rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Ta książka to takie gó***, że Toi Toi powinnien objąć nad nią patronat!
Ratajkowski opisala w swej książce wiele przypadłości: depresje, borderline, anoreksję ... oczywiście nie nazwała ich wprost, tak tylko możemy podejrzewać. Jednak jedyna przypadłość, która rzuca się w oczy i nie podlega żadnym wątpliwością to czysta głupota. Emily wpisuje się w stereotyp- jestem piękna, zarabiam ciałem, w czaszce mam tylko nitkę trzymającą uszy. Poza tym głucha pustka.
Na dodatek mam wrażenie, że książkę pisał ghostwriter, a przynajmniej jej połowę. Wzmianki o Britney Spears czy Halle Berry są na poziomie żenujaco niskim, by nagle jakieś zdanie uniósło się patosem i językiem kwiecistym jak u Tołstoja. Męczący zabieg który miał pokazać nam inteligencję i zdolność wyrażania Ratajkowski. Nie wyszło.
Sama historia nic nam nie mówi o akceptacji, o podmiotowości, to lekka biografia napisana dziecięcą ręką nie wnosząca kompletnie nic, na dodatek w oczy rzucają się bezpośrednie bzdury jak np. skutecznym lękiem na depresję ma byc urodzenie dziecka. Oczu kąpiel...
Ratajkowski pisze o zarabianiu na intagramie i jakiś młodzieńczych demonach które są z dupy, a dodatkowo wciąż czujemy dyskomfort emocji, bo dziewczyna nie może się zdecydować czy siebie podziwia, gardzi, czy takie życie kocha czy nienawidzi. Mało tego, możemy odczuć że książka potrafi być wręcz momentami krzywdząca i potrafiłaby kogos urazić. Niektóre rozdziały były tak puste, głupie i powierzchowne, mówiące że tylko piękne ciało się liczy, że aż rzygać mi się chciało. Serio.
Męczyłam się. 287 stron, które śmiało mogłyby się zmiescic na 50 kartkach (niesamowite rozciągnięcia i grube marginesy. Szkoda papieru, szkoda drzew) sprawiły, że co chwilę krzyczałam "boze, widzisz i nie grzmisz?!". I słyszałam odpowiedź "grzmie, ale plastik nie przewodzi prądu".
Autorka chciała tą książką udowodnić, że pomimo płaskiego brzucha i pięknej buzi ma coś jeszcze do zaoferowania. Wyszło tak, że lepiej będzie jak tej ślicznej paszczy otwierać nie będzie. Potwierdziło to moje zdanie "stereotypy nie biorą się znikąd", a wam zdecydowanie polecam lepiej na panią Ratajkowski patrzeć, aniżeli ją czytać.
Pozdrawiam.

Ta książka to takie gó***, że Toi Toi powinnien objąć nad nią patronat!
Ratajkowski opisala w swej książce wiele przypadłości: depresje, borderline, anoreksję ... oczywiście nie nazwała ich wprost, tak tylko możemy podejrzewać. Jednak jedyna przypadłość, która rzuca się w oczy i nie podlega żadnym wątpliwością to czysta głupota. Emily wpisuje się w stereotyp- jestem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka ma plusy. Jeden- że czyta się szybko. I drugi, że jest niebywale krotka. I to chyba było by na tyle.
Nie wiem czy lubię główną bohaterkę czy nie, bo jest płaska jak postacie z papieru. Psychologia postaci nie istnieje. Akcja jest mdła, mialo byc szybko i dynamicznie, ale oberwało się za to fabule. Dialogi fatalne, bohaterowie bez wyrazu. Sama akcja sztampowa i schematyczna.
Czytalam ją po "Lęku" Sablika i to jest taka różnica poziomów jakbym z Mount Everest weszla w rów Mariański. Row w którym wszystko się gubi. Szczególnie przyjemność czytania..
To książka którą mogl napisać kazdy. Ty. Ja. Nawet brat sąsiadki z bloku obok, którego językowe wyzyny to "skręć mi blanta, mordo"... Zarzucają Mrozowi grafomaństwo. Chyba nie mieli doczynienia z Jonasz.
I wisienka na torcie, wizje głównej bohaterki... bardziej przewidująco byc nie mogło.
A no i akcja, Chicago. I bohaterzy to kimberly, Bruce i rosalie. Bi mialo byc światowo. Bo po co Dawid, Ania i Jurek. Choc tu bardziej pasowal by Janusz i Grażyna.
Nie dam rady przedrzeć się przez drugi tom, bo jest 2 razy dłuższy a juz ten ranił mi oczy, serce i mozg. Poki co, bede unikać pióra tej pani. Najgorsza roku 2021. Dziekuje

Ta książka ma plusy. Jeden- że czyta się szybko. I drugi, że jest niebywale krotka. I to chyba było by na tyle.
Nie wiem czy lubię główną bohaterkę czy nie, bo jest płaska jak postacie z papieru. Psychologia postaci nie istnieje. Akcja jest mdła, mialo byc szybko i dynamicznie, ale oberwało się za to fabule. Dialogi fatalne, bohaterowie bez wyrazu. Sama akcja sztampowa i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tylko 18+
Horror ekstremalny trzeba lubić. Toż to plugastwo w naczystrzej postaci.
Edward Lee to mistrz. Wydaje się, że horror ekstremalny, po przeczytaniu kilkudziesięciu pozycji, nie jest w stanie juz zaskoczyć. Ile można wymyślić sposobów na gwałt, morderstwo i kanibalizm? Otóż można i to całkiem sporo.
Generalnie na każdej stronie krew miesza się z gównem, gówno ze spermą, a spermą z krwią. Na każdej stronie coś jest cięte, wyssysane, miażdżone i łamane. Do tego dołóżcie naćpaną nimfomanke, Jezusa ze szlugiem w gębie, i dwóch wieśniaków, którzy mają więcej spermy niz rozumu- no to juz macie maksimum rozrywki. Wspaniała zabawa dla (nie calej) rodziny. Tak naprawde tylko dla wybranych. Wielbicieli gatunku. Jak najbardziej polecam.

