Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Jak sprzedać ideę walki ze słabościami?

W neolitycznej wiosce opanowanej przez bezwzględny system komunistyczny tuż u brzegów lodowca dochodzi swych lat szaman-żebrak, pogardzany przez społeczność krętacz, który boi się prawdy i jako jeden z niewielu ma o niej jakiekolwiek pojęcie. Tak w skrócie można opisać bohatera powieści Egona Bondy'ego Szaman, której pierwsze polskie wydanie zaprezentowała czytelnikom Korporacja Ha!art w 2012 roku.

Zniewolony z wyboru

Fascynująca historia życia Egona Bondy'ego, pisarza, o którym niektórzy uważają, że został wymyślony przez Bohumila Hrabala na potrzeby postaci niepokornego hippisa z powieści Czuły barbarzyńca, jest jedną z moich ulubionych. Człowiek, który w dorosłość wchodził w strasznych latach pięćdziesiątych, gdy stalinizm miażdżył wartości budowane przez narody Środkowej Europy przez wieki, nie potrafił przystosować się do nieznoszącej sprzeciwu nowej rzeczywistości. Będąc zagorzałym przeciwnikiem imperializmu i antyglobalistą nie wyrażał jednocześnie zgody na ciemiężenie jednostki przez komunizm. Wolny duch, „faun”, jak o nim pisał Hrabal, rozwiązły hedonista, poeta zbuntowanych niecedzący obraźliwych słów, otwarcie wyznający brak szacunku do własnego narodu, idol undergroundu, filozof, który w obliczu zagrożenia własnej wolności miękł i poddawał się, by w końcu znów wyruszać w podróż w poszukiwaniu niezależności. Swoim życiem stworzył mit człowieka niedoskonałego, pełnego słabości, a mimo to przekonanego o własnej wartości.

Próchniejące porte parole

Wiele swoich cech zaszczepił Bondy tytułowemu szamanowi. On także żyje na uboczu społeczeństwa ignorowany i trochę samotny, choć w gruncie rzeczy nie sprawia mu to większego kłopotu. Szamański namiot jest jego oazą, w której może oddawać się myślom, ale nie grzeszy w nich zbytnio.Jego życie kręci się wokół zaspokajania potrzeb fizjologicznych, folgowania starzejącemu się ciału i pokazowych rytuałów, o których dobrze, wie że nie sprowadzą do wioski ani dobrobytu, ani tym bardziej atmosfery szczęścia i miłości. Jako szaman odziedziczył po poprzednikach wiedzę daleko wykraczającą poza kompetencje zwykłego myśliwego, ale zdaje sobie jednocześnie sprawę, że funkcja, którą pełni, jest już wyłącznie reprezentatywna, o czym nie mają pojęcia inni. Znajomość języków i rytuałów zapewnia mu byt, ale pozbawia szacunku. Szamanem jest inny, obcy, dlatego pogardza się nim po cichu i słucha się go tylko ze strachu. Jemu i tak wszystko jest obojętne.

Niby widzi ubytki w systemie, jaki rządzi wioską i sięga pamięcią do czasów, kiedy absurd nie dominował rzeczywistości, ale dla świętego spokoju jest w stanie stosować się do poleceń agentów Urzędu Bezpieczeństwa przybywającym z żądaniem ofiary. To krwiożercze, pozbawione moralności bestie, którym odmówiono prawa do myślenia, więc zajmują stołki w hierarchii partii i wypełniają polecenia spadające z góry. Jest wśród nich atrakcyjna kobieta. Szaman podatny na jej wdzięki i świadomy braków umysłowych gościa postanawia podzielić się z nią refleksją na temat świata, który jawi się mu wiekowy, pełen tajemnic i znaczeń, bogaty w symbole i nie jedyny, trudny do objęcia rozumem.

„– Gdy człowiek dojrzewa do poznania – choć jeszcze nie tego ostatecznego –pojmuje, że jest odpowiedzialny za swoją pracę – za swoje poznanie i wiedzę, którą osiąga, pojmuje, że musi ją chronić, a przede wszystkim przekazać ludziom. Jest przy tym odpowiedzialny za dziedzictwo wszelkich ludzkich dążeń do prawdy, za całe dziedzictwo kultury i sztuki, które musi otoczyć opieką i udostępnić innym. To najważniejsze zadanie. I tę właśnie odpowiedzialność właśnie Wielki Szaman i Urząd Bezpieczeństwa zamierzają zniweczyć.”

Otwieranie zabliźnionych pojęć

Choć wiejski szaman wykazuje się w rozmowie z agentką niezwykłą elokwencją i świadomością zła, jakie światu przyniósł komunizm, jest jednocześnie łasy na cielesne rozkosze, którymi ona kusi w zamian za zdradę najwyższej wartości – człowieka. Szaman nawiązuje współpracę z UB, czym pogrąża się w oczach własnego sumienia. W książce rolę sumienia odgrywa pomocnik podesłany starcowi przez mieszkańców, Kukułka. Chłopak wymyśla nazwy dla abstrakcyjnych pojęć, które nigdy nienazwane lub dawno zapomniane odżywają w umyśle Szamana. Kukułka stawia mistrzowi pytania i kompromituje go w jego własnych oczach. Ważna osobistość o nieprzeciętnym umyśle staje się nagle kupką próchniejących kości, workiem trocin przerzucanych dla zabawy między organami państwa a zwykłymi mieszkańcami zapominającymi często o jego istnieniu. Szaman uświadamia sobie dzięki leniwemu młodzieńcowi smutną prawdę o swojej egzystencji, o słabości i źle, jakie w nim tkwi, a także trudnych kwestiach, które drażnią umysł i na które trudno znaleźć rozwiązanie w pojedynkę. Kukułka pyta:(...)

Więcej do przeczytania na:

http://pracowniadobregoslowa.blogspot.com/2013/03/jak-sprzedac-idee-walki-ze-sabosciami.html

Jak sprzedać ideę walki ze słabościami?

W neolitycznej wiosce opanowanej przez bezwzględny system komunistyczny tuż u brzegów lodowca dochodzi swych lat szaman-żebrak, pogardzany przez społeczność krętacz, który boi się prawdy i jako jeden z niewielu ma o niej jakiekolwiek pojęcie. Tak w skrócie można opisać bohatera powieści Egona Bondy'ego Szaman, której pierwsze polskie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Artystę czyni talent i natchnienie. Mówią, że wiele znaczy również ciężka praca, ale, umówmy się, sztuka to nie czyste rzemiosło. Do tworzenia potrzebna jest poza tym inteligencja emocjonalna i inspiracja. Tej ostatniej poszukuje wciąż krakowski pisarz, autor pierwszej polskiej powieści hipertekstowej, Sławomir Shuty w swojej nowej książce Jaszczur.

Twórcza niemoc

Shuty obsadził sam siebie w roli pisarza, którego dopadła twórcza niemoc. Jest on (autor i bohater w jednym) jednocześnie tym typem pisarza, za którym nie przepadają krytycy, wydawcy i inni współpracownicy, bo pije, pali i bezceremonialnie wyraża się o kobietach. Osiągnąwszy pewien sukces, napotyka na blokadę mocy twórczej, którą próbuje obalić siłą, szukając weny w wędrówce po miejskich barach i upijając do utraty świadomości. Nic dziwnego, że wyjścia z sytuacji szuka w ten sposób. Historia literatury daje mnóstwo przykładów na pozytywne skutki stosowania „środków dopingujących”. Nawiasem mówiąc, czy skoro w sporcie piętnuje się wspomagacze, sprawiedliwa rywalizacja między artystami nie powinna wyglądać podobnie? Proszę wyobrazić sobie drużynę wysportowanych, pachnących, ogolonych, medytujących, schludnych artystów. Czy kartki i płótna byłyby wtedy puste?

Bohater Shuty'ego, Shuty nie bierze takiego rozwiązania pod uwagę. Dla niego jedyną pobudką z letargu jest pogrążanie się w smutku i beznadziei, bo dopiero halucynujący, tracący kontakt z rzeczywistością, a na skutek tego wiecznie cierpiący na miażdżącego kaca twórca może znaleźć w sobie pokłady artyzmu.

