-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać3
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyDrapieżnicy z Wall Street. Premiera książki „Cienie przeszłości” Marka MarcinowskiegoBarbaraDorosz4
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Nie pytaj” Marii Biernackiej-DrabikLubimyCzytać4
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2012-08-16
2016-07-20
2018-12-30
2016-06-22
Z pewnością wielu z was zna baśń o "Pięknej i Bestii", kiedy to książę zaklęty był w potwora, a jego jedynym ocaleniem było rozkochać w sobie dziewczynę, która nie będzie zwracała uwagi na wygląd zewnętrzny tylko dostrzeże jego wewnętrzne piękno. Osobiście zawsze bardzo lubiłam tę opowieść zarówno w formie książkowej jak i bajki Disneya - już nie wspominając o tym jaką sympatią darzyłam gadający świecznik i imbryczka, ale to w tej chwili jest mało istotne. Alex Flinn zawsze lubiła baśnie. Zmusiła swoje córki do przeczytania kilkudziesięciu wersji "Pięknej i Bestii" pisząc tę książkę, a później spytała je jak wyobrażają sobie bestię szukającą dziewczyny dla siebie w Nowym Jorku...
Pomysł jest po prostu genialny i bardzo oryginalny. Interpretacja starej bajki dla dzieci w wydaniu dla młodzieży była po prostu znakomitą ideą to stworzenia tego dzieła. Fabuły chyba nie muszę szczegółowo opowiadać, gdyż podejrzewam iż większość domyśla się co się mogło dziać w tej książce. Ja mogę tylko wyrazić w tej recenzji swój zachwyt nad tą powieścią i nad tym jakie wrażenie na mnie zrobiła. Zacznijmy może od bohaterów...
Główny bohater Kyle Kingsburn ma idealne życie. Jest bogaty, przystojny, jego ojciec jest bardzo sławny. W jednym zdaniu - jego egzystencja przeplatana jest płatkami róż - może niedosłownie. Kyle ma wszystko - popularność, sympatię innych, pieniądze, najlepszego przyjaciela i naprawdę piękną dziewczynę Sloane, z którą ma zamiar wybrać się na tegoroczny bal. Wszystko układa się dobrze do czasu feralnej lekcji angielskiego, na której jego uwagę zwraca Kendra Hilferty - brzydka, gruba gotka z zielonymi włosami, której nikt wcześniej nigdy nie widział. Chłopak przekonany o swojej wyjątkowości o tym, że wszystkie panny w szkole się w nim kochają, nie może nie powiedzieć nic, kiedy tajemnicza dziewczyna wygłasza swoją mowę o tym, że w XXI wieku ludzie zwracają uwagę tylko na fizyczne cechy. Rozpętuje się swego rodzaju spór, który kończy się słowami ze strony Kendry: "jesteś ohydny" i choć chłopak wie, że nie powinien liczyć się ze zdaniem brzydkiej dziewczyny na swój temat, rozmyśla o tym przez dalszą część dnia.
Z czasem w jego głowie kiełkuje się plan zemsty. Zaprasza Kendrę na bal, a później robi to samo ze swoją piękną i idealną dziewczyną Sloane. Wie, z którą tak naprawdę wybierze się na imprezę i wcale, a wcale nie ma wyrzutów sumienia, że ma zamiar upokorzyć dziewczynę, która tak naprawdę nie zasłużyła sobie na jego potępienie. Wieczór balu nie kończy się nawet w małym stopniu tak jak to sobie zaplanował. Począwszy od oddania róży, którą miała wziąć w ramach bukietu Sloane, zwykłej tak zwanej "brzydkiej" dziewczynie, skończywszy na upokorzeniu Kendry, kłótni ze swoją dziewczyną, i zmienieniu się w bestię. Zapytacie: co takiego?! Przecież to Nowy Jork! Teraźniejszość, a nie jakiś świat magii i baśni. Prawda jest jednak taka, że Kendra - zielonowłosa dziewczyna była wiedźmą, a zmienienie w potwora Kyle'a miało być zadośćuczynieniem - zapłatą za wyrządzone krzywdy, których się dopuścił. W ramach kary czarownica zabrała mu jedyną rzecz, która sprawiała, że jego życie przypominało sielankę - wygląd greckiego boga.
Życie Kyle'a się zmienia. Tak naprawdę Kyle przestaje istnieć i to dosłownie, gdyż zmienia imię na Adrian, które jego zdaniem bardziej opisuje jego obecną postać, gdyż znaczy to "mroczny". Jego jedyną szansą na odzyskanie normalności okazuje się tak jak i w baśni - znalezienie takiej dziewczyny, która nie zwracałaby uwagi na wygląd zewnętrzny i była gotowa wyznać mu swoje uczucia. Chłopak do tego pomysłu jest nastawiony bardzo pesymistycznie, zwłaszcza po tym jak Sloane zobaczywszy go ucieka, zostawiając go dla jego najlepszego kumpla - Trey'a. Adrian zamieszkuje w całkiem nowym miejscu w Brooklynie, gdzie otrzymuje do pomocy służkę Magdę, oraz niewidomego korepetytora - Willa, który w kolejnych dniach okazuje się jego jedynym przyjacielem.
Pewnego razu do nowego domu pana Kingsburn'a włamuje się jakiś pijak, który w dodatku ćpa i chciał go okraść. Chłopak oczywiście jest wściekły, zwłaszcza, że mężczyzna niemal zniszczył mu jego ukochaną plantacje róż. W zamian za darowanie życia (tak, pan Kyle pokazał kły - wyobraźcie sobie szok tego biednego faceta), Adrian żąda by niedoszły zbrodniarz oddał mu swoją córkę... i tak rozpoczyna się główny wątek powieści.
"Bestia" nie jest kolejną ckliwą historyjką z jakimiś paranormalnymi istotami nie z tego świata, które są oczywiście idealne w każdym calu. Nie ma tu łzawego, nieudanego romansu, kochanków, ani osób trzecich, które wszystko komplikują. Opowieść Alex Flinn jest bogata w prawdziwy morał, zawarte tu są szczere, potężne uczucia, emocje i miłość - taka w najpiękniejszej postaci. Bohaterowie przedstawieni zostali jako istoty, które popełniają błędy, które mają swoje tragiczne skutki. Autorka ukazuje czytelnikowi punkty widzenia nastolatków oraz ich powierzchowność, która sprawia, że współczesny świat jest taki a nie inny. Poza tym bardzo spodobało mi się ukazanie Lindy - wybranki Kyle'a, która jako jedyna ma szansę przywrócić mu jego dawną postać, jako dziewczyny nieidealnej. Jest ona piegowata, ruda i ma krzywe zęby. Dzięki tym niedoskonałościom bohaterka zyskuje sympatię czytelnika i sprawia, że nie ma on kompleksów, a ona sama wydaje się być bardziej rzeczywista.
Nie wiem co jeszcze mogę napisać o tej genialnej powieści. Jedyne co mogę zrobić to chyba polecić ją serdecznie i życzyć wam miłej lektury. Ja spędziłam z nią kilka naprawdę przyjemnych godzin, a cała powieść dała mi do myślenia. Oprócz tego nie da się zapomnieć o jakże prostej, ślicznej, ale nie banalnej okładce, która z pewnością potrafi pobudzić wyobraźnię zainteresowanego nią czytelnika.
