rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

W porównaniu z "Suką" wypadła słabiej. Erotyka przywodziła na myśl wulgarne porno, sporo opisów traum z dzieciństwa (nie zrozumcie mnie źle, pewnie jest dobrym to zabiegiem na pokazanie nie do końca kolorowego świata ludzi lubiących BDSM), chaotyczna forma, widać brak sensownej korekty. Mnóstwo powtórzeń i literówek, trochę błędów. To prawdopodobnie usprawiedliwia niską cenę ebooka. Dla osób, które czytały "Sukę" może stanowić ciekawe uzupełnienie.

W porównaniu z "Suką" wypadła słabiej. Erotyka przywodziła na myśl wulgarne porno, sporo opisów traum z dzieciństwa (nie zrozumcie mnie źle, pewnie jest dobrym to zabiegiem na pokazanie nie do końca kolorowego świata ludzi lubiących BDSM), chaotyczna forma, widać brak sensownej korekty. Mnóstwo powtórzeń i literówek, trochę błędów. To prawdopodobnie usprawiedliwia niską...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trudna to była książka. W trakcie mojej przygody z nią łapałam się na tym, że myślę o czymś zupełnie innym, by zaraz potem pochłaniać ją, następnie odłożyć w kąt na 2 miesiące, zmusić się do dokończenia i... znów w nią wpaść.
Ciężko jednoznacznie stwierdzić, na czym opiera się fabuła. Czy na poszukiwaniu, które determinuje głównego bohatera, na codziennym życiu w szkole średniej, na smutku, utracie, zaburzeniach emocjonalnych?
Główny bohater książki, Miles, to nastoletni, do bólu zwykły i przeciętny chłopak. Nie ma przyjaciół ani znajomych, mieszka z rodzicami, czyta biografie. Nie wygląda interesująco, tak też się nie zachowuje. Poznajemy go w momencie, kiedy udaje się do szkoły z internatem. Miles jest pełen optymizmu, zapału i nadziei. Przekonany, że z dala od rodziców i dawnych znajomych, wreszcie odnajdzie Wielkie Być Może. Owo "Wielkie Być Może" nie jest do końca zdefiniowane. Wiadomo jednak, że jest ekscytujące, niesamowite i jest przeżyciem, które pozwala poczuć prawdziwą istotę egzystencji. Brzmi trochę jak przygoda, a trochę jak historia, którą do końca swoich dni będziemy pamiętać. Po przyjeździe do szkoły Miles zaprzyjaźnia się ze swoim współlokatorem Pułkownikiem, piękną, zbuntowaną i humorzastą Alaską, oraz należącym do paczki Takumim i nieśmiałą Larą. Fabuła tej powieści podzielona jest na dwa etapy ("przed" i "po") i trudno cokolwiek powiedzieć bez zdradzania ważnych wydarzeń. Skupię się trochę na innych cechach tej historii. Johnowi Greenowi udało się stworzyć dwoje najbardziej irytujących bohaterów w literaturze młodzieżowej. Omijam tutaj oczywiście wspomniane przeze mnie wyżej książki produkowane niemal hurtowo. Chcę skupić się na tej części literatury, która przez wielu, dorosłych, nastolatków i jeszcze młodszych czytelników, uważana jest za dobrą. Tytułowa Alaska to osoba charyzmatyczna, skupiająca wokół siebie całą uwagę, wzbudzająca podziw i dziwny rodzaj uwielbienia, a zarazem głęboko zaburzona psychicznie, mająca wahania nastroju, usidlona i stłamszona przez własne uczucia jednostka, która nie potrafi samodzielnie funkcjonować bez innych, których wbrew rozsądkowi wciąż odpycha. Taki klasyczny przypadek raczkującej osobowości pogranicznej. Problem z tego typu postaciami jest taki, że powinny odrzucać, a nie odrzucają, że nie powinny krzywdzić, a krzywdzą, że nie powinny fascynować, a fascynują. Niemiłosiernie denerwuje mnie w literaturze i filmie romantyzowanie postaci głęboko cierpiących wewnątrz, dających złudne wrażenie, że zaburzenia psychiczne i wewnętrzny ból są wyjątkowe, nawet piękne. Niestety prowadzi to do tego, że w większości takich przypadków postacie te budzą właśnie największą sympatię. Sympatia ta nie jest wcale spowodowana tym, że główny bohater walczy o bycie szczęśliwym - wręcz odwrotnie. Nie jest to oczywiście wina autora, a dziwnych czasów. Tymczasem fakt dziwnych czasów nie usprawiedliwia kreacji Alaski, która jest niemiłosiernie głupią dziewuchą, próbującą chwycić się wszystkiego, co wyjątkowe. Drugą najbardziej irytującą postacią jest główny bohater, będący w Alasce zakochany. Miles to kompletne przeciwieństwo swojej przyjaciółki i choć mają wspólne cechy (egocentryzm, zapatrzenie w siebie, pragnienie bycia zauważonym ponad wszystko), to u Milesa wyeksponowane są one w najgorszy możliwy sposób. W pewnym momencie historii, zamiast być nadal cichym, pierdołowatym nastolatkiem lub po prostu stać się ciekawszą postacią, epatuje zawiścią do całego świata. Co się stało, panie Green? Pomysł na powieść o dwojgu zagubionych ludzi, w tak niebanalnej odsłonie wyświechtanego już do bólu tematu, w tak dobrej narracji i tak interesującej konstrukcji fabuły po prostu nie wypalił, czy faktycznie miał na celu pokazanie, że psychiczna choroba jest.... fajna (przykład Alaski)? Interesująca? Pamiętam jak dziś, kiedy czytając Gwiazd naszych wina, praktycznie zakochałam się w słowach Gusa "Nie bądźcie swoimi chorobami!" Było to dla mnie bardzo ważne miejsce w powieści, które wreszcie staje w opozycji do romantyzowania cierpienia na Tumblrach współczesnych nastolatek, na których reblogowane bez końca są posty o wszelkiego rodzaju depresyjno-chorobowej tematyce. Możliwe, że to po prostu pierwsza powieść autora. Możliwe, że odbieram kreację samej Alaski przez pryzmat wieku i pozostawienia już dawno za sobą młodzieńczego buntu. Możliwe także, że alergia na głównego bohatera przerzuciła się na alergię na tytułową postać. Denerwujący jest też fakt, że w historii Greena relacje między wszystkimi bohaterami zdają się być płytkie. Epatują seksualnością, nijakością, często drętwymi dialogami. Związki między postaciami są zawierane z ciekawości, z przymusu "bycia z kimś", z chęci pochwalenia się i całej masy innych, równie nieistotnych powodów. Seks nie jest następstwem jakiejś czułości, zażyłości, wyrazu uczucia (jak w poprzednio czytanej przeze mnie książce Greena). Jest... seksem dla samej idei przeżycia seksu. Młodzież wykreowana w tej książce mi się nie podoba, budzi mój niepokój. Budzi we mnie pytanie: "Dlaczego wszyscy tak kochają tych bohaterów?!"
Poza wskazanymi przeze mnie wadami, ta książka ma także całkiem sporo plusów. Mamy klasyczną, stereotypową, amerykańską młodzież z liceum. Podzieloną na obozy zblazowanych, bogatych dzieciaków i tych biedniejszych, za to mających fantazję. Mamy, jak już wspomniałam na początku, bardzo dobrą narrację, mamy pytania egzystencjalne, dla dojrzałego czytelnika już coraz mniej istotne (bo powtarzane od lat), ale akurat potrzebne grupie docelowej, w końcu to literatura młodzieżowa. I wreszcie mamy wątek radzenia sobie po tym, jak na głowę nastoletnich ludzi wali się cały świat. I wtedy okazuje się, że nie wszystko jest takie, jak je widzimy, bo widzimy sprawy przez pryzmat własnych pragnień, idealizujemy, okłamujemy sami siebie ze strachu przed porażką i prawdą. Także tego, że tęsknota i poczucie winy blaknie, przykryta przez codzienne, bieżące sprawy. I że Wielkiego Być Może szukać można bardzo długo, lub otrzymać je w sposób najmniej pożądany. Młodzi ludzie, opętani przez buzujące hormony nie zawsze radzą sobie z tym, z czym radzić sobie muszą, ale jest nadzieja.

[pełny tekst na: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/2014/08/john-green-szukajac-alaski.html#more ]

Trudna to była książka. W trakcie mojej przygody z nią łapałam się na tym, że myślę o czymś zupełnie innym, by zaraz potem pochłaniać ją, następnie odłożyć w kąt na 2 miesiące, zmusić się do dokończenia i... znów w nią wpaść.
Ciężko jednoznacznie stwierdzić, na czym opiera się fabuła. Czy na poszukiwaniu, które determinuje głównego bohatera, na codziennym życiu w szkole...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kodeks Bracholi Matt Kuhn, Barney Stinson
Ocena 7,0
Kodeks Bracholi Matt Kuhn, Barney S...

Na półkach:

Wraz z Podręcznikiem Podrywu kupiłam go w prezencie bliskiej osobie. "Kartkując z ciekawości" spędziłam nad książkami kilka godzin, umierając ze śmiechu. Doskonały dodatek dla każdego fana serialu :)

Wraz z Podręcznikiem Podrywu kupiłam go w prezencie bliskiej osobie. "Kartkując z ciekawości" spędziłam nad książkami kilka godzin, umierając ze śmiechu. Doskonały dodatek dla każdego fana serialu :)

Pokaż mimo to

Okładka książki The Playbook. Podręcznik podrywu Matt Kuhn, Barney Stinson
Ocena 6,8
The Playbook. ... Matt Kuhn, Barney S...

Na półkach:

Kupiłam w prezencie bliskiej osobie, "kartkując" wsiąkłam na pół dnia, czytając naprzemiennie Podręcznik Podrywu z Kodeksem Bracholi. Umierałam ze śmiechu. Fenomenalne uzupełnienie serialu.

Kupiłam w prezencie bliskiej osobie, "kartkując" wsiąkłam na pół dnia, czytając naprzemiennie Podręcznik Podrywu z Kodeksem Bracholi. Umierałam ze śmiechu. Fenomenalne uzupełnienie serialu.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

http://paskudnerecenzje.blogspot.com/2014/03/ukasz-orbitowski-swiety-wrocaw.html#more

http://paskudnerecenzje.blogspot.com/2014/03/ukasz-orbitowski-swiety-wrocaw.html#more

Pokaż mimo to


Na półkach:

(...)

