Na trudne czasy – pogodne książki
Kiedy rozeszła się wieść, że pandemia wywindowała na szczyty rankingów sprzedaży „Dżumę" Camusa, trochę mnie to zdziwiło, bo to jednak takie dobijanie się lekturowe… Mniej zaskakują mnie doniesienia z Wielkiej Brytanii, w której coraz lepiej sprzedaje się literatura piękna, podczas gdy non fiction notuje zauważalny spadek. Jesteśmy zalewani niewesołymi informacjami z kraju i ze świata, i potrwa to jeszcze zapewne sporo. Książki mogą nieść pociechę – nie że od razu eskapizm, od rzeczywistości wszak nie uciekniemy, ale czyż nie byłoby miło poczytać coś weselszego? Zapraszam zatem do dzielenia się ulubionymi lekturami, które emanują humorem i pogodnością, a poniżej kilka moich ulubionych pozycji tego rodzaju.
Zacznijmy może od autora doskonale u nas znanego: Eduardo Mendoza to wszak mistrz literatury humorystycznej, acz – co istotne – tylko część jego powieści mieści się w tym nurcie. Więc jeśli komuś marzy się chichot nad jego stronicami, niech na razie odłoży cudownie nostalgiczną „Wyspę niesłychaną” czy fascynującą, ale nie za radosną „Prawdę o sprawie Savolty” i sięgnie albo po sprawdzony pięcioksiąg o przygodach szalonego detektywa-fryzjera damskiego (najlepiej czytać w kolejności chronologicznej, czyli od „Sekretu hiszpańskiej pensjonarki”), albo nieco mniej popularny, a przezabawny tom „Brak wiadomości od Gurba”.
To dość ciekawy przypadek: instytucja drukowanej w prasie powieści w odcinkach w zasadzie zamarła, ale zdarzają się jeszcze przebłyski owej tradycji i „Gurb” takim właśnie przebłyskiem jest. Mendoza dał się namówić na współpracę z dziennikiem „El País”, na którego łamach powieść się ukazywała po kawałku, by potem – w 1991 roku – ujrzeć światło dzienne w formie książkowej. Pisarz podszedł do sprawy dość spontanicznie, historia pełna jest odniesień do aktualnych wydarzeń, bardzo mocno usytuowana w okresie przygotowań do barcelońskich igrzysk olimpijskich i naszpikowana aluzjami na przykład do postaci z epoki. Wydawać by się mogło, że oznaczać to musi doraźność i fabuła nie zniesie próby czasu – a jest zupełnie inaczej. Perypetie kosmity, który przybywa na Ziemię i szuka swojego krajana, tytułowego Gurba, są przezabawne i w punkt trafione. Najwyraźniej wielki satyryk Mendoza wyłowić potrafi z rzeczywistości prawdy o długoterminowej aktualności i nadać im humorystyczny szlif.
Pisarzem, który bardzo długo nie zdradzał żadnych oznak poczucia humoru, jest z kolei Mario Vargas Llosa, który wprost deklarował, że w młodości, wzorem swego mistrza Sartre’a, uznawał, że literatura ma być poważna. Szczęśliwie z wiekiem zmienił zdanie, czego kardynalnym dowodem jest „Pantaleon i wizytantki”, powieść przezabawna, a zarazem o całkiem poważnym wydźwiękiem.
U źródeł tego pomysłu leży historia zupełnie niewesoła. Otóż podczas swej pierwszej wyprawy do peruwiańskiej Amazonii, Vargas Llosa słyszał wielokrotnie o problemie gwałtów, jakich dopuszczają się na miejscowych kobietach żołnierze skoszarowani w puszczy i pozbawieni kontaktu ze światem zewnętrznym. Podczas drugiej podróży pisarz zauważył, że skargi jakby ucichły, na co ktoś mu wyjaśnił, że armia rozwiązała problem organizując coś w rodzaju zawodowego korpusu prostytutek, dzięki czemu poborowi mogą zaspokajać swoje potrzeby.
Temat, jak widać, śliski i wieloznaczny, zwłaszcza dziś, czytany w kontekście epoki #metoo. Jednak jeśli „Pantaleon” wciąż śmieszy, to przede wszystkim dlatego, że pokazuje zderzenie rygorystycznego posłuszeństwa ze sferą (nie)obyczajowości: ułożony służbista Pantoja, wzór karnego i zdyscyplinowanego żołnierza, musi zrealizować zadanie stojące w skrajnej sprzeczności z bohaterskim i konserwatywnym etosem armii – i wywiązuje się z zadania w sposób wzorcowy, dzięki biurokratycznemu rygorowi. Atrakcyjność fabuły podkręca jeszcze jej urozmaicona narracja, przede wszystkim przezabawne raporty służbowe dzielnego oficera.