Tylko 18+
Horror ekstremalny trzeba lubić. Toż to plugastwo w naczystrzej postaci.
Edward Lee to mistrz. Wydaje się, że horror ekstremalny, po przeczytaniu kilkudziesięciu pozycji, nie jest w stanie juz zaskoczyć. Ile można wymyślić sposobów na gwałt, morderstwo i kanibalizm? Otóż można i to całkiem sporo.
Generalnie na każdej stronie krew miesza się z gównem, gówno ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

http://kamilaczyta.blog.pl/2016/11/23/73/

http://kamilaczyta.blog.pl/2016/11/23/73/

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Dziewczyny, które zabiły Chloe" to moja czwarta książka w tym roku i uważam ją za wisienkę na torcie.
Dlaczego?
Kryminał, gatunek niejako zapomniany, w ostatnim roku przeżył istny katharsis. Jednak kryminał to gatunek niezwykle wymagający. Fabuła musi być elastycznie zbudowana, bohaterowie mają być wyraziści a wszystko trzymać się spójnej całości.
Cóż. "Dziewczyny, które zabiły Chloe" to najwyższa klasa kryminału.
Fabuła:
Letni poranek 1986 roku. Dwie jedenastolatki, Jade i Bel, spotykają się przypadkowo i zawierają jednodniową znajomość, która połączy ich już na zawsze. Zabijają Chloe. Czteroletnią uroczą dziewczynkę, będąc tym samym uznane za potwory, wyklęte z jakiejkolwiek społeczności i skazane przez sąd...
Mija 25 lat. Amber Gordon jest sprzątaczką w parku rozrywki Whitmouth, natomiast Kristy Lindsay dziennikarką z doskoku.
Gdy w nadmorskim kurorcie w którym zatrudniona jest Amber, dochodzi do serii morderstw, Kristy postanawia napisać o tym artykuł. Pakuje torbę, wsiada w samochód i jedzie na spotkanie, które odmieni życie jej i dziewczyny, która sprząta Labirynt Nieskończoności w lunaparku...

Jest to powieść o tym, jak niedojrzale decyzje wpływają na dojrzale życie. Czy z takim piętnem da się żyć?
Opowieść o wyparciu, strachu, bólu i konsekwencjach. O kłamstwie i tajemnicach, które ma każdy z nas...
Małe miasteczko, nadmorski kurort. Tu się wszyscy znają i wszyscy się lubią. Pozornie. Im mniejsza społeczność tym więcej tajemnic, a radzenie sobie z nimi stanowi główny watek tej powieści.
Dlaczego warto przeczytać?
"Dziewczyny...." wciągają od pierwszej strony. Czuje się jakby każda litera została nasmarowana grubą warstwą wazeliny bo wzrok delikatnie i niesamowicie sprawnie się po nich przesuwa.
Postacie są niesamowicie skonstruowane, czujemy że Amber i Kristy mogły by mieszkać ścianę obok, od zwykłe dziewczyny, przyjemne, niewyróżniające się sąsiadki. Autorka jest mistrzem w panowaniu nad emocjami bohaterek a co za tym idzie i naszymi. Jesteśmy zaangażowane, kibicujemy prawie każdemu bohaterowi, a okazuje się jednak, ze tak jak w życiu, nic co czarne nie jest do końca czarne, a białe zazwyczaj okazuje się być szare.
Wątek małych, zaściankowych miasteczek jest dość popularny w literaturze. I zawsze podchodzę do niego entuzjastycznie, aczkolwiek trzeba niemałego talentu by utrzymać klimat nie tracąc przy tym uwagi czytelnika. Alex Marwood doskonale tym stylem operuje i pochłania nas w ten mroczny, tajemniczy świat.
"Dziewczyny, które zabiły Chloe" to jeden z lepszych kryminałów które mogłam ostatnio przeczytać. Pochłonięta w dwa dni, nie pozwalała mi zasnąć, i całkowicie pochłaniała moją uwagę. Bo jest literatura na naprawdę na wysokim poziomie i polecę ją zdecydowanie każdemu.
Cóż, panie King, mówiąc "najlepsza książka roku"zdecydowanie wiem co miał Pan na myśli ..

"Dziewczyny, które zabiły Chloe" to moja czwarta książka w tym roku i uważam ją za wisienkę na torcie.
Dlaczego?
Kryminał, gatunek niejako zapomniany, w ostatnim roku przeżył istny katharsis. Jednak kryminał to gatunek niezwykle wymagający. Fabuła musi być elastycznie zbudowana, bohaterowie mają być wyraziści a wszystko trzymać się spójnej całości.
Cóż. "Dziewczyny, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Choć Chopper jest socjopatą, brutalnym bandytą i idealnym sportretowaniem marginesu społecznego, cóż, po prostu NIE DA się go nie lubić..
Wzbudza w nas sympatię pomimo tego, jak z zimną obiekcją opisuje tortury i brutalne napaści, których się dopuszczał.
Czytamy o jego skrzywionym już dzieciństwie, gdzie panowały prawa dżungli a słabszy nie miał prawa bytu. Tak narodził się Chopper- bezpośredni, żądny krwi twardziel. Szaleniec o twardych zasadach. Gdzie więzienie było jego drugiem, albo jedynym domem.
Od kuchni pokazuje nam jak to jest żyć na marginesie w australijskim Melbourne. Gdzie dysfunkcja prawa osiąga apogeum, a szaleńcy w biały dzień palą stopy, obcinają palce i bezlitośnie mordują...
Jednak Chopper, jest autorem, dość zaskakującym. Dosadnym. Bezpośrednim. nawet nie wiemy kiedy zaczynamy z nim solidaryzować..
Wiem jedno: nigdy nie chciałabym mieć takiego kumpla. Wariata. Lunatyka z bronią w ręku.
Ale czyta się go lekko pomimo przerażającej i brutalnej prawdy...

Choć Chopper jest socjopatą, brutalnym bandytą i idealnym sportretowaniem marginesu społecznego, cóż, po prostu NIE DA się go nie lubić..
Wzbudza w nas sympatię pomimo tego, jak z zimną obiekcją opisuje tortury i brutalne napaści, których się dopuszczał.
Czytamy o jego skrzywionym już dzieciństwie, gdzie panowały prawa dżungli a słabszy nie miał prawa bytu. Tak narodził się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Siedzisz na przystanku. Autobusy zatrzymują co 15 minut, samochody trąbią, ludzie rozmawiają podniesionymi głosami, czasem przeklinając czasem nie. Jest hałas, jest smog, jest chaos. Silniki pojazdów zagłuszają nawet Twoje własne myśli.
I nagle otwierasz książkę. Tą książkę. I wszystko znika. Jest cisza.
Na świecie zostaje garstka ludzi, którzy, tak jak ty, by przetrwać są w stanie zabić. Ta garstka ludzi, Ty i Twój pies.
Dzielisz życie jeszcze z jednym człowiekiem. Jest was dwoje na nie wiadomo ilu hektarach ziemi. Być może się nie lubicie. Być może działacie sobie na nerwy.. Być może wiecie że gdyby jednego z was nie było, drugi też nie miałby szans.. Czasem znajdą się ludzie którzy są skłonni was zabić. Wy albo Oni. Równanie jest proste.
Nie ma nikogo. Nie ma śpiewu ptaków. Jest cisza i samotność. A z samotnością jesteś za pan brat.
Mimo zła, samotności, wszechogarniające Pustki I Śmierci czujemy Nadzieję bijącą z każdej jednej strony. Czasem się uśmiechniemy, czasem zapłaczemy.. Jednak nigdy się nie poddajemy..
Teraz trochę o technice: Rozdziały są krótkie, podrozdziały jeszcze krótsze, co chwila jakiś przerywnik.. Jest to idealne rozwiązanie które sprawi, że książkę można czytać WSZĘDZIE, nawet po jednym zdaniu – na rowerze, w autobusie (w końcu czekasz na przystanku), w pracy, ubikacji, na imieninach u ciotki..
Język jest prosty. Zdania krótkie. Dialogi wpisane pomiędzy.. Cudowny zabieg stylistyczny, który przybliż nas do głównego bohatera.
Cóż. Nadjeżdża Twój autobus, zostawiasz wędkę, samolot i psa i wchodzisz skasować bilet. Nawet nie musisz siadać, by przekonać się, że oni są dalej tam gdzie ich zostawiłeś. I czekają na Ciebie. By ruszyć dalej. W drogę. Z nadzieją..
„Gwiazdozbiór Psa” można odbierać różnie. Można się w nim zauroczyć, można, po połowie kopnąć go w kąt i nigdy więcej go nie ruszyć.. Ja jednak, z otwartym sercem, dałam się zaczarować…
„Gwiazdozbiór Psa” niesie więcej nadziei niż „Droga”, nie przytłacza i pozwala oddychać..
„Gwiazdozbiór Psa” to, pomimo ciężkiego tematu, jest dla mnie niebywale przyjemną i wzruszającą lekturą.
>>„Gwiazdozbiór Psa” to porywająca i wzruszająca, w tym samym stopniu błyskotliwie zabawna, co przejmująco smutna opowieść o człowieku, który wiedzie życie w ziejącym pustką i przepełnionym poczuciem straty świecie; opowieść o tym, czym gotów jest zaryzykować, by wbrew wszystkiemu odzyskać kontakt z innymi, miłość i pełnię człowieczeństwa..

