-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2018-06-02
2018-02-24
2017-12-31
2017-12-16
2017-12-15
2017-06-08
2017-11-20
2017-11-29
2017-09-15
2017-08-06
2017-08-04
2017-07-29
Mam wrażenie, że "Głębia: Powrót" trochę cierpi na "syndrom drugiej części". Po obiecującym tomie otwierającym, miałem nadzieję na nieco szerzej zakrojoną powieść z większym rozmachem, co trochę sugerował otwierający rozdział w którym spotykają się przywódcy poszczególnych sektorów Wypalonej Galaktyki, jednak moje oczekiwania nie zostały szczególnie mocno zrealizowane. Owszem, autor sprzedaje nam jeszcze więcej informacji o rzeczywistości po galaktycznej katastrofie, jednak sama fabuła skupia się nadal głównie na kameralnych wątkach. Akcja niespecjalnie przyspiesza, poza kilkoma wydarzeniami i kilkoma odkrytymi tajemnicami wątki racze się rozszerzają niż postępują naprzód. Oczywiście finalnie następuje kilka znaczących zdarzeń prowadzących do kolejnego tomu, jednak zanim nastąpią, trudno mówić o jakimś zawrotnym rozwoju. Mimo wszystko jest to nadal interesująca książka i ciekawa space opera, napisana z wyraźnym planem i pomysłem. Wypalona Galaktyka kreśli się czytelnikowi nieco szerzej i jest coraz bardziej atrakcyjna, a losy bohaterów na tyle ciekawe, by sięgnąć po kontynuację, co też czynię :)
Mam wrażenie, że "Głębia: Powrót" trochę cierpi na "syndrom drugiej części". Po obiecującym tomie otwierającym, miałem nadzieję na nieco szerzej zakrojoną powieść z większym rozmachem, co trochę sugerował otwierający rozdział w którym spotykają się przywódcy poszczególnych sektorów Wypalonej Galaktyki, jednak moje oczekiwania nie zostały szczególnie mocno zrealizowane....
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-03
Muszę przyznać, że do wychwalanego cyklu Marcina Podlewskiego podchodziłem z bardzo długim kijem. Fabryka Słów, poza bezsensownym dmuchaniem średnich objętościowo powieści do opasłych tomów, wydawaniem średnich objętościowo zachodnich powieści w 2 częściach, za które każe dwa razy płacić czytelnikom, wydawaniem powieści z błędami i wyraźnie słabych redakcyjnie, ma też tendencję marketingową do ogłaszania kiepskich lub po prostu złych książek 'legendami' 'kultowymi' etc. (Pilipiuk, Grzędowicz, Piekara, Ziemiański) - co akurat albo nieźle im wychodzi, albo mamy czytelników o tak niskich potrzebach. Z powyższych powodów książek tego wydawcy staram się unikać jak ognia.
Do sięgnięcia po Głębię zachęciła mnie w sumie osoba redaktora. Mam dużo zaufania do kompetencji edycyjnych Michała Cetnarowskiego, toteż uznałem, że to się może udać. Jak się okazało - słusznie.
Na tle bardzo słabych space oper i militarnego SF zalewających ostatnio księgarniane półki (Star Carrier i wypociny spod szyldu Evana Currie, czy wytwory Rafała Dębskiego), Głębia, w kategorii powieści rozrywkowych, wypada naprawdę dobrze.
Myślę, że wynika to z tego, że Marcin Podlewski planując swoją czterotomową trylogię (sic!), podjął kilka ciekawych decyzji. Po pierwsze, akcja utworu jest w zasadzie umieszczona w zupełnie nieokreślonym fragmencie czasowym. Nie da się powiedzieć nic więcej, niż to, że jest to baaardzo odległa przyszłość. Taki zabieg oderwania od realiów pozwala na zastosowanie wielu uproszczeń, znaczące wycięcie przytłaczającego często w SF technobełkotu (ale nie całkowite pozbycie się go), co pomaga w skupieniu się na samej opowieści. Przyjmujemy umownie, że rzeczywistość Wypalonej Galaktyki jest już na tyle odległa i obca, niejednokrotnie kompletnie niezrozumiała również dla zamieszkujących ją ludzi, że cała historia będzie przypominać raczej obleczoną technologiczne łaszki baśń, niż naukową ekstrapolację (ulubione słowo autora :)). Trochę pod tym względem Głębia przypomina uniwersum Gwiezdnych Wojen, aczkolwiek w tym przypadku autor mimo, że mówi nam "zrobimy to po mojemu", nie wyzbywa się logiki i podstaw naukowych.