Finansowe niedomaganie

Główny bohater oprócz braku natchnienia zmaga się z jeszcze jedną uciążliwą dolegliwością – stałym brakiem pieniędzy. Zaliczki za wiecznie opóźniające się książki to stały element utarczek między wydawcami, a pisarzami. Nawet Leopoldowi Staffowi zdarzyło się pobrać zaliczkę na poczet książki, której nigdy nie napisał.

Shuty'emu z powieści pieniądze się należą jednak za samo posiadanie umysłu, który kiedyś może i płodny, teraz topi się w kolejnych kuflach piwa i oparach wyżebranych jointów. Jako uznany pisarz o przykuwającym uwagę nazwisku już na początku wywołuje niechęć czytelnika, z ogromnym niezadowoleniem wyruszając na spotkanie z czytelnikami do prowincjonalnej miejscowości. Tak znielubiana przez autorów powinność (choć przecież uśmiechają się przecież nawet przy żenujących pytaniach i trzechsetnym autografie) wprawia go w wielką frustrację. Wszystko co jest normą dla większości społeczeństwa, osobistych standardów Autora przez wielkie „A” nie spełnia. PKP jest ruiną marnującą jego czas, a zakwaterowanie wzbudza obrzydzenie, choć pod względem porządku przerasta stałą kwaterę mistrza. Najgorsi są jednak ludzie, których spotyka na prowincji. Jak na złość wprowadzają go w błąd złudnym wyglądem, maskami, które nakłada na nich pobudzony różnymi substancjami i rozbuchana wyobraźnią on sam. Wyzierają spod nich pryszczaci, brzydcy, zniekształceni ludzie o znikomym polocie i zerowym szacunku do jego osoby. To urągające, dlatego należy stamtąd jak najszybciej uciec.

Co ciekawe, Shuty o rzeczywistości poza wielkim miastem pisze w podobny sposób do Krzysztofa Vargi, który w Trocinach z typowym dla siebie sarkazmem opisuje Polskę powiatem stojącą. Shuty także stara się unikać podróży dalszych niż do pętli tramwajowej, podróżuje pociągiem i zdecydowanie woli powroty niż wyjazdy. Co więcej, tak go cieszy powrót do miasta, że niczym papież całuje dworcowy beton. Oto postać, której nie wolno zlekceważyć, skrojona na miarę wielkich tego świata i wymagająca odpowiedniego poważania.

Idee precz

Główny bohater to skrajny hedonista. Taplał się w czułych słówkach krytyków w czasie książkowych sukcesów, dał się obtoczyć pseudo-intelektualnym fanom w bułce tartej z niewiele wartycg pochwał, nawiązał nawet współprace z czasopismem, które, nie wiedzieć czemu, domaga się regularnej współpracy, zamiast cierpliwie poczekać na przypływ pomysłów. Teraz wydaje się tonąć w spleśniałym sosie (a właściwie jego braku, bo „sosem” Shuty nazywa pieniądze) i tylko wyciąga ręce po pomoc.

Dziwny okazuje się ten świat, bo wszystkie znaki głoszą, że nie zasłużył na nią ani jednym dobrym uczynkiem, a jednak [...]

Artystę czyni talent i natchnienie. Mówią, że wiele znaczy również ciężka praca, ale, umówmy się, sztuka to nie czyste rzemiosło. Do tworzenia potrzebna jest poza tym inteligencja emocjonalna i inspiracja. Tej ostatniej poszukuje wciąż krakowski pisarz, autor pierwszej polskiej powieści hipertekstowej, Sławomir Shuty w swojej nowej książce Jaszczur.

Twórcza niemoc

Shuty...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Korespondencja Julia Hartwig, Artur Międzyrzecki, Czesław Miłosz
Ocena 7,2
Korespondencja Julia Hartwig, Artu...

Na półkach: ,

Artur Międzyrzecki w 1970 roku pisał do swojego przyjaciela Czesława Miłosza: „W dzień, kiedy hinduscy astrologowie zapowiadali koniec świata, powiedział mi taksówkarz warszawski, co następuje: — Panie, lipa. Końca świata nie będzie — tak będziemy się męczyć”. Wtedy to z kraju, w którym koniec świata był widziany jako zbawczy kres mąk, do Stanów Zjednoczonych przyjechał Międzyrzecki objęty zakazem druku w Polsce za potępienie zdjęcia z afisza Dziadów. Zrzekłszy się wiceprezesury Związku Literatów Polskich, musiał opuścić kraj. Wybrał Stany Zjednoczone i tym samym znalazł się w środku huraganu rozterek patrioty, literata, i ojca rodziny na emigracji za oceanem.
W ubiegłym roku do rąk czytelników trafiły korespondencje: Miłosz–Iwaszkiewicz, Miłosz–Herbert, Miłosz–Jeleński. W każdym z tych zestawów ujawniał się inny wizerunek autora Zniewolonego umysłu: powściągliwy i rzeczowy, wręcz uczniowski, w rozmowach z Jarosławem Iwaszkiewiczem; rozemocjonowany i adorujący w listach do Zbigniewa Herberta; czy obnażający zakamarki duszy przed profesorem Konstantym A. Jeleńskim. Tym razem to on staje się mentorem i poniekąd opiekunem dla Międzyrzeckiego, stawiającego pierwsze kroki w Ameryce. Ten ekscentryczny poeta, tłumacz, nauczyciel akademicki, publicysta i — jak pisze o nim jego żona, Julia Hartwig — gaduła, zalewa Miłosza stosami listów, w których pisze o... wszystkim.
Początkowo Międzyrzecki przybywa do Iowa na Internationat Writing Programm pełen obaw, tak jakby sam jeszcze nie wierzył, że zdecydował się z własnej woli opuścić żonę, córkę i Polskę w poszukiwaniu pracy i miejsca na świecie dla swojej nieugiętej opinii. Przyjaciel wielu, miłośnik rozmów przy kominku i whisky, aktywny uczestnik warszawskiego życia towarzyskiego, nagle zostaje skazany sam na siebie i swoich nowych amerykańskich znajomych, którzy w niczym nie przypominają prujących pod wiatr w dziurawych łódkach polskich inteligentów. Ogromna tęsknota za rodziną oraz oczekiwanie i niepewność ich przyjazdu zdominowała pierwszą serię listów. Miłosz, do którego Międzyrzecki zaraz po przyjeździe zwrócił się o wsparcie słowem i protekcję, dzielnie podtrzymywał go na duchu i razem z nim odetchnął, gdy w końcu Julii Hartwig i Danieli (córce Międzyrzeckich) udało się otrzymać paszport i dotrzeć do Stanów. Napisał wtedy:
Bardzo mnie przyjazd Twojej rodziny ucieszył i teraz mogę powiedzieć, co myślałem: że pobyt w Iowa to sezon w piekle.[...] Cała impreza Iowa, między nami, jest skażona przez obecność tej wschodnioeuropejskiej chandry, od której nieszczęśnik przyjeżdżający stamtąd nie może się wyzwolić.
Istotnie tak było. Emigranci z Europy Wschodniej szukali się nawzajem złaknieni kontaktu, porównywania doświadczeń, wymiany informacji. Miłosz przebywający w Stanach od roku 1960, zdążył już dawno zaspokoić ten głód. Międzyrzecki coraz bardziej wpadał w obsesję bycia na bieżąco z wydarzeniami z kraju. Niecierpliwie czekał na świeże listy i zawarte w nich nowinki, także towarzyskie, uważnie śledził paryską „Kulturę” i podsyłaną mu krajową prasę. Zdawał Miłoszowi relację nawet z faktów, o których ten wiedział równie dobrze. Wiele listów do przyjaciela niszczył, bo reflektował się, że wylewa w nich żale, filozofuje lub popada w grafomanię. Rozmówca nie miał mu tego za złe, ale odpowiadał nie często i choć serdecznie, to dość zwięźle i pobłażliwie. Wydaje się, że Międzyrzecki nie miał mu tego za złe, bo i tak to on był „bohaterem” ich wspólnych korespondencji. On i jego zwątpienia, tęsknoty, niepewność jutra i „wściekłość” na rzeczywistość, przez którą chudł. Przemawiała przez niego sprowadzona niemal do poziomu instynktu potrzeba omawiania sytuacji polskiej inteligencji i zmian jej dotyczących, jakie zachodziły w Polsce. Początek lat siedemdziesiątych to był czas, gdy do władzy doszedł Edward Gierek i chwilowa odwilż wlała w wiele serc nadzieję na zmiany. Międzyrzecki zdawał się czekać na wieści z kciukami wciśniętymi w pięści i w napięciu godnym filmów Hitchcocka, Miłosz komentował jego doniesienia i tylko od czasu do czasu wchodził w polemikę. Tak było m. in. w wypadku antypatii do Brylla czy w sprawie z Herbertem, wielkim przyjacielem Miłosza, z którym to przyjaźń umarła w okolicznościach tragicznych i niespodziewanych. Poeta o ojcu pana Cogito, który nota bene po powrocie do kraju zamieszkał wraz z żoną w warszawskim mieszkaniu Międzyrzeckich, pisał:[...]