Polecam: 10/10
Z pewnością wielu z was zna baśń o "Pięknej i Bestii", kiedy to książę zaklęty był w potwora, a jego jedynym ocaleniem było rozkochać w sobie dziewczynę, która nie będzie zwracała uwagi na wygląd zewnętrzny tylko dostrzeże jego wewnętrzne piękno. Osobiście zawsze bardzo lubiłam tę opowieść zarówno w formie książkowej jak i bajki Disneya - już nie wspominając o tym jaką...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-08-15
2016-10-19
2014-02-26
2013-01-08
Bóg chaosu - wąż Apopis uwolnił się z więzienia i przygotowuje się do ostatecznego ataku. W ciągu kilku kolejnych dni, świat jaki znamy przestanie istnieć. Wróg ma za sobą mnóstwo sojuszników, pokonanie go jest jedną z najbardziej niemożliwych do osiągnięcia rzeczy, jakie tylko mogą istnieć. Perspektywa ta do najprzyjemniejszych nie należy, jednak nie martwcie się na zapas! W końcu kim byliby Sadie i Carter Kane, gdyby choć nie spróbowali uratować świat przed zagładą? Przecież to należy do ich codzienności, odkąd tylko wkroczyli na ścieżkę podążania za bogami egipskimi, które tak naprawdę wcale nie zniknęły w odmętach czasu. Co więcej! Rodzeństwo Kane wydaje się być stworzone do wyższych rzeczy, jakby byli jakimiś wybrankami i może rzeczywiście tak jest? Sadie i Carter znajdują jedyny, choć też niepewny sposób na pokonanie Apopisa. Jednak pomysł ten wymaga poświęceń, nawet życia. Czy nastolatkowie są gotowi, by stawić czoło chaosowi?
"Cień węża" czyli ostatni tom trylogii Kronik Rodu Kane przygotowuje dla czytelnika prawdziwą gratkę. Szalona akcja zaczyna się już od pierwszych stron i trwa aż do ostatniej, nie zwalniając nawet na chwilę. Bohaterowie i czytelnicy nie mają więc chwili wytchnienia, ale to jeden z wielu plusów książki Riordana. Jak zwykle zaskakuje nas ilością wątków, a także mnóstwem zabawnych, czasem komicznych sytuacji. Sadie i Carter nawet w obliczu kosmicznego zagrożenia nie tracą cech, dzięki którym mogliśmy ich polubić w poprzednich częściach. Carter nadal jest inteligentnym, rozważnym, mądrym przywódcą, który stara się podołać wyzwaniom, jakie postawił przed nim świat. Tymczasem Sadie jest jego przeciwieństwem. Nierozważna, pyskata, z nagannie wymierzonymi priorytetami wprowadza czytelnika w niejaki trans, a przy tym zachwyca nas swoimi docinkami i specyficznym sposobem myślenia. Podczas gdy jej brat zastanawia się jak uniknąć końca świata, dziewczyna przeżywa władną bitwę w swoim sercu. Jest zakochana w dwóch chłopakach i nie ma pojęcia którego z nich wybrać. Oni sami również nie są zwyczajni: Anubis - czarujący, piekielnie przystojny bóg podziemi fascynował ją odkąd go tylko zobaczyła pierwszy raz, jednak wydaje się być pod pewnymi względami nieosiągalny. W końcu to bóg - istota potężniejsza i bardziej niebezpieczna niż zwykły człowiek. Walter tymczasem jest magiem interesującym się talizmanami. Ciąży jednak na nim rodzinna klątwa przez którą w niedługim czasie pisana mu jest śmierć. A więc, jak widać: wybór do prostych nie należy.
Magowie muszą powstrzymać dosłowne zło świata, a w tym wypadku do pomocy mają garstkę czarodziejów z Domu Życia, który właśnie przeżywa swój rozłam, zaprzyjaźnionych bogów, którzy jednak wciąż wahają się przy podjęciu decyzji i są dość kapryśni, młodszych od siebie wychowanków, których wiek niekiedy sięga przedszkola, a także Ziyę chwilowo zajętą niańczeniem najwyższego boga Ra, którego rozum zdaje się - zniknął, a sam bóg przypomina szalonego staruszka, który ślini się jak pies lub odczuwa nadmierny entuzjazm, gdy widzi wiewiórkę. Jak z tym wszystkim poradzą sobie bohaterowie książki? Czy zaufają tajemniczemu duchowi, który odczuwa chęć zabicia ich? Czy zdołają przywrócić Ra zdolność prawidłowego funkcjonowania? Czy będą w stanie podjąć prawidłowe decyzje w obliczu śmiertelnego zagrożenia? I czy to możliwe, że dawny wróg może być jedynym sposobem na pokonanie obecnego?
Ostatnia część trylogii jest wspaniałym dopełnieniem serii, a także najbardziej emocjonującym finałem, jaki Riordan mógł nam zafundować. Rozwiązanie niektórych wątków zaskoczyło mnie do takiego stopnia, że nawet po skończeniu lektury mogłam myśleć jedynie o tym co się działo w powieści. Myślę, że takiego finału nikt nie mógł się spodziewać i to zdecydowany plus - nieprzewidywalność. Także rozwiązanie trójkącika miłosnego Sadie było sporym zaskoczeniem i choć nie jest to coś co by mnie jakoś specjalnie cieszyło, to jednak lepsze jest to niż nic. W każdym razie: książka spełniła moje oczekiwania i jestem naprawdę zachwycona tym co zaserwował nam autor w tej trylogii. Mitologia egipska jeszcze nigdy wcześniej nie wydawała mi się tak fascynująca. Bardzo gorąco polecam "Cień Węża", tak jak poprzednie jej części, a także pozostałe książki autora, który z całą pewnością zalicza się do moich ulubieńców.
Polecam,
10/10
Bóg chaosu - wąż Apopis uwolnił się z więzienia i przygotowuje się do ostatecznego ataku. W ciągu kilku kolejnych dni, świat jaki znamy przestanie istnieć. Wróg ma za sobą mnóstwo sojuszników, pokonanie go jest jedną z najbardziej niemożliwych do osiągnięcia rzeczy, jakie tylko mogą istnieć. Perspektywa ta do najprzyjemniejszych nie należy, jednak nie martwcie się na zapas!...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-04-11
Niewolnicy słów
Auburn i Owen to dwie zagubione dusze. Dwie zagubione dusze, ze złamanymi sercami, bliznami na psychice i ciężkimi wspomnieniami w pamięci. To także dwójka młodych osób, które potrzebują pomocy, nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy. Bo egzystują, lecz nie żyją. Oddychają - nie łapiąc tak naprawdę powietrza. Starają się zabijać czas obowiązkami, rzeczami, które mogłyby pozwolić im odlecieć od ponurej prawdy. Ale tak naprawdę, na dnie ich serc czai się pustka. Pustka, która pewnego dnia, przy pewnym spotkaniu... przestaje dawać o sobie znać. Jakie to będzie mieć następstwa? Co będzie ich to kosztować?
Mam teorię, że każdy czytelnik, w którymś momencie swojego życia, trafia na autora, który zdaje się być mu przeznaczony. Który zdaje się pisać twory specjalnie dla niego. Docierają one bowiem do najczulszych strun serca. Bezbłędnie manipulują emocjami. Totalnie w sobie rozkochują. Zapierają dech w piersiach. Colleen Hoover, jest taką autorką dla mnie. Jest pisarką, która używa pióra niczym różdżki, wywracając moje życie do góry nogami, pozostawiając we mnie trwałe ślady. Każda jej książka, każde jej kolejne dzieło, to otwarte furtki do miejsca, w którym mam szansę odlecieć. Bym mogła zaznać kolejnych milionów emocji. Bym mogła poczuć więcej.
