-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać12
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik1
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik7
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2012
2012
2012-08-01
„JEJ ŁZY SĄ ŁZAMI CIERPIENIA, ALE TAKŻE NADZIEI…”
„Stanta Olivia”, książka autorstwa Jacqueline Carey, autorki bestsellerowej serii „Kuszel” to pierwsza książka wydana przez filię Wydawnictwa Jaguar – Piąty Peron, i muszę powiedzieć, że PP wybrało sobie rewelacyjną książkę na start. Wzięłam ją do recenzji głównie skuszona okładką prawdę powiedziawszy, bo opis nie każe nam myśleć, że mamy do czynienia z czymś nie wiadomo jak oryginalnym... Nic bardziej mylnego.
Carmen Garron była kobietą pożądana przez mężczyzn, jednak musiała przeboleć dwójkę aby znaleźć w końcu takiego, który zawładnąłby jej sercem. Mały Tommy jednak nie miał okazji nacieszyć się ojcem. Gdy chłopiec już trochę żyje na tym świecie, niespodziewanie w życiu Carmen zjawia się Martin – ciemnoskóry mężczyzna, który wydaje się być dla niej przeznaczony. Jednak nie przypomina on w niczym innych ludzi, z którymi do tej pory kobieta miała do czynienia. Martin, bowiem ma zmodyfikowane genetycznie DNA, co czyni z niego istotę, której nie jest dane osiedlić się na stałe w świecie ludzi głównie z tego powodu, że nie czuje strachu. Jego gatunkowi nie pozwolono mieć potomstwa. Jednakże, nie wiadomo jakim sposobem, Carmen po jakimś czasie dowiaduje się, że jest w ciąży. Sielanka jednak nie trwa długo. Danny Garza, którego Carmen w przeszłości odrzuciła, jest gotów wydać Martina, czym niewątpliwie skazałby go na śmierć. Kobieta, chcąc ratować ukochanego każe mu wyjechać. Takim oto sposobem Martin-bez-nazwiska znika z życia Carmen Garron zostawiając ją w zaawansowanej ciąży z dzieckiem które będzie nie wiadomo czym.
Nadchodzi dzień Świętej Oliwii. Tenże dzień wybiera sobie mała Loup na wyjście z łona matki. Czym będzie dziewczynka? Jak poradzi sobie w świecie, skoro nie zna uczucia strachu i nie będzie wychowywana przez sobie podobnych? Jednak brat Tommy, którego fascynacja boksem staje się celem życiowym, pomaga Loup i dziewczynka wyrasta na wartościową nastolatkę, która będzie zmuszona zamieszkiwać kościelny „sierociniec”, jednak ludzie z jakimi będzie tam miała do czynienia, okażą się wartościowymi i niezastąpionymi przyjaciółmi, którzy zaakceptują ja taką jaka jest. Loup zdaje sobie sprawę z tego, że może być złapana, jednak chęć zemsty mobilizuje ją do tego, aby zdolnościami bokserskimi mogła pokonać tą jedną osobą, którą tak bardzo chce pokonać, mimo że wie, iż ze względu na wynik walki, zostanie najprawdopodobniej zamknięta w klatce. Czy Loup da radę, czy zwycięży? Czy przeżyje? Czy jej druga połówka będzie przy niej, czy może Loup będzie skazana na samotność? Jak skończy się ta historia?
Oj, rzadko rozpisuję się aż tak odnośnie fabuły, jednak i tak mogłabym spokojnie jeszcze coś napisać, nawet bym chciała, ale nie chcę za bardzo spoilerować. Akapit po fabule zazwyczaj poświęcam narracji, więc nie widzę powodu aby zrobić odstępstwo od reguły. W tym wypadku jest ona trzecioosobowa, bo nie wyobrażam sobie żeby było inaczej skoro poznajemy Loup od noworodka, a raczej narracja z punktu widzenia dziecka nie byłaby strzałem w dziesiatkę ;) Pierwsze strony zapoznają nas z matką dziewczyny, kiedy to miała 17 lat, a ostatnia strona poświęcona jest Loup po osiemnastych urodzinach, więc w książce opisane jest według moich obliczeń… 28 lat. Ktoś czytając to zdanie mógłby aż rozszerzyć oczy ze zdziwienia, albo się zniechęcić, lecz zniechęcenie zdecydowanie odradzam. Pierwsze dziesięć lat opisywane jest na jakichś… pięćdziesięciu stronach? Coś w ten deseń. Dalej już rodzi się Loup i zaczynają się czasem większe, czasem mniejsze przeskoki w czasie, jednak nawet przez jeden moment nie poczułam żadnej luki. Wszystko co się działo było dokładnie przemyślane i nawet nie miałam kiedy poczuć się znużona… Ja tą książkę przecież dosłownie pożarłam!