Po więcej zapraszam na stronę: http://pracowniadobregoslowa.blogspot.com/

Artur Międzyrzecki w 1970 roku pisał do swojego przyjaciela Czesława Miłosza: „W dzień, kiedy hinduscy astrologowie zapowiadali koniec świata, powiedział mi taksówkarz warszawski, co następuje: — Panie, lipa. Końca świata nie będzie — tak będziemy się męczyć”. Wtedy to z kraju, w którym koniec świata był widziany jako zbawczy kres mąk, do Stanów Zjednoczonych przyjechał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na scenę polskiej literatury wkroczyła niedawno nowa powieść Doroty Masłowskiej Kochanie, zabiłam nasze koty. Wszyscy zastanawiali się, czy i tym razem autorka pokaże pazury,a krytyka zagrzmi nad typowym dla niej cynizmem i wulgarnym językiem. Tymczasem stała się rzecz niesłychana. Masłowska wydała tekst jasny, przystępny i spójny. Aż chce się polecać!

Polscy czytelnicy dzielą się na promasłowskich i antymasłowskich. Naprawdę. Niby zrobiła furorę Wojną polsko-ruską, publiczność szalała, krzyczano o przełomie w literaturze, ale w gruncie rzeczy wielu czytelnikom trudno było przebrnąć przez rozklekotany, rozemocjonowany tekst. Podobnej trudności spodziewałam się po Kochanie, zabiłem nasze koty, ale moje obawy nie spełniły się. Mogłam spokojnie zgłębiać problemy bohaterów jadąc tramwajem.

Historia wydaje się być utkana na miarę sztuki scenicznej, w której bohaterowie reprezentują różne typy. Najbardziej pogmatwanym i nurtującym charakterem jest Fah – przeciętna singielka z przeciętnego miasta o przeciętnym guście i takiej samej inteligencji. Fah jest bardzo mocno zakorzeniona w zasadach kierujących współczesnymi stosunkami międzyludzkimi. Świetnie odgrywa swoją rolę przyjaciółki, a więc partnerki do gry w tenisa mówionego do czasu, gdy Jo – ta bardziej przyziemna część ich pary, poświęca bez żalu singielski pakt i poznaje mężczyznę, a co za tym idzie, zapomina o przyjacielskich obowiązkach. Znika z życia Fah, a ta wpada w studnię lęku przed samotnością. Na gwałt szuka zastępcy Jo i, jak to zwykle bywa w chwilach desperacji, wpada z deszczu pod rynnę. Poznaje Go, postrzeloną dziewczynę, która osiągnęła najwyższy już level alternatywy i przelewa na nią swoje uczucia. Przelewa do tego stopnia, że poświęca jej swoją ciężko wypracowaną równowagę emocjonalną i to, co ma najcenniejsze, bo pielęgnowane od lat – włosy.

Nie jest trudno podzielić ludzi na kategorie, zdaje się twierdzić Masłowska. Nie ma też problemu z przewidzeniem schematu rozmowy lub zachowań. Większość z nas bezwiednie podlega pewnemu rytmowi, wypracowanym od lat modelom i nawet nie stara się poza nie wychodzić. Tak jest z dialogami bohaterów, które w większości przypadków są po prostu zderzeniem dwóch monologów powiązanych motywem przewodnim lub nie. Tak jest z reakcją Fah na opuszczenie przez Jo i jej obłudną ucieczką w poddaństwo wobec instynktów. Joanne może nawet chciałaby dotrzymać obietnicy nienawidzenia mężczyzn, ale skoro pojawił się Hungarysta, to znak, że należy przestać się wygłupiać i poddać naturalnemu biegowi rzeczy. Wchodząc w związek, weszła na wyższy poziom. Za pewne jej kolejną ambicją byłyby rozmowy z młodymi matkami – jeszcze wyżej na drabinie tykających zegarów biologicznych – ale na pewno już nie z Fah. Dieta, sport, zasady – to dobre dla singli. Czyż nie dzieje się tak często w rzeczywistości?

Tym sposobem Fah została sama, a samotność wyzwoliła jej inteligencję emocjonalną. Strach przed przeciętnością i brakiem zainteresowania pchnął ją do środowiska pseudoartystycznego, w którym weszła w kolejny schemat. Jak mówią: „jeśli wlecisz między wrony, musisz krakać jak i one”. Słabość charakteru w połączeniu tendencją do radykalizmów sprawiły, że Fah poddała się wpływowi jeszcze jednej silnej osobowości – Go. Go uparcie twierdziła, że pochodzi z byłej Jugosławii, a konkretnie z Polski. To bardzo trendy. Tak samo jak brak pieniędzy, irracjonalne zachowania, palenie papierosów, które przestały być zwyczajnie modne, a więc są świetnym materiałem na atrybut hipstera. No właśnie! Masłowska świadomie wyolbrzymia i kpi z uciekania od tzw. mainstreamu w alternatywę doprowadzoną na skraj absurdu. „Jestem artystą-grafikiem, robię ulotki w paincie”, „Mam lustrzankę. Jestem fotografikiem.” zdają się mówić jednym głosem pokolenia dzisiejszych pożalsięboże młodych gniewnych. Świetnie przedstawiła to nasza utalentowana pisarka. Brawo!
[...]

Po resztę tekstu inne recenzje zapraszam na pracowniadobregoslowa.blogspot.com

Na scenę polskiej literatury wkroczyła niedawno nowa powieść Doroty Masłowskiej Kochanie, zabiłam nasze koty. Wszyscy zastanawiali się, czy i tym razem autorka pokaże pazury,a krytyka zagrzmi nad typowym dla niej cynizmem i wulgarnym językiem. Tymczasem stała się rzecz niesłychana. Masłowska wydała tekst jasny, przystępny i spójny. Aż chce się polecać!

Polscy czytelnicy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Szopka” to debiut Papużanki, pani od polskiego, absolwentki teatrologii i doktorantki na Uniwersytecie Pedagogicznym. Nota biograficzna wspomina także, że autorka jest mamą dwóch chłopaków i to akurat najważniejsza z tych wszystkich informacja. Jak na debiut przystało, książkę reklamują jako świeży powiew w literaturze polskiej. Intrygujące? Przynoszące nadzieję? Właśnie tak zareagowałam. Spodziewałam się mocnego uderzenia, może nie damskiego przełomu poza feminizmem, ale niepowtarzalnej konwencji, oryginalnego spojrzenia na świat i opisania go słowami, które będą się kołatać w głowach czytelników jeszcze przez długi czas. Czy „Szopka” wbije w fotel na dłużej?

Trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Bohaterem książki jest polska rodzina zupełnie nie różniąca się od setek innych polskich rodzin (przychodzi na myśl Varga i jego walka o średniość). Jest solidnie zakorzeniona w modelu tradycyjnym, w którym króluje jedna odpowiedź na podstawowe pytanie: dlaczego? – bo tak,bo jest, bo było od zawsze, bo takie wygląda życie, bo nigdy nie będzie inaczej. W tej typowej rodzinie zaburzone jednak zostały role – przedmiot walki bojowników gender. Bezimienna matka ulepiona z wad tradycyjnych polskich matek, uzbrojona w cięty język i kompletny brak racjonalnych argumentów staje w szranki z tatą wydmuchującym stanowczość razem z dymem setek papierosów wypalonych przez całą fabułę książki. Oprócz nich na scenę (sic!) wchodzą także Maciuś i Wandzia – zachwycające pomysłowością i beztroską dzieci, które płynnie, niby pokemony, przechodzą transformację w osobniki słabsze i o wiele nudniejsze niż początkowe stadium. Poboczni bohaterowie niewiele więcej wnoszą do tej powieści bez intrygi.