"Confess" to bolesna, melancholijna, refleksyjna, romantyczna, delikatna historia dwóch dusz. Jest jak mgiełka - oplata łagodnie czytelnika, tak że ten, boi się przerwać czytać, boi się ruszyć, boi się oddychać, byle nie stracić cudownego uczucia, jakie nim zawładnęło. Obydwoje - Auburn i Owen mają swoje grzechy. Mają swoje żale. Mają swoje ciemne ślady w sercach. Ona wegetuje z poczuciem straty - wielkiej, okrutnej straty i z niemal poddańczym, straceńczym nastrojem, wprowadza w niepokojąco smutny klimat powieści. Owen tymczasem, czaruje. Czaruje duchowością, czaruje mentalnością, czaruje osobowością. To pełen pasji artysta, który jednak zatracił się po drodze i z każdym kolejnym dniem wiedział, że oddala się od ścieżki normalnego życia. A później się spotykają. I spotkaniu temu nie towarzyszą fajerwerki. Nie towarzyszy trzęsienie ziemi. Towarzyszy natomiast naturalny magnetyzm. Intensywne poczucie zrozumienia. Mają szansę wznieść się na wyżyny. Mają szansę zostawić przeszłość, zostawić rany za sobą. Mają szansę uciec. Tyle że... pewne rzeczy z przeszłości obydwojga, nie pozwolą im na to. Ograniczą ich ruchy. Czy jest jakakolwiek szansa na przerwanie tego dramatycznego koła gorzkich rozczarowań i okrutnych zbiegów okoliczności?
Możecie się zastanawiać, co w książkach Hoover jest takiego niezwykłego, skoro opisy każdych kolejnych jej tworów brzmią podobnie. I nie obwiniam was za niepewność. To co musicie zrozumieć, to że w piórze CoHo nie ma nic przeciętnego. Nie ma niczego co już było. A przynajmniej nie zaprezentowane w tak znakomitym stylu, jak to robi ta specyficzna, konkretna autorka w swoich dziełach. To co wyróżnia jej prace, to fakt, ile emocji kryje się w każdym rozdziale. W każdej stronie. W każdym zdaniu. W każdym, cholernym, pojedynczym słowie. Paleta uczuć z natężeniem niemożliwym do ogarnięcia, przybywa po czytelnika, jak po ofiarę, kiedy tylko ten otwiera książkę - by porwać go wprost do nurtu rzeki, w której przeważa czyste, zniewalające... czucie. Czucie wszystkiego. I tak, jeśli opowieść jest tak piękna, ale i tragiczna, jak ta wiążąca losy Auburn i Owena, rozkoszujemy się tym co przeżywają, ponieważ sami doznajemy tego wszystkiego. Na własnej skórze. Na własnej... duszy. Na dodatek, książki Hoover się pochłania w zastraszającym tempie, więc nawet nie orientujemy się, kiedy wszystko zdążyło się skończyć. A przewróceniu ostatniej strony najczęściej towarzyszy rozdzierający ból. Kojąca nadzieja. Niegasnący apetyt na więcej.
"Confess" jest piękną i wyjątkową książką nie tylko ze względu na talent, jakim dysponuje autorka, ale także ze względu na fakt, czym inspirowała się, tworząc ją. Przeniosła do dzieła życie. Życie zwyczajnych śmiertelników. Życie osób, które przeżywały coś strasznego. Coś smutnego. Coś radosnego. Przeniosła rzeczywistość, która nas otacza. Przeniosła emocje. Może dlatego wszystko wydaje się tam być tak autentyczne. Na dodatek, CoHo tak jak w przypadku pisania "Maybe Someday" zawarła współpracę z autorem piosenek - Griffinem Petersonem, tak w "Confess" mogliśmy podziwiać owoc jej współpracy z artystą - Danny'm O’Connorem, dzięki któremu jeszcze bardziej namacalnie, poczuć artyzm, miłość do sztuki i pasję, jaką odznaczał się Owen. Owen, w którym nie można nie zakochać się bez pamięci. Poświęcenie, lojalność, kipiące emocje i troska. Colleen Hoover wykazuje tendencję do kreowania męskich bohaterów, kradnącym czytelniczkom serca. I nie inaczej jest tym razem. Mogę wam obiecać, że po przeczytaniu tej książki, skrótu OMG nigdy nie odbierzecie już tak samo jak wcześniej...
"Confess" to eksplozja kolorów. Eksplozja barw. Eksplozja porywających serca uczuć. To co ja muszę wyznać po jej przeczytaniu, to że jestem nieodwołalnie zakochana. Absolutnie oczarowana. Bo CoHo znów podarowała mi odlot w najczystszej postaci. Miłość podaną w tak naturalny, acz niewiarygodnie cudowny sposób, że nie byłam w stanie w niej nie-uczestniczyć całą sobą. Nie mogłam nie chichotać. Nie uśmiechać się jak szalona. Nie ulegać porywom serca. Nie wzruszać się. Nie złościć. Nie mogłam nie płakać. Colleen Hoover niszczy człowieka. I buduje go na nowo. Pozwólcie jej zrobić to samo z wami.
10/10
http://sherry-stories.blogspot.com/2016/02/confess-colleen-hoover.html
Niewolnicy słów
Auburn i Owen to dwie zagubione dusze. Dwie zagubione dusze, ze złamanymi sercami, bliznami na psychice i ciężkimi wspomnieniami w pamięci. To także dwójka młodych osób, które potrzebują pomocy, nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy. Bo egzystują, lecz nie żyją. Oddychają - nie łapiąc tak naprawdę powietrza. Starają się zabijać czas obowiązkami,...
2012-05-13
2012-12-18
„- Sprawiedliwość nie oznacza, że wszyscy dostają to samo- odparł tato. - Sprawiedliwość oznacza, że wszyscy dostają to, czego potrzebują.”
Rick Riordan - pisarz, który moje serce podbił serią "Percy Jackson i bogowie olimpijscy", a później jeszcze bardziej powiększył miłość sagą "Olimpijscy Herosi", uchodzony przeze mnie za Mistrza Literatury Młodzieżowej, któremu najchętniej stawiałabym ołtarzyki w pokoju i składała hołdy, oraz równocześnie człowiek, który jest moim autorytetem i idolem, raz jeszcze wprowadził zamęt w moim sercu. Tym razem serią "Kroniki Rodu Kane" opowiadającej... no właśnie? O czym i o kim?
Myślę, że fabuły nie muszę jakoś bardziej przybliżać, gdyż doskonale ukazuje ją opis. Głównymi bohaterami jest dwójka nastolatków: rodzeństwo: Sadie i Carter. Co skłoniło mnie do sięgnięcia po tę pozycję? Oczywiście moje uwielbienie wszystkiego co wywodzi się z pióra Riordana. Ale muszę przyznać, że długo się wahałam, zanim zaczęłam ją czytać. Egipscy bogowie nigdy mnie nie interesowali jakoś bardziej. Zawsze moje serce biło szybciej dla Greków i Celtów, choć oczywiście o starożytnym Egipcie również co nieco czytałam. Gdy nadarzyła się okazja, otrzymania darmowej książki, w moje ręce wpadła "Czerwona Piramida". Oczywiście od razu zabrałam się do czytania.
Historia rodzeństwa Kane rozpoczyna się oczywiście z wielkim hukiem. Jednakże znów pan Rick zaskakuje swoją oryginalnością i prezentuje nam książkę spisaną na podstawie... nagrania, które otrzymał od Sadie i Cartera. Całkiem fajny pomysł, zwłaszcza, że dokładnie co dwa rozdziały, rodzeństwo przekazuje sobie nawzajem mikrofon, przez co możemy poznać obydwie perspektywy. Dobre rozwiązanie bo te postacie prezentują nam zupełnie inne punkty widzenia. Może jest to spowodowane tym, że mają inne "moce i zdolności", a ponadto różnią się od siebie. Jak na ludzi, których łączą ze sobą geny, jakoś mało mają ze sobą wspólnego...