Po drugie, przyjął, zupełnie słusznie, nieco w stylu Petera Wattsa, że w kosmicznej pustce przeżyć mogą tylko trzy rodzaje istot: z totalnie zwichrowaną psychiką, bardzo dobrze wyszkolone, lub posiadające obie wcześniejsze cechy. Dzięki temu zyskujemy bardzo wyrazistych bohaterów, kompletnie niejednoznacznych, posiadających swoje sekrety i pokręcone motywacje.
Po trzecie, skonstruował fabułę nieliniową, gdzie główne wydarzenia, które nie stanowią jakiegoś specjalnie rozwiniętego wątku, obudowane są całą chmarą fasetkowych wątków pobocznych, retrospekcji etc. Dzięki temu czytelnik nie jest prowadzony za rączkę przez powieść na popularną ostatnio modłę czytadeł, gdzie obserwujemy jedynie poczynania postaci bez zbytniego wgłębiania się w konstrukcję świata zewnętrznego i wewnętrznego, zupełnie jakbyśmy oglądali film. U Podlewskiego i głębia postaci i bogactwo otaczającej bohaterów rzeczywistości, podawane jest w rozmaitych kawałkach puzzli, z których czytelnik sam sobie powolutku wszystko konstruuje, trochę dopowiada, trochę wnioskuje. Jest to niewątpliwie literatura, która pomimo lekkości, nie traktuje czytelnika jak idioty i wierząc w jego wyobraźnię pozwala mu bardziej wniknąć w opisywane realia. To obecnie niezbyt często spotykana w literaturze popularnej cecha.
W przypadku planowanego cyklu, takie kroki, zwłaszcza w pierwszym tomie, tak naprawdę dość kameralnym jeśli chodzi o miejsca, wydarzenia i bohaterów, zapowiadają dobrze przemyślany i stopniowo rozbudowywany układ całości. Tak, jakbyśmy zaledwie zajrzeli przez dziurkę od klucza do Wypalonej Galaktyki. Osobiście nie mogę się doczekać drugiego tomu, w którym zapewne otwarte zostaną drzwi.
Niestety autor nie uniknął romaitych klisz i wyraźnych inspiracji (planety pogranicza na których po milleniach rozwoju cywilizacyjnego, nawet pomimo pangalaktycznych zniszczeń to feudalizm okazuje się najbardziej rozsądnym ustrojem, sekty cyborgów dziwnie przypominającej startrekowego Borga etc.), nie przeszkadzają one jednak jakoś mocno w odbiorze powieści.
Od strony technicznej wydania, jest również całkiem nieźle - jak się okazuje Fabryka Słów jest w stanie wyprodukować książkę nie nadmuchując jej jakoś mocno objętościowo - z w miarę normalną interlinią i waskimi marginesami pozwalającymi na upchnięcie około 1800 znaków na stronie - a to sporo ponad fabryczne standardy. Okazuje się też, że ponad 700 stronicowa cegiełka nie jest jakimś technologicznym wyzwaniem wydawniczym, co tym bardziej irytuje przy o wiele mniejszych objętościowo w oryginale zachodnich powieściach rozbijanych na siłę na dwa tomy.
Osobiście "Głębię" polecam, aplikuję sobie solidną dawkę stazy i skaczę po więcej :)
Muszę przyznać, że do wychwalanego cyklu Marcina Podlewskiego podchodziłem z bardzo długim kijem. Fabryka Słów, poza bezsensownym dmuchaniem średnich objętościowo powieści do opasłych tomów, wydawaniem średnich objętościowo zachodnich powieści w 2 częściach, za które każe dwa razy płacić czytelnikom, wydawaniem powieści z błędami i wyraźnie słabych redakcyjnie, ma też...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-06
Jak na antologię opowiadań konkursowych, trzeba przyznać, że wydawnictwo całkiem udane. Historie trzymają niezły poziom, te zgłoszone na konkurs niekiedy wyższy niż pisane przez obecnych w spisie treści poczytnych autorów.
Jak na antologię opowiadań konkursowych, trzeba przyznać, że wydawnictwo całkiem udane. Historie trzymają niezły poziom, te zgłoszone na konkurs niekiedy wyższy niż pisane przez obecnych w spisie treści poczytnych autorów.
Pokaż mimo to2017-05-20
Sporo humoru i przygody, ciekawe pomysły, urban fantasy nieco w stylu Pilipiuka, z tym, że Adam Podlewski potrafi nie tylko zaczynać swoje opowiadania, ale również ciekawie je kończyć.
Sporo humoru i przygody, ciekawe pomysły, urban fantasy nieco w stylu Pilipiuka, z tym, że Adam Podlewski potrafi nie tylko zaczynać swoje opowiadania, ale również ciekawie je kończyć.
