że została stworzona przez osoby, które potrafią posługiwać się naszym pięknym językiem zarówno w mowie jak i piśmie. Rety jakie to było wspaniałe!
Po te cudo powinien sięgnąć ktoś dojrzały, nie bojący się widoku krwi oraz książek o zacnych gabarytach. Komuś kto kocha brutalną walkę, potężne uniwersa i zmęczył się już wydawanymi masowo książkami młodzieżowymi.
Tęskniliście ostatnio za fantastyką krwawą i wymagającą od czytenika myślenia?
Jeśli tak to mam coś dla Was.
"Za kamień i za ciemność" to krwawe dark fantasy, które może się na naszym rynku czytelniczym bardzo dobrze przyjąć. Ten grubasek posiada bardzo obszerny świat, szereg bohaterów, przemoc, krew i zawiłości polityczne. Opowiada historię z różnych perspektyw, ma...
"Inwazja porywaczy ciał" to tytuł, który mówi sam za siebie. Jeśli straciliście już mleczne zęby i przyszło Wam się wychowywać wśród horrorów z lat osiemdziesiątych i starszych to na pewno, chociaż raz usłyszeliście ten tytuł.
Spodziewałam się po tej książce, lektury w stylu "przetrzepię ci mózg swoją głupotą, aż zaczniesz się ślinić", a dostałam naprawdę fajną książkę. I to sifi! Owszem horror, więc miała u mnie już na wstępie plusa, ale z sifi to ja się przecież nie lubię. A wyszło fajnie i to w dodatku tak fajnie, że polecać będę z czystym sumieniem.
W Mill Valley żyje się cicho i spokojnie, to nieduże kalifornijskie miasto w którym każdy się zna. Miles to tamtejszy lekarz, rozwodnik, mocno stąpający po ziemi, jednak zacznie wątpić w zdrowy rozsądek swój oraz innych mieszkańców kiedy zaczną przychodzić do niego pacjenci, święcie przekonani o tym, że ich bliscy znikneli a bliskich zastąpili ich idealne sobowtóry.
Brzmi jak miazga. Zdaję sobie z tego sprawę, ale tę książkę naprawdę świetnie się czyta. Na tych zaledwie 230 stronach autor zamieścił dobrze napisanych bohaterów, zabawne i błyskotliwe dialogi, jest też odrobinka romansu, a to wszystko zamknięte w klaustrofobicznej grozie. Wiernie zostało tutaj oddane uczucie zamknięcia, niezrozumienia i pomieszania zmysłów. Książka jest jednoczenie niezwykle klimatyczna i lekka, owszem momentami też i głupia, ale jest to doza głupoty, którą fani horrorów bardzo lubią. Ma w sobie ta książka coś, że tak zwyczajnie łatwo się do niej wraca. Nie potrzeba nam pełnego skupienia przy czytaniu akapitów by wczuć się w historię, jeśli odłożymy ją na dzień czy dwa. Autor ma tak fantastyczny styl, że po przeczytaniu jednego zdania wiemy, gdzie jesteśmy i co się dzieje. Niezwykłe, fajne, lekko głupawe i ze świetnym klimatem.
"Inwazja porywaczy ciał" to tytuł, który mówi sam za siebie. Jeśli straciliście już mleczne zęby i przyszło Wam się wychowywać wśród horrorów z lat osiemdziesiątych i starszych to na pewno, chociaż raz usłyszeliście ten tytuł.
Spodziewałam się po tej książce, lektury w stylu "przetrzepię ci mózg swoją głupotą, aż zaczniesz się ślinić", a dostałam naprawdę fajną książkę. I...
W książce "Tajemna strona świąt" poznacie jeszcze więcej dziwnych zwyczajów, które obchodziło się w pogańskiej Europie dawno, dawno temu. Będzie oczywiście Krampus, Pani Zima, opowieści o elfach i świątecznym kocie. Dodatkowo autorka często w rozdziałach przytacza zapomniane już baśnie i legedny wywodzące z omawianego regionu.
Wyszło lekko mrocznie, bardzo ciekawie i przyjemnie. Język książki jest niezwykle lekki więc jest to książki z rodzaju tych co same się właściwie czytają. Niektóre zwyczaje tak przypadły mi do gustu, że sama chętnie przemyciłabym je do swoich obchodów Bożego Narodzenia. Dodatkowo w niektórych rozdziałach są zawarte przepisy na potrawy świąteczne z różnych regionów, czy nawet instrukcje jak wykonać ozdoby świąteczne i ich znaczenie. "Tajemna strona świąt" to świetna alternatywa dla tej masy książek okołoświątecznych, które są zazwyczaj o niczym innym niż miłości. Polecam ogromnie!
W książce "Tajemna strona świąt" poznacie jeszcze więcej dziwnych zwyczajów, które obchodziło się w pogańskiej Europie dawno, dawno temu. Będzie oczywiście Krampus, Pani Zima, opowieści o elfach i świątecznym kocie. Dodatkowo autorka często w rozdziałach przytacza zapomniane już baśnie i legedny wywodzące z omawianego regionu.
