-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2019-03-27
2019-03-11
2019-03-11
2018-12-09
Przedstawiam Wam lekturę od Kłobook. Jest to pierwsza pozycja tego wydawnictwa. Książka co do której miałem bardzo mieszane uczucia.
„Gdybym miała odpowiedzieć jednym zdaniem na pytanie: „Od czego wszystko się zaczęło?”, prawdopodobnie powiedziałabym, że od pożyczenia sobie jednej książki. Nie było to pochodzenie z jednej miejscowości, nie była to też praca drzwi w drzwi przez pół roku (chociaż to akurat mogło się trochę przyczynić do rozwoju naszej znajomości). Tak naprawdę zaczęło się od tego, że Paweł pożyczył mi powieść, przez którą nie było mnie dla świata przez jakieś czterdzieści osiem godzin. Można to uznać za całkiem niezłe osiągnięcie, biorąc pod uwagę ponad siedmiuset-stronicową objętość oraz fakt, że w międzyczasie widziano mnie w pracy, tudzież supermarkecie – prawdopodobnie poszukującą Milki Oreo.”
Jako, że jest to pozycja zupełnie nowego wydawnictwa chciałbym poruszyć temat tzw. „Lilipuciej rewolucji” (książki i określenia użytego przez Katarzynę Biernacką-Licznar, Elżbietę Jamróz-Stolarską oraz Natalię Paprocką). Określenie „lilipucie” nie jest tutaj określeniem negatywnym, wręcz przeciwnie. Rewolucja polega na rosnącym zainteresowaniu małymi wydawnictwami. Te wydawnictwa wprowadzają na Polski rynek nową jakość książki. Podnoszą poprzeczkę wydając pozycje „dopieszczone” pod względem literackim, dopracowane pod względem estetycznym, ale przede wszystkim — nie na masową skalę. Nam, jako czytelnikom, daje to świadomość wyjątkowości egzemplarza, który posiadamy. Każdy z Nas chce mieć przecież coś unikatowego. Kochamy kolekcjonować, zwracając przy tym dużą uwagę na detale. Wróćmy jednak do sedna.
Zdarzały się momenty gdzie miałem ochotę odłożyć „Cmentarzysko” ale zaraz po nich zostawałem dosłownie wciągnięty. Pomysł na fabułę i świat przedstawiony jest wprost cudowny. Gwarantuje, że każdy w nim znajdzie coś dla siebie.
Chciałbym wspomnieć o ciekawym kreowaniu postaci. Nie są one stworzone niedbale (co niestety często się zdarza). Posiadają odmienne cechy charakteru co jest wyraźnie zarysowane. Intrygujące są również ich relacje, które ulegają niebanalnym przemianom. Innymi słowy — nie można się oderwać.
Pozycję wzbogacają ciekawe ilustracje, mroczne i tajemnicze. Autorką prac jest Martyna Nejman, której gratuluje pracy. Bez nich odbiór lektóry byłby zupełnie inny. Podnoszą one wizualne walory książki i oczywiście działają na wyobraźnię, a ich ilość jest wprost idealna. Nie narzucają nam konkretnej wizji świata, a tylko prowadzą nas na jego granicę.
Przejdę teraz do minusów które nasunęły mi się podczas lektury „Cmentarzyska”. Przede wszystkim, ale nie jestem pewny kogo można tutaj obwinić. Niektóre dialogi są płytkie. Nie jestem przekonany czy jest to wina autora, czy kwestia niedopatrzenia. Zdanie — „zluzuj poślady” — w moim przekonaniu było zupełnie niepotrzebne. Każdy lubi zabawne wtrącenia, a czasem nawet wulgaryzmy. Ważne jest by używać ich umiejętnie i w odpowiednim kontekście. Nie jest to duży ubytek ale taki, który rzuca się w oczy.
Ciekawi mnie również końcówka, której Wam oczywiście nie zdradzę. Mogę jedynie powiedzieć, że powstaje pytanie, które kieruje do wydawnictwa — czy powstanie kontynuacja?
„Większość przechodzi obok niej obojętnie, ponieważ nie potrafią nawet zerknąć przez zasłonę. Ludzie nie czuja braku czegoś, co dla nich po prostu nie istnieje.”
Ogółem książka zdecydowanie warta polecenia miłośnikom fantastyki i nie tylko. Jak wiemy warto poszerzać horyzonty. Za współpracę i egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Kłobook. Odsyłam również do strony wydawnictwa https://klobook.com/. Tam dowiecie się wielu interesujących faktów z jego życia ;).
Zapraszam na bloga oraz instagram ;)
https://kochaneksiazki.blogspot.com
https://www.instagram.com/books_maze/
Przedstawiam Wam lekturę od Kłobook. Jest to pierwsza pozycja tego wydawnictwa. Książka co do której miałem bardzo mieszane uczucia.
„Gdybym miała odpowiedzieć jednym zdaniem na pytanie: „Od czego wszystko się zaczęło?”, prawdopodobnie powiedziałabym, że od pożyczenia sobie jednej książki. Nie było to pochodzenie z jednej miejscowości, nie była to też praca drzwi w drzwi...
