rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Kilka miesięcy temu miałam okazję przeczytać "Wszystkie jasne miejsca", czyli poprzednią powieść autorki. Pamiętam, że wzbudziła ona we mnie całą masę uczuć, a po jej skończeniu miałam prawdziwego książkowego kaca i nie mogłam przestać myśleć o bohaterach, z którymi zdążyłam się zżyć. Gdy tylko dowiedziałam się o nowej powieści Jennifer Niven, oczywiście musiałam ją poznać. Czy była równie dobra jak poprzednia, albo może lepsza?

O Libby Strout słyszał prawie każdy. To była przecież "najgrubsza nastolatka w Ameryce", którą kiedyś wyniesiono z domu dźwigiem. Jednak oprócz jej ojca, nikt tak naprawdę nie zna Libby, ani nawet nie próbuje tego zmienić. Dziewczyna jest postrzegana jedynie poprzez pryzmat swojej wagi, a chyba nie ma nic bardziej krzywdzącego od tak powierzchownej oceny. Teraz Libby jest na dobrej drodze do zmiany swojego życia, a przede wszystkim ma już dość siedzenia zamknięta w czterech ścianach i postanawia wrócić do szkoły. To będzie dla niej prawdziwe wyzwanie.

Jack Masselin to chłopak, którego wszyscy znają i darzą sympatią. Na pozór wyluzowany i lekko arogancki nastolatek, który w głębi duszy skrywa pewien sekret. Cierpi on na rzadką chorobę mózgu zwaną prozopagnozją, której objawem jest niemożność rozpoznawania twarzy. Jack codziennie rano na nowo musi poznawać swoją twarz, a także bliskich mu osób. Jakby życie nastolatka nie było wystarczająco trudne, chłopak stara się jak może by nie wyróżniać się z tłumu i uchodzić za "normalnego", gdyż boi się tego, jak ludzie zareagowaliby na wieść o jego niespotykanej chorobie.

Ścieżki Libby i Jacka przetną się po raz kolejny za sprawą pewnej okrutnej zabawy. Co niektórym wydawało się śmieszne, stało się krzywdzące dla innych. Jednak to doświadczenie nauczy tę dwójkę kilku ważnych życiowych lekcji, a przede wszystkim pozwoli im odkryć prawdziwych siebie.

Najnowsza powieść Jennifer Niven jest zdecydowanie inna niż ostatnia, którą czytałam, jednak z obu można wynieść wiele dobrego. "Podtrzymując wszechświat" to na pozór kolejna książka młodzieżowa o nastolatkach z problemami, ale przecież jeśli czegokolwiek się z niej dowiedziałam, to właśnie tego by nie oceniać po pozorach. Jest to chyba najważniejsza lekcja, jaką każdy powinien poznać i wdrożyć w swoje życie. Bo ta historia to coś zdecydowanie więcej niż może się wydawać. Otworzyła nie tylko moje oczy, ale także serce. Przekonała mnie, że każdy ma swoją historię i rzeczy, z którymi się zmaga, ale nie zawsze decyduje się nimi dzielić, o czym powinniśmy pamiętać zanim kogoś zbyt pochopnie ocenimy.

Myślę, że największymi atutami tej książki są jej bohaterowie, a w szczególności Libby i Jack. Autorka postanowiła podzielić narrację pomiędzy nich, dzięki czemu możemy dokładnie wczuć się w ich sytuacje. Polubiłam ich oboje, jednak postać Libby skradła moje serce. Mimo młodego wieku wycierpiała wiele, a do tego na każdym kroku ludzie wytykają jej tuszę, jakby to właśnie ona ją definiowała. Libby oczywiście czuje się dotknięta obelgami, ale nie daje im wygrać. Zna swoją wartość i wie, że jeśli tylko chce, może osiągnąć wszystko o czym marzy. Taka postawa naprawdę skłoniła mnie do myślenia i pewnej zmiany poglądów.

"Podtrzymując wszechświat" to piękna historia o szukaniu siebie, ale także o szeroko pojętej akceptacji. Myślę, że gdyby więcej osób się z nią zapoznało i wzięło przykład z Libby Strout to świat byłby chociaż odrobinę lepszym miejscem. Bardzo Was zachęcam do lektury!

(http://ksiazki-alys.blogspot.com/2017/10/172-podtrzymujac-wszechswiat-jennifer.html)

Kilka miesięcy temu miałam okazję przeczytać "Wszystkie jasne miejsca", czyli poprzednią powieść autorki. Pamiętam, że wzbudziła ona we mnie całą masę uczuć, a po jej skończeniu miałam prawdziwego książkowego kaca i nie mogłam przestać myśleć o bohaterach, z którymi zdążyłam się zżyć. Gdy tylko dowiedziałam się o nowej powieści Jennifer Niven, oczywiście musiałam ją poznać....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czasem mam ochotę sięgnąć po książkę, która jest innego gatunku niż mój zwyczajowy wybór. Obecnie w mojej biblioteczce króluje fantastyka oraz literatura młodzieżowa, przeplatana z kryminałami. Wcześniej próbowałam co nieco literatury klasycznej, ale nie przypadliśmy sobie do gustu, więc zaprzestałam starań. Jednak odkąd trafiłam w liceum na dzieła Dostojewskiego, zdecydowanie przepadłam, a jako, że akcja "Dżentelmena w Moskwie" dzieje się w Rosji, tak samo jak "Zbrodni i kary", która skradła moje serce, postanowiłam, że spróbuję i sprawdzę czy Towles również urzeknie mnie swoim dziełem.

Wszystko zaczęło się od jednego, z pozoru niewinnego wiersza. Hrabia Aleksander Rostow prowadzący dotąd życie pełne dostatku, mieszkający w jednym z najlepszych apartamentów w ekskluzywnym hotelu Metropol, musi zrezygnować ze wszystkich swoich wygód, przez jeden wiersz. Zostaje on dożywotnio skazany przez bolszewicki sąd, na zajęcie małego pokoiku na poddaszu tegoż hotelu. Rostow doskonale zdaje sobie sprawę, że od teraz wszystko może się dla niego skończyć - lub wręcz przeciwnie, z odpowiednim nastawieniem, przystosowawszy się do warunków, jego życie może się dopiero zacząć. Bohater zostaje pozbawiony wszystkiego, co do tej pory definiowało jego status, ale nikt nie jest w stanie odebrać mu bogactwa, które nosi w sobie.

"Dżentelmen w Moskwie", to niesamowita historia o człowieku, którego życie uległo nagłej zmianie o sto osiemdziesiąt stopni w ciągu kilku chwil. Hrabia próbuje na nowo próbuje wpleść do niego ład i porządek, podczas gdy za murami hotelu rozgrywają się historyczne momenty. Rostow jednak nie może sam ich doświadczyć będąc uwięzionym w hotelu. Nie może wyjść do teatru czy opery, ale stara się kontynuować pozostałe tradycje, chodząc raz w tygodniu o wyznaczonej porze do fryzjera, pojawiać się w hotelowej wykwintnej restauracji, a także rozwinąć znajomości z personelem. Mimo, że utracił wiele i odebrano mu wolność, hrabia pozostaje człowiekiem pokornym i dobrym, a do tego jest prawdziwym dżentelmenem, dla którego honorowe zachowanie jest w życiu kluczowe. Mogłoby się wydawać, że nic go już nie zaskoczy, do czasu gdy poznaje pewną dziewczynkę, dzięki której jego życie znowu zostanie wywrócone do góry nogami.

Książkę Towlesa czytałam z zapartym tchem, od samego początku. Dzięki niej dowiedziałam się nieco więcej o historii Rosji, bo mimo, że bohater był zamknięty w hotelu to wydarzenia rozgrywające się poza nim, miały znaczny wpływ na funkcjonowanie hotelu i jego mieszkańców. Akcja rozgrywa się na przestrzeni ponad trzydziestu lat, a więc czytelnik ma wgląd w wielką część życia bohatera i należy tutaj zaznaczyć, że przez cały ten czas postać hrabiego stawała się mi coraz bliższa, tak jak reszta wspaniałych bohaterów powieści, których poznał.

Jestem urzeczona lekturą "Dżentelmena w Moskwie" i bardzo się cieszę, że dałam jej szansę się porwać. Jest to książka obowiązkowa dla wszystkich wielbicieli historii, szczególnie Rosji, a także dla osób ceniących sobie literaturę z przesłaniem, która skłania do myślenia. Dla mnie była to lektura pełna emocji, w której radosne momenty przeplatały się z wielkim wzruszeniem, a więc na pewno długo o niej nie zapomnę. Polecam!

(www.ksiazki-alys.blogspot.com)

Czasem mam ochotę sięgnąć po książkę, która jest innego gatunku niż mój zwyczajowy wybór. Obecnie w mojej biblioteczce króluje fantastyka oraz literatura młodzieżowa, przeplatana z kryminałami. Wcześniej próbowałam co nieco literatury klasycznej, ale nie przypadliśmy sobie do gustu, więc zaprzestałam starań. Jednak odkąd trafiłam w liceum na dzieła Dostojewskiego,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki W spojrzeniu wroga Amie Kaufman, Meagan Spooner
Ocena 7,3
W spojrzeniu w... Amie Kaufman, Meaga...

Na półkach: , , , , ,

Seria Starbound podbiła moje serce już przy pierwszym tomie. O tej kosmicznej historii bardzo długo nie mogłam zapomnieć, a teraz w końcu doczekałam się jej kontynuacji! Nawet nie wyobrażacie sobie jak się cieszę z tego powodu. Ale do rzeczy! Czy "W spojrzeniu wroga" jest co najmniej tak dobre jak "W ramionach gwiazd"?

Lee Chase jest bezwzględną żołnierką. Ukształtowały ją tragiczne doświadczenia z przeszłości, przez co musiała ukrywać się pod maską człowieka bez duszy i serca. W końcu przy karierze jaką wybrała, okazywanie jakichkolwiek uczuć byłoby niczym więcej jak przeszkodą. Lee stacjonuje od niedawna na planecie Avon. Niestety nie jest to przyjazne miejsce, nawet same środowisko naturalne o tym świadczy. Od lat na planecie przeprowadzane są badania, które mają pomóc w rozwinięciu się roślinności, jednak tak zwana Terraformacja nie przynosi rezultatów. Mieszkańcy planety są podzieleni, Rebeliantom udało się zyskać rozejm ze stacjonującymi na Avonie żołnierzami, jednak jest on kruchy jak lód. Wystarczy niewielka iskra by go złamać.

Flynn Cormac brat Orli- jednej z ważniejszych postaci wśród Rebeliantów, która poświęciła swe życie w walce o wolność, ma dość ciągłego czekania aż sprawy wymkną się spod kontroli i postanawia podjąć pewien bardzo ryzykowny krok. Dotyczy on Lee Chase i może być dla jego ludzi jedynym ratunkiem. Czy rebeliantowi uda się wywalczyć stały pokój, przy pomocy Chase? Plan wydaje się być szalony, zważywszy na to, że rebeliant i żołnierka są swoimi śmiertelnymi wrogami...