Siedzisz na przystanku. Autobusy zatrzymują co 15 minut, samochody trąbią, ludzie rozmawiają podniesionymi głosami, czasem przeklinając czasem nie. Jest hałas, jest smog, jest chaos. Silniki pojazdów zagłuszają nawet Twoje własne myśli.
I nagle otwierasz książkę. Tą książkę. I wszystko znika. Jest cisza.
Na świecie zostaje garstka ludzi, którzy, tak jak ty, by przetrwać są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Kiedy śpisz” to, teoretycznie, bardzo dobry thiller.
Głównym bohaterem jest Cillian, konsjerż jednego z prestiżowych budynków w Nowym Jorku.
Cillian jest miły, uczynny i dobrze wykonuje swoją pracę. Pozornie. Bo tak naprawdę nasz główny bohater jest zatwardziałym psychopatą żywiący się ludzkim smutkiem i nieszczęściem.
Jako konsjerż ma dostęp do wszystkich mieszkań w budynku. Czy za dnia czy to nocą.. I to na arenę wchodzi Clara, rezolutna rudowłosa, która przyprawia naszego Cilliana o obsesję..
Pragnie on zmyć jej z twarzy ten słodki, sympatyczny uśmieszek, którym dziewczyna każdego częstuje. Jest optymistką co doprowadza go do szału.. I Cillian daje jej inną rolę.. Dziewczyna ma cierpieć..
Więc trochę teorii – jest dość tajemniczy klimat nowojorskiego apartamentowca i mieszkających w nim mieszkańców, udziela nam się szaleństwo głównego bohatera co powoduje rosnące napięcie., podświadomie czujemy sympatie do Clary, która nocami, kiedy śpi, jest brutalnie doświadczana przez człowieka obłąkanego manią cierpienia… Brzmi fajnie. Jednak w praktyce wygląda to trochę inaczej.
Postacie są płytkie. Dwuwymiarowe. Bez życia. Apatyczne. Nawet główny bohater, którego psychikę wydaje nam się studiować, jest nijaki. W książce brakuje emocji, które spowodowałaby że uwierzylibyśmy w tą historię..
Być może, podejrzewam, wina leży po stronie języka. Infantylnej formy. Krótkich zdań. Zbyt dziecinnych opisów. Rozumiem że autor chciał się skupić na akcji, tylko i wyłącznie, ale skupił się na tym TAK BARDZO , że zapomniał o charakterach, osobach i emocjach.
Książce nie da się odmówić wspaniałej historii i wartkiej akcji. Można całą lekturę pochłonąć w dwa dni. I jest to przyjemne. Dość. Ale czuję się niedosyt. Pozostaje wrażenie że coś i można było zrobić lepiej. Napisać więcej. Nadać naszemu uroczemu psychopacie charakter. Urzeczywistnić Clarę. Polubić Panią Norman i jej psy.
Reasumując: dobry thiller w kiepskim stylu.
Z nadzieją jednak wypatruję filmu wierząc, że może on wyciśnie z tej historii więcej.

„Kiedy śpisz” to, teoretycznie, bardzo dobry thiller.
Głównym bohaterem jest Cillian, konsjerż jednego z prestiżowych budynków w Nowym Jorku.
Cillian jest miły, uczynny i dobrze wykonuje swoją pracę. Pozornie. Bo tak naprawdę nasz główny bohater jest zatwardziałym psychopatą żywiący się ludzkim smutkiem i nieszczęściem.
Jako konsjerż ma dostęp do wszystkich mieszkań w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Wieczna księżniczka” to druga w moim dorobku powieść tej autorki. Po „kochanicach króla” było mi mało i wciąż chciałam więcej.. Nie jest jednak to powieść tak spektakularna jak wyżej wymieniona, ale cóż. Pani Gregory trzyma poziom..
Poznajmy tutaj Cataline, hiszpańską infantkę, która została w wieku lat trzech zaręczona z księciem Anglii, którego do dnia swoich 16 urodzin i dnia ślubu nie widziała na oczy. Catalina, chowana na hiszpańskim dworze, córka wojowniczej księżny, od urodzenia byłą wychowywana na to by zasiąść na angielskim tronie. Z początku niesnaski, jakie przechodziła ze swoim mężem Arturem, zaowocowały pełną szczerości i uczucia, miłością. Niestety, Artur niespodziewanie umiera a Catalina składa mu na łożu śmierci obietnicę, że królową zostanie mimo wszystko..
Philippa Gregory nie potrzebuje wielu słów. Jej opisy są składne, zwięzłe i przemawiają naprawdę obrazowo. Gdy czytamy jej powieści zostajemy przeniesieni w czasy królów, rycerzy…intryg i oszustw. Widzimy długie korytarze, słyszymy szelest sukni, czujemy fakturę rubinów jakimi wysadzana jest kolia królowej. Nikt nie może królowej dotknąć, nikt nie może słyszeć jej myśli, nikt nie może wiedzieć co królowa czuje.. Nikt.. prócz czytelnika, który staje się spowiednikiem i jednym z poddanych Cataliny…
Intrygi, oczywiście jak to na angielskim dworze, są wszechobecne. Jednak nie są tak perfidne i tak egoistyczne jak w „Kochanicach króla”… Tego trochę mi brakowało..
Bohaterowie.. Cóż, czasem główna postać wydawała mi się mdłą, bezmyślną dziewuchą, z drugiej strony zaś podziwiałam jej spokój i upór.. Powoli stawała się mentorką, choć czasem miałąm ochotę nią potrzasnąć i krzyknąć że „korona jej z głowy nie spadnie”.. Ale, ogólnie rzecz biorąc, infantka zdobyła moją sympatię..
Do Philippy Gregory i jej powieści będę wracać z zapartym tchem. Potrafi wszystko: oczarować, omamić, oburzyć, rozkochać! Zdecydowanie jestem pod jej wpływem i moje ciało, oczy i usta krzyczą: „Więcej”!
Jeśli ktoś nie zna jeszcze tej autorki a chciałby się z nią zbratać na pierwszy ogień polecam jednak „Kochanice”…
-Widziałam film, po co mam czytać? –ktoś odpowie.
Ja też widziałam film i byłam nim oczarowana. Oceniałam go na mocne 8/10. Jednak po przeczytaniu książki okazał się dziecinną igraszką, a ocena spadła do 5/10.. Ale wracając do tematu.
„Wieczna księżniczka” nie jest to może dzieło sztuki. Nie jest to może historia, która może oczarować.. Ale zdecydowanie może zaczarować klimat XVI wieku, zabobonnych religii i oficjalnego zachowania. Pisarka oczarowała mnie, a ja wychowałam się na książkach, gdzie normalne jest to że za oknem ma się smętarz, w miasteczku Salem wampiry wiodą prym, a śmiercionośny wirus zabija każdego, zostawiając tylko grupkę wybranych.. I to nagle BUM! Szokujące, że historia potrafi nieść takie opowieści. Krzyczę „MAŁO” i cóż… będę szukać więcej…

