-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać3
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyDrapieżnicy z Wall Street. Premiera książki „Cienie przeszłości” Marka MarcinowskiegoBarbaraDorosz5
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Nie pytaj” Marii Biernackiej-DrabikLubimyCzytać4
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016-11-16
2015-01-30
Czy potraficie wyobrazić sobie świat bez małych dzieci? Tych maleństw, miniaturek dorosłych, które potrafią wzbudzać w nas ogromne emocje? Gdzie byłby ten słodki śmiech będący miodem dla naszych uszu? Czy nie brakowałoby tej chwili wzruszenia, kiedy maleństwo wypowiada pierwsze słowo? Gdzie ta duma, gdy to dziecko stawia pierwsze kroki i udaje mu się utrzymać na nóżkach dłużej, niż pięć sekund?
Jakoś nie umiemy sobie tego wyimaginować. Każdy, kto miał do czynienia z dziećmi nie jest w stanie odrzucić od siebie myśli, iż mogłoby ich zabraknąć. Małe potworki kradną nasze serca i nie jesteśmy w stanie nigdy go odzyskać. Nasz świat kręci się wokół nich i nic tego nie zmieni – w końcu to dzieci są nadzieją na lepszą przyszłość. A gdyby tak naprawdę ich zabrakło?
W takim świecie żyje Kira Walker, szesnastolatka pracująca w szpitalu, gdzie zewsząd otacza ją śmierć. Widok tylu martwych dzieci doprowadza ją do tego stanu, iż zaczyna myśleć o badaniach, które pozwolą im wyeliminować cichego wroga. Chodzi tutaj o wirusa RM, który wybił ponad 99% ludzkości, a teraz nie pozwala ludziom na zapewnienie sobie przedłużenia swojego gatunku. Najmłodszy człowiek ma 14 lat!
Kira, jak i większość społeczeństwa uważa bowiem, iż wybuch tak ogromnej epidemii to wina Częściowców. Dziewczyna pragnie schwytać jednego z nich i przeprowadzić na nim serię badań, które mają wykazać, czy w ich ciałach nie ma bowiem czynnika potrafiącego zapobiec tak wielu zgonom. Jej pomysł staje się priorytetem, gdy okazuje się, iż jej najlepsza przyjaciółka jest w ciąży – wtedy też Kira stawia wszystko na jedną kartę i wyrusza w nieznane, by stanąć z wrogiem twarzą w twarz i zrobić wszytko, by to ona była górą.
Czy Kira wynajdzie lek, który pozwoli odetchnąć wszystkim ludziom? A może dowie się czegoś, co będzie dla niej ogromnym zaskoczeniem? I jak poradzi sobie z informacją, która spadnie na nią niespodziewanie?
Ta książka miała mocne wejście w świat literatury. Było o niej głośno tuż przed samą premierą, a gdy trafiła na półki w księgarniach to ludzie kupowali ją, by odkryć, o co tyle szumu. Dodatkowo opis kusił swoją tajemniczością, co potęgowało ciekawość czytelników. Później jednak słuch o niej zaginął, a książka tkwiła w cieniu innych powieści tego samego gatunku, które po dziś dzień robią furorę.
Sama miałam zamiar kiedyś kupić ten tytuł, jednak jej wysoka cena kazała mi się wycofać. Trafiła na moją półkę dopiero wtedy, gdy została mocno przeceniona w pewnej księgarni internetowej, którą często odwiedzam. Na początku myślałam, że to żart, iż można ją zakupić za 4,49 zł (kiedy cena na okładce to 37,90), ale przyszło co do czego i zdecydowałam się na ten krok. Czy po przeczytaniu „Partialsa” nadal cieszyłam się z tak udanego zakupu?
„Jestem silniejsza, niż próby, którym mnie poddają.”
Przyszłość. Ludzie, którzy przetrwali epidemię wirusa RM zamieszkują w jednym miejscu, by stworzyć wspólnotę i walczyć o lepsze jutro. Naukowcy próbują stworzyć lekarstwo przeciw niewidocznemu gołym okiem wrogowi, lecz w tej materii są bezsilni, dlatego też Rząd powołał Ustawę Nadziei. Polegała ona na tym, że każda kobieta, która ukończyła 18 lat miała nakazane zachodzenie w ciążę. Każdy noworodek automatycznie otrzymywał jak najlepszą pomoc medyczną, jednak to było za mało. Ta okropna gra trwa nieprzerwanie od kilkunastu lat i nikt nie wie, ile jeszcze potrwa.
Główną bohaterką jest Kira Walker, która swoją stanowczością i walecznością potrafi znaleźć sprzymierzeńców, jak i też narobić sobie wrogów. W chwili, gdy rusza na wyprawę, żeby złapać Częściowca naraża nie tylko siebie, ale również tych, którzy jej towarzyszą. Jej upór doprowadza do wielu nieszczęść, jednak dziewczyna uważa, iż warto się poświęcić dla przyszłości narodu.
Kira to dziewczyna, której przyszło żyć w okrutnych czasach. Czasami nie rozumiałam jej ruchów i pomysłów, jednak nie mogę jej oceniać zbyt pochopnie. Sama nie przeżywam tego co ona, więc nie jestem w stanie myśleć w taki sam sposób jak ta nastolatka. Chociaż jej wyprawa w celu schwytania Częściowca była lekkomyślna, tutaj zdania nie zmienię.
Kim byli Częściowcy? Były to istoty stworzone tylko w jednym celu – jako maszyny do zabijania. Otrzymali oni wiele cech, które pozwalały im stać się silniejszymi od ludzi. Z ich pomocą Amerykanie wygrali jedną z najważniejszych wojen, jednak ich radość nie trwała zbyt długo. Częściowcy zbuntowali się przeciw swoim panom i odpłacili im się za traktowanie ich jak zabawki. To właśnie oni byli winni epidemii wirusa RM, która wybiła prawie całą ludzkość. Dlaczego jednak to nie oni przejęli władzę nad światem?
„– Czy to ta dziewczyna, która poszła z wami na Manhattan? Chyba jesteśmy jej winni ciastko.
– Jesteśmy jej winni całą cholerną piekarnię.”
Książka nie należy do najłatwiejszych. U mnie pierwszym problemem było przeskoczenie z narracji pierwszoosobowej do trzecioosobowej. Dodatkowo wykreowany świat jest bardzo brutalny, czyli to, co antyutopia lubi wciągać w swoje szeregi. Nie mogę jednak powiedzieć, iż „Partials” jest okropny, bo bym was skłamała. Pokochałam go z całego serca!
Opisy są tak realistyczne, iż miałam wrażenie, że znajduję się w samym środku powieści. Odczuwałam strach wraz z główną bohaterką i odczuwałam ulgę, kiedy tempo akcji spowalniało i czytelnik mógł odetchnąć. Każdy kolejny rozdział zachęcał do wgłębiania się w lekturę, a gdy przeczytałam ostatnie zdanie prawie zapłakałam, że tak szybko to się skończyło. Dodatkowym plusem jest fakt, iż wątek miłosny nie zdominował historii, która była tutaj najważniejsza. Było go tutaj tyle, co kot napłakał, ale to i dobrze – w takich książkach czasami warto go zignorować. Za to niektóre fragmenty potrafiły rozbawić mnie do łez.
Znalazłam również kilka literówek, a nawet jedno powtórzenie, jednak przy tej książce było mi to obojętne. Dan Wells tak mnie zauroczył tą historią, iż z przyjemnością zabiorę się za pozostałe tomy, jednak muszę to zrobić z oryginalnymi, bo raczej nie ma co liczyć na to, iż Jaguar je wyda.
Podsumowując:
„Partials” to książka, którą powinien przeczytać każdy fan antyutopii. Ten świat pokaże ci, że warto cieszyć się z tego, co masz!
Czy potraficie wyobrazić sobie świat bez małych dzieci? Tych maleństw, miniaturek dorosłych, które potrafią wzbudzać w nas ogromne emocje? Gdzie byłby ten słodki śmiech będący miodem dla naszych uszu? Czy nie brakowałoby tej chwili wzruszenia, kiedy maleństwo wypowiada pierwsze słowo? Gdzie ta duma, gdy to dziecko stawia pierwsze kroki i udaje mu się utrzymać na nóżkach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-01-01
„-Słyszałam, że bycie martwym jest nudne.
(...)
- Nuda brzmi nieźle. Może wreszcie dokończę książkę.”
Jakoś tak nie miałam ochoty tego przeczytać. Namawiana przez Karou zawsze coś jej tam wymyśliłam. W tym roku nie mogłam się już wymigać. ,,Córkę Dymu i Kości" zakupiłam już w grudniu i musiała sporo przeczekać na mojej półce aż po nią sięgnę. Zaczął się cudowny styczeń, a ja zaczęłam go właśnie od książki, którą przez cały czas żyje moja przyjaciółka.
Karou w języku chimer oznacza nadzieję. Karou to również siedemnastoletnia dziewczyna o duszy artystki i nieznanym pochodzeniu.
Wychowanka chimer umieszcza portrety swoich ukochanych opiekunów w specjalnym notesie, lecz nikt jej nie wierzy, że oni istnieją naprawdę.
Posiada ona naturalnie niebieskie włosy, a także wiele tatuaży, które dla niej samą są zagadką.
Karou prowadzi podwójne życie. W jednym jest utalentowaną uczennicą Czeskiej Akademii Sztuki w Pradze. W drugim natomiast działa na zlecenia swojego opiekuna, Brimstone'a.
Pewnego dnia, w trakcie wykonywania kolejnego zadania, spotyka na swojej drodze przystojnego młodzieńca o magicznych oczach. Dziewczyna jest oczarowana jego urodą, lecz jeszcze nie wie, że los postawił na jej drodze wroga i grozi jej ogromne niebezpieczeństwo.
Przecudowna opowieść przesycona magią, która potrafi oczarować niejednego człowieka. Świat przedstawiony przez Laini Taylor pochłonął moją uwagę na wiele dni, gdyż z pewnego powodu miałam problemy z koncentracją. Ale wracając do książki to jestem zaskoczona tą całą otoczką, którą odnalazłam w ,,Córce Dymu i Kości". I to pozytywnie.
Akcja toczy się w wielu miejscach na świecie, lecz największą uwagę zwracamy na cudowne miasto takie jak Praga. Czeska stolica zachwyca swoim pięknem i w książce można znaleźć fragmenty opisujące tamto miejsce. Tam też mieszka główna bohaterka, gdzie uczęszcza do liceum dla uzdolnionej młodzieży. Znajdują się tam również drzwi, dzięki którym Karou może przenieść się ze zwykłego świata do domu, w którym wychowały ją chimery.
Główna bohaterka, Karou, może i była sympatyczną osobą, ale nie lubiłam w niej tego, że uważała, iż jej ciało jest idealne. Jak tylko słyszę czy czytam, że ktoś ,,podnieca" się samym sobą to włącza mi się trybik ,,puszczejszyn pawejszyn". Natomiast innych zastrzeżeń co do niej nie mam. Muszę jednak stwierdzić, że zdziwiła mnie jej barwa włosów. Są blondynki, brunetki, rudowłose, ale nigdy nie spotkałam kogoś, kto ma niebieskie włosy! I to nie farbowane.
Ciekawą postacią był sam Akiva - tajemniczy młodzieniec, którego spotkała na swojej drodze Karou. Nieskazitelna uroda serafina ściągała uwagę ludzi. On natomiast nie był dobrą istotą. Jako żołnierz musiał zabijać swoich wrogów. A taki los czekał naszą bohaterkę...
Chimery również są częścią tej książki. W końcu to one wychowały naszą ,,idealną" Karou. Brimstone i Issa są najlepiej ukazanymi bohaterami, które możemy bliżej poznać. Ukryte w cieniu ukazują się jedynie, by uzupełnić luki.
Narracja jest w formie trzecioosobowej pozwala nam spojrzeć na tamten świat nie tylko ze strony, ale także samego Akivy. Pozwala nam to na lepsze zapoznanie się z bohaterami i wczucie się w ich, byśmy mogli wraz z nimi przeżywać wzloty i upadki, radości i smutki. Może i jest więcej ze strony Karou, ale strony opisujące wszystko oczami Akivy są tak samo wciągające jak jego książkowej kompanki.
Okładkę można uznać za jedną z najlepszych. Idealnie skomponowana grafika nie odrzuca tych, którzy (niestety) oceniają książki po tej części. Tytuł wypisany wymyślną czcionką jest strzałem w dziesiątkę. Również dzięki temu ,,Córka Dymu i Kości" nie może zostać niezauważona.
