-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński6
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać9
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2014-05-08
Rewelacyjnie skonstruowany świat, rozbrajające dialogi, idealnie rozrysowani bohaterowie... Cud, miód i nieco anielskich skrzydełek!
Rewelacyjnie skonstruowany świat, rozbrajające dialogi, idealnie rozrysowani bohaterowie... Cud, miód i nieco anielskich skrzydełek!
Pokaż mimo to2014-03-11
"Wyobraź sobie, że znasz dokładną datę swojej śmierci"
"Atrofia" to debiut literacki dotąd oczywiście nieznanej autorki. Mimo, że bardzo dużo osób długo czekało na premierę tej powieści, ja non stop czułam jakieś opory, bo opis mimo, że niby przyciągał to jakoś tak... nie czułam takiej wszechogarniającej potrzeby, jak to niekiedy mamy gdy przeczytamy opis książki która okropnie nam się spodobała. Ale już po pierwszych recenzjach, wiedziałam, że się myliłam. Jestem fanką powieści antyutopijnych, więc po bardzo pozytywnych opiniach zaufanych osób zakupiłam Atrofię i dopiero teraz ją przeczytałam. Czy podzielam zdanie większości, czy stanowię niewielki procent ludzi którym ta książka się nie podobała?
Dzieci poczęte nienaturalnie są niedoskonałe, więc aby zrobić z nich ludzi idealnych naukowcy i genetycy zaczęli pracować nad embrionami bez najmniejszych obciążeń genetycznych,a le tylko "oryginały" są bez wad i niemalże nieśmiertelne. Kolejne pokolenia, mimo, że odporne na choroby umierają śmiercią naturalną w wieku dwudziestu paru lat. Trzynastoletnia Cecily, szesnastoletnia Rihne oraz osiemnastoletnia Jenna zostają porwane przez Łowców i trafiają do ekskluzywnej recydencji z wieloma ogrodami, ogromnymi przestrzeniami i służącymi na każde zawołanie, ale kto tak naprawdę sprawuje pieczę nad domem? Pan domu, Zarządca Linden czy może jego szalony ojciec-genetyk Vaughn? Przeznaczeniem dziewczyn jest wyjść za Lindena, aby ten, do swojej śmierci miał z kim zostać. W idealnym wieku aby urodzić mu potomków oraz zostać Pierwsza Żoną jest Rihne. Jednak dlaczego tylko ona będzie stawiała tak wielki opór Lindenowi, mimo, iż wie, że z ogromnej posiadłości nie ma drogi ucieczki? Co ze służącym codziennie przynoszącym jej posiłki do pokojów? Czy istnieje siła która mogłaby ich rozłączyć? Co z Cecily i Jenną? Co tym razem kombinuje Vaugh i czy lekarstwo da się stworzyć?
Narracja książki jest pierwszoosobowa, ale prawie zawsze gdy taka jest, bohaterka myśli wypowiada w czasie przeszłym. Na przykład zdanie z tej książki "Gabriel przynosi mi lunch do biblioteki" w innej brzmiałoby "Gabriel przyniósł mi lunch do biblioteki", ale nei przeszkadzało mi to w czytaniu, chociaż myślę, że przez to, że mamy do czynienia z tak dużą ilością bohaterów, narracja trzecioosobowa by się lepiej sprawdziła, chociaż nie wiem czy ta książka byłaby tym samym bez uczuć i rozmyślań Rihne.
Bardzo podobało mi się miejsce w jakim bohaterka osadziła wszystkich bohaterów. Ogromna rezydencja, z ogrodem różanym, gajem pomarańczowym, wielką przestrzenią, ogromną biblioteką i tajemniczą piwnicą służącą za kryjówkę świrniętego profesora. Zdecydowanie autorka opisuje wszystko w taki sposób, że nie odczuwamy nudy, mimo iż akcja dzieje się non stop w tym samym miejscu. Magia tego miejsca nie pozwala nam się nudzić!
Bohaterów, jak już wspomniałam, mamy tu całą masę. Od szalonego doktorka, przez spokojnego synalka po buntownicze kobiety. Mimo, że zdecydowanie jestem fanką książek śmiesznych z twardymi i sarkastycznymi bohaterami, to powieści antyutopijne, od których niekiedy aż... wieje smutkiem także lubię sobie czasami poczytać i to przez niepowtarzalny klimat "Atrofii" bohaterowie tak przypadli mi do gustu. Rihne, mimo, że z zewnątrz spokojna i opanowana, w środku aż cała się zagrzewała do walki i buntowała przeciw oczekiwaniom. Gabriela nie było jak poznać od środka,a le myślę, ze także nieraz myślał o ucieczce i morzu... O dziwo, postacią którą polubiłam był... Linden! To nie była przecież jego wina, że ma szalonego ojca, który zmusił biedne dziewczyny do zostania jego żonami. No i był wręcz słodki w stosunku do dziewcząt. troszcył się o nie, do niczego nie zmuszał. Najbardziej beztroska z całej książki była trzynastoletnia, ciężarna Cecily. Dla niej przebywanie w tym domu miało związek z miłością, a oczywiście Rihne i Jenna tak nie uważały. Czuła się jak u siebie, kochała męża.
Oprawa graficzna książki jest po prostu... niesamowita! Mając przed oczami okładki książek paranormalnych wydanych przez Prószyńskiego w ciągu tego roku (Dobrani, Bezduszna, Królestwo czarnego łabędzia i Atrofia) chciałoby się powiedzieć, że wydawnictwo robi świetna robotę z okładkami książek, ale tak naprawdę każda to okładka oryginalna. Chciałabym w następnej serii wydanej przez Prószyńskiego zobaczyć ich własny projekt, chociaż cieszę się, że atrofia została taka jaka była. Okładka idealnie nadaje się do książki, symbolizuje piękną duszę uwięzioną w olbrzymim i pięknym domu, uchodzącym jednak za więzienie. Piękna interpretacja.
Podsumowując, "Atrofia", książka o oryginalnym tytule jak i treści jest pozycją obowiązkową dla fanów powieści antyutopijnych oraz wzruszającego wątku romantycznego. Jestem pewna, że opowieść debiutującej pisarki na długo zagnieździ się w Waszych sercach, tak jak w moim i, że posłuchacie się mnie i czym prędzej polować zaczniecie na tą książkę. Trochę ciężko mi ją ocenić, bo chciałabym dać 10, ale to trochę za dużo, bo nie czułam żalu gdy przerwałam ją aby przeczytać co innego, ale była lepsza od Deklaracji której dałam bodajże 9 a znowu 9,5 to trochę za dużo, więc... niech będzie 9/10 :) Serdecznie polecam!
Oryginalny tytuł: Wither
Nr. tomu w serii: I
Wydawnictwo: Prószyński i s-ka
Data wydania: 12.07.2011
Ilość stron: 320
Cena det: 34 zł
"Wyobraź sobie, że znasz dokładną datę swojej śmierci"
"Atrofia" to debiut literacki dotąd oczywiście nieznanej autorki. Mimo, że bardzo dużo osób długo czekało na premierę tej powieści, ja non stop czułam jakieś opory, bo opis mimo, że niby przyciągał to jakoś tak... nie czułam takiej wszechogarniającej potrzeby, jak to niekiedy mamy gdy przeczytamy opis książki...
Mój dotyk zabija Mój dotyk to moja siła
"Dotyk Julii" Tahereh Mafi to całkowita nowość na rynku - pierwsza część serii autorki, która jeszcze na koncie nie ma żadnej innej książki. Niektórzy widząc taką nowość, wcale nie muszą czuć się zachęceni, wręcz przeciwnie - dużo osób nie ma ochoty na "kolejnego paranormala" i po nowe serie sięga coraz mniej ludzi. Ja też wolałabym aby wydawnictwa najpierw kończyły jedno, a potem zabierały się za drugie, ale jak tylko zobaczyłam okładkę "Dotyku Julii", wiedziałam, że ta książka w taki czy inny sposób znajdzie się na mojej półce, aby chociaż ładnie wyglądać (powód idealny). Nadarzyła się okazja wymiany, więc długo się nie zastanawiałam i już niedługo potem powieść Tahereh Mafi trafiła w moje ręce a jeszcze później zabrałam się za czytanie. Co w tym przypadku należy powiedzieć na temat rynkowej nowości? Opinie są podzielone - jedni są zachwyceni, inni nie do końca, czyje zdanie podzielam ja?