Pokaż mimo to2017-01-27
Książka długo czekała na półce i chyba słusznie, mogę ja uznać za zaledwie przeciętne fantasy. Choć całkiem niezłe w kategorii przeciętych czytadeł. Mam z Sandersonem problem, bo jego powieści wydają mi się niedopracowane mimo swojej objętości. Bohaterowie konstruowani są dość słabo a pewnej naiwności ich motywacji nie osłabia też robiąca wrażenie naciąganej fabuła. Podobnie jak w Z mgły zrodzonym, Sanderson ciągnie szyte grubymi nićmi wątki do samego końca, co jest niemiłosiernie bolesne, żeby dopiero tam trochę powyjaśniać i nieco uwiarygodnić całość. Zapewne sięgnę po tom drugi, gdyż jak wspomniałem na początku, jest to niezłe w swej kategorii czytadło.
Książka długo czekała na półce i chyba słusznie, mogę ja uznać za zaledwie przeciętne fantasy. Choć całkiem niezłe w kategorii przeciętych czytadeł. Mam z Sandersonem problem, bo jego powieści wydają mi się niedopracowane mimo swojej objętości. Bohaterowie konstruowani są dość słabo a pewnej naiwności ich motywacji nie osłabia też robiąca wrażenie naciąganej fabuła....
więcej mniej Pokaż mimo to2017-02-01
"Powieści" franczyzowe z uniwersum Gwiezdnych Wojen, zawsze traktowałem jako swoiste guilty pleasure. Mam na swoim koncie dziesiątki książek i komiksów ze skasowanego niedawno Expanded Universe, i zasadniczo, za wyjątkiem kilku chlubnych wyjątków, można powiedzieć o nich jedno: to raczej marna literatura, mało wymagające czytadełka.
Miałem szczerą nadzieję, że autor całkiem przyjemnych i klimatycznych Drozdów, wydali z siebie w tym temacie jakąś nową jakość. Poniekąd tak się stało, ale nie do końca. Raczej oszczędny i, ku memu lekkiemu zniesmaczeniu - dość infantylny styl, prezentowany przez autora w tej książce owszem sprawia, że jej czytanie przebiega sprawnie, jednak czegoś brakuje, coś tam zgrzyta - być może to kwestia przekładu, nie wiem.
Wyraźnie widać, że powieść, jako część franczyzy bardzo szeroko stargetowanej, napisana jest na modłę coraz bardziej popularnych obecnie, miałkich hitów czytelniczych, mogących zadowolić dowolnego mało wymagającego odbiorcę. Akcja płynie wartko, postaci są zaledwie zarysowane, fabuła w najmniejszym nawet stopniu nie angażuje komórek mózgowych. Ot, kolejny rozrywkowy 'powieściowy film' bez specjalnej głębi.
Oczywiście tak miało być, dlatego trzymając się tej kategorii oceniam książkę jako dobrą.
Jest to oczywiście pierwszy tom trylogii, sporo więc może się jeszcze zmienić, ale należy zaznaczyć, że książka nie specjalnie wyjaśni kwestie związane z filmowym Przebudzeniem Mocy, czego być może oczekuje część sięgających po nią osób. Osobiście mam nadzieję, że część filmowych luk naświetli zapowiadana na maj książkowa adaptacja.
Jedyną wyraźnie wybijającą się rzeczą, za którą należy pochwalić wkład autora w uniwersum, jest zarysowanie kwestii tego, jak tocząca się w galaktyce wojna wpływa na zwykłych ludzi, ogólnego collateral damage, rzadko eksponowanego w popkulturowych wytworach rozrywkowych, gdzie śmierć i zniszczenia wojennej zawieruchy to kwestie zupełnie pomijane, odcięte od możliwości empatycznej analizy. A jednak występują. Chuck Wendig w wyraźny sposób chce pokazać, że walka Sojuszu Rebeliantów z Imperium i tworzenie się Nowej Republiki to bardzo niejednoznaczne kwestie, że wszystko ma swoją cenę, po obu stronach, a Gwiezdne Wojny to jednak nie tylko 'piu! piu! wziuumm wziumm!' blasterów i mieczy świetlnych. Każda walka ma swoje drugie dno i ukryty koszt. Generalnie warto przeczytać, ale nie nastawiając się na nic więcej niż kolejna książka na sedes czy do czytania w zbiorkomie.
"Powieści" franczyzowe z uniwersum Gwiezdnych Wojen, zawsze traktowałem jako swoiste guilty pleasure. Mam na swoim koncie dziesiątki książek i komiksów ze skasowanego niedawno Expanded Universe, i zasadniczo, za wyjątkiem kilku chlubnych wyjątków, można powiedzieć o nich jedno: to raczej marna literatura, mało wymagające czytadełka.
więcej Pokaż mimo toMiałem szczerą nadzieję, że autor...