Wielkość czcionki jest w sam raz dla moich oczu, więc lekturę czytało mi się lekko i nie musiałam się przy tym wysilać. Podobały mi się również ozdobniki stron zaczynających nowy rozdział. Nawiązujące do okładki pióra wprost idealnie wkomponowały się w całość tej zachwycającej powieści.
Laini Taylor zaskoczyła mnie swoją wyobraźnią. Nie spodziewałam się tego wszystkiego po tej książce. Muszę się przyznać, że recenzje pisałam kilkakrotnie, ale i tak wiem, że nie odda całego piękna tej książki.
„Może i moje ciało jest małe, ale duszę mam wielką. To dlatego noszę buty na koturnach. Żebym mogła dosięgnąć czubka mojej duszy”
Podsumowując jest to książka idealna dla młodzieży, ale osoby z grupy powyżej również mogą po nią sięgnąć. Zakazana miłość, która była cudowną pauzą w życiu bohaterów zachwyca i ukazuję, że czasami warto się poświęcić. Choćby za cenę śmierci.
,,Córka Dymu i Kości" pokazuje anioły i demony z innej perspektywy. Nie mamy tutaj latającego wysłannika z Nieba głupkowato uśmiechającego się do niewiasty. Gdyby tak było to książka ląduje znowu na półce ,,A kysz z mojego życia". Wykreowane tutaj postaci wręcz przyciągają. Pragniemy się dowiedzieć jaka historia się kryję pod ich maskami.
Niesamowicie zasługuję na miano bestsellera. Zakochałam się w niej po uszy.
„Pozostać szczerym w obliczu zła to dowód prawdziwej siły.”
„-Słyszałam, że bycie martwym jest nudne.
(...)
- Nuda brzmi nieźle. Może wreszcie dokończę książkę.”
Jakoś tak nie miałam ochoty tego przeczytać. Namawiana przez Karou zawsze coś jej tam wymyśliłam. W tym roku nie mogłam się już wymigać. ,,Córkę Dymu i Kości" zakupiłam już w grudniu i musiała sporo przeczekać na mojej półce aż po nią sięgnę. Zaczął się cudowny styczeń,...
2015-04-29
Reba Adams to z pozoru zadowolona ze swojego życia kobieta: ma wspaniałego narzeczonego, który skoczyłby za nią w ogień; pracuje w lokalnej gazecie, gdzie może ukazać swój talent dziennikarski. Tylko co z tego, skoro data ślubu nie jest jeszcze zaplanowana, a Reba myśli o rozwijaniu się i pracy w bardziej renomowanym piśmie, przez co wysyła dziesiątki CV.
Tuż przed świętami kobieta otrzymuje zadanie zebrać materiał do felietonu o tematyce Bożonarodzeniowej. Jej celem staje się niemiecka piekarnia „U Elsie”, gdzie poznaje samą założycielkę i jej córkę. Reba wykonuje swoją pracę, jednak nie spodziewała się tego, że będzie częstszym gościem tego lokalu.
Podczas wywiadu dochodzi do trudnego powrotu w przeszłość, a bolesne wspomnienia utwierdzają kobiety, iż, mimo różnicy wieku, obie muszą stanąć twarzą w twarz z koszmarami i znaleźć w sobie odwagę, by wybaczyć.
Przyznam szczerze, że ta książka nigdy nie trafiłaby w moje ręce, gdyby nie pewien konkurs, dzięki któremu jestem dumną posiadaczką jednego egzemplarza „Córki piekarza”. Zauroczona okładką oraz zaintrygowana opisem nie zbaczałam na to, iż lada moment mam egzaminy semestralne, przez co powinnam odłożyć lekturę i ślęczeć nad zeszytami. Gdy tylko przeczytałam prolog to już wiedziałam, że lada moment pochłonie mnie historia, która na długie lata zapadnie w mojej pamięci.
„Wcześniej w życiu nauczyłam się, że umarli nie ocalą żywych. Mogą to zrobić tylko żywi. Dopóki jest życie, jest nadzieja.”
Akcja powieści toczy się dwutorowo. Współczesne El Paso w stanie Teksas zostało zestawione z sennym Garmisch w Niemczech w ostatnim roku trwania II wojny światowej i czasów powojennych. Takie połączenie wydaje się być niepoprawne, no bo jak można łączyć czasy współczesne z tak okropnym wydarzeniem. Autorka jednak ukazuje nam, że można, a całość intryguje czytelnika, a także wprowadza nutę przerażenia i strachu.
Zestawienie młodej i niepewnej swej przyszłości Reby z doświadczoną przez los i bogatą w życiowe doświadczenie Elsie również mogłoby się wydawać strzałem w kolano, jednak mimo ogromnej różnicy wieku i charakterów obie panie mają bolesne doświadczenia i tak samo muszą stanąć twarzą w twarz z przeszłością, by móc zapomnieć o cierpieniu i odkryć w sobie odwagę, by umieć wybaczyć.
Obydwie bohaterki zyskały moją sympatię, jednak to Elsie zagarnęła jej nieco więcej. Możliwe, iż to ma coś wspólnego z tym, że mogłam obserwować, jak z młodej i naiwnej dziewczynki staje się poważną i rozsądniej myślącą kobietą, która nie boi się spojrzeć rzeczywistości w oczy. Mimo zagrożenia swojego życia i swej rodziny przygarnęła ona młodego Żyda, ratując go przed pewną śmiercią. Taka postawa kosztowała ją wiele nerwów i tajemnic, jednak pokazała, iż nie każdy Niemiec musi być tym złym. Natomiast Reba wydawała mi się momentami lekkomyślna i egoistyczna. Miewała również momenty, gdy jej mózg przestawał pracować, a wtedy jej zachowanie odbiegało od norm, jakie zostały przewidziane komuś, kto myśli o rozwijaniu swej kariery w dziennikarstwie czy o zamążpójściu.
„Musimy przestać się bać cieni i uświadomić sobie, że świat składa się z odcieni szarości, ze światła i ciemności. Nie ma jednego bez drugiego.”
Autorka ma przyjemny styl pisania, który pozwala się rozkoszować lekturą. Opisy miejsc czy ludzi są tak realistyczne, iż jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że jesteśmy wewnątrz akcji i możemy ją obserwować na własne oczy. W „Córce piekarza” mamy do czynienia z narracją trzecioosobową oraz z retrospekcją zdarzeń, dzięki czemu poznajemy losy jednej z głównych bohaterek. Owszem, takie przeplatanie czasów może wytrącić z równowagi, lecz z czasem można się do tego przyzwyczaić.
„Córka piekarza” pokazuje nam, że nieważne, jak bardzo dostajemy od życia po twarzy, lecz ważne jest to, iż trzeba po tym otrzeźwieć i brnąć do przodu. Nie wolno pozwolić, aby przeszłość zasłaniała nam oczy. Autorka także, poprzez książkę, pragnie przekazać, iż ocenianie ludzi stereotypowo może wywołać sporo zamieszania. Ci, co oceniają książki po okładce dobrze wiedzą, że rozczarowanie pozostawia gorzki smak na języku i nieprzyjemną szramę w pamięci.
Przyjemnym dodatkiem są przepisy umieszczone na kilku ostatnich stronach. Jeżeli ktoś z was uwielbia piec i wychodzi mu to bardzo dobrze to ogromnie zachęcam do zerknięcia również na nie. Ja mam dwie lewe ręce w kuchni, więc wolę pozostać na wyobrażaniu sobie tych cud, bo nie widzi mi się wzywanie straży pożarnej i późniejszy remont. :)
Podsumowując:
„Córka piekarza” została naszpikowana sporą dawką emocji, która pozytywnie wpływa na czytelnika. Połączenie obyczajowości z dozą historii tworzy apetyczną mieszankę, a tuż po jej skosztowaniu chce się więcej takich wypieków.
Serdecznie polecam! Książka warta zasmakowania!
Reba Adams to z pozoru zadowolona ze swojego życia kobieta: ma wspaniałego narzeczonego, który skoczyłby za nią w ogień; pracuje w lokalnej gazecie, gdzie może ukazać swój talent dziennikarski. Tylko co z tego, skoro data ślubu nie jest jeszcze zaplanowana, a Reba myśli o rozwijaniu się i pracy w bardziej renomowanym piśmie, przez co wysyła dziesiątki CV.
Tuż przed świętami...
2011-10-22
Książka jest genialna. Bardzo się różni od Sagi Zmierzch i bardzo to pochwalam. Jeżeli ktoś lubi wampiry i inne postaci ze świata mitów to gorąco polecam tą sagę.
Książka jest genialna. Bardzo się różni od Sagi Zmierzch i bardzo to pochwalam. Jeżeli ktoś lubi wampiry i inne postaci ze świata mitów to gorąco polecam tą sagę.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09-05
Jeżeli moglibyśmy wybierać między najokrutniejszą prawdą a najsłodszym kłamstwem na swój temat to większość zdecydowałaby się na to pierwsze. Chociaż balibyśmy się tych słów i nerwowo przełykali ślinę przed ich usłyszeniem – zawsze byłyby one odzwierciedleniem naszej egzystencji, niżeli stekiem bzdur dającym złudne wyobrażenie nas samych. Ale co, jeśli uznawana przez nas prawda była tak naprawdę kolejną porcją dobrze zakamuflowanych kłamstw?
Gdyby nie ostatnie zlecenie Quinlan nigdy nie dowiedziałaby się, że używana przez nią tożsamość tak naprawdę do niej nie należała. Przez lata, również we własnym domu, odgrywała jedynie jedną z wielu ról w wyćwiczonym do perfekcji zawodzie sobowtóra. Po tak drastycznym odkryciu postanawia przerwać tę farsę i wyrusza w poszukiwaniu swojego prawdziwego ja. W tym celu zamierza poznać Virginię Pritchard – córkę człowieka odpowiedzialnego za zniszczenie jej życia – i nie cofnie się przed niczym, aby wycisnąć z niej informację na temat swoich prawdziwych akt. Nawet świadomość, że nastolatka z dnia na dzień zachowuje się coraz dziwniej nie jest w stanie w niczym przeszkodzić.
W trakcie tego amatorskiego dochodzenia Quinn dokonuje przerażającego odkrycia. Bowiem dziewczyna jest częścią eksperymentu mającego na celu udoskonalić antidotum przeciwko epidemii samobójstw zataczającej coraz szersze kręgi wśród młodzieży. W tym samym jest bardzo cenna dla tego wydziału, tym dla samego Arthura Pritcharda.
Jednak ona nie zamierza ponownie robić za jego królika doświadczalnego.
Czy dziewczyna uzyska odpowiedzi na dręczące ją pytania? A może nie zdąży ich poznać, bo zostanie schwytana przez ludzi gotowych wykorzystać ją do swoich celów? I czy Quinn będzie w stanie na nowo zaufać towarzyszącemu jej w tej misji Deaconowi, który sprawia wrażenie, jakby coś przed nią ukrywał?
Bo zaufanie jest bardzo łatwo stracić, ale znacznie trudniej je odzyskać.
Po fenomenalnym w każdym calu [Remedium] wprost nie mogłam się doczekać momentu, aż [Epidemia] trafi w moje ręce. Jednakże moja cierpliwość szła w parze z dozą przerażenia. Choćbym bardzo się starała nie robić sobie złudnych nadziei pod kątem dopracowania treści, to i tak wierzyłam, że autorka ma szansę mnie zaskoczyć. Jak myślicie? Podołała temu zadaniu? A może miałam ochotę zająć miejsce Quinn i przejąć jej rolę królika doświadczalnego, aby tylko zmodyfikowano mi pamięć?
„Życie jest skomplikowane, czasami jesteśmy zmuszeni kłamać, ale to nie znaczy, że przestało nam na kimś zależeć. Te dwie sprawy wcale się nie wykluczają.”
Zastawiono na mnie pułapkę. Chociaż atmosfera była ciężka od nabrzmiałych złych emocji to i tak nie spostrzegłam niebezpieczeństwa czyhającego tuż za rogiem. Dość szybko wpadłam w papierowe szpony [Epidemii], która nie zamierzała mnie tak szybko uwolnić. I wcale nie oczekiwałam tego od tej książki. Wręcz przeciwnie – błagałam, aby to wszystko trwało wiecznie!