Miałam kiedyś rodzinę
Julia siedzi w zamknięciu wieczność już 264 dni. Za jedynych towarzyszy ma zepsute ledwo zipiące pióro oraz notatnik. Za nikim nie tęskni, rodzice się nią nie interesują oddali ją, nie próbowali się nawet kontaktować. Wszystko się zmienia w momencie kiedy Julii przydzielają współwięźnia współlokatora - chłopaka mniej więcej w jej wieku, co jest dziwne, bo chłopcy i dziewczyny się nie spotykają. W dodatku tenże chłopak nie jest taki zwyczajny. To Adam - dawna miłość kolega ze szkoły Julii. Jedyny, który jako tako się do niej zbliżył. Te oczy poznałaby wszędzie. Ale czy Adam wie kim jest ona? Co takiego zrobił że wylądował w tak okropnym miejscu? Co nastąpi po jego przybyciu? Czy Julii uda się wydostać, czy już wolałaby tam zostać? Do jakiego celu bestie Komitet Odnowy będzie chciał wykorzystać przekleństwo dar Julii? Czy przez gardło dziewczynie, której już nic nie zostało przejdzie kategoryczna odmowa? Czy będzie gotowa walczyć w imię wolności miłości?
Zostałam przeklęta
Narracja odgrywa bardzo dużą rolę w tej książce. Jak już w poprzednim akapicie zauważyliście o ile w ogóle go przeczytaliście - skreślenia. Skreślenia są z nami obecne przez całą książkę, są jakby... prawdą odbiciem tego co naprawdę czuje Julia, a nie to co każą jej myśleć i jej wmawiają. Pokazuje to jaką jest ona bohaterką - jest silna, mimo tego, że tak bardzo chcą ją złamać. Walczy o swoje. Nie poddaje się. Dostaje niewiele dużo w porównaniu do tego co miała do tej pory - i wszystko docenia. Co prawda sprawiała wrażenie osoby trochę rozbitej psychicznie, ale czy ktoś mógłby mieć jej to za złe? Wyobraź sobie, że ty miał(a)byś nigdy nie poczuć na skórze dotyku, nawet najbliższych, a nagle wszystko się zmienia. Bo przecież od każdej reguły nie powinno być muszą być wyjątki.
Jestem potworem
Bohaterów w tej książce mamy naprawdę niewielu - bliżej poznajemy tylko Julię, Adama oraz Warnera. O Julii pisałam już wyżej - dziewczyna jest bardzo trochę zniszczona psychicznie, ale i tak daje sobie radę. Ja bym sobie pewnie tak dobrze nie radziła. Adam także był nawet dobrą postacią - przyjaciel z dzieciństwa Julii a teraz także ktoś więcej, ale nie wiedzieć czemu, mimo, że był główną postacią męską, czułam, że jest go tak jakoś... mało. Niby w książce pojawiał się dość często ale jednak trochę mi go tam zabrakło. Zazwyczaj wolę wręcz kocham gdy pierwsze skrzypce gra zadziorny i ironiczny chłopak, ale w tym przypadku zepsułoby to magię książki. Co do Warnera to mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony był okrutnym, masochistycznym tyranem dominującym, nie znającym umiaru mężczyzną, dla którego liczyła się tylko rzeź chęć torturowania innych, ale z drugiej to było mi go tak trochę szkoda, Bo chwilami wydawał się być naprawdę ok chociaż to na pewno raczej przez wzgląd na to, że Julia była mu potrzebna do torturowania ludzi. Chore.
Jestem narzędziem zniszczenia
Co do oprawy graficznej - nie ważne jaka byłaby treść to i tak jest największym plusem książki. Szklana sukienka jakby baletnicy od razu przyciąga wzrok tak samo jak chwytliwy tytuł, który także bardzo efektownie wygląda. Jedynie imię i nazwisko autorki zostało napisane zwykłą, białą czcionką, ale to dobrze, bo co za dużo to nie zdrowo wszystko jest idealnie zrównoważone. Nasza okładka o wiele lepsza od wersji zagranicznej. Co prawda chętnie dodałabym tej książczynie skrzydełka, no ale nie jestem w stanie to przeboleć. W środku także prezentuje się rewelacyjnie nader przyzwoicie. Jest duża ilość rozdziałów 50, przez co błyskawicznie szybko się książkę pochłania, nie wiadomo kiedy jest się już w połowie a potem samo leci.
Dotknij mnie
Tak naprawdę, to po przeczytaniu nie bardzo jestem w stanie powiedzieć co było dla mnie plusem a co minusem. Podobał mi się język książki chociaż nie do końca - taki trochę bardziej poetycki, coś nowego, ale nie wiem czy chciałabym się często z takim zjawiskiem spotykać, jednak była to miła odskocznia. Bohaterowie za to nie są zbyt dobrze wykreowani są okej, ale jednak myślę, że mogło być lepiej, chociaż wtedy cała książka wyglądałaby inaczej... Sama już nie wiem. Nie wiedzieć czemu, ale "Dotyk Julii" bardzo przypominał mi relacjami między głównymi bohaterami, antyutopijnym światem, ograniczeniami oraz niektórymi wątkami "Delirium" Lauren Oliver. Co prawda zakończenie inne i wątek też, ale postacie są prawie tak samo podobnie wykreowane i kilka motywów takich samych. Porównując te dwie sama nie potrafię powiedzieć która była lepsza. Obie miały coś w sobie. Podsumowując to wszystko raczej polecam zapoznanie się z "Dotykiem Julii", bo jest to ciekawa powieść i wnosi ze sobą coś nowego, z czym warto się zapoznać. Z pewnością sięgnę do drugi tom. Ocena - 7,5/10.
http://reviev-books-by-me.blogspot.com/2012/08/dotyk-julii-tahereh-mafi.html
Mój dotyk zabija Mój dotyk to moja siła
"Dotyk Julii" Tahereh Mafi to całkowita nowość na rynku - pierwsza część serii autorki, która jeszcze na koncie nie ma żadnej innej książki. Niektórzy widząc taką nowość, wcale nie muszą czuć się zachęceni, wręcz przeciwnie - dużo osób nie ma ochoty na "kolejnego paranormala" i po nowe serie sięga coraz mniej ludzi. Ja też...
Kupiłam tą książkę z ryzykiem - nie czytałam recenzji a opis na tyle po pierwsze niezbyt zachęcał, a po drugie był krótki. Jednak można powiedzieć ze się nei zawiodłam chociaż postacie mogłyby być lepiej wykreowane :)
Kupiłam tą książkę z ryzykiem - nie czytałam recenzji a opis na tyle po pierwsze niezbyt zachęcał, a po drugie był krótki. Jednak można powiedzieć ze się nei zawiodłam chociaż postacie mogłyby być lepiej wykreowane :)
Pokaż mimo to
„ŚMIERTELNA ODYSEJA”
„W otchłani” autorstwa Beth Revis, to książka o której wydaniu w Polsce dowiedzieliśmy się już dawno, ale czekać trzeba było naprawdę długo. Jednak mówi się, że im więcej czekania, tym później przyjemności z czytania. Zgadzam się jak najbardziej z tym powiedzeniem. Jednak czy pod niesamowitą, piękną, rewelacyjną okładką będzie kryła się równie niesamowita treść, czy raczej ta okładka ma za zadanie odwrócić naszą uwagę od niewiele wartego wnętrza?
