-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant25
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać424
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
2013-02-28
2012-11-18
Na scenę polskiej literatury wkroczyła niedawno nowa powieść Doroty Masłowskiej Kochanie, zabiłam nasze koty. Wszyscy zastanawiali się, czy i tym razem autorka pokaże pazury,a krytyka zagrzmi nad typowym dla niej cynizmem i wulgarnym językiem. Tymczasem stała się rzecz niesłychana. Masłowska wydała tekst jasny, przystępny i spójny. Aż chce się polecać!
Polscy czytelnicy dzielą się na promasłowskich i antymasłowskich. Naprawdę. Niby zrobiła furorę Wojną polsko-ruską, publiczność szalała, krzyczano o przełomie w literaturze, ale w gruncie rzeczy wielu czytelnikom trudno było przebrnąć przez rozklekotany, rozemocjonowany tekst. Podobnej trudności spodziewałam się po Kochanie, zabiłem nasze koty, ale moje obawy nie spełniły się. Mogłam spokojnie zgłębiać problemy bohaterów jadąc tramwajem.
Historia wydaje się być utkana na miarę sztuki scenicznej, w której bohaterowie reprezentują różne typy. Najbardziej pogmatwanym i nurtującym charakterem jest Fah – przeciętna singielka z przeciętnego miasta o przeciętnym guście i takiej samej inteligencji. Fah jest bardzo mocno zakorzeniona w zasadach kierujących współczesnymi stosunkami międzyludzkimi. Świetnie odgrywa swoją rolę przyjaciółki, a więc partnerki do gry w tenisa mówionego do czasu, gdy Jo – ta bardziej przyziemna część ich pary, poświęca bez żalu singielski pakt i poznaje mężczyznę, a co za tym idzie, zapomina o przyjacielskich obowiązkach. Znika z życia Fah, a ta wpada w studnię lęku przed samotnością. Na gwałt szuka zastępcy Jo i, jak to zwykle bywa w chwilach desperacji, wpada z deszczu pod rynnę. Poznaje Go, postrzeloną dziewczynę, która osiągnęła najwyższy już level alternatywy i przelewa na nią swoje uczucia. Przelewa do tego stopnia, że poświęca jej swoją ciężko wypracowaną równowagę emocjonalną i to, co ma najcenniejsze, bo pielęgnowane od lat – włosy.
Nie jest trudno podzielić ludzi na kategorie, zdaje się twierdzić Masłowska. Nie ma też problemu z przewidzeniem schematu rozmowy lub zachowań. Większość z nas bezwiednie podlega pewnemu rytmowi, wypracowanym od lat modelom i nawet nie stara się poza nie wychodzić. Tak jest z dialogami bohaterów, które w większości przypadków są po prostu zderzeniem dwóch monologów powiązanych motywem przewodnim lub nie. Tak jest z reakcją Fah na opuszczenie przez Jo i jej obłudną ucieczką w poddaństwo wobec instynktów. Joanne może nawet chciałaby dotrzymać obietnicy nienawidzenia mężczyzn, ale skoro pojawił się Hungarysta, to znak, że należy przestać się wygłupiać i poddać naturalnemu biegowi rzeczy. Wchodząc w związek, weszła na wyższy poziom. Za pewne jej kolejną ambicją byłyby rozmowy z młodymi matkami – jeszcze wyżej na drabinie tykających zegarów biologicznych – ale na pewno już nie z Fah. Dieta, sport, zasady – to dobre dla singli. Czyż nie dzieje się tak często w rzeczywistości?
Tym sposobem Fah została sama, a samotność wyzwoliła jej inteligencję emocjonalną. Strach przed przeciętnością i brakiem zainteresowania pchnął ją do środowiska pseudoartystycznego, w którym weszła w kolejny schemat. Jak mówią: „jeśli wlecisz między wrony, musisz krakać jak i one”. Słabość charakteru w połączeniu tendencją do radykalizmów sprawiły, że Fah poddała się wpływowi jeszcze jednej silnej osobowości – Go. Go uparcie twierdziła, że pochodzi z byłej Jugosławii, a konkretnie z Polski. To bardzo trendy. Tak samo jak brak pieniędzy, irracjonalne zachowania, palenie papierosów, które przestały być zwyczajnie modne, a więc są świetnym materiałem na atrybut hipstera. No właśnie! Masłowska świadomie wyolbrzymia i kpi z uciekania od tzw. mainstreamu w alternatywę doprowadzoną na skraj absurdu. „Jestem artystą-grafikiem, robię ulotki w paincie”, „Mam lustrzankę. Jestem fotografikiem.” zdają się mówić jednym głosem pokolenia dzisiejszych pożalsięboże młodych gniewnych. Świetnie przedstawiła to nasza utalentowana pisarka. Brawo!