Wychowywali się osobno. Sadie u dziadków w Londynie, a Carter podróżując po świecie z ojcem. Spotykali się raz do roku w Święta. Wystarczało im to, bowiem nie czuli się ze sobą dobrze. Jak to brat i siostra sprzeczali się, a ich wybuchy prowadziły do ogólnego chaosu. Może ich zwady były spowodowane w głównej mierze przez odmienność charakterów. Sadie jest impulsywną dziewczyną, pewną siebie, nieco zadufaną, choć lojalną, wierną, gotową walczyć o swoje. Nie waha się, szybko podejmuje decyzje, jest odważna, sprytna i bystra. Ma ostry język. Nie ma wyzwania, któremu by nie sprostała. No może poza zamianą w kanię... ale o tym później. Carter natomiast różni się od siostry całkowicie. Przede wszystkim ma inny odcień skóry, przez co niewiele ludzi wie o łączącym ich pokrewieństwie. Jest odważny, choć nie zawsze. Raczej spokojny, rozsądny, mądry, miły i całkiem słodki. Moją sympatię wzbudzili obydwoje, jednakże byłam fanką rozdziałów z perspektywy Sadie, może dlatego, że nieraz pojawiał się w nich tajemniczy, ciemnowłosy, przystojny chłopak...
Ich przygoda rozpoczyna się w noc kiedy ich ojciec - Julius Kane, uwalnia pięć bóstw. Przy czym jeden więzi go i powoduje, że znika ze świata dobrze znanego dzieciom. Set, który reprezentuje zło w najczystszej postaci, zaczyna grozić Sadie i Carterowi, więc ta dwójka postanawia zmierzyć się z nim. Nie wiedzą jednak, że kiedy Julius uwolnił bóstwa, dwoje z nich "wpadło" w ciała rodzeństwa. Orientują się w sytuacji, kiedy uświadamia im to Bastet - urocza bogini kotów, która okazuje się być kimś w rodzaju "ochroniarza" wynajętego przez matkę i ojca Sadie i Cartera. Mnie osobiście oczarowała swoim stylem bycia, więc oczywiście również zalicza się do grona moich ulubieńców literackich. Ale powracając do treści książki... w ciele Sadie zagościła Izyda - bogini magii, a w ciele Cartera - Horus - bój wojny. Obydwoje przyprawiają rodzeństwo o ból głowy, ale dzięki nim, dzieci zyskują potężne moce, potrzebne im do walki ze złem. Między innymi możliwa jest zmiana w ptaki... co w przypadku chłopca wywołuje radość, a w przypadku jego siostry... cóż. Raczej nie jest zadowolona z tego daru. Ale nie zdradzam powodu jej niechęci.
W każdym razie... książka jest po prostu genialna. Rick Riordan po raz kolejny pokazał, że mitologię starożytnych w świetny, łatwy i przyjemny sposób można połączyć z współczesnymi czasami. Nie ma kłopotu w wyobrażeniu sobie realiów książki, zwłaszcza, że rzecz dzieje się w realistycznym świecie. Oprócz tego czytelnik ma możliwość zapoznania się z mnóstwem informacji o starożytnym Egipcie i to bez potrzeby nurkowania w wikipedię i słowniki, które mogą być uciążliwe dla niejednego. Zabawny, lekki język jakim posługuje się autor wciąga tak, że nie sposób uwolnić się od świata egipskich bogów i historii. Czasem człowiek ma wręcz wrażenie, że sam uczestniczy w wydarzeniach i akcjach, jakie przytrafiają się młodym magom.
Oczywiście w powieści jest też wątek romantyczny. A nawet dwa. I ze strony Cartera i ze strony Sadie. Nie chcę zdradzać kim są ich obiekty westchnień, ale muszę wam powiedzieć, że chłopak, w którym zadurzyła się Sadie jest także moim wymarzonym ukochanym. Razem z Percy'm Jacksonem oczywiście. I tu kolejna sprawa, dzięki której kocham Ricka Riordana: sprawił, że nie dość, iż niemal uwierzyłam w istnienie bogów egipskich to jeszcze sprawnie połączył wszystko tak, żeby ich obecność na Ziemi nie kolidowała z obecnością także greckich i rzymskich bóstw. Nie pytajcie jak to zrobił - mistrzowskie zagranie, o którym sami się musicie przekonać.
Nie jestem w stanie nie polecić tej książki. Jest tak cudowna i wspaniała, że po prostu jej przeczytanie można uznać za obowiązek! Myślę, że przede wszystkim polecam ją fanom Riordana. Nie zawiodą się. Ponadto osoby, które choć trochę interesują się starożytnym Egiptem i tamtejszą kulturą powinny się z nią zapoznać. Uważam jednak, że czytelnik, który po prostu chce się oderwać od codzienności i przeżyć prawdziwą przygodę ze wspaniale wykreowanymi postaciami, znajdzie w Trylogii Kronik Rodu Kane coś dla siebie. Mnie ta powieść całkowicie urzekła i usidliła przez parę godzin w fotelu. Raz jeszcze zastanowiłam się, czy przypadkiem nie jestem uzależniona od książek Riordana...
Na koniec dodam, iż niedawno,czytałam też kolejne dwie książki Trylogii i powiem wam, że było w nich jeszcze więcej akcji i miłosnych napięć oraz nieuchronnych decyzji i egipskich bogów niż dotychczas. I o ile to możliwe - moje uwielbienie dla pióra autora osiągnęło apogeum. Nie sądzę, aby jakikolwiek inny pisarz wzbudzał we mnie takie emocje i uczucia. No i - taki zachwyt.
Gorąco polecam i pozdrawiam.
Sherry
10/10
„- Sprawiedliwość nie oznacza, że wszyscy dostają to samo- odparł tato. - Sprawiedliwość oznacza, że wszyscy dostają to, czego potrzebują.”
Rick Riordan - pisarz, który moje serce podbił serią "Percy Jackson i bogowie olimpijscy", a później jeszcze bardziej powiększył miłość sagą "Olimpijscy Herosi", uchodzony przeze mnie za Mistrza Literatury Młodzieżowej, któremu...
2013-10-31
2015-01-06
My, czytelnicy jesteśmy jak poszukiwacze skarbów. Nie zadowolą nas pośrednie kamienie, błoto i glina. Dążymy wytrwale po wielkiej jaskini zwanej "literaturą", szukając najpiękniejszych okazów, które zdolne by były, zapełnić nasz czytelniczy świat swym pięknem. Często jest tak, że będąc już u celu, widząc piękno kryształu, wątpimy. Czy okaże się on skarbem? Brylantem? Diamentem? Czy też z pozoru błyszcząca, kusząca powłoka, nie skrywa nic ciekawego? Nieoszlifowany kamień potrzebuje naszej uwagi - to samo się tyczy klasyki powieści. Nie wszyscy ją tolerują, nie wszyscy lubią. A jednak "Duma i uprzedzenie" to książka, którą trzeba przeczytać, nie tylko po to, by zobaczyć, że słowo "klasyka" nie równa się "ciężkiej lekturze", a powieść Jane Austen nie bez przyczyny jest kochana przez miliony. Zdradzę wam bowiem moi kochani, że "Duma i uprzedzenie" to czysty diament, bez żadnej skazy. Musicie go zatem przyjąć do waszych serc. Musicie wziąć go do rąk. I nigdy nie puszczać. Zresztą, on sam wam na to nie pozwoli, gdy już go zakosztujecie.