2018-11-27
Po raz pierwszy (i na pewno nie ostatni) podejmę się recenzji książki skierowanej do młodszych czytelników.
Nie lubię przechodzić do tematu od razu. Chcę dowiadywać się co czytam. W ten sposób powstało pytanie — czy literatura dziecięca powstaje od dawna? — Początki literatury dziecięcej sięgają XVIII wieku a jej zalążków możemy się dopatrywać w kołysankach, wyliczankach, grach i zabawach. Nawet bajki i baśnie nie były stworzone początkowo dla młodych czytelników. Zostały zmienione i zaadaptowane tak by trafiły do dzieci i młodzieży. Uproszczono je i skrócono formę. Przed XVIII wiekiem taka literatura nie istniała, dzieci i młodzież czytali to samo co dorośli. Warto wiedzieć również, że często używamy wyrażeń „literatura dziecięca” i „literatura dla dzieci” synonimicznie. Tutaj się zatrzymajmy.
„[...] czy książka dziecięca to książka napisana przez dzieci, czy dla dzieci? I, co najważniejsze, cóż to znaczy, że pisze się książkę „dla” dzieci? Jeśli jest napisana „dla” dzieci, to czy pozostaje książką dziecięcą, gdy czytają ją (wyłącznie) dorośli? Co z „dorosłymi” książkami czytanymi także przez dzieci – czy należą one do „literatury dziecięcej”?”
(Lesnik-Oberstein 2005: 15)
Zagadkowe prawda? Nad tym głowią się humaniści i literaturoznawcy. Jeśli Was to zainteresowało odsyłam do eseju Macieja Skowera z 7 numeru „Gdańskiego Magazynu Humanistycznego” (http://cejsh.icm.edu.pl/cejsh/element/bwmeta1.element.desklight-8be17e6a-e517-4f94-8968-c87be8239cc9/c/1_Skowera_MWB.pdf). Zachęcam do przeczytania.
Zajmijmy się teraz pozycją: „Warren XIII i Wszystkowidzące Oko”. W opisie można przeczytać „Warren XIII i Wszystkowidzące Oko to misternie ilustrowana kopalnia łamigłówek, szyfrów i fantazyjnych wynalazków [...]”. Nie jest to do końca prawda. Nie znajdziemy tu za wiele łamigłówek i szyfrów (dokładnie jedna łamigłówka). Jest to tylko moje spostrzeżenie. W tej książce zdecydowanie nie to jest najważniejsze. Ważna jest tajemnica skrywana w murach starego hotelu.
Bardzo ciekawa pozycja. Delikatnie mroczny klimat nasuwa mi książki z „serii niefortunnych zdarzeń”. Czytając tę książkę czuje się dreszczyk emocji. Przez chwilę mogłem znów poczuć się jak dziecko żądne przygody. Lektura zabierze młodych czytelników w świat niezwykłych przeżyć i doznań, z kolei starszym (w tym mnie) pomoże poczuć na powrót smak dzieciństwa.
Lubicie gdy ciarki przechodzą Wam po plecach, lub gdy nie możecie oderwać się od książki? Dokładnie to czeka Was przy tej lekturze. Dawno nie miałem w rękach tytułu, który jest skierowany do dzieci (mino że bardzo je lubię). Nie rozczarowałem się.
Nie byłbym sobą gdybym nie zwrócił uwagi na piękne ilustracje Willa Staehlena. Wprowadzają one niesamowity nastrój podczas lektury. Czerwień i czerń, to kolory dominujące w ilustracji tego tomu książki. Warto wspomnieć, że to nie jest koniec przygód Worrena XIII. Czekamy obecnie na kolejne tomy.
Wydawnictwo Tadam specjalizuje się w książkach dla młodego czytelnika. Stąd przywiązanie uwagi do każdego szczegółu, od pięknych ilustracji pobudzających kreatywność, do języka, który jest wręcz porywający.
Coś za co wyjątkowo cenie literaturę dla najmłodszych to nie jest tylko jej walor dydaktyczny czy estetyczny. Ważna dla mnie jest prawda w nich zawarta. Książki te czyta się z ufnością i szczerością. Bije od nich prawda. Dziś pewna Pani w księgarni powiedziała mi „książki dla dzieci są prawdziwe ponieważ dzieci wyczuwają fałsz. Dorosły już jest znieczulony.” Podpisuje się pod tymi słowami.
Polecam Warrena XIII każdemu kto chce sprawić radość sobie oraz swojemu dziecku. Za egzemplarz recenzencki dziękuje oczywiście wydawnictwu Tadam!!
Zapraszam na bloga oraz instagram ;)
https://kochaneksiazki.blogspot.com
https://www.instagram.com/books_maze/
Po raz pierwszy (i na pewno nie ostatni) podejmę się recenzji książki skierowanej do młodszych czytelników.