[...]
Po resztę tekstu inne recenzje zapraszam na pracowniadobregoslowa.blogspot.com
Na scenę polskiej literatury wkroczyła niedawno nowa powieść Doroty Masłowskiej Kochanie, zabiłam nasze koty. Wszyscy zastanawiali się, czy i tym razem autorka pokaże pazury,a krytyka zagrzmi nad typowym dla niej cynizmem i wulgarnym językiem. Tymczasem stała się rzecz niesłychana. Masłowska wydała tekst jasny, przystępny i spójny. Aż chce się polecać!
Polscy czytelnicy...
2012-10-25
„Szopka” to debiut Papużanki, pani od polskiego, absolwentki teatrologii i doktorantki na Uniwersytecie Pedagogicznym. Nota biograficzna wspomina także, że autorka jest mamą dwóch chłopaków i to akurat najważniejsza z tych wszystkich informacja. Jak na debiut przystało, książkę reklamują jako świeży powiew w literaturze polskiej. Intrygujące? Przynoszące nadzieję? Właśnie tak zareagowałam. Spodziewałam się mocnego uderzenia, może nie damskiego przełomu poza feminizmem, ale niepowtarzalnej konwencji, oryginalnego spojrzenia na świat i opisania go słowami, które będą się kołatać w głowach czytelników jeszcze przez długi czas. Czy „Szopka” wbije w fotel na dłużej?
Trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Bohaterem książki jest polska rodzina zupełnie nie różniąca się od setek innych polskich rodzin (przychodzi na myśl Varga i jego walka o średniość). Jest solidnie zakorzeniona w modelu tradycyjnym, w którym króluje jedna odpowiedź na podstawowe pytanie: dlaczego? – bo tak,bo jest, bo było od zawsze, bo takie wygląda życie, bo nigdy nie będzie inaczej. W tej typowej rodzinie zaburzone jednak zostały role – przedmiot walki bojowników gender. Bezimienna matka ulepiona z wad tradycyjnych polskich matek, uzbrojona w cięty język i kompletny brak racjonalnych argumentów staje w szranki z tatą wydmuchującym stanowczość razem z dymem setek papierosów wypalonych przez całą fabułę książki. Oprócz nich na scenę (sic!) wchodzą także Maciuś i Wandzia – zachwycające pomysłowością i beztroską dzieci, które płynnie, niby pokemony, przechodzą transformację w osobniki słabsze i o wiele nudniejsze niż początkowe stadium. Poboczni bohaterowie niewiele więcej wnoszą do tej powieści bez intrygi.
Zapowiadano echa Kuczoka i wydaje mi się, że pisała o tym osoba, która o Kuczoku wie tyle, ile można wyczytać na tylnej karcie „Gnoju”. Żadnej tam przemocy fizycznej czy erotyki. Akcja toczy się w rytmie dojrzewania dzieci i starzenia się rodziców. Wraz z wiekiem niektórzy obnażają kły, inni kurczą się w pasiastych piżamach. Byłaby to kolejna przegadana „szopka”, gdyby nie to, że faktycznie przykuła mnie do fotela. Dlaczego?