Nie trzeba oczywiście zapuszczać się aż w daleką Amazonię, by poczytać coś zabawnego – i niegłupiego zarazem. Może to dobry moment, żeby odkurzyć klasyczną – ale chyba lekko zapomnianą – powieść Edwarda Redlińskiego „Konopielka”, dobrze zresztą znaną za sprawą ekranizacji. Bardzo, nawiasem mówiąc, udanej, no ale film, jak to film, nie jest w stanie oddać wszystkiego: siła tej prozy tkwi nie tylko w kapitalnej fabule – czyli historii o tym, jak to do zapadłych gdzieś hen na prowincji Taplar przybywa postęp i cywilizacja, uosabiana przez młodą nauczycielkę, co spotkać się musi z niechętną reakcją miejscowych – ale i w sposobie opowiadania. Narratorem jest tu Kaziuk, goszczący wbrew swej woli przyjezdną pedagożkę, który opowiada o tym wszystkim swoim bardzo szczególnym stylem.
„Konopielka” pełna jest przezabawnych passusów i konceptów – klasyczne zderzenie cywilizacji i tradycji – ale zarazem nie jest to lektura w żadnym razie błaha. Obraz wiejskiego życia jawi się miejscami tragicznie, dylematy mieszkańców Taplar całkiem są poważne, a osąd tego wszystkiego – mocno niejednoznaczny. W swoim czasie krytykowano powieść zarówno za to, że pokpiwa sobie z chłopskiej doli, jak i za to, że nie zachowuje należytej powagi odmalowując postępy socjalistycznego wówczas państwa – to chyba dobry dowód literackiej maestrii Redlińskiego.
Jakoś tak dziwnie byłoby tworzyć nawet najskromniejszą listę zabawnych książek i nie umieścić na niej żadnego Czecha, przyjęło się bowiem u nas, że nasi południowi sąsiedzi jak już piszą, to na wesoło. Oczywiście, jak w każdym stereotypie, prawda to tylko częściowa, ale przecież znakomitej, ciepłej i wesołej czeskiej prozy od czasów Haška, Čapka i Hrabala wciąż tylko przybywa.
Weźmy takiego Petra Šabacha. Jaką byśmy z jego książek do rąk wzięli – a trochę ich nam wydało, na szczęście, wydawnictwo Afera, zaczynając od „Gówno się pali”, potem były „Pijane banany”, „Masłem do dołu” i inne – dostaniemy coś, co na pierwszy rzut oka jest taką spontaniczną, wesołą często, ale miejscami też gorzkawą gawędą, nad kuflem piwa, w towarzystwie przyjaciół, z knajpianym gwarem w tle, acz tak naprawdę jest w tym coś więcej. A mianowicie: pewna życiowa filozofia. A może nie tyle filozofia – Šabach pewnie wolałby unikać takich poważnych słów greckiego pochodzenia – ile sposób patrzenia na ludzi i na życie. Pogodność, ale i brak złudzeń. Pewien minimalizm oczekiwań i umiejętność zadowalania się tym, co w zasięgu. I poczucie humoru, jako panaceum na wszystko.
Wspomniałem, że Brytyjczycy w dobie pandemii odchodzą od non fiction, co zdaje się o tyle logiczne, że reportaże i literatura faktu bywają przeważnie pesymistyczne, bo z zasady zajmują się tym, co złe. Zdarzają się jednak wyjątki: ja z dużą czułością wspominam lekturę „Zagubionego kosmonauty. Zapiski antyturysty” Daniela Kaldera. Ów Szkot spędził około dekady w Rosji i w rzeczonej książce spisał swoje doświadczenia, tyle że zamiast serwować nam reportaż w klasycznym stylu – pełen ludzkich dramatów – poszedł w stronę poetyki gonzo, czyli spojrzał – zgodnie z sugestią słynnej montypythonowskiej piosenki – na „bright side of life”. I tak „Zagubiony kosmonauta” dostarcza nam sporo wiedzy i faktów, a zarazem znaleźć w nim można kawałki otwarcie komiczne. Ja na przykład, jako praktykujący tłumacz, uwielbiam ten fragment, kiedy autor stara się nam przybliżyć poezję Wielimira Chlebnikowa, cytuję:
Próbka twórczości Chlebnikowa.
Zapachy nocy – tych gwiazd
W czymś tam czymś tam czymś tam,
Gdzie woda coś tam na czymś tam,
Coś tam, coś tam, coś tam,
Przychodzisz, by coś tam zielone
Z czegoś tam coś tam
Mój coś tam nauczycielu,
Czarne, jak coś tam coś tam.