Nie lubię przechodzić do tematu od razu. Chcę dowiadywać się co czytam. W ten sposób powstało pytanie — czy literatura dziecięca powstaje od dawna? — Początki literatury dziecięcej sięgają XVIII wieku a jej zalążków możemy się dopatrywać w kołysankach,...
2018-11-19
Cóż to była za lektura. Jest to moja druga styczność z tym wydawnictwem i z całą pewnością nie ostatnia. Po przeczytaniu pierwszej pozycji od Wydawnictwa IX (czyli „Ciemna strona księżyca”) oczekiwałem bardzo wiele. Ta książka zdecydowanie spełniła moje oczekiwania. Czemu o tym piszę? Ponieważ można przywiązać się do wydawnictwa, a w moim przypadku tak właśnie się stało.
Pochylmy się na chwilę nad bardzo ważną informacją o tej pozycji. Książkę napisał Edward Bulwer-Lytton, który żył w XVIII wieku. „Nadchodząca rasa” została napisana w 1871 roku i została przetłumaczona na język polski dopiero teraz, czyli 147 lat po jej napisaniu.
Przykład tej pozycji dowodzi jak bardzo rozległa jest literatura, jak wiele znakomitych pozycji możemy nigdy nie odkryć, warto to sobie uświadomić. Nie jesteśmy w stanie poznać każdej niesamowitej książki. Można to odbierać jako coś niekoniecznie pozytywnego. Ja wolę o tym myśleć jak o drodze, której końca nigdy nie dojrzymy. Bo w sumie po co?
Utopia czyli projekt, szkielet państwa idealnego. Nie chodzi tu tylko o ideę polityczną. „Utopia” może pochodzić zarówno z greckiego outopos czyli ou — nie oraz topos — miejsce (nie-miejsce) jak i od od eutopi czyli dobrego miejsca. Każdy kojarzy chociaż jedną utopię — raj Biblijny. Dystopia i antyutopia mogą sprawiać czytelnikowi problem. Śpieszę z wyjaśnieniem, obie przewidują dla ludzi czarny scenariusz przyszłości. Dystopijna wizja świata opiera się jednak na naszej rzeczywistości. Natomiast antyutopia bardziej na systemie politycznym, który pod przykrywką pięknego świata skrywa władzę kontrolującą naszą codzienność. Jeśli oczywiście dobrze to zrozumiałem. Powyższa pozycja jest dystopią z elementami satyry. Nie da się ukryć, że jest to bardzo ciekawy mix, niecodzienny.
„Nie istnieje groźba wojny, nie było armii, którą należałoby utrzymać ani policji, która dbałaby o zachowanie porządku. To, co my zwiemy przestępstwem, dla vril-ya jest całkiem obce. […] Ogień wzniecony ręką dziecka może spalić najdoskonalszą fortecę lub, dzięki swym płomieniom, odciąć drogę ucieczki podkładającemu. Jeśli stykają się ze sobą dwie armie, które posiadają taką samą moc, rezultatem może być tylko zagłada ich obu.”
„Nadchodząca rasa” napisana jest z lekkim dystansem. Jest on adekwatny do czasu w którym została napisana książka (może to tylko moje odczucie). Kiedy czytam pozycję sprzed ponad 100 lat czuję delikatny dystans pisarza do świata przedstawionego. Ten chłód jest urzekający i tajemniczy, co potęguje fascynacje czytelnika.
Z każdą kolejną stroną zagłębiałem się w podziemny świat, do którego trafił główny bohater. Znaleziona tam cywilizacja przewyższa naszą pod niemal każdym względem. Nie chcę zdradzać za wiele ale fabuła nie gra pierwszych skrzypiec.
Pisarz wykreował świat bardzo nam bliski a zarazem bardzo odległy. Pełen niespodzianek, fascynujący. Miałem wrażenie jakbym czytał reportaż. Może właśnie o to chodziło autorowi. Poznajemy specyficzną faunę i florę, tradycje i zwyczaje a nawet język. W tym podziemnym świecie właśnie to jest nowe i ciekawe.
Uważam, że książka jest idealna dla osób, które lubią być obserwatorami. Których fascynują inne światy. Dystopia w tej pozycji nie jest tak oczywista jakby się mogło wydawać. Nie będę zdradzał więcej, najlepsze trzeba zachować (dosłownie) na koniec.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu IX. Dziękuję za pomoc w odkrywaniu tego co nie jest znane.
Zapraszam na bloga oraz instagram ;)
https://kochaneksiazki.blogspot.com
https://www.instagram.com/books_maze/
Cóż to była za lektura. Jest to moja druga styczność z tym wydawnictwem i z całą pewnością nie ostatnia. Po przeczytaniu pierwszej pozycji od Wydawnictwa IX (czyli „Ciemna strona księżyca”) oczekiwałem bardzo wiele. Ta książka zdecydowanie spełniła moje oczekiwania. Czemu o tym piszę? Ponieważ można przywiązać się do wydawnictwa, a w moim przypadku tak właśnie się stało....
więcej mniej Pokaż mimo to2018-11-09
Dosyć długo zbierałem się do napisania tej recenzji. Bałem się do niej podejść ze względu na ogromny szacunek jakim darzę autora (odkąd przeczytałem książkę). Chcę spojrzeć na nią „z dystansu” ale okazuje się to niemożliwe. Co uważam za plus.