Gdy dowiedziałam się, że kontynuacja "W ramionach gwiazd" nie będzie prowadzona z perspektywy tamtejszych bohaterów, byłam zawiedziona. Przede wszystkim dlatego, że niezmiernie polubiłam Tarvera i Lilac, a zżerała mnie ciekawość jak potoczą się ich dalsze losy. Niemniej jednak, nadal chciałam dowiedzieć się co wydarzy się później, nawet jeśli oznaczało to pewne pożegnanie z ukochanymi bohaterami. Okazało się, że mimo iż nie są oni już głównymi postaciami, to nadal się w książce pojawiają. Dlatego każde wzmianki na ich temat mnie cieszyły, ale tym razem swoją uwagę przeniosłam na Jubilee i Flynna, którzy tak samo skradli moje serce. Autorki mają niezwykły dar kreowania swoich postaci, tak że nie sposób jest się nimi nie interesować lub ich nie polubić. Nie przychodzi to jednak od razu, ale dopiero po czasie, gdy razem z nimi podejmujemy się podróży po Avonie.

Tym razem autorki zaprosiły nas na właściwie umierającą planetę Avon. Panuje tam chaos i nieustanna walka pomiędzy dwoma stronami. W środku tego zamieszania, na mglistych bagnach czai się nieodgadniona moc. Wyraźnie widać tu podobieństwa do pierwszego tomu, jednak tutaj mamy okazję w końcu dowiedzieć się czegoś więcej na jej temat. W tej chwili jedyne o czym mogę myśleć, to trzeci tom, po którego przeczytaniu uzyskam resztę odpowiedzi. Wracając do "W spojrzeniu wroga", książka rzuciła mnie na kolana. Myślę, że to zasługa bardzo zgranego duetu Kaufman i Spooner, które kolejny raz spisały się świetnie. Autorki dokładnie wiedzą czego czytelnik pragnie i potrafią idealnie zagrać mu na emocjach.

Drugi tom serii Starbound zrobił na mnie równie wielkie wrażenie jak poprzedni. Autorki udowodniły, że każdy aspekt tej historii mają dobrze przemyślany i wiedzą jak go rozegrać, tak aby czytelnik chciał więcej. "W spojrzeniu wroga" to pełna napięcia i emocji książka, od której nie mogłam się oderwać. Autorkom ponownie udało się stworzyć ciekawych i ludzkich bohaterów, których losy bardzo mnie poruszyły. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji poznać pierwszego tomu, bardzo Was do tego zachęcam, a ja teraz zabieram się za "W sercu światła". Polecam!

{ksiazki-alys.blogspot.com}

Seria Starbound podbiła moje serce już przy pierwszym tomie. O tej kosmicznej historii bardzo długo nie mogłam zapomnieć, a teraz w końcu doczekałam się jej kontynuacji! Nawet nie wyobrażacie sobie jak się cieszę z tego powodu. Ale do rzeczy! Czy "W spojrzeniu wroga" jest co najmniej tak dobre jak "W ramionach gwiazd"?

Lee Chase jest bezwzględną żołnierką. Ukształtowały ją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

CUDO, CUDO, CUDO!

CUDO, CUDO, CUDO!

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Simon Snow był dość szczególną postacią w "Fangirl". Jego wątki pojawiały się na przemian z główną akcją książki i były jedynie dodatkiem, pewnym urozmaiceniem. Będąc kompletnie szczerą, nie za bardzo mnie te wątki interesowały, wolałam się raczej skupić na Cath i jej potyczkach. Oczywiście, jest tu pewne "ale", mianowicie osobna powieść o Simonie i jego misji to już zupełnie coś innego! Tego nie chciałam odpuścić, ponieważ lubię wszelkie fantastyczne historie, a poza tym twórczość Rowell nie była mi obca, więc mogłam spodziewać się tylko i wyłącznie świetnej lektury.

Simon Snow jak co roku, nie może się doczekać powrotu do Szkoły Czarodziejów w Watford. Tym razem będzie jednak inaczej, gdyż jest to jego ostatni rok nauki. Mimo tego Simon wcale nie czuje, że wie o magii wystarczająco dużo. Chłopak wciąż nie może zrozumieć jakim cudem to on jest przepowiedzianym wiele lat temu Wybrańcem, który zbawi świat od złego Szarobura, skoro nie potrafi nawet użyć różdżki, a co dopiero zapanować nad ogromną mocą, którą posiada. To go przerasta, a jedyny człowiek, który może mu pomóc, jego mentor Wielki Mag znika ze szkoły. Simonowi wiele rzeczy zwala się na głowę, zrywa z nim dziewczyna, z którą planował przyszłość, a także jego mroczny i złowieszczy współlokator Baz nie pojawia się przez pierwsze miesiące w szkole. Dla Snowa oznacza to, że zapewne kombinuje on za jego plecami jak go wykończyć...

Zaczynając lekturę tej książki, byłam lekko zdziwiona. Przede wszystkim w oczy ogromnie rzucały mi się wszelkie podobieństwa do "Harry'ego Pottera", którego kocham całym sercem. "Nie poddawaj się" jest kolejną książką o Wybrańcu. Postaci, która ma zbawić świat przed czarnym charakterem. Zapewne kojarzycie ten motyw, gdyż jest on popularny, a dla mnie w pierwszym odruchu kojarzy się właśnie z Potterem. W książce Rowell można doszukiwać się wielu podobieństw, jednak czytając ją starałam się to rozgraniczyć i za bardzo o nich nie myśleć. Dzięki temu mogę stwierdzić, że "Carry On" to ciekawa książka, o więzach przyjaźni, rodzinnych i oczywiście o czarodziejach walczących ze złem.

"Nie poddawaj się" czytało mi się przyjemnie, a autorce nie raz udało się mnie zaskoczyć zwrotami akcji, czy też samym zakończeniem, które robi wrażenie. Polubiłam bohaterów jej powieści, a także sam styl, który jak zwykle u Rowell jest lekki i niewymagający, ale za to miły w odbiorze. Jestem świadoma, że nie będzie to dobra lektura dla każdego. Wiem, że są osoby, dla których podobieństwa do innych książek o czarodziejach mogą wydawać się zbyt rażące, a wątki homoseksualne trochę przeszkadzać. Ja nie miałam z tym problemu, chociaż przyznam, że niektóre inspiracje były zbyt widoczne. W każdym razie, mi się książka spodobała, ale Wy sami zdecydujcie czy będzie to odpowiednia lektura dla Was.

<Recenzja opublikowana na blogu: www.ksiazki-alys.blogspot.com>

Simon Snow był dość szczególną postacią w "Fangirl". Jego wątki pojawiały się na przemian z główną akcją książki i były jedynie dodatkiem, pewnym urozmaiceniem. Będąc kompletnie szczerą, nie za bardzo mnie te wątki interesowały, wolałam się raczej skupić na Cath i jej potyczkach. Oczywiście, jest tu pewne "ale", mianowicie osobna powieść o Simonie i jego misji to już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Czasem przypadek sprawia, że postanawiamy sięgnąć po jakąś książkę. Pamiętam jak kilka miesięcy temu zdecydowałam się dać szansę "Z mgły zrodzonemu", która była pierwszą książką Sandersona jaką miałam przeczytać. Nie wiecie nawet, jak bardzo się cieszę, że wtedy spróbowałam. Od tamtej pory nie mogę przejść obojętnie obok jego twórczości, tym bardziej, że wydawnictwo MAG wznawia teraz poprzednie wydania. Niedawno w moje ręce trafiła specjalna edycja "Elantris" z bardzo ciekawymi dodatkami, której lektury nie mogłam się doczekać!

Elantris było kiedyś miastem bogów, niegdyś zwykłych śmiertelników, dopóki nie dokonała się w nich przemiana. Dotknął ich Shaod, który dał im niezwykłe moce, nic więc dziwnego, że zwykli obywatele Arelonu mieli ich za bóstwa. Elantryjczycy słynęli ze swojej potęgi i co więcej, potrafili ją wykorzystać w dobrym celu. Od lat pomagali ludziom, w przypadku chorób, a także dbali o to, by nigdy nikomu nie zabrakło żywności. Jednak czasy świetności Elantris minęły dziesięć lat temu, kiedy to ich moce przestały działać, a sami Elantryjczycy stali się bezwartościowi i wręcz przeklęci. Miasto popadło w ruinę, okryło się sadzą i brudem. Bramy zostały zamknięte i od tamtej pory wstęp do niego mają jedynie naznaczeni Shaodem. Księżniczka Sarene od lat nie mogła znaleźć sobie miejsca na świecie. W rodzinnym mieście czuła na sobie nieprzychylne spojrzenia poddanych, którzy nie potrafili jej zrozumieć. Jej los w końcu się odmienia, gdy postanawia ze względów politycznych zawrzeć związek małżeński z księciem Arelonu- Raodenem. Niestety pech nie opuszcza księżniczki i gdy tylko przybija statkiem do portu okazuje się, że jej narzeczony nie żyje, a ona sama została uznana za wdowę...

Zabierając się za "Elantris" miałam spore oczekiwania. W końcu jest to książka autora "Ostatniego Imperium", które zachwyciło mnie w każdym calu. Jednak jest to przecież debiutancka powieść autora, a więc nie byłam pewna czego się spodziewać. Do tej pory jestem w szoku, że debiut może być aż tak dobry. Sanderson to dla mnie mistrz gatunku, jestem pełna podziwu wobec jego umiejętności tworzenia nowych światów, reguł, a także bohaterów, którzy w jego powieściach są niezwykle ważni. W tle mamy dworskie rozgrywki polityczne, spiski i intrygi. Nie da się ukryć, że jednym z ważniejszych elementów powieści jest oczywiście umarłe miasto Elantris. Co się kryje za Shaodem? Dlaczego z daru stało się przekleństwem? Przez całą książkę, te pytania kołatały mi się w głowie, dlatego nie mogłam wysiedzieć spokojnie dopóki nie przewróciłam ostatniej kartki.

"Elantris" to był dla mnie duży szok. Nie mogę uwierzyć, że jest to debiut Sandersona, ponieważ różnica między tą powieścią, a genialnym "Ostatnim Imperium" wcale nie jest wielka. Kunszt pisarski owszem, w kolejnych książkach widać poprawę, ale oprócz tego przepaści żadnej nie ma! Począwszy od kreacji świata, magii, intryg i skończywszy na wspaniałych bohaterach jest to Sanderson jakiego znam i uwielbiam. Jeśli jeszcze nie czytaliście powieści tego autora, bardzo Was do tego zachęcam! Sami zobaczcie jak powinno wyglądać piekielnie dobre fantasy, od którego ciężko się oderwać, a co dopiero o nim zapomnieć :)

(www.ksiazki-alys.blogspot.com)

Czasem przypadek sprawia, że postanawiamy sięgnąć po jakąś książkę. Pamiętam jak kilka miesięcy temu zdecydowałam się dać szansę "Z mgły zrodzonemu", która była pierwszą książką Sandersona jaką miałam przeczytać. Nie wiecie nawet, jak bardzo się cieszę, że wtedy spróbowałam. Od tamtej pory nie mogę przejść obojętnie obok jego twórczości, tym bardziej, że wydawnictwo MAG...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Pierwszą książką Rowell jaką przeczytałam, była "Eleonora & Park", która zachwyciła mnie od razu. Od tamtej pory, systematycznie uzupełniam książki tej autorki na mojej półce. Do teraz przeczytałam już wszystkie wydane w Polsce łącznie z "Załącznikiem", o którym chciałabym Wam dzisiaj napisać kilka słów.