Głowna bohaterka może i jest błyskotliwa, inteligentna, zbyt bystra jak na swój wiek, zna dużo słów, ale jest także... pusta jak wiadro. Nie jest do końca zła, nie jest mściwa, nie jest w ścisłym sensie zepsuta, jest jednak bardzo cyniczna, pretensjonalna i przez większość czasu demonstruje swoje poczucie wyższości, a raczej buduje jego iluzję, z racji ogromnych kompleksów obejmujących: grube okulary, pulchne nogi i małe cycki. Kiedy zaś stara się nie górować nad innymi i cierpieć z powodu braku zainteresowania, ugania się za chłopakami. Przemierzając piekło wraz ze swoimi przyjaciółmi, raz za razem daje także popis odwagi, pomysłowości i brawury.
Wycieczka przez piekło pełna jest opisów naprawdę wstrętnych miejsc, wulgarnych zwrotów a także okropnie obrzydliwego seksu. Nie ma tutaj rzeczy pięknych, chyba że autor akurat postanawia ubrać je w groteskę.
Piekło samo w sobie jest instytucją, pełną tak znienawidzonej przez każdego dorosłego obywatela biurokracji, papierkologii i bałaganu. Demony zarządzające centralą piekła są skorumpowane, a potępieni pracownicy-telemarketerzy opierniczają się do granic zupełnie jak we wszystkich historyjkach o urzędach. Bardzo ciekawa jest lista przewinień, za które możemy trafić do piekła i tak dowiadujemy się, że słowa pierdolić użyć można określoną ilość razy, oddać mocz do basenu tylko trzy, a wyrzucenie niedopałka na chodnik również ma swój limit.Tak o to większość śmiertelników funduje sobie bilet do piekła jeszcze przed ukończeniem piątego roku życia. To wszystko jest tak wspaniałą satyrą na temat ogólnopojętego grzechu, że aż wybornie się czyta. Piekło jest takim krzywym zwierciadłem naszej ziemi i słusznie mówi się, że ludzie na ziemi są nieszczęśliwi, bo chcą na niej zrobić niebo. A przecież "Ziemia to ziemia, niebo to niebo a piekło to piekło". W tym wszystkim tylko poszkodowani są martwi, bo nikt ich nie lubi.

(...)

Oczywiście, jak w każdej powieści Palahniuka urzeka nas bardzo prosty w odbiorze, a jakże plastyczny styl narracji, przywodzący na myśl oglądanie filmu, duża dawka komizmu sytuacyjnego oraz satyry na dosłownie wszystko co nas otacza.
Choć przemiana głównej bohaterki (która następuje w każdej powieści o grzechu i odkupieniu) pozostawia wyraz niedowierzania na twarzy, wyglądając reżyserowanie i kiczowato, i tak gwarantuję Wam ubaw po pachy. Zakończenie, choć będące coraz częściej stosowanym zabiegiem pretendującym już do miana sztampy, daje jednak element mocnego zaskoczenia. Nie czepiajmy się jednak, Chuck Palahniuk po raz trzeci zafundował mi zarwaną nockę.

Całość na: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/2014/01/chuck-palahniuk-potepieni.html

(...)

Głowna bohaterka może i jest błyskotliwa, inteligentna, zbyt bystra jak na swój wiek, zna dużo słów, ale jest także... pusta jak wiadro. Nie jest do końca zła, nie jest mściwa, nie jest w ścisłym sensie zepsuta, jest jednak bardzo cyniczna, pretensjonalna i przez większość czasu demonstruje swoje poczucie wyższości, a raczej buduje jego iluzję, z racji ogromnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bohaterem Dziewięciu Książąt Amberu jest Corwin. Młody mężczyzna o nieprzeciętnej sile, inteligencji oraz ogromnym sprycie. Poznajemy go w momencie, kiedy wybudza się ze śpiączki w podejrzanej, prywatnej klinice uświadamiając sobie, że nie zna swojej przeszłości ani okoliczności znalezienia się tam. Faszerowany narkotykami Corwin próbuje dotrzeć do swojej przeszłości, wydostając się szybko ze szpitala i udając się do swojej siostry, która pobyt w klinice opłacała. Główny bohater natychmiast zostaje rzucony w wir nie do końca zrozumiałych dla siebie wydarzeń, sieć intryg i udaje mu się utrzymać na powierzchni dzięki zatajeniu faktu swojej amnezji.
Sama amnezja Corwina pozostawia trochę do życzenia, jest mało wiarygodna. Choć zachowuje pozory normalnego funkcjonowania i przemknąć się przez początkową sieć intryg i zasadzek na swoje życie, jego jego wyjątkowy spryt i dziwne, nagłe przebłyski pamięci wydają się być nieco prawdopodobne. I choć nie jestem lekarzem, mam wrażenie, że wychodzenie z amnezji to dużo bardziej stonowany proces.
Jedno można przyznać z czystym sumieniem: nasz bohater ma niesamowity wręcz talent do ściągania na siebie kłopotów i choć nie brak mu sprytu, z pewnością brakuje mu pokory i rozwagi. Corwin szybko zmienia towarzystwo, poznaje dalszą część swojego zaginionego rodzeństwa, tytułowych dziewięciu książąt Amberu, wielkiej krainy, której wszystkie inne światy są jedynie odbiciem i rzuca się w karkołomną serię zdarzeń, która od początku powodowała u mnie silne poczucie, że zakończy się klęską.
Bohaterowie, wokół których skupia się akcja Kronik Amberu mają coś w rodzaju syndromu superbohatera - działają bez przygotowania, bez pomyślunku i nie mierzą sił na zamiary. A wiadomo, jak mówi stare jak świat przysłowie: i Herkules dupa, kiedy wrogów kupa.
Zelazny nie zanudza. W I tomie Kronik Amberu akcja pędzi na złamanie karku i gdy już otrząśniemy się po jednym wydarzeniu, czekają na nas następne. Akcja pędzi jednak trochę za szybko, wydarzenia ograniczone są do lakonicznych opisów, dialogi do minimum a opisy krajobrazu użyte tylko, kiedy zajdzie konieczna potrzeba. Wspomniane opisy krajobrazu choć lakoniczne, są treściwe i bardzo plastyczne. Mam jednak wrażenie, że książka ta byłaby lepsza, gdyby wzbogacić ją o dodatkowe 100 stron, które służyłyby głębszemu rozwinięciu tła do wydarzeń. Z początku nie budziła ona mojego zainteresowania i wątki wydawały mi się prowadzone trochę "na siłę", jednak wraz z upływem stron powieść zyskiwała tempa i wciągała coraz bardziej.
Fenomenalnym pomysłem okazał się krótki wątek tworzenia systemów religijnych w poszczególnych odbiciach Amberu (jednym z takich właśnie odbić jest nasza Ziemia, jednak akcja na niej ogranicza się do niezbędnego minimum - co również jest ciekawym zabiegiem, bo światy Zelaznego są świetnie skonstruowane i wcale za naszą Ziemią nie tęskniłam), które w moim odczuciu mogłyby stanowić bardzo zmyślną krytykę.

[...]

Całość na: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/2014/01/roger-zelazny-dziewieciu-ksiazat-amberu.html#more

Bohaterem Dziewięciu Książąt Amberu jest Corwin. Młody mężczyzna o nieprzeciętnej sile, inteligencji oraz ogromnym sprycie. Poznajemy go w momencie, kiedy wybudza się ze śpiączki w podejrzanej, prywatnej klinice uświadamiając sobie, że nie zna swojej przeszłości ani okoliczności znalezienia się tam. Faszerowany narkotykami Corwin próbuje dotrzeć do swojej przeszłości,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Bezbarwny Tsukuru Tazaki" to nie do końca powieść obyczajowa, nie jest to także romans, ani stricte powieść psychologiczna. Ma w sobie wszystkiego po trochu. Jest próbą odkrycia psychiki na pozór bezbarwnego i nudnego człowieka (którego bezbarwność określa nie tylko tryb życia, a także nazwisko), ale także pokazania, jak bardzo cechy, które wpoiliśmy sobie sami własnymi kompleksami determinują nasz późniejszy byt. Problemy w związkach z ludźmi Tsukuru powstały przez szereg nieporozumień, niedomówień, strachu przed prawdą, nieśmiałości i braku pewności siebie, a nawarstwione po wielu latach dały obraz człowieka, który nie zna własnych potrzeb i motywów. Podróż, którą odbywa główny bohater odsłania nam kolejne karty z przeszłości Tsukuru, co także daje nam pole do zrozumienia głównego bohatera i tego, co go kształtuje. To ciepła, nostalgiczna powieść, która pozwala nam na chwilę usiąść i zastanowić się.
Z prozy Murakamiego bije sentyment do nieco skomplikowanych postaci, często zmagających się z depresjami, neurozami i wewnętrznym bólem, przy tym cała ich istota opisana jest prostym językiem, bez upiększeń. Jego bohaterowie nie rozpadają się na miliony kawałków oraz nie nurzają się w uniesieniach. Ich życie nie jest pełne niesamowitych, epickich i spektakularnych zwrotów akcji. Toczy się spokojnie, jak prawdziwe życie, i choć następują w nim trudności (jak w prawdziwym życiu) wolna jest od dramatycznych zacięć. Ta prostota jest bardzo przyjemna w odbiorze i niejednokrotnie powoduje dużo więcej emocji niż pełne odkrywczych, dramatycznych załamań inne powieści z psychologią w tle. Uczucia wyrażane są w najprostszy sposób, w jaki potrafią dziś wyrażać chyba tylko dzieci (często mądrzejsze od dorosłych). Sprowadzenie uczuciowości bohaterów do lakonicznych stwierdzeń wychodzi bardzo na plus i paradoksalnie dodaje postaciom nowego, pełnego wymiaru.

