-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać392
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2022-01-02
2018-01-06
2020-08-12
2016-12-17
2019-01-22
2018-01-05
William Adams, anglik, nawigator na holenderskim statku rozbija się z załogą u wybrzeży Japonii. Jest rok 1600, jedynymi Europejczykami na wyspach są jezuici, katolicy, których przywódca wiele by dał, by załogę rozbitków ukrzyżowano jako piratów. Adams ma jednak przewagę w postaci znajomości dział i strzelb, zabranych z jego statku, którymi Japończycy nie umieją się posłużyć. Jeden z daimyo, wysoko postawionych samurajów, pragnie przekonać go do swoich racji. A Adams pragnie tylko wrócić na morze i nie brać udziału w żadnych wojnach domowych...
Komiks jest wyjątkowo dobrze narysowany, w pełnym kolorze. Postaci są realistyczne, ich projekty wyraźne - nie mylą się ze sobą. Barwy dobrano odpowiednio do klimatu opowieści - są różnorodne, ale stonowane, bez jaskrawych, nierealistycznych czerwieni, żółci i zieleni. Mało onomatopej, co dziala tu na korzyść. Strona graficzna wypada świetnie.
Fabularnie moim zdaniem na poziomie. Większość historii widzimy z punktu widzenia Williama, z początku zagubionego i jednocześnie zirytowanego całą sytuacją. To jednak opowieść w równym stopniu o nim, jak i o samej Japonii.
William Adams został mistrzowsko wykreowany. Poznajemy twardego faceta, zaprawionego żeglarza, mającego swoją dumę, wartości i cele. Nie będzie nikomu stóp całował. Nie jest mimo to ignorantem - wie, że nieznajomość języka może go zgubić i wkłada wysiłek w jego naukę. Nie brak mu też determinacji i buty. Pada ofiarą politycznego zamieszania w obcym kraju, czuje się wrobiony i uwięziony. Potrafi pokazać pazury i odpłacać pięknym za nadobne. Z czasem natrafia na dylematy, które go przerastają, ale też uczy się dostrzegać piękne elementy kraju, do którego rzucił go los.
Kolejną gwiazdą komiksu jest nie kto inny, jak Ieyasu Tokugawa. To cwany polityk i intrygant, ale też idealista. Zdolny wykazać niezwykłą cierpliwość, nie bojący się głośnego wypowiadania swoich racji.
Wydanie świetne. Twarda oprawa, komiks szyty. Dobrej jakości papier, tłumaczenie bez zarzutów. Szumnie nazywany wydaniem zbiorczym nie przekracza jednak 120 stron, głupio byłoby więc wydać tomy oddzielne.
Komu polecam ten komiks? Fanom klimatów historycznych oraz tym, którzy cenią sobie dobrą grafikę. Znajomość przełomu okresu Sengoku/Edo w Japonii może pomóc zrozumieć treść, jak w moim przypadku, ale do pewnego stopnia spoileruje jednak zakończenie.
Podsumowując, zarówno rysunek, jak i tematyka w moim guście. Moim zadaniem, kawał fajnego komiksu.
William Adams, anglik, nawigator na holenderskim statku rozbija się z załogą u wybrzeży Japonii. Jest rok 1600, jedynymi Europejczykami na wyspach są jezuici, katolicy, których przywódca wiele by dał, by załogę rozbitków ukrzyżowano jako piratów. Adams ma jednak przewagę w postaci znajomości dział i strzelb, zabranych z jego statku, którymi Japończycy nie umieją się...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-07
2019-02-07
2019-01-29
2019-01-29
2019-01-29
Tak, Mariolle w roli scenarzysty to był dobry pomysł. Zarówno Wyspa (tom 6) jak i Góra czasu, są po prostu wciągające. Żadne tam wyżyny ani tym bardziej Thorgal po staremu, ale jest fajnie. Szkoda, że tak późno w serii.
Aż sobie sprawdzę, co obecny scenarzysta Kriss ma w dorobku, bo zakładam, że jego komiksy mogą być naprawdę dobre, kiedy nie musiał ciągnąć średnio udanych wątków poprzednika. Szybki edit: no proszę! Mathieu Mariolle był też scenarzystą "William Adams, Samuraj", komiksu, który bardzo mi się spodobał.
Tak, Mariolle w roli scenarzysty to był dobry pomysł. Zarówno Wyspa (tom 6) jak i Góra czasu, są po prostu wciągające. Żadne tam wyżyny ani tym bardziej Thorgal po staremu, ale jest fajnie. Szkoda, że tak późno w serii.
Aż sobie sprawdzę, co obecny scenarzysta Kriss ma w dorobku, bo zakładam, że jego komiksy mogą być naprawdę dobre, kiedy nie musiał ciągnąć średnio udanych...