Lincoln O'Neill nie lubi swojej pracy. Czytanie cudzych e-maili w celu zapewnienia bezpieczeństwa danych w redakcji wydaje mu się zwyczajną startą czasu. Gdy zgłosił się na to stanowisko spodziewał się czegoś zupełnie innego, myślał, że będzie budował systemy zabezpieczeń i odpierał ataki hackerów, a nie robił za "szpiega". Natrafiając na korespondencję dwóch przyjaciółek Beth i Jennifer, Lincoln zaczyna przejawiać zainteresowanie ich życiem, a szczególnie dowcipnej i inteligentnej Beth. Wie, że powinien wysłać im upomnienie za wszelkie nadużycia jakich się dopuściły pisząc ze sobą w godzinach pracy, jednak historie, o których sobie opowiadają za bardzo go interesują by to zrobić. W końcu Lincoln uświadamia sobie, że zakochał się w Beth, ale nie wie jaki powinien być jego następny krok, zważywszy na okoliczności. Czy uda mu się wymyślić sposób na nawiązanie z nią znajomości, bez wychodzenia na dziwnego faceta, który czyta jej prywatne e-maile?

"Załącznik" to pierwsza powieść Rowell, w dodatku przeznaczona dla dorosłego czytelnika. Ja autorkę poznałam najpierw od drugiej strony, czytając jej książki dla młodzieży, które niezmiernie mi się podobały, bo zawsze świetnie potrafiła wczuć się w swoich nastoletnich bohaterów, co nadawało historiom realności. Tym razem jest to powieść dla dorosłych, tak samo jak "Linia serc" i przyznaję, że Rowell nie zawodzi. Ciekawie było poznać spojrzenie na pewne sprawy z perspektywy mężczyzny przed trzydziestką, który szczerze powiedziawszy wiedzie okrutnie nudne życie, mieszkając z własną matką (nie widząc w tym nic złego), która ciągle podsuwa mu jedzenie pod nos i płaci za niego rachunki. Lincoln jest typem człowieka, który właściwie nie wie czego chce od życia. Nie można mu odmówić inteligencji, gdyż ma skończonych kilka kierunków, ale nadal nie potrafi się zdecydować co go interesuje i co chciałby robić, więc dopóki nic innego nie wymyśli, będzie siedział w redakcji jako "administrator bezpieczeństwa danych". Beth natomiast jest pełną życia, dowcipną kobietą, której aktualny związek z muzykiem średnio się układa. Jej relacji z Jennifer można wręcz pozazdrościć, gdyż obie są dla siebie oparciem i wspierają się w każdej sytuacji. Nic dziwnego, że Lincoln czytają ich korespondencję, tak bardzo je polubił.

Książkę czytało mi się bardzo szybko i przyjemnie, zapewne z tego względu, że zwyczajowa narracja Lincolna jest przeplatana z e-mailami Beth i Jennifer. "Załącznik" to idealna lektura, dla tych którzy mają ochotę cofnąć się do końcówki 1999 roku i wkroczyć razem z nietuzinkowymi bohaterami w nowy wiek. Polecam!

Pierwszą książką Rowell jaką przeczytałam, była "Eleonora & Park", która zachwyciła mnie od razu. Od tamtej pory, systematycznie uzupełniam książki tej autorki na mojej półce. Do teraz przeczytałam już wszystkie wydane w Polsce łącznie z "Załącznikiem", o którym chciałabym Wam dzisiaj napisać kilka słów.

Lincoln O'Neill nie lubi swojej pracy. Czytanie cudzych e-maili w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książki młodzieżowe przez długi czas królowały u mnie na półkach. To właśnie one pomagały mi w okresie dorastania, gdyż zazwyczaj mogłam się w pewien sposób utożsamiać z bohaterkami tych powieści. Od kilku lat moje gusta czytelnicze uległy zmianie, co jest jak najbardziej normalne zważywszy na to, że nie mam już nastu lat i problemy nastolatek już mnie w pewnym sensie nie dotyczą. Czasami jednak nadejdzie mnie ochota na mały powrót do przeszłości, oderwanie się od moich standardowych lektur i zabranie się za coś z pogranicza młodzieżówki i Young Adult.

Halley i Scarlett to najlepsze przyjaciółki od lat. Przeszły razem nie jedno, ale jak źle by nie było, zawsze mają siebie. Dziewczyny od zawsze były ze sobą blisko, mówiąc sobie o wszystkim, a więc gdy Halley dowiaduje się, że jej szesnastoletnia przyjaciółka jest w ciąży, jest w niemałym szoku. Okazuje się, że Scarlett zaszła w ciążę z Michaelem, który był jej wakacyjną miłością, ale niestety niedawno poniósł tragiczną śmierć. Teraz cała odpowiedzialność spływa na nastolatkę, jednak nie będzie w tym wszystkim osamotniona, bo w końcu od czego ma się najlepszą przyjaciółkę? Halley i Scarlett czeka trudny okres i prawdziwy sprawdzian ich przyjaźni.

Do tej pory nie znałam książek Sary Dessen, ale słyszałam o niej sporo pochlebnych opinii, dlatego z ciekawością zabrałam się za ten tytuł, który przeznaczony jest głównie dla młodzieży. Dużym zaskoczeniem dla mnie było, że książka ta została wydana po raz pierwszy w 1998 roku, co jest dużym kawałkiem czasu. Dlatego czytając ją, myślami przenosiłam się do końcówki lat dziewięćdziesiątych, gdzie nie było jeszcze smartphonów, ani innych nowoczesnych technologii. Właściwie nawet mi to nie przeszkadzało i traktowałam to jako atut.

"Ktoś taki jak ty" to zaskakująco mądra i przemyślana książka. Autorka pokazuje w niej siłę przyjaźni, a także przestrzega czytelnika, przed lekkomyślnym zachowaniem. Nie spodziewałam się tego, a już na pewno, że znajdę w niej głębsze przesłanie, co pozytywnie mnie zaskoczyło. Kiedyś pewnie inaczej odebrałabym tego typu książkę, ale w tej chwili muszę przyznać, że śmiało bym ją poleciła młodszym koleżankom, które dopiero wkraczają w dorosłość. Między wierszami można wiele z niej wyczytać, co skłania do zastanowienia się dwa razy zanim zrobimy coś pochopnie. Kolejne co mi się podobało w tej książce, to poprowadzony wątek rodzinny. Halley kiedyś świetnie dogadywała się z matką, jednak wkraczając w szesnastkę, całkowicie się od niej odcina. Dessen pokazuje jak łatwo można zniszczyć relacje budowane od lat, a także jak ważne jest zaufanie między członkami rodziny, czy przyjaciółmi. Po przekroczeniu pewnej granicy, ciężko jest wrócić na tę samą ścieżkę, tak jak to było w przypadku Halley i jej matki.

Sarah Dessen wykreowała bardzo autentycznych bohaterów, którym nie brakuje wad. Halley to taka typowa szara myszka, która jest cieniem swojej wspaniałej przyjaciółki. W szkole nikt nie zwracałby na nią większej uwagi, gdyby nie to, że przyjaźni się ze Scarlett. Jak to nastolatka, próbuje w swoim życiu nowych rzeczy, chociaż nie zawsze wychodzi jej to na dobre. Ale na tym chyba polega dorastanie, ważne jest tylko, żeby uczyć się na swoich błędach i w przyszłości ich nie popełniać. Mimo pewnych głupot, które bohaterki popełniały, polubiłam je. Podobało mi się, że ich relacja była taka prawdziwa i zawsze siebie wspierały, bo w życiu ważne jest żeby mieć wokół siebie takie osoby. Halley i Scarlett, chociaż nie we wszystkim się zgadzały, to prędzej czy później potrafiły się dogadać.

"Ktoś taki jak ty" to ciekawa młodzieżówka, z której nastolatki mogą wynieść kilka życiowych lekcji. Książka dotyka spraw pierwszej miłości, prawdziwej przyjaźni, a także więzów rodzinnych. Wszystko to jest owiane nastoletnimi problemami, z którymi większości z nas, przyszło się kiedyś borykać. Dobra jako pewna przestroga, dlatego polecam ją szczególnie młodzieży.

www.ksiazki-alys.blogspot.com

Książki młodzieżowe przez długi czas królowały u mnie na półkach. To właśnie one pomagały mi w okresie dorastania, gdyż zazwyczaj mogłam się w pewien sposób utożsamiać z bohaterkami tych powieści. Od kilku lat moje gusta czytelnicze uległy zmianie, co jest jak najbardziej normalne zważywszy na to, że nie mam już nastu lat i problemy nastolatek już mnie w pewnym sensie nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Do tej pory nie jestem pewna co skłoniło mnie do przeczytania tej książki. Czy była to zasługa pięknej okładki, intrygującego tytułu, a może jeszcze czegoś innego? Myślę, że każda z tych cech miała podobny wpływ na mój wybór. Dzisiaj napiszę wszystko o tym, co siedzi mi w głowie po jej przeczytaniu. Mętlik jest spory, ale miejmy nadzieję, że zdołam sensownie określić swoje wrażenia po poznaniu osobliwych przypadków narratorki tej powieści, Avy Lavender.

Życie rodziny Roux to w gruncie rzeczy pasmo nieszczęść. Emilienne- babka Avy, doznała w swoim życiu tyle cierpienia, że zabrakłoby jej palców u rąk aby je zliczyć. Razem ze swoją rodziną, kobieta przeniosła się ze słonecznej Francji do Ameryki, która miała się dla nich okazać zbawieniem. Niestety nie wszystko szło po ich myśli i wkrótce w rodzinie ostała się sama Emilienne, która nie wiedząc do końca co ze sobą począć, udała się na zachód Ameryki, gdzie wkrótce urodziła córkę Viviane. Po kilkunastu latach została babcią osobliwych bliźniaków i dniu, w którym na świat przyszły wnuczęta Emilienne, całe miasto zebrało się pod szpitalem, aby oddać im cześć. Cudem miała być córka Viviane, Ava Lavender czyli dziecko urodzone ze skrzydłami. Przez niektórych została uznana za Anioła, a przez drugich za wynaturzenie. Żadne z tych określeń nie było prawdziwe, gdyż Ava była zwykłą dziewczynką, obdarzoną czymś co do zwykłych przypadłości nie należało. Skrzydła zapewniły jej odosobnione życie. Jej matka Viviane, bojąc się o nią, trzymała ją odizolowaną od świata, a kiedy dziewczynka była gotowa wyjść z ukrycia, okazało się, że matka miała rację chroniąc ją przed światem zewnętrznym...

Historia Avy to jedna z tych, które zostawiają po sobie ślad. Z jednej strony nie do końca spodobała mi się jej historia, a z drugiej nie mogę odmówić jej swoistej wyjątkowości. Leslye Walton opisała losy rodu Roux w bardzo ciekawy sposób, przeplatając je dużą dawką magii. Książka ta została napisana w stylu realizmu magicznego, a więc znajdziemy tu pewne niespodziewane cechy bohaterów, a także dziwne zjawiska nadprzyrodzone. Rodzina Lavenderów zdecydowanie należy do osobliwców, gdyż każdy z jej członków cechował się niespotykanymi umiejętnościami. Weźmy na przykład babkę Avy Emilienne, która po śmierci ukochanego rodzeństwa, a później męża, cały czas widzi ich duchy, które nie opuszczają jej na krok. Jej córka Viviane również odziedziczyła pewien dar, a mianowicie ma bardzo mocno rozwinięty węch, którym potrafi przeczuwać kłopoty czy nadchodzącą miłość, albo radość. Z całego schematu nie mogła wyłamać się również Ava, która jak na Lavenderównę przystało też wyróżnia się z otoczenia. Niestety w jej przypadku skrzydła są widoczne na pierwszy rzut oka i nie jest ona w stanie ich ukryć tak jak jej matka i babka ukrywały swoje zdolności. Sprawiło to, że dziewczyna od najmłodszych lat borykała się ze swoją odmiennością, próbując zrozumieć dlaczego nie może być taka sama jak rówieśnicy.