Zapowiadano echa Kuczoka i wydaje mi się, że pisała o tym osoba, która o Kuczoku wie tyle, ile można wyczytać na tylnej karcie „Gnoju”. Żadnej tam przemocy fizycznej czy erotyki. Akcja toczy się w rytmie dojrzewania dzieci i starzenia się rodziców. Wraz z wiekiem niektórzy obnażają kły, inni kurczą się w pasiastych piżamach. Byłaby to kolejna przegadana „szopka”, gdyby nie to, że faktycznie przykuła mnie do fotela. Dlaczego?

Przez polskość właśnie. Przez świetny zmysł obserwacji Papużanki i przelewania tego, co widzi na papier. Wszystko wydaje się być tak prawdziwe, jakby własne. Nawet uczucia bohaterów wywołują empatię we mnie – starym wydze* czytelnictwa. Najbardziej chyba spodobało mi się przesłanie bijące z książki: tylko dzieciństwo jest prawdziwym życiem. Z czasem, proporcjonalnie do ilości wypowiedzianych słów, ludzie zmierzają już tylko do śmierci. Tracą wyobraźnię, gubią się w sporach, dyskusjach, myślach myślanych za pomocą słów, a nie obrazów. Zacieśniają się horyzonty. Zacieśnia się ogrom świata do li tylko Polski, do miasta, do osiedla, do dwupokojowego mieszkania, które jest szczytem ambicji przeciętnego człowieka. Jednym słowem – pesymizm wynikający z rutyny i braku motywacji. Chociaż to dzieci jawią się być żurawiami wyruszającymi do ciepłych krajów, a gdy dorastają zmieniają się w grube gołębie, dorośli wcale nie czują się komfortowo z tą sytuacją. Dlatego wymyślają sobie święta, które na chwilę mają ich, chomiki biegnące w plastikowym kółku donikąd, wyrwać z tej matni. Wymyślają imieniny i inne okazje do picia wódki, wymyślają niedzielne obiady świetnie porównane w „Szopce” do mszy w kościele. Mszy ku czci świętego kotleta. W tym nabożeństwie każdy ma swoją rolę, jest matka-kapłan i zięć-ministrant. Są wyznawcy pokorni i cichego serca. Jest obiad-najświętszy sakrament. Nie jest tak w rzeczywistości?

Całość dostępna na: http://pracowniadobregoslowa.blogspot.com/2012/10/cedz-sowa-pielegnuj-wyobraznie-zoska.html

„Szopka” to debiut Papużanki, pani od polskiego, absolwentki teatrologii i doktorantki na Uniwersytecie Pedagogicznym. Nota biograficzna wspomina także, że autorka jest mamą dwóch chłopaków i to akurat najważniejsza z tych wszystkich informacja. Jak na debiut przystało, książkę reklamują jako świeży powiew w literaturze polskiej. Intrygujące? Przynoszące nadzieję? Właśnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Vanitas vanitatum” mawiali średniowieczni, a ja mam wrażenie, że w Polsce musiała panować nadzwyczaj intensywna moda na to powiedzenie. Tak intensywna, że jej powidoki oglądamy do dziś. Dobrym przykładem na to może być powieść Krzysztofa Vargi „Trociny”, która niedawno, zupełnie przez przypadek, wpadła w moje ręce.


Szczerze przyznam, że nigdy wcześniej nie czytałam nic, co wyszło spod pióra pana Vargi oprócz felietonów w "Wyborczej". Tym bardziej zdziwiłam się wrażeniem déjà vu podczas lektury. Nurtowało mnie to przez kilkadziesiąt pierwszych stron książki, ale na szczęście udało mi się w końcu rozwiązać zagadkę.

Główny bohater „Trocin”, Piotr Augustyn, to samotny pięćdziesięciolatek, meloman, komiwojażer, jak sam o sobie mówi. Jego życie upływa na ciągłych podróżach pociągiem, służbowych rozmowach i powrotach do "więcej niż skromnej" kolekcji płyt. Piotr nie przepada ani za własną rodziną ani za ludźmi z którymi pracuje, ani, mam wrażenie, za Polską w ogóle, bo opisuje ją niczym dystyngowany arystokrata, który zabłądził i wylądował w głuchej wsi.

Za wsią główny bohater również nie przepada, ale zapewne dlatego, że ma kompleks pochodzenia – jego rodzice wychowali się na wsi i jego jako dziecko zabierali na wczasy pod gruszą każdego roku. Piotr – typowy mieszczuch i zwierzę kulturalne – z rozgoryczeniem przywołuje obrazy zarzynanych zwierząt i ich oprawców. Widzi ich niczym troglodytów o wielkich ciałach i miniaturowych umysłach. Gardzi nimi i rysuje wyobraźni najczarniejsze scenariusze ich marnego końca. Piotr Augustyn brzydzi się wsią, kpi z wsi i jest całkowicie odporny na uroki natury. Jak wielu „przyjezdnych warszawiaków”, którzy jednak w jego oczach również są godni pożałowania, gdyż są bardziej nieskazitelni, czyści i kulturalni niż ci, których korzenie głęboko tkwią w miejskim gruncie. Jednym słowem: Piotr nie znosi ludzi. Nie oznacza to, że nigdy nie próbował się do nich przekonać. Ludzie mają jednak jedną największą wadę – przywiązują wagę do opinii innych. Uprawiają jogging, stroją się, spotykają z innymi, żenią, chodzą w miejsca, w których przebywają inni, a także wpadają w nałogi. To jest zdecydowanie nie do zniesienia. Piotr – choć jakby się mogło wydawać, jest oazą spokoju, mędrcem ukrytym w skorupie miłośnika muzyki dawnej, opanowanym i nie pragnącym nic od życia człowiekiem w średnim wieku – w rzeczywistości tłumi lęki.

Całość na: http://pracowniadobregoslowa.blogspot.com/

„Vanitas vanitatum” mawiali średniowieczni, a ja mam wrażenie, że w Polsce musiała panować nadzwyczaj intensywna moda na to powiedzenie. Tak intensywna, że jej powidoki oglądamy do dziś. Dobrym przykładem na to może być powieść Krzysztofa Vargi „Trociny”, która niedawno, zupełnie przez przypadek, wpadła w moje ręce.


Szczerze przyznam, że nigdy wcześniej nie czytałam nic,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dziuńdzie i misie w okopach

Niedawno do księgarni trafiła wydana przez ZNAK nowa książka Mariusza Sieniewicza – „Śpiąca królewna”. Autor już nieraz udowodnił, że ma wyjątkowy talent do rzeźbienia z polszczyzny, do igrania nie tylko z nią, ale z całym europejskim dziedzictwem literackim. Jest w końcu doświadczonym i docenionym prozaikiem (wystarczy wymienić choćby nominowane do Paszportów Polityki „Czwarte Niebo” czy „Żydówek nie obsługujemy” – powieść, która doczekała się adaptacji teatralnej).

Na fali zachwytu nad „Miastem szklanych słoni”, surrealistyczną baśnią o sile wyobraźni i nieprzyjemnych skutkach jej zaniedbywania, sięgnęłam po „Śpiącą królewnę” w nadziei, że i tym razem zaserwuje sobie kilka błogich godzin z dobrą literaturą.