Amy Martin wraz ze swoimi rodzicami bierze udział w misji, której celem jest zaludnienie nowej planety, którą NASA uważa za nadającą się do zamieszkania. Cała trójka zostaje zamrożona w specjalnych, szklanych „pudłach” aby trzysta lat później się obudzić i razem z innymi ochotnikami zamieszkać na planecie o nazwie Centauri-Ziemia. Dziewczyna jest całkowicie zbędna. Niepotrzebny balast. To jej rodzice coś znaczą, nie ona, jest tam tylko dlatego, że oni chcieli. Jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem. Ktoś budzi Amy z lodowego snu o pięćdziesiąt lat wcześniej niż powinna zostać obudzona. Czyżby ktoś pragnął jej śmierci? Chciał aby utopiła się w tym w czym ją zamrozili? Ogromny statek mający stwarzać pozory normalnego świata nagle staje się miejscem tylu zagadek i tajemnic co normalny świat. Tylko w przestrzeni kosmicznej. Jest też Starszy. Szesnastolatek który po „kadencji” Najstarszego ma zająć miejsce dowódcy na „Błogosławionym”. Jaki będzie jego stosunek do dziewczyny? Czy jest osobą godną zaufania, czy bezwzględną i dążącą tylko do własnych wygód jak Najstarszy? Co z Plagą mającą miejsce dziesiątki lat temu podczas której trzy czwarte ludności wyginęło? Co tak naprawdę się wtedy stało? Jakie tajemnice jeszcze chowa Najstarszy? Kiedy uda im się dotrzeć na Centauri-Ziemię?
Narracja jest prowadzona z dwóch punktów widzenia – Amy oraz Starszego. Prawdę mówiąc bardziej przypadła mi do gustu perspektywa Starszego, bo Amy czasem miała takie… dziecięce, typowe, dziewczęce i niedojrzałe przemyślenia od których chciało mi się tylko wywracać oczyma. Starszy też nie był nie wiadomo jak dojrzały, przystojny czy olśniewający ale naprawdę nie był zły. Nawet pomimo dziwnego i wnerwiającego imienia, które w sumie nawet imieniem nie jest ;)
Jeśli chodzi o bohaterów, to poza Amy i Starszym możemy też poznać na tyle, żeby polubić albo nie Harleya, Oriona, Doktorka oraz Najstarszego. Harley był facetem, którego po porostu uwielbiałam i to on był powodem dla którego pod koniec książki łzy stanęły mi w oczach. Najstarszy był wykreowany na swego rodzaju czarny charakter, ale nie wiem czy można było tak o nim powiedzieć… Dla ludu niby chciał dobrze, ale dbał przede wszystkim o swoje wygody a w dodatku skrywał przed innymi ogrom tajemnic. Ja osobiście za nim nie przepadałam, chociaż autorka dobrze go wykreowała. O Orionie, Nagrywaczu nie mamy zbyt wiele, ale możemy wywnioskować, że jest postacią dość tajemniczą i najlepiej pasujące do niego przysłowie to byłoby zwyczajne „Cicha woda brzegi rwie”. Jeśli zaś chodzi o Doktorka, to mimo, że w sumie był prawą ręką Najstarszego, to zdarzyło mu się nawet kryć Starszego gdy ten stawał się zbyt ciekawski, kopał zbyt głęboko i zostawał na tym przyłapany. Jednak nie był mimo to postacią pozytywną. Jeszcze co do głównych bohaterów…
No i teraz okładka… że tak się wyrażę jest gzyfowo cudowna! Naprawdę, to coś jest dziełem niemalże nie z tego świata niczym sama powieść. Jednak, mimo tego, że okładka jest tak zachwycająca, miałam przed przeczytaniem wrażenie, że jest trochę zbyt… Przesłodzona na powieść tego typu, ale teraz po przeczytaniu moje nastawienie zdecydowanie się zmieniło. Cała ta historia tak naprawdę nie jest napisana w sposób profesjonalny, zapierający dech w piersiach. Język jakim Beth Revis pisze, jest typowo skierowany do młodzieży, myślę, że mimo genialnego i oryginalnego pomysłu, powieść może nie przypaść do gustu starszym czytelnikom. Co do samego wnętrza zaś, cała książka jest podzielona na ponad 80 rozdziałów, co powoduje, że czyta się ją niemalże w tempie błyskawicznym. Napięcie jakie autorka tu wprowadza jeszcze bardziej zachęca nas do gnania przez strony i nie pozwala się oderwać. Duży plus.
Tak więc podsumowując, ta książka na pewno jest czymś nowym, czymś co trzeba przeczytać. Jednakże muszę z lekką przykrością stwierdzić, że mimo iż ta historia mnie urzekła, to spodziewałam się czegoś… lepszego. Po prostu wymagałam od tej książki, ze będzie to zachwycająca fantastyczna powieść po której będę wniebowzięta, a nie dostałam żadnej rewelacji. Jednak nie zmienia to faktu, ze naprawdę warto zapoznać się z tą książką, uważam wręcz, ze jest to konieczne, bo pani Revis pokazuje nam coś czego dotąd nie było, chociaż coś mi mówi, że niedługo się znajdzie. W każdym bądź razie polecam i oceniam na 8/10, bo przy książce spędziłam naprawdę przyjemne chwile i z pewnością sięgnę po drugą część, a tą będę gorąco polecać znajomym ;)
„ŚMIERTELNA ODYSEJA”
„W otchłani” autorstwa Beth Revis, to książka o której wydaniu w Polsce dowiedzieliśmy się już dawno, ale czekać trzeba było naprawdę długo. Jednak mówi się, że im więcej czekania, tym później przyjemności z czytania. Zgadzam się jak najbardziej z tym powiedzeniem. Jednak czy pod niesamowitą, piękną, rewelacyjną okładką będzie kryła się równie...
2010-10-09
Jestem swieżo po lekturze tej książki. Nigdy nie lubiałam książek gdzie głównymi bohaterami są dzieci a jeszcze do tego ciężki temat II wojny światowej, dlatego długo odwlekałam zanim przeczytałam tą książkę. Po przeczytaniu opiniii na jej temat jednak w końcu się za nią wzięłam. Nie zawiodłam się. Ba, stała się ona jedną z moich ulubionych książek! Jak już to ktoś powiedział nie była to książka o wojnie tylko z wojną w tle. Bardzo zaskakująca narracja - widzieć wszystko oczami samej Śmierci... niespotykane. Trzeba też zauważyć że owa śmierć miała uczucia, to jak opisywała na przykład walkę z Maksem. Sama postać złodziejki książek była świetnie wykreowana. Od samego początku bardzo lubiłam Rudy'ego i oczywiście Maksa ;)
Jednym słowem książka mnie zadziwiła i do łez wzruszyła. Polecam wszystkim lubiącym literatrę obyczajową.
Jestem swieżo po lekturze tej książki. Nigdy nie lubiałam książek gdzie głównymi bohaterami są dzieci a jeszcze do tego ciężki temat II wojny światowej, dlatego długo odwlekałam zanim przeczytałam tą książkę. Po przeczytaniu opiniii na jej temat jednak w końcu się za nią wzięłam. Nie zawiodłam się. Ba, stała się ona jedną z moich ulubionych książek! Jak już to ktoś...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-03-12
"Jesteśmy sobie przyrzeczeni od dnia narodzin"
"Przyrzeczeni" to książka na którą nigdy nie zdecydowałabym się, gdybym nie miała okazji nabyć jej w promocji. Opis był średnio zachęcający i nie za bardzo oryginalny, ale zaryzykowałam i to głównie dlatego, że chciałam coś grubego, a ta książka trochę stron ma. Nie postawiłam Jessice i Lucjuszowi poprzeczki wysoko, bo nie lubię zawodów, a nie byłam pewna, czy jeżeli wymagania postawię wyżej, podołają. Teraz mogę tylko dziękować Bogu za to, że zdecydowałam się zamówić Przyrzeczonych i powiedzieć, że gdybym poprzeczkę postawiła o wiele, wiele wyżej, pokonanie jej byłoby dla książki pryszczem. Zdecydowanie w tym wypadku nie możemy mówić o zawodzie.