Jestem fanką książek fantastycznych, jednakże wprost uwielbiam te z pociągajacym wątkiem romantycznym, który aż zachęca do kontynuowania serii i nie pozwala oderwać się od kartek, a nigdzie na oprawie „Santa Olivia” nie widniała nawet jedna informacja o tym, że takowy wątek w książce będzie dlatego czułam się troszkę zniechęcona, ale oczywiście, jak widać, przemogłam się i teraz cholernie się z tego cieszę, bo, nie ukrywam, że nie spodziewałam się czegoś takiego, oraz nigdy nie miałam z tym styczności w książkach tego gatunku, ale uważam to co zrobiła Carey za strzał w dziesiątkę (powtarzam się?). W końcu coś innego! Pewnie niektóre osoby to zrazi, ale ja osobiście tylko na coś takiego czekałam : )
Jeśli mowa o bohaterach to tu też sporo powiem, bowiem mamy ich tu po prostu mnóstwo. Loup, główna bohaterka, ogromnie przypadła mi do gustu. W większości książka skupia się na okresie, kiedy dziewczyna miała 16-18 lat, jednakże nawet gdy była dwunasto - trzynastolatką, nie sprawiała wrażenia infantylnego dziecka, a dojrzałej już można by powiedzieć nastolatki. W drugiej kolejności nie wypadałoby nie zwrócić uwagi na Pilar, która przez większość czasu była rewelacyjna z tym swoim charakterkiem, choć, jak sama mówiła, jej płytkość była w pewnych momentach namacalna. Ale i tak coś kazało mi ją lubić. T.J., Mack, C.C. to chłopcy należący do Santitos, jednak żadnemu z nich nie udało się zawładnąć sercem głównej bohaterki. Byli po prostu dobrymi przyjaciółmi. Czasem udzielali Loup reprymend, czasem uczyli ją całować, czasem pomagali… Oczywiście dziewczyn tam też się parę znalazło. Katya – powierzchniowa, typowa, żeby nie użyć obraźliwego słowa – niemiła osoba, choć na koniec nawet ona okazała się w porządku. Szalona Jane, pseudonim i już wiadomo jaka była Jane, oraz nieśmiała, bujająca w obłokach, Maria. No i oczywiście jeszcze Pilar, która dołączyła do nich najpóźniej. Jednak przecież w książce nie mieliśmy do czynienia jedynie z postaciami z Santitos. Trochę uwagi także należy się Miguelowi Garza (nie wiem czy jego nazwisko się odmienia…), który na początku był niesamowicie chamski dla Loup i jej brata, dokuczał im na każdym kroku, lecz teraz był nawet w stanie pomagać dziewczynie. Nie jestem tego pewna w stu procentach, ponieważ mój angielski leży i kwiczy, ale z pierwszego rzutu oka na opis drugiej części tejże książki na Goodreads, wynika, że druga część będzie poświęcona właśnie Miguelowi. To dobrze, czy źle? Dla mnie źle, bo zbyt polubiłam Loup i chcę wiedzieć co dalej będzie się u niej działo. Poza tym należy jeszcze zwrócić uwagę na księdza oraz siostrę w kościele, w którym przebywały dzieci. Zacznijmy od tego, że mieli wspólną sypialnię, choć na szczęście poza tym żadnej informacji o ich… współżyciu nie było. Co do ich stosunku do Boga itd… Nie za bardzo wiem jak ich określić… Pod koniec, przed walką Loup, gdy zobaczyła księdza, który się modlił pomyślała (to nie jest cytat) „Pewnie pierwszy raz robi to bez cienia sarkazmu w głosie”, co w pewnym sensie obrazuje to co chcę powiedzieć. Cholera, za bardzo się rozpisuję, pewnie nawet nikt tego nie przeczyta…
O, teraz będzie krócej, bo o oprawie graficznej. Okładka jest rewelacyjna, bardzo stonowana, wszystko ładną czcionką, grzbiet taki elegancki, nie jest na nim nawalone nie wiadomo co, ładnie wygląda na półeczce. Jedynym minusem jest to, że jakoś tak ta okładka nie pasuje mi do tego co działo się w tej książce… Chociaż, po głębszej analizie… No i rzecz na którą ja się w książkach zawsze upieram – skrzydełka! A właściwie ich brak. Już po przeczytaniu wiedziałam, że będę „Santę Olivię” pożyczała, i irytujące jest to, że mimo iż po moim przeczytaniu książka wygląda jak nowa, pewnie jak ktoś ją dorwie już taka nie będzie. Ale no cóż, bywa ;) W każdym bądź razie, poza tym czcionka w środku jest przyswajalna, bez żadnej rewelacji ale jak to Jaguar (przepraszam, Piąty Peron) – czuję się zaspokojona.
Nareszcie zakończenie,a tak miło mi się tę recenzję pisało! Jak widać, zachwytów jest tu mnóstwo bo po prostu się to tejże książce należy. Czytałam już bardzo dużo książek od wydawnictwa Jaguar i mimo, ze wiele mi się bardzo podobało, np. „Pomiędzy”, „Dzieci cienie”, czy „Straż” to nigdy nie mogłam zmusić się aby książce od tego wydawnictwa dać maksimum punktów w skali, a teraz właśnie to robię, bo „Santa Olivia” zawładnęła moim sercem. Była książką, po której przeczytaniu chciałam ją przeczytać jeszcze raz, a rzadko tak mam! Zdecydowanie polecam twórczość pani Carey w tej odsłonie fanom fantastyki. Tak więc ode mnie 10/10. Niewątpliwie zostanie ta książka w moim sercu i pamięci na bardzo, bardzo długo. No, a jak zacznę ją zapominać to przeczytam jeszcze raz!
„JEJ ŁZY SĄ ŁZAMI CIERPIENIA, ALE TAKŻE NADZIEI…”
„Stanta Olivia”, książka autorstwa Jacqueline Carey, autorki bestsellerowej serii „Kuszel” to pierwsza książka wydana przez filię Wydawnictwa Jaguar – Piąty Peron, i muszę powiedzieć, że PP wybrało sobie rewelacyjną książkę na start. Wzięłam ją do recenzji głównie skuszona okładką prawdę powiedziawszy, bo opis nie...
„Magia, przyjaźń, miłość, zaufanie i… żelazo”
Wydawnictwo Amber na „Żelazną córkę” kazało nam czekać ponad rok, jednak cóż możemy zrobić? Nic! Tylko czekać. Wiec czekaliśmy. W końcu nadszedł ten dzień a zaraz po nim Dzień Książki podczas którego na jakąś promocję dało się załapać. I takim oto sposobem miałam drugi tom „Żelaznego dworu” w swoich łapkach jakiś miesiąc po premierze, ale to nieważne. Już trochę minęło odkąd przeczytałam „Żelaznego króla” i mimo że pamiętałam jak podobała mi się ta książka, to już miłość jaką darzyłam poznanych tam bohaterów oraz magiczne Nigdynigdy, zaczęła zanikać i nie zabrałam się za „Córkę” z nie wiadomo jakim zapałem, ale wystarczyło jakieś 40 stron, żebym zaczęła cieszyć się do kartek jak głupia przy kolejnym spotkaniu z niezastąpionymi bohaterami. Tak wiec czy to czekanie się opłaciło?