Wyszło lekko mrocznie, bardzo ciekawie i...
Czytaliście kiedyś książkę przy której czuliście, że nie należy jej czytać zbyt szybko z szacunku do pracy autora?
Bo mi się to zdarzyło chyba pierwszy raz.
"Listy z Miasta Wiatraków" to zbiór ośmiu opowieści o mieście, o historii, o ludziach i o mroku. Niezwykle klimatyczne, wspaniale oddające ducha czasów w których dzieje się ich akcja. Nie brakuje zwykłych, ludzkich przejmujących historii, ale co najlepsze wszystko to jest zanurzone w mroku i lekkiej makabrze.
Autor spędził nad książką 4 lata i to czuć. Och, jak mocno czuć, ile pracy i poświęcenia zostało w nią przelane. Czytając te opowiadania czułam się wewnętrznie zmuszona do tego, aby ich nie połykać w całości. Z ręką na sercu przysięgam, że spędziłam nad nią cały Listopad i była to zdecydowanie najlepsza lektura na ten miesiąc. Piękny, plastyczny język, same historie mocno zapadają w pamięć a horror w nich zawarty jest naprawdę na wysokim poziomie. To nie jest horror jak u Kinga, który śmieszy zamiast straszyć. Tutaj ja sama, horrorwa wyjadaczka, czułam dreszcze. Już dawno się nie zdarzyło, aby opowiadania z tej grupy literackiej wywarły na mnie aż tak pozytywne wrażenie. Autor nie oszczędzał swoich bohaterów, zaserwował im koszmary i wiele traum. Ludzkie dramaty spotykają się tutaj ze zdarzeniami nadprzyrodzonymi, jeśli jesteście fanami gatunku to spokojnie możecie sięgnąć po ten tytuł. Gwarantuję Wam, że ta książka nie pozostawi Was obojętnymi na to co spotyka bohaterów.
Czytaliście kiedyś książkę przy której czuliście, że nie należy jej czytać zbyt szybko z szacunku do pracy autora?
Bo mi się to zdarzyło chyba pierwszy raz.
"Listy z Miasta Wiatraków" to zbiór ośmiu opowieści o mieście, o historii, o ludziach i o mroku. Niezwykle klimatyczne, wspaniale oddające ducha czasów w których dzieje się ich akcja. Nie brakuje zwykłych, ludzkich...
Czytaliście Pinokia? Oglądaliście bajki na podstawie tej powieści?
Ja całe życie nie umiałam się przekonać do tej historii, ani książki, ani filmy, ani bajki nie robiły na mnie dużego wrażenia. Sądziłam, że kto jak to, ale TJ Klune to mnie na 100% przekona do swojej wizji tej historii, szczególnie że przy tworzeniu "Życia marionetek" inspirował się również moją ulubioną animacją WALL-e. Z bólem serca muszę oznajmić, że rozczarowała mnie ta książka.
Zanim sięgnęłam po książkę za zdjęcia miałam już za sobą dwie książki autora i obie szalenie mi się podobały. Wzruszyły mnie, poruszyły, zamieniły w miękką i chlipiącą kluseczkę. Jednak "Życie marionetek" wyszło moim zdaniem autorowi niezwykle nijako i przewidywalnie. Akcja książki toczy się w świecie opanowanym przez roboty. Początek książki rozgrywa się w lesie, w którym to Giovanni- android wynalazca, buduje niezwykły dom, a po pewnym czasie przygarnia Victora- człowieka. Z czasem ich leśna chatka przeobraża się w niezwykły dom na drzewie, oraz dołączają nowi domownicy Siostra Ratched, socjopatyczny robot medyczny oraz Rambo- robot odkurzający ze skłonnościami do popadania w różnego rodzaju paranoje. Ich spokojne życie oczywiście musi się skomplikować kiedy pewnego dnia na złomowisku Vic znajduje androida, którego postanawia naprawić.
To co ja Wam zdradziłam, mieści się na około 90 stronach, to co zdradza opis okładkowy to już coś około 150 stron. Całość na za to jakieś 430 i ile mnie pamięć nie myli. Powiem Wam tak, strasznie długo się tę książkę czyta. Wolno się rozkręca, wolno toczy się cała akcja i już od początku narrator nastawia nas na czytanie głównie o uczuciach. Z jednej strony jeśli zna się Klune'a to nie powinno mnie to dziwić, ale tutaj, przy tej książce czułam się aż zaszczuta tymi emocjami. Nie poprawia sytuacji też kreacja bohaterów, bo oni wszyscy mają problemy emocjonalne, jakieś kalectwo w sobie noszą i są bardzo przytłaczający.
Czytaliście Pinokia? Oglądaliście bajki na podstawie tej powieści?
Ja całe życie nie umiałam się przekonać do tej historii, ani książki, ani filmy, ani bajki nie robiły na mnie dużego wrażenia. Sądziłam, że kto jak to, ale TJ Klune to mnie na 100% przekona do swojej wizji tej historii, szczególnie że przy tworzeniu "Życia marionetek" inspirował się również moją ulubioną...