Tytułowa „Śpiąca królewna” to Emila – niebezpiecznie bliska czterdziestych urodzin panna na wydaniu obarczona dwójką stetryczałych, nienawidzących się rodziców i bogatym życiem wewnętrznym. Świat „Śpiącej” dzieli się na dwa: rzeczywistość, czyli „stan przedłużającej się bezsenności” oraz niekontrolowane sny – Emi cierpi na narkolepsję. Choroba jest niejako biletem do krain, w których porzucenie dotychczasowego, niesatysfakcjonującego jej losu jest prawie możliwe. Prawie, bo gdy bohaterka postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, okazuje się, że nie może podjąć samodzielnie nawet decyzji w kwestii własnego życia i śmieci. W tej trudnej rozterce chętnie towarzyszą jej rodzice, Bóg, Diabeł (obaj przypominający narcystycznych celebrytów) oraz Misie tj. mężczyźni o rozmaitych osobowościach i stylach bycia, zawsze jednak wysuwający się na pierwszy plan damsko-męskich relacji. Emi jest zniesmaczona tym, jak przestarzały i nienaruszalny jest układ ról w społeczeństwie. Wraz z przyjaciółkami o równie bajkowych pseudonimach – Calineczką, Kopciuszkiem, Księżniczką na Ziarnku Grochu i Gerdą – wytacza internetową walkę Misiom i Dziuńdziom, czyli uganiającym się za opiekuńczymi ramionami czcicielkom patriarchalnego porządku świata.

Sieniewicz nawet nie próbuje udawać, że tworzy świat na kształt i podobieństwo realnego. Historia Emi narysowana została kolorowymi kredkami przez dorosłego mężczyznę, który w inteligentny sposób obśmiewa zaloty uczestniczących w matrymonialnej olimpiadzie Misiów i Dziuńdź. Faktu, że po krainie Śpiącej królewny oprowadza mężczyzna, nie da się ukryć: narrator popełnia gafę przy opisie nakładania makijażu (żadna szanująca się kobieta nie maluje oczu przed nałożeniem podkładu), czy stosunku rozmiaru ubrań do wagi ciała i ilości zjadanych przez główną bohaterkę bloczków ptasiego mleczka. Drobne wpadki sprawnie tuszuje jednak specyficzna kreacja polskiej Bridget Jones, która wychowana w „naszym kraju!!!”, musi stawić czoła rozpuszczonym i egotycznym Misiom. To nie jest łatwe, bo w świecie mnożących się płci nie ma miejsca dla wielu prawdziwych mężczyzn. Ci, którzy pozostali, bardziej przypominają Johnny’ego Bravo niż Clinta Eastwooda. Naprawy świata nie ułatwia także specyfika niereformowalnego, nadwiślańskiego społeczeństwa – wiecznie gotowego do walki ku chwale ojczyzny albo przynajmniej do wylania kilku łez nad jej ciągle pustym grobem. Wydaje się, że pokolenia, które miały jeszcze zaszczyt nosić nazwy, już zawsze będą rozstawiać po kątach młodsze, numerować je i pilnować, by kobieta była kobietą, mężczyzna mężczyzną. Żeby Polska była Polską.

Chociaż sprawia przyjemność dobrze prowadzona narracja płynnie przenosząca czytelnika z jawy do snu, aż ma się wrażenie, że to kolejna wariacja na temat „Opowieści wigilijnej”, najbardziej zachwyca język. Zgodnie z typowym dla Sieniewicza stylem, w książce odnajdziemy nie tylko liczne przykłady intertekstualności (Świetlicki, Masłowska, sam Autor i inni), ale także złamane i na nowo poskładane frazeologizmy, średniowieczne wyrażenia przekształcone na potrzeby wypowiedzi bohaterów („ty poczywaj, a ja porodzę”) , czy złośliwie spreparowane i uroczo obśmiane teksty pieśni religijnych. W przeciwieństwie do prozy Michała Witkowskiego, w której skutkiem takie zabiegu są pretensjonalne wywody, te tutaj celują w wyważone poczucie humoru czytelnika. Tworzą sieć niezwykłych powiązań i z pewnością wciągną w nurt poszukiwań każdego literackiego Holmesa niekoniecznie w spódnicy. Fabuła, przewrotnie mówiąc, także nie odstraszy, ba!, zachwyci, o ile szanownemu czytelnikowi tematyka gender jeszcze się nie przejadła, a o to niestety łatwo. Współczesna polska proza najnowsza tkwi w okopach na froncie wojny o konwenanse płci kulturowej. Między mało już szokującymi opowieściami o homoseksualnej miłości a prozą kobiecą wywlekającą na światło lampki do czytania zakamarki kobiecej intymności, znalazła się humorystyczna powieść Sieniewicza. Z przymrużeniem oka, z typową dla swojego pióra lekkością pisarz obśmiewa odwieczną rywalizację. Kreuje bohaterów, którzy napinając muskuły, poprawiając przed lustrem makijaż i ćwicząc firmowe uśmiechy, wkraczają w świat głównie wirtualnego uwodzenia. W dobie odcieleśnienia ludzkich relacji niezwykle łatwo jest przedstawić siebie jako partnera idealnego: „Loverboya” czy „Śpiącą królewnę”. Nic więc dziwnego, że spora część wirtualnych randkowiczów wpada we własne sidła i zaczyna wierzyć w…bajeczkę o superego.
„Śpiąca królewna” to w gruncie rzeczy refleksja nad utratą wiary w ideały, które oferowało dzieciństwo ze swoim nieograniczonym polem dla wyobraźni. W baśnie, w których księciu nie przychodziło do głowy poprosić księżniczkę o finansową zapomogę i to smoki, a nie szef, rodzina oraz wszystkiemu winna Rosja, stanowiły prawdziwe zagrożenie. Czytelnicy cierpiący na brak snów będą z pewnością delektować się każdą stroną tej powieści, dla wszystkich innych zainteresowanych tym, co w polskiej literaturze najmilej piszczy – lektura obowiązkowa.

http://www.artysta.pl/artykuly/pokaz/dziundzie,i,misie,w,okopach-749

Dziuńdzie i misie w okopach

Niedawno do księgarni trafiła wydana przez ZNAK nowa książka Mariusza Sieniewicza – „Śpiąca królewna”. Autor już nieraz udowodnił, że ma wyjątkowy talent do rzeźbienia z polszczyzny, do igrania nie tylko z nią, ale z całym europejskim dziedzictwem literackim. Jest w końcu doświadczonym i docenionym prozaikiem (wystarczy wymienić choćby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Szacunek kupuje się u Cartiera

Nic tak nie ekscytuje mas, jak skandale obyczajowe. W szczególności gdy pierwszoplanowe role odgrywają w nich osoby powszechnie znane i szanowane, których życie prywatne serwowane jest społeczeństwu przez media na tacy. Jeżeli w grę dodatkowo wchodzą kwestie dawania przykładu ze względu na pozycję polityczną – głosy oburzenia i ostracyzm są nieuniknione. Taka właśnie reakcja miała miejsce w Wielkiej Brytanii pod koniec lat trzydziestych. A wszystko za sprawą ambitnej Amerykanki. W roli głównej „Ta kobieta”, Wallis Simpson.

Większość fanów filmu Toma Hoopera Jak zostać królem zwróciła uwagę na scenę, w której książę i księżna Yorku składają wizytę królowi Edwardowi VIII w Balmoral. Jako pierwsza wita ich pewna siebie, czarnowłosa kobieta z kieliszkiem w ręku. W tle widać tańczące do współczesnej, zachodniej muzyki pary. Książę zauważa jak Wallis, bo to właśnie ona spełniała wtedy funkcje gospodyni, musztruje króla, a on pokornie stosuje się do jej poleceń. Ten krótki fragment filmu świetnie obrazuje, w jaki sposób postrzegany przez ludzi z otoczenia Edwarda VIII była Wallis Simpson. Ukazania tej czarną owcę historii brytyjskiej rodziny królewskiej w pełnym świetle i być może oczyszczenia jej nieco z wizerunku przyczyny upadku moralnego monarchii, podejmuje się Anne Sebba w biografii „Ta kobieta” wydanej niedawno przez wydawnictwo ZNAK.

Pisanie biografii to nie lada gratka dla osoby, która się tego podejmuje. Musi ona uzbroić się w ogromne pokłady cierpliwości oraz poświęcić wiele czasu na wyszukiwanie informacji, zapisów, o których istnieniu w wielu przypadkach nikt wcześniej nie miał pojęcia. Oznacza to, że biograf powinien mieć żyłkę i detektywa i podglądacza. Przypatruje się w końcu często detalom z prywatnej, a nawet czasem intymnej sfery życia. Anne Sebba wypełniła zadanie. Zgromadziła mnóstwo materiałów, o czym świadczy mnogość cytowanych wypowiedzi, listów, wspomnień, relacji prasowych; zestawiła je w sposób, który wyklucza stronniczość, co w przypadku opisywania losów Wallis Simpson nie mogło być łatwe.