Braciszek Maghan Chase został jakiś czas temu uprowadzony do krainy magii – Nigdynigdy. Dziewczyna, dla której to wszystko było nowością zdecydowała się bez wahania za nim podążyć w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela – Robbiego, który w rzeczywistości okazał się być Robinem Koleżką, niesławnym Pukiem ze „Snu nocy letniej”. Jednak oczywiście bez komplikacji by się nie obeszło. Najmłodszy książę Zimowego Dworu – Ash z miejsca pragnie ich zabić, jednak Meghan zawiera z nim umowę. W zamian za pomoc w uratowaniu brata, książę będzie mógł zaprowadzić ją do królowej Mab i Zimowego Dworu tak jak jego Królowa sobie tego życzy. Jakiekolwiek uczucia w ciągu tej podróży się między nimi narodziły, umowa to umowa i Meghan po odzyskaniu brata zostaje zaprowadzona przez Asha do Zimowego Dworu jako „gość”. Nikt tego nie chce, jednak nie mają wyboru. Podczas jej pobytu na Zimowym Dworze ma dokonać się wymiana. Czym ona jest? Przekazaniem Berła Pór Roku przez Oberona dla Mab z powodu nadchodzącego okresu zimy. Jednak Berło zostaje skradzione. Podczas gdy Sage, najstarszy z Zimowych Książąt idzie przejść się z Meghan i z nią porozmawiać, zostaje zabity przez żelazne stworzenia, w których istnienie nie chce uwierzyć ten, kto ich na oczy nie widział. Mab widząc co zaszło bez wahania oskarża o wszystko Letni Dwór. Jednak czy słusznie? Meghan, wraz z księciem Ashem, który buntuje się przeciwko swojej królowej, wyruszają na poszukiwanie berła. Po drodze jednak spotkają jeszcze nie jednego sprzymierzeńca. Robin Koleżka w końcu musi kiedyś dojść do zdrowia. Kto wyobraża sobie Krainę czarów bez kota? Gimalkin też musi być. Dodatkowo, na dokładkę koń z żelaza i możemy ruszać! Jednak nie wszystko będzie takie proste jak z początku będzie się wydawało. Ash bowiem niestety ma charakter unoszącego się dumą księcia, przez co wpakuje się w nie lada tarapaty, a Pukowi zachce się… zakochać! Jak bohaterowie poradzą sobie z tymi wszystkimi przeciwnościami? Gdzie ukryte jest Berło? Co będą musieli zrobić aby się do niego dostać? Kim jest Leanansidhe i czy jej pomoc okaże się przydatna? Jak główna bohaterka poradzi sobie z przytłaczającymi uczuciami? Jakiej ofiary będzie wymagało odzyskanie Berła Pór Roku?
Narracja tejże książki, dokładnie tak samo jak pierwszej jest pierwszoosobowa, z resztą nie wyobrażam sobie żeby było inaczej… Co prawda Meghan nie jest osobą, która non stop wywołuje uśmiech na naszej twarzy swoimi docinkami, bo tak zdecydowanie nie jest, ale i tak jest przesympatyczną dziewczyną, rozdartą miedzy dwoma chłopakami, co uwielbiam, i zdolna do poświęceń nawet w najmniejszej sprawie.
Zadziwia mnie sposób w jaki pani Kagawa napisała tę książkę. Jest w niej przeraźliwie dużo wątków, mnóstwo komplikacji, akcja dzieje się i w Nigdynigdy i w normalnym świecie, a czytając to wszystko, nie, poprawka, pożerając to wszystko, ani razu nie miałam uczucia, że nie wiem o co chodzi, mimo że był taki natłok informacji. Mnóstwo bohaterów, mnóstwo miejsc… Julie Kagawa to wszystko opisywała w taki sposób, że czułam się jakbym była w Nigdynigdy i chodziła po tamtejszych terenach razem z Meghan. Żeby książkę, która z pozoru jest zwykłym paranormalem, przedstawić w tak malowniczy sposób trzeba mieć po prostu talent.
„- Wreszcie. – Grimalkin wstał i przeciągnął się, aż mu się ogon wygiął nad grzbietem. – Decyzje podejmujesz równie powoli, co odpowiadasz na przywołanie. Mam nadzieję, że nie wejdzie Ci to w krew.
- Jak to, ty też idziesz?
- Nudzi mi się. – Kot machnął leniwie puchatym ogonem. – A ty zawsze zapewniasz rozrywkę… No chyba, że akurat czekam na twoje przybycie (…)”
Jeśli chodzi o bohaterów, to tak jak już wspomniałam, jest ich tam bardzo wielu, jednak chyba nie ma osoby (stworzenia) której bym nie zapamiętała. Każdy miał w sobie coś charakterystycznego. Główna bohaterka – osoba niesamowicie uparta, jednak chwilami dość… urocza. Nie mam nic do zarzucenia Meghan. Ash… O rany, Ash… Chłopie chodź tu do mnie bo po prostu ni wytrzymuję jak tylko o Tobie czytam! Po prostu ideał. Bynajmniej dla mnie. Parę wad by się znalazło, ale to tylko przy głębszym grzebaniu w jego osobie i na dodatek każdą z tych wad można by przekształcić na swego rodzaju zaletę. Jedną z tych wazniejszych postaci jest jeszcze oczywiście Robin Koleżka – przyjaciel Meghan, który darzy ją uczuciem, które ona sama nie wie czy odwzajemnia czy nie… Puk był cholernie sympatyczną postacią i mimo, że jestem stu procentowo Team Ash to Robbiego także lubię. Dalej mamy mojego kochanego kocura, Grimalkina. Bez tego to by książki nie było! Dodatkowo na szukanie Berła wyrusza z Meghan, Pukiem i Grimalkinem… Żelazny Koń, który sprzeciwia się nowemu Żelaznemu Królowi, którego wszyscy mają za oszusta. Jednak okaże się, że będą mieli jeszcze jednego niezastąpionego sprzymierzeńca, który pomoże im niemalże jak nikt inny – Leanansidhe, królowa Wygnańców, która sama została lata temu wygnana z Nigdynigdy teraz będzie służyła im pomocą, pomagała stać się zupełnie innymi osobami i wejść w miejsca, w które wejść będą musieli. Jak z taką ekipą może im się nie udać? Poza nimi mamy jeszcze brata Asha – bezwzględnego Rowana, który będzie służył Mab mimo wszystko inne, oraz Oberona – Ojca Meghan i króla Letniego Dworu, który jak na ojca wykazuje się okropną ignorancją. No ale co poradzić. Poza wyżej wymienionymi postaciami jest jeszcze parę ważnych stworzonek, ale już chyba wystarczająco się rozpisałam… Poza tym jak przeczytacie to przecież wszystkich poznacie o wiele lepiej niż z mojej recenzji : )
Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to wydawnictwo zdecydowało się nie zmieniać oryginału i okładki są takie jak w wydaniu amerykańskim, co uważam za plus, bo oddają one magiczny klimat tejże książki a dodatkowo na półce bardzo ładnie się prezentują. Tylko nie rozumiem, czemu Amber nie może wydać jakieś serii której dwie części są wydane tak samo. DLACZEGO, ja się pytam? „Żelazny Król” nie dość, że miał skrzydełka to jeszcze na okładce śliskie elementy, a tu ani widu ani słychu po tych elementach. Tak szczerze to gdzieś mam świecące elementy, ale skrzydełka? Żelaznego pożyczyłam co najmniej trzem osobom i wygląda dość przyzwoicie, a teraz gdy pożyczę tę książkę takiej samej ilości osób, coś mi mówi, że tak wyglądać nie będzie. No przynajmniej w środku rozdziały są ładnie oznaczone. No i jeszcze kwestia, że ta książka jest zdecydowanie ZA KRÓTKA, ale to już nie wina wydawnictwa ;) Ci, którzy już zapoznali się z twórczością pani Kagawa, wiedzą zapewne, że mimo iż „Żelazny Dwór” ma 4 części, to są jeszcze krótkie, jakby dodatki, których najprawdopodobniej wydawnictwo nie wyda. Jedna z tych książek to „Winter’s Passage”, która można znaleźć na chomikuj w nieoficjalnym tłumaczeniu, jest króciutka, kilkadziesiąt stron. Jej akcja osadzona jest pomiędzy 1 a 2 częścią. Druga – „Summer’s Crossing” jest między 3 a 4 częścią. Myślę, że warto te dodatki przeczytać :)
No i musimy zakończyć recenzję tej cudownej książki. Co tu jeszcze mogę powiedzieć aby was zachęcić… sama nie wiem. Jestem w tej serii szczerze zakochana i mogłabym ja komplementować za idealną kreację bohaterów, fantazję, tamtejszy świat, magię tego wszystkiego, akcję która jest na każdej stronie powieści… ale żeby to poczuć samemu trzeba się z tą książką zapoznać. Ocena będzie taka sama jak w wypadku pierwszej części – max, jednak uważam, że ta część autorce wyszła nawet lepiej niż poprzednia. A to zakończenie!! Tak w sumie, to jak dla mnie ta seria mogłaby się tak zakończyć. Zakończenie niesamowicie zadowalające : D! W każdym bądź razie ogromnie polecam!