„Wieczna księżniczka” to druga w moim dorobku powieść tej autorki. Po „kochanicach króla” było mi mało i wciąż chciałam więcej.. Nie jest jednak to powieść tak spektakularna jak wyżej wymieniona, ale cóż. Pani Gregory trzyma poziom..
Poznajmy tutaj Cataline, hiszpańską infantkę, która została w wieku lat trzech zaręczona z księciem Anglii, którego do dnia swoich 16...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Peter Houghton jest zwyczajnym siedemnastolatkiem. Nie symbolizuje amerykańskiego snu, nie jest szóstkowym uczniem i nie chodzi z najładniejszą dziewczyną w szkole. Ba! Nie jest nawet popularny. Chyba że miarą popularności będzie przez każdego bycie poniżanym, bitym i szykanowanym. Wtedy Peter stanie na samym początku wielkiej drabiny popularności.
Od najmłodszych lat, lat przedszkolnym Peter był wyśmiewany i szydzony przez rówieśników. Ciężkie chwile pomagała przetrwać mu przyjaciółka, urocza Josie Cormier, córka sędziny z niewielkiego miasteczka..
Gdy zaczyna się okres liceum Peter jest coraz bardziej piętnowany – wyśmiewany, popychany, traktowany niczym element wystroju szkoły, na którym każdy może się wyładować za własne niepowodzenia.. Natomiast Josie- należy do szkolnej elity. Chodzi z najprzystojniejszym chłopakiem ze szkoły, snuję się po Centrach handlowym z najbardziej popularnymi dziewczynami, chodzi na imprezy z najbardziej szanowanymi.. i nie jest już przyjaciółką Petra.
Książka dopowiada nam na jedno pytanie: „jak dużo cierpienia jest w stanie znieść człowiek zanim pęknie”
Wszystko się zmienia gdy 6 marca Peter dopełnia zemsty. Wchodzi do budynku szkoły z dwiema strzelbami i dwoma pistoletami. Jego akt trwa 19 minut. 19 minut podczas których zabija 10 osób, a rani wiele innych..
Jodi Picoult jest mistrzynią pióra. Jednak jest to pierwsza powieść, która poruszyła mnie w wyjątkowy sposób. Bo w głównym bohaterze widziałam samą siebie.
„Można wyczuć na sobie ludzkie spojrzenia – są jak żar bijący od ulicznego chodnika w gorący ,letni dzień; jak dźganie patykiem w plecy.
Nie trzeba też wyraźnie słyszeć szeptanych słów, by wiedzieć, że mowa o tobie.
Swego czasu stawałam przed lustrem w łazience, żeby zrozumieć, dlaczego właściwie patrzą na mnie takim wzrokiem. Dlaczego odwracają głowy; co mnie tak jaskrawo odróżnia od innych. I w pierwszej chwili nie mogłam się zorientować. Wyglądałam na całkiem normalną – na samą siebie.
Aż pewnego dni, gdy przyjrzałam się uważniej, zrozumiała. Głęboko spojrzałam sobie w oczy i zaczęłam się nienawidzić- najprawdopodobniej równie głęboko jak wszyscy.
I tego dnia uwierzyłam, że to oni mają rację”
W każdej klasie, szkole jest jeden taki. Ofiara. Sierota. Nieudacznik. Wszyscy się z niego śmieją i mają przy tym niezły ubaw. Nikt nie zawraca sobie głowy co taka osoba może czuć, myśleć. Ze może to być otoczony troską syn i geniusz komputerowy. Osoba, która pragnie akceptacji i chce chodzić do szkoły z uśmiechem na ustach a nie próbować zapaść się pod ziemię..
„19 minut” nie różni się zbytnio od poprzednich dokonań autorki. Te same szablony, sądowe sale i długie, czarne togi. Nawet bohaterowie, detektyw śledczy, adwokat prowadzący sprawę, są ci sami, których możemy kojarzyć z poprzednich powieści.
Jednak na szablonowa, jak na pierwszy rzut oka powieść, ma nieszablonową postać. Petera. Chłopca, który mógłby być mną. Chłopca, którym sama mogłabym być.
„Kiedy przestajesz pasować do reszty świata stajesz się nadczłowiekiem. Czujesz na sobie cudze spojrzenia tak wyraźnie, jakby się do ciebie fizycznie przyklejały. Z odległości kilometra słyszysz wymieniane szeptem uwagi na twój temat. Stajesz się niewidzialny, chociaż w rzeczywistości wciąż tkwisz tam, gdzie stałeś. Możesz wrzeszczeć na całe gardło a i tak nikt cię nie usłyszy.
Stajesz się mutantem, dżokerem, do którego na zawsze przyrosłą maska; bionicznym człowiekiem, który stracił wszystkie członki, nadal jednak zachował własne serce. Jesteś tworem, który kiedyś był normalną, ludzką istot ą, wszakże tak dawno temu, że już zupełnie nie pamiętasz, jakie to uczucie”

Picoult jest mistrzynią jeśli chodzi o kierowanie emocjami. . Czytając miałam gęsią skórę. Czytając płakałam. Czytając czułam gorycz w sercu. I byłam tak cholernie rozczarowana zakończeniem choć jego koniec przeczuwałam od samego początku.
Czy choć połowa z was wie co to znaczy być zawsze wybieranym ostatnim do drużyny na lekcji w-fu? Czy choć jedna osoba wie co to znaczy być ignorowanym, nielubianym , albo, tym gorsze, szykanowanym. Czy choć raz się nad tym zastanawialiście dlaczego tak jest?
Bohater książki symbolizuje tych wszystkich nas, którzy nigdy nie mieli odwagi by własnym wrogom i własnym kompleksom powiedzieć w końcu: „nie”. W którymś momencie Peter robi to za nas a my jesteśmy z tego tak cholernie dumni.
Zakończenie- cała pointa historii kazała mi siedzieć przez pięć minut z otwartymi ustami. Przewidujące z jednej strony, ale z drugiej dostajemy cios obuchem w głowę i jesteśmy zbyt oszołomieni, by zareagować…
Nie umiem obiektywnie książki ocenić, bo Peter za bardzo jest podobny do mnie. Więc historia, tak bliska mi i memu sercu, wywarła na mnie tak ogromne wrażenie, że inne powieści pani Picoult wydają mi się mdłe.. Pani Picoult jest jak wino – im starsza tym lepsza, a jej historie poruszają każdy skrawek duszy, nawet ten głęboko zepchnięty w zakamarki niepamięci..