Kręte i naznaczone licznymi podróżami losy te nie należały do najłatwiejszych. Krnąbrna i zdeterminowana już od dzieciństwa cechowała się ambicją oraz niezwykłym zmysłem estetycznym, a także skłonnością do łamania konwencji. Jako młoda dziewczyna podjęła decyzję, że jej przyszłym, w domyśle dostatnim życiem, pokieruje dobre zamążpójście. Pozycji żony przy bogatym mężu trzymała się już zawsze mimo epizodów z pracą, do której ewidentnie nie została stworzona. Z biografii można wysnuć wniosek, że nawet jeżeli była kiedyś zakochana, nie obdarzyła miłością żadnego z mężów. Ani Earla Winfielda Spencera, ani Ernesta Simpsona, ani nawet króla Edwarda VIII. Wydaje się, że życie Willis zdeterminowane zostało przez jej potrzebę bycia podziwianą i szanowaną. Na każdym jego etapie przywiązywała wielką wagę do swojego ubioru, biżuterii, perfekcyjnego makijażu i manier. Być może z tego względu niektórzy zagorzali przeciwnicy jej związku z monarchą musieli przyznać, że ma klasę. Kiedy nawiązała znajomość z wtedy jeszcze następcą tronu, jej opanowanie i duma równoważyły jego chwiejność emocjonalną i trywialne zachowania. Sama postać króla Edwarda jest gratką dla historyków i biografów. Wieczny chłopiec, człowiek zbuntowany przeciwko swojej pozycji, któremu za dzienny posiłek wystarczała pomarańcza popijana morzem alkoholu, kilkakrotnie zakochiwał się „na zabój”. Kiedy poznał Wallis, jego zdolność kochania osiągnęła apogeum. Obdarowywał ją drogocennymi przedmiotami, a ona nie mogła się oprzeć sukienkom od Givenchy'ego, broszkom, pierścieniom, koliom od Cartiera. Autorka książki opisuje niektóre sytuacje wyjęte z ich znajomości, które jak w scenie z filmu, ilustrują wzajemny stosunek. Król oszalał na punkcie Amerykanki, a że miał zdziecinniałą osobowość, nic dziwnego, że prywatne szczęście postawił sobie wyżej niż losy kraju i stabilność monarchii. Potępili go wszyscy tak, jak wszyscy znienawidzili jego wybrankę.

Anne Sebba z wręcz chirurgiczną precyzją przedstawiła koleje losy Wallis w oczach osób z jej otoczenia. Znakomicie nakreśliła również stosunki między nimi samymi i zależności na dworze królewskim, choć czytelnik nieobeznany z historią Wielkiej Brytanii, systemem politycznym lub niuansami religii anglikańskiej musi poświęcić więcej uwagi na lekturę, żeby przedrzeć się przez gęstwinę brytyjskich nazwisk i tytułów. To jednak niewiele znaczy przy wartości całej biografii opatrzonej zdjęciami z różnych okresów z życia pani Simpson. Czytając „Te kobietę”, ma się wrażenie odkrywania tajemnic skrywanych przez wieki i chronionych przez lojalność dworskich poddanych. Anne Sebba ujawnia smaczki o chorobach i psychologicznych ułomnościach, ale także wywołuje refleksję nad skutkami dążenia do pozycji społecznej za wszelką cenę; zdaje relację ze stanów emocjonalnych w jakich znalazła się księżna Wallis, podczas gdy tronowi Imperium Brytyjskiego groziła koronacja na królową dwukrotnej rozwódki, a społeczeństwo odgrażało jej się na wszelkie możliwe sposoby.

„Ta kobieta” to nie książka o wielkim romansie i miłości, która przetrwa wszystko. To historia dwójki zagubionych ludzi, których los nieszczęśliwie złączył i nigdy nie pozwolił im na osiągnięcie pełnej satysfakcję z życia. Choć życie Wallis Simpson pełne było tego, o czym zawsze marzyła – luksusu i piękna – ona sama pod koniec życia nie wydawała się być z niego zadowolona. Umarła 1986r. w swojej posiadłości we Francji. Samotna, ale nie zapomniana. Czarna owca na zawsze zapisała się na kartach historii Wielkiej Brytanii i zawsze będzie intrygować ciekawskich, którzy gotowi są na wędrówkę po labiryncie przeszłości. Jak Anne Sebba.

http://www.artysta.pl/artykuly/pokaz/szacunek,kupuje,sie,u,cartiera,biografia,wallis,simpson,ta,kobieta-867

Szacunek kupuje się u Cartiera

Nic tak nie ekscytuje mas, jak skandale obyczajowe. W szczególności gdy pierwszoplanowe role odgrywają w nich osoby powszechnie znane i szanowane, których życie prywatne serwowane jest społeczeństwu przez media na tacy. Jeżeli w grę dodatkowo wchodzą kwestie dawania przykładu ze względu na pozycję polityczną – głosy oburzenia i ostracyzm są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najnowsza literatura celuje głównie w zabawę językiem. Na dniach pojawią się nowe książki Masłowskiej i Shutego, autorów, którzy na tapetę biorą przyziemne życie codziennych ludzi. Do naszej redakcji trafił natomiast zbiór opowiadań Krzysztofa Spadło „Marzyciele i Pokutnicy”, który pozwala się troszkę oderwać od szablonowego myślenia o świecie.

„Marzyciele i Pokutnicy” to debiut Krzysztofa Spadło, który, choć od kilku lat zamieszkuje malowniczą miejscowość w Norwegii, miejsce akcji umieszcza w Polsce. Czasem cofniętej o kilkadziesiąt lat wstecz, czasem zupełnie współczesnej. Opowiadania składające się na cykl powstawały dłuższy czas, ale dopiero teraz udało je się zebrać w całość i wydać razem. Co je łączy? Złamanie rutyny i szarości świata za pomocą nierzeczywistego wydarzenia, które zmienia światopogląd bohatera, a niejednokrotnie wywraca jego życie do góry nogami.

Ciężko jest sklasyfikować te utwory. Z jednej strony opowiadają o takiej Strefie życia, która wydaje się być żadnym gruntem pod literaturę. W opowiadaniu „Oczy” przez kilkanaście stron bohater wybiera oprawki do okularów. Banalne? Nudne? I owszem. Mimo to pod koniec okazuje się, że nawet najzwyklejsze czynności mogą być źródłem niezwykłych wydarzeń, a może nawet portalem do wymiarów, o których nam się nawet nie śniło. Wiele z opowiadań Spadło zaczyna się właśnie tak – od dziennikowego zapisu dnia: wstałem, zjadłem śniadanie z żoną, wsiadłem do bordowej toyoty… Niezwykłości pojawiają się gdzieś w trakcie, w momencie w którym niejednokrotnie ma się ochotę rzucić tą książką i już nigdy do niej nie wrócić. Tak jest z „Oczami”, „Kopaczami” czy „Szczęściarzem”. Nie są to moje ulubione opowiadania z tego tomu i ciągle zastanawiam się, czy były warte czytania. Nieprzyjemny posmak łagodzą za to dwie perełki, dla których warto sięgnąć po „Marzycieli i Pokutników”. Są to „W imię Jego” oraz "Niepokorni".

To pierwsze oparte zostało na często poruszanym motywie podróży w czasie. Mamy szalonego, podstarzałego naukowca-niedowiarka, jego kompana psa oraz księdza przypadkowo wplątanego aferę. Co ciekawe dziadkowi udaje się uruchomić wehikuł i na skutek splotu wypadków dectyduje się go użyć do „naprawy” przeszłości. Choć znowu może wydawać się to przemiędlone wiele razy, to Spadło uzbraja naukowca w pobudki, których nie moglibyśmy się spodziewać. Zamierza on naprawić zło wyrządzone ponad 2 tys. lat temu…

Drugie wyróżniające się opowiadanie jest jednocześnie jednym z najdłuższych (i całe szczęście!)”Niepokorni” to historia na poły kryminalna, na poły fantastyczna. W opolskim klasztorze dochodzi do niespodziewanego porodu i śmierci tego samego dnia. Kościelne władze robią wszystko, aby sprawa przeszła bez echa, a skutki wydarzenia nie dotarły do uszu niepowołanych osób. Jak to jednak bywa w życiu (literaturze), po latach znajduje się ktoś, kto nie pozwoli tak łatwo odejść duchom przeszłości.