Państwo Bennet mają pięć córek, które ich matka, poprzysięga wydać za mąż. Nie jest to jednak tak prosta misja jak się wydaje, zwłaszcza że odpowiednich kandydatów chwilowo brakuje, a każda Bennetówna, to zupełnie inny charakter. Mamy najstarszą Jane, piękną, uroczą, czarującą, której nikt nie może się oprzeć. Mamy Mary, która przeświadczona o swej brzydocie, cały czas przeznacza książkom i nauce. By chociaż intelektem dorównać starszym siostrom. Mamy najmłodsze: Lydię i Kitty, naiwne, młode dziewczęta, którym w głowie tylko bale i przystojni oficerowie. I na końcu mamy ją. Elizabeth, alias Lizzy. Inteligentną, śliczną, wygadaną. To ona stanie się niedługo osobą, która poprowadzi nas w świat miłości, dramatów, intryg, kłamstw, balów, uniesień, dumy i uprzedzenia...
Jane Austen to moja mistrzyni pióra klasycznego. Jej humor, trafne, psychologiczne spostrzeżenia o naturze człowieka, nienachalne filozoficzne przemyślenia w dialogach i historie romansów to tylko kilka plusów absolutnie fenomenalnej całości. Czytanie tej książki było jak zanurzenie się w rwącym strumieniu, nie pozwalającym nam się wynurzyć, zanim nie nastąpi spokojny, wyczekiwany koniec. "Duma i uprzedzenie" zajmuje nasze myśli, wbija się w serca, wyzwala uczucia. A ponadto, daje nam posmak życia ówczesnej Anglii, będącej na pograniczu rewolucji przemysłowej i nastania epoki wiktoriańskiej. Klimat jest wprost obezwładniający. Począwszy od sąsiedzkiej atmosfery wiejskiej, gdzie wszyscy się znają, wszyscy wymieniają się plotkami i ulegają pierwszym wrażeniom jakie pozostawiają na nich obcy, poprzez niespokojne, pełne tańców i swatania bale, kończąc na istnej podróży przez tradycje tamtejszej Anglii i bogatych rodzin.
Nie da się zapomnieć o bohaterach, którzy są tak namacalni, że czujemy, jakby nas otaczali. Czujemy, jak gdybyśmy brali udział w tej urzekającej historii, która toczy się na łamach stron powieści. Gdyby ta opowieść była przedstawieniem w teatrze, siedzielibyście na widowni, nie mając odwagi i chęci na mruganie oczami, by przypadkiem nie przegapić jakiegoś gestu, jakiegoś drobnego elementu. Gdyby ta opowieść była piosenką, zamknęlibyście oczy pod wpływem ciepła i pozytywnych uczuć jakie ze sobą niesie. Rodzina Bennetów, na czele z Elizabeth czy przesławny pan Darcy, graliby bowiem pierwsze skrzypce, a ich wzajemne złośliwości wobec siebie nawzajem i rozwijająca się fascynacja podszyta obrzydzeniem, spędziłaby wam sen z powiek. Tak jak zrobiła to ze mną.
Długo czekałam na książkę, która porwie mnie w swoje objęcia, tak jak to zrobiła "Duma i uprzedzenie". Okazała się ona istnym przełomem w moim czytelniczym życiu. Nie ma słów, którymi mogłabym wyrazić swoje uwielbienie zarówno do pana Darcy'ego i Elizabeth, pani Jane Austen jak i całej historii, którą nam ofiarowała. Dawno nie byłam tak usatysfakcjonowana z lektury, jak sprawa ma się teraz. Nie istnieje zatem możliwość, bym jej wam nie poleciła. Nie ważcie się powiedzieć, że się boicie klasyki. Po prostu spróbujcie - proszę. Romans, kwitnąca miłość i piękno tej historii, odwdzięczą wam się za czas, który im podarujecie.
10/10
My, czytelnicy jesteśmy jak poszukiwacze skarbów. Nie zadowolą nas pośrednie kamienie, błoto i glina. Dążymy wytrwale po wielkiej jaskini zwanej "literaturą", szukając najpiękniejszych okazów, które zdolne by były, zapełnić nasz czytelniczy świat swym pięknem. Często jest tak, że będąc już u celu, widząc piękno kryształu, wątpimy. Czy okaże się on skarbem? Brylantem?...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-01-31
Film "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" pokochałam całym sercem: za genialnie dobranych aktorów, za przepiękne efekty graficzne, za perfekcyjny montaż i fantastyczny soundtrack. Scenariusz w formie papierowej chciałam mieć z wielu powodów i tylko jednym z nich było wspaniałe wydanie, które od razu przyciągnęło mój wzrok. Lektura okazała się naprawdę cudownym doświadczeniem. Czemu?
Przede wszystkim, scenariusz pozwala docenić fabułę jeszcze bardziej, bo czytając powieść nie doświadczamy tego co oferuje film: muzyka, efekty specjalne, mimika aktorów i tak dalej i tak dalej. Dzięki książce skupiamy się na tym co się dzieje, na tym jak zachowują się bohaterowie i to naprawdę pozwala rozkochać się w sposobie, w jaki J.K. Rowling utkała tą historię. Zwracamy większą uwagę na to jak postacie reagują na poszczególne wydarzenia i zdecydowanie bardziej doceniamy przepiękne cytaty i złote myśli, które wypowiedziane na ekranie, mogły zaniknąć w tle, przy bardziej emocjonujących scenach.
Jestem naprawdę wdzięczna, że to dzieło powstało, ponieważ didaskalia naprawdę wyjaśniły mi sporo rzeczy, które mi umknęły, gdy oglądałam film? Głównie dlatego, że mając do czynienia z produkcją, nie skupiałam się na nich tak bardzo, natomiast lektura pozwoliła mi się nieco zatrzymać i faktycznie po-reflektować o tym, z czym miałam do czynienia w historii. Didaskalia naprawdę dały mi szersze zrozumienie na temat Newta i jego przygód i sprawiły, że mogłam inaczej spojrzeć na pewne sceny. Cała historia jest wciągająca i przykuwająca uwagę, więc scenariusz czyta się w zastraszającym tempie.
Jeśli jesteście fanami uniwersum Rowling, zdecydowanie powinniście dać tej pozycji szansę - choć doradzałabym poznanie jej PO oglądnięciu filmu, bo doświadczenie historii przed ekranem jest tego warte. Poza tym, książka jest absolutnie wspaniale wydana i nie mówię tu tylko o okładce, ale również o wnętrzu pełnym ślicznych, klimatycznych rysunków. Estetycznie, ta pozycja, naprawdę figuruje na liście moich ulubieńców.
https://sherry-stories.blogspot.com/2019/02/fantastic-beasts-and-where-to-find-them.html
Film "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" pokochałam całym sercem: za genialnie dobranych aktorów, za przepiękne efekty graficzne, za perfekcyjny montaż i fantastyczny soundtrack. Scenariusz w formie papierowej chciałam mieć z wielu powodów i tylko jednym z nich było wspaniałe wydanie, które od razu przyciągnęło mój wzrok. Lektura okazała się naprawdę cudownym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-02-25
Po przygodzie w Nowym Jorku, los wiedzie Newta Scamandera do Paryża, gdzie w cieniu przepowiedni i rodzinnych tajemnic, kontynuujemy przygodę z najbardziej uroczym Puchonem, jakiego wychował Hogwart, będącego na tropie potępionego, groźnego Grindelwalda.
