-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel16
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
Amerykańskie wydanie "Eugeniusza Oniegina" w opracowaniu Nabokova składa się z dwóch tomów zawierających utwór i dwóch tomów przypisów. Márai nie osiąga wprawdzie aż takiego natężenia komentarza, obserwacji i objaśnień, niemniej nie są to typowe faktograficzne teksty dziennikarskie, a ten, kto ich oczekuje, nie ma pojęcia do jakiej kategorii pisarza się zbliżył. Węgier ma niezwykle kontemplacyjne podejście do podróży: to proces, który zachodzi w podróżującym. Bardziej istotny od zaliczania kolejnych zabytków jest zachwyt nad jakimś niewiele znaczącym detalem, nad klamką, krzesłem.
***
Na początku czujesz pojedyncze dźgnięcia miniaturowych sztylecików, lekkie ukłucia to tu, to tam i już wiesz, że coś się dzieje. Z czasem przybierają one na sile; zanim się obejrzysz, jesteś ze wszystkich stron nadziewany na skierowane w twoją stronę szpikulce. Poszturchiwany, wydany na pastwę setek tysięcy razów, wisisz nad światem i ogarniasz go zbolałym wzrokiem, gdy tymczasem on nieodwracalnie zmienia się na twoich oczach. Wszystko rozpada się, ale i z tych kawałków można ulepić coś wartego uwagi. Wówczas zaczynasz pisać, a kiedy piszesz, brzmisz dokładnie jak Márai i jak Stempowski. Chodzisz po ulicach, po chodnikach, obserwujesz i wiesz, że nic nie można zrobić.
Tak to sobie przynajmniej wyobrażam.
Amerykańskie wydanie "Eugeniusza Oniegina" w opracowaniu Nabokova składa się z dwóch tomów zawierających utwór i dwóch tomów przypisów. Márai nie osiąga wprawdzie aż takiego natężenia komentarza, obserwacji i objaśnień, niemniej nie są to typowe faktograficzne teksty dziennikarskie, a ten, kto ich oczekuje, nie ma pojęcia do jakiej kategorii pisarza się zbliżył. Węgier ma...
więcej mniej Pokaż mimo toCzysta przyjemność: błyskotliwe teksty napisane przez inteligentnego, mądrego i wrażliwego człowieka. Mogą wydawać się lekkie, ale tematyka, którą poruszają nie zawsze taka jest: trzeba mieć jaja, żeby w naszych czasach stwierdzić, iż "Najważniejsze byś zawsze był wierny samemu sobie" to nie mądrość Hamleta, a pustosłowie Poloniusza, żeby w ogóle próbować przyjrzeć się temu dogmatowi pod trochę innym kątem. Cytaty na LC nie oddają tej książce sprawiedliwości. W rubryce "zawód" Smith powinna sobie wpisać "zawodowy zaprzecznik konwencjonalnych poglądów".
Czysta przyjemność: błyskotliwe teksty napisane przez inteligentnego, mądrego i wrażliwego człowieka. Mogą wydawać się lekkie, ale tematyka, którą poruszają nie zawsze taka jest: trzeba mieć jaja, żeby w naszych czasach stwierdzić, iż "Najważniejsze byś zawsze był wierny samemu sobie" to nie mądrość Hamleta, a pustosłowie Poloniusza, żeby w ogóle próbować przyjrzeć się temu...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Słuchaj, musisz ją przeczytać" - rzucał mi milion razy facet. "Doooobrze, kiedyś przeczytam".
Zaczynałam właśnie pracę nad recenzją Gropiusa i miałam z nim straszny problem. No bo niby demokratyczny, jednak tak jakby nie do końca, bo niby wszystko w porządku, ale coś mi chwilami nie grało i nie wiedziałam co, a ten stan doprowadzał mnie do pasji. "Zajrzyj do Koolhaasa, kto wie, może coś Ci wpadnie do głowy" - po raz n-ty zaryzykował Rafał.
Jak siadłam, tak przeczytałam. Ale czad. I już wiem, co przeszkadza mi w Gropiusie. To Dobre Intencje. Po dwóch latach bezkrytycznego zachwytu modernizmem (Przyznajcie się, też to robiliście. Proszę.) mam dość Dobrych Intencji.