Krzysztof Spadło nie zrobi kariery na polskim rynku wydawniczym, a uznani krytycy nie opublikują recenzji jego książki. Dlaczego? Powodów jest wiele, ale jednym z głównych jest.. akcja. Historie opisywane przez Spadło dzieją się tu i teraz, zdarzają się nie tylko w głowach bohaterów, ale w świecie rzeczywistym. Zapytacie: jak to rzeczywistym? Już odpowiadam. Mam wrażenie, że światy wymyślone – te mroczne, paskudne, złe – nakładają się na skrajną przyziemność jak transparentna woalka i nie zniekształcają jej, ale dodają smaku. Powodują, że człowiek, który obojętnie patrzy na uliczną śmierć, ubóstwo, na upadek obyczajów, ponownie odkryje w sobie zdolność do odczuwania gęsiej skórki. W dobie literatury opartej na strumieniach świadomości, w której nic nie wynika, której mamy wystarczająco dużo we własnych głowach i życiach, przyda się czasem dreszczyk ekscytacji.

Polecam czytanie opowiadań „Marzyciele i Pokutnicy” grubo po północy w pustym mieszkaniu. Osiągną wtedy zamierzony efekt i nie zdziwcie się, jak w pewnym momencie zaczniecie się oglądać za siebie lub pozapalacie wszystkie światła w mieszkaniu!

Paulina Lipiec

http://www.artysta.pl/artykuly/pokaz/gesia,skorka,nikomu,nie,zaszkodzi,o,ksiazce,krzysztofa,spadlo,quotmarzyciele,i,pokutnicyquot-987

Najnowsza literatura celuje głównie w zabawę językiem. Na dniach pojawią się nowe książki Masłowskiej i Shutego, autorów, którzy na tapetę biorą przyziemne życie codziennych ludzi. Do naszej redakcji trafił natomiast zbiór opowiadań Krzysztofa Spadło „Marzyciele i Pokutnicy”, który pozwala się troszkę oderwać od szablonowego myślenia o świecie.

„Marzyciele i Pokutnicy” to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rosja. Kraj położony na dwóch kontynentach. Jak długa i szeroka, zamieszkiwana jest przez ludzi, których nie łączy wiele poza wspólną władzą i językiem urzędowym, a postrzegana przez Zachód jako mocarstwo nie tylko polityczne, ale również kulturowe. Patrzymy na nią przez pryzmat wielkiej literatury zakorzenionej w dzikim ludzie, pociągu do wódki, ludowych strojów, baletu, matrioszek, barwnych kopuł moskiewskich cerkwi. Orlando Figes w swojej książce Taniec Nataszy. Z dziejów kultury rosyjskiej niczym wędrowny gawędziarz przybliża swoim czytelnikom trzy wieki poszukiwań esencji rosyjskiej duszy.
Orlando Figes to znany brytyjski historyk i pisarz zajmujący się głównie historią Rosji. W kręgach jego zainteresowań znajduje się nie tylko historia polityczna czy społeczna, ale także kulturowa, czemu wyraz daje w Tańcu Nataszy. To ciekawie i szczegółowo opisany przegląd historii Rosji, zachwycający nie tylko samych Rosjan, ale także otwierający oczy obcokrajowcom na nieznane, a niezwykle interesujące i inspirujące momenty w historii, o których nie mieli do tej pory pojęcia. Książka ta, wydana w Wielkiej Brytanii w 2002 roku, zyskała tam uznanie nie tylko krytyków, ale także wielu czytelników. Reżyser Joe Wright przyznał, że Taniec Nataszy był inspiracją do nakręcenia Anny Kareniny z udziałem aktorów światowej klasy Keiry Knighley i Jude'a Law. To niewątpliwe wyróżnienie.

Także wielu Polaków interesują dzieje Rosji. Lubimy zagłębiać się w jej historyczne zakamarki, odkrywać poszlaki teorii spiskowych, porównywać postrzeganie faktów przez rodzimych i rosyjskich historyków. Historia Polski i Rosji styka się przecież w wielu punktach. Miłośnikom historii, antropologii czy kulturoznawstwa dostęp do tej pozycji zapewniło wydawnictwo Magnum, które w 2009 wydało jego znakomite tłumaczenie. Książka została przyjęta z entuzjazmem i na tyle ciepło, że szybko otrzymała nagrodę Przeglądu Wschodniego jako najlepsza pozycja o historii Wschodniej Europy w Polsce. Czym sobie zasłużyła na to miano?

Opowieść rozpoczyna się w XVIII wieku, w czasie, gdy Piotr Wielki nakazuje wybudowanie Sankt Petersburga, miasta będącego symbolem oderwania się od wstydliwej azjatyckiej strony rosyjskiej kultury i pogańskich wierzeń głęboko zakorzenionych w prostym ludzie. Ulokowane jak najbliżej Zachodniej Europy zostaje stolicą wojująca o postrzeganie Rosji jako pełnoprawnej części Europy, a Rosjan jako wyedukowanych ludzi o bogatej kulturze, także osobistej. Któż nie pamięta choćby z lekcji historii opowieści o carze obcinającym brody bojarom? To właśnie zrobił Piotr Wielki, orędownik sprawy zachodniej – obciął brody, a wraz z nimi zaszczepił w rosyjskich buńczucznych sercach pokutujący do dziś kompleks Rosjanina, którego na Zachodzie nie traktuje się poważnie. Lokując początek swojej gawędziarskiej historii, Figes zwraca uwagę na tempo zmian, jakie od tamtej pory nastąpiły w Rosji. Mimo to pisarz jest w stanie sprawnie lawirować między różnymi dziedzinami kultury i sztuki, w pędzący wir wciągając czytelnika, który jeśli nie oswojony z rosyjskim harmiderem, może dostać małego zawrotu głowy. Figes na przykładzie malarstwa, muzyki, literatury i innych przedstawia, jak przez lata zmieniały się artystyczne inspiracje: od bezrefleksyjnego naśladownictwa zastanych motywów, a nawet dzieł z kultury Zachodniej przez wpadającą w skrajności chłopomanię po poszukiwanie prawdziwej Rosji za górami Ural. Tę Dantowską wędrówkę ilustruje on urzekającymi przykładami z biografii wielu znanych Rosjan. Mamy tu więc dwa ważne, choć zupełnie różne, rody rosyjskie: Szeremetiewów, arystokratów, popleczników caratu oraz Wołkonskich, książąt, których „ciągnęło do ludu” nawet za cenę odrzucenia przez własną warstwę społeczną. Imię pierwszych nosi główne lotnisko pod Moskwą, Szeremetiewo. Drudzy odegrali ważną rolę w czasie uwłaszczania chłopstwa. Warto więc o nich pamiętać. Warto też czytać tę książkę uważnie, bo między płynnie prowadzonymi epizodami z życia Rosjan, wplecione są liczne ciekawostki. Dowiadujemy się więc, skąd wzięła się znana na całym świecie jako symbol Rosji matrioszka, dlaczego huczne bale mogły trwać w Moskwie tylko do 4 rano, a muzycy w orkiestrze Nikołaja Szeremetiewa potrafili zagrać tylko po jednym dźwięku każdy. Znajdziemy tutaj również biograficzne wskazówki na temat rodowodu m.in. Puszkina, Tołstoja, Gogola, Kandinskiego, Strawińskiego i innych, a także liczne „smaczki” z ich życia. Nawet czytelnik o najbardziej wyrafinowanym guście nie ominie fragmentów o życiu erotycznym Tołstoja czy genezie śladów po mongolskich przodkach na twarzy Kandinskiego lub samego Lenina. Co ciekawe, wielkie postaci rosyjskiej polityki, po których zwykle rozpoznaje się okresy historii państwa, odgrywają w Tańcu Nataszy role drugoplanowe. Miejsca w pierwszym rzędzie zajmują natomiast artyści począwszy od pańczyźnianych chłopów po niezależnych artystów o światowej i nieprzemijającej sławie.