Po niezwykle udanym doświadczeniu, jakim było dla mnie czytanie scenariusza pierwszej części Fantastycznych zwierząt, wiedziałam, że będę chciała poznać też drugą, spodziewając się odkryć kolejne sekrety, które mogły umknąć mojemu oku, podczas oglądaniu filmu. Nie wiem czy to ze względu na miłość do uniwersum wykreowanego przez Rowling, czy też dzięki ogromnej sympatii do cyklu filmowego o Newcie, ale czytanie obydwu scenariuszy okazało się dla mnie niezwykle ciekawym przeżyciem.
Człowiek nie zdaje sobie sprawy ile film funduje doświadczeń i emocji, dopóki nie usiądzie i nie zmierzy się z formą pisemną tego, z czym miał do czynienia w kinie i nie zorientuje się, ile subtelnych detali w dialogach mu umknęło. Na tyle na ile kocham produkcje, fantastyczne efekty specjalne, genialny soundtrack, znakomitą grę aktorską i wszechobecną magię, którą emanują filmy, cieszę się, że jako czytelnicy, dostaliśmy szansę na faktyczne wczytanie się w przygody Newta. Wydaje mi się, że dopiero po obejrzeniu filmu i przeczytaniu scenariusza można mówić o pełni wrażeń.
Jestem ogromnie szczęśliwa, że za całą historią stoi wciąż Rowling, bo jeśli ktoś zna możliwości świata magii i czarodziejów, to tylko ona. Dzięki temu, dostajemy naprawdę fantastycznie skonstruowane, rozszerzone uniwersum, genialnych bohaterów i fascynujące przygody, które przykuwają uwagę niezależnie czy na ekranie czy na papierze. Kontynuacja przygód Newta obfitowała w drobne smaczki i detale ukryte tu i ówdzie w treści i tak samo jak przy zaznajomieniu się z poprzednim tomem - po przeczytaniu scenariusza sequela, poczułam się tak, jakbym wreszcie spoglądała na pełny obraz.
Poza tym, jestem wielką fanką wydania scenariusza. Tak samo jak jedynka, Zbrodnie Grindelwalda są przepiękne. Estetycznie, naprawdę człowiek nie ma się do czego przyczepić. Aż chce się mieć te książki, choćby dla samego posiadania takiego cuda na półce. Ze scenariuszami sprawa jest o tyle przyjemniejsza, że nie tylko okładka czaruje, ale również wnętrze pełne magicznych, uroczych rysunków.
Jeśli jesteście fanami uniwersum Harry'ego Pottera, żyjecie i oddychanie magią i chociaż odrobinę ciekawią was przygody Newta, sięgnijcie po tę pozycję. Dzięki niej dostaniecie szansę na faktyczne reflektowanie nad poczynaniami bohaterów i przyjrzycie się bliżej temu co im w sercach gra. (Wciąż jednak doradzałabym obejrzenie filmu w pierwszej kolejności.)
https://sherry-stories.blogspot.com/2019/02/fantastyczne-zwierzeta-zbrodnie.html
Po przygodzie w Nowym Jorku, los wiedzie Newta Scamandera do Paryża, gdzie w cieniu przepowiedni i rodzinnych tajemnic, kontynuujemy przygodę z najbardziej uroczym Puchonem, jakiego wychował Hogwart, będącego na tropie potępionego, groźnego Grindelwalda.
Po niezwykle udanym doświadczeniu, jakim było dla mnie czytanie scenariusza pierwszej części Fantastycznych zwierząt,...
2013-07-19
2013-10-21
Science-fiction jak dotąd było gatunkiem, którego za wszelką cenę starałam się unikać. Nie jestem pewna czemu. Moja sympatia sięgała tu jedynie "Gwiezdnych Wojen". Kosmiczne inwazje obcych, walki, latające statki, grawitacja, podbijanie nowego świata - nie sądziłam aby cokolwiek tego typu mogło mnie zainteresować na tyle, bym mogła skończyć książkę zaliczaną do gatunku s-f. Niedawno moja niechęć do takich powieści zaczęła jednak maleć. Nie jestem pewna kiedy to się dokładnie stało... Wtedy gdy dowiedziałam się, że ma zostać nakręcony film na podstawie "Gry Endera"? Gdy wyszła na jaw informacja o polskiej premierze "Piątej Fali"? Któż to może wiedzieć! Wbrew, niejakiej... odrazie do tego typu pozycji, przyrzekłam sobie, że przed premierą ekranizacji, przeczytam książkę Orsona Scotta Carda. I tak się też stało. Czy w tej chwili, po lekturze żałuję, iż przełamałam barierę "ja: czytelniczka - one: książki s-f"? Można powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Po pierwszym tomie Sagi Endera wiem, że już nigdy nie będę w stanie zbywać geniuszu twórcy zawiłej, skomplikowanej, acz pięknej w swej brutalności historii młodego chłopca - ostatniej nadziei ludzkości.
W chwili rozpoczęcia powieści, poznajemy Endera, a raczej Andrew Wiggin'a, jako sześcioletniego, nieco zagubionego w swoim małym świecie geniusza. Struktura polityki świata na Ziemi uległa zmianie, więc dozwolone jest posiadania tylko dwójki dzieci. Jeśli ktoś myśli o kolejnym, musi prosić o pozwolenie rządu. Ów malec - Trzeci, od dnia, w którym się narodził, należy do rządu - nie do rodziny. Jest skazany na bycie niekochanym, ośmieszanym, a w razie odkrycia talentu - ma niejaki obowiązek udać się do Szkoły Bojowej, gdzie młodzi ludzie przygotowywani są do walki z wrogiem Ziemian - robalami - rasą tak sprytną i potężną, że była w stanie niemal doszczętnie złamać szyki naszych pobratymców. Wszystkie państwa zjednoczyły się i wysłały w kosmos floty statków, które mogą być ostatnią nadzieją, by zwyciężyć Trzecią Inwazję. Cóż jednak zdziała armia wysłanników z Ziemi bez odpowiedniego dowódcy? Gdy u Endera Wiggina zostaje wykryty niezwykły zmysł strategiczny i geniusz - staje się jasne, że chłopiec ma do rozegrania własną rolę w brutalnym akcie walki o wolność. Nikt jednak nie mówił, że droga do celu będzie przysłana różami...
Świat wykreowany przez pana Carda jest... przełomowy. Nie jestem w stanie nawet wybrać odpowiedniego słowa. Wydaje mi się, że autor spisał się genialnie na w tej dziedzinie. Stworzył odległy, choć równocześnie, absurdalnie bliski Ziemi świat, gdzie dzieci szkolone są na zabójców, gdzie trwa przerażająca walka z innymi istotami, gdzie mimo - z pozoru prostej wizji świata wykreowanego pod gatunek: fantasy, s-f, a nawet dystopii, dzieją się rzeczy o płaszczyźnie psychologicznej. A wszystkie idee rodzą się w głowach dzieci obdarzonych ponadprzeciętną inteligencją. Sama postać Endera jest zagadkowa, a jednocześnie niezwykle rzeczywista i namacalna. Wrażliwy chłopiec rzucony na głęboką wodę, gdzie czeka na niego istna gra o życie i własne istnienie. Gdzie przeciwnicy kryją się na każdym rogu. Gdzie jesteś odizolowany od ludzi, których kochasz. Gdzie powoli dowództwo zaczyna pozbywać się z twojego umysłu "ludzkiego" myślenia, a przygotowuje na coś o wiele większego. Bowiem od chwili gdy przekroczysz granicę pomiędzy Ziemią, a kosmosem, jesteś żołnierzem, szkolącym się na wojnę z obcymi. Na barkach Endeara stopniowo zaczyna spoczywać los całego świata. Brutalność niektórych sytuacji powoduje w czytelniku wręcz paraliż, nie brakuje scen wyciskających łzy z oczu, a sama agresja z pozoru przedstawiona w niewinnych dawkach, zaczyna wywierać ślady zarówno na psychice głównego bohatera, jak i czytelnika.