Jessica jest przeciętną nastolatką mieszkającą na typowej farmie i uwielbiającą konie. Co rano jeździ do szkoły normalnym autobusem do zwyczajnego liceum jakich na świecie mnóstwo. Jednak pewnego razu jej rutynowe życie coś ... a raczej ktoś zaburza. Od tej pory wszystko miało się zmienić. Bo Lucjusz Vladescu, niby zwykły uczeń z wymiany międzynarodowej, tak naprawdę jest wampirem, który stawia sobie na cel przekonać Jess do tego, że jest ona rumuńską księżniczką... wampirów, jakżeby inaczej! Dziewczyna go po prostu olewa, gdyż wierzy tylko w fakty potwierdzone naukowo, a to księcia jeszcze bardziej wkurza. Tak. Lucjusz Vladescu jest księciem, który chce przekonać Jessikę, że jest jego księżniczką. Jego narzeczoną. Że są sobie przyrzeczeni od dnia narodzin. Jessica mimo wszystkiego dalej nie wierzy chłopakowi i traktuje tego wyniosłego i pedanckiego księcia jak zwykłego, "wieśniackiego" chłopaka. Łatwo się domyślić, że księciu zdecydowanie to nie pasuje.
Dziewczyna, stosując metodę ignorancji, przy okazji na bal szkolny umawia się z Jakiem, mieszkającym po sąsiedzku, a Lucjusz nie jest Jess dłużny - zaczyna spotykać się z wrogiem Jessici na zawodach konnych oraz królową szkoły, Faith Crosse. Lucjusz mieszka nad garażem w domu Jess, co zdecydowanie sprzyja kłótniom. Dziewczyna dalej skutecznie upiera się przy swoim. Wampiry. Nie. Istnieją. Nawet kły Lucjusza, które, jak sądzi, są plastikowe nie są w stanie zmienić jej decyzji. Jej wątpliwości powoli się rozwiewają dopiero w chwili gdy zaczyna czytać książkę. Prezent od Lucjusza - "Przewodnik dla nastoletnich wampirów po miłości, zdrowiu i emocjach" i spostrzega, że sama ma więcej niż powinna z objawów, jak ból siekaczy. Czy rumuński książę jednak mówił prawdę? Czy zdoła przekonać do siebie Jessicę? Czy dziewczyna będzie w stanie obdarzyć go uczuciem?
W tej książce nie było jednej głównej bohaterki. Były dwie. Jessica Packwood, która chciała udać się na szkolny bal z wymarzonym chłopakiem, kiedy to Anastazja Dragomir usilnie walczyła o to, co dla niej najważniejsze. A dla Anastazji (swoją drogą uważam, ze imię jest piękne!) najważniejsze było to, co dla mnie, więc automatycznie stawała się "lepsza". Odrzucająca wszystko, co życie jej zaoferowało Jessca była bardzo dobrą bohaterką i narratorką, jednak ten jej ciągły opór, że wampirów nie ma, że nie da się wytłumaczyć ich istnienia niemożliwie mnie irytował. Dziewczyna miała dowody jak na dłoni a nawet się nimi nie przejmowała!
Mimo tego, że tak narzekam tak naprawdę bohaterzy byli jedną z bardzo wielu mocnych stron tej powieści. Rodzice byli tu wysunięci na jeden z pierwszych planów, co nawet mi się podobało, bo sami w sobie byli bardzo fajni, Jessica, czy też jak kto (ja) woli, Anastazja także była świetną bohaterką. Ale potencjał "Przyrzeczonych" tkwi w Lucjuszu. Gdyby go nie było, tak naprawdę książki nie czytałoby się, phi, połykałoby się z takim uśmiechem na twarzy! To dzięki temu charakterkowi powieść nie była zwyczajną kolejną książeczką o wampirach, a geniuszem zapisanym w 400-stu stronach! Po poznaniu Lucjusza i skończeniu książki pozostaje nam tylko jedno - płakać nad tym, ze takich Lucjuszów nie ma na świecie. Chociaż... może są ale nie jestem w stanie ich do siebie przyciągnąć ;) Lucjusze, chodźcie do mnie!
Co oprócz Lucka wpływało na to, że Przyrzeczeni ni byli kolejną wampirzą opowiastką jakich na rynku ostatnimi czasy wiele? To, że wampiry w tej książce były jakby... zaprzeczeniem wszystkich tych wymyślonych przez innych pisarzy. Cierpiały, krwawiły, odnosiły rany i musiały się leczyć. Także kwestia z piciem krwi była tu inna. Zawsze spotykałam się z kwestią "im świeższa i cieplejsza, najlepiej prosto z ciała, tym lepsza". Jednakże Lucjusz i jego pobratymcy delektowali się nie świeżą i ciepłą krwią, a taką, która z ciała wypłynęła bardzo dawno. Stosują przy krwi taką zasadę jaka jest przy winie. Im starsze tym lepsze. Czyż nie można ich nazwać cywilizowanymi wampirami?
Co do oprawy graficznej to uważam, ze okładka jest... po prostu cudna, nic dodać nic ująć ale nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że dziewczyna na okładce tańcząca z wampirem to dziecko. Cały czas widziałam tam ok. 11-letnią dziewczynkę, a zorientowałam się, że jest to nastolatka po tym gdzie sięgała swojemu partnerowi.
Mogłabym jeszcze dodać, że "Przyrzeczeni" to taka książka, przy której chętnie posłuchałabym playlisty jaką stworzyłaby Beth Fantaskey. Jest to książka... nastrojowa. W pewnych momentach są uniesienia i uczucia, w pewnych oziębłość a w jeszcze innych humor czy miłość rodziców do dziecka. W tej książce znajdziemy po prostu wszystko.
Podsumowując, "Przyrzeczeni" to jakby... obietnica na to, że na naszym rynku wydawniczym pojawi się jeszcze jakaś książka o wampirach z którą naprawdę warto się zaznajomić. Mimo, że może się wydawać swego rodzaju komedią jest w niej wiele uczuć które często dotyczą i takich zwykłych śmiertelników jak my. No... może nie jesteśmy wampirzymi księżniczkami ale zwykłymi dziewczynami owszem. Książkę czytałam niestety dość dawno i nie pamiętam jej na tyle dobrze jak bym chciała, więc w najbliższym czasie postaram się ją sobie odświeżyć. Jednak pamiętam, że Lucjusz to zdecydowanie trzeci kandydat na mojej liście mężów w snach, chociaż jeśli w drugiej części też będzie tak czarujący to zawsze może awansować :D Książkę czytałam z wielkim uśmiechem na ustach i polecam ja osobom które lubią czytać książki jednocześnie ciesząc się do kartek. Ocenka 10/10 bezapelacyjnie.
Oryginalny tytuł (różniący się od naszego... wszystkim): Jessica's Guide to Dating on the Dark Side
Wydawnictwo: Nasza księgarnia
Rok wydania: 2011
Liczba tron: 408
Cena det.: 34.90
Z przykrością stwierdzam, że następna część: Jessica Rules the Dark Side pojawi się w Polsce dopiero w przyszłym roku ;(
"Jesteśmy sobie przyrzeczeni od dnia narodzin"
"Przyrzeczeni" to książka na którą nigdy nie zdecydowałabym się, gdybym nie miała okazji nabyć jej w promocji. Opis był średnio zachęcający i nie za bardzo oryginalny, ale zaryzykowałam i to głównie dlatego, że chciałam coś grubego, a ta książka trochę stron ma. Nie postawiłam Jessice i Lucjuszowi poprzeczki wysoko, bo nie...
2011-04-26
"A gdybyście to wy byli nadmiarami w świecie legalnych ludzi?"
Jestem ogromną fanką serwisu LubimyCzytać i zawsze gdy zastanawiam się nad przeczytaniem jakieś książki najpierw patrzę na ogólną średnią i co poniektóre recenzje. Z Deklaracją było tak, że po przeczytaniu tak pozytywnych opinii na tym portalu po prostu nie mogłam nie przeczytać książki o tak zachęcających recenzjach, opiniach, okładce, opisie a nawet przystępnej cenie (chociaż ja akurat na nią pieniędzy nie wydałam, ale dobra wiadomość dla tych którzy zamierzają to zrobić). Przyciągała mnie wszystkim i gdy w końcu oddałam się przyjemności czytania, która w tym przypadku jak się już po wstępie domyślacie, była ogromna, nie mogłam się oderwać mimo, że w sumie czytanie szło mi wolno.