Peter Houghton jest zwyczajnym siedemnastolatkiem. Nie symbolizuje amerykańskiego snu, nie jest szóstkowym uczniem i nie chodzi z najładniejszą dziewczyną w szkole. Ba! Nie jest nawet popularny. Chyba że miarą popularności będzie przez każdego bycie poniżanym, bitym i szykanowanym. Wtedy Peter stanie na samym początku wielkiej drabiny popularności.
Od najmłodszych lat,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pilipiuka polecali mi wszyscy. Został mi przedstawiony jako obraz boga-autora, porównywany do Sapkowskiego. Wszyscy zachwycali się Jakubem Wędrowyczem, bili pokłony przed Pilipiukiem. Pech chciał, że moja pierwsza randka z tym pisarzem zaczęła się od "Wampira z M-3" . Smak rozczarowania jest gorzki. Dodatkowo powoduje niestrawności. Przygodny nastolatki Małgorzaty, która przypadkiem została wampirem w czasach PRL-u czyta się miło, ale jednak nie mogę powiedzieć by były to wyżyny pisarstwa. Zawiodłam się.. Same szablony powieści, ci bohaterowie, nie, to ie dla mnie. Spodziewałam się fajerwerków dostałam jeden, stary PRL-owski niewypał.
Jednak opinie nie pozwalają mi dać Pilipiukowi spokoju. W moje ręce wpadła saga "Oko jelenia". Może ona pozwoli mi się zakochać. Jeżeli nie będę szukać dalej, bo czymś sobie ten pan Andrzej musiał zasłynąć, że każdy kto o nim mówi ma błysk w oku i pobożny respekt. Póki co "Wampir z M-3" to typowe czytadło do autobusu lub kuchni, jeśli akurat nie chce się patrzeć na gotujące się ziemniaki. Nawet może lekkie marnotrawstwo czasu.. No cóż, był to mój pierwszy raz z tum autorem, a ponoć pierwszy raz zawsze boli ;) Czekam na przyjemniejsze doznania. "Wampir z M-3" ląduje na półce niepamięci bezpowrotnie..

Pilipiuka polecali mi wszyscy. Został mi przedstawiony jako obraz boga-autora, porównywany do Sapkowskiego. Wszyscy zachwycali się Jakubem Wędrowyczem, bili pokłony przed Pilipiukiem. Pech chciał, że moja pierwsza randka z tym pisarzem zaczęła się od "Wampira z M-3" . Smak rozczarowania jest gorzki. Dodatkowo powoduje niestrawności. Przygodny nastolatki Małgorzaty, która...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co prawda to prawda- schudłam. Jednak po miesiącu postanowiłam się zbadać. Anemia! Hipowitaminoza...Cokolwiek. Lekarz kategorycznie kazał mi wrócić do normalnego żywienia. Będzie jo-jo. Jednak jak powiedział doktor: "jo-jo to najmniejszy problem jakim powinnam się teraz przejmować'. Ale prawda, dieta działa.

Co prawda to prawda- schudłam. Jednak po miesiącu postanowiłam się zbadać. Anemia! Hipowitaminoza...Cokolwiek. Lekarz kategorycznie kazał mi wrócić do normalnego żywienia. Będzie jo-jo. Jednak jak powiedział doktor: "jo-jo to najmniejszy problem jakim powinnam się teraz przejmować'. Ale prawda, dieta działa.

Pokaż mimo to


Na półkach:

"Jest to też powieść o cudzie i grozie tworzenia - porusza problem osiągnięcia artystycznego: czy wielki pisarz jest zarazem wielkim alchemikiem, zdolnym przemienić słowo zapisane na papierze w człowieka w niebieskim kapeluszu, który naprawdę stanie pod naszymi drzwiami? A jeżeli jest do tego zdolny, czy jest to wspaniałe, czy potworne?”


„"(...) Czytanie książki jest, przynajmniej dla mnie, jak podróż po świecie drugiego człowieka. Jeżeli książka jest dobra, czytelnik czuje się u niej jak u siebie, a jednocześnie intryguje go, co mu się tam przydarzy, co znajdzie za następnym zakrętem. A jeśli książka jest marna przypomina przeprawę przez Secaucus w New Jersey: cała okolica cuchnie i człowiek żałuję, że w nią w ogóle zabrnął, ale skoro już tak się stało, zamyka okna i oddycha ustami , żeby jakoś dotrwać do końca.(...)"

A ta książka NIE jest dobra.

Ona jest po prostu NIESAMOWITA.

Akcja rozwija się powoli i metodycznie, nie ma nagłych zwrotów, potwory nie wyskakują z szafy, a pod łóżkiem nie czai się żaden duch. Strony przepełnione są humorem, zapachem grilla, i promieniami słońca. Z każdego słowa emanuje, co prawda, pasja głównego bohatera, ale nie dzieję się nic co by mogło wynieść tą książkę ponad wyżyny zwykłego, przeciętego pisarstwa.
Do czasu.
Główny bohater przyjeżdża do Galen, miasteczka swojego idola, by napisać o nim biografie. I wtedy akcja powoli się rozkręca. Powoli – tak to prawda. Ale wcale nie musi szybciej.
„Krainę Chichów” nie można nazwać horrorem. Ale ma to cos co sprawia że cierpnie skóra a człowiek zaczyna się zastanawiać. Mnie obezwładniła. Rewelacyjny styl pisania- łatwy prosty i przyjemny – szybkie dialogi, wyjątkowe postacie. To wszystko przyprawione cynicznym humorem i szczyptą historii. Historii przerażającej i nieprawdopodobnej!
Książka czaruje. Po prostu. Zakończenie wbiło mnie w poduszkę.. A gdy tylko skończyłam ostatnią stronę, poczułam pustkę. To już koniec?? Chce jeszcze! ! !
Tak naprawdę w „Krainie Chichów” jest wszystko i nic. Wszystko by się zakochać, i nic co mogło by powalić. Wszystko zależy od czytelnika. Ja tam się zakochałam. I wiem, ze jest to miłość szaleńcza..
Proszę was, zróbcie sobie tą przyjemność, oderwijcie się od obiadu, telewizora, szklanej pogody, i przeczytajcie! Poświecie trochę chwili a dostaniecie w zamian coś pięknego i przerażającego! Coś idealnego! Coś poruszającego.. To coś.. „Krainę Chichów”.