Cała recenzja na: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/2014/01/haruki-murakami-bezbarwny-tsukuru.html

"Bezbarwny Tsukuru Tazaki" to nie do końca powieść obyczajowa, nie jest to także romans, ani stricte powieść psychologiczna. Ma w sobie wszystkiego po trochu. Jest próbą odkrycia psychiki na pozór bezbarwnego i nudnego człowieka (którego bezbarwność określa nie tylko tryb życia, a także nazwisko), ale także pokazania, jak bardzo cechy, które wpoiliśmy sobie sami własnymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moje pierwsze spotkanie z amerykańskim pisarzem grozy Jackiem Ketchumem przebiegło bardzo burzliwie. Z jednej strony byłam zszokowana ilością suspensu w Dziewczynie z sąsiedztwa, z drugiej zaś pan Ketchum złagodził trochę moje oburzenie, wprowadzając pozytywną przemianę jednego z bohaterów oraz genialny rys psychologiczny postaci, nadając całej historii nowego, lepszego i bardziej akceptowalnego wymiaru, awansując swoją książkę na dobrą. Wiedziałam już, że nigdy nie będzie pretendował do miana mojego ulubionego autora, jednak pomimo tego nie zamierzałam całkowicie ignorować jego twórczości, bo po tej jednej powieści coś przykuło moją uwagę - bardzo dobry warsztat. Dlatego po miesiącu podchodzenia jak pies do jeża do półki z horrorami w naszej bibliotece, w końcu się odważyłam. Rozsiadłam się w fotelu (a raczej usiadłam jak na szpilkach) i pozwoliłam dać się zabrać Ketchumowi na jeszcze jeden spacer po ludzkich perwersjach i okrucieństwach.
Królestwo Spokoju jest pierwszym na polskim rynku zbiorem opowiadań autora, przez wielu krytyków uznanym za najlepszy lub najważniejszy w jego twórczości. Zbiór ten zawiera ponad 30 opowiadań, każde z nich jest niedługie. Bohaterami tych opowieści są różni ludzie. Normalni, mniej normalni, całkiem nienormalni. Każdej płci i grupy wiekowej. Jack Ketchum straszy nas postaciami w każdym wieku. Tytuł Królestwo Spokoju wydaje się być trochę mylny po tym, co autor serwuje nam na początek, a na początku mamy psychopatyczne dziecko - czyli coś, o czym czytać niekoniecznie przyjemnie. Już przy okazji Dziewczyny z sąsiedztwa wspominałam, że proza Ketchuma do przyjemnych nie należy. Ketchum opisuje bardzo obrazowo tę zdemoralizowaną do cna część ludzkiej psychiki. Większość bohaterów w tym zbiorze jest właśnie zepsuta do szpiku kości, okrutna i egoistyczna. Większość, ale nie wszyscy. Wszelkie dewiacje i nadużycia w wielu z opowiadań mają swój kres w karze, jaka spotyka owe postaci, a każda z nich jest okrutna i nieodwracalna. To takie małe katharsis dla czytelnika, który nie traci nadziei na to, że książka potoczy się w trochę lepszym kierunku. Brutalności Jack Ketchum nie szczędzi, ale dozuje ją w sposób umiarkowany. Najbardziej mrożące krew w żyłach momenty pozostawia w sferze domysłów, urywając opowieść. Zwykle nie przeraża nas upiorami i potworami, w myśl stwierdzenia, że ludzie są dużo bardziej potworni, postanawia nam to ukazać. Udaje mu się. Nie wszystkie opowiadania są tutaj w takich klimatach. Zbiory opowiadań, jak to zbiory - zwykle są różnorodne tak, by każdego czytelnika zadowolić. Kiedy zechcemy odpocząć od mordowania, krojenia, znęcania się i maltretowania, możemy zawsze przeskoczyć na historie w trochę "lżejszym" klimacie, gdzie groza sączy się bardziej subtelnie, ofiary nie krzyczą w agonii a przysłowiowe flaki nie obryzgują nas ze stronic książki. Ketchum całkiem zgrabnie łączy różne style - ten brutalny, przypominający niegdyś popularne kino klasy B (tak bliskie choćby prozie Mastertona), oraz ten łagodniejszy, owiany nutką tajemnicy, a zamiast torsji powodujący dreszczyk emocji w iście kingowski sposób. Właśnie ta nierówność jest moim zdaniem wielką wadą tej książki, ponieważ Paskuda jest stworzeniem, które lubi nieco bardziej subtelny rodzaj grozy. Te subtelne opowieści wypadają u Ketchuma doskonale, choć te brutalniejsze ratuje fakt, że są mają w sobie przekaz. Pokuta, zemsta, ratunek i zapobiegliwość. Człowiek jest zdolny do wielu złych czynów, by uniknąć tych jeszcze gorszych.

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

Moje pierwsze spotkanie z amerykańskim pisarzem grozy Jackiem Ketchumem przebiegło bardzo burzliwie. Z jednej strony byłam zszokowana ilością suspensu w Dziewczynie z sąsiedztwa, z drugiej zaś pan Ketchum złagodził trochę moje oburzenie, wprowadzając pozytywną przemianę jednego z bohaterów oraz genialny rys psychologiczny postaci, nadając całej historii nowego, lepszego i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z literaturą terapeutyczną jest ciężko. Jest ona skierowana do osób zainteresowanych albo ludzką psychiką, albo samorozwojem, albo rozwiązaniem własnych problemów. Opowiada ona najczęściej o osobach na skraju załamania, z problemami, takich, którym wali się życie... albo już się zawaliło. Co w tym trudnego? A to, że w takim wypadku warto przypomnieć oczywiste oczywistości, by taką osobę popchnąć, zmotywować, ruszyć do działania... Oczywistości te trzeba jednak dozować i podawać na ładnym talerzu, by były strawne i łatwo przyswajalne, i żeby czasem nie dostać przez nie w łeb.

Jorge Bucay jest argentyńskim psychiatrą i terapeutą. Sędziwym już, gdyż parę lat temu stuknęła mu sześćdziesiątka, a także lubującym się w pisaniu, o czym świadczy dorobek pisarski autora, mający już kilka pozycji. Jedną z nich jest "Pozwól, że Ci opowiem", będąca opisem relacji lekarz-pacjent oraz zbiorem terapeutycznych bajek. Kilka miesięcy temu recenzowałam już książkę pisaną przez psychiatrę i wyszło przyzwoicie. Jak poszło tym razem i temu autorowi? Zanim zabrałam się za czytanie, przejrzałam opinie dostępne w sieci, gdzie dowiedziałam, że powieść ta jest "magnetyzująca", "niesamowita", "trafna", "wyjątkowa", że "odkrywa zakamarki ludzkiej duszy".Nastawiłam się niesamowicie zapominając, że Paulo Coelho przecież także "odkrywa zakamarki ludzkiej duszy".
Głównymi bohaterami tej książki są Demien i Jorge, czyli autor a zarazem narrator naszej opowieści, który Damiena wymyślił w celu pisania do siebie listów, które miały pomóc mu zmienić perspektywę. Całkiem ciekawa idea, biorąc pod uwagę, że wielu osobom pisanie pomaga nabrać innego spojrzenia na sprawę. Demien jest na życiowym zakręcie - tylko tyle da się wywnioskować z całej lektury książki, gdyż każdy rozdział to krótki dialog Demiena z jego terapeutą oraz przejście do punktu głównego tej powieści - czyli bajek. Bajki te są różne. Każda z nich dopasowana jest do sytuacji, rozterek Damiena i każda z nich jest... albo płytka, albo infantylna, albo oczywista. Dlatego na początku wspomniałam o oczywistościach. Są pisarze, którzy potrafią te oczywistości podać tak, byśmy nawet nie zauważyli, że właśnie otrzymaliśmy frazes, a są i tacy, od których bije on na kilometr. Z tych bajek niestety bije. Ponadto pełne są ejpompatycznego zacięcia i denerwują, nudzą, sprawiają, że zagląda się tylko na koniec, ile jeszcze nam zostało. Mamy tutaj historią o żabkach, które wpadły do śmietany i dzięki własnemu uporowi ubiła masło, mamy słonia przywiązanego do kołka (klasyk!), mamy opowiastki biblijne, mniej biblijne, mądre, głupie i pseudomądre... Wszystkie cechuje ta sama przewidywalność, ten sam patos i taka sama dawka banałów. Niestety, Jorge Bucay nie potrafi zaserwować nam ich tak, byśmy je łyknęli. Myślę, że powieść tę dałoby się uratować, gdyby pogłębić relację pacjent-terapeuta i ukazać bardziej złożenie psychikę Demiena, niestety, autor postanowił skupić się tylko na bajkach, a sceny w których występuje Demien potraktował tylko jako wstęp do nich.

Nie rozumiem tak wysokiej oceny tej książki, ale jam Paskuda, nie muszę wszystkiego rozumieć... Nie pomogło czytanie na raz, nie pomogła próba czytania po kawałku. Po prostu nie pomogło nic. Książka nie tylko nic nie wniosła do mojego życia (ani nawet wolnego czasu!), ale spowodowała tylko znudzenie pomieszane z frustracją. Odradzam, chyba że lubicie nachalnie wpychane banały w stylu Coelho.

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

Z literaturą terapeutyczną jest ciężko. Jest ona skierowana do osób zainteresowanych albo ludzką psychiką, albo samorozwojem, albo rozwiązaniem własnych problemów. Opowiada ona najczęściej o osobach na skraju załamania, z problemami, takich, którym wali się życie... albo już się zawaliło. Co w tym trudnego? A to, że w takim wypadku warto przypomnieć oczywiste oczywistości,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Odkąd w 2008 roku amerykańska powieściopisarka wydała swoje Igrzyska Śmierci, w literaturze na całym świecie zrobił się boom na antyutopijne powieści dla młodzieży. Jedne mniej, drugie bardziej udane, jednak pozycje opowiadające o brutalnej walce o przetrwanie stały się towarem pożądanym i coraz częściej pojawiającym się na rynku wydawniczych. Wiele z nich to przerobione niemalże kopie debiutu pani Coliins, inne zaś są bardziej nowatorskie. Jedne pisane są z prawdziwym kunsztem, kolejne zaś dryfują na powierzchni tylko za sprawą chwytliwej tematyki oraz wprowadzenia elementów stosunkowo nowego gatunku - paranormal romance. Amerykański pisarz Paolo Bacigalupi podjął się tego, trudnego już, wyzwania i postanowił napisać postapokaliptyczną historię od nowa. Jak mu poszło?
Bacigalupi nie jest znanym w Polsce autorem. W naszym kraju ukazały się bowiem tylko 3 jego powieści, w tym jeden dwuksiąg, będący kolejnym wydaniem Nakręcanej dziewczyny.