No dobra, wyobraźcie sobie, że możecie stać się właścicielami dowolnego magicznego zwierzaka, cóż by to było?
Chodzą słuchy, że seria Necrovet to taka trochę seria o niczym, bo się mało dzieje i głównie książka składa się z opisów leczenia zwykłych i magicznych zwierząt. A ja się tych marud spytam: ale co z tego, skoro i tak te książki są świetnie? Nie są uniwersalne i nie wcisnęłabym ich każdemu do przeczytania, ale są świetne. Czytając drugi tom zdziwiłam mojego Bejbusia pokazem pt. "jak przeczytać książkę w jeden wieczór i być cool". Jego podziw niemal wynagrodził mi to, że wciągnęłam na raz kontynuację, na którą tak bardzo czekałam. Niemal.
Drugi tom Necroveta został opatrzony smoczym patronatem. Lubicie smoki? To tutaj poznacie nawet ich więcej gatunków niż jeden, ten standardowy "smokus fantastikus skrzydła posiadający joł". A wiecie kto jeszcze lubi smoki? Florka, przez co my jeszcze bardziej lubimy ją. Poza tym w książce będzie gadający kot z zatwardzeniem, brzydkie myszki, Jagódka, sporo zwierzęcych fekaliów, nie zabranie nekromacji oraz... Romans! W sumie to czekałam na niego i wyszedł niezwykle naturalnie oraz uroczo. Do lecznicy zostanie zatrudniona również nowa techniczka i baardzo dziewczyna namiesza, nie tylko w pracy ale też i pod florkowym sufitem.
Zachwycona jestem tą serią, znów mam ochotę rzucić wszystko i zostać technikiem weterynarii, na co szanse mam marne, bo mdleję na widok igieł. Słabo mi się robi od samych opisów tego jak się królikom krew pobiera. Czekam na więcej, nic innego mi nie pozostało, postalkowałam trochę autorkę, wiem, że z trójeczką dzieje się już dużo, a czwóreczka się pisze. Mam nadzieję jednak, że następne tomy to tak chociaż dwa dni będę czytać.
No dobra, wyobraźcie sobie, że możecie stać się właścicielami dowolnego magicznego zwierzaka, cóż by to było?
Chodzą słuchy, że seria Necrovet to taka trochę seria o niczym, bo się mało dzieje i głównie książka składa się z opisów leczenia zwykłych i magicznych zwierząt. A ja się tych marud spytam: ale co z tego, skoro i tak te książki są świetnie? Nie są uniwersalne i nie...
Conan Barbarzyńca, Conan Cymmeryjczyk. Potężny, umięśniony i epicki. Bałam się tej serii okropnie, a z drugiej strony bardzo chciałam poznać literacki pierwowzór filmowego bohatera lat osiemdziesiątych, któremu twarz nadał drugi największy austriak w historii. Hue hue.
Conan to facet niezwykle prosty w obsłudze, jeśli go spotkasz to liczenie własnego uzębienia masz gwarantowane. Pręży muskuły, łatwo chłopaka zdenerwować i podjudzić, myśli jasno i dość jednokierunkowo. Lubię gościa i absolutnie nie dziwi mnie, że jest wręcz pierwszym bohaterem jaki przyjdzie nam do głowy jeśli pomyślimy o heroic fantasy.
Książka to zbiór opowiadań o najbardziej wypakowanym Cimmeryjczyku, które przybliżą nam nie tylko postać tytułową, ale też i masę innych bohaterów jak i to czym jest era hyboryjska. Co prawda wprowadzenie do tej ery zrobił już dla nas sam wstęp ale ma on 36 stron i był tak okropnie nudny, że go pominęłam. Tak przyznaję się do tego, na szczęście dla mnie i Conana wstęp nijak ma się do tego jak napisana jest książka. Owszem były opowiadania, które szły mi dość wolno, ale ogólnie zaskoczyło mnie bardzo pozytywne jak pomimo tego, że napisane prawie sto lat temu opowiadania potrafią być porywające i pełne humoru. A kiedy ja dostaję w fantastyce dobry humor to jestem kupiona. Opowiadania są ułożone chronologicznie, dzięki temu będziemy mieli szansę poznać bardzo dogłębnie bohatera oraz jego losy, a będzie się trudził min. piractwem, dowodzeniem, złodziejstwem... Oj dzieje się. Mnóstwo walk na miecze, magii, złych czarnoksiężników i epickości!
Na koniec pochwalę jeszcze samo wydanie, bo nie od dziś wiadomo, że Vesper książki wydaje pięknie, ale te ilustracje z Conana są OBŁĘDNE. Dziękuję za uwagę, czytajcie Conana.
Conan Barbarzyńca, Conan Cymmeryjczyk. Potężny, umięśniony i epicki. Bałam się tej serii okropnie, a z drugiej strony bardzo chciałam poznać literacki pierwowzór filmowego bohatera lat osiemdziesiątych, któremu twarz nadał drugi największy austriak w historii. Hue hue.
więcej Pokaż mimo toConan to facet niezwykle prosty w obsłudze, jeśli go spotkasz to liczenie własnego uzębienia masz...