"Jest to też powieść o cudzie i grozie tworzenia - porusza problem osiągnięcia artystycznego: czy wielki pisarz jest zarazem wielkim alchemikiem, zdolnym przemienić słowo zapisane na papierze w człowieka w niebieskim kapeluszu, który naprawdę stanie pod naszymi drzwiami? A jeżeli jest do tego zdolny, czy jest to wspaniałe, czy potworne?”


„"(...) Czytanie książki jest,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„W najzimniejszy dzień w dziejach świata, 17 kwietnia 1874, w Edynburgu rodzi się Jack. Chłopiec ma zamarznięte serce. By przeżył, ekscentryczna doktor Madeleine wszczepia mu mechanizm zegara z kukułką. Jackowi nie wolno się tylko zakochać, bo wówczas jego serce pęknie na zawsze. Ale nie da się żyć bez miłości...”

Cóż by tu rzec..

„Przeczytaj”- zachwalała mi „Mechanizm Serca” koleżanka- „jest rewelacyjna!”

Cóż, opis, kuszący. Okładka? Aż sama wpada w ręce za sprawą ładnej grafiki i napisu „Baśń dla dorosłych”. Cieniutka, pisana małymi podrozdziałami.

Przeczytałam ją w ciągu jednego popołudnia. I nie dlatego, ze byłą rewelacyjna. Bo nie była. Nie dlatego, że historia wciągała. Bo nie wciągała. Po prostu mnóstwo dialogów, duża czcionka, lekka narracja, jakoś samo tak popłynęło.

Książka jest co najwyżej średnia. Jakieś filozoficzno- mentorskie popieprzenie z poplątaniem o wielkiej miłości dwójki piętnastolatków, gdzie główny bohater zamiast serca ma zegar z kukułką..

Nigdy mnie Paolo Cohelo nie porywał. A tu widzę te same rysy – jakieś bajdurzenie o miłości, sercu, zakochaniu.. Bla blabla.. No nie… nawet ten zegar, bez zbytniej symboliki.

Książka jak książka. Nie zachwyciła mnie w ogóle. Ale jeśli ktoś lubi takie klimaty Cohelo i Schmitta to nie powinien się zastanawiać.

Nie wiem co mam powiedzieć o tej pozycji. Nie jest to kicz ani tania szmira. Być może ktoś wyczyta z niej coś dla siebie, być może komuś odbije się wielkim echem szaleńcza miłość głównego bohatera. Mnie nie podkręciło. Dzisiaj o tej książce pamiętam, ale nie jest to tytuł, który wspomnę za pół roku. Bo za pół roku najprawdopodobniej nie będę go pamiętać. Jak dla mnie? Szybkie czytadło w momencie kiedy pichci się obiad w kuchni lub kiedy leci spot reklamowy na Polsacie. Bez echa.

„W najzimniejszy dzień w dziejach świata, 17 kwietnia 1874, w Edynburgu rodzi się Jack. Chłopiec ma zamarznięte serce. By przeżył, ekscentryczna doktor Madeleine wszczepia mu mechanizm zegara z kukułką. Jackowi nie wolno się tylko zakochać, bo wówczas jego serce pęknie na zawsze. Ale nie da się żyć bez miłości...”

Cóż by tu rzec..

„Przeczytaj”- zachwalała mi „Mechanizm...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nina Frost pracuje na dwa etaty. Jest cenionym prokuratorem do spraw przestępstw seksualnych na nieletnich, z drugiej strony zaś wspaniałą żoną i kochającą ,oddaną matką pięcioletniego Nathaniela.
W pracy codziennie spotyka się bezdusznością i złem, widziała dzieci molestowane seksualnie i wie jak krzywdzące jest to dla samych ofiar jak i ich bliskich. Nigdy, przenigdy nie pomyślała, że ją może spotkać to samo.
Jej rezolutny synek pada ofiarą gwałtu. Nina zamienia się z kobiety racjonalnej w pałającą furią i niepoczytalną. Lecz aby na pewno? W akcie zemsty dokonuje rzeczy, która na zawsze wywrze piętno na niej i jej rodzinie..
Cóż, w żadnym wypadku nie można powiedzieć, że książka jest nudna. Najwyżej, nieco szablonowa. Gdy czyta się piątą pod rząd powieść tej samej autorki w oczy rzucają się te same szablony. Sądy, prokuratorzy, prawnicy, oskarżenia. Każda powieść jest inna, a bohaterzy w każdej są wyraziści, ale pewne ramy i sytuacje.. No w którymś momencie jest przesyt.
Książkę polecam gorąco, bo każda jej powieść jest poruszająca i emocjonalna. Jednak ta nie wywarła na mnie aż tak silnych emocji co jej poprzedniczki. Nie mogę jej więc obiektywnie ocenić, ale jedno wiem na pewno – Co za dużo Pani Piocult to niezdrowo.
Czekają na mnie jeszcze dwie jej książki i na pewno je przeczytam, ale w swoim czasie. Teraz opuszczam mroczne, duszące, sądowe sale i oskarżycielskie ławy, ale wiem, że jeszcze tu powrócę. I mam nadzieję, że będę tak samo zafascynowana jak na samym początku.