Chciałbym na początku rozwiać wątpliwości gatunkowe, które mogą się pojawić. U mnie również powstał ten problem. Zawsze miałem problem z odróżnieniem science-fiction od fantasy (wstyd się przyznać). Science fiction dotyka treści futurystycznych, nowych technologii, najczęściej podróży kosmicznych. Skupia się na innowacjach technicznych co z pewnością pomaga tworzyć nowe idee. Natomiast fantasy używa często motywów magicznych i nadprzyrodzonych, akcja najczęściej dzieje się na Ziemi lub świecie do niej zbliżonym. Do tego dochodzi horror — w kontekście książki Grzegorza Gajka. Horror bazuje na uczuciu strachu, ma wprawić nas w przerażenie. Tutaj trzeba zaznaczyć, że robi to poprzez pokazanie nam zjawisk paranormalnych, duchów, czegoś co na codzień nie istnieje.
Ciężko mi uwierzyć, że ta książka napotkała tyle problemów wydawniczych. Zawiłości związane z jej wydaniem można przeczytać we wstępie (zachęcam).
Jestem pod ogromnym wrażeniem wykreowanego przez pisarza świata. Uniwersum, które stworzył daje niesamowite możliwości. Krótkie wyjaśnienie dla osób które mogą nie wiedzieć czym jest uniwersum — jest to świat całkowicie wykreowany przez autora (nie tylko pisarza). Na pewno znacie takie uniwersa jak np. Uniwersum Harrego Pottera (które nie kończy się tylko na jednej słynnej serii). Przechodząc dalej w wypadku „Ciemnej strony księżyca” to uniwersum jest bardzo rozległe i uważam, że jedna książka to o wiele za mało by zaspokoić moją ciekawość.
Jest to jak najbardziej komplement. Stworzenie świata tak doskonale przygotowanego do różnego rodzaju przygód jest niezwykłym osiągnięciem. Nie skupia się to tylko na galaktyce, czy całym znanym nam kosmosie, stworzone zostały historie i wątki poboczne, które nawet hasłowo budzą u mnie ciekawość. Obcoświatowcy? Kto to, dlaczego się tak nazywają, skoro w świecie Pana Grzegorza nie ma oficjalnie obcych cywilizacji? Jaka jest historia naszej rasy w tym świecie?
Osobiście uważam, że ta książka powinna być dopiero początkiem. W tym przekonaniu utwierdzają mnie również opowiadania zawarte pod koniec „Ciemnej strony księżyca”. Po ich przeczytaniu miałem więcej pytań niż odpowiedzi a autor rozszerzył wręcz stworzony świat.
Nawiązałem kontakt z autorem, któremu zadałem pytanie skąd wziął się pomysł na stworzenie takiego świata, przedstawię Wam odpowiedź Pana Grzegorza. „Hm, trudno wskazać jedno źródło. Pisząc opowiadania, a potem powieść nie miałem jeszcze jednej spójnej wizji, umieszczałem w tekstach różne elementy, które mnie interesowały — dopiero z czasem zacząłem je łączyć w całość. Na pewno ważne było dla mnie przeświadczenie, że przyszłość ludzkości to nie będzie jeden wielki progres, ale naprzemienne epoki progresu i regresu”. Autor oparł się na obserwacji naszego świata, na historię rozwoju cywilizacyjnego człowieka. Gdzie faktycznie ten progres i regres stale nam towarzyszy.
„— Nie wierzę w Boga — odparłem pospiesznie. — Nie… nie sądzę…
— Szkoda… Dla Niego, oczywiście… Widzi pan, uważam, że on jest bardzo samotny.
— Samotny?
— Tak. Bo widzi pan… Proszę sobie wyobrazić istotę wszechwiedzącą i wszechmocną, doskonałą. Z kim mogłaby się porozumieć, z kim podzielić nowiną swego istnienia? Poza nią nic nie istnieje. Będąc wszechmocną, mogłaby oczywiście stworzyć coś, jakiś byt sobie podobny. Ale żeby byt ten mógł pojąć komunikat naszej doskonałej istoty, sam musiałby być doskonały, w każdym calu idealnie podobny do niej. Pytanie tylko, czy przy tak perfekcyjnym podobieństwie dwie te świadomości nadal byłyby odrębne”.
Podziwiam pisarza za podejście do tematu religii, zrobił to tak delikatnie i ciekawie, że gwarantuje nikt nie poczuje się urażony. Wpływ religii czujemy na co dzień, nie mogło zabraknąć tego wątku nawet w dalekiej przyszłości. Poruszenie tematów metafizycznych dodaje książce dozę wyważonej fantazji i pokazuje, że nie jest to zwykła książka science fiction. Udowadnia ona w pewnym stopniu, że nigdy nie będziemy w stanie odpowiedzieć na pewne pytania. Szybki rozwój techniczny pozwala nam odpowiadać na niektóre z nich, ale według mnie jest to kropla w morzu tych, na które odpowiedzi nie znajdziemy.