Zdawać by się mogło, że książka ta będzie historią samej Avy, jednak wcale tak nie jest. Autorka od samego początku przybliża czytelnikowi losy kobiet Roux zaczynając od trzeciego pokolenia wstecz. Dowiadujemy się wielu szczegółów z życia Emilienne, a później Viviane, by swoją przygodę zakończyć na losach Avy. Jednak wszystkie te historie mają wpływ na życie dziewczynki i to one ją ukształtowały. Leslye Walton stworzyła niebanalna historię, w której przeplatają się niezwykłe losy rodziny kobiet, które wiele doświadczyły w życiu. Jednym z ważniejszych tematów jakie porusza Walton jest miłość- nielogiczna, nieokiełznana, a w przypadku rodziny Roux tragiczna. Niestety kobiety z tego rodu szczęścia na tym polu nie miały, co więcej, bywała ona w ich przypadku zgubna. Co by nie zdradzić za dużo, na tym zakończę omawianie tego wątku.

"Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender" to przede wszystkim historia życia Emilenne, Vivane i Avy. Można ją opisać jako ciekawą sagę rodzinną z dużą dawką magii, którą najbardziej docenią wielbiciele realizmu magicznego. Na mnie ta książka nie zrobiła tak wielkiego wrażenia, jak się tego spodziewałam i czasami bywała dla mnie nużąca. Oczywiście niektóre jej aspekty mi się podobały, a szczególnie klimat, którego nigdzie indziej jeszcze nie spotkałam. Zdecydowanie jest to książka jedyna w swoim rodzaju, ale nie nadaje się ona dla każdego. Polecam starszym czytelnikom, którzy w literaturze szukają czegoś niepowtarzalnego i przejmującego. Jest to książka, obok której nie możecie przejść obojętnie.

Do tej pory nie jestem pewna co skłoniło mnie do przeczytania tej książki. Czy była to zasługa pięknej okładki, intrygującego tytułu, a może jeszcze czegoś innego? Myślę, że każda z tych cech miała podobny wpływ na mój wybór. Dzisiaj napiszę wszystko o tym, co siedzi mi w głowie po jej przeczytaniu. Mętlik jest spory, ale miejmy nadzieję, że zdołam sensownie określić swoje...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki W ramionach gwiazd Amie Kaufman, Meagan Spooner
Ocena 7,4
W ramionach gw... Amie Kaufman, Meaga...

Na półkach: , , , ,

"W ramionach gwiazd" to książka, o której pierwszy raz usłyszałam jakiś rok temu od zagranicznych czytelników. Rzuciła mi się w oczy od razu, gdyż tak pięknej okładki nie sposób przeoczyć. Jako, że już od jakiegoś czasu bardzo chciałam ją przeczytać, byłam w siódmym niebie gdy zobaczyłam, że wkrótce ma się ona pojawić również u nas. Czy jest to książka, która faktycznie zasługuje na tyle pochwał, które napływają z każdej strony?

Lilac LaRoux to córka najważniejszego i zarazem najbardziej wpływowego człowieka w całej galaktyce. Wiedzie życie w luksusie i każda jej zachcianka spełniana zostaje bez żadnych problemów, wystarczy że dziewczyna kiwnie palcem. Dla niej przyjęcia balowe są normalnością, do której zdążyła się już przyzwyczaić, ale podróże międzygalaktyczne nie dla każdego stanowią taką samą rozrywkę. Dla Tarvera Merendsena, wojskowego, który dzięki swoim umiejętnościom i odwadze w walce na froncie zdobył liczne odznaki i tytuły, bale to sama męczarnia, ale gdy podczas jednego z przyjęć, zauważa przy jednym ze stolików samotną rudowłosą piękność, nie może się powstrzymać i postanawia bliżej ją poznać. Nie mija wiele czasu, a na promie, którym lecą dochodzi do katastrofy. Cudem tej dwójce w porę udaje się katapultować, nim ze statku pozostanie jedynie wspomnienie. Lilac i Tarver lądują na nieznanej planecie i od tej chwili ta dwójka, choć całkowicie od siebie różna, zdana jest tylko na siebie.

Rzadko kiedy sięgam po powieści, których akcja dzieje się w kosmosie, ponieważ takich historii napisano już tyle, że mam wrażenie, że już nic nowego mnie nie zaskoczy. Jednak sięgając po "W ramionach gwiazd" wiedziałam, że nie będzie to lektura powielająca stare schematy, a podczas czytania moje przypuszczenia tylko się potwierdziły. Panie Kaufman i Spooner stworzyły kosmicznie dobrą historię, od której nie mogłam się oderwać. Od momentu katastrofy statku, aż po sam koniec, nie byłam choćby przez chwilę pewna losów bohaterów. Myślałam, że wiem czego mogę się spodziewać, ale nic z tego, bo autorki co rusz zaskakiwały mnie czymś nowym i dotąd nieznanym. Kierują parę bohaterów na obcą planetę i zsyłają im na barki straszny ciężar, gdy na miejscu okazuje się, że z katastrofy cało wyszli tylko oni. Lilac i Tarver chociaż bardzo od siebie różni, muszą znaleźć sposób na przeżycie w tym dziwnym i odludnym miejscu.

Jestem pełna podziwu dla autorek za to jak poradziły sobie z przedstawieniem życia w kosmosie, a później na nieznanej planecie. Od samego początku podobał mi się plastyczny język jakim się posługiwały i namacalni bohaterowie. Odkąd lądują na obcej ziemi ich charaktery zmieniają się i ewoluują. Lilac i Tarver walczą o ratunek i przeżycie, a co za tym idzie zmuszeni są do porzucenia dawnych przyzwyczajeń i wygód oraz dostosować się do nowo zaistniałej sytuacji. Dla chłopaka są to warunki, do których jest w stanie szybko się zaadaptować, gdyż na froncie nie raz był w podobnych sytuacjach, natomiast pannie LaRoux jest znacznie trudniej. Zagubiona księżniczka w pięknej sukni i butach na obsach, nagle musi odłożyć na bok swoją dumę i maniery, dając z siebie wszystko, w poszukiwaniu czegokolwiek, co umożliwi im sprowadzenie pomocy. Nie da się ukryć, że bohaterowie przechodzą ogromną zmianę, a wspólna wędrówka uświadamia im, że są dla siebie kimś znacznie więcej niż tylko towarzyszami podróży. Między nimi rodzi się uczucie, które w normalnych warunkach nigdy nie miałoby szansy zaistnieć.

"W ramionach gwiazd" to książka naprawdę oryginalna, która nie daje o sobie zapomnieć przez długi czas, chociaż ciężko ją dokładnie przypisać do jednego gatunku, gdyż znajdą się tu elementy pasujące do science-fiction, a także Young Adult, a w pewnych momentach pojawiają się nawet motywy paranormalne. Autorki postarały się aby czytelnik z każdą stroną pragnął więcej i więcej, potęgując napięcie przez cały czas. Nic w tej książce nie było przewidywalne, a zwroty akcji momentami wbijały w fotel i wyciskały łzy z oczu. Jest to powieść o przetrwaniu, poszukiwaniu siebie i odnajdywaniu nadziei nawet w chwilach, gdy nic nie idzie po naszej myśli. Pięknie napisana historia, wciągająca od samego początku, którą gorąco polecam!

www.ksiazki-alys.blogspot.com

"W ramionach gwiazd" to książka, o której pierwszy raz usłyszałam jakiś rok temu od zagranicznych czytelników. Rzuciła mi się w oczy od razu, gdyż tak pięknej okładki nie sposób przeoczyć. Jako, że już od jakiegoś czasu bardzo chciałam ją przeczytać, byłam w siódmym niebie gdy zobaczyłam, że wkrótce ma się ona pojawić również u nas. Czy jest to książka, która faktycznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Książka Saby Tahir podbiła serca czytelników na całym świecie. O "Ember in the Ashes. Imperium Ognia" pisano i mówiono wszędzie, znalazła się też na drugim miejscu listy bestsellerów The New York Times'a. Porównywano tę powieść do największych tytułów literackich ostatnich lat, takich jak "Igrzyska Śmierci", "Harry Potter" czy "Gra o Tron". Książka doczekała się również polskiej premiery i ku mojej wielkiej radości miałam okazję ją już przeczytać. Z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że te wszystkie pochwały są w pełni zasłużone.

Laia urodziła się w Scholarskiej rodzinie, a w Imperium oznacza to, że należy do najniższej z kast. Scholarzy w okrutnym społeczeństwie, w jakim przyszło jej żyć są poniżani, bici, a także inwigilowani. Pewnej nocy, okrutne Maski, które są zabójcami Imperium, podejrzewając jej brata Darina o zdradę, biorą go do niewoli. Dziewczynie udaje się uciec, jednak nie może sobie darować, że nawet nie spróbowała pomóc ukochanemu bratu. Laia od tej pory postanawia, że zrobi wszystko, aby wydostać Darina. Jedyną opcją jaka przychodzi jej do głowy, jest udanie się do ruchu oporu, który znany ze swojego honorowego postępowania, na pewno udzieli jej pomocy. Dziewczyna wkracza na niebezpieczną ścieżkę, gdzie na szali waży się życie jej i brata.

Elias od najmłodszych lat szkolony jest w akademii Czarny Klif, która rekrutuje potencjalnych kandydatów na nowego Imperatora. Elias wkrótce stanie się Maską - bezwzględnym i zabójczym żołnierzem, pozbawionym duszy. Jednak w głębi serca, chłopak wie, że to co robi nie jest słuszne. Nigdy nie pragnął zabijać dla Imperium, a gdy zostanie Maską, nie będzie miał w tej kwestii żadnego wyboru. Gdy nadejdzie czas Prób, chłopak będzie musiał zdecydować, po której stronie stać. Czy ważniejsze okaże się jego przeznaczenie, czy czyste serce?

W "Imperium Ognia" narracja podzielona jest na dwóch bohaterów, Laię i Eliasa. Każde z nich wiedzie całkowicie odmienne życie. Jedno należy do najbiedniejszych z kast, a drugie do tych przy władzy. Jednak żadne z nich nie jest szczęśliwe. Laia straciła brata i od tego momentu robi wszystko by go uratować. Podejmuje się bardzo ryzykownego zadania, przez które sama może zginąć, ale jej determinacja nie pozwala jej się poddać. Natomiast Elias jest trenowany na okrutnego przywódcę. Będąc dzieckiem wiódł szczęśliwe życie wśród Plemieńców, aż pewnego dnia odebrano go przybranej rodzinie i sprowadzono do Czarnego Klifu - miejsca owianego złą sławą, gdzie metody szkolenia są wyjątkowo bezlitosne. Los sprawia, że ścieżki tej dwójki splotą się, aby wzajemnie siebie uratować.