Przez polskość właśnie. Przez świetny zmysł obserwacji Papużanki i przelewania tego, co widzi na papier. Wszystko wydaje się być tak prawdziwe, jakby własne. Nawet uczucia bohaterów wywołują empatię we mnie – starym wydze* czytelnictwa. Najbardziej chyba spodobało mi się przesłanie bijące z książki: tylko dzieciństwo jest prawdziwym życiem. Z czasem, proporcjonalnie do ilości wypowiedzianych słów, ludzie zmierzają już tylko do śmierci. Tracą wyobraźnię, gubią się w sporach, dyskusjach, myślach myślanych za pomocą słów, a nie obrazów. Zacieśniają się horyzonty. Zacieśnia się ogrom świata do li tylko Polski, do miasta, do osiedla, do dwupokojowego mieszkania, które jest szczytem ambicji przeciętnego człowieka. Jednym słowem – pesymizm wynikający z rutyny i braku motywacji. Chociaż to dzieci jawią się być żurawiami wyruszającymi do ciepłych krajów, a gdy dorastają zmieniają się w grube gołębie, dorośli wcale nie czują się komfortowo z tą sytuacją. Dlatego wymyślają sobie święta, które na chwilę mają ich, chomiki biegnące w plastikowym kółku donikąd, wyrwać z tej matni. Wymyślają imieniny i inne okazje do picia wódki, wymyślają niedzielne obiady świetnie porównane w „Szopce” do mszy w kościele. Mszy ku czci świętego kotleta. W tym nabożeństwie każdy ma swoją rolę, jest matka-kapłan i zięć-ministrant. Są wyznawcy pokorni i cichego serca. Jest obiad-najświętszy sakrament. Nie jest tak w rzeczywistości?
Całość dostępna na: http://pracowniadobregoslowa.blogspot.com/2012/10/cedz-sowa-pielegnuj-wyobraznie-zoska.html
„Szopka” to debiut Papużanki, pani od polskiego, absolwentki teatrologii i doktorantki na Uniwersytecie Pedagogicznym. Nota biograficzna wspomina także, że autorka jest mamą dwóch chłopaków i to akurat najważniejsza z tych wszystkich informacja. Jak na debiut przystało, książkę reklamują jako świeży powiew w literaturze polskiej. Intrygujące? Przynoszące nadzieję? Właśnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-10-10
„Vanitas vanitatum” mawiali średniowieczni, a ja mam wrażenie, że w Polsce musiała panować nadzwyczaj intensywna moda na to powiedzenie. Tak intensywna, że jej powidoki oglądamy do dziś. Dobrym przykładem na to może być powieść Krzysztofa Vargi „Trociny”, która niedawno, zupełnie przez przypadek, wpadła w moje ręce.
Szczerze przyznam, że nigdy wcześniej nie czytałam nic, co wyszło spod pióra pana Vargi oprócz felietonów w "Wyborczej". Tym bardziej zdziwiłam się wrażeniem déjà vu podczas lektury. Nurtowało mnie to przez kilkadziesiąt pierwszych stron książki, ale na szczęście udało mi się w końcu rozwiązać zagadkę.
Główny bohater „Trocin”, Piotr Augustyn, to samotny pięćdziesięciolatek, meloman, komiwojażer, jak sam o sobie mówi. Jego życie upływa na ciągłych podróżach pociągiem, służbowych rozmowach i powrotach do "więcej niż skromnej" kolekcji płyt. Piotr nie przepada ani za własną rodziną ani za ludźmi z którymi pracuje, ani, mam wrażenie, za Polską w ogóle, bo opisuje ją niczym dystyngowany arystokrata, który zabłądził i wylądował w głuchej wsi.
Za wsią główny bohater również nie przepada, ale zapewne dlatego, że ma kompleks pochodzenia – jego rodzice wychowali się na wsi i jego jako dziecko zabierali na wczasy pod gruszą każdego roku. Piotr – typowy mieszczuch i zwierzę kulturalne – z rozgoryczeniem przywołuje obrazy zarzynanych zwierząt i ich oprawców. Widzi ich niczym troglodytów o wielkich ciałach i miniaturowych umysłach. Gardzi nimi i rysuje wyobraźni najczarniejsze scenariusze ich marnego końca. Piotr Augustyn brzydzi się wsią, kpi z wsi i jest całkowicie odporny na uroki natury. Jak wielu „przyjezdnych warszawiaków”, którzy jednak w jego oczach również są godni pożałowania, gdyż są bardziej nieskazitelni, czyści i kulturalni niż ci, których korzenie głęboko tkwią w miejskim gruncie. Jednym słowem: Piotr nie znosi ludzi. Nie oznacza to, że nigdy nie próbował się do nich przekonać. Ludzie mają jednak jedną największą wadę – przywiązują wagę do opinii innych. Uprawiają jogging, stroją się, spotykają z innymi, żenią, chodzą w miejsca, w których przebywają inni, a także wpadają w nałogi. To jest zdecydowanie nie do zniesienia. Piotr – choć jakby się mogło wydawać, jest oazą spokoju, mędrcem ukrytym w skorupie miłośnika muzyki dawnej, opanowanym i nie pragnącym nic od życia człowiekiem w średnim wieku – w rzeczywistości tłumi lęki.