Wszystko rozpoczyna się w momencie, w jakim autorka pozostawiła nas przy wcześniejszej części. Do świeżej fabuły powoli przytacza dobrze nam znane kawałki przeszłości, pozwalając na szybki rekonesans nabytej wiedzy. Dlatego też mogłam uważnie śledzić poczynania Quinlan i nie pozwalałam sobie na choćby chwilę rozkojarzenia. Bałam się licznych rozczarowań pod kątem ułatwiania wszystkiego głównej bohaterce. Miałabym wtedy powód do pogniewania się. Także wisiało nade mną wspomnienie znacznie słabszej kontynuacji losów Sloane, jednak Suzanne Young udowodniła, że uczy się ona na błędach i nie zamierza ich ponownie popełniać. Zadbała także o jeszcze większą dawkę wrażeń, nie zaprzepaszczając okazji, by te znacznie oddziaływały na czytelnika. Dzięki temu czułam się niczym jedna z bohaterek, obawiając się każdego kolejnego dnia w tym opanowanym przez epidemię świecie. Czułam, jak działa na mnie ten melancholijny nastrój i wcale nie dziwiłam się temu, jak odbija się on na stanie psychicznym Quinn. Obawiałam się o jej zdrowie. A najgorsze było to, że przez cały czas byłam wodzona za nos i nie umiałam przewidzieć zakończenia. Także liczne tajemnice nie ułatwiały mi zadania. Na szczęście autorka wybrnęła z tego obronną ręką i wszystko odnalazło swoje wytłumaczenie. Może część z nich była dla mnie znana (Każdy, kto zaczął czytać tę serię od pierwszego tomu zna ten ból...), jednak pozostałe rozwiązania były dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Także zakończenie utrzymało klimat całości, co przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Było ono idealnym zwieńczeniem całej serii!
„Wspomnienia są tym, z czego jesteśmy stworzeni.”
Tym razem przyszło mi się zmierzyć z odmienną naturą Quinlan. Dotąd silna dziewczyna zaczyna tracić panowanie nad sobą i każde załamanie przybliża ją do popadnięcia w obłęd. Trudno się nie dziwić, skoro z dnia na dzień jej prowizorycznie poukładany świat rozsypuje się niczym domek z kart. Postanawia jednak wziąć sprawy w swoje ręce i – mimo emocjonalnej rozsypki – złożyć to wszystko na nowo. W tym celu zamierza nikomu nie ufać, prócz sobie.
I chociaż otrzymała ona nową twarz to i tak autorka zadbała o to, aby część jej starych zachowań nadal była jej znakiem rozpoznawczym. Tym samym dało to pożądany efekt idealnego odwzorowania zmian w ludzkiej psychice. Autorka nie przesadziła na tym polu i nie przerysowała postaci. A tym samym jeszcze bardziej polubiłam główną bohaterkę.
Także poboczne postacie były wyśmienicie wykreowane i każda z nich spełniała swoją rolę. Powrócili moi dawni przyjaciele oraz wrogowie, lecz prócz nich przybyły całkiem nowe charaktery. Deacon, Aaron, Virginia, Arthur... każda z tych osób miała swoją rolę i wypełniła ją bez reszty. I nieważne, że przez całą książkę zdążyłam wielu z nich znienawidzić i pokochać, by po chwili zmienić front uczuć. W końcu wielu z nich skrywało pewne sekrety uniemożliwiające mi stanięcie po dobrej stronie barykady...
„Mogliśmy pojechać, dokąd tylko zechcemy. A najlepsze było to, że wcale nie musieliśmy od razu decydować się, gdzie zamieszkamy. Dom jest tam, gdzie ten, którego kochasz – u boku osoby, która kocha cię na zabój.”
Chyba nie ma już potrzeby, abym rozpisywała się nad warsztatem pisarskim Suzanne Young, który z książki na książkę coraz bardziej się rozwija. Autorka nadal tworzy niesamowite opisy oraz powołuje do życia nieprzeciętne charaktery. Za każdym razem jestem wciągana do jej wyimaginowanego świata i strasznie ubolewam, gdy dostrzegam kropkę oznaczającą koniec wszystkiego. Dlatego też liczę, że nie osiądzie ona na laurach i powróci do nas z całkiem nową historią!
[Epidemia] nakazuje nam, abyśmy nawet w najgorszych sytuacjach nie pozwalali złym myślom przejmować nad sobą kontroli. Chociaż myślimy, że już nie ma wyjścia to jednak warto go szukać metodą prób i błędów. W końcu po burzy zawsze wychodzi słońce. I to właśnie na nie warto zapracować.
Podsumowując:
Jeżeli miałabym wskazać palcem najlepiej napisaną kontynuację to bez wahania wskazałabym [Epidemię]. W trakcie jej czytania wszelkie moje obawy związane z sinusoidą jakości fabuły odeszły w niepamięć, a mroczny świat pochłonął mnie bez reszty i nie miał zamiaru wypuścić ze swoich objęć. A ja sama nie chciałam się z nich wyszarpywać. Niebanalni bohaterowie, klimatyczne opisy... czego chcieć więcej? Zapewne kolejnej części, ale pójdźmy za pewnym przysłowiem: co za dużo, to niezdrowo... Teraz czas na coś znacznie nowszego!
Jeżeli moglibyśmy wybierać między najokrutniejszą prawdą a najsłodszym kłamstwem na swój temat to większość zdecydowałaby się na to pierwsze. Chociaż balibyśmy się tych słów i nerwowo przełykali ślinę przed ich usłyszeniem – zawsze byłyby one odzwierciedleniem naszej egzystencji, niżeli stekiem bzdur dającym złudne wyobrażenie nas samych. Ale co, jeśli uznawana przez nas...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-11-02
2016-05-31
Jak często próbowaliśmy spełnić swoje marzenia? Niektórzy twierdzą, że los się do nich uśmiechnie i czekają na cud, gdy inni próbują wspomóc szczęście i robią wszystko, byle tylko uzyskać oczekiwany efekt. Niestety bywa tak, że nasze losy potoczą się inaczej. Marzenie jest już na wyciągnięcie ręki, kiedy prosta droga zamienia się w wyboistą, a rzucane pod nogi kłody są na tyle ciężkie, iż nie jesteśmy w stanie ich podnieść. W tym momencie większość się poddaje i stara się zapomnieć o planach, gdy ci nieliczni dalej walczą. Nawet wzywają innych do pomocy. A gdy udaje się pokonać przeszkody – wracają na wytyczoną przez siebie ścieżkę.
Tak samo było z Lindsey Stirling.
Niewielka ciałem, ale wielka duszą dziewczyna udowodniła całemu światu, że na scenie znajdzie się miejsce dla szalonej tańczącej skrzypaczki. Pokonała trudną drogę, gdzie zdarzały się chwile zwątpienia, ale powiedzenie „po burzy zawsze wychodzi słońce” okazało się prawdziwe i po każdym upadku udawało jej się podnieść.
Tym razem nie nagrała dla nas kolejnej wspaniałej płyty. Odłożyła na chwilę skrzypce i zatopiła się w pisaniu, by przekazać nam do rąk skrawek swego życia. [Jedyny pirat na imprezie] – jej niewinnie wyglądające dziecko posiadające bogate wnętrze.
Czy jesteś na tyle odważny, by rozpocząć przygodę z panną Stirling? Jak odbierzesz jej zwierzenia?
Bo warto wierzyć w siebie do samego końca. I ona to zrobiła!
Jak tylko dowiedziałam się, że Lindsey Stirling wydała swoją książkę moją głowę zaprzątała tylko jedna myśl – muszę ją mieć! Odkąd usłyszałam piosenkę [Crystallize] zaczęłam uważnie śledzić poczynania tej skrzypaczki i nawet byłam gotowa zakupić [Jedynego pirata na imprezie] w oryginale, ale przed moją niezręczną batalią z językiem angielskim uratowało mnie wydawnictwo Feeria young. Niezmiernie ucieszyła mnie ta nowina, że wzięli pod swe skrzydła tę autobiografię, a gdy Bluszczowe Recenzje uzyskały patronat nad tym tytułem – oszalałam z radości! Tylko czy to było dobre posunięcie? Czy okazałam się godna noszenia stroju pirata? A może moje wyobrażenia zrzuciły mnie z mostku i zostałam pożarta przez krwiożercze rekiny?
„Zawsze znajdzie się ktoś, kto mi mówi, żebym „zwolniła”. Czy to chodzi o jazdę samochodem, mówienie, czy życie, to słowo cały czas wisi mi nad głową. Czasem ustępuję, ale jakiś głos szepcze mi do ucha: „Hej, zwolnisz, jak umrzesz, na razie jest czas, żeby przyśpieszyć!” Ten głos zawsze ma rację.”
Chociaż mogłoby mi się wydawać, że znam Lindsey Stirling doskonale, bo wystarczy puścić fragment jakiejkolwiek piosenki tej artystki, a ja - bez mrugnięcia okiem – podam dokładny tytuł. Ta publikacja oświeciła mnie, że wcześniej znałam ją od muzycznej strony i dopiero tutaj ukazała ona swoją prawdziwą twarz.
Skrzypaczka odważyła się i otworzyła szerzej, domknięte do tej pory, drzwi prowadzące do jej prywatności. Dopuszcza nas do siebie i pozwala każdemu zainteresowanemu jej osobą poznać ją bliżej poprzez oprowadzenie po swoim życiu. Krok po kroku ukazuje spore skrawki siebie i rodziny Stirling. Wszystko zaczyna się od dzieciństwa skrzypaczki, które praktycznie nie różniło się niczym od naszego. Tak samo jak my zbaczała batalie z rodzeństwem, miała odmienne zdanie niż rodzice oraz co rusz rozmyślała, jak mile spędzić czas z przyjaciółmi. Ogromnie bawiły mnie pierwsze próby zarobienia przez Lindsey pieniędzy poprzez sprzedawanie lemoniady (która prędzej doprowadziłaby człowieka do cukrzycy, niżeli zaspokoiła pragnienie), jednak najbardziej zaskoczyła mnie jej determinacja związana z samodzielnym uszyciem sobie stroju na Halloween. Panna Stirling dopięła swego i ukończyła swoje, wcześniej zaplanowane, dzieło. Jej zawziętość była widoczna na każdym kroku, a w połączeniu ze sprytem ukazywały silne dziewczę gotowe walczyć o swoje. A jej największym marzeniem było występowanie na scenie. Tylko jeszcze wtedy nie wiedziała, że będzie wystawiona na ciężką próbę.
Z przerażeniem czytałam o jej problemach zdrowotnych, które niszczyły nie tylko organizm, ale również kontakty z rodziną i przyjaciółmi. Miałam łzy w oczach, bo nie przypuszczałam, że ta kochająca cały świat dziewczyna mogła zamykać się w sobie i unikać ludzi, wykręcając się coraz to gorszymi wymówkami. Ucieszył mnie jednak fakt, że w najgorszych momentach mogła liczyć na wsparcie bliskich. Jej mama okazała się prawdziwym aniołem stróżem i nie pozwoliła córce przegrać z chorobą. Z ogromną ulgą czytałam, jak życie Lindsey zmienia się na lepsze. Chociaż dalej było pełne wzlotów i upadków, ale żaden inny fragment nie doprowadził mnie do aż tak ogromnej rozpaczy. Ja wręcz płakałam i jeszcze miałam łzy w oczach, kiedy skrzypaczka zmieniła kierunek zwierzeń i poprowadziła mnie za rękę w nieco inne życie – przeznaczone tylko dla nielicznych. Od tego momentu już tylko mogłam zazdrościć, jak ze zwyczajnej dziewczyny z sąsiedztwa zamieniła się w rozchwytywaną gwiazdę estrady, która nadal pozostawała sobą. Pochwalę ją również za to, że jest świadoma swoich wad i jawnie się do tego przyznaje. Bo przecież nikt nie jest idealny, prawda?
„Z początku martwiłam się, że znienawidzę jeżdżenie w trasy, bo lubię stałość. Jestem typem domatorki. Nie wiedziałam jednak, że poza podróżowaniem wszystko w trasie jest niezwykle stałe. To jak w Dniu Świstaka. Każdego dnia pracuję z tymi samymi ludźmi, jem to samo, daję ten sam występ. Jedynie wolna niedziela czyni tydzień tygodniem. Poza tym wszystko zamienia się w szereg dni, które są niemalże identyczne. Uwielbiam to.”
Przyznam szczerze, że miałam pewne obawy co do kunsztu pisarskiego Lindsey Stirling, ale już od pierwszej strony wiedziałam, że czeka mnie niesamowita przygoda. Skrzypaczka zawarła w tej książce całą siebie, co widać w każdym najmniejszym zdaniu. Do swojego pamiętnika przemyciła swoje słynne poczucie humoru, a energia oplata czytelnika i nie dopuszcza do przeczytania tego wszystkiego bez wyczuwania emocji. Żeby jednak nie męczyć ludzi jedynie opowieściami możemy także podziwiać zdjęcia z prywatnych albumów rodziny Stirling i obserwować nie tylko zmiany psychiczne Lindsey, ale również fizyczne. Dodatkowo znajdziecie pod nimi komentarze potrafiące wywołać szeroki uśmiech na twarzy!