Nina Frost pracuje na dwa etaty. Jest cenionym prokuratorem do spraw przestępstw seksualnych na nieletnich, z drugiej strony zaś wspaniałą żoną i kochającą ,oddaną matką pięcioletniego Nathaniela.
W pracy codziennie spotyka się bezdusznością i złem, widziała dzieci molestowane seksualnie i wie jak krzywdzące jest to dla samych ofiar jak i ich bliskich. Nigdy, przenigdy nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jodie Picoult poznałam za sprawą ekranizacji jednego z jej dzieł, a mianowicie „Bez mojej zgody”. Cameron Diaz w melodramacie a nie głupiutkiej komedii romantycznej? Ocena ponad 8 na 10? Musiałam to zobaczyć.. I tak zaczęła się moja fascynacja..
„Czarownice z Salem Falls” to moja czwarta, oczywiście, nie ostatnia książka tej autorki (w kolejce czekają trzy następne). Oczywiście da się zauważyć pewien system, który powiela się w każdej z opowieści. Pewne ramy za których autorka nie wychodzi. Jednak, w żadnym wypadku, nie szkodzi to fabule-każda jest inna i porusza inne emocje, pomimo tych samych szablonów.
U Picoult nigdy nie ma głównego bohatera. Po co sprowadzać historię do jednej osoby, gdzie tak naprawdę, każdy człowiek jest inny, ma inny charakter i inne spojrzenie na świat, gdzie każdy jest swoim głównym bohaterem..
Poznajemy Jacka St. Bridge’a, przystojnego, o błękitnych oczach i szczerozłotym sercu…przestępcę seksualnego. Jack odnosił sukcesy jako trener szkolnej grupy, zdobywał medale i kochał to co robił. Jednak pomimo wspaniałego uśmiechu i troskliwego podejścia zostaje skazany za gwałt na swojej podopiecznej, czternastoletniej uczennicy…
Spędza w więzieniu parę długich miesięcy. Gdy wychodzi zmierza donikąd. I tak trafia do sennego miasteczka Sallem Falls. Znajduje pracę, miłość swojego życia.. Historia jednak lubi się powtarzać i tutaj także Jack zostaje oskarżony…
Picoult, niczym Stephen King melodramatów, potrafi budować napięcie. Tak naprawdę NIGDY do ostatniej strony nie wiadomo jak historia się skończy, czy będzie mieć szczęśliwe zakończenie czy też nie (no w jej książkach happy-end nie jest stereotypowym zakończeniem).
Plusem książki są zdecydowanie krótkie podrozdziały, dzięki czemu możemy czytać książkę wszędzie - na przystanku, w autobusie, czekając na posiłek w barze, przebierając się na siłowni. Nie przeszkadza jej duży rozmiar i ilość stron, bo historia jest tak wciągająca że te opasłe tomisko chce się zabierać ze sobą wszędzie..
Drugi plus to zdecydowanie krótkie opisy. Autorka jest mistrzynią słowa, nie roztkliwia się nad emocjami, wszystko jest jasne proste i klarowne. Nie ma nudnych opisów natury jak w Sienkiewiczu, i płaskich postaci jak u Nałkowskiej… Lecz, pomimo całego minimalizmu, doskonale jesteśmy w stanie sobie wyobrazić najgłębiej skrywane uczucia bohaterów..
Trzecim plusem są zdecydowanie sami bohaterowie. Wyraziści. Realistyczni. Prawdziwi. Kobiety czują serce, mężczyźni zmysłami. Kobiety kierują się emocjami, mężczyźni logiką. Czasem trudno uwierzyć, że to tylko książka a nie felieton sąsiadki mieszkającej dwa domy dalej. Bohaterowie po prostu SĄ. Istnieją. Mają duszę i ciepłe spojrzenia, grymaśne uśmieszki i złośliwe słowa. Wychodzą poza kartki…
Kto nie zna ani jednego dzieła tej autorki, być może, nie wie ile traci. Ja, jako zapalona fanka Stephena Kinga i Chucka Palahniuka nigdy nie gustowałam w takim gatunku literackim. Wydawał mi się pusty jak bęben Rolling Stonesów. Jednak przełamałam się, zapałałam miłością żywą do autorki, a ona odpłaca mi się historiami które wgniatają w fotel. I w przeciwieństwie do wyżej wymienionych autorów, nie ilością krwi, makabry i ludzkiego zepsucia, ale nadmiarem tych ludzkich emocji, z którymi każdy z nas walczy codziennie.

Jodie Picoult poznałam za sprawą ekranizacji jednego z jej dzieł, a mianowicie „Bez mojej zgody”. Cameron Diaz w melodramacie a nie głupiutkiej komedii romantycznej? Ocena ponad 8 na 10? Musiałam to zobaczyć.. I tak zaczęła się moja fascynacja..
„Czarownice z Salem Falls” to moja czwarta, oczywiście, nie ostatnia książka tej autorki (w kolejce czekają trzy następne)....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cóż. Powiedzmy sobie szczerze, nasz polska literatura kuleje. Prócz Sapkowskiego, Pilipiuka, Wiśniewskiego i naprawdę paru innych, NIELICZNYCH, pisarzy nie możemy się pochwalić pisaniem, które gra na emocjach, i których książki się nie czyta, a połyka w całości.
Zawsze miałam dość negatywne odczucia do polskich pisarzy. Po lekturach szkolnych do których zostałam zmuszona, po "Poczwarce" i paru innych jeszcze tytułach, polska literatura kojarzyła mi się z nudnym, pociągłym, bezpłciowym pisaniem.
Wszystko się zmieniło jak poznałam "Dżozefa"...aczkolwiek jedna jaskółka wiosny nie czyni.. Za poleceniem(Lubimyczytac.pl właśnie) sięgnęłam po "Bóg nosi dres".
I znowu dość łatwo, szybko i miło przepłynęłam przez treść...
Zachęcona nowym świeżym stylem, sięgnęłam po "Instytut". I choć jestem wymagającym czytelnikiem, jakaż niespodzianka, tu też się nie zawiodłam! Tym bardziej, że thiller w polskiej literaturze to zjawisko rzadkie i znikome.
Oczywiście, nasza polska mowa, mentalność i specyfika różni się zdecydowanie od zachodniej literatury. Dlatego polskich książek nie można z niczym porównać, bo po prostu innych takich na świecie nie ma.
A więc od początku.
Pierwsze strony zaczęłam czytać na przystanku, drżąc z zimna i czekając na dyliżans, który przewiezie mnie przez pół godziny przez całe miasto, aż pod sam ukochany, cieplutki domek...
Po chwili nie myślałam już o domu, autobusie, kolacji.. Po prostu czytałam.
Narratorką, i główną bohaterką jest Agnieszka, 35-letnia kobieta z podejściem do życia 19-latki. Ma wspaniałą córkę i życie w rynsztoku. Dostaje jednak w spadku po babci 140-metrowe mieszkanie w centrum Krakowa. Pakuje walizki, całuje kochaną córkę, i zostawia syf zwany życiem w Warszawie. W Krakowie poznaje wspaniałych ludzi, ma ciekawą pracę, a na domofonie nowego mieszkania zamiast nazwiska widnieje wyryte, tajemnicze słowo "INSTYTUT".
I to właśnie w tytułowym Instytucie budzi się Agnieszka ze swoimi znajomymi, któregoś pięknego dnia i z zaskoczeniem stwierdza, ze wszyscy, jak jeden mąż, są w mieszkaniu uwięzieni.. Przez kogo? Po co? Dlaczego? jak? Mamy całą masę pytań a żadnych odpowiedzi.
Główna akcja książki przeplata się retrospekcjami z życia Agnieszki. Osobiście jej postać byłą bardzo bliska memu sercu - rozwalone życie, żadnych planów, pstro w głowie, i zero pomysłu na przyszłość...
Książka jest płynna, czyta się jak spowiedź, narracja jest gładka, przejrzysta i wciągająca, ze (gdyby nie fakt, że mój przystanek jest ostatnim) z pewnością przeoczyłabym miejsce na którym muszę wysiąść.
Sama nie wiem co tak bardzo mnie w "Instytucie" zauroczyło. Wyraziste postacie, ciekawa, historia, zgrabna narracja? Może wszytko razem a może zupełnie nic.
W każdym bądź razie jest to lektura, którą czytając na przystanku w samym środku lutego, sprawia, że nie czuć chłodu, zimna, a tylko bezduszne, ciężkie powietrze z samego środka Instytutu....