Książką jestem zachwycona. Złożoność fabuły i świata wykreowanego przez Sabę Tahir zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Bohaterowie jej powieści wiodą ciężkie życie, pełne przeciwności losu, które co rusz stają im na drodze do szczęścia, ale są oni na tyle wytrwali w tym co robią, że nie tak łatwo im odpuścić. Zarówno Laia, jak i Elias mają w sobie siłę, by stawić opór i postępować w zgodzie z własnym sumieniem. Bardzo mi się to podobało i przypominało mi to determinację Katniss z "Igrzysk Śmierci", dlatego do bohaterów od razu zapałałam wielką sympatią. Również klimat "Imperium Ognia" słusznie porównywany jest do wyżej wymienionej serii, co dla mnie akurat jest dużym plusem, gdyż jest on imponujący. Mroczność tej historii i świata przedstawionego jest wprost uderzająca i nie pozwala na obojętność podczas lektury.

Historie takie jak ta, zawsze mają u mnie w sercu szczególne miejsce. Skłaniają do myślenia, ściskają gardło z emocji i na długo nie dają o sobie zapomnieć. Do takich książek jestem w stanie wracać kilka razy, by móc znowu poczuć wszystkie emocje od nowa. Sabaa Tahir zachwyciła mnie swoim debiutem literackim i wcale się nie dziwię, że nastolatkowie oszaleli na punkcie tej powieści. W moich oczach, książka zasłużyła na miano rewelacyjnej i godnej polecenia wszystkim wielbicielom szeroko pojętej fantastyki!

Książka Saby Tahir podbiła serca czytelników na całym świecie. O "Ember in the Ashes. Imperium Ognia" pisano i mówiono wszędzie, znalazła się też na drugim miejscu listy bestsellerów The New York Times'a. Porównywano tę powieść do największych tytułów literackich ostatnich lat, takich jak "Igrzyska Śmierci", "Harry Potter" czy "Gra o Tron". Książka doczekała się również...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

O serii Niezwyciężona słyszałam już dawno temu, na zagranicznym booktubie. Jaką mi wszyscy narobili na nią ochotę, to nie macie pojęcia. Szczególnie, że przed oczyma miałam cały czas tę piękną okładkę, obok której nie można było przejść obojętnie. Wyobraźcie sobie moją radość gdy dowiedziałam się, że zostanie ona wydana w Polsce. Była to dla mnie dosłownie lektura obowiązkowa, którą jak najprędzej chciałam przeczytać.

Kestrel jest córką jednego z najpotężniejszych ludzi w Valorii- generała Trajana. Dziewczyna wiedzie dostatnie życie, w którym niczego jej nie brakuje. Jednak ojciec ma wobec niej wymagania, które prędzej czy później zmuszą Kestrel do dokonania wyboru- zaciągnąć się do armii, albo wyjść za mąż. Żadna z opcji nie wydaje się być dla dziewczyny kusząca, tym bardziej, że zdaje sobie ona sprawę z własnych, delikatnie mówiąc, niewybitnych umiejętności walki. Druga opcja w tej chwili również nie wydaje się być dla niej spełnieniem marzeń. Pewnego dnia, będąc w mieście z przyjaciółką, dziewczyny przez przypadek trafiają na targ niewolników. Kestrel, nie mogąc przepchnąć się przez tłum zostaje zmuszona obejrzeć licytację do końca. Tam zauważa niewolnika, którego licytator za wszelką cenę próbuje pokazać w najlepszym świetle, ale nawet mimo tego, nikt nie jest skłonny go kupić. Gdy okazuje się, że ten butny i śmiały chłopak jest kowalem i potrafi śpiewać, dziewczyna pod wpływem impulsu zgłasza się do licytacji. Od tej pory życie jej i Kowala staje się nierozerwalnie połączone.

W życiu się nie spodziewałam, że ta książka aż tak mi się spodoba! Uwielbiam wszelkiego rodzaju fantastykę, ale jak jeszcze dojdą do tego bale i arystokratyczne rozgrywki w tle, to już po mnie. Fabuła "Pojedynku" okazała się być jeszcze lepsza niż sądziłam. Autorka nie opiera się na znanych schematach i co chwile zaskakuje czytelnika. Bardzo mi się podobał jej pomysł na tę książkę i to w jaki sposób go przedstawiła. Cała akcja opiera się na przekleństwie zwycięzcy i jest to równocześnie dosłowne tłumaczenie tytułu tej powieści. Termin w czysto ekonomiczny aspekcie, jak wyjaśnia Rutkoski, opiera się na koncepcji wygrania i przegrania w tym samym czasie. Dotyczy to oczywiście głównej bohaterki, która wygrywa na aukcji Kowala, płacąc za niego wielką sumę, więc jednocześnie na tym traci. Ale tak naprawdę w tamtym momencie, Kestrel jeszcze nie wie jak to się dla niej skończy. Czy będzie to dla niej przekleństwo, czy może wybawienie?

Mocną stroną książki, oprócz niesamowicie wciągającej fabuły są bohaterowie, a samą Kestrel polubiłam od razu. Należy ona do osób mądrych, walecznych i pewnych swoich racji. Zdecydowanie nie jest ona postacią o płaskiej osobowości, które często można spotkać w książkach młodzieżowych, a jej strategiczny umysł wybija się na ich tle. Jeśli zaś chodzi o pewnego lekko aroganckiego bohatera, którego dziewczyna poznaje jako niewolnika imieniem Arin, to również jestem nim od samego początku niezmiernie zaintrygowana. Mamy tu prawdziwy wachlarz przeróżnych postaci, także drugoplanowych. Jedną z nich jest przyjaciółka Kestrel- Jess, która jest przedstawiona jako prawdziwa arystokratyczna dama, uwielbiające bale i wszystkie uroczystości, na które ma okazję włożyć elegancką suknię. Każdy z charakterów jest dopracowany i wnosi coś do treści.

W "Pojedynku" ważną rolę odgrywa również polityka i przeróżne arystokratyczne gierki. Tak naprawdę, do końca nie wiadomo jak to wszystko się skończy i kto stoi po czyjej stronie w tej rozgrywce. Wszystko to czyta się z wypiekami na twarzy, a chęć poznania dalszych losów bohaterów staje się dla czytelnika niezmiernie ważna i nagląca, co w moim przypadku poskutkowało tym, że książkę przeczytałam w dwa wieczory. Nie było chwili żebym się nudziła, albo domyślała co może się wydarzyć. Autorka doskonale wie jak sprawić, żeby czytelnik chciał więcej i więcej, co doprowadziło do tego, że nie mogę się doczekać drugiego tomu serii. "Pojedynek" to lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów gatunku. Gorąco polecam!

www.ksiazki-alys.blogspot.com

O serii Niezwyciężona słyszałam już dawno temu, na zagranicznym booktubie. Jaką mi wszyscy narobili na nią ochotę, to nie macie pojęcia. Szczególnie, że przed oczyma miałam cały czas tę piękną okładkę, obok której nie można było przejść obojętnie. Wyobraźcie sobie moją radość gdy dowiedziałam się, że zostanie ona wydana w Polsce. Była to dla mnie dosłownie lektura...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Della miała wszystko. Kochającą rodzinę, chłopaka i znakomitą przyszłość przed sobą. Niestety niespodziewanie nadeszła przemiana, przed którą nie mogła uciec, a była to przemiana w wampira. Wszystko o czym do tej pory marzyła, zostało bezpowrotnie przekreślone. Gdyby nie Wodospady Cienia, jej życie mogłoby wyglądać znacznie gorzej. Właśnie tam odnalazła swoje przyjaciółki Kylie i Mirandę, a także powołanie do pracy w JBF.

Dzięki obozowi dla istot nadprzyrodzonych Della pogodziła się ze swoim losem, jednak wciąż jej czegoś brakuje. Wampirzyca stara się zagłuszyć swoje prawdziwe emocje i myśli, że praca dla tajnej organizacji jaką jest JBF, pomoże jej się uporać z problemami. Jednak gdy na horyzoncie pojawia się zmiennokształtny Steve, który wyraźnie coś do niej czuje, dziewczyna nie wie co robić. Sprawa robi się jeszcze bardziej skomplikowana, gdy do obozu dołącza kolejny wampir Chase, który od początku wydaje się Delli podejrzany. Czy Della zda się na swoje serce, czy rozsądek? Kim jest Chase, i dlaczego zachowuje się jakby coś ukrywał?

Pamiętam, że Wodospady Cienia zaskoczyły mnie pod wieloma względami. Mimo, że czasem bywały momenty schematyczne, to często pomysły autorki były zupełnie niespodziewane i oryginalne. Zastanawiałam się, co też można jeszcze wymyślić o wampirach, bo wydawać by się mogło, że wszystkie możliwości i pomysły zostały już kiedyś wykorzystane, jednak C.C.Hunter udowadnia, że ma jeszcze sporo do zaoferowania. Mam wrażenie, że tej kobiecie pomysły nigdy się nie skończą i zaskoczy nas jeszcze nie jeden raz. Udowadnia to w "Odrodzonej", wracając z historią bohaterki, którą już dobrze znamy z poprzedniej serii.

Dellę zapamiętałam, jako dość oschłą osobę, którą średnio polubiłam, ale chciałam się przekonać jaka jest ona naprawdę i co doprowadziło do tego, że stała się taką, a nie inną osobą. Ta książka sprawiła, że spojrzałam na nią w innym świetle. Myślę, że na jej miejscu, każdy zachował by się podobnie, po tym jak stracił prawie wszystko o czym kiedykolwiek marzył. Autorka pokazuje, że pomimo tylu przejść i przemiany w wampira, Della jest w stanie się pozbierać i znaleźć w życiu cel. Zajmuje się odkrywaniem tajemnic swojej rodziny, która zataja przed nią więcej niż dziewczyna mogła przypuszczać, a także angażuje się w pracę dla JBF. Nadal ma charakterek i choć czasami bywa zbyt uparta, to jest postacią, którą po jakimś czasie można polubić, chociaż miałam trochę trudności, żeby się do niej w pełni przekonać.

"Odrodzona" to spin-off, idealny dla wszystkich wielbicieli Wodospadów Cienia. Nie tylko poznajecie historię Delli, jednej z ważniejszych bohaterek serii, ale także macie możliwość znowu zagościć w tym niezwykłym obozie dla nadprzyrodzonych. Polecam wszystkim fanom paranormal-romance, a zwłaszcza tym co znają już poprzednią serię C.C.Hunter, jednak jej znajomość nie jest konieczna by sięgnąć po tę pozycję. Osobiście w książkę ciężko było mi się wciągnąć, a wszystko przez to, że nie do końca potrafiłam wczuć się w losy bohaterki, nie wyklucza to jednak, że komuś innemu, może się bardzo podobać. Wniosek jest taki, że jeśli lubicie twórczość autorki, to ten tytuł na pewno przypadnie Wam do gustu.