[Jedyny pirat na imprezie] to nie tylko pamiętnik rozchwytywanej skrzypaczki i najlepszej youtuberki. To także przekaz dla wszystkich tych, którzy czekają, aż ich marzenia same się spełnią. Można tak trwać latami, gdy swojemu szczęściu trzeba pomóc. Trzeba przewidzieć wzloty i upadki, ale są one potrzebne, by nas motywować do działania. Walczmy o siebie i swoje szczęście!
Z serii „rozkminy bluszczyny”: Możecie uważać mnie za narcyza, ale nadal nie mogę się napatrzeć na tylną okładkę, gdzie widnieje logo naszego bloga. Ten patronat to nasz ogromny sukces, a dla mnie – fanki talentu Lindsey Stirling – ogromne wyróżnienie!
Podsumowując:
[Jedyny pirat na imprezie] to obowiązkowa lektura dla każdego fana twórczości Lindsey Stirling, który chce poznać jeszcze bliżej swoją idolkę. Nawet nie dostrzeżecie, kiedy wejdziecie do jej szalonego świata i utkwicie w nim na długo. Pomogą ci w tym niebanalne historie z życia autorki, przepiękne zdjęcia oraz sama możliwość odkrycia wielu tajemnic (które już nie będą tajemnicami, ale to można wyciąć). Dlatego też nie zwlekajcie i udajcie się do księgarni i zakupcie tę książkę, a później czytajcie ją w akompaniamencie twórczości szalonej skrzypaczki. A jeżeli jeszcze nie poznaliście tego szalonego skrzata – nadróbcie straty!
Warto wydać na tę publikację swoje ostatnie pieniądze!
Jak często próbowaliśmy spełnić swoje marzenia? Niektórzy twierdzą, że los się do nich uśmiechnie i czekają na cud, gdy inni próbują wspomóc szczęście i robią wszystko, byle tylko uzyskać oczekiwany efekt. Niestety bywa tak, że nasze losy potoczą się inaczej. Marzenie jest już na wyciągnięcie ręki, kiedy prosta droga zamienia się w wyboistą, a rzucane pod nogi kłody są na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-03-12
Jak często myślimy sobie, że nasze życie jest do kitu? Deszczowa pogoda uniemożliwiająca nam wyjście bez dodatkowego bagażu w postaci parasolki. Niewdzięczny pies pożerający pracę domową lub arcyważne papiery dla klienta. Zapychający nos katar utrudniający oddychanie. Ale czy aby na pewno nie przesadzamy?
Oskar już prawie nie pamięta, jak to jest żyć poza oddziałem szpitalnym, bez otoczenia wiecznie śpieszących się lekarzy czy innych chorych dzieci. Każdy jego dzień stoi pod znakiem kontroli medycznych oraz oczekiwania na weekend, bo właśnie wtedy przybywają do niego w odwiedziny rodzice.
Niestety chłopiec wyczuwa, że atmosfera panująca wokół niego drastycznie się zmienia. Nie rozumie, czemu opowiadane przez niego żarty nie śmieszą pielęgniarek, chociaż wcześniej na nie reagowały pozytywnie. Czyżby to była wina tego, że dostrzegają samą Śmierć podążającą za nim niczym cień? A może maczał w tym palce ten lekarz o krzaczastych brwiach, które łączą się ze sobą w chwilach, gdy ich właściciel duma nad kartą Oskara?
Te mroczne myśli są odpychane na bok, kiedy do akcji wkracza pani Róża z całym arsenałem pomysłów. To właśnie ona zachęca swojego nowego przyjaciela do wysyłania listów do Boga, w których będzie mógł napisać to, co mu leży na wątrobie. Chłopiec, z dozą niechęci, zgadza się na to.
Czy pomysł z wysyłaniem listów do kogoś, kto nawet nie odpisze to dobre posunięcie? Jaką można mieć pewność, że zapisane tam słowa dotrą do odbiorcy? A może mają one jakiś głębszy sens?
Nigdy się tego nie dowiesz, póki nie spróbujesz...
Robiąc drobne przemeblowanie w pokoju, zostałam skłoniona do ściągnięcia wszystkich książek z półek, coby móc bez problemów przesunąć szafkę. Nie piszę tego dlatego, aby wam się poskarżyć na ten stan rzeczy. Nic z tego! Otóż właśnie w ten sposób odnalazłam swój dwunastoletni egzemplarz [Oskara i pani Róży], który wręcz wybłagałam u mamy jeszcze za czasów nauki w podstawówce. Pochłonęłam ten tytuł w ekspresowym tempie i szybko odstawiłam między inne powieści, co jakiś czas ją przekładając. Jednakże teraz pomyślałam sobie, że warto do niej powrócić. Czy opłacało się? A może powinnam zostawić tę książkę w świętym spokoju, coby nie zepsuć sobie wspomnień z nią związanych?
Uzbrojona we wrażenia, jakie wywołała we mnie ta książka jeszcze za czasów dziecinnego postrzegania świata, wręcz nie mogłam się doczekać tego, jak zareaguję na nią po tylu latach. Wtedy jeszcze nawet nie wiedziałam, jak to jest być dorosłym, bo byłam zbliżona wiekiem do samego Oskara i jego przemyślenia wydawały mi się nad wyraz sensowne. Wraz z chłopcem nie umiałam pojąć zachowania otaczających go zewsząd ludzi. Jak oni mogli tak się zachowywać w jego towarzystwie? Przecież doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że jest chory! I czemu rodzice chłopca uparcie wierzyli w istnienie świętego Mikołaja, a jakakolwiek wzmianka o Bogu wywoływała u nich dziwne reakcje? Te i inne pytania krążyły mi przez parę lat po głowie i dopiero teraz, po ponownej lekturze, byłam w stanie na nie odpowiedzieć. A to nie był koniec niespodzianek.
Z pozoru zwyczajne listy wysyłane przez Oskara do samego Boga, opowiadające o jego życiu w szpitalu niosły ze sobą coś znacznie więcej, prócz skreślonych zdań na kartce papieru. Każda zapisana tam historia ukazywała wiele mądrości, które byłam w stanie pojąć dopiero po tylu latach. Teraz już nie byłam wściekła na pielęgniarki czy lekarzy, tylko wręcz im współczułam. Strasznie trudno jest patrzeć na dzieci cierpiące z powodu przeziębienia, a co dopiero widzieć wokół siebie maluchy znoszące o wiele gorsze choroby. Tym samym nieraz chciałam zasiąść na łóżku Oskara, złapać go za rękę i wytłumaczyć, co tak naprawdę czuje dorosły. Również pragnęłam wytłumaczyć mu postawę rodziców, kiedy ci zawiedli jego zaufanie. Miałam łzy w oczach, gdy ten cierpiał z powodu ich odrzucenia. Na całe szczęście sytuację ratowała tytułowa pani Róża, pomagająca chłopcu znieść ból (nie tylko fizyczny, ale również psychiczny). Jej barwne historyjki wywoływały u mnie szczery uśmiech na twarzy, bo one służyły nie tylko jako zapychacz czasu. To właśnie większość z nich niosła tak uderzającą w twarz prawdę o świecie, że czułam się przez nią znokautowana, ale te momenty działały jak oczyszczenie. Niestety im bardziej zagłębiałam się w książkę, tym mocniej wyczuwałam dokąd ona zmierza. Oczywiście pamiętam jej przebieg – w końcu już miałam z nią styczność – ale dotąd nie umiem się pogodzić z takim zakończeniem. Już za dzieciaka pękało mi przy nim serce, a teraz... teraz było jeszcze gorzej.
„Bo są dwa rodzaje bólu, Oskarku. Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe. Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się wybiera”.
Może Oskar ma zaledwie dziesięć lat, ale zdążył już przejść tak potworną lekcję życia, że naprawdę nikt nie byłby w stanie mu jej pozazdrościć. Cierpiący z powodu nowotworu panoszącego się w jego organizmie został skazany do nazywania szpitala swoim domem, bo już nie widział nadziei, że kiedykolwiek stąd wyjdzie. I chociaż początkowo poznałam go jako naiwnego dzieciaka, to właśnie dzięki pani Róży powoli zaczynał pojmować część spraw dorosłych, tym samym zmieniając swój tok rozumowania. Oczywiście nadal pozostawał on dziesięciolatkiem, co mnie ogromnie cieszyło. Przecież nawet ona nie mogła zrobić mu aż tak ogromnego prania mózgu. Jednakże jego przemyślenia, tworzące mieszankę dwóch całkiem różnych światów, ukazywały wrażliwą naturę chłopca, za którą jeszcze bardziej go pokochałam. A szczerość, jakiej często nadużywał mnie nie bolała. Wręcz przeciwnie – to właśnie ona podkreślała prawdziwy wiek Oskara. Spytacie dlaczego? Otóż dzieci zawsze powiedzą prawdę!
Chociaż [Oskar i pani Róża] składa się zaledwie z osiemdziesięciu stron, to jednak autorowi udało się umieścić na jej stronach wiele charakterystycznych postaci, których kreacja dość mocno zapadła mi w pamięci. Jedną z takich osób była (i nadal jest) sama cio... znaczy się pani Róża (ciocią ona była tylko i wyłącznie dla Oskara). To właśnie ta kobieta o wybujałej fantazji stała się królową w oczach łaknącego bliskości chłopca. Jej wyssane z palca opowieści zawsze zajmowały zaszczytne miejsce w listach do Boga, bo to właśnie one napędzały dziesięciolatka do działania. Niestety najgorzej miały się sprawy z rodzicami głównego bohatera. Wydaje mi się, a raczej jestem tego pewna, że to właśnie oni powinni być dla niego wsparciem w tych ciężkich chwilach. A oni zachowywali się jak tchórze! Rozumiem, iż można robić wiele głupot, ale żeby unikać kontaktu z synem? Jeszcze nikt nie zmniejszył bólu poprzez unikanie chorej osoby, a tym bardziej jedynego dziecka!
„Ludzie boją się umierać, bo odczuwają lęk przed nieznanym”.
Może Éric-Emmanuel Schmitt nie zastosował w tej książce zawiłych zdań oraz nie wykreował wybujałego świata to jednak udało mu się stworzyć niezwykłe arcydzieło. Poprzez połączenie zwyczajnie brzmiących słów stworzył przepiękną historię, która mogłaby wydarzyć się naprawdę. Także sztuką jest przedstawić ją z punktu widzenia dziesięcioletniego dziecka, a jemu ona wyszła bez dwóch zdań! Idealnie odwzorował tok rozumowania chłopca, czego można pozazdrościć. Aż naprawdę żałowałam, że [Oskar i pani Róża] to cieniutka powieść, ale patrząc na to z innej strony jestem zadowolona nawet z takiej ilości stron, bo niosą one więcej mądrości, niżeli kilkusetstronicowe dzieła.
[Oskar i pani Róża] to książka, która nauczyła mnie wielu życiowych prawd, ale jedną z nich zapamiętam bardziej, niż resztę. Pisząc to mam na myśli umiejętne wykorzystywanie swojego czasu. Jeżeli naprawdę czegoś pragniemy i wyczuwamy, że nasze życie będzie bez tego niekompletne – działajmy! Choćbyśmy mieli wiele wzlotów i upadków, to nie wolno się poddawać. Każda rzecz, z jaką mamy styczność powstała poprzez metodę prób i błędów, więc jest nadzieja, że po burzy zawsze wychodzi słońce.
Podsumowując:
Jeżeli cały czas się wahacie i nie jesteście pewni, czy aby na pewno warto sięgnąć po tę książkę, odpowiadam: Warto! Nie bójcie stawić się czoła dziesięciolatkowi, którego mądrości nieraz was zaskoczą, powodując natychmiastowe zażenowanie z powodu swej „głupoty”. Jeżeli ja sama byłam w stanie przeboleć uderzającą z liścia prawdę o życiu, to wy także zdołacie tego dokonać. A jeżeli już sięgniecie po [Oskara i panią Różę] – nie zapomnijcie położyć w zasięgu ręki paczki chusteczek!
A teraz wiadomość dla tych, którzy już przeczytali tę książkę: Powróćcie do niej raz jeszcze, a być może odnajdziecie puenty, które zdołaliście przeoczyć. Ja sama to zrobiłam i jak widać nie żałuję tej decyzji!
Jak często myślimy sobie, że nasze życie jest do kitu? Deszczowa pogoda uniemożliwiająca nam wyjście bez dodatkowego bagażu w postaci parasolki. Niewdzięczny pies pożerający pracę domową lub arcyważne papiery dla klienta. Zapychający nos katar utrudniający oddychanie. Ale czy aby na pewno nie przesadzamy?
Oskar już prawie nie pamięta, jak to jest żyć poza oddziałem...