Oryginalny tytuł: The Iron Daughter
Nr. Tomu w serii: II
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 04.04.2012r.
Ilość stron: 337
Cena detaliczna: 35,80
„Magia, przyjaźń, miłość, zaufanie i… żelazo”
Wydawnictwo Amber na „Żelazną córkę” kazało nam czekać ponad rok, jednak cóż możemy zrobić? Nic! Tylko czekać. Wiec czekaliśmy. W końcu nadszedł ten dzień a zaraz po nim Dzień Książki podczas którego na jakąś promocję dało się załapać. I takim oto sposobem miałam drugi tom „Żelaznego dworu” w swoich łapkach jakiś miesiąc po...
Mój dotyk zabija Mój dotyk to moja siła
"Dotyk Julii" Tahereh Mafi to całkowita nowość na rynku - pierwsza część serii autorki, która jeszcze na koncie nie ma żadnej innej książki. Niektórzy widząc taką nowość, wcale nie muszą czuć się zachęceni, wręcz przeciwnie - dużo osób nie ma ochoty na "kolejnego paranormala" i po nowe serie sięga coraz mniej ludzi. Ja też wolałabym aby wydawnictwa najpierw kończyły jedno, a potem zabierały się za drugie, ale jak tylko zobaczyłam okładkę "Dotyku Julii", wiedziałam, że ta książka w taki czy inny sposób znajdzie się na mojej półce, aby chociaż ładnie wyglądać (powód idealny). Nadarzyła się okazja wymiany, więc długo się nie zastanawiałam i już niedługo potem powieść Tahereh Mafi trafiła w moje ręce a jeszcze później zabrałam się za czytanie. Co w tym przypadku należy powiedzieć na temat rynkowej nowości? Opinie są podzielone - jedni są zachwyceni, inni nie do końca, czyje zdanie podzielam ja?
Miałam kiedyś rodzinę
Julia siedzi w zamknięciu wieczność już 264 dni. Za jedynych towarzyszy ma zepsute ledwo zipiące pióro oraz notatnik. Za nikim nie tęskni, rodzice się nią nie interesują oddali ją, nie próbowali się nawet kontaktować. Wszystko się zmienia w momencie kiedy Julii przydzielają współwięźnia współlokatora - chłopaka mniej więcej w jej wieku, co jest dziwne, bo chłopcy i dziewczyny się nie spotykają. W dodatku tenże chłopak nie jest taki zwyczajny. To Adam - dawna miłość kolega ze szkoły Julii. Jedyny, który jako tako się do niej zbliżył. Te oczy poznałaby wszędzie. Ale czy Adam wie kim jest ona? Co takiego zrobił że wylądował w tak okropnym miejscu? Co nastąpi po jego przybyciu? Czy Julii uda się wydostać, czy już wolałaby tam zostać? Do jakiego celu bestie Komitet Odnowy będzie chciał wykorzystać przekleństwo dar Julii? Czy przez gardło dziewczynie, której już nic nie zostało przejdzie kategoryczna odmowa? Czy będzie gotowa walczyć w imię wolności miłości?
Zostałam przeklęta
Narracja odgrywa bardzo dużą rolę w tej książce. Jak już w poprzednim akapicie zauważyliście o ile w ogóle go przeczytaliście - skreślenia. Skreślenia są z nami obecne przez całą książkę, są jakby... prawdą odbiciem tego co naprawdę czuje Julia, a nie to co każą jej myśleć i jej wmawiają. Pokazuje to jaką jest ona bohaterką - jest silna, mimo tego, że tak bardzo chcą ją złamać. Walczy o swoje. Nie poddaje się. Dostaje niewiele dużo w porównaniu do tego co miała do tej pory - i wszystko docenia. Co prawda sprawiała wrażenie osoby trochę rozbitej psychicznie, ale czy ktoś mógłby mieć jej to za złe? Wyobraź sobie, że ty miał(a)byś nigdy nie poczuć na skórze dotyku, nawet najbliższych, a nagle wszystko się zmienia. Bo przecież od każdej reguły nie powinno być muszą być wyjątki.