Anna to nadmiar. A gdzie trafiają nadmiary? Do Grange Hall. Anna "zamieszkała" tam gdy była małą dziewczynką i od tej pory wychowywana jest na ostrych zasadach, bez miłości i własnych praw. A kim są nadmiary? To nielegalne dzieci ludzi którzy mimo iż podpisali Deklarację z 2080 roku mówiącą o tym, że mogą brać środki na Długowieczność w zamian za nie płodzenie potomka. Ale Anna i nie tylko ona są przykładami na to, że Deklaracja to wcale nie jest dobry pomysł. Czy w przyszłości ludzie także będą w stanie oddać swoje ukochane dziecko w obce ręce w zamian za wieczne życie?
Na okładce spotykamy się z opisem którego fragment brzmi następująco: "A gdyby wtedy zjawił się ktoś, kto opowiedziałby wam o prawdziwym życiu.Gdyby przekonał was, że Ziemia jest dla wszystkich ludzi, a wy nie jesteście nadmiarami, skoro ktoś was kocha i potrzebuje?". No właśnie. Co jeśli przez całe życie będąc zamkniętą w takim ośrodku nagle słyszysz informacje z pierwszej ręki o tym jakim szczęśliwym życiem może być życie poza murami ponurego zakładu i, że tylko dla ludzi którzy źle o was myślą jesteście Nadmiarami. Dla innych możecie być skarbem, jednak jak masz się o tym przekonać rzadko kiedy wychodząc poza mury zakładu? Co postanowi Anna po wyznaniach i opowieściach otwartego ryzykanta Petera? Zawsze ułożona i przestrzegająca zasad Anna? Co powie na jego plan ucieczki? Czy będzie chciała zaryzykować wszystko co do tej pory osiągnęła? Co z tajemnym dzienniczkiem schowanym na półce pod wanną? Co zadecyduje o tym, czy przeżyją czy nie?
Właściwie to nie wiem od czego zacząć... może najlepiej od samej narracji? Jest ona trzecioosobowa, co uważam za rewelację, bo nie patrzymy na inne postaci przez pryzmat uczuć Anny które bardzo często sie wahały i nie pokrywały z moimi. Czasami, między innymi na początkach niektórych rozdziałów oraz początku i końcu książki mamy wpisy z dziennika, który Anna prowadziła w sekrecie przed wszystkimi co pozwala nam się bliżej zapoznać z jej przemyśleniami. Ogólnie w książce jest wiele mowy o uczuciach a także czymś odmiennym od okazywania troski, jak tyraństwo i gnębienie. Często gdy czytałam jak traktowali biedne dzieci za najmniejsze wykroczenia płakać mi się chciało. Mimo, że nikt nie wie co nas czeka w przyszłości a to jest tylko jedną z bardzo wielu wizji to także jedną z najgorszych, mimo, że z pozoru wcale nam się tak nie wydaje. Spośród innych antyutopii, tą wyróżnia delikatne podejście do spraw zupełnie nie delikatnych.
Jeśli chodzi o bohaterów, właściwie mamy okazję dogłębnie poznać tylko Petera i Annę oraz ewentualnie panią Princent, której historię mieliśmy okazję poznać. Peter był typem chłopaka którego zawsze wszędzie jest pełno. Bardzo ambitnego i w przeciwieństwie do niektórych, swoje ambicję realizującego. Anna zaś była typową "szarą myszką" pokornie słuchającą starszych, oraz poza małym drobiazgiem jakim był jej pamiętnik po prostu idealnie posłuszną dziewczyną. Święcie przekonana o tym, ze jest nic nie wartym Nadmiarem uważała się za śmiecia, co ukształtowało idealnie jej rozważną ale nie nudną osobowość.
Ten oto cytat stanie się od tej pory jedną z tysiąca innych moich mądrości życiowych. Dotyczy bezpośrednio książki ale interpretować go można także w normalnym życiu.
Bycie kimś wartościowym to jednak coś innego niż bycie wartościowym zasobem. Nikt nie jest moim właścicielem, tak mówią. Mogę zrobić ze swoim życiem, co zechcę. Wszyscy możemy.
Interpretować to można na wiele sposobów mimo, że niektórzy wcale nie muszą dojrzeć wagi tych słów. Moim skromnym zdaniem jednak bardzo wielu osób, osaczonym przez inne się to przyda.
Na koniec rozgadamy się trochę o okładce... Na pierwszy rzut oka nic specjalnego, widywałam ładniejsze, aczkolwiek przykuwała wzrok. Jednak po przeczytaniu książki doskonale widać to co inteligentny człowiek mógł się domyślić już na początku. Okładka jest metaforą. Piękny, dwukolorowy motyl uwięziony ze wszystkich stron drutem kolczastym doskonale oddaje położenie głównej bohaterki i nie tylko jej, a także wszystkim z Grange Hall. W środku mamy styczność z bardzo miłą dla oka czcionką z której wydawnictwo Wilga jest znane i za którą to wydawnictwo bardzo lubię, a każdy rozdział ozdobiony jest właśnie takim małym, skromnym motylkiem. Książka bardo ładnie prezentuje się na półce i nie widzę to w sumie powodu do przyczepienia się.
Podsumowując, "Deklaracja" jest książką dla tych, których fascynuje poznawanie coraz to nowych wizji przyszłości oraz tego coś nie może stać wcale nie za tak wiele lat, za pokolenie, albo dwa... nigdy nic nie wiadomo. Może już niedługo szkoły do których uczęszczamy będą legendą? Miłość? Ciepło domowego ogniska? Ta książka, mimo, ze długo się ja czyta oraz opowiada o trudnym temacie jest na swój sposób piękna i wyjątkowa. Serdecznie polecam ja wszystkim fanom literatury antyutopijnej oraz nie tylko i wyróżniam tą książkę oceną 9.5/10.
Oryginalny tytuł:
Nr. tomu w serii: I
Wydawnictwo: Wilga
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 312
Cena det. 29.90
http://reviev-books-by-me.blogspot.com/2011/09/deklaracja-gemma-malley.html
"A gdybyście to wy byli nadmiarami w świecie legalnych ludzi?"
Jestem ogromną fanką serwisu LubimyCzytać i zawsze gdy zastanawiam się nad przeczytaniem jakieś książki najpierw patrzę na ogólną średnią i co poniektóre recenzje. Z Deklaracją było tak, że po przeczytaniu tak pozytywnych opinii na tym portalu po prostu nie mogłam nie przeczytać książki o tak zachęcających...
2011-10-15
„Historia miłości, której nawet śmierć nie da rady pokonać”
„Pomiędzy” autorstwa Tary Hudson to jedna z pierwszych części nowej serii wydanej w tym roku. Mało u nas na rynku jest opowieści o duchach, tak więc zabrałam się za opowieść o Amelii z zapałem i ciekawością, oczekując oryginalności i porywczości od tej pozycji i już w trakcie wiedziałam, że książka rzeczywiście wciąga, jest interesująca. Ale czy na tyle, aby zwalić z nóg?
Amelia nie wie jak się nazywa, nie wie jak wygląda, nie wie praktycznie nic za wyjątkiem swojego imienia, zdaje sobie jedynie sprawę z tego, że nie żyje i teraz jako duch błąka się po świecie, ograniczonym do okolic High Road, nie wiadomo ile, bo czas też już nie ma dla niej znaczenia. Wszystko się zmienia w tym dniu, w tej chwili kiedy zaczyna czuć, ze tonie… jednak to nie ona się topi. To osiemnastoletni Joshua, który jadąc High Road wpadł do rzeki, miejsca, w którym Amelia zwyczajowo przebywa. Jakaś tajemnicza siła, a może to, że Joshua przez jakiś czas był… po drugiej stronie, sprawia, że Amelia jest w stanie go uratować, a ten zaraz po przebudzeniu już na brzegu widzi ją. Widzi dziewczynę w ozdobnej sukni, której nikt poza nim nie jest w stanie dostrzec. Owa dwójka zaczyna się nawzajem darzyć uczuciem, ale czy jest ono możliwe, gdy pochodzą oni… dosłownie z dwóch różnych światów? I co jeśli przeznaczeniem Joshuy jest odprawianie egzorcyzmów na takich jak Amelia? Co do tego wszystkiego ma Ruth, babka chłopaka? Czy miłość wprost zza światów ma prawo istnieć?