2012-11-27
568 897 znalazło tu miłość, która nie ma początku i nie zazna końca. Miłość stworzoną z setek zdań i tysięcy słów, zmieniających jedno z tak wielu w jedno jedyne. Miłość, która nigdy się nie powtórzy, bo nie ma najmniejszej szansy na powtórzenie rzeczy tworzących zupełność.
8796 z nich nigdy nie zapomni momentu, kiedy spłynęła potokiem słów, łez i ludzi.
To zaczynamy...
Autor: Nina Reichter
Tytuł: "Ostatnia Spowiedź/Letzte Beichte"
Tom: I
Cykl: Ostatnia Spowiedź
Wydawnictwo: Novaeres
Ilość stron: 375
HIT INTERNETU! ZAKOCHAJ SIĘ W HISTORII, KTÓRĄ POKOCHAŁY SETKI LUDZI.
Pełna napięcia, romantyczna opowieść o miłości w szponach show - biznesu. Poznaj tom I cyklu Ostatnia Spowiedź.
Bradin Rothfeld jest dziewiętnastoletnim rockmanem. Kobiety w całej Europie wzdychają do jego brązowych oczu i cudownej, niemal dziewczęcej urody. Wracając z trasy koncertowej Brade spóźnia się na przesiadkę i spędza noc na opustoszałym lotnisku. Jeszcze nie wie, że będzie to najdziwniejsza noc w jego życiu. Spotyka wtedy Ally Hanningan. Tajemniczą Amerykankę, która go nie rozpoznaje. Spędzają ze sobą kilka magicznych, niezapomnianych godzin. A później wspaniała noc się kończy. I oboje już wiedzą, że nie spotkają się więcej. Nigdy więcej. Bo zbyt mocno czują, co rodzi się między nimi.
Żadne z nich nie może się teraz zakochać.
Ally jest zajęta - uwikłana w dziwny związek, z którego na razie nie może się wyplątać, a Brada obowiązuje kontrakt płytowy, który mówi:"prasa nie może poznać twoich kobiet". Brade jednak używa podstępu i ciągnie tę znajomość. Pozostaje jedynie jeden szkopuł. Ally nadal nie ma pojęcia, kim jest Bradin. I również skrywa pewien sekret. Co zrobi Bradin, pragnąc dziewczyny, której nie powinien nawet tknąć?
Miłość, zazdrość, show-biznes. Ostatnia spowiedź.
Poczuj, jak kocha ten, którego kochają tysiące.
To było moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Niny Reichter i mam nadzieję, że nie ostatnie! Wiem, że już wcześniej miała bloga i tysiące fanów, ale niestety nigdy na niego nie dotarłam :C Ale odkupiłam winy czytając tą oto pozycję.
Autorka wprowadza nas w świat show-biznesu, gdzie na każdym rogu czai się na nas stado hien stworzonych z rozhisteryzowanych fanek.
On jest rockmanem, którego zespół miał swoje początki w garażu. Teraz robi przewrotną karierę, wraz ze swoim starszym o dwa lata bratem, Thomasem, i zdobywa nagrody za swoją twórczość. Posiada dziewczęcą urodę, lecz to mu nie szkodzi w pasji tworzenia i łamania kobiecych serc.
Ona jest zwykłą dziewiętnastolatką, która żyję pod dyktando rodziców i jest uwikłana w związek z o dziesięć lat starszym mężczyzną, Christophem. Uwielbia fotografować z zaskoczenia. Pragnie studiować prawo, próbuję znaleźć sobie pracę. Ma jedną przyjaciółkę, która zawsze stoi za nią murem.
Nic nie zapowiadało ich spotkania. Los spłatał im figla i umieścił na lotnisku w tym samym miejscu i czasie. Rozmowę zapoczątkowała zapalniczka, której tak wściekle poszukiwała Ally w swojej torebce. Z ulgą przyjęła zaproponowanego "ognia" od nieznajomego. Zaczęli rozmawiać, ale jeszcze nie wiedzieli, że to wstęp do prawdziwej miłości.
Uczucie, które rodziło się między nimi, dało sobie bardzo dużo czasu, by dorosnąć. Ally potrzebowała czasu, by zrozumieć co tak naprawdę ją łączy z chłopakiem. Na samym początku miała go za kolesia z dziewczęcą urodą i niezbyt przyjemnie skomplementowała jego torbę. Nie poznała w nim żadnej sławy.
Chciała, by pozostali przyjaciółmi. Nikim więcej. Ally przecież trwała w chorym związku, z którego nie umiała się wyplątać. Musiała być z mężczyzną, do którego nic nie czuła, bo tak chcieli rodzice. Dlaczego nie tupnęła nóżką i nie powiedziała żegnaj staruszkowi? No bo była na utrzymaniu rodziców, a gdyby im się sprzeciwiła zostałaby z niczym.
Brandin każdego wieczora dzwonił do niej, esemesowali. Pomagał jej wybierać ozdoby do domu, stawał się kimś ważnym w jej życiu. Zaczynał łamać zasady wytwórni, a co nie było zbyt rozsądne w jego przypadku.
Temu związkowi był przeciwny brat Brandina, Thomas, który uważał Ally za zwykłą oszustkę. Twierdził, że ona tylko udaję, że nie wiedziała kim jest wokalista zespołu Bitter Grace i pragnie sprzedać jakieś pikantne informacje prasie.
Ally bardzo często myliła braci ze sobą. Mieli tak samo magnetyczne brązowe oczy, że nie raz się zastanawiałam, czy czasem dziewczyna nie zacznie darzyć uczuciem obu panów. Brandina i Toma różniło to, że jeden z nich (czyli B.) miał czarne włosy sięgające do ramion, a drugi pozostał przy swoim naturalnym kolorze. A także to, że Thomas to zabawiaka, który zaciągał dziewczyny na noc do hotelu, by następnego dnia porzucić je jak zepsute zabawki. Romantyk i drań. Tak można określić braci Rothfeld.
Nie zdradzam wam zbyt wiele, bo to też nie o to chodzi. Nie będę psuła wam niespodzianki.
Nina Reichter wykonała kawał świetnej roboty. Mimo, że ostatnio nie sięgałam po takie książki, postanowiłam jednak skorzystać z okazji zaznajomienia się z nią. Nie żałuję.
Autorka ma niewymuszony styl pisania i bardzo dobrze potrafi przekazać uczucia, które odczuwają postaci. Można się od razu zakochać w Ally i Bradinie, bo to, co ich łączy, jest magicznym doznaniem. Potrafi płynnie przejść z wydarzenia na wydarzenie, a co jest bardzo ważne, by czytelnik nie poczuł się zmieszany i zaczął się zastanawiać co on przed chwilą czytał.
Jak zaczęłam czytać książkę to nie wiedziałam, kiedy przestać czytać. Robiłam sobie krótkie przerwy, by oznajmić mojej mamie, że jestem zauroczona lekturą, a do koleżanki na gadu pisałam, że kocham tą pozycję. Tu nie było miejsca na nudę.
Pani Reichter nie pozwoliła nam tego czytać ze skwaszoną miną. Humor zawarty w "Ostatniej spowiedzi" doprowadzał mnie do łez i natychmiastowego bólu brzucha. Najśmieszniejsze były rozmowy między Bradinem i Ally, ale również między braćmi nadarzyła się taka sytuacja ;)
Narracja jest w formie trzecioosobowej. Historię ze swojego punktu widzenia opowiadają nie tylko zakochańce, ale również bohaterowie drugiego i trzeciego planu, co pozwalało nam poznać tamten świat z innej strony. Opisy sytuacji, miejsc nie męczyły, ale nadawały szyku i elegancji. Swoje pięć minut dostawało to, co było w danej chwili istotne.
Czy znajdziemy tutaj jakiś czarny charakter? Oczywiście, że... tak. A kto to taki? Zdradzę jedną taką osobę. Jest nią... matka Ally, Eva. Pragnęła jak najlepiej dla swojej córki, ale nie umiała zauważyć tego, że przez jej wymuszenia jej własne dziecko cierpi. Nie interesowały jej tłumaczenia All, miała to w nosie. Dziewczyna miała wykonywać jej rozkazy bez szemrania, bo to ona z jej ojcem dyktowała tutaj warunki. W końcu przecież opłacała jej życie.
Bardzo mi się podoba to piórko, które rozdzielało dane fragmenty w rozdziałach. Efektownie to wyglądało. Nie było żadnych kropeczek, trójkącik czy gwiazdek. Znalazło się tam pióro, które kojarzy mi się z delikatnością, twórczością. Również dodanie na samym początku jakiejś sytuacji autora i tytułu piosenki może śmiało dostać ode mnie brawa. Może teraz nie słuchałam ich podczas czytania książki, ale może następnym razem uda mi się w nie zabezpieczyć i powrócić do lektury, słuchając ich w odpowiednim momencie.
Co do okładki to... nie, wstydzę się do tego przyznać! Nie! Nie zmuszajcie mnie! No dobra... powiem. Tylko się nie śmiać.
Na samym początku myślałam, że ktoś tam stoi schylony przy gitarze, a koszulka to jego długie, gładko uczesane włosy. Jestem taka ślepa, że aż czerwienię się z tego powodu. Dopiero jak już trzymałam książkę w rękach to wiedziałam jak się pomyliłam. Przecież to był gitarzysta, ale odwrócony do nas plecami. Matko Boska, chyba zacznę szukać dobrego okulisty w okolicy, skoro miałam takie omamy :)
Książkę polecam fanom bloga Niny Reichter, na którym narodziła się powieść, ale również wszystkim, którzy chcą przeżyć niesamowitą historię z Ally i Brandinem. Pozycja wciąga już od pierwszych stron.
"Spokój. Spokój jest jak ulotna mgła, zbyt rzadko przebiegająca przez pasmo życiowych zmagań. Nie da się jej pochwycić ani zobaczyć, nie da się zatrzymać na dłużej, kiedy już zniknie bezpowrotnie, rozmyta wiatrem niepewności. Ale jest. Bywa. Daję siłę w najmniej oczekiwanym momentach. Spokój to chwilowa niezmienność i niezmącona wiara, nieoceniona możliwość zyskania perspektywy. Spokój to pewność, że pochwycisz moją rękę, gdy wyciągnę ją do ciebie."
"Odłożyłam książkę na biurko. Wierzchem dłoni starłam łzę, która jeszcze błądziła po moim policzku. Skierowałam wzrok na drzewo, które samotnie stało w cieniu latarni.
Nie wierzyłam, że tak się ta część zakończy. Myślałam, że będzie inaczej. Myliłam się. Zaskoczenie. Tak. To teraz odczuwałam. Zaskoczenie i jednocześnie smutek. A jeżeli on... Nie! Nie może. Musi walczyć. Dla siebie. Dla niej. Dla nich. Musi być twardy!
Zerknęłam po raz kolejny na okładkę książki i już wiedziałam czego chcę. Powrócić do ich świata, do świata, gdzie show-biznes wytycza ścieżki."**
Moja ocena: 10/10
* Fragment z "Ostatniej Spowiedzi", rozdział 5, strona 64
** Moje odczucia po zakończeniu czytania powieści.
568 897 znalazło tu miłość, która nie ma początku i nie zazna końca. Miłość stworzoną z setek zdań i tysięcy słów, zmieniających jedno z tak wielu w jedno jedyne. Miłość, która nigdy się nie powtórzy, bo nie ma najmniejszej szansy na powtórzenie rzeczy tworzących zupełność.
8796 z nich nigdy nie zapomni momentu, kiedy spłynęła potokiem słów, łez i ludzi.
To...
2011-01-01
2017-02-14
Nigdy nie wyobrażałam sobie innego rozstania ze swym pupilem niż tego naturalnego, związanego z przyjęciem dłoni samej Śmierci przez jednego z życiowych towarzyszy. Niestety niekiedy bywa tak, że trzeba pożegnać przyjaciela znacznie szybciej, niż byśmy tego chcieli.
Odkąd Peter odnalazł osamotnionego liska w norze, nie umiał już sobie wyobrazić życia bez niego. Zastępując mu matkę stał się dla zwierzątka jedyną rodziną, co zaowocowało całkowitym zaufaniem i wdzięcznością, która nieraz została ukazywana. Pax, bo właśnie takie imię otrzymał towarzysz chłopca, prawie nie odstępował swojego wybawiciela, dzieląc się z nim swoimi zabawnymi pomysłami. Niestety ta idylla nie mogła trwać wiecznie.
Pod pozorem zwyczajnej zabawy lisek został pozostawiony przy ścieżce prowadzącej do lasu, a Peter wywieziony do dziadka mieszkającego kilkaset kilometrów od ich prawdziwego domu, aby jego ojciec mógł iść do wojska i nie martwić się o syna. Niestety popełnił błąd, bo nie dostrzegł, jak bardzo nastolatek jest przywiązany do swojego przyjaciela, co go naprawdę zgubiło.