2017-02-12
Dawno nie było tak dobrego albumu "Thorgala", chociaż tutaj to Louve gra pierwsze skrzypce.
Rysunki również bardzo na plus, przypominają poprzedni styl Rosińskiego. Jestem pod wrażeniem.
Opinia o całym podcyklu:
Było nieźle. Były górki, jak właśnie Raissa, ale i dołki, chociaż nie było albumu bez pozytywów.
Po podcykl Louve nie należy sięgać osobno od głównej serii - odniesień do przeszłych przygód jest wiele, fabuła jest też wyraźnie umiejscowiona w czasie uniwersum. Sama Raissa chronologicznie stoi gdzieś pomiędzy "Bitwą o Asgard" a "Statkiem mieczem".
Będąc po lekturze całości mogę powiedzieć, że autorzy ładnie tu wszystko posplatali. Może wzięli trochę za dużo z dawnych przygód samego Thorgala, ale dołożyli do uniwersum kilka nowych i pasujących cegiełek, co się chwali.
Finalnie pozamykało się to dobrze, we własnym gronie - nic nie wskazuje, by miało się mocniej łączyć z Kriss i właściwym Thorgalem. Tamte dwa się splotą niewątpliwie, ale mniejsza o to.
Akurat podcyklu o Louve nie traktuje jako straty czasu i pieniędzy. Był niezły. Komu polecam? Fanom Thorgala, o ile nie mają nic przeciwko fanfiction, którego autor nagina trochę charaktery bohaterów z oryginału, żeby opowiedzieć fajną historię. Czepialskim jednak ostatecznie nie radzę, szkoda nerwów.
Dawno nie było tak dobrego albumu "Thorgala", chociaż tutaj to Louve gra pierwsze skrzypce.
Rysunki również bardzo na plus, przypominają poprzedni styl Rosińskiego. Jestem pod wrażeniem.
Opinia o całym podcyklu:
Było nieźle. Były górki, jak właśnie Raissa, ale i dołki, chociaż nie było albumu bez pozytywów.
Po podcykl Louve nie należy sięgać osobno od głównej serii -...
2019-01-29
Oto jest. Po licznych zawirowaniach, ńbardzo pozytywnych akcentach przemieszanych z takimi, które przyprawiały o ból głowy, jest finał podcyklu o Louve. I jest to finał zaskakująco dobry, poruszający, chociaż nie sądziłam, że jeszcze użyję tego słowa w kontekście nowych Thorgali.
Generalnie nie było źle. "Louve" trzymała się starej dobrej północy i jej wierzeń, być może trochę za mocno eksploatując wątki komiksów Van Hamme'a, ale scenarzysta stworzył tu też trochę swojego - chociażby Azzalepstona czy Raissę. Oraz Aaricię, chociaż to nie pozytyw - tylko okazjonalnie przypominała bohaterkę Van Hamme'a z ostatnich albumów.
Po podcykl Louve nie należy jednak sięgać osobno od głównej serii - odniesień do przeszłych przygód jest wiele, fabuła jest też wyraźnie umiejscowiona w czasie uniwersum.
Finalnie pozamykało się to dobrze, we własnym gronie - nic nie wskazuje, by miało się mocniej łączyć z Kriss i właściwym Thorgalem. Tamte dwa się splotą niewątpliwie, ale mniejsza o to.
Akurat podcyklu o Louve nie traktuje jako straty czasu i pieniędzy. Był niezły. Komu polecam? Fanom Thorgala, o ile nie mają nic przeciwko fanfiction, którego autor nagina trochę szczegółów z oryginału, żeby opowiedzieć fajną historię. Czepialskim jednak nie radzę, szkoda nerwów.
Oto jest. Po licznych zawirowaniach, ńbardzo pozytywnych akcentach przemieszanych z takimi, które przyprawiały o ból głowy, jest finał podcyklu o Louve. I jest to finał zaskakująco dobry, poruszający, chociaż nie sądziłam, że jeszcze użyję tego słowa w kontekście nowych Thorgali.
Generalnie nie było źle. "Louve" trzymała się starej dobrej północy i jej wierzeń, być może...
2019-01-29
Czerwony ogień pozbierał trochę niezłych opinii. W pewnym sensie widzę dlaczego, bo Thorgal jako bohater jest sobą. Pewne zawirowania, które tak zniesmaczyły fanów w poprzednim albumie, są wyjaśnione, ale nie zapomniane.
W Bag Dadhdzie Thorgal jest więźniem Czerwonych Magów, a jego syn, Aniel, ich odrodzonym prorokiem. Zamiast niemego chłopczyka, jest teraz nastolatkiem, który umie i mówi ojcu prosto w twarz, za co go wini.