Całość na: http://pracowniadobregoslowa.blogspot.com/
„Vanitas vanitatum” mawiali średniowieczni, a ja mam wrażenie, że w Polsce musiała panować nadzwyczaj intensywna moda na to powiedzenie. Tak intensywna, że jej powidoki oglądamy do dziś. Dobrym przykładem na to może być powieść Krzysztofa Vargi „Trociny”, która niedawno, zupełnie przez przypadek, wpadła w moje ręce.
Szczerze przyznam, że nigdy wcześniej nie czytałam nic,...
2012-03-26
2012-03-28
2011-12-01
2011-02-14
2012-03-22
Mówią, że nic nie sprzedaje się tak dobrze jak seks. Nie dotyczy to jednak literatury polskiej, bo, jak chyba żaden inny naród na świecie, nie potrafimy pisać o erotyce. Nie twierdzę, że Łuczak potrafi, ale świetnie wymiguje się of "fachowego" słownictwa. Pisze o rozpadzie związku, którego jedną z przyczyn jest właśnie ustanie pożycia. To mądra i jednocześnie lekko napisana książka. Żadna tam pornografia, ale dobry temat pod dobrym piórem.
Mówią, że nic nie sprzedaje się tak dobrze jak seks. Nie dotyczy to jednak literatury polskiej, bo, jak chyba żaden inny naród na świecie, nie potrafimy pisać o erotyce. Nie twierdzę, że Łuczak potrafi, ale świetnie wymiguje się of "fachowego" słownictwa. Pisze o rozpadzie związku, którego jedną z przyczyn jest właśnie ustanie pożycia. To mądra i jednocześnie lekko napisana...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-03-09
Przemetaforyzowany bełkot pisarza, który ma silną potrzebę pochwalenia się gibkim językiem i umiejętnością dobierania luźnych skojarzeń w pozornie tylko mającą sens całość.
Przemetaforyzowany bełkot pisarza, który ma silną potrzebę pochwalenia się gibkim językiem i umiejętnością dobierania luźnych skojarzeń w pozornie tylko mającą sens całość.
Pokaż mimo to
Artystę czyni talent i natchnienie. Mówią, że wiele znaczy również ciężka praca, ale, umówmy się, sztuka to nie czyste rzemiosło. Do tworzenia potrzebna jest poza tym inteligencja emocjonalna i inspiracja. Tej ostatniej poszukuje wciąż krakowski pisarz, autor pierwszej polskiej powieści hipertekstowej, Sławomir Shuty w swojej nowej książce Jaszczur.
Twórcza niemoc
Shuty obsadził sam siebie w roli pisarza, którego dopadła twórcza niemoc. Jest on (autor i bohater w jednym) jednocześnie tym typem pisarza, za którym nie przepadają krytycy, wydawcy i inni współpracownicy, bo pije, pali i bezceremonialnie wyraża się o kobietach. Osiągnąwszy pewien sukces, napotyka na blokadę mocy twórczej, którą próbuje obalić siłą, szukając weny w wędrówce po miejskich barach i upijając do utraty świadomości. Nic dziwnego, że wyjścia z sytuacji szuka w ten sposób. Historia literatury daje mnóstwo przykładów na pozytywne skutki stosowania „środków dopingujących”. Nawiasem mówiąc, czy skoro w sporcie piętnuje się wspomagacze, sprawiedliwa rywalizacja między artystami nie powinna wyglądać podobnie? Proszę wyobrazić sobie drużynę wysportowanych, pachnących, ogolonych, medytujących, schludnych artystów. Czy kartki i płótna byłyby wtedy puste?