Jestem potworem
Bohaterów w tej książce mamy naprawdę niewielu - bliżej poznajemy tylko Julię, Adama oraz Warnera. O Julii pisałam już wyżej - dziewczyna jest bardzo trochę zniszczona psychicznie, ale i tak daje sobie radę. Ja bym sobie pewnie tak dobrze nie radziła. Adam także był nawet dobrą postacią - przyjaciel z dzieciństwa Julii a teraz także ktoś więcej, ale nie wiedzieć czemu, mimo, że był główną postacią męską, czułam, że jest go tak jakoś... mało. Niby w książce pojawiał się dość często ale jednak trochę mi go tam zabrakło. Zazwyczaj wolę wręcz kocham gdy pierwsze skrzypce gra zadziorny i ironiczny chłopak, ale w tym przypadku zepsułoby to magię książki. Co do Warnera to mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony był okrutnym, masochistycznym tyranem dominującym, nie znającym umiaru mężczyzną, dla którego liczyła się tylko rzeź chęć torturowania innych, ale z drugiej to było mi go tak trochę szkoda, Bo chwilami wydawał się być naprawdę ok chociaż to na pewno raczej przez wzgląd na to, że Julia była mu potrzebna do torturowania ludzi. Chore.
Jestem narzędziem zniszczenia
Co do oprawy graficznej - nie ważne jaka byłaby treść to i tak jest największym plusem książki. Szklana sukienka jakby baletnicy od razu przyciąga wzrok tak samo jak chwytliwy tytuł, który także bardzo efektownie wygląda. Jedynie imię i nazwisko autorki zostało napisane zwykłą, białą czcionką, ale to dobrze, bo co za dużo to nie zdrowo wszystko jest idealnie zrównoważone. Nasza okładka o wiele lepsza od wersji zagranicznej. Co prawda chętnie dodałabym tej książczynie skrzydełka, no ale nie jestem w stanie to przeboleć. W środku także prezentuje się rewelacyjnie nader przyzwoicie. Jest duża ilość rozdziałów 50, przez co błyskawicznie szybko się książkę pochłania, nie wiadomo kiedy jest się już w połowie a potem samo leci.
Dotknij mnie
Tak naprawdę, to po przeczytaniu nie bardzo jestem w stanie powiedzieć co było dla mnie plusem a co minusem. Podobał mi się język książki chociaż nie do końca - taki trochę bardziej poetycki, coś nowego, ale nie wiem czy chciałabym się często z takim zjawiskiem spotykać, jednak była to miła odskocznia. Bohaterowie za to nie są zbyt dobrze wykreowani są okej, ale jednak myślę, że mogło być lepiej, chociaż wtedy cała książka wyglądałaby inaczej... Sama już nie wiem. Nie wiedzieć czemu, ale "Dotyk Julii" bardzo przypominał mi relacjami między głównymi bohaterami, antyutopijnym światem, ograniczeniami oraz niektórymi wątkami "Delirium" Lauren Oliver. Co prawda zakończenie inne i wątek też, ale postacie są prawie tak samo podobnie wykreowane i kilka motywów takich samych. Porównując te dwie sama nie potrafię powiedzieć która była lepsza. Obie miały coś w sobie. Podsumowując to wszystko raczej polecam zapoznanie się z "Dotykiem Julii", bo jest to ciekawa powieść i wnosi ze sobą coś nowego, z czym warto się zapoznać. Z pewnością sięgnę do drugi tom. Ocena - 7,5/10.
http://reviev-books-by-me.blogspot.com/2012/08/dotyk-julii-tahereh-mafi.html
Mój dotyk zabija Mój dotyk to moja siła
"Dotyk Julii" Tahereh Mafi to całkowita nowość na rynku - pierwsza część serii autorki, która jeszcze na koncie nie ma żadnej innej książki. Niektórzy widząc taką nowość, wcale nie muszą czuć się zachęceni, wręcz przeciwnie - dużo osób nie ma ochoty na "kolejnego paranormala" i po nowe serie sięga coraz mniej ludzi. Ja też...
„ŚMIERTELNA ODYSEJA”
„W otchłani” autorstwa Beth Revis, to książka o której wydaniu w Polsce dowiedzieliśmy się już dawno, ale czekać trzeba było naprawdę długo. Jednak mówi się, że im więcej czekania, tym później przyjemności z czytania. Zgadzam się jak najbardziej z tym powiedzeniem. Jednak czy pod niesamowitą, piękną, rewelacyjną okładką będzie kryła się równie niesamowita treść, czy raczej ta okładka ma za zadanie odwrócić naszą uwagę od niewiele wartego wnętrza?
Amy Martin wraz ze swoimi rodzicami bierze udział w misji, której celem jest zaludnienie nowej planety, którą NASA uważa za nadającą się do zamieszkania. Cała trójka zostaje zamrożona w specjalnych, szklanych „pudłach” aby trzysta lat później się obudzić i razem z innymi ochotnikami zamieszkać na planecie o nazwie Centauri-Ziemia. Dziewczyna jest całkowicie zbędna. Niepotrzebny balast. To jej rodzice coś znaczą, nie ona, jest tam tylko dlatego, że oni chcieli. Jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem. Ktoś budzi Amy z lodowego snu o pięćdziesiąt lat wcześniej niż powinna zostać obudzona. Czyżby ktoś pragnął jej śmierci? Chciał aby utopiła się w tym w czym ją zamrozili? Ogromny statek mający stwarzać pozory normalnego świata nagle staje się miejscem tylu zagadek i tajemnic co normalny świat. Tylko w przestrzeni kosmicznej. Jest też Starszy. Szesnastolatek który po „kadencji” Najstarszego ma zająć miejsce dowódcy na „Błogosławionym”. Jaki będzie jego stosunek do dziewczyny? Czy jest osobą godną zaufania, czy bezwzględną i dążącą tylko do własnych wygód jak Najstarszy? Co z Plagą mającą miejsce dziesiątki lat temu podczas której trzy czwarte ludności wyginęło? Co tak naprawdę się wtedy stało? Jakie tajemnice jeszcze chowa Najstarszy? Kiedy uda im się dotrzeć na Centauri-Ziemię?