Recenzja opublikowana na blogu: www.ksiazki-alys.blogspot.com

Della miała wszystko. Kochającą rodzinę, chłopaka i znakomitą przyszłość przed sobą. Niestety niespodziewanie nadeszła przemiana, przed którą nie mogła uciec, a była to przemiana w wampira. Wszystko o czym do tej pory marzyła, zostało bezpowrotnie przekreślone. Gdyby nie Wodospady Cienia, jej życie mogłoby wyglądać znacznie gorzej. Właśnie tam odnalazła swoje przyjaciółki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Nasz świat rozwija się w ściśle określonym kierunku, a technologia jest jednym z czynników, który to umożliwia. Chyba żaden z nas nie wyobraża sobie w dzisiejszych czasach życia bez jakże pomocnego smartphone'a. Osobiście gdziekolwiek wychodzę, mój telefon jest ze mną, inaczej czuję się jakby brakowało mi pewnego nieodzownego elementu. Brzmi to fatalnie, że zwykłe urządzenie ma tak ogromny wpływ na życie. A jednak, jak się okazuje ten wpływ technologii mógłby być jeszcze większy i właśnie w "Aplikacji" Lauren Miller, poznałam jedną z takich wizji.

Jest rok 2032, a firmy takie jak Google czy Apple trafiają do lamusa. Teraz na szczycie jest koncern Gnosis, który stoi za wynalezieniem aplikacji o nazwie Lux. Na czym właściwie polega jej fenomen? Otóż dzięki tej aplikacji masz pewność, że twoje życie będzie przebiegało bezproblemowo, szczęśliwie i przede wszystkim nie będziesz musiał zanadto wysilać swojego mózgu. Rory jest wielką zwolenniczką Luxa, zresztą jak dziewięćdziesiąt dziewięć procent populacji, i korzysta z niej kilkanaście razy w ciągu dnia. Zaczynając o pytanie co zjeść na śniadanie i co ubrać, kończąc na tym na jakie studia się wybrać. Aplikacja zawsze podpowie ci, co wybrać, żeby wyszło to na twoją korzyść. Jednak gdy Rory w końcu trafia na studia do wymarzonej uczelni Theden, poznaje tam chłopaka o imieniu North, którego podejście do Luxa jest całkowicie inne od jej. Dziewczyna zaczyna zauważać, że nie wszystko wydaje się być takie na jakie wygląda, a twórcy Aplikacji, mogą mieć w zanadrzu dużo gorsze plany wobec nieświadomych ludzi.

Ta książka ciekawiła mnie od samego początku, gdy tylko ujrzałam jej zapowiedź. Pomysł od razu wydał mi się idealny na książkę i dlatego bardzo się cieszę, że miałam okazję ją przeczytać. "Aplikacja" jest wręcz doskonałym przykładem książki "ku przestrodze". Pokazuje jak może wyglądać nasze życie jeśli cały czas będzie ono zmierzało w tym kierunku, cały czas opierając się na technologii, zapominając o zdrowym rozsądku, który w przypadku tej powieści nazywany jest Zwątpieniem. Głosem, którego nikt normalny nie powinien słyszeć, bo zagłusza on racjonalne myślenie. Rory, czyli główna bohaterka w pewnym czasie zaczyna słyszeć ten głos, bojąc się tego jakie mogą ją spotkać przez to konsekwencje. Na szczęście na swojej drodze spotyka chłopaka, który całą tę sprawę widzi w innym świetle, przez co dziewczynie w końcu otwierają się oczy.

"Aplikacja" od razu mi się spodobała. Od zawsze lubiłam poznawać alternatywne wizje przyszłości jakie pokazują różni pisarze w swoich książkach. Ta stworzona przez Lauren Miller wydała mi się jedną z najbardziej przekonujących jakie do tej pory miałam możliwość poznać. Autorce udało się przekonać mnie, że taka przyszłość jaką ona ukazała, byłaby dla ludzi końcem myślenia i podejmowania własnych decyzji opartych na rozsądku. Sama myśl, że naszym życiem mogłaby kierować aplikacja stworzona na podstawie algorytmu, nie mieści się w głowie, a jednak my również w pewnym sensie polegamy na technologii. Pytanie tylko, czy stanie się to tak zaawansowane, że bez nich, nie będziemy wiedzieć jak funkcjonować?

Książka Lauren Miller okazała się być lekturą niezwykłą. Uważam, że takie książki jak ta, potrafią uświadomić wiele rzeczy i pomóc spojrzeć na niektóre sprawy z szerszej perspektywy. Do czego zmierza nasz świat i jakie mogą być tego konsekwencje dla ludzi, jeśli ktoś posunie się o krok za daleko. Niewątpliwe "Aplikacja" zaskoczyła mnie pod wieloma względami. Bardzo przypadł mi do gustu styl autorki, a także bohaterowie jakich wykreowała, w szczególności Rory, która okazała się być inteligentną dziewczyną, tak inną od tych, o których miałam okazję czytać. Cieszę się, że zdarzają się wyjątki takie jak ten i niektórzy autorzy nie próbują na siłę robić z głównych bohaterek głupiutkich i irytujących postaci. Reasumując książka bardzo mi się podobała, dlatego z czystym sumieniem gorąco ją Wam polecam!

www.ksiazki-alys.blogspot.com

Nasz świat rozwija się w ściśle określonym kierunku, a technologia jest jednym z czynników, który to umożliwia. Chyba żaden z nas nie wyobraża sobie w dzisiejszych czasach życia bez jakże pomocnego smartphone'a. Osobiście gdziekolwiek wychodzę, mój telefon jest ze mną, inaczej czuję się jakby brakowało mi pewnego nieodzownego elementu. Brzmi to fatalnie, że zwykłe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Pierwszy tom serii o osobliwych dzieciach, napisany przez Ransoma Riggsa bardzo mi zaimponował. Podobał mi się klimat książki, intrygująca fabuła, a także bohaterowie. Minęło sporo czasu odkąd czytałam "Osobliwy dom pani Peregrine", co nie zmienia faktu, że bardzo chciałam poznać dalsze losy Osobliwców, tylko nie miałam ku temu okazji. Jako, że zagranicą wyszła niedawno trzecia część cyklu czyli "Library of Souls" postanowiłam, że jest to odpowiedni moment na zapoznanie się z "Miastem Cieni".

Osobliwym dzieciom udaje się uciec z wyspy. Po szokujących wydarzeniach jakie ich spotkały na wybrzeżu, ratując panią Peregrine z rąk Upiorów, Jacob wraz z przyjaciółmi nie mają innego wyjścia jak odpłynąć jak najdalej od Cairnholm. Po zniszczeniu ich pętli czasowej, na wyspie nie są już bezpieczni. Jednak ich ymbrynka nie jest w swojej normalnej postaci, lecz została zamieniona w ptaka. Dzieci zrobią wszystko aby ją z powrotem zamienić, choć do tego będzie im potrzebna druga ymbrynka. W normalnych okolicznościach nie byłoby z tym problemu, ale okazuje się, że Upiory porwały wszystkie pozostałe nauczycielki... Czy uda im się pomóc ocalałej pani Peregrine?

Seria pana Riggsa jest doprawdy wyjątkowa. W mojej biblioteczce nie znajdzie się ani jedna książka, podobna do tych z serii Pani Peregrine. Panuje w nich niezastąpiony klimat, który przypadł mi do gustu już w pierwszej części. Muszę jednak przyznać, że w "Mieście Cieni" nie był on aż tak fantastyczny jak w poprzedniej, ale nadal miał coś w sobie. Wtedy podobało mi się, że akcja działa się na mrocznej wyspie, a tutaj bohaterowie cały czas się przemieszczają, uciekając przed głucholcami i Upiorami. Może i klimat nie był identyczny, ale nie czuję się zawiedziona lekturą. Ten tom siłą rzeczy musiał się różnić od pierwszego, dlatego nie powinnam się czepiać, bo mimo wszystko ta historia ma w sobie coś magicznego.

Tym razem bohaterowie wędrują nie tylko między wyspami i miastami, ale również różnymi datami. Większość akcji rozgrywa się w wojennym Londynie, gdzie co rusz wybuchają bomby, a jakby tego było mało, to jeszcze atakują głucholce. Autor w bardzo zgrabny sposób pokazuje czytelnikowi, jak wygląda wojna oczami dzieci, które nie potrafią pogodzić się z okrucieństwem tego świata. Trzymają się razem i wspólnie walczą o przetrwanie, a także ratunek dla ich ukochanej pani Peregrine. Czeka ich mnóstwo niebezpieczeństw i pułapek, lecz dla takich osobliwców jak oni, nic nie jest niemożliwe.

Ransom Riggs stworzył niesamowitą historię, z jeszcze ciekawszymi postaciami na czele. Mam wrażenie, że w Polsce nadal zbyt mało osób zna jego twórczość, a uwierzcie mi, że jego książki naprawdę zasługują na uwagę. Nie są tu puste historie, które nie wnoszą nic do życia, bo autorowi udało się wpleść między wierszami bardzo ważne mądrości. Mnie w tej serii szczególnie zachwyca styl autora, który z jednej strony skierowany jest do młodszego czytelnika, ale też nie znudzi starszego. Uważam, że jego książki mogą czytać zarówno dzieci jak i dorośli, którzy lubią historie jedyne w swoim rodzaju. Całkowicie osobliwa lektura, którą gorąco wszystkim polecam!

Pierwszy tom serii o osobliwych dzieciach, napisany przez Ransoma Riggsa bardzo mi zaimponował. Podobał mi się klimat książki, intrygująca fabuła, a także bohaterowie. Minęło sporo czasu odkąd czytałam "Osobliwy dom pani Peregrine", co nie zmienia faktu, że bardzo chciałam poznać dalsze losy Osobliwców, tylko nie miałam ku temu okazji. Jako, że zagranicą wyszła niedawno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Nie wiem jak Jennifer L. Armentrout to się udaje, ale za każdym razem gdy czytam jej książki, mam później ogromnego książkowego kaca. A już na pewno, gdy raz za razem rozbija moje serce na tysiąc kawałków swoimi zakończeniami, co sprawia, że nie wiem jakim cudem wytrzymam do premiery ostatniego tomu, bo "Origin" dosłownie zwalił mnie z nóg.

Po ostatniej akcji mającej na celu odzyskanie Beth z rąk Daedalusa, która skończyła się katastrofalnie, Katy zostaje uwięziona w Mount Weather. Nie wie co zamierzają z nią tam zrobić, ale na pewno nie będzie przyjemnie. Opowieści o tym, co działo się za murami tego budynku powodują ciarki na całym ciele. Daemon zrobi wszystko by uratować Katy, posunie się nawet do ostatecznych czynów. Nie pozwoli by ktokolwiek stanął mu na drodze, a tak rozwścieczony kosmita jak on, jest zdolny do wszystkiego.

Nie jestem w stanie pisać o fabule tej książki, bo po prostu jestem w wielkim szoku po finale "Originu". To co autorka ze mną zrobiła, to czyste szaleństwo. "Obsydian" czyli początek serii Lux zapowiadał, że będzie to lekka i raczej spokojna seria paranormal-romance. Jednak będąc teraz po czterech tomach, mówię Wam, że nic bardziej mylnego. Ta seria jest jak prawdziwy rollercoaster i wybaczcie jeśli już słyszeliście o niej takie określenie, ale ono najbardziej trafnie opisuje serię Lux. Rozpoczyna się powoli, a potem nabiera szaleńczego tempa, którego nikt nie jest w stanie zatrzymać. To co się działo już od trzeciego tomu wprawia mnie w osłupienie. Te pomysły, ta akcja, bohaterowie i wszystkie problemy jakie mają na głowie to było coś szalonego, a zarazem tak cudownego! Już w "Opalu" zauważyłam dużą zmianę w fabule i tempie, jednak "Origin" po prostu miażdży. Nie macie pojęcia co właśnie przeżywam, jeśli jeszcze nie czytaliście tej książki, ale właśnie takie lektury przypominają mi dlaczego tak bardzo kocham czytać.