Chociaż z polskich pisarzy sci-fi znam tylko Stanisława Lema uważam, że Grzegorz Gajek jest zdecydowanie wart poznania. Nie określam co jest rewelacyjne na skale światową a co nie, zaznaczam, że klasyfikuje je tylko ze względu na moje odczucia. Mam nadzieje że dla Was przygoda na Empireum będzie równie satysfakcjonująca.
Za podróż do innego, niesamowitego, świata dziękuje Wydawnictwu IX oraz samemu Grzegorzowi.
Zapraszam na bloga oraz instagram ;)
https://kochaneksiazki.blogspot.com
https://www.instagram.com/books_maze/
Dosyć długo zbierałem się do napisania tej recenzji. Bałem się do niej podejść ze względu na ogromny szacunek jakim darzę autora (odkąd przeczytałem książkę). Chcę spojrzeć na nią „z dystansu” ale okazuje się to niemożliwe. Co uważam za plus.
Chciałbym na początku rozwiać wątpliwości gatunkowe, które mogą się pojawić. U mnie również powstał ten problem. Zawsze miałem...
2018-10-31
Wiedziałem że zaczynając pisać recenzje muszę być wszechstronny (przynajmniej takie jest moje założenie), pragnę pokazywać książki z każdej strony, jest to dla mnie ważne by każdy znalazł coś dla siebie. Tak oto wpadła mi w ręce tak książka, tomik poezji Renaty Grześkowiak.
Konstanty Ildefons Gałczyński — „Ulica Sarg”, „Ulica Szarlatanów”, Krzysztof Kamil Baczyński — „Źródło”, Julian Tuwim — „Bal w Operze”, to jedyna poezja z jaką miałem styczność z własnej woli. Uważam że zacząłem od klasyków i myślę że bardzo dobrze postąpiłem, wkraczając w świat Pani Renaty miałem już jakieś doświadczenie.
Renezja (jak wyczytałem na różnych portalach) to pseudonim pisarki, pseudonim który przyjął się na tyle dobrze że nawet najbliżsi tak do niej mówią. Z tą wiedzą odbiór książki nabiera zupełnie nowego wymiaru. Bowiem czytając poezje Pani Renaty, a może Pani Renezji, czuje się nieprzeniknione dobro, może brzmi to ckliwie, ale taka jest prawda. Pisarka przedstawiła nam siebie, taka jaka jest naprawdę (chociaż jej nie znam, czuje tę prawdę). Utwory są lekkie i można nawet powiedzieć — kobiece. Delikatne i bardzo emocjonalne.
„ciepły wiatr
dobry los swobodne opadanie
proszę —
opuść głowę
czasem miłość ścieli się pod stopami”
Jest to jeden z moich ulubionych fragmentów, niektórzy mogą powiedzieć że jest on zbyt oczywisty, tendencyjny, ale zapewniam Was całokształt ma głębie.
„Ja niknę w oczach panie O.,
na świecie widzę samo zło.
Ja bez pana
jak zapinka bez stanika, nieistotna — znikam”
Dobór tego fragmentu nie jest przypadkowy, dla mnie jest on wręcz fenomenalny. Lubię głębie tekstów ukrytą pod warstwą, z pozoru zabawnego doboru słów. Popycha wręcz do przemyśleń i jednocześnie pokazuje jak wspaniale Pani Renara żongluje słowami i ich znaczeniem.
Ta umiejętność udowadnia wiedzę merytoryczną jaką posiada autor, a w przypadku Renezji również świadomość swojej osoby, swoich emocji i głębokich analiz doświadczeń życiowych którą mało kto posiada.
„Ludzie mkną po cichu
Parasolem okryci
Nawet wszyscy wielcy
Teraz jacyś tyci
Ten przemyka ten czmycha
Sunąc między kroplami
Pędzimy wciąż naprzód
A chmura za nami”
Uważam że moja ocena jest jak najbardziej sprawiedliwa, często, podczas lektury, pojawiało się w mojej głowie pytanie „Czy nie jest to obraz zbyt „usłany różami”?”. Odezwał się tu mój skrywany pesymista, uśpiony czasem daje o sobie znać. Mimo to całość jest bardzo dobra i uważam że każdy znajdzie coś dla siebie, tak było również ze mną.
Jak już wspominałem liczy się całokształt, według mnie utwory nabierają innego znaczenia gdy patrzy się na nie jak na całość, wnętrze Renezji to wnętrze jej samej i to widać jak na dłoni. Nie jest to książka którą można czytać w pociągu czy autobusie (chociaż lubię czytać w tych okolicznościach), najlepiej czyta się ją w jesienne wieczory będąc pod ciepłym kocem, nie śpiesząc się nigdzie tak jak ja ją przeczytałem.