Cóż. Powiedzmy sobie szczerze, nasz polska literatura kuleje. Prócz Sapkowskiego, Pilipiuka, Wiśniewskiego i naprawdę paru innych, NIELICZNYCH, pisarzy nie możemy się pochwalić pisaniem, które gra na emocjach, i których książki się nie czyta, a połyka w całości.
Zawsze miałam dość negatywne odczucia do polskich pisarzy. Po lekturach szkolnych do których zostałam zmuszona,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

1. „Mechaniczna Pomarańcza” jest dziełem tak doskonałym, że aż ciężko uwierzyć w jego istnienie.. Ale od początku…
Anthony Burgess stworzył książkę pełną przemocy i zła. Skonstruował dla niej osobny język którym posługuje się główny bohater… Książka jest tak przewrotna, tak przerażająco niezrozumiała poprzez formę, razi językiem i dobitnością stwierdzeń.
Nic więc dziwnego, że sam Stanley Kubrick sięgnął po to dzieło. A gdy je czytał w głowie zaległa mu się przerażająca myśl: -A gdyby tak „Mechaniczną Pomarańczę….zekranizować?”..
Tak więc poznajemy Alexa (w dziele filmowym w tej roli Malcolm McDowell, który wzniósł się na wyżyny swojego aktorstwa), 15-letniego przedstawiciela młodego gangu, który czystą rozrywkę znajduje w gwałtach, rozbojach, i morderstwach. Jest to dla niego zabawą, próbą zabicia wolnego czasu. Podczas jednych z wieczornych eskapad, Alex zostaje złapany przez Policję. Nic sobie jednak z prawa nie robi, jest szyderczy, wprost okazuje brak szacunku… W więzieniu, ulubieniec księdza, radzi sobie fantastycznie. Całymi dniami zapamiętale studiuje Biblię.. Ale nie dajcie się zwieść.. Nasz bohater nie nawrócił się.. Biblię uważa za najdrastyczniejszą, a co za tym idzie najbardziej fascynującą, książkę pełną morderstw, gwałtów, ofiar…
Najbardziej wstrząsa jednak nami dreszcz gdy, studiując rozdział drogi krzyżowej, nasz Kochany Drogi Aleks wyobraża sobie siebie jako rzymskiego oprawcę katującego Jezusa…
Tak! Aleks nie nadaje się do resocjalizacji. Jest zły do szpiku kości..
Poddany jednak eksperymentowi, wbrew sobie, pokornieje. Nie jest w stanie uderzyć, pobić, okraść, zabić… Jest zły i sfrustrowany, jednak nic nie może zrobić…
Zaskakujące zakończenie(którego nie ujawnię) sprawia że sam tytuł nie wydaje się już tak groteskowy. „Mechaniczna pomarańcza” symbolizuje że wszytko wciąż się kręci, napędzane wielkim mechanizmem, okrągłym niczym pomarańcza i nie zawsze kończy się tak jakbyśmy tego chcieli..
Pierwszorzędny obraz zła i deprawacji i odpowiedź na pytanie: czy resocjalizacja może zdać egzamin!
Jest to klasyka, który każdy powinien znać! Zdecydowanie jestem na TAK!

1. „Mechaniczna Pomarańcza” jest dziełem tak doskonałym, że aż ciężko uwierzyć w jego istnienie.. Ale od początku…
Anthony Burgess stworzył książkę pełną przemocy i zła. Skonstruował dla niej osobny język którym posługuje się główny bohater… Książka jest tak przewrotna, tak przerażająco niezrozumiała poprzez formę, razi językiem i dobitnością stwierdzeń.
Nic więc dziwnego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do dziś nie wiem jak mam rozumieć Patricka Batemana? Czy padł ofiarą schizofrenii? Czy naprawdę mordował?? Im więcej razy ta książkę czytam tym bardziej jestem zszokowana szczegółowością psychiki seryjnego mordercy, jego emocjami, i tym, że czasem w ogóle ich nie posiada. Cóż, mogę tylko pokłonić się nisko i pogratulować autorowi złożoności łamania wszelkich zasad zdrowej psychologi. Bravo, panie Ellis!!

Do dziś nie wiem jak mam rozumieć Patricka Batemana? Czy padł ofiarą schizofrenii? Czy naprawdę mordował?? Im więcej razy ta książkę czytam tym bardziej jestem zszokowana szczegółowością psychiki seryjnego mordercy, jego emocjami, i tym, że czasem w ogóle ich nie posiada. Cóż, mogę tylko pokłonić się nisko i pogratulować autorowi złożoności łamania wszelkich zasad zdrowej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

4,5/5


Po tych wszystkich przygnębiających lekturach, które przybiły mój nastrój i przytwierdziły mnie do fotela powiedziałam w końcu: „Stop!”. Potrzebuję dawki humoru, świeżego powietrza, czegoś ekscytującego..
Historię „Krwiopijców” czytałam już wcześniej. Ale jak powraca się do dobrego filmu tak i ja powracam do dobrej ksiązki.
Pan Moore, którego można czytać bez przerwy, zaskakuje, rozmiesza i rozkochuje.
W dobie gdzie wampiry przybrały postać „Zmierzchu” czy „Czystej Krwi”, „Krwiopijcy” dodają jednak im humoru, animuszu i głodu krwi, któremu nie sposób się opanować.
Wampir to istota nadprzyrodzona, budząca się o zmroku, mordująca by żyć. A nie świecący w blasku słoca, zakochujący się w nastolatkach, wegetarianin..

Narracja: tryska humorem, sarkazmem i cynizmem. Sprawia, że ksiązki się nie czyta, a po prostu się w nią wtapia i pochłania każde słowo niczym dawno upragniony, krwawy posiłek.
Wszystko perfekcyjne, dopięte na Ostatni, wampirzy guzik.
Bohaterowie: wyraziści i nieprzewidywalni. Przesiąknięci cynizmem.. Prawdziwi.. nawet główna bohaterka, wisząca pod sufitem i po ciemku czytająca ksiązki, jest bardziej realna niż zamaskowany student-ninja wyjadający ogórki ze słoika w supermarkecie.
Dialogi: ostre niczym kły głównej bohaterki ociekające humorem niczym krew..

Pierwszy tom z całej trylogii rozśmiesza i nawet zachwyca.
Oczywiście, mam wszystkie ksiązki pana Moore’a i jak zwykle zakochana jestem bezgranicznie w tej pierwszej, która trafiła do mych rąk („Brudna robota”. Istne cudo), jednak” Krwiopijcy” nie zaniżają poziomu i widać, że autor cały czas coraz wyżej podnosi sobie poprzeczkę.

Ksiązka ta sprawiła, że zrezygnowałam ze wszystkiego –snu, jedzenia, imprezowania, a w pracy myślałam tylko o tym, jak wrócę do domu i się w niej pochłonę.
Teraz zabieram się za tom drugi i zacieram ręce..

4,5/5


Po tych wszystkich przygnębiających lekturach, które przybiły mój nastrój i przytwierdziły mnie do fotela powiedziałam w końcu: „Stop!”. Potrzebuję dawki humoru, świeżego powietrza, czegoś ekscytującego..
Historię „Krwiopijców” czytałam już wcześniej. Ale jak powraca się do dobrego filmu tak i ja powracam do dobrej ksiązki.
Pan Moore, którego można czytać bez...

więcej Pokaż mimo to