Narracja jest prowadzona z dwóch punktów widzenia – Amy oraz Starszego. Prawdę mówiąc bardziej przypadła mi do gustu perspektywa Starszego, bo Amy czasem miała takie… dziecięce, typowe, dziewczęce i niedojrzałe przemyślenia od których chciało mi się tylko wywracać oczyma. Starszy też nie był nie wiadomo jak dojrzały, przystojny czy olśniewający ale naprawdę nie był zły. Nawet pomimo dziwnego i wnerwiającego imienia, które w sumie nawet imieniem nie jest ;)
Jeśli chodzi o bohaterów, to poza Amy i Starszym możemy też poznać na tyle, żeby polubić albo nie Harleya, Oriona, Doktorka oraz Najstarszego. Harley był facetem, którego po porostu uwielbiałam i to on był powodem dla którego pod koniec książki łzy stanęły mi w oczach. Najstarszy był wykreowany na swego rodzaju czarny charakter, ale nie wiem czy można było tak o nim powiedzieć… Dla ludu niby chciał dobrze, ale dbał przede wszystkim o swoje wygody a w dodatku skrywał przed innymi ogrom tajemnic. Ja osobiście za nim nie przepadałam, chociaż autorka dobrze go wykreowała. O Orionie, Nagrywaczu nie mamy zbyt wiele, ale możemy wywnioskować, że jest postacią dość tajemniczą i najlepiej pasujące do niego przysłowie to byłoby zwyczajne „Cicha woda brzegi rwie”. Jeśli zaś chodzi o Doktorka, to mimo, że w sumie był prawą ręką Najstarszego, to zdarzyło mu się nawet kryć Starszego gdy ten stawał się zbyt ciekawski, kopał zbyt głęboko i zostawał na tym przyłapany. Jednak nie był mimo to postacią pozytywną. Jeszcze co do głównych bohaterów…
No i teraz okładka… że tak się wyrażę jest gzyfowo cudowna! Naprawdę, to coś jest dziełem niemalże nie z tego świata niczym sama powieść. Jednak, mimo tego, że okładka jest tak zachwycająca, miałam przed przeczytaniem wrażenie, że jest trochę zbyt… Przesłodzona na powieść tego typu, ale teraz po przeczytaniu moje nastawienie zdecydowanie się zmieniło. Cała ta historia tak naprawdę nie jest napisana w sposób profesjonalny, zapierający dech w piersiach. Język jakim Beth Revis pisze, jest typowo skierowany do młodzieży, myślę, że mimo genialnego i oryginalnego pomysłu, powieść może nie przypaść do gustu starszym czytelnikom. Co do samego wnętrza zaś, cała książka jest podzielona na ponad 80 rozdziałów, co powoduje, że czyta się ją niemalże w tempie błyskawicznym. Napięcie jakie autorka tu wprowadza jeszcze bardziej zachęca nas do gnania przez strony i nie pozwala się oderwać. Duży plus.
Tak więc podsumowując, ta książka na pewno jest czymś nowym, czymś co trzeba przeczytać. Jednakże muszę z lekką przykrością stwierdzić, że mimo iż ta historia mnie urzekła, to spodziewałam się czegoś… lepszego. Po prostu wymagałam od tej książki, ze będzie to zachwycająca fantastyczna powieść po której będę wniebowzięta, a nie dostałam żadnej rewelacji. Jednak nie zmienia to faktu, ze naprawdę warto zapoznać się z tą książką, uważam wręcz, ze jest to konieczne, bo pani Revis pokazuje nam coś czego dotąd nie było, chociaż coś mi mówi, że niedługo się znajdzie. W każdym bądź razie polecam i oceniam na 8/10, bo przy książce spędziłam naprawdę przyjemne chwile i z pewnością sięgnę po drugą część, a tą będę gorąco polecać znajomym ;)
„ŚMIERTELNA ODYSEJA”
„W otchłani” autorstwa Beth Revis, to książka o której wydaniu w Polsce dowiedzieliśmy się już dawno, ale czekać trzeba było naprawdę długo. Jednak mówi się, że im więcej czekania, tym później przyjemności z czytania. Zgadzam się jak najbardziej z tym powiedzeniem. Jednak czy pod niesamowitą, piękną, rewelacyjną okładką będzie kryła się równie...
2012-07-28
2012-08-14
"A kiedy ludzie zaczęli się mnożyć na ziemi,
rodziły im się córki. Synowie Boga widząc,
że córki człowiecze są piękne, brali je sobie za żony, wszystkie, jakie im się tylko podobały."*
"Anielska" autorstwa Cynthii Hand to druga z trzech części cyklu "Nieziemska", opowiadająca o życiu Clary Gardner - anielitki, która przez swoje nadzwyczajne umiejętności, nie jest taka jak inne dziewczęta. Doskonale pamiętam, jak kupiłam Nieziemską - po raz chyba pierwszy w życiu weszłam po prostu do księgarni i ot tak sobie, bez zbędnego myślenia, kierując się tylko opisem, po prostu tamtą książkę kupiłam. Pamietam też, że było to po szkole, zaczęłam czytać w autobusie wracając do domu, a gdy już do niego dotarłam, odłączyłam się od świata dopóty, dopóki "Nieziemska" nie leżała skończona obok mnie. Tak bardzo chciałam od razu przeczytać kontynuację... Ale niestety, dane mi było długo czekać, ale teraz, kiedy już dopadłam ją w swoje ręce nie byłam tak pełna entuzjazmu jak rok temu... Książka przyszła do mnie pocztą, przekartkowałam, pomacałam (tak, wiem, to dziwnie brzmi...) i przeczytałam jakieś 70 stron. Nie planowałam jej w ogóle tego dnia kontynuować, ale sobie pomyślałam, że doczytam do setnej strony. Zabrałam się za nią późnym wieczorem. Gdy dotarłam do setnej strony powiedziałam sobie "dobra, Paulina, ogarnij się, musisz iść spać...". No ale ja siebie samej słucham najrzadziej i skończyłam "Anielską" jeszcze tej nocy. Wrażenia? Poniżej.
Każdy anielita zostaje zesłany na Ziemię aby spełnić swoje zadanie. Nikt nigdy nie wie jakie zadanie go czeka, w jaki sposób się dowie, ile będzie trwało... W pewnym momencie po prostu się to wie - wizje, sny - wszystko zaczyna skazywać na jedno. Clara od jakiegoś czasu miała sny o tym jak ratuje chłopaka z płomieni, lecz gdy dochodzi co do czego, ratuje nie tego, którego powinna była, będąc święcie przekonana, że jeśli tego nie zrobi, to ten zginie. Jednak w wizji to nie jego wynosiła z płomieni, a Christiana, który także był w lesie w czasie pożaru, jednak niespodziewanie okazało się, że ten także jest anielitą, więc uratował się sam. Clara wtedy jeszcze nie wiedziała jakie poniesie to za sobą konsekwencje. Po źle wykonanym zadaniu dziewczyna jest pewna, że wszystko popsuła, jednak mama uświadamia jej, że jej zadanie wcale nie musi być jednym czynem, może być ciągiem wydarzeń i trwać długie lata. Clara ma w tym samym czasie dość niepokojące sny - w wizji idzie przez cmentarz do trumny, a gdy się potyka Christian ją wspiera.... Na uroczystości pogrzebu wydają się być wszyscy, jednak brakuje pewnej osoby. Tuckera, chłopaka Clary. Dziewczyna od chwili, kiedy to sobie uświadomiła, jest niemalże chora na tym punkcie, aby zapewnić chłopakowi, którego kocha, bezpieczeństwo. Jednak czy jest opcja, że coś przegapiła - że przy trumnie brakuje kogoś jeszcze? Jaka będzie kontynuacja zadania Clary? Czy Czarne Skrzydło powróci? Czego będzie chciało od dziewczyny? W jaki sposób prześladujący ją Samjaza był kiedyś związany z jej matką? Co będzie z jej związkiem z Tuckerem, czy chłopak wytrzyma "anielską presję", a może to Clara uzna, że nie chce go męczyć? Czy jest przeznaczona Christianowi? Jaką rolę odegra w tym wszystkim ojciec Clary? Kim tak naprawdę jest? Kim tak naprawdę jest sama Clara?