Oko za oko, aż spłonie cały świat.

Zatopione Miasta są powieścią w zasadzie młodzieżową. W zasadzie, bo choć trzymają się konwencji (bohaterowie są nastolatkami, zmagają się ze światem i próbą, na którą los wystawił ich przyjaźń), to powieść jest brutalna. Nawet bardzo. Nie tylko dlatego, że co kilka stron gęsto leje się krew. Nie chodzi o typową brutalność fizyczną. To taka bardziej... psychologiczna brutalność. W zrujnowanej wojną i kataklizmami Ameryce rządzi bezprawie. Bogaci ludzie trzymają władzę, wojska plądrują ubogie wioski siejąc terror i zniszczenie, ludzie używają medycyny nie do leczenia, a do tworzenia potworów. Te ocalałe jednostki, które mają zbyt małą władzę i niedużo waluty są pomiatane i drżą ze strachu o własne życie, strachu przed zezwierzęconym wojskiem, zmutowanymi zwierzętami, które są bardziej niebezpieczne niż kiedykolwiek, ze strachu przed głodem i utratą życia, bo godność utracili już w momencie przyjścia na świat, urodzeni w złym plemieniu. Głównymi bohaterami jest młoda Mahlia, nie mająca jednej ręki oraz jej przyjaciel Mouse - wyrzutki wojny, żyjący w małej osadzie, gdzie wszyscy ich nienawidzą, pod okiem jedynego sprzymierzeńca - wioskowego lekarza. Kiedy pewnego dnia wioskę zajmuje wojskowy oddział, szukający zbiegłego mutanta, a Mouse zostaje uprowadzony, Mahlia staje przed wyborem - uciekać na północ czy ratować przyjaciela?
Sam rys fabularny tej powieści nie jest odkrywczy. Wydaje się, że to już gdzieś było, że to powielanie schematów, że co druga książka wygląda tam samo. Nic takiego! To naprawdę dobrze napisana powieść. Bacigalupi ma niesamowity talent do opisów, zarówno sytuacji jak i terenu. Książkę łyka się jednym tchem, niemalże czując na sobie wilgotne powietrze podmiejskich dżungli, ale... No właśnie. "Ale". Zatopione Miasta to powieść momentami niespójna. Jaka wojna doprowadziła Amerykę do ruiny? Co spowodowało kataklizmy? Jak przebiegła ta stopniowa degradacja świata, która trwa już wiele lat? Wiele wątków jest jakby kontynuowanych - gdzie się zaczęły? Czytelnik zostaje rzucony na pastwę wydarzeń nie wiedząc nic o historii, nie znając realiów, bez wprowadzenia. Na szybko trzeba się orientować w sytuacji, na szczęście pióro Bacigalupiego sprawia, że nie jest to duży dyskomfort. Kolejnym minusem tej książki jest akcja. Na jej brak nie można narzekać, wręcz przeciwnie. Akcja tutaj pędzi na złamanie karku. Ledwie czytelnik otrząśnie się po jednym wydarzeniu, a już coś znowu się dzieje. Nie wiem jak Wy, ale ja średnio gustuję w książkach, gdzie autor z zapałem godnym lepszej sprawy maltretuje swoich bohaterów, zsyłając na nich kolejne nieszczęścia, nie dając chwili wytchnienia. W tej powieści właśnie tak jest. Życie głównych postaci, i tak trzymające się na "słowo honoru" sypie się przez całą powieść. I kiedy już myślimy, że bardziej posypać się nie może... sypie się jeszcze bardziej. Bez wyczekiwanego wytchnienia. Odetchniecie na szczęście przy końcówce. Na chwilę, oczywiście.

Zatopione Miasta przeczytajcie, bo warto. Wciągają. Wciągają, choć jucha się leje strumieniami. Wciągają, choć nie raz będziecie wściekli na autora i głównych bohaterów. Wciągają, choć bywają nielogiczne. Pomimo tych wszystkich wad - to nie jest zła książka.

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

Odkąd w 2008 roku amerykańska powieściopisarka wydała swoje Igrzyska Śmierci, w literaturze na całym świecie zrobił się boom na antyutopijne powieści dla młodzieży. Jedne mniej, drugie bardziej udane, jednak pozycje opowiadające o brutalnej walce o przetrwanie stały się towarem pożądanym i coraz częściej pojawiającym się na rynku wydawniczych. Wiele z nich to przerobione...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Neil Gaiman wielkim pisarzem jest. Nie miałam co do tego wątpliwości przy pierwszym naszym spotkaniu, jakim było "Nigdziebądź", ani przy kolejnym, jakim była lektura "Księgi Cmentarnej". Mało tego! Przekonana o tym byłam także przy "Dymie i Lustrach", oraz każdej innej jego książce, z jaką miałam przyjemność obcować, a także podczas oglądania wywiadów, śledzenia jego oficjalnego profilu. Jest to niesamowicie ciepły i niebanalny człowiek i tak właśnie odbieram jego książki. Choćby opisywały najgorsze okrucieństwo, nie pozostawią czytelnika bez nadziei, bez poczucia magii i tego dreszczyku, że czai się ona za plecami. Neila Gaimana mogę polecić każdemu. W ciemno. Bez pytania o gust. Możecie zacząć od czegokolwiek, albo od... "Amerykańskich Bogów".

Trudno mi określić, nazwać i zaklasyfikować prozę Neila Gaimana. Czy mamy do czynienia z fantasy, urban fantasy, realizmem magicznym, a może wszystkim po trochu? Utwory tego autora zawierają trochę sprzeczności, ale w przeciwieństwie do innych pisarzy, tu się nie gryzą. Wszystko, co robi Neil Gaiman, robi z prawdziwym kunsztem. Dzięki temu możemy dostać opowieść ponurą i piękną, pełną czarnego humoru i wzruszenia, nobliwą i nonszalancką, zwykłą i magiczną... baśniową i okrutną.
Głównym bohaterem Amerykańskich Bogów jest mężczyzna zwany Cieniem. Cień jest więźniem odsiadującym wyrok za liczne rozboje. Tydzień przed wyjściem z więzienia zostaje niespodziewanie zwolniony w szybszym terminie z powodu śmiertelnego wypadku swojej ukochanej żony, która przez trzy lata cierpliwie czekała na jego powrót. Sytuacja wydaje się beznadziejna, zwłaszcza, że wszystkie dowody wskazują na to, że Laura przez ostatnie miesiące zdradzała męża, a ten na dodatek jadąc na pogrzeb żony spotyka tajemniczego pana Wednesdaya, który jest osobnikiem bardzo intrygującym, jak i niebezpiecznym. Wednesday najmuje Cienia do pracy, rozpoczynając dla naszego głównego bohatera przygodę życia. Cień staje twarzą w twarz z rzeczami, w które nie wierzył do tej pory. Szalone pomysły, przedsięwzięcia i sytuacje, nietypowi ludzie, gadające zwierzęta, magiczne monety, ożywający zmarli, iluzjonistyczne sztuczki oraz... bogowie. Bogowie, którzy przybyli do Ameryki wraz z pierwszymi osadnikami i zostali zapomniani. Bogowie, którzy walczą o przetrwanie i wojują z nowymi bożkami elektroniki i postępu o należne im miejsce na świecie. Książka pełna szalonych perypetii, jednak przedstawiona tak, że magia sączy się powoli. Tak powoli, że jesteśmy skłonni na chwilę w nią uwierzyć. Neil Gaiman napisał tę opowieść z prawdziwym kunsztem. Styl pisania, choć trudny i powolny jest cudowny. Jak leniwe, słoneczne popołudnie. Jak bezchmurna, gwieździsta noc. Nawet pospolita kurwa, gdy wychodzi spod pióra tego pisarza, nie razi ani nie odrzuca. Autor po raz kolejny udowodnił, że potrafi wyciągnąć niezwykłość z najzwyklejszych cech charakteru. Udowodnił także, że potrafi opowiedzieć kompletnie szaloną historię w taki sposób, że czytelnik kupi ją bez zastanawiania się nad jej prawdopodobieństwem.
Ta powieść ma wszystko, co powinna mieć każda dobra książka: nostalgię, marzenia, humor, miłość, zagadki kryminalne i nietuzinkowych bohaterów. Dodać do tego subtelne pióro autora i mamy przepis na świetną historię.

Jest to jedno z wydań dostępnych w Polsce, pierwsza edycja wydania autorskiego. Nie miałam do czynienia z pierwszym wydaniem powieści w ogóle, jednak to, co zaserwowało mi wydawnictwo MAG było warte wielu godzin czytania. Bo nie jest to książka, którą łyka się na raz...

[Więcej opinii znajdziesz na: http://paskudnerecenzje.blogspot.com]

Neil Gaiman wielkim pisarzem jest. Nie miałam co do tego wątpliwości przy pierwszym naszym spotkaniu, jakim było "Nigdziebądź", ani przy kolejnym, jakim była lektura "Księgi Cmentarnej". Mało tego! Przekonana o tym byłam także przy "Dymie i Lustrach", oraz każdej innej jego książce, z jaką miałam przyjemność obcować, a także podczas oglądania wywiadów, śledzenia jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

Każdy z nas zna uczucie strachu, smutku, apatii, niemocy. Czasem powodują to wydarzenia, czasem pogoda, stres czy po prostu "gorszy dzień". Chandra. Każde z tych uczuć pojedynczo lub parami znane jest ludziom. Co jednak, jeśli są osoby, które odczuwają je wszystkie na raz, przez całą dobę? Od przebudzenia do zaśnięcia? Od wschodu do zachodu słońca? Ten strach przed powiedzeniem tego komuś, wyśmianiem i zbagatelizowaniem ich uczuć. Niezrozumienie i poczucie odrzucenia. Nagle pojawia się koło nich ktoś, kto jednym słowem potrafi nazwać to wszystko, cały ten kocioł, jednym słowem: "depresja" - wtedy właśnie zaczyna się walka...