Już pierwszej nocy Peter wymknął się z domu. Jego jedynym celem było odnalezienie Paxa, lecz on jeszcze nie wiedział, że czekało go wiele niespodziewanych zdarzeń mogących pokrzyżować mu plany.
W tym samym czasie Pax uczył się na nowo swojej dzikiej natury. Przyzwyczajony do ludzkiej pomocy musiał zdobyć wiedzę związaną z przetrwaniem. Zagłębiając się w te tajniki ani przez chwilę nie zapomniał o chłopcu, który kiedyś uratował mu życie.
Czy będzie im dane ponownie się połączyć? A może scenariusz życia nie przewidział takich przepięknych scen?
Prawdziwa przyjaźń może przetrwać wiele, ale nie wtedy, gdy ktoś wiecznie w niej miesza.
Czasami bywają takie książki, że wystarczy na nie rzucić okiem, a już wiesz, iż nie możesz zaprzepaścić okazji ich poznania. Tak było u mnie w przypadku [Paxa], który – mimo porównań do nielubianego przeze mnie [Małego Księcia] – stał się dla mnie obowiązkową lekturą. Odczekałam jednak ogromne zamieszanie wokół tej powieści i sięgnęłam po nią, kiedy już ta fala nieco się zmniejszyła. Czy losy Petera i Paxa przypadły mi do gustu do tego stopnia, że chciałam ich połączyć ze sobą na nowo? A może liczyłam na to, że nie znajdą już drogi do siebie?
Jeżeli ktokolwiek powiedziałby, że przy tej lekturze uronię choćby jedną łzę to popukałabym tę osobę w czoło i spytała, czy aby na pewno dobrze się czuje. To jasne, że spodziewałam się po niej odczucia nostalgii spowodowanej dość przykrym początkiem, jakim jest przymusowe rozstanie chłopca z wychowywanym od szczenięcia lisem. Nic poza tym. A jednak [Pax] poruszył moje serce, wycisnął co nieco słonych kropel z oczu i nakazał zainteresowanie się psem towarzyszącym mi podczas czytania. Lecz zanim mój świat rozmazał się, jakby w pokoju panoszyła się mgła, z ogromnym napięciem obserwowałam zmagania dwójki bohaterów. Każdy z nich pragnął być blisko swojego przyjaciela, jednak to Peter postanowił powrócić do swojej rodzinnej miejscowości, aby odzyskać liska. Niestety plan chłopca nie był taki prosty do zrealizowania. Wywieziony do dziadka zamieszkującego dobre kilkaset kilometrów od prawdziwego domu, spontanicznie zadecydował o niecodziennej podróży, wyruszając w nieznane z niewielkim materialnym bagażem, ale z ogromnym pakunkiem emocjonalnym. Niestety życie bywa brutalne, co autorka dobrze ukazała. Nie oszczędzała Petera, przez co ta nieprzemyślana wycieczka zbierała nieprzyjemne żniwo w postaci wypadków losowych. Nie inaczej było w przypadku pozostawionego samemu sobie Paxowi, który musiał się nauczyć życia w lesie na nowo. Jako obcy, przesiąknięty ludzkim zapachem, miał naprawdę spore problemy związane z akceptowaniem go przez inne lisy. Także przyszło mu przypomnieć sobie zatarte przez lata zwierzęce instynkty. Przymusowa nauka polowania to nie jest coś prostego dla zwierzęcia, które jest przyzwyczajone do podstawiania mu gotowego jedzenia pod sam nos. Przykro mi było patrzeć na batalie o lepsze jutro każdego z nich, kiedy tęsknota nabierała sił, czasami nie pozwalając myśleć racjonalnie. Nieraz Peter i Pax popełniali błędy, przez co dokładali sobie cierpień, nie tylko w sensie fizycznym.
Oczywiście życie nie składa się przez cały czas ze smutnych momentów, dlatego też autorka zadbała o odciążenie przejętych czytelników. Zaakcentowała je zabawnymi sytuacjami, które wywoływały uśmiech lub rozkosznie namawiały do szczerego śmiechu. Sama na nich skorzystałam, przez co musiałam przyciskać usta do poduszki, aby mój przykry dla uszu rechot nie uszkodził słuchu reszty domowników (w tym samego psa spoglądającego na mnie wtedy, jakby już planował wezwanie egzorcysty).
„Jest taka choroba, która czasami dopada lisy. Sprawia, że przestają być sobą i atakują obcych. Wojna to taka choroba, tylko u ludzi.”
Nie mogę także zapomnieć o nieprzewidywalności, bo to kolejny z uroków tej przepięknej książki. Chociaż z początku domyślałam się następstw pewnych zdarzeń, ale z każdym kolejnym rozdziałem byłam zaskakiwana pomysłowością autorki. Jednakże nie przeszkodziło mi w przewidywaniu końcowych zdarzeń, ale tutaj również zostałam wystrychnięta na dudka. Można powiedzieć, że zrobiono to podwójnie, bo nie byłam gotowa na szukanie po omacku paczki chusteczek, którą miałam koło siebie. Pani Pennypacker wręcz wyrwała mi serce i wrzuciła do mielarki. Nie umiałam do końca zgodzić się z zakończeniem, lecz umysł podpowiadał, że było to najlepsze rozwiązanie. Takie rozdarcia nie działają na mnie dobrze, przez co po zamknięciu książki rollercoaster uczuć długo mną dyrygował, a ja wypełniałam swoją niecodzienną rolę. Dopiero niedawno otrząsnęłam się z tego wszystkiego, co wykorzystałam na napisanie tej recenzji.
Mając dwanaście lat nie miałabym odwagi wyruszyć w pojedynkę, w naprawdę długą podróż. Tym bardziej, kiedy nie miałabym mapy pod ręką ani oszczędności wspomagających wyprawę. Peterowi nie przeszkadzały takie braki. Liczyło się jedynie jak najszybsze odzyskanie Paxa, tym samym jego dziecięca postawa wiodła prym przed udawaną dorosłością. Polubiłam tego chłopca za dążenie do wyznaczonego celu, ale chętnie skarciłabym go za bezmyślność w pewnych sprawach. Dopiero zmieniałam swoje podejście co do niego, kiedy przypominałam sobie, jak wiele może stracić, gdy całkowicie zapomni o swoim lisku. To właśnie Pax dzielił się z nim ogromną miłością, jakiej mu brakowało ze strony wiecznie nachmurzonego ojca. Chłopiec i jego czworonożny przyjaciel byli dla siebie wsparciem i rozdzielenie ich było naprawdę okrutnym czynem. Jak można zabierać własnemu dziecku kogoś tak bliskiego? A co się tyczy naszego liska to jego początki w lesie były doprawdy rozczulające. Nie był w stanie zwątpić w swojego pana i dzielnie oczekiwał jego powrotu. Dopiero naturalne potrzeby zmusiły go do zadbania o siebie. Przyjemnie się patrzyło, jak powracał on do swoich korzeni, ale świadomość tego, że robił to wręcz pod przymusem nieco przygniatała. Tym samym przez cały czas kibicowałam im obojgu, licząc na to, iż los się do nich uśmiechnie i nastanie ta magiczna chwila, kiedy wyjdą sobie naprzeciw. Naprawdę na to zasługiwali. Czy doszło do ponownego spotkania? Tego nie mogę wam zdradzić.
„Zwyczajną prawdę bywa najtrudniej dostrzec, kiedy dotyczy ciebie samego. Jeżeli nie chcesz poznać prawdy, zrobisz wszystko, żeby ją ukryć.”
Styl autorki nie jest jakoś szczególnie wybitny, jednak w połączeniu z dobrze przemyślaną fabułą i doskonałym przygotowaniem materiałów tworzy on niezwykle klimatyczną opowieść wsysającą już od pierwszej strony książki. A kiedy dołączymy do tego ilustracje Jona Klassena, którego kreska wprost zachwyca, mamy doskonałą całość. Żałuję jedynie tego, że było niewiele rysunków, ponieważ mogłabym się w nie wpatrywać godzinami. Oczywiście lekturę [Paxa] przedłużałam jak tylko się dało, ale osoby znające tę powieść raczej nie zaprzeczą, że ilustracje odegrały tutaj dość istotną rolę.
Jeżeli miałabym wskazać komukolwiek książkę, która uczy nas odpowiedzialności za drugą osobę (nie zwracając uwagi na gatunek) bez oczekiwania na wdzięczność, to bez wątpienia mój palec – chociaż jest to niegrzeczne – powędrowałby w stronę [Paxa]. Przepiękna przyjaźń, jaka narodziła się między chłopcem a lisem należała do tych nadzwyczajnych, gdzie każdy z nich akceptował wady i zalety tego drugiego. Nawet ludzie mają nieraz problemy z okazywaniem sobie uczuć, a im to wychodziło naturalnie. Dlatego nie warto się długo zastanawiać, kiedy dziecko prosi was o zwierzęcego towarzysza. Tutaj trzeba po prostu spełnić jego marzenie, ówcześnie informując o obowiązkach, jakie dojdą po przyjęciu nowego towarzysza w grono rodzinne.
Podsumowując:
W moim odczuciu ta książka nie ma prawa być porównywana do [Małego Księcia], bo jak dla mnie bije ją o głowę. Możecie mnie teraz wybatożyć, ale [Pax] przemawia do mnie bardziej, a uczucia, jakie żywię do Petera i Paxa są nad wyraz głębokie i szczere. Już dawno tak nie miałam, aby z pozoru zwyczajna opowieść poruszyła mnie bez reszty i nie pozwalała normalnie funkcjonować. I już się nie dziwię, iż zdobywa tyle nagród – bo jest ich warta. Polecam tę powieść całym, obolałym od zranień sercem!
Nigdy nie wyobrażałam sobie innego rozstania ze swym pupilem niż tego naturalnego, związanego z przyjęciem dłoni samej Śmierci przez jednego z życiowych towarzyszy. Niestety niekiedy bywa tak, że trzeba pożegnać przyjaciela znacznie szybciej, niż byśmy tego chcieli.
Odkąd Peter odnalazł osamotnionego liska w norze, nie umiał już sobie wyobrazić życia bez niego. Zastępując...
2012-12-27
Pierwszy raz się z nią spotkałam na stronie upadli.pl. Jako, że są patronem tejże pozycji reklama była zniewalająca skuteczna. Fragment książki zadziałał na mnie jak magnes i "Pierwszy grób po prawej" chciałam już mieć w swojej biblioteczce. Dzień po premierze odwiedziłam kilka księgarni, lecz książki nie zastałam. Zawiedziona wróciłam do domu. Później nie miałam okazji jej zakupić, gdyż inne pozycje zawróciły mi w głowie. "Pierwszy grób po prawej" dopiero stał się moją własnością jak otrzymałam go w prezencie urodzinowo - świątecznym od Dagmary (dziękuję raz jeszcze :*.) A jak wrażenia? Zaraz się dowiecie.
Charlotte "Charley" Davidson, kawoholiczka, pracuję jako prywatna detektyw. Pomaga również rozwiązywać kryminalne zagadki swojemu wujkowi, a jeszcze wcześniej niosła pomoc ojcu. A jaka była najważniejsza rola Charley w tym krwawym policyjnym zakątku? Otóż kobieta mogła porozumiewać się z duchami zmarłych. Nie była jakąś wróżką, która to powróży za piątaka, a po chwili ucieknie z całym portfelem. Charley jest kostuchą (oczywiście nie ma wyglądu tych strasznych kostuch co stoją nad nami z kosą i "ja po chomika") - kobietą, która pomaga przechodzić duszom zmarłych do ich właściwego miejsca spoczynku. Nie każdego jednak udaje jej się namówić, gdyż ci co nie umarli naturalnie pragną odnaleźć winowajcę utraty oddechu. Tak samo jest z trzema prawnikami, którym to postanowiła pomóc. Tylko to co odkryje będzie w stanie ją zaszokować?
Charley również miewa erotyczne sny, które wypełnia tajemniczy mężczyzna. Daję jej taką rozkosz, że nawet potrafi dostać orgazmu. Kobieta postanawia go odnaleźć na jawie, by odkryć tożsamość swojego nocnego kochanka. Tylko to co odkryje będzie w stanie ją zaszokować?
Tuż po przeczytaniu książki jedyne co potrafiłam wykrztusić to "wow". Inaczej nie mogłam tego opisać. Powiem szczerze, że nie tego się spodziewałam. W głowie mi powstawały przeróżne obrazy scen, które mogły by się tu ukazać. Oczywiście - byłam w błędzie. I to w wielkim! Fabuła mnie zaskoczyła. I to w sensie pozytywnym!