Nie da się ukryć, że książka Orsona Scotta Carda jest wybitna. Oszustwem byłoby z mojej strony nazwanie jej w inny sposób, aniżeli "arcydzieło". Pomimo, iż zdarzały się stwierdzenia i zwroty, których po prostu nie rozumiałam (nigdy przedmiotów ścisłych i polityki nie kochałam), to sposób w jaki autor zawładnął całym moim umysłem... coś nie do opisania. Istnieje niewiele książek, które mącą psychikę czytelnika, na stałe wpisując się w pamięć, jednak "Gra Endera" z całą pewnością się do nich zalicza. Jeśli szukacie książki, która - macie nadzieję - wpłynie jakkolwiek w sposób postrzegania przez was świata - "Gra Endera" powinna zagościć na waszej półce. Jeśli szukacie niesamowitego sciense-fiction z absolutnie wspaniale wykreowanym światem i bohaterami, "Grę Endera" mogę z całego serca polecić. Jeśli znajdą się tu jacyś fani psychologicznych wątków, o brutalnym podłożu, pełnym agresji i bólu dziecka - "Gra Endera" zawładnie waszym umysłem - mogę to zagwarantować. Po przeczytaniu tej powieści (i wylaniu mnóstwa łez) tak naprawdę nie jestem w stanie sformułować sensownych zdań, więc nie dziwcie się, że recenzja jest taka, a nie inna. Jeśli sięgnięcie po twór, który wam dziś przedstawiam - nie pożałujecie,co więcej! Możecie zyskać pretekst do rozmyślań na kolejne jesienne, ponure dni. Prawdę powiedziawszy boję się co mogę napotkać na kartkach kolejnych tomów serii... Grzechem jednak byłoby nie polecić wam tej książki. Musicie tylko uważać, by jak ja i Ender... nie popaść w uzależniający w swej prostocie, o b ł ę d.
Polecam oczywiście,
10/10
Science-fiction jak dotąd było gatunkiem, którego za wszelką cenę starałam się unikać. Nie jestem pewna czemu. Moja sympatia sięgała tu jedynie "Gwiezdnych Wojen". Kosmiczne inwazje obcych, walki, latające statki, grawitacja, podbijanie nowego świata - nie sądziłam aby cokolwiek tego typu mogło mnie zainteresować na tyle, bym mogła skończyć książkę zaliczaną do gatunku s-f....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013
JAK RODZI SIĘ LEGENDA...
Napoleon Bonaparte powiedział: "Wojna jest lepsza niż nietrwały pokój". Myślę, że to zdanie dobrze oddaje naturę Siedmiu Królestw. Na Żelaznym Tronie obecnie zasiada Robert Baratheon - przywódca buntowników, którzy pozbawili władzy poprzedniego króla - szalonego, okrutnego Aerysa II. Prawda jednak jest taka, że walka o tron, nigdy się nie zakończyła, a jedynie przeniosła w cień. Zmiany, które następują, ponownie wyłaniają prawdziwą naturę ludzi i ich żądzę władzy. Namiestnikiem Króla zostaje Ned Stark, a gdzieś za Wąskim Morzem Viserys Targaryen wydaje swoją siostrę za mąż za dzikiego Khala Drogo, licząc że w zamian dostanie armię, z którą mógłby podążyć do Westeros i odebrać koronę, w jego mniemaniu - należącą się właśnie jemu. Gdyby tylko był jednym, myślącym w ten sposób...
Saga Pieśni Lodu i Ognia to coś więcej niż kolejna seria fantasy. To epicka podróż, wgłąb uniwersum, które jest tak doskonałe, tak pomysłowo wykreowane i tak fascynująco przedstawione, że człowiek czuje się tak, jakby trafił do literackiego nieba. Geroge R.R. Martin ma nie tylko naprawdę świetne pióro, sprawiające, że historię aż chce się czytać, ale przede wszystkim - masę genialnych pomysłów na wątki, rozwój fabuły, kreowanie postaci i pobudzanie coraz to większej ciekawości u czytelnika. Zadbał o to, by jego książki były nie tylko pełne elementów, które przyciągają fanów fantasy, ale przede wszystkim, by opływały w wyjątkowość, stawiającą Sagę Pieśni Lodu i Ognia na półce z takimi skarbami jak trylogia Władcy Pierścienia, Tolkiena.
Jednym z elementów, które cenię w "Grze o Tron", jest fakt, iż historię poznajemy z perspektywy kilku narratorów. Owszem, na początku może to być nieco konfundujące, ale z czasem doceniamy różne punkty widzenia i fakt, że mamy szansę poznać motywacje, jakimi kierują się poszczególne osoby, u faktycznego źródła. Jako iż kreacja bohaterów jest wykonana z niezwykłą starannością, ale też umiejętnością, napotykanie kolejnych postaci jest zabawą i rozrywką samą w sobie. Czy to bohater, którego pokochamy? Czy to bohater, którego będziemy wyklinać przez następne sześćset stron? W "Grze o Tron" każdy jest wyjątkowy, niepozbawiony jednak wad i zalet, co naje im autentyczności i realizmu. Pełno-krwistość postaci sprawia też, że łatwiej jest się nam z nimi utożsamić i przeżywać wszystkie wzloty i upadki. Poza tym - poszczególne rozdziały z perspektywy kolejnych osób, posuwają też fabułę do przodu i o ile na początku może się ona wydawać dość powolna, później przyśpiesza i pochłania czytelnika.
George R.R. Martin nie tylko zbudował solidną, fascynującą siatkę intryg wokół bohaterów, nie tylko wciągnął widza w wir wojen, knowań i zdrad, ale co ważniejsze - dopieścił każdy element, z którego składa się Westeros i świat wykreowany. Począwszy od polityki, poprzez nieprawdopodobnie ciekawą historię, skończywszy na religii, na każdym froncie, dostajemy odpowiednie wyjaśnienia, sprawiające, że wszystko wydaje się bardziej żywe i namacalne. Nie mogę wyjść z podziwu, jak Martin dał czytelnikowi szansę utożsamienia się z którymś z licznych rodów, ale też później udowodnił, że nie ma tylko czerni i bieli i nikt nie jest perfekcyjnie dobry, czy zły do szpiku kości. Rzeczy w Siedmiu Królestwach są idealnie zrównoważone i wykonane z taką pieczołowitością, by otoczyć widza i uczynić go nie tylko obserwatorem Gry o Tron, ale jej elementem.
Inna rzecz, w której Martin nie zawiódł do stworzenie odpowiedniego klimatu. Poprzez solidne opisy, czujemy się tak, jakbyśmy cofnęli się w czasie do średniowiecza, natomiast elementy fantasy - jak smoki, Inni czy wilkory, wydają się idealnym uzupełnieniem. Uważam, że warto docenić, że fantastyka to jedynie element wspomagający całość, mający być ubarwieniem, a nie cząstką, która przeważa nad realizmem i mającą wyjaśniać zachowania bohaterów. U Martina właściwie nic nie jest przypadkowe czy przeciętne. Interesujący jest obraz wojny, interesująca jest polityka, interesująca jest historia, a przede wszystkim - interesujące są losy bohaterów i śledzenie ich przygód. To prawda, że przyjęło się, iż w "Grze o Tron" wiele osób ginie. Nawet ci, którzy ginąć nie powinni, jak pierwszoplanowi bohaterowie. Ale to tylko kolejny element pokazujący, jak Martin postanowił nadać historii realizmu. Rzeczywistość wygląda bowiem tak, że z wojny nie wszyscy wychodzą zwycięsko, nawet jeśli są naszymi ulubieńcami. Wojna pogrąża, zbiera żniwa, zabiera ojców dzieciom, pozostawia ziemię zalaną krwią. I mimo wszystko - cieszę się, że autor poszedł tą drogą.