Za przyjemność poznania tego delikatnego świata dziękuje Wydawnictwu Psychoskok oraz oczywiście Pani Renacie Renezji Grześkowiak.
https://www.instagram.com/books_maze/
Zapraszam ;)
Wiedziałem że zaczynając pisać recenzje muszę być wszechstronny (przynajmniej takie jest moje założenie), pragnę pokazywać książki z każdej strony, jest to dla mnie ważne by każdy znalazł coś dla siebie. Tak oto wpadła mi w ręce tak książka, tomik poezji Renaty Grześkowiak.
Konstanty Ildefons Gałczyński — „Ulica Sarg”, „Ulica Szarlatanów”, Krzysztof Kamil Baczyński —...
2018-10-30
Zapraszam Was do poznania Pawła Jasienicy a właściwie Leona Lecha Beynara wybitnego eseisty, pisarza oraz publicystę (najbardziej znany był z pracy dla „Tygodnika Powszechnego”).
Bałem się tej książki, jestem amatorem jeśli chodzi o biografię. Czytałem już wcześniej kilka książek biograficznych, ale ta jest inna niż te z którymi do tej pory miałem do czynienia. Jest to biografia mocno historyczna. Opisuje historię rodzinną w centrum stawiając Pawła Jasienicę.
Chwytając książkę do ręki obawiałem się jednego — stronniczości — ukazywania swojego ojca jako osobę wybitną, nieskalaną. Jednak się pomyliłem, Pani Ewa przedstawiła swojego ojca nie jako bohatera lecz jako człowieka i swojego ojca. Dodatkowym atutem jest moim zdaniem wydanie (jestem wzrokowcem), które nakłoniło mnie do przeczytania. Cudowna oprawa, okładka, piękne zdjęcia rodzinne, wszystko od strony wizualnej jest dopracowane i na najwyższym poziomie.
„Po obiedzie tato już nie pracował, ale często omawiał z mamą problemy powstałe w trakcie pisania. Mama miała celne spostrzeżenia i ojciec jej uwagi bardzo sobie cenił. Była jego pierwszym czytelnikiem i surowym krytykiem. Miała dobre wyczucie, jak coś „pod cenzurę” sprytnie napisać. Wieczorami niekiedy rodzice szli do kina lub na spacer. Obydwoje bardzo lubili Stare Miasto, a w szczególności kościół św. Marcina”
Ten fragment wzbudził we mnie ogromne emocje, delikatność i lekkość szczęśliwego życia codziennego, ciepło domowego ogniska skontrastowane z jednym słowem — cenzura.
Cenzura, czyli Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk funkcjonował w latach 1944-1990, od 1981 w zmienionej nazwie: Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk. Każdy z nas wie czym jest cenzura i jak działała. Na samą myśl o tym mam dreszcze, może dlatego ten fragment tak na mnie zadziałał. Piękno tego kontrastu jest niezaprzeczalne.
Jedynym minusem, w moim odczuciu, jest założenie, że znamy historię i postać Pawła Jasienicy oraz jego znajomych, osób bliskich w jego życiu. Spotkałem się z opiniami „Każdy musi znać Pawła Jasienice!” — chociaż dla mnie nazwisko nie było zupełnie obce, fakt jest taki że nie każdy musi je znać. Warto je poznać to prawda, ale nie można zakładać że tak jest.
Wiele osób nie zna również sytuacji politycznej panującej w Polsce tamtych lat. Stosowne byłoby dodanie większej ilości opisów i wyjaśnień dla młodszych czytelników, którym lekcje historii nie są wystarczająco bliskie i ciekawe.
To nie są wady bardzo znaczące przy odbiorze książki mimo to trzeba o nich wspomnieć. Dziękuję bardzo za możliwość przeczytania tej wspaniałej i pouczającej książki zarówno wydawnictwu MG jak i Pani Ewie Beynar-Czeczott. Rozumiem ile pracy trzeba było w nią włożyć, za to również ogromne chapeau bas.
Na zakończenie poruszę jeszcze jedną ciekawą i burzliwą (jak na nasze realia) kwestię, posłużę się ku temu większym fragmentem książki:
„Jeżeli się przyjżeć historii Europy w XIX i XX stuleciu, łatwo można zauważyć , że w miarę gruntownej demokratyzacji państw coraz bardziej wzrastał nacjonalizm. Nie ma w tym cudu ani sprawki szatana. Dochodzenie do głosu warstw ludowych jest zjawiskiem, bardzo dodatnim, ale i ten medal ma swoją drugą stronę. Uzyskały znaczenie te klasy społeczne, które poprzednio nie uczestniczyły w światowej wymianie dóbr kulturowych. Ich widnokręgi były z musu ciasne i nie przekraczały granic gminy, miasta, w najlepszym wypadku własnego państwa. Ludzie tak wychowani silniej niż pozostali odczuwać mogą obcość innych, zupełnie sobie nieznanych kręgów kultury. Jeśli ludzie ci są obywatelami państwa słabego, będą się zamykać we własnych granicach jak żółw w skorupie…”
Jest to fragment z reportażu podróży Jasienicy do Chin, który ukazuje jak dobrym był on obserwatorem. Lecz autorka na tym nie poprzestała, ukazała nie tylko umiejętność Jasienicy w obserwacji, analizy społeczeństwa i sytuacji politycznej ale pokazała również silne więzi rodzinne łączące ich ze sobą. — zdefiniowała miłość rodzinną, raz lekką i przyjemną, a raz cięższą na przykładzie własnych relacji z ojcem.