Kaja Platowska, urodzona w 1984 roku, zadebiutowała w 2005 roku jako laureatka Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego "Odmienny Świat". W 2012 roku wydana została jej pierwsza powieść "Po prostu mnie przytul". Historia będąca krzykiem młodego pokolenia, które zmaga się z niezrozumieniem społeczeństwa i odtrąceniem ze strony najbliższych (rodziców, opiekunów), manifestem przeciwko stawianiu kariery ponad rodzicielską miłość, a także opowieścią o cierpieniu i samotności.
Główną bohaterką powieści jest 16 letnia dziewczyna, uczennica gimnazjum. Jest ona osobą określaną przez innych ludzi jako "inteligentną i dojrzałą ponad swój wiek", a także wrażliwą, uczuciową i... smutną. Aneta ma problemy w domu. Dużo starszy od matki, despotyczny ojciec, który budzi obrzydzenie w nastolatce i matka, która bardzo stara się dać sobie ze wszystkim radę, jednak nie umie, sprawiają, że nie ma ona wsparcia w najbliższej rodzinie a każdy powrót do domu to dla Anety koszmar. Oceny Anety spadają, a ona coraz bardziej niknie w oczach. W tajemnicy przed wszystkimi ucieka od problemów w autoagresję oraz niezdrowe odchudzanie, pomału przeradzające się w poważniejsze zaburzenia odżywiania. Każdy człowiek, od którego oczekuje pomocy - zawodzi ją. Tuła się od gabinetu do gabinetu, aż wreszcie nadchodzi ratunek. Dopiero wtedy zaczyna się prawdziwa walka - bo czytelnik, jak i główna bohaterka dowiadują się, że terapia nie jest niczym przyjemnym, pomimo tego że jest konieczna. To ciągła konfrontacja z tym, co chory chce ukryć sam przed sobą, tym, co powoduje depresję.
Książka Kai Platowskiej jest nietypową pozycją na rynku wydawniczym - było już sporo książek o depresjach i nerwicach - żadna z nich jednak nie poruszała tylu tematów w jednej publikacji i nie oddawała tak wiernie sposobu myślenia młodej, odtrąconej dziewczyny. Obraz jest tak wierny, że momentami... irytujący. Bo tak naprawdę główna bohaterka nie jest dojrzała, a jej niedojrzałość potęguje jej ból i niezrozumienie, czasem przynosząc efekt króliczka, który nie mógł pożyczyć patelni. Dziennik młodej dziewczyny jest miejscami bardzo egzaltowany (jakby bohaterką targały ogromne emocje zrozumiałe tylko dla niej samej). Poważne problemy w domu w połączeniu z hormonami dojrzewającego organizmu dają mieszankę prawdziwie wybuchową, gdy Aneta coraz bardziej dąży do autodestrukcji. Jest jednak nadzieja. Książka ta nie została stworzona po to, by pognębić czytelnika, lecz po to, by dać nadzieję, że nawet w najczarniejszej godzinie można zapalić zapałkę. Budzenie się bohaterki z depresji przypomina wybudzanie się z sennego koszmaru, w którym śnisz o własnym pokoju pełnym niebezpiecznych upiorów - po otwarciu oczu orientujesz się, że ten sam pokój, który widziałeś przed chwilą jest bezpieczny, i potrzebujesz kilku sekund, by nauczyć się bezpiecznie w nim przebywać - tak samo jest z leczeniem depresji. Różnica polega tylko na tym, że "budzenie się" trwa nie sekundy, a lata.
Osadzenie w roli głównej bohaterki nastoletniej dziewczyny było dobrym pomysłem, dorośli stykający się z takim problemem są bardziej zdystansowani w porównaniu do młodych ludzi (z jeszcze dziecięcym spojrzeniem na świat), zaś nastolatkowie potrzebują w tej sytuacji szczególnej uwagi, nie bagatelizowanej słowami "inni mają większe problemy". Burza hormonalna i poczucie odrzucenia doprowadzić mogą do tragedii, a czasem wystarczy tylko wyciągnąć pomocną dłoń i... przytulić. Dać motywację do walki i pomóc odzyskać utraconą wiarę w bezinteresowność.
To książka dla każdego. Stygmatem dzisiejszych czasów jest to, że ludzie coraz bardziej uciekają od problemów, spychając je w głąb siebie, co powoduje poczucie osamotnienia, bezsilności, strachu.... Powieść Kai Platowskiej otwiera oczy na tych, którzy co dzień mijają nas na ulicy, z bandażami na rękach i opuchniętymi oczami. Daje nadzieję na to, że można wyjść z choroby, wystarczy zawalczyć. Idealna pozycja dla bliskich, których nastoletnie dziecko/rodzeństwo/przyjaciel boryka się z niezrozumiałym dla nich smutkiem.

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

Każdy z nas zna uczucie strachu, smutku, apatii, niemocy. Czasem powodują to wydarzenia, czasem pogoda, stres czy po prostu "gorszy dzień". Chandra. Każde z tych uczuć pojedynczo lub parami znane jest ludziom. Co jednak, jeśli są osoby, które odczuwają je wszystkie na raz, przez całą dobę? Od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

Od 1996 roku, czyli od publikacji pierwszego wydania swojej debiutanckiej powieści "Fight Club", Chuck Palahniuk, amerykański pisarz i satyryk zdobył rzesze wiernych czytelników na całym świecie. Minęło 17 lat od tamtego wydarzenia, a proza Palahniuka wciąż zachwyca swoją aktualnością, trafnym osądem oraz... krytycznym spojrzeniem na otaczającą nas rzeczywistość. Co takiego jest w jego książkach, że raz pochłonięci, pragniemy czytać jeszcze, i jeszcze, i jeszcze...? Recenzowana dziś debiutancka powieść autora zza oceanu to moje drugie spotkanie z nim. Z pewnością nie ostatnie.

Pierwsza zasada klubu walki to nie rozmawiać o klubie walki - wykrzykuje Tyler
- Druga zasada klubu walki - krzyczy Tyler - to nie rozmawiać o klubie walki.

[...]

Tyler stoi pod jedyną lampą w popółnocnych ciemnościach w pełnej mężczyzn piwnicy i wylicza pozostałe reguły: dwóch mężczyzn, jedna walka, jedna walka na raz, boso i bez koszul, walka trwa do skutku.

- I siódma zasada - krzyczy Tyler - jeżeli to jest twoja pierwsza noc w klubie, to musisz walczyć. [...]



Fight Club jest pierwszą publikowaną powieścią Palahniuka. Powieścią określaną jako nowatorską, kontrowersyjną, prowokatorską... Wydana po raz pierwszy w 1996 roku, już 3 lata później doczekała się fenomenalnej ekranizacji Davida Finchera, w której w rolach głównych postaci obsadzono Brada Pitta, Edwarda Nortona oraz Helenę Bonham Carter. Każdy z jego wyjątkowych bohaterów ma wspólną cechę - odrzucenie. Palahniuk (zupełnie jak w przypadku recenzowanego ostatnio przeze mnie "Rozbitka") ukazuje swoich bohaterów jako jednostki całkowicie odstające od społeczeństwa, wyalienowane, nie potrafiące się odnaleźć we współczesnym świecie, radząc sobie poprzez przeróżne formy autoagresji. Autor kreśli świat jako ponury, szary i niebezpieczny a zarazem kolorowy - pełen cukierkowego, ale plastikowego konsumpcjonizmu, nadającego życiu nowego celu, stającego się równocześnie nowym bożkiem, nową religią - bo mieć, to znaczy być.

Główny bohater a zarazem narrator powieści, spontanicznie nazywający siebie Joem (inne wzmianki na temat jego imienia w powieści nie występują) jest pracownikiem pewnej korporacji. Człowiekiem, który mieszka w pedantycznie poukładanym domu a każdy niedostatek emocjonalny rekompensuje sobie poprzez urządzanie swojego małego gniazdka. W międzyczasie, nie radząc sobie kompletnie z uczuciową pustką wybiera się na grupy wsparcia. Udziela się w każdej grupie - osób chorych na nowotwory, mężczyzn bez jąder, ludzi ze złośliwymi pasożytami mózgu. To tam, jak mówi, tyko tam, każdy człowiek jest prawdziwy. Tam nie jesteś swoim nazwiskiem, stanem konta ani kanapą w mieszkaniu. Tylko tam jest nadzieja na prawdziwy dialog, prawdziwe porozumienie dwojga ludzi, którzy padając sobie w ramiona nie wstydzą się płakać. Na jednej z takich grup poznaje Marlę. Marla nie jest chora - podobnie jak on. I podobnie jak on przychodzi na wszystkie możliwe grupy wsparcia, każdego dnia tygodnia. Pojawienie się osoby znającej zamiary naszego bohatera zaburza jego poczucie bezpieczeństwa. Na domiar złego podczas podróży służbowej płonie jego mieszkanie, pozostawiając go tylko z jedną walizką. Sześć par spodni, sześć koszul, krawaty, golarka i szczoteczka do zębów stanowią cały jego dobytek. Pomocną dłoń wyciąga do niego niedawno poznany na plaży Tyler - zamieszkują razem w zrujnowanym domu, a w jednym z barów zakładają Klub Walki, działający w każdy sobotni wieczór. W klubie walki spotykają się mężczyźni różnych klas, oczywiście po to, by ze sobą walczyć. Bójka dla bójki. Agresja dla agresji. Oczyszczenie dla oczyszczenia. Między Tylerem, Marlą a naszym narratorem wywiązuje się coś na kształt relacji trójkąta, bardzo toksycznej i dziwnej. Główny bohater wraz z nowym przyjacielem postanawiają zmienić świat - a by go zmienić, należy najpierw zburzyć aktualną strukturę. W ten sposób mężczyźni poszerzają swoje działanie, oraz rozbudowują je, by nie było tylko wieczornym pokazem bójki. Klub walki rozrasta się i teraz działa w wielu miastach w całym kraju, a naszemu bohaterowi grunt coraz bardziej usuwa się spod nóg...