Z przodu okładki, na samej górze widnieje cytat, jaki powiedziała Becca Fitzpatrick odnośnie „Pomiędzy”, mianowicie: „Przejmująca i wzruszająca love story z paranormalnym twistem”. W sumie spokojnie można się zgodzić z tymi słowami, mimo, że zostały wypowiedziane w taki sposób, że trudno nam odgadnąć, jakie uczucia względem powieści pani Hudson ma Becca – czy bardzo pozytywne, czy postarała się w tej rekomendacji ukazać książkę w jak najlepszym świetle. Po przeczytaniu w sumie każdy powinien się zgodzić z tym wersem, bo mimo, że łez nie wywołuje, to jest na swój sposób wzruszająca i wciągająca, a walka dobra ze złem, jaka występuje w każdej powieści paranormal tutaj też się pojawia.
Bardzo podobał mi się obraz duchów w tej książce i ogromnie boleję nad tym, że możemy ich tu poznać tak mało, bo tylko Amelię i Eliego (a kto to Eli to powiedzieć nie powiem!). Dziwne to także było z tego powodu, bo mimo, że Amelia tułała się i tułała, to nigdy żadnego swojego „pobratymca” nie spotkała. W tej powieści nie mamy do czynienia z duchami przenikającymi przez ściany, latającymi w powietrzu niczym całkowicie niematerialne zjawiska. Mimo, że nie są one dla normalnych ludzi wyczuwalne, to instynktownie je omijają, a, żeby się gdzieś dostać, muszą chodzić, biegać… nie męczą się co prawda, ale latać nie mogą (wnioskuję z tego, że Amelia mogła chyba stać na wodzie…? Albo pływała?). A, żeby przejść przez drzwi, musi im ktoś je otworzyć.
Narracja w tym wypadku jest pierwszoosobowa, i mimo, że praktycznie nie daje nam się ona we znaki to czasami irytujące są strasznie sprzeczne emocje i uczucia Amelii, w sumie to chce to, ale też nie chce i tak w kółko… Podobało mi się tutaj za to, że związek jej i Joshuy był naprawdę… romantyczny i nie z tej ziemi! Nie jest to realcja jakich mamy ostatnio w paranormalach MASĘ, czyli „rozstania i powroty”, tylko non stop są przy sobie w pewnym sensie się wspierając kiedy druga osoba tego potrzebuje. Zdecydowanie jeden z piękniejszych wątków romantycznych ostatnio i jeden z większych plusów.
Teraz możemy przejść do bohaterów. Amelia to dziewczyna spokojna, kochająca, ale też pełna wątpliwości co do tego komu ufać, jednak potrafi walczyć o swoje i się poświęcać. Joshua, wywodzący się z rodziny Medium także nie stanowił literackiego „łał”, bo był naprawdę w porządku chłopakiem jednak nie towarzyszyła mi przy czytaniu taka tęsknota, że chciałabym tego faceta mieć teraz tu, obok siebie, choć nie pogardziłabym ;) Poza tą dwójką i Elim, o którym naprawdę nie chcę za dużo mówić, tak naprawdę nie poznajemy innych postaci na tyle, żeby je polubić lub nie. Każdy się pojawia tylko na chwilę. Brakowało mi w tej książce kogoś, kto by mnie rozśmieszał i przy każdym jego odezwaniu się chciałabym się uśmiechać. Takiego trochę wariata, przyjaciela, który, mam nadzieję, że pojawi się w następnej części, najlepiej jako duch albo kolejne Medium :D
Zatem teraz możemy przejść do okładki, chociaż w sumie ta wypowiedź jest totalnie zbędna, bo myślę, że każdy wie jakie będzie moje zdanie. Okładka jest nieziemska. Gdyby miała wypukły napis, to pewnie non stop bym ją dotykała, a tak to tylko się przyglądałam (co bardzo rozpraszało mnie podczas czytania oraz teraz, przy pisaniu tej recenzji także, bo Pomiędzy mam przed sobą!). Piękna postać, jakby przezroczysta czarnowłosej dziewczyny w ozdobnej sukni na moście, jakby gotowej do skoku… jestem niesamowicie zadowolona z tego, że okładka została jaka została.
Podsumowując, „Pomiędzy”, mimo wysokiej ceny, warto mieć w swoich zbiorach chociażby dla fantastycznej okładki i oryginalności, jednak myślę, że ta książka nie za bardzo przypadnie do gustu osobom, które szczególnie cenią sobie wartką akcję. Chciałabym powiedzieć jeszcze jedno. Troszeczkę… to, że jestem zła to złe określenie, bo nie jestem, ale nie za bardzo rozumiem, dlaczego wydawnictwo podjęło teraz próbę wydania „Pomiędzy” (to samo tyczy się książki „Nevermore”, której premierę będziemy mieli 9 listopada), bo niestety, ale na kolejne części będziemy czekali szmat czasu! A przecież nikt tego nie lubi. Następna część zaplanowana jest w oryginale w lipcu 2012 a trzecia aż w 2013! Nie ukrywam, ze w ogóle mi się ten pomysł nie podoba, ale co zrobić. W każdym bądź razie polecam książkę osobom lubiącym paranormale, duchy oraz bardzo romantyczny główny wątek i daję książce ocenę 8,5/10.
Oryginalny tytuł: Hereafter
Nr. Tomu w serii: I
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 21.09.2011r.
Ilość stron: 344
Cena det.: 39.90
„Historia miłości, której nawet śmierć nie da rady pokonać”
„Pomiędzy” autorstwa Tary Hudson to jedna z pierwszych części nowej serii wydanej w tym roku. Mało u nas na rynku jest opowieści o duchach, tak więc zabrałam się za opowieść o Amelii z zapałem i ciekawością, oczekując oryginalności i porywczości od tej pozycji i już w trakcie wiedziałam, że książka...
2014-02-23
"35 kandydatek, a tylko jedna nagroda"
Prawdę mówiąc, "Rywalki" Kiery Cass to jedna z książek, których wyczekiwałam w tym roku naprawdę mocno. Już dawno temu czytałam nieco o tej powieści na goodreads i doskonale wiedziałam, że będzie to coś, co zdecydowanie mi się spodoba, dlatego nie posiadałam się ze szczęścia, kiedy jeden z egzemplarzy wpadł w moje ręce i zaczynając czytać w autobusie, nawet nie zorientowałam się, kiedy moja przygoda ze zwykłymi dziewczętami zamkniętymi w klatce zwanej pałacem, się skończyła. Było na co czekać, czy "Rywalki" okazały się jedynie czytadłem na parę godzin, które "łatwo przyszło, łatwo poszło"?
America jest Piątką, przez co ma się rozumieć, że dziewczyna razem ze swoją rodziną należała do kasty artystów. Znajdowała się w piątej grupie na osiem, gdzie Jedynkami byli członkowie rodziny królewskiej, a Ósemkami całkowici nędzarze. Nigdy jej się w domu nie przelewało, dlatego gdy dostała zaproszenie do wzięcia udziału w losowaniu do Eliminacji - czyli rywalizacji trzydziestu pięciu dziewczyn w wieku od szesnastu do dwudziestu lat o koronę i poślubienie księcia - dla jej rodziny oznacza to ogromną okazję na odbicie się od dna. Dziewczyna jednak nie ma zamiaru robić coś wbrew swojej woli, a to właśnie takie było - nie miała najmniejszej ochoty brać udziału w tak bezsensownym, w jej mniemaniu przedsięwzięciu, a poza tym oddała już komuś serce i zdecydowanie nie był tą osobą książę Maxon. Jednak czy życie w pałacu rzeczywiście będzie porównywalne do życia w klatce, a książę tak nadęty i płytki jak to się Ami wydawało? Czy jej uczucia naprawdę nie będą mogły ulec zmianie, z biegiem czasu, jeszcze biorąc pod uwagę to, że ukochany ją zostawił ze złamanym sercem? Czy Eliminacje, nawet jeśli ta nie wygra, sprawią, że stan majątkowy jej rodziny się poprawi? A co jeśli okaże się, że traktowanie pałacu jak... domu jest o wiele łatwiejsze, niż się początkowo wydawało?