"Słuchaj, musisz ją przeczytać" - rzucał mi milion razy facet. "Doooobrze, kiedyś przeczytam".
Zaczynałam właśnie pracę nad recenzją Gropiusa i miałam z nim straszny problem. No bo niby demokratyczny, jednak tak jakby nie do końca, bo niby wszystko w porządku, ale coś mi chwilami nie grało i nie wiedziałam co, a ten stan doprowadzał mnie do pasji. "Zajrzyj do Koolhaasa,...
Książka gęsta i zawiesista jak dobrze zredukowany sos.
_____
Powróciłam do niej po trzech latach. Nadal uważam, że Márai wspanale operuje słowem, ale już nie jestem w stanie go czytać, ani uważać za mistrza, z powodów czysto osobistych. Po pierwsze, nie zgadzam się z jego bohaterami na tak głębokim poziomie, jak tylko nie zgadzać się mogą wróg chimery romantycznej i stary generał o osiemnastowiecznej (a pewno i jeszcze starszej?) umysłowości. Te wszystkie zdania o naturze człowieka (czymkolwiek by ona nie była)... Kiedyś robiły na mnie piorunujące wrażenie, dzisiaj prawdopodobnie jest ono odwrotne do zamierzonego. Gombrowicz opowiadał kiedyś Miłoszowi: "Ja sobie ciebie wyobrażam [...] jako litewskiego szlachcica siedzącego gdzieś w błotach, o dwadzieścia mil od najbliższego miasteczka, jak bije muchy i rozmyśla nad tym, że żona dwadzieścia lat temu podała mu pierogi ze śliwkami zamiast pierogów z wiśniami, i co to znaczy". Mniej-więcej tak widzę genrała i, po prawdzie, jakoś mnie tryka, że i Márai by do takiej definicji niezgorzej pasował, bo coś mi mówi, że Nabokovowskie pogodzenie z nową ojczyzną, nowym językiem i nowym światem mogło nie być udziałem Węgra. Po drugie: proza Máraiego to literacki odpowiednik wampira emocjonalnego. Nie wiem, czy kiedy autor pisał "Żar", chorował już na depresję, ale w żadnym wypadku by mnie to nie zdziwiło. Po trzecie: wszystkie emocje, które się tutaj pojawiają, są niesamowicie intensywne i krańcowe, nienawiść skrajna i pulsująca, namiętności takie, że biegniesz w nie, ślepy i głuchy, choćby miały cię zniszczyć. To również nie moja bajka; wolę Wallace'a i jego skromne "[...] being able truly to care about other people and to sacrifice for them, over and over, in myriad petty little unsexy ways, every day."
Książka gęsta i zawiesista jak dobrze zredukowany sos.
_____
Powróciłam do niej po trzech latach. Nadal uważam, że Márai wspanale operuje słowem, ale już nie jestem w stanie go czytać, ani uważać za mistrza, z powodów czysto osobistych. Po pierwsze, nie zgadzam się z jego bohaterami na tak głębokim poziomie, jak tylko nie zgadzać się mogą wróg chimery romantycznej i stary...
Nowe tłumaczenie -- fantastyczne. Engelking zachował nawet specyficzne flaubertowskie zdania ze średnikami. No i to doskonałe posłowie, lepsze, niż wykład Nabokova (nie myślałam, że kiedykolwiek coś takiego napiszę).
Nowe tłumaczenie -- fantastyczne. Engelking zachował nawet specyficzne flaubertowskie zdania ze średnikami. No i to doskonałe posłowie, lepsze, niż wykład Nabokova (nie myślałam, że kiedykolwiek coś takiego napiszę).
Pokaż mimo toArcydzieło, którym można przy okazji wyłączać sobie poczucie upływu czasu. Językowo rzecz na najwyższym poziomie, bardziej powieść o historii oraz zastosowaniu pisma, niż cokolwiek innego. Nie istnieje druga taka książka.