Narratorką tej części, jak i poprzedniej jest sama Clara i w pewnych momentach niesamowicie mnie to irytuje, bo ta dziewczyna jest tak niezdecydowana, ma tak pomieszane w głowie, że chyba bardziej się nie da. To wszystko głównie prze trójkąt miłosny w jakim uczestniczy, cały czas w kółko jest tylko: Kocham Tuckera, Tucker kocha mnie, ale coś mi mówi, że jestem przeznaczona Christianowi, więc chyba nie powinnam być z Tuckerem, bo przecież Christian też coś do mnie czuje. Zwariować można. Potem co prawda uwaga Clary zostaje trochę rozproszona przez kilka faktów, jakich się dowiaduje, i jest lepiej, chociaż do ideału daleko.
Co do bohaterów, jest to dość mocna strona książki, bo mimo że jest ich wielu, to wszyscy są ukazani w dość interesujący sposób, i każdego mamy szansę poznać. Główna bohaterka jest dość inteligentna, ale wiecznie niezdecydowana, rozproszona i niepewna siebie oraz swoich uczuć. Jestem osobiście fanką twardych bohaterek a nie takich miękkich kluch, więc ja tam bym Clarze dodała parę cech, no ale nie było aż tak źle. Przydałoby się także przyjrzeć dwóm chłopakom ubiegającym się o Clarę - Christian - jeden z największych przystojniaków w szkole, anielita, który chce od Clary czegoś więcej ale jednocześnie traktuje ją i jej związek z szacunkiem. Naprawdę nic do niego nie mam, wręcz go nawet polubiłam w tej części, ale jednak Tucker - chłopak z farmy w przyszłości widzący się tylko tam i na rodeo zdecydowanie bardziej do mnie trafia. Nie za bardzo pamiętam go z pierwszej części, ale pamiętam, że nie darzył dziewczyny sympatią i był taki dość zimnokrwisty, jednak teraz jest uroczym i kochanym chłopakiem, który dla dziewczyny, którą kocha jest w stanie znieść wszystko i zrobić wszystko, nawet wdać się w bójkę z kilkanaście razy silniejszym anielitą. Według mnie on jest wręcz stworzony dla Clary, ale nie, ona oczywiście jest niezdecydowana. Agrrr, dziewczyna nie docenia tego, co ma. Poza tą trójką możemy poznać jeszcze lepiej postaci takie jak Angela - jeszcze jedna anielitka zamieszkująca ich miasto, Wendy - siostra Tuckera, Matkę oraz ojca Clary, Billy - przyjaciółkę matki oraz Jeffreya - brata Clary, który także jest dość intrygujący...
Piękna! *.* Wydanie bodajże brytyjskie.
Oprawa graficzna. O, proszę, w końcu mogę ponarzekać an całego! :D W sumie, dobra, przesadzam - nie jest tak źle, bo okładka jest ładna, ma skrzydełka, w środku standard ale ja się pytam na jakiego dziada cokolwiek zmieniali w pierwszej skoro druga jest już wydana normalnie (chodzi o tytuł na okładce i przyozdobienia przy nim)?! Nic strasznego w sumie ale i tak taka mała rzecz, a nie chciało im się nic z tym zrobić. Masakra z tym Amberem czasami. Ale w sumie sama "Anielska", pomijając kosmiczną cenę, prawie 40 zł za 330 stron, wydana jest ładnie a na półce prezentuje się ok, bo ogólnie rzecz biorąc sama okładka jest bardzo ładna, jakoś nie czuję potrzeby narzekania na nią.
Tak naprawdę to uważam, że dość nieźle się rozpisałam, a i tak nie napisałam wszystkiego co bym chciała. Podsumowując cały ten mój wywód, seria "Nieziemska", mimo że nie jest lekturą zbyt ambitną, to wciąga, czy tego chcemy, czy nie i zaskakuje bardzo sprawnie i mało przewidywalnie (jest takie słowo?) rozwijającą się akcją. Mimo, że w sumie jest to zwykły paranormal, to jednak jestem w stanie stwierdzić, że jest to najlepsza powieść o aniołach jaką czytałam. Ogólną ocenę chciałabym dać niższą, ale nie mogę się powstrzymać i daję 8,5/10, bo naprawdę rzadko napotykam się na książki, które wciągają mnie w swój świat tak bardzo, że nie mogę się oderwać od czytania mimo tego, że jestem zmuszona czytać z latarka z telefonu. Serię polecam każdemu, kto ma ochotę na niezobowiązującą lekturę, przy której można spędzić miły wieczór z herbatką, a drugą część - obowiązkowo dla osób, którym podobała się pierwsza!
"A kiedy ludzie zaczęli się mnożyć na ziemi,
rodziły im się córki. Synowie Boga widząc,
że córki człowiecze są piękne, brali je sobie za żony, wszystkie, jakie im się tylko podobały."*
"Anielska" autorstwa Cynthii Hand to druga z trzech części cyklu "Nieziemska", opowiadająca o życiu Clary Gardner - anielitki, która przez swoje nadzwyczajne umiejętności, nie jest taka jak...
"Nigdy nie wsiadaj do samochodu z wampirem, któremu się śpieszy."