Bardzo podobał mi się pomysł autorki z podzieleniem społeczeństwa na kasty. Nie wiedzieć czemu, zawsze lubiłam takie elementy w powieściach. Naturalnie, to do której z nich należała dana bohaterka, czy bohater, nie sprawiało, że moja sympatia rosła lub malała, tylko moim zdaniem było to całkiem pomysłowe uporządkowanie społeczeństwa. "Rywalki" przedstawiają wizję świata w przyszłości, po trzeciej wojnie światowej, co również stanowi zaletę, bo lubię czytać powieści, w których przedstawiona jest prawdopodobna przyszłość społeczeństwa, a w powieści Kiery Cass, owa wizja jest całkiem inna, niż wszystkie, z którymi się do tej pory spotkałam. Można w sumie zauważyć podobieństwo do na przykład "Igrzysk śmierci", gdzie - jak tutaj kasty - tam za wykonywanie poszczególnych zawodów były odpowiedzialne dystrykty, jednak to porównanie nie nasuwa się od razu, bo książki są o czymś kompletnie innym.
Raczej jest to powieść dla żeńskiej części odbiorców, lecz myślę, że niezależnie od wieku, bo wydaje mi się, że nawet dorosła kobieta mogłaby się dobrze bawić czytając ową powieść. Nie jest to specjalnie ambitna książka, ale jeśli będziemy rozpatrywać ja w formie zabijacza czasu, od którego trudno się oderwać - jedna z najlepszych jakie w życiu przeczytałam. Mojego życia nie zmieniła, jednak dosłownie ją pożarłam, tak ciekawa tego, co się następnie wydarzy! Można odnieść wrażenie, że jest to zwyczajne romansidło, jednak ja tak nie uważam. O dziwo, mimo iż wątek romantyczny był tu zdecydowanie na pierwszym planie, nie czułam przesytu tej kwestii, bo wszystko zostało w bardzo ciekawy, świeży i zrównoważony sposób przedstawione, za co ogromny plus.
Jeśli chodzi o kreację bohaterów, to na tym polu również jestem zadowolona. Główna bohaterka, wiadomo - jest nastolatką, więc jest rozdarta, czasem nie potrafi zapanować nad własnymi odczuciami i ponoszą ją emocje, lecz mimo wszystko lubię jej charakterek, nie irytowała mnie ani trochę. Książę Maxon również przedstawił się niesamowicie imponująco i prawdę mówiąc, będąc na samym początku książki, nie sądziłam, że autorka pójdzie z ich relacjami w takim kierunku, w jakim poszła, jednak to również zostało rozplanowane interesująco. Bardzo podobała mi się kreacja rodziny głównej bohaterki, wszystko przedstawione w ciekawy sposób, oraz to jakie były dziewczyny, biorące udział w konkursie - zróżnicowane charaktery, traktowanie sprawy z różną wagą. A więc kolejne pole, na którym nie mam zastrzeżeń.
Okładki tej serii są po prostu prześliczne! Mnie urzekły od razu, a jak zobaczyłam oprawę ostatniej części, to już w ogóle.Normalnie warto mieć tę serię na półce tylko po to, żeby książki ładnie się prezentowały! W środku również wszystko pięknie - skrzydełka, a książka ogólnie dobrze leży w ręku, czcionka bez zastrzeżeń, tak samo jak papier, który na szczęście w niczym nie przypomina gramatury szarego papieru toaletowego ;) Jedyne ale to tytuł, bo uważam, że w wersji oryginalnej - jako "Selekcja" - brzmiałby lepiej, jednak jest to tylko nic nie znaczący szczegół.
Cóż jeszcze mogę rzec? Bawiłam się doskonale czytając "Rywalki". Klimat, jaki autorka nadała tej powieści udzielił mi się w stu procentach i nie miałam żadnego problemu z utożsamieniem się z główną bohaterką i razem z nią przeżywałam wzloty i upadki, ekscytując się w momentach tych pierwszych, a smucąc, gdy coś szło nie po jej myśli. Jak już wspominałam - nie sądzę, aby lektura książki pani Cass zmieniła świat, czy czyjekolwiek życie, jednak w roli umilacza czasu sprawiła się znakomicie! Naprawdę szczerze polecam i przyznam się, że kolejna część,która ukaże się u nas, na szczęście już w czerwcu, jest jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie książek tego roku! Bo chyba nie muszę wspominać, że w tym tomie nie poznaliśmy jeszcze zwyciężczyni, a wnioskując po tytułach, zostanie wybrana ona dopiero w ostatnim, trzecim tomie (jego tytuł to "The One"), a więc wyczekiwanie ogromne! W każdym bądź razie, ode mnie 8,5/10 i ogromnie polecam wszystkim tym, którzy mają ochotę dobrze spędzić czas przy dość nietuzinkowej lekturze, którą czyta się błyskawicznie.
http://reviev-books-by-me.blogspot.com/2014/02/rywalki-kiera-cass.html
"35 kandydatek, a tylko jedna nagroda"
Prawdę mówiąc, "Rywalki" Kiery Cass to jedna z książek, których wyczekiwałam w tym roku naprawdę mocno. Już dawno temu czytałam nieco o tej powieści na goodreads i doskonale wiedziałam, że będzie to coś, co zdecydowanie mi się spodoba, dlatego nie posiadałam się ze szczęścia, kiedy jeden z egzemplarzy wpadł w moje ręce i...
„JEJ ŁZY SĄ ŁZAMI CIERPIENIA, ALE TAKŻE NADZIEI…”
„Stanta Olivia”, książka autorstwa Jacqueline Carey, autorki bestsellerowej serii „Kuszel” to pierwsza książka wydana przez filię Wydawnictwa Jaguar – Piąty Peron, i muszę powiedzieć, że PP wybrało sobie rewelacyjną książkę na start. Wzięłam ją do recenzji głównie skuszona okładką prawdę powiedziawszy, bo opis nie każe nam myśleć, że mamy do czynienia z czymś nie wiadomo jak oryginalnym... Nic bardziej mylnego.
Carmen Garron była kobietą pożądana przez mężczyzn, jednak musiała przeboleć dwójkę aby znaleźć w końcu takiego, który zawładnąłby jej sercem. Mały Tommy jednak nie miał okazji nacieszyć się ojcem. Gdy chłopiec już trochę żyje na tym świecie, niespodziewanie w życiu Carmen zjawia się Martin – ciemnoskóry mężczyzna, który wydaje się być dla niej przeznaczony. Jednak nie przypomina on w niczym innych ludzi, z którymi do tej pory kobieta miała do czynienia. Martin, bowiem ma zmodyfikowane genetycznie DNA, co czyni z niego istotę, której nie jest dane osiedlić się na stałe w świecie ludzi głównie z tego powodu, że nie czuje strachu. Jego gatunkowi nie pozwolono mieć potomstwa. Jednakże, nie wiadomo jakim sposobem, Carmen po jakimś czasie dowiaduje się, że jest w ciąży. Sielanka jednak nie trwa długo. Danny Garza, którego Carmen w przeszłości odrzuciła, jest gotów wydać Martina, czym niewątpliwie skazałby go na śmierć. Kobieta, chcąc ratować ukochanego każe mu wyjechać. Takim oto sposobem Martin-bez-nazwiska znika z życia Carmen Garron zostawiając ją w zaawansowanej ciąży z dzieckiem które będzie nie wiadomo czym.
Nadchodzi dzień Świętej Oliwii. Tenże dzień wybiera sobie mała Loup na wyjście z łona matki. Czym będzie dziewczynka? Jak poradzi sobie w świecie, skoro nie zna uczucia strachu i nie będzie wychowywana przez sobie podobnych? Jednak brat Tommy, którego fascynacja boksem staje się celem życiowym, pomaga Loup i dziewczynka wyrasta na wartościową nastolatkę, która będzie zmuszona zamieszkiwać kościelny „sierociniec”, jednak ludzie z jakimi będzie tam miała do czynienia, okażą się wartościowymi i niezastąpionymi przyjaciółmi, którzy zaakceptują ja taką jaka jest. Loup zdaje sobie sprawę z tego, że może być złapana, jednak chęć zemsty mobilizuje ją do tego, aby zdolnościami bokserskimi mogła pokonać tą jedną osobą, którą tak bardzo chce pokonać, mimo że wie, iż ze względu na wynik walki, zostanie najprawdopodobniej zamknięta w klatce. Czy Loup da radę, czy zwycięży? Czy przeżyje? Czy jej druga połówka będzie przy niej, czy może Loup będzie skazana na samotność? Jak skończy się ta historia?