Charley to postać, której nie mogłam NIE polubić. Niewyparzony język, cięte riposty - cała ona. Potrafiła dać w kość każdemu, kto ją zaczynał drażnić (to chyba tak samo jak ja xD). Ale również wpadała w tarapaty. I to nie raz! Nie została wykreowana na jakąś tam perełkę, która onieśmiela swoją urodą wszystkich wokół siebie. Jedynie dla dusz jest niczym latarnia, gdyż z wiadomych przyczyn ma ona za zadanie przeprowadzać ich przez próg ze świata żywych do krainy odseparowanych od ciała. Na dodatek nie boi się przekląć, co dla po niektórych może być minusem, a dla innych plusem. Ja to stawiam w pozytywnym świetle ;). Kobieta pamięta dokładnie wszystko od swoich narodzin. Również jedno słowo wyryło się w jej pamięci. "Holenderko". A od kogo je usłyszała? To już w książce ;)
Fabuła to zmiksowanie fantastyki z kryminałem. Możemy obserwować śledztwo, jakie prowadzi główna bohaterka z Wubkiem (zdrobnienie wymyślone przez Charlotte), prywatne poszukiwania odpowiedzi na dręczące pytanie Charley, a także zwyczajne pogawędki z najlepszą przyjaciółką przy kubku kawy. Tak więc z bohaterami możemy się spotkać w prywatnym gabinecie Davidson, tuż przy ciele tragicznie zmarłej osoby, w sali widzeń w więzieniu, a także w opuszczonych rejonach miasta.
Narracja jest prowadzona przez samą Charley, dzięki czemu możemy głębiej wniknąć w jej pokręcone myśli i przeróżne dylematy. Pozwala nam to poznać jej dokładniejsze myśli na dany temat. Pomaga nam to również zobaczyć tamten świat jej oczami i po części zrozumieć jej dziwaczny świat.
Szata graficzna okładki niektórych zachwyca, a niektórych nie. Normalka. Mi się akurat podoba, jednak zastanawia mnie czy ta kobieta na zdjęciu nie ma czasem halluksów, czy też założono jej za małe buty. Kosa ochlapana krwią (czyli miksturą dającą wyobrażenie szkarłatnego płynu z naszych żył) świetnie się komponuję. Szczerze powiedziawszy zabrałabym tej babie buty i oddała moje schodzone trampki.
Każdy nowy rozdział rozpoczynał się poprzez jakiś cytat. Raz to był fragment podkradziony z koszulki, a raz słowa samych pisarzy. Świetne dobrane cytaty dodawały smaczku nowym akapitom tekstu. Rozdziały wesoło dyndały się na kosie.
Język książki nie jest trudny, lecz wulgaryzmy mogą niektórych odpychać od lektury. "Pierwszy grób po prawej" czyta się lekko, a humor głównej bohaterki potrafi doprowadzić do łez. Nie znalazłam tutaj wyszukanych słów, którymi najczęściej posługują się stróże prawa.
„W życiu nie chodzi o to, by odnaleźć siebie. Głównie chodzi w nim o czekoladę.”**
Książka to przede wszystkim odskocznia od tego nudnego świata. Przeczytanie jej zajęło mi cały dzień, gdyż robiłam sobie krótkie przerwy na codzienne czynności, jak i też na naukę. Nie jest to brylant literacki, ale nie można tego nazwać brudnopisem pokręconej pisarki. Nie ma mowy. Dla mnie jest to idealna książka, którą dano mi przeczytać tuż przed samym zakończeniem tego roku. Bestseller.
Końcówka wręcz nas zmusza (w moim przypadku wręcz nalega, prawie siłą), by z zaciekawieniem wyciągnąć dłoń po następny tom. Oczekiwałam czego innego od tej książki, jednak to co otrzymałam dało mi o wiele większą satysfakcję, niżeli moje chore wymysły.
Przyznam się, że będę korzystać z niektórych tekstów tej kobiety, gdyż są naprawdę niezłe ;)
Polecam fanom kryminałów z nutką fantastyki. Ciekawią was teksty Charley? Zapraszam do lektury.
Czekam na drugi tom!
* , ** , *** - cytaty z "Pierwszy grób po prawej"
http://recenzentka-eurydyka.blogspot.com/
Pierwszy raz się z nią spotkałam na stronie upadli.pl. Jako, że są patronem tejże pozycji reklama była zniewalająca skuteczna. Fragment książki zadziałał na mnie jak magnes i "Pierwszy grób po prawej" chciałam już mieć w swojej biblioteczce. Dzień po premierze odwiedziłam kilka księgarni, lecz książki nie zastałam. Zawiedziona wróciłam do domu. Później nie miałam okazji jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-04-21
Wielu rodziców pytających swoje pociechy o to, kim chcą być w przyszłości otrzymują jedną odpowiedź: aktorem. Dzieci widzą wtedy możliwość przebierania się za innych, odgrywania drobnych ról kojarzących im się z wystąpieniami na przeróżnych apelach. Poza tym aktorzy są znani i lubiani, a praktycznie każdy szkrab lubi być w centrum uwagi. Pozują do zdjęć niczym największe gwiazdy na czerwonych dywanach, naśladując ich gesty, byle tylko się do nich upodobnić. Tylko czy ten zawód jest aż tak idealny, jak to widzimy za młodu?
Chociaż siedemnastoletnia Quinlan McKee ma niezwykły dar naśladowania innych, który pozwala robić jej zawrotną karierę w świecie Sobowtórów, to nie może powiedzieć, że jest to łatwe zajęcie. Z każdym zleceniem dziewczyna musi wcielać się w niedawno zmarłą osobę, począwszy od przejęcia jej gestykulacji, mimiki twarzy czy głosu, a zakończywszy na ubiorze i fryzurze. Tak odmieniona wkracza w życie ludzi cierpiących z powodu utraty najbliższego swym sercom człowieka. Upodobnienie się do niego ma im pomóc pogodzić się z jego śmiercią, a wraz z tym przynieść ulgę i pozwolić na otworzenie się na teraźniejszość, zostawiając przeszłość za sobą. Z pozoru łatwe zadanie, jednak każda rodzina jest inna i wymaga różnych zabiegów ze strony Quin. Dodatkowo może liczyć się z wyzwiskami ze strony obcych, którzy uważają, że żeruje ona na nieszczęściu innych. Takie wieczne zmiany osobowości wymagają od niej wiele poświęceń, a część z nich zaczęła się już nawet odbijać na jej zdrowiu psychicznym.
Dziewczynie czasem zdarza się mylić swoją własną przeszłość z losami tych, których role odgrywa. Jako Sobowtór nie może sobie pozwolić na to, aby zaangażować się emocjonalnie w bycie kimś innym, jednak kiedy Quinlan stała się Cataliną Barnes, między nią a chłopakiem zmarłej dziewczyny zaczyna rodzić się więź. Zażyła relacja między tym dwojgiem jest surowo zabroniona, lecz siedemnastolatka nie przejmuje się tym. Pozwala sobie zatracić się w bycie kimś innym, zapominając o własnym ja. A to nie jest jedyna komplikacja, jaka stanie na drodze pannie McKee.
Czy związek Quinlan z chłopakiem zmarłej dziewczyny to połączenie dwóch przeznaczonych sobie dusz? A może jest to jedynie nieudolna próba stłumienia prawdziwych uczuć? I co zrobi dziewczyna, kiedy zacznie odkrywać całą prawdę o Catalinie? I jakie wrażenie zrobi na niej fakt, że ta śmierć mogła nastąpić w wyniku... epidemii samobójców?
Łatwo odgrywać rolę kogoś innego, ale znacznie trudniej pozostać samym sobą.
Z tą książką było nieco zamieszania. Najpierw planowano jej tytuł [Lek dla samobójców], gdzie widniałaby na półkach jako tom 3. Dopiero parę tygodni przed premierą został on przekształcony na [Remedium] i przydzielono mu zerówkę wskazującą od razu, że jej wydarzenia toczą się przed tymi z [Plagi samobójców]. Ale nawet takie zmiany nie zmniejszyły mojej ciekawości co do treści tego tytułu. Po niezbyt satysfakcjonującym zakończeniu [Kuracji...] oczekiwałam jakiejś bomby, która pozwoli mi ponownie nazwać Suzanne Young mistrzynią w swoim fachu. I czy ją dostałam? A może tę recenzję piszę za mnie mój Sobowtór, bo nie dałam rady i... Dobrze, nie przedłużam tej zbędnej paplaniny i daję wam prawidłową odpowiedź!
„Ludzie zwykle uważają, że najbardziej boli złamane serce. Brzmi to chyba bardziej romantycznie, ale tak naprawdę za cierpienie odpowiada umysł, a ten da się oszukać.”
Akcja tej książki toczy się parę lat przed słynnym Programem pomagającym wyleczyć niedoszłych samobójców. Jeżeli jednak myślicie, że już wtedy było spokojnie i nie wymyślano różnych technik wspomagających ludzką egzystencję to jesteście w błędzie. Z ogromnym zaciekawieniem śledziłam całą ścieżkę, jaką musieli pokonywać ludzie związani z byciem Sobowtórami. A odgrywanie co rusz innej osoby nie może się dobrze zakończyć, o czym wiedzą wszyscy biorący udział w tej smutnej maskaradzie. W tym sama ja.
Już wcześniej wiedziałam, że autorka umie sobie igrać z emocjami czytelnika, lecz tym razem przeszła samą siebie! Z przerażeniem w oczach obserwowałam, jak zmiany osobowości potrafią wpłynąć na człowieka. Serce biło mi jak oszalałe, a uczucie strachu i ciekawości towarzyszyło mi już od samego początku książki i wzrastało z każdym kolejnym rozdziałem. Chociaż motyw depresji i samobójstw jest znacznie drastyczniejszy od żałoby, to udało się tutaj wzmocnić jego rangę i udowodnić, że ten smutny okres w życiu człowieka działa niczym toksyny. Wręcz czułam jego potęgę i – wraz z leczonymi – starałam się polepszyć swoje życie i zacząć dostrzegać zalety otaczającego mnie świata.
Wiele razy zostałam pozytywnie zaskoczona, dzięki czemu powoli uzależniałam się od tej historii. Przejmowała ona kontrolę nade mną! Owszem – niektóre istotne fakty zastanawiające Quinlan i jej towarzyszy były dla mnie przewidywalne, ale to tylko dlatego, iż znałam je z lektury z poprzednich tomów (które tak naprawdę są tymi późniejszymi, ale to się wytnie). Żeby jednak załagodzić te drobne zadraśnięcia, autorka doczepiła do nich parę sekretów, przez co człowiek czuje niedosyt i chce jak najszybciej rozwikłać tę zagadkę! No i samo zakończenie książki wbijające nie tylko w fotel, ale również i w ziemię... Takie petardy to ja lubię!
Quinlan McKee mogła sprawiać wrażenie silnej i zdecydowanej dziewczyny, jednak każde kolejne zlecenie działało niczym odkurzacz wysysający z niej własne ja. Dziewczyna gubiła się w plątaninie wspomnień. Nie umiała odróżnić tych prawdziwych od wyuczonych na potrzeby stania się Sobowtórem. Strasznie współczułam jej takiego życia i nie umiałam zrozumieć, z jakiego powodu ojciec wiecznie pchał ją w paszczę lwa, wszelkimi sposobami namawiając ją do przedłużenia kontraktu. Jako że Quin miała tylko jego i nie chciała zranić jego uczuć słuchała jego poleceń, chociaż liczyłam na to, iż wreszcie mu się postawi. Przeczuwałam jednak, że za tym wszystkim stoi coś innego, niżeli wyśmienite zarobki i odkrycie tego może być niebezpieczne, lecz dla dziewczyny była to szansa na zerwanie więzów. Tylko czy ją wykorzystała i jak to wszystko na nią wpłynęło? Tego już nie zdradzę, bo nie chcę psuć wam przyjemności z lektury. Uprzedzę jednak, że na pewno nie spodziewacie się aż tak mocnego uderzenia!
Kreacja pobocznych bohaterów również ostała na wysokim poziomie i śmiało mogę stwierdzić, że każdy z nich odegrał swoją rolę doskonale. Poza tym różnorodność charakterów dodaje koloru i smaku całemu [Remedium], co daje nam namiastkę rzeczywistości, a nie zakłamania. Przecież gdyby wszyscy byli tacy sami, to ten świat byłby szary i nudny.
Uczucie między Quinlan a chłopakiem odgrywanej przez dziewczynę denatki nie należy do tych idealnych. Każde z nich odczuwa to wszystko po swojemu, a kumulując to w całość otrzymujemy kolejną niebezpieczną dla wszystkich mieszankę. Dość uważnie śledziłam tę parę i muszę przyznać jedno – igranie uczuciami może być strasznie bolesne!