Zapraszam Was do poznania Pawła Jasienicy a właściwie Leona Lecha Beynara wybitnego eseisty, pisarza oraz publicystę (najbardziej znany był z pracy dla „Tygodnika Powszechnego”).
Bałem się tej książki, jestem amatorem jeśli chodzi o biografię. Czytałem już wcześniej kilka książek biograficznych, ale ta jest inna niż te z którymi do tej pory miałem do czynienia. Jest to...
2018-10-14
Moja pierwsza książka recenzencka popełniona przez Tomasza Kowalskiego o tajemniczym tytule „Przysionek, dom dla pozornie umarłych”. Przyznam szczerze, nie kojarzyłem autora, ale urzekła mnie okładka, nie stawiałem ogromnych wymagań, nie czytam wiele książek które wyszły spod polskiej ręki. Teraz już wiem jaki byłem małostkowy.
Książka jest wspaniała, z jednej strony lekka i przyjemna, często rozbawia do łez, ale z drugiej wzrusza. Pisarz umiejętnie porusza naszymi emocjami jak zawodowiec żongler. Czytając ją czułem się jak dziecko — nie wiedziałem, że można być tak wspaniałym obserwatorem codzienności. Jak całe nasze życie raz zabawne, później nagle denerwujące, smutne i wzruszające, może być przyczyną do tak głębokiej analizy.
Autor pokazał doskonale jak wiele w naszym życiu jest rzeczy pięknych i ulotnych a każda sytuacja wymaga od nas chwili zastanowienia. Nie jestem mistrzem rozpracowywania relacji jakie łącza nas z każdym przechodniem na ulicy, z każda kelnerką czy ludźmi na przystanku, ta pozycja na pewno pozwoli mi je dostrzec. Książka pomaga nam zauważyć lekkość i ulotność codzienności, opowiada w najpiękniejszy sposób sytuacje których doświadcza każdy z nas, a robi to w fenomenalny sposób.
Poznajcie Grzegorza, Dawida, Artura i Rafała, czterech mężczyzn których łączy wspólna przeszłość i cotygodniowe wypady do pubu. Co tydzień we wtorki, „dlaczego wtorki?” Zapytacie, a ponieważ wtorek to najnudniejszy dzień tygodnia, nijaki. Trzeba go jakoś sobie umilić, piwo i przyjaciele. Czego chcieć więcej?
Każdy z nas doskonale wie jak wyglada taki wypad. Rozmowy oscylują dookoła naszego życia przyjmując często niemal metafizyczne zabarwienie. Śmieszne, groteskowe, smutne a czasem wzruszające.
„— Mówi się, że informacja raz wrzucona do Internetu zostaje w tam na zawsze — odrzekł na to Rafał, po czym dodał melancholijnie. — Tylko że nasze cybernetyczne listy są jak plastikowe butelki na wysypiskach śmieci. Przetrwają tysiące lat, nie mówiąc jednak nic o tych, którzy pili z nich wodę.
— Ale trzeba przyznać, że zgrabna jest — dodał na koniec Grzegorz, zerkając na kelnerkę.”
Książka jest mi o tyle bliższa, że jej akcja toczy się w Katowicach a dokładniej w barze na ulicy Mariackiej. To moje miasto, często przechadzam się po tej ulicy. Polecam ją każdemu, kto chciałby spojrzeć na życie z innej perspektywy, analizować codzienność, płakać raz ze śmiechu raz ze smutku.
Jak często Ty myślisz o codziennych „błahych” sprawach? Zostawię Cię z tym pytaniem. Tymczasem ja idę na Mariacką. Może i ja w ich wieku będę miał takie relacje z przyjaciółmi, oby. ;D
Moja pierwsza książka recenzencka popełniona przez Tomasza Kowalskiego o tajemniczym tytule „Przysionek, dom dla pozornie umarłych”. Przyznam szczerze, nie kojarzyłem autora, ale urzekła mnie okładka, nie stawiałem ogromnych wymagań, nie czytam wiele książek które wyszły spod polskiej ręki. Teraz już wiem jaki byłem małostkowy.
Książka jest wspaniała, z jednej strony...
Powielając zdanie wielu krytyków oraz niektórych dobrych blogerów/recenzentów muszę wspomnieć o tym, że powieści sensacyjne maja już dawno za sobą lata świetności. Osobiście nie jestem fanem tego typu powieści ale rozumiem, że mogą się one podobać. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: służą głównie rozrywce.