"Fight Club" jest powieścią nie tylko o odrzuceniu i upadaniu na dno. To bardzo mądra opowieść o tym, jak szaleństwo potrafi pociągnąć za sobą rzeszę wyznawców, a szalona idea znaleźć grono wiernych odbiorców, gotowych na każdy, nawet niebezpieczny krok, a nawet zwrócenie się przeciwko swojemu autorytetowi. Najniebezpieczniejsi ludzie to ci, którzy wszystko stracili lub wszystkiego się wyrzekli - oni bowiem nie mają nic do stracenia. Autor potępia konsumpcjonizm i przywiązanie do nazw, plakietek czy cyferek, pod postacią stanu konta czy nazwiska. Ukazuje nieszczęście tych jednostek, które pozornie odnoszą sukces. Spycha je na dno, by wyciągnąć z nich prawdziwe pragnienia, które są zgoła inne od tych, które obrali sobie za cele. Bohaterowie ci w akcie desperacji sięgają po środki ostateczne, pogrążając siebie i sobie podobnych w anarchii - jednak tutaj Chuck Palahniuk zastosował bardzo zmyślny zabieg - nie potępia tego działania, nie gloryfikuje go. On je pokazuje. Pokazuje jego konsekwencje a wyciągnięcie wniosków pozostawia czytelnikowi. Styl Palahniuka jest bardzo przyjemny w odbiorze, nieco filmowy. Czyta się szybko i "na raz", choć przyznam, że w przeciwieństwie do wspomnianego już "Rozbitka", "Fight Club" nie rzucił mnie na kolana.

To książka, którą warto przeczytać. Czas poświęcony na lekturę na pewno nie będzie zmarnowany. Jeśli zamierzacie sięgnąć także po ekranizację - polecam zrobić to po przeczytaniu książki. Nic tak nie psuje zabawy jak spoiler, zwłaszcza TAKI spoiler ;)

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

Od 1996 roku, czyli od publikacji pierwszego wydania swojej debiutanckiej powieści "Fight Club", Chuck Palahniuk, amerykański pisarz i satyryk zdobył rzesze wiernych czytelników na całym świecie. Minęło 17 lat od tamtego wydarzenia, a proza Palahniuka wciąż zachwyca swoją aktualnością, trafnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

Rozbitkowie. Wykolejeńcy. Emocjonalne sieroty. Ofiary systemu i rewolucji. Ludzie, którym nie wyszło. Mijamy ich co dzień na ulicy, nie wiedząc o nich nic, nie zdając sobie sprawy, jaka historia ciągnie się za przypadkowo spotkanym przechodniem. Oglądamy o nich programy w telewizji. Widujemy ich na dworcach, przystankach, na placach, ulicach i wszędzie tam, gdzie przebiegamy spiesząc się do swoich spraw, nie zauważając tych ludzi, którzy przegrali swoje życie. Przychodzimy do domu, otwieramy gazetę lub włączamy telewizor, popatrzymy chwilę, skomentujemy, oburzymy się, udostępnimy lub damy lajka i... zapomnimy. Pomimo wszystko, choć z pozoru nas to nie dotyczy, zatrzymujemy się na chwilę z wzrokiem wpatrzonym w ekran telewizora, trzymając już rękę na pilocie, widząc kolejny reportaż w internecie, przeglądając komentarze, wdając się w dyskusję na ten (ogólnikowy dla nas) temat przy piwie z przyjacielem. Dlaczego? Czy jest to dla nas temat interesujący społecznie, może sposób zajrzenia do "innego świata", a może pewien rodzaj fantastyki, fikcji - zupełnie jak historia w książce? A może wszystko po trochu?

Chuck Palahniuk. Tego pana nie trzeba szerzej przedstawiać, a to wszystko za sprawą głośnej powieści "Fight Club", wydanej w 1996 roku, która w krótkim czasie zdobyła wielką sławę, bo zaledwie 3 latach doczekała się równie głośnej ekranizacji (do dziś uznanej w wielu kręgach za kultową). Amerykański pisarz satyryczny i dziennikarz, niejednokrotnie uznany za prowokującego, kontrowersyjnego i wizjonerskiego. W tym samym roku, kiedy powstało głośne filmowe dzieło Davida Finchera, światło dzienne ujrzała nowa książka Palahniuka - "Rozbitek". Powieść uznawana za prowokacyjną, melancholijną, jednocześnie zabawną i wstrząsającą, niejednokrotnie krytykowana - właśnie ta historia przyniosła autorowi największą sławę i umocniła jego pozycję na rynku. Co takiego sprawiła, że 14 lat temu w środowisku czytelników tak zawrzało?



"Podróż donikąd też zaczyna się od pierwszego kroku."



Głównego bohatera poznajemy w momencie, w którym w zasadzie każda powieść się kończy. Nie przeżywa on katastrofy Boeinga 747. Leci samotnie na pokładzie uprowadzonego samolotu, po bezpiecznym uwolnieniu wszystkich pasażerów i wypuszczeniu pilota. Mknie w stronę śmierci, czekając na koniec paliwa. W ostatnich godzinach życia opowiada on swoją historię. Spowiedź bohatera do czarnej skrzynki jest jego osobistym katharsis oraz śladem dla tych, którzy znajdą wrak maszyny i będą mogli poznać historię człowieka, który był nikim, nagle został Kimś, by znów nikim pozostać. Tender Branson jest rozbitkiem w przenośni i dosłownie. Człowiek najniższej klasy społecznej, zajmujący się zawodowo sprzątaniem i byciem popychadłem najbogatszych obywateli USA, hobbystycznie zajmujący się pośrednim mordowaniem ludzi (prowadzi telefon zaufania, doradzając swoim rozmówcom natychmiastowe samobójstwo). Nie ma rodziny, a jedyną osobą, którą interesuje jego los jest pani kurator, przydzielona w ramach Federalnego Programu Ochrony Ocalałych. Żyje sobie na najniższym poziomie materialnym, wraz ze złotą rybką numer 641, każdy jego dzień jest zaplanowany co do minuty i co tydzień cierpi na inne zaburzenie psychiczne, w zależności od widzimisię pani kurator, której również do zdrowych jednostek zaliczyć nie można. Nie jest to jednak typowy nieszczęśliwy bohater, nad którego losem pochylać będziemy się przez całą lekturę, będziemy raczej śledzić jego perypetie z zapartym tchem i nieco ironicznym nastawieniem. Pewnego dnia podczas przechadzki po mauzoleum, gdzie wyszukuje nagrobki ofiar swojej telefonicznej działalności charytatywnej, spotyka interesującą, a zarazem tajemniczą młodą kobietę Fertility, będącą siostrą jednego z jego, nieżyjących już, klientów. Tak zaczyna się ich nietypowa znajomość, lawirująca między spotkaniami przy grobach a telefonicznymi rozmowami.

Niedługo po tym Tender dowiaduje się, że został jedynym żyjącym członkiem hermetycznej sekty, zwanej Kościołem Wyznawców, w którym to wychował się wraz z kilkanaściorgiem rodzeństwa, a w wieku 17 lat został wysłany do grzesznego świata "na zewnątrz", by prowadzić swoje bogobojne życie zwieńczone ciężką pracą i co miesiąc wysyłać pieniądze na rzecz swojej wielkiej rodziny. Wydarzenia te wywracają życie naszego bohatera do góry nogami. Nagle staje w centrum zainteresowania mediów, mających na celu sprawić, by stał się nowym prorokiem i ikoną, prowadzącą ludzkość ku oświeceniu religijnemu. Dodajmy do tego jeszcze serię tajemniczych morderstw i... mamy gotową historię zagubienia, absurdu i wielkiego show.

"Słońce za oknem łazienki próbuje nam dać do zrozumienia, że wszyscy jesteśmy głupi."

Proza Palahniuka jest jak uderzenie obuchem. Wiele książek, zarówno współczesnej, jak i starszej literatury traktuje o naszych błędach i przywarach, jednak niewiele z nich robi to tak celnie i... tak boleśnie. Z praktycznie co drugiej strony tej powieści można wyjąc cytat doskonale obrazujący rzeczywistość, nie jest to jednak ckliwy aforyzm, który przeciętny użytkownik internetu z lubością wkomponuje obrazek i wstawi na swój profil dowolnego portalu społecznościowego. Ta książka obnaża hipokryzję tego świata. Epatuje wręcz ludzką głupotą, fałszem, materializmem i skłonnością do histerii. Najlepiej tych zbiorowych. Narkotyki, kłamstwa, hipokryzja, przebiegłość i dążenie do celu "po trupach". Z każdej świętości można zrobić show. Każdą filozofię i system wartości można sprzedać, wystarczy ją ładnie ubrać. Okazuje się, że nawet modlitewnik można zareklamować tak, że kupią go tłumy. Wystarczy, że pokażemy im wypacykowanego proroka, kilka cudów i... formułki, które bardziej trafiają w gusta i egoistyczne potrzeby masowego odbiorcy niż zaspokajają duchowe potrzeby. Chuck Palahniuk nie pozostawia suchej nitki na całym rodzaju ludzkim. Jeżeli szukacie w tej książce praworządnego rycerza, który natchnie Was swoją dobrocią i wskaże Wam drogę - poczytajcie coś innego.

"Sprzątając codziennie to samo mieszkanie, doskonalę tylko umiejętność sprzątania i udawania, że wszystko jest w porządku."

Główny bohater przedstawiony jest na dwa sposoby. Pierwsze sceny jego retrospekcji dzieją się, kiedy w samych bokserkach, z telefonem w jednej ręce smaży kotlety. Jest niechlujnym, aroganckim i cynicznym facetem, któremu nie zależy już na niczym, poza ustaleniem, co czeka go po śmierci. Drugie spojrzenie na bohatera, po jego zaistnieniu w mediach pokazuje go tak, jak większość ludzi chce widzieć wielki autorytet. Autorytet nie ma pryszczy. Nie je. Nie pije. Nie załatwia potrzeb fizjologicznych. Jest piękny. Natchniony. Nigdy się nie myli. Nie ma niedoskonałości. Jest... reżyserowany? Przez większość tej opowieści nie spotyka się pozytywnych bohaterów. Każdy ma jakieś brudy. Każdy ma interesy. I każdy ma coś za skórą. Ale zastanówmy się, czy są na świecie ludzie doskonali? "Rozbitek" to opowieść zabawna i melancholijna, prowokująca i prawdziwa, wizjonerska i uderzająca, nihilistyczna i zarazem pełna czarnego humoru. Nie jest to pozycja, wobec której można przejść obojętnie. Pomimo tego, iż pokazuje nam ponurą stronę człowieczeństwa i uderza w najczulsze punkty naszego ego, to jednak bawi i wciąga - tej książki nie da się przeczytać na raty.