„Byłam plasterkiem na ich rany, ale nie mogłam ich uleczyć.”
I po raz kolejny przyszło mi zachwalać kunszt pisarski Suzanne Young, nad którym można się rozpływać. Nie od dziś wiem, że potrafi ona stworzyć nietuzinkowych bohaterów, a opisy będą barwne i plastyczne, oddające całokształt wyimaginowanej historii, która oddziałuje na czytelnika niczym narkotyk. I nie trzeba do tego żadnych wyszukanych słów, bo autorka posługuje się prostym i zrozumiałym językiem. No i – po raz kolejny – przypominam, że jednak warto uważnie skupić się na czytanym tekście, aby nie pominąć wielu ważnych kwestii. Chyba chcecie poznać całokształt bez przewijania jednego i tego samego tekstu w poszukiwaniu dziury w fabule, którą sami stworzyliśmy, nieprawdaż?
[Remedium] poucza, że bycie sobą przynosi o wiele więcej korzyści, niżeli wieczne odgrywanie różnych ról. Możemy udawać swoją koleżankę lub jakąś gwiazdę i czerpać z tego korzyści, ale co zrobimy, gdy maska zostanie zerwana i ukażemy swoją prawdziwą naturę? Czy tamte osoby nadal będą nam ufać? I czy sami będziemy w stanie spojrzeć w lustro?
Z serii „rozkminy bluszczyny”: Suzanne Young chyba czerpie inspirację od swojej imienniczki i raz za razem wykorzystuje w swoich książkach specyficzne imiona, które dzięki swej dziwności szybko zapadają w pamięci. Chyba wiecie kogo mam na myśli, prawda?
Podsumowując:
[Remedium] znacznie przewyższa poziomem [Plagę samobójców] oraz odpędza niesmak po niezbyt udanym zakończeniu [Kuracji samobójców], wprowadzając jeszcze więcej komplikacji w ten jakże mroczny i przerażający świat pochłaniany przez epidemię. Suzanne Young na każdym kroku udowadnia swoją kreatywność, ale tym razem przeszła samą siebie. Czytelnik będzie niczym gąbka pochłaniająca wszelkie emocje wylewające się z lektury i będzie nimi żyć jeszcze parę dni po jej przeczytaniu.
Wielu rodziców pytających swoje pociechy o to, kim chcą być w przyszłości otrzymują jedną odpowiedź: aktorem. Dzieci widzą wtedy możliwość przebierania się za innych, odgrywania drobnych ról kojarzących im się z wystąpieniami na przeróżnych apelach. Poza tym aktorzy są znani i lubiani, a praktycznie każdy szkrab lubi być w centrum uwagi. Pozują do zdjęć niczym największe...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Pamiętam te czasy, kiedy jako kilkuletnia dziewczynka bardzo chciałam być zauważana przez koleżanki siostry. Starałam się jak mogłam, aby zwracały na mnie swoją uwagę i traktowały jak równą sobie, chociaż to denerwowało moją familię przypominającą mi o znajomych w moim wieku. Z czasem wszyscy przywykli do tego i stałam się tak jakby częścią ich paczki. Jednakże kiedy przychodziły poważniejsze tematy czy też zajęcia to wtedy zostawałam oddelegowywana do zabawek. Przecież idąc na jakąś imprezę nie będą brały ze sobą dziecka – w końcu by mnie nie wpuszczono do danego klubu, gdzie wstęp mieli jedynie pełnoletni.
Czternastoletnia Eden dość długo walczyła o to, aby Kevin – najlepszy przyjaciel jej brata Caelina zwrócił na nią uwagę. Jako że był traktowany niczym członek rodziny to przecież niedopuszczalne, aby ona nie mogła spędzać z nim czasu. W końcu doczekała się takiej chwili. Szczęśliwa z takiego obrotu spraw nawet nie przypuszczała, że niewinna gra w monopoly może zamienić się w coś znacznie gorszego.
Tej samej nocy dziewczyna została przez niego zgwałcona. Nie miała jednak odwagi komukolwiek o tym powiedzieć. Kevin dokładnie zaznaczył, że przecież nikt by jej nie uwierzył w to, co on jej zrobił. Dlatego też zachowała to wszystko w tajemnicy, co poskutkowało w jej dalszym życiu.
Początkowo nieufna wobec dotyku innych zamykała się w swoim małym świecie, nie pozwalając sobie na sen nawet we własnym łóżku przypominającym jej tamto zdarzenie. Niestety miesiące mijały, a kiełkująca w niej wiara w to, że nikt jej nie pomoże zaczynała rozrastać się do rangi paskudnego chwasta sięgającego psychiki Eden. Nastolatka porzuciła swoje ukochane zajęcia na rzecz kosztowania coraz to nowszych używek. Papierosy czy alkohol były dla niej ucieczką do lepszego świata. Także kontakty z najbliższymi osobami zostały nadszarpane i otwarte rany nigdy nie miały szansy się zagoić z powodu kolejnych nieprzyjemności. Plotki rozchodzące się po liceum, w których została przedstawiona jako puszczalska były niczym sól rozsypywana na te skaleczenia. Miesiące mijały, a ona powoli popadała ze skrajności w skrajność. Nawet do tego stopnia, że dawna Eden praktycznie przestała istnieć...
Czy pogubiona w tym niesprawiedliwym świecie Eden była w stanie ponownie uwierzyć w to, że znajdzie się ktoś, kto byłby w stanie uwierzyć w jej słowa? I do czego jeszcze się posunęła, by zapomnieć o tamtej nocy?
Milczenie jest złotem, a mowa srebrem – tak powiadamy. Tylko w takich przypadkach srebro bywa znacznie cenniejsze od złota.
Dawno nie miałam w swoich rękach książki przywołującej mnie do rzeczywistości. Ostatnio gustowałam w takich, gdzie miałam do czynienia z nadnaturalnymi istotami czy nadprzyrodzonymi mocami. Dlatego też zbawienna okazała się gwiazda tej recenzji, która nieśmiało spoglądała na mnie z półki. Tylko czy ta książka była w stanie zmienić mnie na zawsze? A może pozostałam niewzruszona i postanowiłam żyć tak, jak dotychczas?
„Wymyślam się na nowo. Wszyscy wokół to robią”.
Rozpoczynając swoją przygodę z [Co mnie zmieniło na zawsze] nie byłam gotowa na to, że tuż po skończeniu tej książki nie będę w stanie otrząsnąć się z emocji, jakie ze sobą niosła. Może wcześniej miałam styczność z tematyką gwałtu, ale nie było mi dane dojrzeć aż tak drastycznych zmian zachodzących w psychice osoby, jak to było w przypadku Eden. Zastraszona przez Kevina nie miała odwagi otworzyć ust i powiedzieć o tym potwornym „sekrecie” nawet najbliższym, bojąc się ich reakcji. Strasznie drżałam o jej życie i oto, jak ono się toczy. Nieraz sama wnikałam w jej skórę i odczuwałam wszystkie nagromadzone w niej emocje. Żyłam jej strachem, cierpieniem, bólem... Byłyśmy wręcz jednością! I chociaż niekiedy myślałam, że jestem w stanie przewidzieć dane zdarzenia to jednak nieraz akcja rozwijała się w całkiem innym kierunku, przy czym zostawałam zaskakiwana – nie zawsze pozytywnie. Naprawdę zaczynałam błagać autorkę, aby ta gehenna dobiegła do mety i pozwoliła dziewczynie odetchnąć świeżym powietrzem. Powietrzem nieskażonym tą przeklętą nocą. Tylko czy Amber Smith zlitowała się nad swoim wyimaginowanym dzieckiem? Tego już nie mogę nikomu zdradzić.
Gdybym napisała, że Eden mnie nie denerwowała to skłamałabym z ogromną premedytacją. Były takie momenty w książce, kiedy chciałam na nią krzyczeć lub złapać za ramiona i mocno potrząsnąć. Jednakże po pewnym czasie zrozumiałam, że to nie byłoby dobre rozwiązanie. Dlatego też mogłam jedynie obserwować jej wewnętrzną przemianę i modlić się o to, by wrócił do niej zdrowy rozsądek. Niestety nadal poznawałam tę gorszą stronę nastolatki. Bolało mnie, jak bardzo się pogubiła i nie umiała odnaleźć tej właściwej drogi. Raniła każdego do tego stopnia, że z przyjaciół tworzyła sobie wrogów, a najbliższa rodzina załamywała nad nią bezradnie ręce. Ale nikt nie potrafił zrozumieć, iż poprzez popadanie z nałogu w nałóg oraz skandaliczne i wulgarne zachowanie dziewczyna wręcz wołała o pomoc! I to z powodu człowieka, którego kiedyś uważała za godnego zaufania. Na całe szczęście (o ile można to tak napisać) ta drastyczna przemiana nie nastąpiła w parę tygodni, a kiełkowała latami. Tym samym kreacja głównej bohaterki została odtworzona naturalnie. Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie, ile takich prawdziwych wersji Eden chodzi po świecie, naznaczając swoją historię tak okropnymi skazami...
Do tej pory nie jestem w stanie uwierzyć w to, jak najbliższe otoczenie Eden wręcz przyzwalało jej na popadanie ze skrajności w skrajność. Owszem – widzieli ogromne zmiany zachodzące w wyglądzie i zachowaniu nastolatki, ale umieli jedynie odwracać wzrok czy też pouczać. Nawet brat dziewczyny czy jej najbliższa przyjaciółka Mara nie potrafili zadać tak banalnego, a jednocześnie bardzo istotnego pytania: „Czy coś ci się stało?”. W prawdziwym życiu także mamy do czynienia z takim scenariuszem, dlatego też tutaj również autorka spisała się na medal. Od razu widać, że nie tworzyła papierowych postaci, a naprawdę odwzorowała ludzkie zachowanie.
„Uśmiecham się co prawda, ale coś jest z tym uśmiechem nie tak. Moje oczy mają w sobie coś takiego... jakąś tępą, martwą ciemność. Jakby czegoś we mnie brakowało. Nie umiem powiedzieć czego. Ale ta brakująca część to coś ważnego, coś kluczowego, coś, co zostało mi zabrane”.
Amber Smith stąpała po dość cienkim lodzie, kiedy zdecydowała się napisać książkę poświęconą trudnej tematyce, jaką jest przedstawienie życia zgwałconej nastolatki. Naprawdę bałam się, że w pewnym momencie wpadnie ona do lodowatej wody i pociągnie to wszystko na samo dno. Na całe szczęście udało jej się przejść na drugą stronę pisarskiego jeziora bez uszczerbku na zdrowiu! [Co mnie zmieniło na zawsze] to książka dopracowana od „a” do „z”, bez dwóch zdań. Historia Eden jest przedstawiona tak realistycznie, iż trudno mi było uwierzyć w to, że tak naprawdę mam do czynienia z fikcją literacką. Włożyła w nią całe swoje serce, za co jej ogromnie dziękuję!
[Co mnie zmieniło na zawsze] wręcz krzyczy o to, abyśmy nie ignorowali niecodziennych zmian w zachowaniu swoich najbliższych. Zawsze starajmy się dociec, co takiego wywołuje u nich melancholię i próbujmy wspomóc ich w walce z tą zmorą. Nie bądźmy także obojętni na krzywdę obcych ludzi. Nawet jeżeli boicie się bezpośrednio zaalarmować to zawsze warto odszukać numerów do instytucji, która może wykonać pierwszy krok ku uldze drugiego człowieka. Nie żyjmy zgodnie z zasadą „człowiek człowiekowi wilkiem”! Być może to kiedyś my będziemy potrzebowali pomocnej dłoni.
Podsumowując:
Chociaż [Co mnie zmieniło na zawsze] może sprawiać wrażenie typowej młodzieżówki, to nigdy w życiu nie odważyłabym się tak określić tej książki. Wywołująca ciarki na plecach i zamęt w głowie, niepozwalająca dość szybko zapomnieć o sobie historia Eden przesiąknięta kalejdoskopem emocji zmusza do refleksji nad własnym życiem. Wręcz nalega na spojrzenie na otaczający nas świat pod innym kątem. Dlatego też porzućcie wszelkie uprzedzenia i czym prędzej sięgnijcie po tę literacką perełkę. Obiecuję, że nie pożałujecie swojej decyzji!
Pamiętam te czasy, kiedy jako kilkuletnia dziewczynka bardzo chciałam być zauważana przez koleżanki siostry. Starałam się jak mogłam, aby zwracały na mnie swoją uwagę i traktowały jak równą sobie, chociaż to denerwowało moją familię przypominającą mi o znajomych w moim wieku. Z czasem wszyscy przywykli do tego i stałam się tak jakby częścią ich paczki. Jednakże kiedy...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to