Ta więź między Thorgalem i najmłodszym synem jest pozytywną stroną tego albumu, ginie jednak pod ogólnym bałaganem i wszechobecną czerwienią chaotycznych rysunków. Pomijając kadry zrujnowanego miasta, obleganego przez krzyżowców i odpowiednio do okazji burego i brudnego, rysunki zupełnie nie przypadły mi do gustu.
Może to już moje zmęczenie serią, ale walczyłam z tym albumem. Kolejne zwroty akcji nie robiły na mnie wrażenia, a wciągnięcie w krzyżacki atak na Bag Dadh kultur Ameryki Środkowej i latających statków z krainy Qa wzbudziło tylko niesmak. Jakby spisać fabułę w punktach, wydawałoby się, że album jest w porządku, ale uleciało gdzieś to wszystko, co trzymało mnie przy pierwszych kilkunastu tomach serii.
Dla mnie za dużo już tego. Za dużo naciągania, deux ex machina, wyciągania z grobu ładnie zamkniętych wątków. Ta seria ciągnie się dużo za długo, wciąż nie mając pojęcia, dokąd zmierza. Nie wiem, czy kiedykolwiek miała, ale do Wilczycy było to wszystko wciąż świeże i przyjemne. Do Klatki budziło emocje.
Nie mam nic do długich sag, książkowych czy komiksowych, jeśli mają rozbudowaną fabułę, która po prostu potrzebuje miejsca. Ale tasiemce są jednak nie dla mnie.
Czerwony ogień pozbierał trochę niezłych opinii. W pewnym sensie widzę dlaczego, bo Thorgal jako bohater jest sobą. Pewne zawirowania, które tak zniesmaczyły fanów w poprzednim albumie, są wyjaśnione, ale nie zapomniane.
W Bag Dadhdzie Thorgal jest więźniem Czerwonych Magów, a jego syn, Aniel, ich odrodzonym prorokiem. Zamiast niemego chłopczyka, jest teraz nastolatkiem,...
2019-01-29
W Thorgalu od zawsze sporo było przedziwnych zabiegów okoliczności, dzięki którym pierwszy scenarzysta splatał fabułaę. Czasami miałam wrażenie, że któraś postać wyskakiwała znikąd kiedy była potrzebna, ale czasami, zwłaszcza w późniejszych, słabszych albumach. Tutaj to uczucie towarzyszy mi cały czas.
Nowi scenarzyści, chociaż w szczególności dotyczy to Louve, wzięli sobie za punkt honoru nawiązać do absolutnie wszystkich postaci i wątków ze starych dobrych czasów, nierzadko "rozgrzebując" przy tym groby - martwi wracają do gry, bo fani ich lubili, a zamknięte wątki są otwierane na nowo. Tych odniesień jest za dużo, w dodatku charaktery oryginalnych bohaterów nie zawsze są dobrze oddane.
Odgrzewany kotlet, niestety. Co z tego, że wygląda ślicznie. Ileż można w kółko to samo? Tylko sympatyczna główna bohaterka jako tako ten podcykl broni.
Thorgal skończył się na Ofierze. To jest już tylko fanfiction do niego.
W Thorgalu od zawsze sporo było przedziwnych zabiegów okoliczności, dzięki którym pierwszy scenarzysta splatał fabułaę. Czasami miałam wrażenie, że któraś postać wyskakiwała znikąd kiedy była potrzebna, ale czasami, zwłaszcza w późniejszych, słabszych albumach. Tutaj to uczucie towarzyszy mi cały czas.
Nowi scenarzyści, chociaż w szczególności dotyczy to Louve, wzięli...
2019-01-26
Byłaby to jako tako znośna saga fantasy, gdyby była osobnym komiksem. Do Thorgala to wszystko pasuje jak pięść do nosa. W tym albumie odeszło od pierwowzoru nawet dalej. Utraciło oryginalność. Poprzedni tom dobrze przyjęłam, bo Kriss była sobą, ale tutaj... Znowu nijako.
Rysownik już nawet nie próbuje udawać, że to te same postaci.
Byłaby to jako tako znośna saga fantasy, gdyby była osobnym komiksem. Do Thorgala to wszystko pasuje jak pięść do nosa. W tym albumie odeszło od pierwowzoru nawet dalej. Utraciło oryginalność. Poprzedni tom dobrze przyjęłam, bo Kriss była sobą, ale tutaj... Znowu nijako.
Rysownik już nawet nie próbuje udawać, że to te same postaci.
2019-01-26
Samo w sobie jest dobre, ale Aaricia nie ma już za wiele wspólnego z postacią Van Hamme'a.