Bohater Shuty'ego, Shuty nie bierze takiego rozwiązania pod uwagę. Dla niego jedyną pobudką z letargu jest pogrążanie się w smutku i beznadziei, bo dopiero halucynujący, tracący kontakt z rzeczywistością, a na skutek tego wiecznie cierpiący na miażdżącego kaca twórca może znaleźć w sobie pokłady artyzmu.
Finansowe niedomaganie
Główny bohater oprócz braku natchnienia zmaga się z jeszcze jedną uciążliwą dolegliwością – stałym brakiem pieniędzy. Zaliczki za wiecznie opóźniające się książki to stały element utarczek między wydawcami, a pisarzami. Nawet Leopoldowi Staffowi zdarzyło się pobrać zaliczkę na poczet książki, której nigdy nie napisał.
Shuty'emu z powieści pieniądze się należą jednak za samo posiadanie umysłu, który kiedyś może i płodny, teraz topi się w kolejnych kuflach piwa i oparach wyżebranych jointów. Jako uznany pisarz o przykuwającym uwagę nazwisku już na początku wywołuje niechęć czytelnika, z ogromnym niezadowoleniem wyruszając na spotkanie z czytelnikami do prowincjonalnej miejscowości. Tak znielubiana przez autorów powinność (choć przecież uśmiechają się przecież nawet przy żenujących pytaniach i trzechsetnym autografie) wprawia go w wielką frustrację. Wszystko co jest normą dla większości społeczeństwa, osobistych standardów Autora przez wielkie „A” nie spełnia. PKP jest ruiną marnującą jego czas, a zakwaterowanie wzbudza obrzydzenie, choć pod względem porządku przerasta stałą kwaterę mistrza. Najgorsi są jednak ludzie, których spotyka na prowincji. Jak na złość wprowadzają go w błąd złudnym wyglądem, maskami, które nakłada na nich pobudzony różnymi substancjami i rozbuchana wyobraźnią on sam. Wyzierają spod nich pryszczaci, brzydcy, zniekształceni ludzie o znikomym polocie i zerowym szacunku do jego osoby. To urągające, dlatego należy stamtąd jak najszybciej uciec.
Co ciekawe, Shuty o rzeczywistości poza wielkim miastem pisze w podobny sposób do Krzysztofa Vargi, który w Trocinach z typowym dla siebie sarkazmem opisuje Polskę powiatem stojącą. Shuty także stara się unikać podróży dalszych niż do pętli tramwajowej, podróżuje pociągiem i zdecydowanie woli powroty niż wyjazdy. Co więcej, tak go cieszy powrót do miasta, że niczym papież całuje dworcowy beton. Oto postać, której nie wolno zlekceważyć, skrojona na miarę wielkich tego świata i wymagająca odpowiedniego poważania.
Idee precz
Główny bohater to skrajny hedonista. Taplał się w czułych słówkach krytyków w czasie książkowych sukcesów, dał się obtoczyć pseudo-intelektualnym fanom w bułce tartej z niewiele wartycg pochwał, nawiązał nawet współprace z czasopismem, które, nie wiedzieć czemu, domaga się regularnej współpracy, zamiast cierpliwie poczekać na przypływ pomysłów. Teraz wydaje się tonąć w spleśniałym sosie (a właściwie jego braku, bo „sosem” Shuty nazywa pieniądze) i tylko wyciąga ręce po pomoc.
Dziwny okazuje się ten świat, bo wszystkie znaki głoszą, że nie zasłużył na nią ani jednym dobrym uczynkiem, a jednak [...]
Artystę czyni talent i natchnienie. Mówią, że wiele znaczy również ciężka praca, ale, umówmy się, sztuka to nie czyste rzemiosło. Do tworzenia potrzebna jest poza tym inteligencja emocjonalna i inspiracja. Tej ostatniej poszukuje wciąż krakowski pisarz, autor pierwszej polskiej powieści hipertekstowej, Sławomir Shuty w swojej nowej książce Jaszczur.
więcej Pokaż mimo toTwórcza niemoc
Shuty...