Arcydzieło, którym można przy okazji wyłączać sobie poczucie upływu czasu. Językowo rzecz na najwyższym poziomie, bardziej powieść o historii oraz zastosowaniu pisma, niż cokolwiek innego. Nie istnieje druga taka książka.
Pokaż mimo toO rany, arcydzieło. Tyle wątków, doskonale poprowadzonych, tyle wewnętrznych, delikatnych nawiązań! I to zakończenie, koronny dowód na to, że rzeczywistość to jest taki pajacyk, co lubi sobie czasami fiknąć.
O rany, arcydzieło. Tyle wątków, doskonale poprowadzonych, tyle wewnętrznych, delikatnych nawiązań! I to zakończenie, koronny dowód na to, że rzeczywistość to jest taki pajacyk, co lubi sobie czasami fiknąć.
Pokaż mimo toCzłowiek przytłoczony przez rzeczywistość do granic możliwości uderza ponownie; żaden zresztą ze znanych mi języków nie ma słowa tak doskonale pasującego do charakteru jego pisarstwa, jak łacina z jej 'gravis'. Márai jest uosobieniem 'gravis', a "Wyznania patrycjusza" to Bardzo Poważna Opowieść o Bardzo Poważnych Sprawach. Napisana bardzo pięknie, jednak wysysająca ze mnie energię życiową, co miałoby wiele sensu, gdybym była starym litewskim szlachcicem-rentierem, dysponującym absolutnie całym czasem wszechświata na pogrążanie się w letargu w ulubionym fotelu.
Człowiek przytłoczony przez rzeczywistość do granic możliwości uderza ponownie; żaden zresztą ze znanych mi języków nie ma słowa tak doskonale pasującego do charakteru jego pisarstwa, jak łacina z jej 'gravis'. Márai jest uosobieniem 'gravis', a "Wyznania patrycjusza" to Bardzo Poważna Opowieść o Bardzo Poważnych Sprawach. Napisana bardzo pięknie, jednak wysysająca ze mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Po lekturze "Solaris" skrystalizował mi się pogląd, że dobra literatura nurtu science-fiction zawsze charakteryzuje się tym, iż jest czymś więcej, niż science-fiction. Tyle razy czytałam opowiadania zmarnowane, konstruowane tak, jakby autor wymyślał bohaterów na odczepnego, bo wypada, wyczekując momentu, w którym będzie mógł zdradzić swoje prawdziwe zainteresowania: No dobra, dobra, dosyć tego psychologizowania, ona przytula go i sięga niepostrzeżenie po jego pistolet ANTYGRAWITACYJNY...
(I potem nawija o tych pistoletach przez cztery strony, o systemie politycznym oraz różnych takich gadżetach, a stworzone przez niego postaci, smutne i papierowe, czekają na swoją bezsensowną kolej, bezsensowne działania oraz równie pozbawioną znaczenia śmierć)
Na tym tle "Solaris" była objawieniem. Przepiękna opowieść o tęsknocie, naturze ludzkiego umysłu i przede wszystkim o Kontakcie. Niepewność kładła się na narracji jak ciężka, tłumiąca odgłosy pierzyna, a jednocześnie wszystko wydało mi się brzęczące i metaliczne. Pod względem nastroju powieść przypomina trochę "Czarodziejską górę" (odjąwszy, dzięki Bogu, Naphtę i Settembriniego): tak strasznie mało wiemy i łazimy po omacku. Osobiste traumy, wielkie teorie, doświadczenia, postulaty, wszystko zmieszane w całkowicie losowych proporcjach, a pomiędzy wciśnięte wzmacniacze smaku i wypełniacze w postaci kolejnych -izmów, które nic, ale to zupełnie nic nie czynią bardziej klarownym.