Fabuła tego albumu, jak innych serii pobocznych Thorgala, lepiej by się jednak prezentowała jako coś zupełnie odrębnego. Traktuję ten długi podcykl jak fanfiction z fabułą: może i fajne, ale byłoby o tyle lepsze, gdyby autorzy stworzyli własny świat, nawet podobny, i własnych bohaterów. Wciskanie dobrze znanych w nowe charaktery jest po prostu nieeleganckie.
W starych dobrych czasach Louve była tylko małym dzieckiem, więc jej charakter nie ma się z czym kłócić. Więcej, podoba mi się! Ale Aaricia? Niestety, ale nie kupuję jej takiej. Autorzy się tu postarali dodać jej pazura, ale wyszła parodia. Nie wspominając, że nadal wygląda na 17 lat, a ma dwa razy tyle.
Samo w sobie jest dobre, ale Aaricia nie ma już za wiele wspólnego z postacią Van Hamme'a.
Fabuła tego albumu, jak innych serii pobocznych Thorgala, lepiej by się jednak prezentowała jako coś zupełnie odrębnego. Traktuję ten długi podcykl jak fanfiction z fabułą: może i fajne, ale byłoby o tyle lepsze, gdyby autorzy stworzyli własny świat, nawet podobny, i własnych...
2019-01-27
Fajny album. Trochę w starym stylu, bo chociaż jest częścią większej fabuły, jest bardziej niezależny. Coś się zaczęło, stało i skończyło.
Zmianę rysownika mogę skontaktować tylko słowami "no wreszcie!" bo kreska poprzedniego wołała o pomstę do nieba. Nowa jest trochę podobna do tej z Louve, bardziej realistyczna niż u wczesnego Rosińskiego i naprawdę estetyczna.
Krok w dobrą stronę, to fakt. Niestety, co się w cyklu wydarzyło tego się nie odkręci, więc chcąc nie chcąc, pewne słabe wątki z poprzednich części trzeba ciągnąć. Tutaj jednak są drugoplanowe.
Rozrywka? Tak. Godny następca "starego dobrego Thorgala"? Niestety, na to już moim zdaniem za późno.
Fajny album. Trochę w starym stylu, bo chociaż jest częścią większej fabuły, jest bardziej niezależny. Coś się zaczęło, stało i skończyło.
Zmianę rysownika mogę skontaktować tylko słowami "no wreszcie!" bo kreska poprzedniego wołała o pomstę do nieba. Nowa jest trochę podobna do tej z Louve, bardziej realistyczna niż u wczesnego Rosińskiego i naprawdę estetyczna.
Krok w...
Fabularnie ten spinoff prezentuje się nieźle, zwłaszcza kiedy ze wstępu przechodzimy do właściwej treści - czyli kawałka z wczesnej młodości Kriss. Reszta już mniej robi wrażenie, zwłaszcza że nowa wersja twarzy de Valnor bije po oczach. Strasznie.
Mieliście kiedyś może wrażenie, że trafiła wam się dobrze przemyślana powieść, ale tak napisana, że męczyła niemiłosiernie? Tutaj się tak czułam. Jak dla mnie kreska jest naprawdę słaba. Na tyle, że psuje wrażenia z lektury.
Nie wiem dlaczego wybrano właśnie tego rysownika. Żeby pokazać fanom, dlaczego powinni doceniać Rosińskiego? Kriss jest karykaturą samej siebie. Twarze i sylwetki Valkirii wyszły wręcz groteskowo; w niczym nie przypominają uroczej dziewczyny w białej sukience, którą spotkał kiedyś Thorgal. Jest niekonsekwentnie nawet w szczegółach, które nie wymagają zbieżności stylów autorów rysunków: przykładowo matka Kriss w 30tym albumie była pokazana jako brunetka, tutaj jest blondynką. Jak to mówią, diabeł tkwi w szczegółach.
Szczerze nie mam pojęcia, dlaczego managerzy tak dobrze sprzedającej się serii jak Thorgal (topka sprzedaży również na rodzimym rynku) nie zatrudnili dla "Kriss de Valnor" artysty, którego styl przypominałby styl Rosińskiego. Da się: np. kreska w spinoffie o Louve znacznie lepiej naśladuje starą kreskę Thorgali. Tutaj De Vita nawet nie próbuje.
Fabularnie ten spinoff prezentuje się nieźle, zwłaszcza kiedy ze wstępu przechodzimy do właściwej treści - czyli kawałka z wczesnej młodości Kriss. Reszta już mniej robi wrażenie, zwłaszcza że nowa wersja twarzy de Valnor bije po oczach. Strasznie.
więcej Pokaż mimo toMieliście kiedyś może wrażenie, że trafiła wam się dobrze przemyślana powieść, ale tak napisana, że męczyła niemiłosiernie?...