Nie łatwo wesprzeć się publikacjami naukowymi odnoszącymi się do tego gatunku. Dla większości badaczy wszystko co można o niej powiedzieć zostało już opisane. Może frustrować to niektórych, ale podzielam ten pogląd. Powieść sensacyjna jak sama nazwa wskazuje ma za zadanie szokować czytelnika poprzez m.in. wartką i pełną zwrotów akcji fabułę, zredukowanie nużących opisów czy wykreowanie postaci tajemniczych, zbuntowanych. Tutaj zatrzymajmy się na chwilę.
Dużym plusem, za który cenię powieść Mateusza Wieczorka jest umiejętność kreowania postaci. Ponieważ bohaterów powieści fiction, a taką jest 66 dusz, możemy wyróżnić dwie odmienne kategorie wg Henryka Markiewicza:
postacie o istotnych cechach i funkcjach podobnych do cech i funkcji jakichś postaci rzeczywistych, podtrzymują zasadę fikcji realnej,
postacie fantastyczne z cechami i funkcje wskazujące ich odmienność od postaci rzeczywistych, u których nich „wszystko jest możliwe”.
Ten podział jest dosyć prosty i zrozumiały, możemy go jak kalkę przyłożyć do wszystkich tekstów z zakresu literatury fiction, jak twierdzi Markiewicz.
Pragnę o nim wspomnieć, ponieważ w przypadku powieści sensacyjnej 66 dusz, mamy do czynienia z bezbłędnym kreowaniem postaci. Mam przez to na myśli cechy charakteru, którymi szczodrze obdarzył Pan Mateusz na przykład Murka czy papieża. Nie ukrywam, że obie wymienione postaci są moimi ulubieńcami. Obie z nich należą do pierwszej kategorii wedle podziału Markiewicza. Posiadają cechy i funkcje wskazujące na fikcje realną, mogą mieć swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Murek: człowiek prosty, zabawny w swej niewiedzy, momentami odważny a zarazem tchórzliwy (zabójcza mieszanka, zaufajcie mi). Od razu mam w głowie scenę z początku książki. Murek za namową swojego przyjaciela postanawia wraz z nim napaść na bank, podczas którego jest przerażony do tego stopnia, że nie jest w stanie nic powiedzieć. Dosyć groteskowa sytuacja. Z papieżem możemy zrobić podobnie. Jednak jeśli chodzi o Levi’ego Nathana, zdecydowanie mamy do czynienia z drugą kategorią, ponieważ posiada on cechy niezgodne z rzeczywistością, wedle twierdzenia Markiewicza. Powstaje pytanie filozoficzne: czym jest rzeczywistość? Czy rzeczywistość jest obiektywna czy subiektywna? Oczywiście jest subiektywna. Udowadnia to, jak teoria Markiewicza, mimo tego, że pozornie pasuje do powieści fiction, jest mylna. Jej nieuniwersalność sprawia, że można ją obalić samą tylko wiarą (nie w rozumieniu religijnym). Pamiętajmy, że w średniowieczu wierzono w czarownice. Wiecie do czego zmierzam?
Oto moja refleksja, do której skłonił mnie Mateusz Wieczorek.
Nie ukrywam, że były momenty gdzie „męczyłem” się z tą książką. Schematyczne opisy i przewidywalne rozwiązania fabularne przyprawiały mnie o ból głowy. Lecz nie brakowało chwil gdy z przejęcia wstrzymywałem oddech. Jedno mogę poradzić przyszłym czytelnikom tej pozycji: nie odkładajcie przeczytania jej „na później”, jeśli już zaczęliście! 66 dusz jest książką, którą trzeba czytać bez dłuższych przerw np. na czas pisania egzaminów semestralnych. Po powrocie do niej, zgubiłem się w fabule przez nagromadzenie wątków i bohaterów. Myliłem imiona i fakty. Nie jest to w żadnym wypadku wadą książki. Bardziej jest to dobra rada dla przyszłych czytelników.
Polecam pozycje zaproponowaną przez Mateusza Wieczorka osobom, które po monotonii dnia codziennego pragną wyrwać się do innego świata, pełnego przygód i wartkiej akcji. Czekających na tajemnice i, od czasu do czasu, soczyste „ku***”. Nie jestem zwolennikiem używania niecenzuralnych słów w literaturze, ponieważ często pisarze, zwłaszcza młodego pokolenia, nie wiedzą w jaki sposób ich używać poprawnie (tak by nie raziło). Mateusz balansuje tutaj na cienkiej granicy pomiędzy kiczem i wulgarnością a smakiem (ze skłonnością ku tej drugiej).
Reasumując, ww. pozycja jest warta uwagi. Będzie idealna dla konkretnej grupy czytelników, o której już wcześniej wspominałem. Jestem chyba jednak osobą mocniej stąpającą po ziemi.
Powielając zdanie wielu krytyków oraz niektórych dobrych blogerów/recenzentów muszę wspomnieć o tym, że powieści sensacyjne maja już dawno za sobą lata świetności. Osobiście nie jestem fanem tego typu powieści ale rozumiem, że mogą się one podobać. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: służą głównie rozrywce.
więcej Pokaż mimo toNie łatwo wesprzeć się publikacjami naukowymi odnoszącymi się do...