Przez całą lekturę "Originu" siedziałam w fotelu jak na szpilkach. Akcja zaczyna się już od pierwszej strony i trwa do samiutkiego końca, z małymi przerywnikami na romantyczne uniesienia Daemona i Katy. Skoro już mowa o Daemonie... tu pojawił się bardzo ważny szczegół, który autorka w tej części dodała. Otóż w "Originie" możemy poznać wydarzenia również z jego perspektywy! Czy można prosić o więcej? W końcu możemy zajrzeć do głowy tego przystojnego kosmity i sprawdzić co tak naprawdę w niej siedzi. I powiem Wam, że Daemon wcale nie zawodzi- wręcz przeciwnie. Podzielenie narracji pomiędzy niego a Katy było fantastycznym rozwiązaniem. Zważywszy na okoliczności w jakich się znaleźli było to prawie oczywiste posunięcie, ale mimo wszystko jestem zachwycona i mam nadzieję, że przy następnej części również narracja będzie podzielona w ten sposób. Działa to zdecydowanie na jej korzyść.

Ta część zdecydowanie różni się od poprzednich. Koniec zabawy i wolności. Od tej pory na szali waży się życie nie tylko Katy i Daemona, a decyzje i ryzyko jakie będą musieli podjąć może przejść wszelkie wyobrażenia. Moje przeszło na pewno. Podczas lektury doznałam mnóstwa wzruszeń, cierpienia i radości razem z bohaterami. Nie byłam w stanie się zdystansować i wszystko dogłębnie przeżywałam. Uwierzcie, że inaczej się nie dało. To jak Jennifer L. Armentrout to sobie wymyśliła do tej pory mnie zaskakuje. W życiu bym się nie spodziewała, że akcja potoczy się w ten sposób, co sprawia, że wolę nie myśleć o finale serii. Po tym wszystkim co się stało w tym tomie, na pewno będę jeszcze bardziej zdruzgotana. Ale to nic, bo w tej chwili wiele bym oddała by mieć w swoich rękach ostatnią część. Ja jednak będę musiała cierpliwie czekać, chociaż nie wiem czy jest to w ogóle wykonalne. Lepiej trzymajcie kciuki, żebym nie zwariowała.

"Origin" pozostawił mnie w wielkim szoku, jak możecie wywnioskować z recenzji. Nie sądziłam, że po "Opalu" autorce uda się mnie jeszcze tak zaskoczyć, a jednak. Jestem pod wrażeniem tego w jakim kierunku rozwinęła się ta seria, bo powiadam Wam, że "Obsydian" wcale tego nie zwiastował. Osobiście jestem zachwycona tą serią i strasznie nie chcę już kończyć swojej przygody z Lux, a jednocześnie nie mogę się doczekać aż dowiem się, co przytrafi się bohaterom w ostatnim, piątym tomie. Czy muszę Was jeszcze przekonywać do tej serii? Mam nadzieję, że nie.

Nie wiem jak Jennifer L. Armentrout to się udaje, ale za każdym razem gdy czytam jej książki, mam później ogromnego książkowego kaca. A już na pewno, gdy raz za razem rozbija moje serce na tysiąc kawałków swoimi zakończeniami, co sprawia, że nie wiem jakim cudem wytrzymam do premiery ostatniego tomu, bo "Origin" dosłownie zwalił mnie z nóg.

Po ostatniej akcji mającej na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Buntownik" to już drugi tom smoczej sagi autorstwa Julie Kagawy. Jego poprzednik czyli "Talon" był dopiero wprowadzeniem do smoczego świata, który zaimponował mi swoją pomysłowością. Tym razem, znając już podstawy historii Ember Hill, miałam okazję dowiedzieć się o niej czegoś więcej, a także o tytułowym buntowniku. Czy moje ponowne spotkanie ze smokami okazało się tak dobre, a może nawet lepsze od pierwszego czy wręcz przeciwnie?

Ember podjęła decyzje o opuszczeniu smoczej organizacji Talonu. Nie przyszło jej to łatwo, ale po tym gdy na jaw wyszło tak wiele informacji oczerniających go, dziewczyna nie miała innego wyboru. Teraz uznawana jest za zbiegłego smoka, tak samo jak jej towarzysz Riley, który okazuje się być przywódcą buntu. Z nim dziewczyna ma szansę na ucieczkę i życie wolne od zakazów i nakazów Talonu. Jednak zanim Ember będzie mogła cieszyć się wolnością, musi zrobić jeszcze jedną rzecz. Mianowicie uratować pewnego człowieka, który wiele dla niej znaczy, a znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Garret został oskarżony o zdradę Zakonu Świętego Jerzego, za co grozi mu śmierć. Ember razem z Rileyem wyruszają na misję ratunkową, która kończy się sukcesem, jednak Zakon wciąż depcze im po piętach. Cała trójka ucieka do Las Vegas, licząc na to, że uda im się ukryć na jakiś czas. Niestety kłopoty okażą się być bliżej niż sądzili...

Po pierwszej części sagi miałam dość mieszane odczucia. Z jednej strony podobał mi się pomysł autorki, na wykorzystanie motywu smoków w literaturze, a z drugiej czegoś mi tam brakowało. Miałam jednak nadzieję, że "Talon" jako wstęp, będzie jedynie takim wprowadzeniem, w którym nie dowiemy się zbyt wielu informacji, natomiast w kontynuacji na pewno kilka wątków zostanie rozwiniętych. Niestety mimo moich najszczerszych nadziei, "Buntownik" wcale nie okazał się lepszy. Teraz zdałam sobie sprawę, że moim problemem z tą serią jest to, że nie trawię stylu autorki. Czytając ciągle miałam wrażenie jakby to była książka skierowana do trzynastolatków, którym trzeba wszystko krok po kroku wyjaśnić bo inaczej nie będą w stanie zrozumieć treści. Język był infantylny do bólu i przewracając kolejne kartki książki, czułam narastającą irytację skierowaną szczególnie do głównej bohaterki, która swoją głupotą co chwilę mnie zaskakiwała.

Jak już jestem przy bohaterach, to jeszcze w pierwszej części, za ciekawą postać uważałam Rileya. Był on dość interesująco wykreowany na typowego buntownika, który kroczy swoją własną drogą i nie da sobą pomiatać. Natomiast w "Buntowniku" stał się on nijaki i szczerze mówiąc w żaden sposób mnie nie poruszył, nie mówiąc już o Garret'cie, który nadal był tak samo nudny jak na początku. Jeśli zaś chodzi o samą akcje książki, to właściwie tutaj też fajerwerków nie ma. Bohaterowie przez większość czasu uciekają, albo wymyślają dalszy plan działania, co chwile przerywany jakimiś rozterkami Ember, która nie może na nic się zdecydować, albo bezmyślnie robi to na co przyjdzie jej ochota, nie zważając na konsekwencje swoich czynów.

"Buntownik" okazał się dla mnie rozczarowaniem. Sądziłam, że po "Talonie", który przypadł mi do gustu, autorka się rozwinie i przedstawi świat smoków bardziej szczegółowo, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Po tym tomie wiem jeszcze mniej niż po pierwszym, bo pytań w mojej głowie tylko przybyło. Żałuję, że autorka nie skupiła się na tym co trzeba, mianowicie na smokach, które w "Buntowniku" prawie wcale nie występują, a zaledwie przewijają się w tle. Ich wątek został spłycony do granic możliwości, a na pierwszy plan wystawione zostają problemy Ember, od których aż głowa boli. Nasuwa się teraz zasadnicze pytanie, czy warto po tę część sięgnąć. Cóż, jeśli czytaliście "Talona" i podobał Wam się styl autorki, to myślę, że nie będziecie zawiedzeni. Wyraźnie widać, że seria skierowana jest do młodzieży, która lubi lekkie książki z dużą dawką akcji, przygód, a także trójkątów miłosnych. Tym właśnie osobom może się ona spodobać, natomiast, jeśli pierwsza część średnio Wam się podobała, to "Buntownik" na pewno tego odczucia nie naprawi. Decyzja należy do Was.

"Buntownik" to już drugi tom smoczej sagi autorstwa Julie Kagawy. Jego poprzednik czyli "Talon" był dopiero wprowadzeniem do smoczego świata, który zaimponował mi swoją pomysłowością. Tym razem, znając już podstawy historii Ember Hill, miałam okazję dowiedzieć się o niej czegoś więcej, a także o tytułowym buntowniku. Czy moje ponowne spotkanie ze smokami okazało się tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Są takie książki, po które wiem, że mogę sięgnąć bez wahania. Wystarczy, że zapoznam się z opisem, który mnie zaintryguje, a wtedy wiem, że sama książka na pewno przypadnie mi do gustu. Jeśli dołożyć do tego jeszcze wiele pozytywnych recenzji, które krążą w internecie na jej temat, oczyma wyobraźni widzę siebie pochłaniającą tę książkę w kilka godzin. Właśnie tak było w przypadku książki "Ogień i woda" Victorii Scott, która od razu mnie do siebie przekonała.

To nie jest najlepszy czas w życiu Telli Holloway. Dziewczyna wraz z rodziną przeprowadza się z tętniącego życiem Bostonu, do małej miejscowości praktycznie zabitej deskami. Dla nastolatki takiej jak Tella, to duży cios, ale stara się to przeżyć ze względu na starszego brata, przez którego właśnie tam wylądowała. Cody, jest śmiertelnie chory i to dlatego rodzice postanowili, że chłopak powinien zmienić środowisko i pooddychać świeżym powietrzem na wiosce. Pewnego dnia, Tella znajduje na swoim łóżku niebieskie pudełeczko. Niespodzianki nieczęsto się jej do tej pory zdarzały, dlatego zapowiedź czegoś nowego natychmiast sprawia, że dziewczyna promienieje z radości. Zawartość pudełka i wiadomość jaką odsłucha, zmienią jej dotychczasowe życie w niewyobrażalny sposób.

Pewnie jeśli słyszeliście już o tej książce, to obiło Wam się o uszy, że jest ona bardzo podobna do Igrzysk Śmierci. Ciężko się z tym nie zgodzić, jednak nie jest tak jak sądziłam. Zanim jeszcze zaczęłam ją czytać, spodziewałam się, że ta książka może być kopią trylogii Suzanne Collins. Jak się później okazało, wcale tak nie jest i wbrew pozorom "Ogień i woda" wręcz zaskakuje oryginalnością. Jest tu wykorzystany jeden podobny motyw, jednak cała reszta oraz założenie "Piekielnego Wyścigu"są zupełnie inne. Nie tylko jest to coś zupełnie odmiennego, ale także bardzo pomysłowego. Autorka pozytywnie mnie zaskoczyła tą książką, a w przypadku tego gatunku jest o to dość ciężko.