Po lekturze "Solaris" skrystalizował mi się pogląd, że dobra literatura nurtu science-fiction zawsze charakteryzuje się tym, iż jest czymś więcej, niż science-fiction. Tyle razy czytałam opowiadania zmarnowane, konstruowane tak, jakby autor wymyślał bohaterów na odczepnego, bo wypada, wyczekując momentu, w którym będzie mógł zdradzić swoje prawdziwe zainteresowania: No...
więcej mniej Pokaż mimo toW ciągu wielu, wielu lat czytania tych książek zauważyłam pewną prawidłowość, mianowicie: zebranie całej kolekcji siedmiu tomów Pottera jest zwyczajnie niewykonalne. Tradycja nakazywała bowiem, by poszczególne tytuły pożyczać kolegom, koleżankom oraz wszystkim kuzynom po kolei, skutek był zaś taki, iż do kolekcji wracały zupełnie inne części. I tak na przykład ja skończyłam, mając w posiadaniu dwie sztuki "Kamienia filozoficznego", próżno za to szukać na mojej półce "Czary ognia"; jakby tego było mało, mój "Więzień Azkabanu" pierwotnie należał do kogoś zupełnie innego. Pytanie: "gdzie w takim razie podział się egzemplarz, który dostałam od rodziców w dniu premiery?" pozostaje bez odpowiedzi.
W ciągu wielu, wielu lat czytania tych książek zauważyłam pewną prawidłowość, mianowicie: zebranie całej kolekcji siedmiu tomów Pottera jest zwyczajnie niewykonalne. Tradycja nakazywała bowiem, by poszczególne tytuły pożyczać kolegom, koleżankom oraz wszystkim kuzynom po kolei, skutek był zaś taki, iż do kolekcji wracały zupełnie inne części. I tak na przykład ja...
więcej mniej Pokaż mimo toTo jest dla mnie książka przełomowa i znakomita, kontra dla nicości, zżerającej umysł oraz wysysającej do cna energię życiową, odpór dany negacji duchowości. Muszę to przemyśleć.
To jest dla mnie książka przełomowa i znakomita, kontra dla nicości, zżerającej umysł oraz wysysającej do cna energię życiową, odpór dany negacji duchowości. Muszę to przemyśleć.
Pokaż mimo to
Opowiadania Munro to, wbrew pozorom, twórczość o wysokiej rozdzielczości. Na pierwszy rzut oka idealnie gładka, prosta, przy bliższym przyjrzeniu się ujawnia zaskakującą strukturę, malutkie elementy, bez których całość nie mogłaby zaistnieć. Cztery słowa pewnego bohatera, czyjś uśmiech, albo drgnięcie palca. To chyba cecha każdej wielkiej sztuki. W literaturze mniejszego kalibru wszystko jest od razu widoczne, jest jedynie tym, czym się wydaje i ma bardzo ostre krawędzie, jakby człowiek przedzierał się przez piksele na zdjęciu 640x480. Kiedy zbliżasz do niej oko, nie dostrzegasz nic nowego, tyle tylko, że te piksele robią się większe, i to już wszystko. U Munro one składają się z jeszcze mniejszych pikseli, które składają się... Wiecie, co mam na myśli. A na dodatek ta kobieta to demon przenikliwości psychologicznej (tej prawdziwej, a nie z pisemek typu "Sens"), przypomina mi nieco Franzena, tylko chyba jest jednak lepsza (piszę 'chyba', bo Franzena znam we fragmentach).
Wszystkim przekonanym, że to historie w jakikolwiek sposób banalne, polecam krytyczne artykuły z bloga The Mookse And The Gripes: http://mookseandgripes.com/reviews/2012/11/13/alice-munro-dear-life/ Sama Alice Munro w jednym z wywiadów stwierdziła, że skoro ona może pisać swoje opowiadania miesiącami, to czytelnicy spokojnie mogą tyle samo czasu spędzić na ich odczytywaniu. Bardzo cenna wskazówka, z samego źródła!
Opowiadania Munro to, wbrew pozorom, twórczość o wysokiej rozdzielczości. Na pierwszy rzut oka idealnie gładka, prosta, przy bliższym przyjrzeniu się ujawnia zaskakującą strukturę, malutkie elementy, bez których całość nie mogłaby zaistnieć. Cztery słowa pewnego bohatera, czyjś uśmiech, albo drgnięcie palca. To chyba cecha każdej wielkiej sztuki. W literaturze mniejszego...
więcej Pokaż mimo to