Jednym z najciekawszych motywów w książce jest samoświadomość chłopstwa i jego stopniowe wkraczanie na kulturalną scenę przed dwoje drzwi jednocześnie : jako fatamorganiczne źródło ludowości i temat licznych artystycznych studiów, ale także jako lud, w którym żyją utalentowane jednostki. Chłopomania artystów wszelkiej maści przypomina polski pozytywistyczny entuzjazm pracy u podstaw, której rozczarowanie przyszło w Polsce chyba jeszcze szybciej niż w Rosji, gdzie ideał chłopa, jako postaci czystej moralnie jak górska woda, upadł z wielkim hukiem i pozostawił po sobie krater, który chętnie wykorzystały wielkie ideologie.

Niewiele jest podobnych pozycji stanowiących tak przystępną kompilację kilku wieków narodowej kultury. Nie jest to książka wymagająca szerokiej wiedzy o rosyjskiej kulturze. Może nawet lepiej, gdy opiera się ona u czytelnika na powszechnie krążących stereotypach i typach Rosjan, gdyż Taniec Nataszy jest w stanie tę chaotyczną wiedzę pięknie uporządkować i wzbogacić. Wyjaśnia wątpliwości, ale nie usprawiedliwia, nie łagodzi. Figes odkrywa rąbka tajemnicy, ale obnaża kultury rosyjskiej tak, że ciągle pozostaje wiele historii do odkrycia, wiele biografii do zgłębienia. Mam wrażenie, że choć ta książka to ponad 400 stron wciągającej lektury, działa raczej jako teaser – zachęca do samodzielnych poszukiwań. Jeżeli ktoś nie znał wcześniej Eugeniusza Oniegnina Puszkina, po przeczytaniu książki Figesa, z pewnością po niego sięgnie. Jeżeli nigdy nie widział obrazu Kandinskiego, nie słuchał muzyki do Wesela Strawińskiego, nie miał odwagi sięgnąć po Wojnę i pokój Tołstoja, teraz na pewno będzie chciał odnaleźć fragment, w którym młodziutka Natasza odwiedza rezydującego na wsi wuja i zachwyca się rosyjską ludowością, porzucając na jakiś czas wysublimowane maniery i francuską mowę.

Chciałabym kiedyś natrafić na książkę o polskiej kulturze napisanej tak, jak zrobił to Figes. Bez zbędnej martyrologii i sarmackiego podejścia do naszego narodu wybranego. Niech będzie obiektywna, wyjmująca z kłębka poplątanych losów Polaków te elementy kultury, z których możemy być szczególnie dumni albo których powinniśmy się wstydzić otwarcie, także przed innymi narodami przyznawać do prawdziwości stereotypów. Mogłaby być w niej mowa jednocześnie o historiach miłosnych Mickiewicza, Chopina i przeżyciach wojennych Lema. O Józefie Kozłowskim, twórcy poloneza, o którym dowiedziałam się, przyznaję ze wstydem, dopiero z rewelacyjnej książki Orlando Figesa Taniec Nataszy. Z dziejów kultury rosyjskiej. Czytelnicy do lektury! Pisarze do piór!

http://www.artysta.pl/artykuly/pokaz/w,poszukiwaniu,rosyjskiej,duszy-937

Rosja. Kraj położony na dwóch kontynentach. Jak długa i szeroka, zamieszkiwana jest przez ludzi, których nie łączy wiele poza wspólną władzą i językiem urzędowym, a postrzegana przez Zachód jako mocarstwo nie tylko polityczne, ale również kulturowe. Patrzymy na nią przez pryzmat wielkiej literatury zakorzenionej w dzikim ludzie, pociągu do wódki, ludowych strojów, baletu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wersja papierowa tych wierszy mnie nie zachwyciła. Zyskują na wartości czytane przez autora, który wie na co położyć akcent. W domowym zaciszu zaś.. no nie tworzą w głowie atmosfery, której oczekuję od poezji. Nie zachwyciła mnie ani jedna metafora.

Wersja papierowa tych wierszy mnie nie zachwyciła. Zyskują na wartości czytane przez autora, który wie na co położyć akcent. W domowym zaciszu zaś.. no nie tworzą w głowie atmosfery, której oczekuję od poezji. Nie zachwyciła mnie ani jedna metafora.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trzy razy przeczytana z musu, za czwartym zaczęła fascynować: jak bardzo drobiazgowo można podchodzić to spraw kaligrafii. W kulturze judeo-chrześcijańskiej to bzdura nie do pojęcia. Na Bliskim Wschodzie kaligrafów się ceni jako artystów z najwyższej półki. Ładnie wydana.

Trzy razy przeczytana z musu, za czwartym zaczęła fascynować: jak bardzo drobiazgowo można podchodzić to spraw kaligrafii. W kulturze judeo-chrześcijańskiej to bzdura nie do pojęcia. Na Bliskim Wschodzie kaligrafów się ceni jako artystów z najwyższej półki. Ładnie wydana.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Męczy ten Sygietyński, uderza prostaczkowatością bohaterów. Opowieść jak z kursu dla początkujących grafomanów. Ciekawe dlaczego znalazła się w kanonie lektur pozytywistycznych na polonistyce...

Męczy ten Sygietyński, uderza prostaczkowatością bohaterów. Opowieść jak z kursu dla początkujących grafomanów. Ciekawe dlaczego znalazła się w kanonie lektur pozytywistycznych na polonistyce...

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak na powieść pozytywistyczną czyta się lekko i szybko. Miłe toto.

Jak na powieść pozytywistyczną czyta się lekko i szybko. Miłe toto.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

kiedyś skończę ją czytać...

kiedyś skończę ją czytać...

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z pewnością będę ją czytać moim bratankom i bratanicom.

Z pewnością będę ją czytać moim bratankom i bratanicom.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziś pewnie przeszłaby bez echa, ale parę lat temu zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Carrie śniła mi się po nocach

Dziś pewnie przeszłaby bez echa, ale parę lat temu zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Carrie śniła mi się po nocach

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moja ulubiona książka z dzieciństwa. Nie ma chyba drugiej pozycji, do której sięgałabym tyle razy.

Moja ulubiona książka z dzieciństwa. Nie ma chyba drugiej pozycji, do której sięgałabym tyle razy.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mówią, że nic nie sprzedaje się tak dobrze jak seks. Nie dotyczy to jednak literatury polskiej, bo, jak chyba żaden inny naród na świecie, nie potrafimy pisać o erotyce. Nie twierdzę, że Łuczak potrafi, ale świetnie wymiguje się of "fachowego" słownictwa. Pisze o rozpadzie związku, którego jedną z przyczyn jest właśnie ustanie pożycia. To mądra i jednocześnie lekko napisana książka. Żadna tam pornografia, ale dobry temat pod dobrym piórem.

Mówią, że nic nie sprzedaje się tak dobrze jak seks. Nie dotyczy to jednak literatury polskiej, bo, jak chyba żaden inny naród na świecie, nie potrafimy pisać o erotyce. Nie twierdzę, że Łuczak potrafi, ale świetnie wymiguje się of "fachowego" słownictwa. Pisze o rozpadzie związku, którego jedną z przyczyn jest właśnie ustanie pożycia. To mądra i jednocześnie lekko napisana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie przepadam za Myśliwskim. "Kamień na kamieniu" przeczytałam na potrzeby zajęć na uczelni. Próbowałam sobie ostatnio przypomnieć treść i okazuje się, że nic nie zostało w mojej pamięci na dobre. Wolę Konwickiego.

Nie przepadam za Myśliwskim. "Kamień na kamieniu" przeczytałam na potrzeby zajęć na uczelni. Próbowałam sobie ostatnio przypomnieć treść i okazuje się, że nic nie zostało w mojej pamięci na dobre. Wolę Konwickiego.

Pokaż mimo to