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

Rozbitkowie. Wykolejeńcy. Emocjonalne sieroty. Ofiary systemu i rewolucji. Ludzie, którym nie wyszło. Mijamy ich co dzień na ulicy, nie wiedząc o nich nic, nie zdając sobie sprawy, jaka historia ciągnie się za przypadkowo spotkanym przechodniem. Oglądamy o nich programy w telewizji. Widujemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

Koty. Małe, puszyste istoty od wieków zajmują miejsce obok człowieka. Skąd się wzięły? Istnieje na ten temat mnóstwo teorii. Jedne z nich są bardziej prawdopodobne, inne mniej, a jeszcze inne - całkiem niesłychane. Faktem jest, że te puchate stworzonka z biegiem stuleci zyskały mnóstwo zwolenników, co widać chociażby podczas surfowania w internecie. Jest również wiadome nie od dziś, że koty to stworzenia inteligentne, bardzo cwane i posiadające własną osobowość. Ich niekiedy trudne charaktery, indywidualizm i własny plan na życie nie odstraszają potencjalnych właścicieli. Ba! Dla każdego kociarza, zarówno tego teoretycznego jak i tego rzeczywiście posiadającego koty, jest to kolejny powód, by nasze mruczki kochać. Co takiego jest w tych sierściuchach, że ludzie tak za nimi szaleją?

Elżbieta Zembrzuska-Piekarek jest wschodzącą dopiero autorką, debiutującą niewielkim zbiorem "O kotach opowieści puszyste". Jest to niewielka, bo zaledwie 80-stronicowa książeczka będąca zbiorem opowiastek, felietonów, wierszy i rysunków. O czym? Oczywiście o kotach. Właścicielka dwóch niesfornych kociąt przygląda im się na co dzień, badając kocie zwyczaje i relacje. Historie te są zabawne, czasem zaskakujące, a niejednokrotnie też wzruszające. Autorka potwierdza od dawna istniejące stwierdzenie, że koty to stworzenia bardzo nietypowe. Są blisko człowieka, zachowują jednak indywidualność i pewną niezależność. Nie są przy tym wcale tak różne od ludzi, tak samo mając swoje humory, przyzwyczajenia, upodobania i uczucia. Ponadto każdy kot ma własny charakter i wspomniane upodobania kotów różnią się między sobą. Znalezienie dwóch futrzaków i identycznych charakterach niemal graniczy z cudem. To podobieństwo do ludzi połączone z puchatą gracją i własnym spojrzeniem na każdy temat sprawiają, że kot potrafi zdobyć najbardziej skamieniałe serce. O tym jest właśnie ta mała książeczka. Zaczyna się ona wierszem, który jest wariacją autorki na temat stworzenia świata oraz stworzenia kota. Część wierszowana "O kotach opowieści puszystych" jest bardzo udana - zabawna, całkiem trafna i... urocza. Utwory są lekkie, przyjemnie napisane i ciekawe. Opowiadania opisują życie pisarki z jej dwoma kotami oraz jej doświadczenia ze zwierzakami zaprzyjaźnionymi, zawierają mnóstwo anegdot i opisują ciekawe kocie zwyczaje, czasami są jednak trochę zbyt ckliwe. Pomimo tego, iż czyta się przyjemnie, to mogłoby się czytać przyjemniej, gdyby nie cała masa zdrobnień i słodkich zwrotów. Zwracanie się do zwierzaka lub opowiadanie o nim w sposób, w jaki zwykle zwraca się do niemowlęcia wypada trochę śmiesznie, a książka bez tego z pewnością by zyskała. Nie jest to jednak straszna wada, a całość wypada nie najgorzej, choć do arcydzieła tej publikacji bardzo daleko. Wiersze i historyjki przeplatane są niewielkimi rysunkami autorki, przedstawiającymi oczywiście kocie sprawy. Podobnie jak opowiadania, nie są one dziełem sztuki, ale są urokliwe i są całkiem zgrabnym dodatkiem do czytania.

Przeczytanie całej tej książeczki zajmuje nie więcej niż 40 minut i jest całkiem przyjemnym przerywnikiem w ponury deszczowy dzień, jednak nie zapada ona w pamięć na dłużej. Nie jest to pozycja, której nie przeczytanie jest wielką stratą, ale (niewielkiego) poświęconego jej czasu żałować nie trzeba. Z pewnością zadowoli amatorów puchatych, czworonożnych mruczków.

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

Koty. Małe, puszyste istoty od wieków zajmują miejsce obok człowieka. Skąd się wzięły? Istnieje na ten temat mnóstwo teorii. Jedne z nich są bardziej prawdopodobne, inne mniej, a jeszcze inne - całkiem niesłychane. Faktem jest, że te puchate stworzonka z biegiem stuleci zyskały mnóstwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

O "Tarantuli" francuskiego pisarza Thierry'ego Jonqueta zrobiło się głośno w 2011 roku, kiedy do kin wszedł słynny film Pedro Almodóvara, zatytułowany "Skóra, w której żyję". Film, w pewnych kręgach uważany za ukoronowanie twórczości wybitnego reżysera, zatrząsł w posadach światem kinomaniaków. Nie tylko dlatego, że był bardzo dobry, nie tylko dlatego, że był szokujący ani dlatego, że podeptał pewne stereotypy. Było to zdecydowanie coś innego, niejednoznacznego i niepokojącego. Przeważył jednak fakt, że Almodóvar, po raz pierwszy w swojej karierze, sięgnął po pierwowzór literacki, a była nim właśnie "Tarantula".

Co może łączyć chirurga plastycznego, jego psychicznie chorą córkę, piękną niewolnicę, ukrywającego się gdzieś w opuszczonej wiosce zdemoralizowanego bandytę, piosenkę "The Man I Love", oraz dziwaczną opowieść o porwaniu i przetrzymywaniu młodego mężczyzny? Odpowiedzi na te pytania znajdziemy w tej powieści, balansującej na granicy thrillera i czarnego kryminału.

Richard Lafargue jest wziętym chirurgiem plastycznym, poruszającym się w najwyższych sferach. Przez swoje otoczenie postrzegany jest jako człowiek głęboko nieszczęśliwy, ponieważ w przeciągu kilku lat spadły na niego ogromne nieszczęścia. Najpierw śmierć jego żony, potem szaleństwo ukochanej córki, bez rokowań na jakąkolwiek poprawę. Od jakiegoś czasu u jego boku zaczyna pojawiać się piękna i tajemnicza Ewa. Kobieta, która swoim blaskiem onieśmiela wszystkich mężczyzn i doprowadza do szału ich żony. Nikt nie zna pochodzenia tej dziewczyny, a para nabiera wody w usta. Czasem widać między nimi bardzo silne emocje i trudno jest stwierdzić, czy więcej jest w nich miłości, czy nienawiści. W zaciszu swojej willi Lafargue zamyka Ewę na klucz w pokoju, na zmianę okazując jej szacunek, troskę, pogardę i nienawiść. Nie wygląda to związek partnerski, nawet toksyczny, a przypomina nieco niewolę seksualną, z tym, że z bardzo dziwacznymi zasadami, bo kiedy córka Richarda ma zaostrzenie psychotycznych stanów - Lafargue zmusza Ewę do prostytucji.

W tym samym czasie na przedmieściach Paryża, w opuszczonej wsi, poszukiwany Interpolem bandyta Alex ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości. Od 4 lat umyka stróżom prawa i z gasnącą już nadzieją czeka na powrót swojego przyjaciela, Vincenta, który zaginął dawno temu. Co jakiś czas gazety przypominają światu o poszukiwanym,a ten jedyną szansę na dalsze życie widzi w zmianie wyglądu.

Obydwa wątki są przerywane przez historię mężczyzny porwanego nocą przez sadystycznego człowieka, zwanego Tarantulą. Człowiek ten stosuje wszystkie możliwe środki, by osaczyć i zdezorientować swoją ofiarę, począwszy od skrajnego maltretowania, bo rozpieszczanie graniczące z uwielbieniem. O co tak naprawdę chodzi w tej książce?

"Tarantula" nie jest typową powieścią detektywistyczną, ani typowym thrillerem. Znajdziemy w niej elementy zarówno jednego, jak i drugiego, choć w nieszablonowym i nietypowym połączeniu. Nikt tutaj nie dochodzi do prawdy. W "Tarantuli" prawda odkrywa się sama, napędzana przypadkiem oraz zimnym okrucieństwem. Bohaterowie stają w sytuacji, w której nikt nie jest w stanie im pomóc. To coś więcej, niż powieść z zagadką. To opowieść o nienawiści, zemście, pokucie i winie. Historia ofiary i jej kata. Historia przypadku, perwersji i rozpaczy. Pokazuje, jak daleko posunąć może się zrozpaczony człowiek, którego napędza tylko chęć wymierzenia sprawiedliwości i jak mocno granicę tej sprawiedliwości może on przekroczyć. Punkt widzenia, moralność i poczucie własnej godności bohaterów wraz z każdą stroną zaburza się i zmienia. Jonquet to samo robi z czytelnikiem. Na początku żałujemy Ewy, patrząc na jej upokorzenie, którego nawet nie jesteśmy w stanie pojąć, czujemy ogromną niechęć do Lafargue'a. Wraz z ostatnią stroną książki zaczynamy rozumieć wszystko, co napędzało każdego z głównych bohaterów i nagle okazało się, że nic w tej książce nie jest czarne ani białe. Ostatnia strona odwraca naszą skalę sympatii i antypatii do każdego z bohaterów o 180 stopni.

Jest to niedługa książka, bo zaledwie 140-stonicowa. Czyta się szybko i praktycznie "na raz". Język jest przystępny, fabuła toczy się błyskawicznie. Jedyne, co było trochę denerwujące to to, że historia porwanego mężczyzny i Tarantuli jest pisana w drugiej osobie, co jest bardzo upierdliwym zabiegiem.

Tarantula jest dobrą książką. Rzekłabym nawet - bardzo dobrą. Obejrzenie filmu nie psuje wcale fabuły (czego się obawiałam), bo oba dzieła różnią się od siebie znacznie. Polecam każdemu, kto myśli, że świat jest czarno-biały.