"Więzy krwi" autorstwa Patricii Briggs to druga część z serii przygód Mercedes Thompson - mechanika samochodowego, a także zmiennokształtnej. Wszystkie wydane do tej pory cztery tomy tejże serii kupiłam już rok temu tuż po ukazaniu się części czwartej, jednak nie wiem czemu, przeczytałam pierwszą część i... Jakoś nie miałam nastroju do sięgnięcia po kolejną. Ale ostatnio napadła mnie jakaś taka... Niemoc czytelnicza i za nic nie chciało mi się porządnie wziąć, więc ignorując swoje myśli na co mam ochotę, wzięłam właśnie powieść Briggs, bo sobie pomyślałam, że to wstyd, tak chwalą tę serię, a ona tyle już u mnie leży nie wspominając o tym, że dziesiątego sierpnia jest premiera piątej części tego cyklu. Tak wiec zabrałam się za nią... No i cóż, jak już zaczęłam to nie mogłam skończyć!
Mercedes Thompson nie jest zwykłą obywatelką. Wampiry, wilkołaki, nieludzie, zmiennokształtni - właśnie w takich kręgach obraca się główna bohaterka. Dzieli dom, a raczej przyczepę, z wilkołakiem, mieszkając po sąsiedzku z Alfą, który, jak współlokator z resztą, chce od Niej czegoś więcej. Dodatkowo jeden z najlepszych przyjaciół - wampir - Stefan prosi Mercy o przysługę. Mercedes jest zmiennokształtną, a zmieniając się przybiera formę dość niewinnego kojota, więc jako zwierzątko idzie ze Stefanem i ma jedynie obserwować zajście, jednak wszystko wymyka się spod kontroli, i okazuje się, że Mercy wpadła w większe kłopoty niż by się z początku wydawało... W dodatku Stefan zaginął, a wraz z nim dwa wilki na których zależy Mercy na tyle mocno aby prawie da się zabić. Czy uda jej się dopaść Littletona i odzyskać tych, na których jej zależy? Czy będzie jeszcze co odzyskiwać?
Narracja jest z punktu widzenia Mercy, ale jest to tak przyjemna bohaterka, że jest to zdecydowanym plusem. Dzięki temu, że znamy historię tylko jej oczami, wiemy tyle co i ona, przez co jest utrzymany taki lekki, tajemniczy klimat, a rozwiązania żadnej ze spraw nie znamy wcześniej niż główna bohaterka, no chyba, że domyślimy się czegoś, czego ona nie, ale to mało prawdopodobne, bo Mercy to kojot niegłupi.
W książce mamy bardzo... emocjonujący trójkąt miłosny. O Mercy walczy bowiem dwóch dominujących samców - Samuel - jej była miłość, który jednak chciał ją tylko po to aby została jego maszyną rozpłodową, jednak teraz znów wrócił do życia Mercy mieszkając z nią nawet pod jednym dachem. Jego konkurentem jest Alfa stada wilków urzędujących na terenie Tri-Cities, a jednocześnie sąsiad Mercy - Adam mieszkający z nastoletnią córką z poprzedniego małżeństwa - Jesse. Ja osobiście od początku do końca byłam i będę wierną członkinią Teamu Adama. Uwielbiam tego despotycznego, władczego Alfę, który nie dość, ze ocieka seksem to dla ukochanej zrobi wszystko. Nie żeby Samuel nie był władczym wilkołakiem zdolnym do poświęceń, ale on jest bardziej taką kluchą... Gdy widzi Mercy zapomina o bożym świecie i nie potrafi być seksowny i stanowczy. On jest jej przyjacielem i koniec dyskusji. Postaciami, które jeszcze darzę sympatią są Jesse - wcześniej wspomniana córka Adama, Gabriel - chłopak Jesse oraz pomocnik w warsztacie Mercy, oraz para gejów - Warren, trzeci Adama, oraz Kyle - zwyczajny prawnik. Mieszane uczucia mam za to do Bena, Zee i Stefana. Ten ostatni niby jest przyjacielem, tak jak z resztą Zee, ale jakoś tak coś mnie w nich irytuje no, nie potrafię powiedzieć co. Stefan w drugiej części jeszcze jest w sumie znośny, potem mnie wkurza. Za to Ben na odwrót - robi się coraz lepszy. Co do Samuela to jest tak... Pomiędzy. Bo czasami uważam, że jest uroczy a czasami mam ochotę krzyczeć do kartek "ODEJDŹ!".
Co do oprawy graficznej, to bardzo mi się podoba to jak pięknie seria prezentuje się na półce i w ogóle to, że okładki utrzymane są w takim samym klimacie (wyd. II) i są zdecydowanie ładniejsze niż np. ta przedstawiona obok. W dodatku wydawcą tejże serii jest Fabryka słów, więc mamy ładne udekorowania w środku, co wprost wielbię i uwielbiam! Czcionka spora, ale nie ma się tego wrażenia co np. czasami w książkach MAGa - że książka kończy się przed tym jak na dobre się zaczęła ze względu na dużą czcionkę. Może to przez to, że chciałam się delektować książką i nie czytałam jej za szybko - ale zleciało mi trochę więcej niż jeden wieczór, a to lubię :)
Podsumowując, prawdę powiedziawszy, zaczynając tę książkę nic a nic z pierwszej nie pamiętałam, ale pomyślałam sobie - co tam i czytając nie czułam żadnej... luki w wydarzeniach, wszystko było jasne i klarowne.Jednak mimo tego, że nie bardzo pamiętam pierwszą część, chyba spokojnie mogę powiedzieć, że ta mimo wszystko wywarła na mnie większe wrażenie, bo pamiętam, że po skończeniu tamten nie wiadomo jak zachwycona nie byłam, tylko po prostu zadowolona, a teraz czuję ogromny niedosyt dlatego z czystym sumieniem daję 9/10 i gorąco polecam tę serię wszystkim fanom fantastyki z twardą bohaterką, ani trochę nudnych przygodach oraz wątkiem romantycznym utrzymanym w atmosferze... seksownego oczekiwania ;) I powiem tylko, że nie zrażajcie się ilością tomów do nadrobienia. Potem będziecie dziękować, że gdy zaczęliście czytać to jest ich aż tyle i nie musicie długo czekać na następne ;) Raz jeszcze polecam!
"Nigdy nie wsiadaj do samochodu z wampirem, któremu się śpieszy."
więcej Pokaż mimo to"Więzy krwi" autorstwa Patricii Briggs to druga część z serii przygód Mercedes Thompson - mechanika samochodowego, a także zmiennokształtnej. Wszystkie wydane do tej pory cztery tomy tejże serii kupiłam już rok temu tuż po ukazaniu się części czwartej, jednak nie wiem czemu, przeczytałam pierwszą część...