Na Westeros pada cień, miecze wypadają z zakrwawionych rąk, a to dopiero początek wojny, która nadciąga, a ma szansę zniszczyć wszystko co do tej pory znali bohaterowie. Co ważniejsze jednak, jak mówi dewiza Starków - Nadchodzi Zima, a w chwili, w której postacie poczują jej chłodny powiew na swoich karkach, będzie za późno, by cokolwiek zmienić. Jeśli chcecie się przekonać, czemu Saga Lodu i Ognia jest tak popularna i kochana oraz nienawidzona równocześnie, przez fanów - jeśli chcecie wziąć udział w grze o tron i sprawdzić do czego zdolni są ludzie, by ochronić tych, których kochają czy zdobyć to o czym marzą - pierwszy tom serii przed wami. A ja serdecznie zachęcam do zakosztowania lektury i dołączenia do grona ludzi wyklinających Martina za wolne pisanie książek.
10/10
http://sherry-stories.blogspot.com/2016/08/gra-o-tron-george-rr-martin.html
JAK RODZI SIĘ LEGENDA...
Napoleon Bonaparte powiedział: "Wojna jest lepsza niż nietrwały pokój". Myślę, że to zdanie dobrze oddaje naturę Siedmiu Królestw. Na Żelaznym Tronie obecnie zasiada Robert Baratheon - przywódca buntowników, którzy pozbawili władzy poprzedniego króla - szalonego, okrutnego Aerysa II. Prawda jednak jest taka, że walka o tron, nigdy się nie...
NONSENSOWNY OKSYMORON
Kiedy myślę o "Art & Soul", mam w głowie wizję białego płótna, na którym powoli zaczynają ukazywać się kolory. Bladoróżowa barwa, w pełnym gracji ruchu, przetyka się ze słoneczno-żółtym. Delikatność i kruchość jaką niosą, zapowiadając nieśmiało kiełkującą sympatię, uderza prosto w umysł czytelnika. Chwilę później jednak, następuje zmiana. Na miejsce ciepłych kolorów, pojawia się głęboka czerwień i ciemny fiolet, symbolizujące gniew, wyrzeczenia jakich muszą się podjąć bohaterowie. Napięcie i natężenie tych emocji, wbijają się jak igły - w serca czytelników. Lekturę kończymy z granatowym, powoli przechodzącym w błękit i soczystą zielenią. Spokój, nadzieja, spełnienie i szczęście to zapowiedź spokoju gwałtownych uczuć. To również chaos myśli, burza w sercu, sztorm nadciągającego otumanienia po zakosztowaniu wszystkiego, z czym mieliśmy do czynienia w książce. To także moment, w którym zdajemy sobie sprawę, że Brittainy C.Cherry, ponownie dostała się do naszej duszy.
Zwykle kiedy czytam naprawdę nieprawdopodobnie piękną książkę, przypomina mi się, czemu tak bardzo zakochałam się w czytaniu. I w sumie mogłabym rozpisać się o tym teraz. Że dzieło Brittainy C.Cherry poruszyło wszystkie moje najczulsze struny. Że oczarowało mnie od pierwszej strony, nie wypuszczając z objęć, aż do ostatniej. Że książkę czytałam z taką przyjemnością, że właściwie można byłoby napisać, iż pochłonęła mnie, a ja, unosząc się na wodach zadowolenia i satysfakcji, dotarłszy do brzegu, byłam zbyt poruszona, by zapomnieć o tym z czym miałam do czynienia. Że Levi i Aria wycisnęli mi łzy z oczu, namalowali mi uśmiech na twarzy, przede wszystkim jednak, sprawili, że zanurzona w ich pragnieniach, marzeniach i obawach, zapomniałam o całym świecie, szarość ustąpiła kolorom, a ja zaczęłam inaczej spoglądać na to co mnie otacza. Że powieść otworzyła drzwi do całkiem nowego wymiaru, pełnego ubranej w proste słowa mądrości, wyrywającej z ciała i kradnącej dech z piersi. Mogłabym. Ale nie zrobię tego.
Dlaczego? Bo "Art & Soul" było tak dobre, że przypomniało mi czemu nienawidzę czytać. Wiecie jak to jest, zakosztować nieba, a chwilę później zostać z niego wyrwanym? Jeśli nie, jest duża szansa, że dzieło pani C.Cherry wam to pokaże. A wtedy pozostaniecie z tą cholerną pustką, zastanawiając się co u diabła, zrobiliście, by zasłużyć na odczuwanie tego bólu. Bo "Art & Soul" prowadzi czytelnika prosto w objęcia literackiego uniesienia, słowo daję. Człowiek czuje się tak jakby szybował wśród chmur. A później wszystko się kończy, wraz z przewróceniem ostatniej karki książki. I dostajemy w prezencie pożegnalnym otumanienie. Dostajemy dziurę w sercu. Dostajemy wbite w istotę duszy, kawałeczki myśli, skrawki emocji, a w głowie pozostaje cisza i zanikające echo uczuć. Do momentu sięgnięcia po "Art & Soul", kochałam Brittainy C.Cherry. Teraz równie głęboko jej nienawidzę. Jak można bowiem wielbić osobę, która zabrała ci niebo?
Chciałabym móc, po dzisiejszej recenzji, móc polecić wam tę książkę. Tę książkę, która otwarła mi serce na wszystkie możliwe uczucia. Te książkę, która zabrała mnie w melancholijną, refleksyjną, pełną uniesień i wzruszeń podróż. Tę książkę, która przyniosła mi chyba największą możliwą miłość życia - Leviego, który wdarł się w moje serce z łatwością czekolady czy kociąt i został w nim na dobre. Tę książkę, która wniosła moje jestestwo na wyżyny i otwarła przede mną wachlarz pięknych uczuć, tak namacalnych i autentycznych, że aż spędzających sen z powiek. Tę książkę pełną żywych emocji, intensywności, pasji, piękna, artyzmu i bólu. Tę książkę, z której wylewają się wrażenia, która doprowadziła mnie do euforii, a później pozostawiła psychicznie załamaną. Ale znów - nie potrafię. Bo pustka po tym co utraciłam wraz z przeczytaniem tej pozycji, za bardzo boli. Bo teraz wszystkie inne powieści wydają mi się głupie i niedostateczne dobre, a ja nie jestem pewna, czy będę w stanie pokochać jeszcze jakikolwiek inny twór. Ale jeśli was to pocieszy... Te godziny w raju, do którego zabrała mnie pani C.Cherry...? Nie zamieniłabym ich na nic innego.
10/10
http://sherry-stories.blogspot.com/2016/07/art-soul-brittainy-ccherry.html
NONSENSOWNY OKSYMORON
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKiedy myślę o "Art & Soul", mam w głowie wizję białego płótna, na którym powoli zaczynają ukazywać się kolory. Bladoróżowa barwa, w pełnym gracji ruchu, przetyka się ze słoneczno-żółtym. Delikatność i kruchość jaką niosą, zapowiadając nieśmiało kiełkującą sympatię, uderza prosto w umysł czytelnika. Chwilę później jednak, następuje zmiana. Na miejsce...