Oj, rzadko rozpisuję się aż tak odnośnie fabuły, jednak i tak mogłabym spokojnie jeszcze coś napisać, nawet bym chciała, ale nie chcę za bardzo spoilerować. Akapit po fabule zazwyczaj poświęcam narracji, więc nie widzę powodu aby zrobić odstępstwo od reguły. W tym wypadku jest ona trzecioosobowa, bo nie wyobrażam sobie żeby było inaczej skoro poznajemy Loup od noworodka, a raczej narracja z punktu widzenia dziecka nie byłaby strzałem w dziesiatkę ;) Pierwsze strony zapoznają nas z matką dziewczyny, kiedy to miała 17 lat, a ostatnia strona poświęcona jest Loup po osiemnastych urodzinach, więc w książce opisane jest według moich obliczeń… 28 lat. Ktoś czytając to zdanie mógłby aż rozszerzyć oczy ze zdziwienia, albo się zniechęcić, lecz zniechęcenie zdecydowanie odradzam. Pierwsze dziesięć lat opisywane jest na jakichś… pięćdziesięciu stronach? Coś w ten deseń. Dalej już rodzi się Loup i zaczynają się czasem większe, czasem mniejsze przeskoki w czasie, jednak nawet przez jeden moment nie poczułam żadnej luki. Wszystko co się działo było dokładnie przemyślane i nawet nie miałam kiedy poczuć się znużona… Ja tą książkę przecież dosłownie pożarłam!
Jestem fanką książek fantastycznych, jednakże wprost uwielbiam te z pociągajacym wątkiem romantycznym, który aż zachęca do kontynuowania serii i nie pozwala oderwać się od kartek, a nigdzie na oprawie „Santa Olivia” nie widniała nawet jedna informacja o tym, że takowy wątek w książce będzie dlatego czułam się troszkę zniechęcona, ale oczywiście, jak widać, przemogłam się i teraz cholernie się z tego cieszę, bo, nie ukrywam, że nie spodziewałam się czegoś takiego, oraz nigdy nie miałam z tym styczności w książkach tego gatunku, ale uważam to co zrobiła Carey za strzał w dziesiątkę (powtarzam się?). W końcu coś innego! Pewnie niektóre osoby to zrazi, ale ja osobiście tylko na coś takiego czekałam : )
Jeśli mowa o bohaterach to tu też sporo powiem, bowiem mamy ich tu po prostu mnóstwo. Loup, główna bohaterka, ogromnie przypadła mi do gustu. W większości książka skupia się na okresie, kiedy dziewczyna miała 16-18 lat, jednakże nawet gdy była dwunasto - trzynastolatką, nie sprawiała wrażenia infantylnego dziecka, a dojrzałej już można by powiedzieć nastolatki. W drugiej kolejności nie wypadałoby nie zwrócić uwagi na Pilar, która przez większość czasu była rewelacyjna z tym swoim charakterkiem, choć, jak sama mówiła, jej płytkość była w pewnych momentach namacalna. Ale i tak coś kazało mi ją lubić. T.J., Mack, C.C. to chłopcy należący do Santitos, jednak żadnemu z nich nie udało się zawładnąć sercem głównej bohaterki. Byli po prostu dobrymi przyjaciółmi. Czasem udzielali Loup reprymend, czasem uczyli ją całować, czasem pomagali… Oczywiście dziewczyn tam też się parę znalazło. Katya – powierzchniowa, typowa, żeby nie użyć obraźliwego słowa – niemiła osoba, choć na koniec nawet ona okazała się w porządku. Szalona Jane, pseudonim i już wiadomo jaka była Jane, oraz nieśmiała, bujająca w obłokach, Maria. No i oczywiście jeszcze Pilar, która dołączyła do nich najpóźniej. Jednak przecież w książce nie mieliśmy do czynienia jedynie z postaciami z Santitos. Trochę uwagi także należy się Miguelowi Garza (nie wiem czy jego nazwisko się odmienia…), który na początku był niesamowicie chamski dla Loup i jej brata, dokuczał im na każdym kroku, lecz teraz był nawet w stanie pomagać dziewczynie. Nie jestem tego pewna w stu procentach, ponieważ mój angielski leży i kwiczy, ale z pierwszego rzutu oka na opis drugiej części tejże książki na Goodreads, wynika, że druga część będzie poświęcona właśnie Miguelowi. To dobrze, czy źle? Dla mnie źle, bo zbyt polubiłam Loup i chcę wiedzieć co dalej będzie się u niej działo. Poza tym należy jeszcze zwrócić uwagę na księdza oraz siostrę w kościele, w którym przebywały dzieci. Zacznijmy od tego, że mieli wspólną sypialnię, choć na szczęście poza tym żadnej informacji o ich… współżyciu nie było. Co do ich stosunku do Boga itd… Nie za bardzo wiem jak ich określić… Pod koniec, przed walką Loup, gdy zobaczyła księdza, który się modlił pomyślała (to nie jest cytat) „Pewnie pierwszy raz robi to bez cienia sarkazmu w głosie”, co w pewnym sensie obrazuje to co chcę powiedzieć. Cholera, za bardzo się rozpisuję, pewnie nawet nikt tego nie przeczyta…
O, teraz będzie krócej, bo o oprawie graficznej. Okładka jest rewelacyjna, bardzo stonowana, wszystko ładną czcionką, grzbiet taki elegancki, nie jest na nim nawalone nie wiadomo co, ładnie wygląda na półeczce. Jedynym minusem jest to, że jakoś tak ta okładka nie pasuje mi do tego co działo się w tej książce… Chociaż, po głębszej analizie… No i rzecz na którą ja się w książkach zawsze upieram – skrzydełka! A właściwie ich brak. Już po przeczytaniu wiedziałam, że będę „Santę Olivię” pożyczała, i irytujące jest to, że mimo iż po moim przeczytaniu książka wygląda jak nowa, pewnie jak ktoś ją dorwie już taka nie będzie. Ale no cóż, bywa ;) W każdym bądź razie, poza tym czcionka w środku jest przyswajalna, bez żadnej rewelacji ale jak to Jaguar (przepraszam, Piąty Peron) – czuję się zaspokojona.
Nareszcie zakończenie,a tak miło mi się tę recenzję pisało! Jak widać, zachwytów jest tu mnóstwo bo po prostu się to tejże książce należy. Czytałam już bardzo dużo książek od wydawnictwa Jaguar i mimo, ze wiele mi się bardzo podobało, np. „Pomiędzy”, „Dzieci cienie”, czy „Straż” to nigdy nie mogłam zmusić się aby książce od tego wydawnictwa dać maksimum punktów w skali, a teraz właśnie to robię, bo „Santa Olivia” zawładnęła moim sercem. Była książką, po której przeczytaniu chciałam ją przeczytać jeszcze raz, a rzadko tak mam! Zdecydowanie polecam twórczość pani Carey w tej odsłonie fanom fantastyki. Tak więc ode mnie 10/10. Niewątpliwie zostanie ta książka w moim sercu i pamięci na bardzo, bardzo długo. No, a jak zacznę ją zapominać to przeczytam jeszcze raz!
„JEJ ŁZY SĄ ŁZAMI CIERPIENIA, ALE TAKŻE NADZIEI…”
więcej Pokaż mimo to„Stanta Olivia”, książka autorstwa Jacqueline Carey, autorki bestsellerowej serii „Kuszel” to pierwsza książka wydana przez filię Wydawnictwa Jaguar – Piąty Peron, i muszę powiedzieć, że PP wybrało sobie rewelacyjną książkę na start. Wzięłam ją do recenzji głównie skuszona okładką prawdę powiedziawszy, bo opis nie...