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

O "Tarantuli" francuskiego pisarza Thierry'ego Jonqueta zrobiło się głośno w 2011 roku, kiedy do kin wszedł słynny film Pedro Almodóvara, zatytułowany "Skóra, w której żyję". Film, w pewnych kręgach uważany za ukoronowanie twórczości wybitnego reżysera, zatrząsł w posadach światem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Koszmar, proszę państwa, KOSZMAR! Polecił mi ją ktoś bardzo dla mnie ważny. Na całe szczęście nigdy nie zapytał, czy mi się podobała, chyba zmieniłabym na siłę temat. Zbiór pseudomądrych cytatów. Oczywiście, wszystkie z nich są prawdziwe, a ponadto oczywiste to bólu zębów. Czułam się, jakbym przeglądała demotywatory lub stronę pokroju temysli.pl. Wiem, że czasem człowiek znajduje się w takim momencie, że należy mu przypomnieć oczywiste oczywistości, ale od tego jest rozmowa, a nie "literatura" która te frazesy przedstawia jako prawdę objawioną.
Patos, pompatyczność, banał, banał i jeszcze raz banał.
Coelho czytałam już kilka razy, i o ile "Weronika" była nawet strawna, to reszta powodowała u mnie tylko zmieszanie oraz poczucie krzywdy, że autor tak wątpi w inteligencję swoich czytelników. "Podręcznik wojownika światła" to taki "wyciąg z Coelho" - czyli wszystko, co "najważniejsze" i "najwznioślejsze" z całej jego twórczości. Na siłę głębokie. Po tej lekturze można sobie odpuścić.

[Więcej opinii znajdziesz na: http://paskudnerecenzje.blogspot.com]

Koszmar, proszę państwa, KOSZMAR! Polecił mi ją ktoś bardzo dla mnie ważny. Na całe szczęście nigdy nie zapytał, czy mi się podobała, chyba zmieniłabym na siłę temat. Zbiór pseudomądrych cytatów. Oczywiście, wszystkie z nich są prawdziwe, a ponadto oczywiste to bólu zębów. Czułam się, jakbym przeglądała demotywatory lub stronę pokroju temysli.pl. Wiem, że czasem człowiek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To nie jest zła książka. W zasadzie trudno rozpatrywać ją pod kątem zły-dobry. Wiem jedno. Choć nic jej nie zarzucę, to już NIGDY WIĘCEJ po nią nie sięgnę. Za wrażliwa jestem.

To nie jest zła książka. W zasadzie trudno rozpatrywać ją pod kątem zły-dobry. Wiem jedno. Choć nic jej nie zarzucę, to już NIGDY WIĘCEJ po nią nie sięgnę. Za wrażliwa jestem.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

Wraz z pojawieniem się wątpliwego dzieła pani Eriki Leonard, osławionych "50 Twarzy Greya", w przemyśle czytelniczym zrobił się swoisty boom na powieści erotyczne, poruszające tematykę BDSM. Mało jednak mówi się o tym, że temat ten poruszany był już wcześniej, nierzadko. Żadna z książek jednak nie zyskała wielkiej sławy. W 2001 roku amerykańska powieściopisarka, Jacqueline Carey, zadebiutowała swoją powieścią fantasy zatytułowaną "Strzała Kusziela", będącą pierwszym tomem tetrylogii dziejącej się w postśredniowiecznej Francji. Co ma piernik do wiatraka? A to, że pani Carey wpadła na ten pomysł już wcześniej i zrealizowała go z nieco większą subtelnością i wyczuciem, oraz, co najważniejsze, smakiem.

Jacqueline Carey na pomysł swojej historii wpadła, czytając... Biblię. Akcja powieści toczy się w państwie Terre d'Ange, osadzonym w realiach średniowiecza. Historia przedstawionego świata opiera się na początkach chrześcijaństwa, z tą różnicą, że zrodzony z krwi Jezusa (Jeszui) Elua, będący najważniejszym bóstwem tamtejszej religii, wraz se swoimi siedmioma towarzyszami - aniołami (Aza, Anael, Kamael, Kasjel, Ejszet, Kusziel, Naama i Szamchazaj) odwrócił się od Boga i udał się w tułaczkę po świecie. Kiedy dotarli na ziemie Terre d'Ange, poprzez związku aniołów z tamtejszymi ludźmi powstała rasa a'Angelinów, których od reszty ludzi odróżniała wyjątkowa uroda. Wiele wieków po tym wydarzeniu kult Elui i jego siedmiu aniołów stał się czołową religią na terenie państwa, a jej mottem stało się "kochaj, jak wola twoja". Główną bohaterką, a zarazem narratorką powieści jest przedstawicielka osławionej rasy d'Angelinów, Fèdra nó Delaunay. Dziewczyna urodziła się ze szkarłatną plamką w lewym oku. Z powodu biedy w wieku 4 lat została sprzedana do jednego z Trzynastu Domów, będących miejscem kultu Naamy, której cześć oddaje się poprzez uprawianie miłości. Miała tam odbyć szkolenie, polegające na wyuczeniu zasad etykiety oraz sztuk zabawiania, by w wieku 13 lat ślubować służbę Naamie (stracić dziewictwo) i stworzyć swoją markę, która to jest ozdobnym tatuażem na plecach, zrobionym za pieniądze od swoich klientów. Pewnego dnia, gdy mała Fedra ukłuje się szpilką w rękę, opiekuni jej domu dostrzegą, że dziewczyna ma wyjątkowe upodobania - doskonałe zadatki by stać się uległą. Wezwany w jej sprawie szlachcic Anafiel Delaunay wykupuje ją z Domu Cereusa za bardzo wysoką kwotę, rozpoznając w niej osobę trafioną Strzałą Kusziela - wybrańca, urodzonego po to, by doświadczać jednocześnie bólu i rozkoszy. W wieku 10 lat Delaunay zabiera Fedrę do siebie i rozpoczyna szkolenie w wielu dziedzinach. Na przestrzeni lat Fedra staje się zarówno doskonałym szpiegiem, jak i doskonałą kurtyzaną. Narracja pierwszoosobowa pozwala nam dogłębnie poznać główną bohaterkę, niestety autorka tym zabiegiem strzeliła sobie w kolano. Pierwsze 100-200 stron czyta się z ciekawością, jednak z biegiem tej historii Fedra staje się coraz bardziej irytującą postacią. Tutaj zaś musimy się z nią użerać do samego końca. Bardzo udaną postacią jest przyjaciel Fedry, Hiacynt. Poznany kiedyś, podczas ucieczki Fedry do miasta cygan i hulajdusza. Reszta bohaterów niestety jest mdła i bardzo szybko się nudzi.
Strzała Kusziela, jest powieścią o kurtyzanie, więc nie brakuje w niej scen erotycznych. Jak już wspomniałam, jest to dość nietuzinkowa erotyka, ponieważ przesycona jest tematyką BDSM (na co wskazuje już samo założenie głównej postaci). Fragmenty erotyczne nie są wulgarne ani zbyt dosadne. Autorka trzyma poziom, jeśli chodzi o ten element książki. Czasem używa jednak archaizmów, co w tego typu sytuacji wywołuje raczej uśmiech politowania aniżeli coś innego. Pierwsze sceny erotyczne w Strzale Kusziela są dosyć nieudolne i pisane zbyt poetyckim językiem, przywodzącym na myśl określenie "porno pisane eufemizmami". Wraz z rozwojem fabuły trochę naprawia się warsztat pisarki i pisze ona subtelniej, lecz bez niepotrzebnego patosu. Wielkim plusem tej książki jest to, że nie jest ani ugrzeczniona, ani nazbyt wulgarna. Tam, gdzie powinna paść swojska "urwa", tam na pewno się ona znajdzie, jednak pani Carey nie raczy nas wulgaryzmami co 2 linijki.
Natłok postaci i ich powiązania (wyjaśnione w niepotrzebnym zupełnie wstępie, którego i tak nie da się zapamiętać) mocno odbiera sprawność czytaniu, zwłaszcza, że ich imiona i nazwiska, a także przeróżne nazwy własne najczęściej są takie, że można połamać sobie na nich język i nie sposób ich spamiętać i powiązać.
Najważniejszy element tej powieści to oczywiście dworskie intrygi oraz łotrostwa w wyższych sferach. I tutaj mamy kolejny temat, który moim zdaniem autorka potraktowała po macoszemu. Wiele intryg wydaje mi się wymuszonych, a niektórych dowiadujemy się zupełnie "z niczego". Fedra udaje się do klienta. Wyciąga z niego informację. Delaunay w magiczny sposób układa puzzle i bach! - wszyscy są tam przebiegli i genialni. Czasem brak mi słabych punktów u postaci (nie licząc klientów Fedry, tam durniów nie brak). Nawet jeżeli coś się nie udaje, jakoś nieszczególnie ten zwrot akcji porywa.
Największy zawód ta książka przyniosła mi wspomnianym wcześniej przykazaniem religijnym "kochaj, jak wola twoja". Ta książka miała być o miłości. Miała, a nie jest. Nie rozumiem, jak seks każdego z każdym, w przeróżnych kombinacjach, udziwnieniach i wieku ma mieć coś wspólnego z głęboką miłością. Do ostatniej strony myślałam, że autorka mnie oświeci, ale nie... A przede mną jeszcze trzy tomy. Główna bohaterka, jak już wspomniałam, zamiast budzić sympatię - irytuje. Jest niebywale piękna i na tym jej zalety się kończą. Jacqueline Carey chciała wykreować Fedrę na wyjątkowo sprytną, lecz nie udało się. Spryt Fedry zdaje się być reżyserowany. Ponadto jest ona zadufana w sobie, buńczuczna i przekonana o swojej wyjątkowości.

Pomimo tych wszystkich wad i niedociągnięć, ta książka nie jest do końca zła. Konstrukcja przedstawionego świata jest bardzo ciekawa, zwłaszcza jeśli chodzi o jego opis. Więcej spodziewałam się po tej lekturze i zawiodłam się, jednak nie była to pozycja najgorsza. Jest to ona na pewno godna uwagi, ze względu na ciekawą konstrukcję świata, jeśli jednak szukacie czegoś, co wbije Was w fotel - odłóżcie ją na inny czas.

[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]

Wraz z pojawieniem się wątpliwego dzieła pani Eriki Leonard, osławionych "50 Twarzy Greya", w przemyśle czytelniczym zrobił się swoisty boom na powieści erotyczne, poruszające tematykę BDSM. Mało jednak mówi się o tym, że temat ten poruszany był już wcześniej, nierzadko. Żadna z książek jednak...

więcej Pokaż mimo to