Sam wyścig, a także jego idea z początku wydawał mi się dość dziwny, jednak dopiero po poznaniu wszystkich faktów i tego skąd on się wywodzi zdałam sobie sprawę, że jest to bardzo przemyślane. Najbardziej podobał mi się pomysł stworzenia pandor, czyli stworzeń które mają za zadanie pomagać uczestnikom. Coś genialnego! Warto też wspomnieć o bohaterach, Tella na początku była trochę irytująca, ale już podczas Wyścigu, zmieniłam o niej zdanie. Pokazała, że zrobi wszystko by wygrac i uratować ukochanego brata. Ona i jej pandora Madox tworzyli zgrany zespół, który ma szansę na wygraną. Oprócz głównej bohaterki ciekawie przedstawieni zostali pozostali uczestnicy, z którymi się trzymała. Harper to piękność o walecznej duszy, Guy to dość skryty chłopak, który okazuje się być mocnym przeciwnikiem, a do tego jeszcze Titus czyli jeden z czarnych charakterów, który bez problemu przekonał mnie, że nie warto z nim zadzierać. Całkiem ciekawe osobowości wzięły udział w tym wyścigu, więc nie ukrywam, jestem bardzo ciekawa jak poradzą sobie w następnych tomach.

"Ogień i woda" to powieść prawdziwie oryginalna, pełna akcji i napięcia. Każda strona była dla mnie zagadką, nie mówiąc już o tym, że co chwilę zastanawiałam się jakie niebezpieczeństwa czekają jeszcze bohaterów. Victoria Scott stworzyła ciekawą historię, która na pewno przypadnie do gustu wszystkim wielbicielom gatunku. Mnie absolutnie zachwyciła i nie mogę się już doczekać kolejnych tomów by dowiedzieć się komu przypadnie wygrana w Wyścigu. Jeśli lubicie książki przygodowe, połączone z thrillerem, o trochę mrocznym klimacie, to jest to idealna lektura dla Was.

recenzja opublikowana na blogu: www.ksiazki-alys.blogspot.com

Są takie książki, po które wiem, że mogę sięgnąć bez wahania. Wystarczy, że zapoznam się z opisem, który mnie zaintryguje, a wtedy wiem, że sama książka na pewno przypadnie mi do gustu. Jeśli dołożyć do tego jeszcze wiele pozytywnych recenzji, które krążą w internecie na jej temat, oczyma wyobraźni widzę siebie pochłaniającą tę książkę w kilka godzin. Właśnie tak było w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wodospady Cienia to seria, do której zawsze chętnie wracam. "Wybrana o zmroku" to już piąty i ostatni tom cyklu i aż ciężko uwierzyć, że minął już rok odkąd poznałam historię Kylie Galen podczas lektury "Urodzonej o północy". Od tego czasu, na przełomie kolejnych części coraz bardziej zżyłam się z bohaterami serii, a teraz przyszło mi się z nimi pożegnać.

Kylie zna już większość odpowiedzi na pytania, które ją nieustannie dręczyły. W końcu dowiedziała się do jakiej grupy istot nadprzyrodzonych należy, ale to nie okazało się zbyt proste. Kylie jest kameleonem, który posiada zdolności wszystkich gatunków. Niestety wśród obozowiczów dziewczyna nadal czuje się dziwolągiem, któremu ciągle zmienia się wzór. Żeby odnaleźć swoje prawdziwe umiejętności, a także swoje miejsce na ziemi, udaje się do obozu kameleonów, którymi przewodzi jej dziadek. Gdy zaczyna robić się niebezpiecznie, Kylie uświadamia sobie, że jest tylko jedno miejsce, w którym może poczuć się bezpiecznie i są to Wodospady Cienia. Jednak wróg nie śpi i tylko czeka na pomyłkę dziewczyny. Czy uda jej się uratować bliskich, a jeśli tak, to za jaką cenę? Czy stary i niebezpieczny wampir Mario dowiedzie swojej siły i zniszczy Kylie? Przyszła pora na ostateczne starcie.

Wodospady Cienia to taka seria, która może nie jest ambitna, ale miło się ją czyta dla samego relaksu. Przez te wszystkie pięć tomów zdążyłam przyzwyczaić się do bohaterów, a także do samego klimatu obozu w Fallen. Polubiłam bohaterów, obserwowałam ich przemiany, oraz wzloty i upadki. Od samego początku byłam ciekawa jak autorka poprowadzi akcje i w jakim kierunku będzie ona zmierzać. Teraz po przeczytaniu ostatniej części, mogę śmiało stwierdzić, że z jej zakończenia jestem bardzo zadowolona. C.C.Hunter tak to rozegrała, że chyba każdy czytelnik będzie usatysfakcjonowany obrotem wydarzeń, który nastąpił.

"Wybrana o zmroku" utrzymała poziom pozostałych tomów, a co ważniejsze tempo akcji również nie zawodzi, chociaż zauważalny był cień przewidywalności. Jednak nie ma co się nad tym rozwlekać, bo jak na lekturę z gatunku paranormal-romance Wodospady Cienia wybijają się na tle innych. Zawsze mnie czymś zaskakiwały i wciągały do swojego świata na długie chwile. Zdarzały się gorsze momenty, ale przecież każda seria takie ma i ciężko jest znaleźć taką bez skaz. Jednak zdarzało się ich coraz mniej w miarę jak pojawiały się kolejne części, co jest warte podkreślenia. Na początku serii narzekałam na przykład, na trójkąt miłosny, który pojawiał się non stop, jakby był jakimś wątkiem przewodnim. Z kolejnymi częściami stawał on się jedynie tłem, a już w tej ostatniej w końcu wiemy kogo wybierze Kylie. Jedni będą zadowoleni, a drudzy zawiedzeni, ale jedno jest pewne. Emocji tu nie zabraknie.

Myślę, że byłoby mi przykro, że to już koniec serii, ale teraz jak wiem, że zostanie wydany u nas spin-off serii "Wodospady Cienia: Po zmroku" to wcale nie jest mi żal. Otwarte zakończenie zwiastuje, że jeszcze wiele może się zdarzyć, bo scenariuszy jest bez liku. Nowa seria będzie historią Delli, wampirzej przyjaciółki Kylie, którą bardzo polubiłam, dlatego z wielką chęcią wrócę do świata stworzonego przez C.C.Hunter i dowiem się czegoś więcej o tej bohaterce. Podsumowując Wodospady Cienia to seria idealna na odprężenie i oderwanie się na chwilę od problemów otaczającego nas świata. Pełno w niej akcji, humoru i emocji. Mnie ta seria nie zawiodła i na pewno będę ją bardzo miło wspominać. Polecam!

Wodospady Cienia to seria, do której zawsze chętnie wracam. "Wybrana o zmroku" to już piąty i ostatni tom cyklu i aż ciężko uwierzyć, że minął już rok odkąd poznałam historię Kylie Galen podczas lektury "Urodzonej o północy". Od tego czasu, na przełomie kolejnych części coraz bardziej zżyłam się z bohaterami serii, a teraz przyszło mi się z nimi pożegnać.

Kylie zna już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeszcze do niedawna o Outlanderze nie wiedziałam nic. Znałam jedną osobę, która zachwycała się serialem na jej podstawie, ale z opisu zupełnie mnie do tej serii nie ciągnęło. Ni z tego ni z owego, o Outlanderze zaczęto mówić i pisać wszędzie. Przemogłam się i zaczęłam oglądać serial, żeby samej wyrobić sobie zdanie na ten temat. W serialu zaciekawił mnie przede wszystkim jego klimat i widoki cudownej Szkocji. Dostrzegłam w nim tyle uroku i piękna, że od razu zachciało mi się wybrać w podróż w tamte strony. A skoro nie mogłam pozwolić sobie na fizyczną podróż, chwyciłam za książkę, by wraz z Claire Randall przemierzać szkockie tereny.

Główną bohaterką książki jest wspomniana wyżej kobieta, która zostaje nagle przeniesiona w czasie. Z roku 1945, za sprawą tajemniczego kręgu, Claire trafia do osiemnastowiecznej Szkocji. Jak się okazuje, nie mogło jej się przytrafić nic bardziej zaskakującego, a zarazem niebezpiecznego. Wyrwana z własnych czasów, zostaje wciągnięta do świata pełnego intryg, morderstw, a co zadziwiające odnajduje tam również spokój i szczęście w ramionach przystojnego szkota Jamiego Frasera. Tak właśnie zaczyna się jej pełna zawiłości przygoda w osiemnastowiecznej Szkocji.

We wstępie pokrótce wyjaśniłam Wam, jak trafiłam na tę serię, więc teraz przejdę do jej oceny, ale także napiszę kilka słów o serialu. Najpierw jednak zaznaczę, że serial obejrzałam jak na razie tylko do połowy, gdyż najpierw nabrałam ochoty by przeczytać pierwowzór, a dopiero później obejrzeć go do końca na ekranie. W każdym razie, muszę przyznać, że serial jest bardzo dobrym odzwierciedleniem książki. Aktorzy zostali dobrani wręcz po mistrzowsku i idealnie oddają zadziorność niektórych charakterów. Wizualnie również nie odbiegali od tych bohaterów przedstawionych w książce. Do tego jeśli dodać przecudne krajobrazy i scenerię w jakiej go kręcono, otrzymujemy naprawdę świetnie wyprodukowany serial. Natomiast jeśli chodzi o samą fabułę "Obcej", tutaj miałam na początku dość mieszane odczucia. Niby wszystko było pięknie, ale momentami wiało nudą, której tak bardzo chciałam uniknąć. Na szczęście z uporem brnęłam dalej i jak się później okazało, całkiem słusznie, bo w ostateczności historia Claire bardzo mi się spodobała.

Zauważyłam, że w te wakacje czytam same książki cegły. To już kolejna, której liczba stron sięga siedmiuset, co jak dla mnie jest bardzo dużą liczbą. Z początku było mi ciężko się wciągnąć, ale gdy akcja nabrała tempa, zupełnie zapomniałam o tym, jak wielka jest ta książka i po prostu z zapartym tchem czytałam dalej, na nic nie zważając. "Obca" to przede wszystkim książka przygodowa, ze sporą nutką romansu, co troszkę mnie zaskoczyło. Myślałam, że wątek romantyczny zostanie poprowadzony delikatniej, jednak szczególnie mi nie przeszkadzało, że jest inaczej niż się spodziewałam. Nie ukrywam, że jak na mój gust, rozwinął się on trochę za szybko, zważając na okoliczności, ale nie będę się zbytnio czepiać.

Ogólnie rzecz ujmując historia Claire bardzo mnie zainteresowała i wielokrotnie zaskoczyła. Powieść napisana przez Diane Gabaldon jest pełna akcji, napięcia, ale także brutalności. Jest to zdecydowanie książka dla osób starszych, gdyż dla młodszych czytelników mogłaby być ona zbyt mocna- właśnie takie słowo przychodzi mi na myśl, opisując tę książkę. "Obca" zdecydowanie miała swoje lepsze i gorsze momenty, czasem mi się dłużyła, ale patrząc na nią jako na całość, swoje pierwsze spotkanie z twórczością autorki uważam za bardzo udane i jestem przekonana, że po następne tomy również sięgnę. Polecam starszym czytelnikom, którzy lubią książki pełne przygód, bo w tej książce znajdziecie ich mnóstwo!

Recenzja zamieszczona na blogu: www.ksiazki-alys.blogspot.com

Jeszcze do niedawna o Outlanderze nie wiedziałam nic. Znałam jedną osobę, która zachwycała się serialem na jej podstawie, ale z opisu zupełnie mnie do tej serii nie ciągnęło. Ni z tego ni z owego, o Outlanderze zaczęto mówić i pisać wszędzie. Przemogłam się i zaczęłam oglądać serial, żeby samej wyrobić sobie zdanie na ten temat. W serialu zaciekawił mnie przede wszystkim...

więcej Pokaż mimo to