I kolejny przybywa na spotkanie,
Zmęczony jak cały Wschód,
A w jego ręce coś tam
Czerwony coś tam kwiat.
(1921)
Przykro mi, nie mogłem znaleźć słownika.
(przeł. M. Ignaczak i P. Siemion)
Oczywiście nie tylko proza dostarczyć nam może ukojenia. W roli lektury krzepiącej typu instant sprawdza się znakomicie Stanisław Jerzy Lec i jego „Myśli nieuczesane”. Stoję twardo na stanowisku, że jest to tom, który powinien znajdować się w każdym gospodarstwie domowym, bo jest po prostu konieczny i bardziej przydatny niż niejeden sprzęt AGD. Aforyzmy naszego klasyka często nie są specjalnie optymistyczne, przeciwnie: wszak chłoszcze on ludzkość w ogólności i człowieka w szczególności, wtyka nam tę swoją celność obserwacji jak kij między szprychy, ale też czyni to w przezabawny sposób. A niektóre z jego myśli to całe – acz zminimalizowane do granic możliwości – opowiadanka, jak choćby to:
Dotknąłem Wenus z Milo. Ręce przy sobie – powiedziała. Kompleks.
Cytuję z pamięci, bo nie chce mi się teraz wertować całego tomu.
No i oczywiście poezja: w kraju Szymborskiej i Gałczyńskiego nikomu nie trzeba tłumaczyć, że poezja może być świetna i zabawna jednocześnie. Ja mam zawsze pod ręką tom Ogdena Nasha „W świecie mułów nie ma regułów”, w przekładzie, a jakże, Stanisława Barańczaka i losowo sobie po nim skaczę. Zawsze działa.
A Wy, P.T. Czytelnicy, czym się wprawiacie w dobry czytelniczy nastrój?
komentarze [26]
Polecam: Jerome K. Jerome "Trzech panów w łódce nie licząc psa" i "Trzech panów na włóczędze" (chociaż ta druga część moim zdaniem mniej śmieszna) i nieśmiertelne książki z serii o Mikołajku. Mogę je czytać po raz setny a i tak uśmieję się do łez.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postDziękuję za sporą dawkę inspiracji. U mnie sprawdza się dystans i stoicyzm Szymborskiej, dobry byłby też zapewne dowcip z Paragrafu 22. Ostatnio przeczytałam Stramera i nieoczekiwanie też trochę wniósł do mojego pandemicznego życia - bo czymże jest ograniczenie przemieszczania wobec codzienności życia w getcie (błahostka zaledwie). Pozdrawiam:-)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Od lat na kiepski humor Klub Miłośniczek Czekolady
Śmiesznie i pysznie. Lektura oczywiście przy czekoladzie w dowolnej formie, zgodnie z tytułowa inspiracja.
może i te książki są pogodne, ale czemu takie ambitne i nie chcę używać tego słowa, ale ciśnie mi się na usta -pretensjonalne? O gustach się nie dyskutuje, ale 90% bardziej wesołe i pogodne są propozycje tu czytelników niż autora tekstu, przez to że są prostsze w odbiorze i humor jest uniwersalny, a nie tylko dla wybrańców
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postPolecam serię Arystokratki Ostatnia arystokratka, Arystokratka w ukropie, Arystokratka na koniu, Arystokratka i fala przestępstw na zamku Kostka a...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Seria Arystokratka Evžen Boček-cudowny czeski humor. Urzekła mnie od pierwszego tomu tj. od opisu podróży kota -
Ostatnia arystokratka
Książka -dziennik pisany przez mieszkańca domu starości, który cieszy się życiem Małe eksperymenty ze szczęściem
Ta książka ma...
Dla mnie lekiem są mocne książki. Szczególnie polecam "Czarne słońce" Jakuba Żulczyka oraz "Dowód prawdy" David Baldacci. Dobra jest też książka Jo Nesbo pt. "Macbeth"
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezmiennie od lat - niezawodnie Fannie Flagg:
Smażone zielone pomidory
Nie mogę się doczekać... kiedy wreszcie pójdę do nieba
Babska Stacja
Daisy Fay i cudotwórca
Czytam dużo, lubię niemal każdy gatunek literatury. Niemniej ostatnio, w czasie pandemii, jakoś tak moje czytelnictwo opadło na lekko przerażone kolana. Jestem intensywistką, więcej obecnie czytam na temat bezrozumnego wirusa, niż na jakikolwiek inny. Nie mogłam się skupić na lekturze czegokolwiek. Jednak kilka pozycji przeczytałam, ze zrozumieniem ;) Uwielbiam Vonneguta,...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej