-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik235
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016-09-26
2016-08-02
Recenzja z bloga http://miye.eu
A gdybyście tak zakochali się w tej jednej osobie, którą przysięgaliście zniszczyć?
Gdy książki spod pióra jakiegoś pisarza wywrą na mnie niezwykle pozytywne wrażenie, oczywistą koleją rzeczy wydaje mi się sięgnięcie po kolejne powieści Autora. Taką właśnie pisarką jest dla mnie Danielle L. Jensen, której twórczość pokochałam od pierwszej do ostatniej strony każdej z jej przetłumaczonych na język polski książek. Czy również świeżo wydany w Polsce tytuł „Królestwo mostu” wywarł na mnie tak pozytywne wrażenie?
Zarys fabuły
Księżniczka Lara jest jedną z wielu córek sadystycznego ojca, który lubuje się w prowadzeniu wojen. Jego celem jest zniszczenie sąsiedniej krainy o nazwie Ithicana, która dzięki niesamowitej konstrukcji rozciągającego się nad wyspami Mostu, kontroluje handel między sąsiednimi królestwami. By wygrać wojnę, zgadza się na warunku pokojowego traktatu, a jednym z nich jest wydanie córki za mąż, za króla Ithicany. Lara jednak nie jest zwyczajną, dobrze wychowaną panienką z królewskiego dworu. To świetnie wyszkolona wojowniczka i doskonały szpieg. Jedyna szansa, by obalić Ithicanę i wygrać niemożliwą do wygrania wojnę. Tylko czy dziewczyna nie zawiedzie ojca i swojego królestwa, gdy powoli zaczyna darzyć swojego męża coraz cieplejszymi uczuciami?
Moja opinia i przemyślenia
Kocham czytać książki i czytam ich naprawdę wiele, ale mianem porywającej lektury mogę określić najwyżej jedną na pięćdziesiąt przeczytanych powieści. Danielle L. Jensen ma jednak niepodważalny talent i każdy tytuł spod jej pióra zasługuje właśnie na to miano. „Królestwo mostu” to doskonale napisana, porywająca książka, od której stron nie sposób się oderwać.
Zawsze podziwiałam pisarzy, którzy potrafią malować słowem. Tym razem jednak Autorka posunęła się o krok dalej, tworząc wiele niesamowitych imion i nazw krain, takich, które z niczym innym mi się nie kojarzą i jestem pewna, nie słyszałam ich nigdzie wcześniej. Dzięki temu „Królestwo Mostu” czytałam z jeszcze większą przyjemnością.
Lara i Aren to żywi, pełni przeróżnych barw i emocji bohaterowie. Mimo jednak tego, że historia opowiedziana została z ich perspektywy, Danielle L. Jensen nie potraktowała po macoszemu postaci drugoplanowych. One również żyją swoim własnym życiem i mienią się setkami różnych odcieni.
Co ważne i wcale nie takie oczywiste w przypadku książek fantasty, fabuła „Królestwa Mostu” układa się niczym puzzle, na dodatek takie ze skomplikowanym wzorem i wieloma elementami. Jedne wydarzenia wywodzą się z innych, akcja zmienia się posłuszna decyzjom bohaterów. Kwintesencją książki są intrygi, tajemnice oraz niezwykłe tło niebezpiecznej dżungli, wzbudzonego morza i czerwonej, nieprzebytej pustyni.
Podsumowanie
Kolejne spotkanie z twórczością Danielle L. Jensen uważam za bardzo udane. „Królestwo Mostu” to porywająca historia fantasy, z wartką akcją, rozlewem krwi i pełnymi intryg wydarzeniami. Mimo że dopiero co była premiera pierwszego tomu, to ja i tak już niecierpliwie wyczekuję na kolejną część. „Królestwo Mostu” natomiast, wraz z innymi książkami spod pióra pisarki, stanie na półce w gronie ulubionych powieści.
Recenzja z bloga http://miye.eu
A gdybyście tak zakochali się w tej jednej osobie, którą przysięgaliście zniszczyć?
Gdy książki spod pióra jakiegoś pisarza wywrą na mnie niezwykle pozytywne wrażenie, oczywistą koleją rzeczy wydaje mi się sięgnięcie po kolejne powieści Autora. Taką właśnie pisarką jest dla mnie Danielle L. Jensen, której twórczość pokochałam od pierwszej...
Opinia z bloga http://miye.eu
Istnieją tacy pisarze, których nie tylko uwielbiam, ale również i podziwiam w życiu prywatnym. Do tej grupy należy Laini Taylor, amerykańska autorka powieści z gatunku fantastyki młodzieżowej. Zawsze chciała pisać, ale pierwszą powieść ukończyła w wieku 35 lat. Była to nowela graficzna (komiks) dla Image Comics, ilustrowana przez jej męża Jima Di Bartolo. Nie poddała się i dzięki temu czytelnicy mogą przeżyć niesamowite przygody z jej książek.
„Muza Koszmarów” to drugi tom serii „Strange the Dreamer”, w której nic nie jest oczywiste, a dobro i zło spowijają odcienie szarości. Laini Taylor, to pisarka, która ma lekkie pióro, a swoje opowieści snuje w cudownym, baśniowym stylu. Od jej książek nie sposób się oderwać. Na kontynuację „Marzyciela” wyczekiwałam bardzo niecierpliwie, mając nadzieję, że powrót do fantastycznego świata i jego mieszkańców okaże się równie wspaniały, co poznawanie go podczas lektury tomu pierwszego.
Akcja drugiego tomu rozpoczyna się dokładnie w momencie, gdy zakończyła się w pierwszym i jest jego ścisłą kontynuacją. Sarai umiera, jej istota pozostaje jednak przy ukochanym, pod postacią ducha. Lazlo natomiast zyskuje niezwykłą moc. Jak potoczą się ich dalsze losy? Jakiego dokonają wyboru? Ocalą siebie czy tysiące innych istnień?
Na powieść składają się rozbudowana, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach fabuła, niezwykle barwne, klimatyczne opisy i żyjące własnym życiem postacie. Uwielbiam wykreowanych przez pisarkę bohaterów. Są bardzo autentyczni i mają ciekawe charaktery, a czytelnik, nie wiedząc nawet w którym momencie, zaczyna dzielić z nimi ich emocje. Mocną stroną Laini Taylor są również prowadzone między nimi dialogi. Napisane zostały w taki sposób, że wydają się bardzo naturalne, a często również niezwykle zabawne (przynajmniej z punktu widzenia czytelnika). Żeby ktoś się przypadkiem nie nudził, w drugim tomie pojawiają się także zupełnie nowe, nieznane nam dotąd postacie.
Szczerze przyznam, że ciężko pozostać mi obiektywną wobec twórczości Laini Taylor i jeżeli seria „Strange the Dreamer” posiada jakieś wady, to ja ich w ogóle nie dostrzegam. Uważam, że to cudowna, trzymająca w napięciu historia, od której nie sposób się oderwać. Powieść z przyjemnością polecę każdemu, kto lubi dobrą, intrygującą fantastykę. Zarówno „Marzyciel”, jak i „Muza Koszmarów” to naprawdę świetnie napisane książki.
Opinia z bloga http://miye.eu
Istnieją tacy pisarze, których nie tylko uwielbiam, ale również i podziwiam w życiu prywatnym. Do tej grupy należy Laini Taylor, amerykańska autorka powieści z gatunku fantastyki młodzieżowej. Zawsze chciała pisać, ale pierwszą powieść ukończyła w wieku 35 lat. Była to nowela graficzna (komiks) dla Image Comics, ilustrowana przez jej męża Jima...
Cudowna. Intrygująca. Tajemnicza. Całkowicie absorbująca uwagę. Colleen Hoover i Tarryn Fisher to pisarki, które znakomicie się nawzajem uzupełniają, a dzięki ich niezwykłej współpracy powstała naprawdę genialna książka. „Never never” opowiada nieprawdopodobną historię, która pochłania czytelnika od pierwszych do ostatnich stron. Powieść składa się z porywającej, niemalże magicznej fabuły, tajemnicy, zagadek i pomysłowego, zupełnie nietypowego wątku romantycznego. Do samego końca nie wiadomo co tak naprawdę się wydarzy. Gorąco ją wszystkim polecam - nie sposób się od niej oderwać.
Pozostała część opinii dostępna na blogu miye.eu
http://miye.eu/never-never-coleen-hoover-tarryn-fisher/
Cudowna. Intrygująca. Tajemnicza. Całkowicie absorbująca uwagę. Colleen Hoover i Tarryn Fisher to pisarki, które znakomicie się nawzajem uzupełniają, a dzięki ich niezwykłej współpracy powstała naprawdę genialna książka. „Never never” opowiada nieprawdopodobną historię, która pochłania czytelnika od pierwszych do ostatnich stron. Powieść składa się z porywającej, niemalże...
więcej mniej Pokaż mimo to
Japonia to piękny kraj, który jednak rządzi się swoimi własnymi prawami, a jego kultura mocno odbiega od europejskiej. „Niczyja” to porywający romans z Japonią w tle. Idealny zarówno dla mangowych otaku, jak i osób interesujących się zabytkami i kulturą Kraju Kwitnących Wiśni.
Fabuła
Młodej, polskiej pisarce udało się osiągnąć sukces. Jej opowiadania yaoi przetłumaczone zostały na język japoński, a ona sama została zaproszona do wzięcia udziału w konwencie mangi i anime w tym właśnie kraju. W ten sposób zaczynają się spełniać jej marzenia. Co więcej, zrządzeniem losu, już pierwszego dnia swojej cudownej przygody poznaje chłopaka, który idealnie cosplay’uje Kenji’ego Ryusaki, bohatera mangi i anime, którego postać wykorzystała, by napisać swoją książkę. Mimo że zupełnie się nie znają, to jednak od pierwszego wejrzenia zaczyna łączyć ich jakaś cudowna, niespodziewana więź, której żadne z nich nie potrafi logicznie wytłumaczyć.
Przemyślenia
Nie mam pojęcia, jak to się stało, że nikt wcześniej nie polecił mi tej książki. Wydana została na początku 2018 roku, a ja poznałam ją dopiero po roku od jej ukazania się. Skutkiem czego ukradła mi trzy noce z życia. Pierwszą poświęciłam na lekturę „Niczyjej”. Drugą na oglądanie anime „Kuroko no Basket”, którego wcześniej nie znałam, a na którym wzorowane są postacie z książki (jeszcze nie skończyłam). I trzecią na poznanie kontynuacji, zatytułowanej „Tylko Twoja”.
Opinia
„Niczyja” to świetnie napisana, trzymająca w napięciu, pełna emocji i niespodzianek historia. Pisarka postawiła w niej na mocny wstęp, który w obrazowy sposób jednocześnie otwiera i zamyka całą akcję. Bohaterami powieści są młodzi ludzie, lubiący zaszaleć. Nie zawsze podejmują oni właściwie decyzje, a z pewnością niekiedy w porywach namiętności i oparach alkoholu realizują takie, które przestawiają ich życie do góry nogami. Z pewnością jednak postacią nie można odmówić realizmu i barwnych charakterów, zarówno tym pierwszo, jak i drugoplanowym.
Akcja powieści rozgrywa się w Japonii, która nie jest jednak przedstawiona tylko i wyłącznie z nazwy. Stanowi doskonale dopasowane do całej historii tło, przedstawione tak, by w piękny sposób uzupełniać fabułę. Dzięki temu książka ma swój cudowny, niepowtarzalny klimat i staje się naprawdę wyjątkowa.
„Trylogia uczuć” to oczywiście również erotyka i miłosny trójkąt. Sceny seksu przedstawione zostały zmysłowo i bez wulgaryzmów. Tym samym Anna Crevan Sznajder udowadnia pewnym znanym pisarkom, że to nie mit i da się w taki sposób pisać erotykę. Wciąż pozostaję zauroczona napięciem i emocjami, które stworzyła pomiędzy bohaterami swojej książki.
Podsumowanie
Jeżeli, tak jak zdarzyło się w moim przypadku, jeszcze nie znasz powieści „Niczyja” to już najwyższy czas, by ją poznać. To cudowne napisany romans, z niesamowitym klimatem i niezwykle barwnymi bohaterami. Książka porywa czytelnika i nie pozwala by ją odłożył choć na chwilę, dopóki nie dotrze do ostatnich już stron. Polecam ją szczególnie miłośnikom japońskiej kultury i popkultury. Z pewnością nie będą zawiedzeni. Dawno już nie czytałam tak genialnie stworzonego romansu.
recenzja z bloga http://miye.eu
Japonia to piękny kraj, który jednak rządzi się swoimi własnymi prawami, a jego kultura mocno odbiega od europejskiej. „Niczyja” to porywający romans z Japonią w tle. Idealny zarówno dla mangowych otaku, jak i osób interesujących się zabytkami i kulturą Kraju Kwitnących Wiśni.
Fabuła
Młodej, polskiej pisarce udało się osiągnąć sukces. Jej opowiadania yaoi przetłumaczone...
2016-06-16
2016-08-04
2012-05-18
Wzruszające, humorystyczne, pouczające, przerażające i takie, pozostawiające w pamięci czytelnika niezatarty ślad. Historii przeróżnej treści w tomie „Baśni japońskich” jest wiele i z pewnością każdy jest w stanie znaleźć w nim coś dla siebie.
Na wstępie, bardzo rozsądnie, autor postanowił umieścić wprowadzenie do dziejów Kraju Kwitnących Wiśni, jego kultury, historii oraz religii. W kilku krótkich rozdziałach przedstawił obyczaje japońskiego dworu, opisał wierzenia buddyzmu, czy hierarchię władzy w państwie. Wspomniał nawet o warunkach mieszkaniowych w średniowiecznej Japonii. Słowem, napisał wszystko, czego czytelnik potrzebuje, do zrozumienia treści zawartych w przytoczonych podaniach i legendach.
Same baśnie podzielone zostały na kategorie, a każda z nich liczy sobie od kilku zdań, do kilku stron. W książce znalazło się ich aż 220, więc naprawdę jest co czytać. Bardzo żałowałam, że do niektórych zajrzałam pod wieczór, ponieważ skutecznie spędzały sen z powiek. Inne z kolei jednak doskonale wpływały na poprawę nastroju. Japończycy to ludzie o diametralnie innej kulturze niż nasza i niektóre rzeczy, które u nich są codziennością, wydają nam się wręcz absurdalne. Czasami nawet słyszymy coś okrutnego lub przerażającego (jak na przykład rozrywkowe mordowanie delfinów na ogromną skale). Ich zdaniem to nic złego i nie rozumieją oburzenia Europejczyków. Takie same są ich legendy. Szokujące i niewiarygodne, nawet te, w których nie pojawia się ani odrobina nadprzyrodzonej magii.
Historii jest tak wiele, że przytoczyć wszystkich nie dałabym rady, ale skrótowo opiszę kilka tych, które najmocniej wbiły mi się w pamięć. Pewna kobieta, mimo tego, że rodzina ją wyśmiewała, postanowiła zaopiekować się zranionym przez dziecko wróbelkiem. Ptaszek odwdzięczył się jej magiczną pestką dyni, która rodzinie zapewniła dobrobyt. Nie rozumiejąca na czym polega dobroć sąsiadka, postanowiła powtórzyć jej wyczyn i połamała wróbelkom nóżki, by potem móc się nimi zajmować. Za takie okrucieństwo, ją i jej rodzinę, spotkała dotkliwa kara. Innym przykładem może być króciutka opowiastka o matce, która na starość oszalała, zmieniła się w demona i poszła za synami do lasu, by pożreć własne dzieci. Natomiast humorystyczne baśnie najczęściej dotyczą zdrad w małżeństwie. Żartobliwa opowiastka mówiąca o żonie, która przedstawiła swojego, nakrytego przez męża kochanka, jako pchłę, jest ich znakomitym przykładem. Mnie osobiście najbardziej podobają się legendy o magii i bóstwach, są czasami tak niesamowite, że niczym narkotyki w piosenkach Beatlesów, działają na wyobraźnię.
Bardzo podoba mi się tłumaczenie Royalla Tylera, który zebrał, a potem przełożył na język angielski, to całe, pokaźne tomiszcze. Praca jest przemyślana i naprawdę rewelacyjnie wykonana. Cała seria podań z różnych stron świata, wydana przez wydawnictwo G+J, a promowana przez National Geographic, wygląda na naprawdę godną uwagi i jeżeli pozostałe tomy są równie dobrze dopracowane, co „Baśnie japońskie” to zdecydowanie warto po nie sięgnąć. Moja wiedza na temat Kraju Kwitnących Wiśni, dzięki tej książce, znacznie się poszerzyła, a dodatkowo, pozycja dostarczyła mi kilku dni przyjemnej rozrywki.
Książkę polecam bardzo. To pozycja, która nadaje się dla każdego. Jednocześnie uczy o świecie i dostarcza rozrywki, a czego chcieć więcej? Długo czekałam na tego typu dzieło i jestem niezmiernie zadowolona, że trafiło w moje ręce, a co więcej, mogę zarekomendować je innym. Po „Baśnie japońskie”, by zapoznać się z kulturą, historią i legendami tego niezwykłego kraju, sięgnąć naprawdę warto.
Recenzja z bloga http://miye.eu/
Wzruszające, humorystyczne, pouczające, przerażające i takie, pozostawiające w pamięci czytelnika niezatarty ślad. Historii przeróżnej treści w tomie „Baśni japońskich” jest wiele i z pewnością każdy jest w stanie znaleźć w nim coś dla siebie.
Na wstępie, bardzo rozsądnie, autor postanowił umieścić wprowadzenie do dziejów Kraju Kwitnących Wiśni, jego kultury, historii oraz...
2012-06-01
Bratnie Dusze
Elizabeth Chandler
Czy istnieje życie po śmierci? Czy gdy umieramy, martwimy się o los osób, pozostawionych na Ziemi? Według Elizabeth Chandler to dusza jest ważna i nawet pozbawiona ciała, chce opiekować się bliskimi.
Miłość dwójki nastolatków jest tak silna, że istnieje nawet po śmierci. Po wypadku samochodowym, Tristan staje się aniołem, choć to może złe określenie. Bliżej mu do poltergaista, eterycznego bytu, który potrafi przemieszczać przedmioty. Chłopak, wraz z również nieżyjącą przyjaciółką, Lacey, zrobi wszystko, by ochronić ukochaną dziewczynę.
Po przygodzie na dworcu kolejowym wszyscy są przekonani, że Ivy chciała popełnić samobójstwo. Wszyscy, tylko nie jej przyjaciele o nadnaturalnych zdolnościach – Beth i Will oraz nie jej młodszy brat, który uratował dziewczynę przed straszną śmiercią pod kołami pociągu. Jej przyrodni brat, Gregory, kreuje ją na wariatkę i robi wszystko by zatruć jej życie. Przez niego odwróciła się od Ivy najlepsza przyjaciółka, własna matka uważa ją za psychicznie chorą, a dodatkowo, jakby tego było mu mało, chłopak znęca się nad jej ukochanym kotem. Możliwe, że dziewczyna by się załamała, gdyby nie to, że nareszcie uwierzyła w anioły – udało jej się zobaczyć i usłyszeć Tristana.
Wydawało mi się, że cykl o aniołach Elizabeth Chandler miał być trylogią. Okazuje się jednak, że w zapowiedziach widnieje już czwarta część. Trochę mnie to zirytowało, bo z jednej strony bardzo serię polubiłam, a z drugiej nie cierpię rzeczy, które wleką się w nieskończoność. „Bratnie dusze” mają na szczęście wyraźnie zarysowane zakończenie, z czego jestem bardzo zadowolona.
Książeczki z tej serii są stosunkowo cienkie i bardzo ładnie wydane. Wszystkie utrzymane w tonacji błękitu, z dobrze wykorzystaną okładką i bardzo dopracowane edytorsko oraz graficznie. Powieść czyta się niezwykle lekko, a jej fabuła jest naprawdę wciągająca. Cała zagadka wreszcie się wyjaśnia, a to, co dzieje się w międzyczasie, z łatwością jest w stanie zaintrygować czytelnika.
Bohaterowie, których wykreowała autorka, są moim zdaniem genialnie skonstruowani. Do ostatniej chwili nie znamy zamiarów Gregory’ego, nie jesteśmy pewni co Will czuje do Ivy, nie wiemy czy uda jej się odzyskać przyjaciółki. Wszystkie postacie zachowują się zupełnie realnie, nie ma w nich żadnej sztuczności. Fabuła jest przemyślana, a intryga jak najbardziej logiczna. Zagadka kryminalna stworzona na potrzeby książki jak najbardziej przypadła mi do gustu. Podczas czytania jest o czym myśleć. Akcja również toczy się w taki sposób, że nie można się nią znudzić. Powieść jest bardzo zgrabna i niesamowicie wciąga.
Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że Elizabeth Chandler udało się wnieść coś zupełnie nowego i świeżego do gatunku literatury paranormalnej. Największym minusem, który mogę zarzucić jej książkom, jest fakt, że kończyły się w strasznie niefajnych momentach. Teraz jednak, kiedy na rynku dostępne są już trzy części, ten problem czytelnicy mają z głowy i mogą czytać powieść jako jedną całość. Dla tych, którzy lubią duchy, anioły czy tematykę życia po śmierci, cykl będzie prawdziwą gratką. Wszystkim innym, powieść polecam jako bardzo przyjemną, relaksującą rozrywkę. Po książkę sięgnąć naprawdę warto!
Recenzja z bloga: http://miye.eu/
Bratnie Dusze
Elizabeth Chandler
Czy istnieje życie po śmierci? Czy gdy umieramy, martwimy się o los osób, pozostawionych na Ziemi? Według Elizabeth Chandler to dusza jest ważna i nawet pozbawiona ciała, chce opiekować się bliskimi.
Miłość dwójki nastolatków jest tak silna, że istnieje nawet po śmierci. Po wypadku samochodowym, Tristan staje się aniołem, choć to może złe...
2014-05-13
Recenzja z http://miye.eu/
„Cienie Ziemi” to kontynuacja „W otchłani” oraz „Miliona słońc”. Jest to niestety już ostatni tom doskonałego, trzymającego w napięciu cyklu spod pióra Beth Revis. Tym razem to już koniec przygody na Błogosławionym – statku kolonistów, który krążył po orbicie nowej Ziemi przez kilkaset lat. Tym razem, wraz z głównymi bohaterami, poznajemy wszystkie tajemnice.
Amy i Starszy wylądowali na Centauri-Ziemi, choć nie bez problemów. Jeszcze w powietrzu coś ich zaatakowało. Udało się im jednak dotrzeć do celu, ponosząc minimalne straty. Gdy jednak docierają na miejsce i budzą się zamrożeni ludzie, coraz mocniej wierzą w to, że Orion wiedział coś, co im umknęło. Morderca i niedoszły przywódca Błogosłowianego mógł mieć rację. Okazuje się również, że największym zagrożeniem na planecie nie są potwory a Fidus – narkotyk, którym otumanieni byli, żyjący na statku, przyszli koloniści. Jakie jeszcze przerażające tajemnice mogą wyjść na jaw? I kto będzie musiał zginąć by dać młodym bohaterom odpowiednią wskazówkę do odkrycia prawdy?
Myślałam, że po wylądowaniu na nowej planecie fabuła już nie będzie tak mocno trzymała w napięciu, że pisarce nie uda sie wymyślić niczego nowego. Myliłam się. „Cienie Ziemi” to zdecydowanie najlepsza i najbardziej poruszająca część trylogii. Pojawia się w niej mniej problemów psychologicznych, a znacznie więcej akcji. Teraz powieść zamieniła się w barwny film, którego obrazy pojawiają się przed oczami czytelnika.
Przyznam szczerze, że dopóki nie poznałam twórczości Beth Revis, nigdy nie sądziłam, że tak bardzo mogłoby mi się spodobać młodzieżowe Science Fiction. Nie dość, że pisarka posługuje się zgrabnym językiem i ma naprawdę dobry, wciągający styl, to jeszcze pomysł na fabułę został naprawdę przemyślany i czytelnik nie zastanawia się w jaki sposób pojawiła się taka, a nie inna sytuacja. Miałam jedynie kilka drobnych zastrzeżeń co do zachowań niektórych, drugoplanowych bohaterów. Może byłoby lepiej, gdyby nieliczne sytuacje zostały opisane nieco obszerniej, ale całość i tak prezentuje się perfekcyjnie.
Nie chciałabym powtarzać informacji zawartych w recenzjach dwóch poprzednich tomów, ale w dalszym ciągu przemawia do mnie fakt, że książka napisana została naprzemiennie z punktu widzenia Amy i Starszego. Ich wizje świata ujęte zostały w krótkich rozdziałach. W „Cieniach Ziemi” jednak myślą już niemalże dokładnie tak samo. Nie wiem czy to zabieg celowy, ale wygląda przyjemnie – tak jakby młodzie bohaterowie, po trzech miesiącach wspólnego mieszkania na statku, naprawdę dobrze się poznali. Dodatkowo obydwoje, podczas tych kilkunastu, makabrycznych przygód, stali się odpowiedzialnymi, dojrzałymi osobami z indywidualnym poglądem na świat.
Zarówno „Cienie Ziemi”, jak i oczywiście dwa pierwsze tomu cyklu, jak najserdeczniej wszystkim polecam. To książki, z którymi nie sposób się nudzić. To historia, która przenosi czytelnika do zupełnie innego świata. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać jak by to było opuścić Ziemię na zawsze – bez żadnej możliwości powrotu. Czy potrafiłabym się na to zdobyć?
Recenzja z http://miye.eu/
„Cienie Ziemi” to kontynuacja „W otchłani” oraz „Miliona słońc”. Jest to niestety już ostatni tom doskonałego, trzymającego w napięciu cyklu spod pióra Beth Revis. Tym razem to już koniec przygody na Błogosławionym – statku kolonistów, który krążył po orbicie nowej Ziemi przez kilkaset lat. Tym razem, wraz z głównymi bohaterami, poznajemy...
Dobrze napisany romans musi opierać się na idealnie skonstruowanych profilach psychologicznych bohaterów. Powinien mieć słodko-gorzki smak, a jednocześnie częstować czytelników sporą dawką dobrego humoru. Koniecznie musi mieć także przemyślaną, ciekawą fabułę. Mimo że wymagań mam wiele, okazuje się, że Corinne Michaels w swojej powieści „Consolation” udało się spełnić je wszystkie.
Natalie jest w ciąży. Niedługo na świat przyjdzie jej upragniona, długo wyczekiwana córeczka. Jej mąż, Aaron, ma niedługo wrócić z misji. Zamiast tego jednak pewnego dnia w jej drzwiach staje jego szef, składając kondolencje. Od tej pory nic już nie jest takie samo. Kobieta czuje się kompletnie załamana. Nie potrafi się pozbierać. Z pomocą przychodzi jej jednak Liam, najlepszy przyjaciel zmarłego męża.
Z początku zastanawiało mnie, dlaczego wydawca nie zdecydował się na wydawanie serii od początku (ostatecznie „Consolation” widnieje jako trzecia część). Myślę jednak, że był to dobry pomysł, ponieważ po zapoznaniu się z pozostałymi książkami, śmiało mogę stwierdzić, że duet „Consolation” to najlepsze powieści, jakie napisała Corinne Michaels. Mają słodko-gorzki smak, nie brakuje w nich wzruszeń, ale również dobrego humoru. Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się na ostatniej stronie.
W opisie książki można przeczytać: „(…) kiedy poznasz jej zakończenie, będziesz marzyć o tym, aby natychmiast poznać jej dalszy ciąg!”. Trudno się z tym nie zgodzić. Tak wrednie napisanego zakończenia dawno już nie widziałam. Na szczęście potrafię czytać po angielsku, więc od razu sięgnęłam po kontynuację. Tym, którzy nie mają takiej możliwości, ogromnie teraz współczuję.
Bardzo polubiłam główną bohaterkę. Lee jest prawdziwa. Nie jest idealna. Wręcz przeciwnie. Wpada w rozpacz, łatwo się denerwuje, nie ma pojęcia co ze sobą zrobić. Przy Liamie jednak rozkwita. On natomiast (jak to w kobiecej literaturze bywa) jest ideałem mężczyzny i robi wszystko tak, jak powinien.
„Consolation” jest lekką, przyjemną lekturą (mimo że miejscami bardzo smutną). Bez trudu można przywiązać się do jej bohaterów i z zaciekawieniem śledzić ich losy. Myślę, że nowe wydawnictwo, Szósty Zmysł, obrało bardzo dobrą drogę na start. Książkę polecam wszystkim wielbicielkom delikatnych, nienachalnych romansów, które wciągają nie tylko dzięki relacjom między bohaterami, ale także mogą popisać się ciekawie skonstruowaną fabułą. Niestety w dalszym ciągu pojawia się ich zbyt mało.
Recenzja z bloga http://miye.eu
Dobrze napisany romans musi opierać się na idealnie skonstruowanych profilach psychologicznych bohaterów. Powinien mieć słodko-gorzki smak, a jednocześnie częstować czytelników sporą dawką dobrego humoru. Koniecznie musi mieć także przemyślaną, ciekawą fabułę. Mimo że wymagań mam wiele, okazuje się, że Corinne Michaels w swojej powieści „Consolation” udało się spełnić je...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10-14
recenzja z bloga http://miye.eu
Wydawnictwo Feeria Young stworzyło specjalną, pasującą do siebie szatę graficzną dla wszystkich książek spod piórka Kasie West. Przy najnowszym tytule jednak okładka jest zupełnie inna od pozostałych. Czy wiecie, dlaczego tak się stało?
„Dziewczyna, która wybrała swój los” to książka, jakiej się nie spodziewałam. Kasie West znam z pisania cudownych powieści młodzieżowych typu love story, ale tym razem swoim czytelnikom przedstawiła coś zupełnie nowego. To wciąż historia dla młodzieży, ale z lekką nutką fantastyki, która stała się filarem całej fabuły. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek, jakaś pisarka tak bardzo mnie zaskoczy.
W owianych tajemnicą koloniach mieszkają ludzie o specjalnych zdolnościach. Niektórzy są telekinetykami, inni jasnowidzami, jeszcze inni potrafią uspakajać cudze emocje albo czytać w myślach. Talentów jest bez liku. Addison Coleman posiada jednak dość nietypową moc. Podczas każdej możliwości wyboru potrafi zajrzeć w przyszłość i obejrzeć dostępne ścieżki. Gdy jej rodzice postanawiają się rozwieść, ona musi zdecydować czy zostanie z matką, czy też opuści kolonię razem z ojcem. Okazuje się, że od jej wyboru zależało będzie znacznie więcej, niż kiedykolwiek mogłaby przypuszczać.
Uwielbiam książki spod pióra Kasie West. Są inteligentne, dowcipne, świetnie napisane i niezwykle wciągające. Mimo że „Dziewczyna, która wybrała swój los” to zupełnie inna historia niż poprzednie, można jej również przypisać wszystkie pozytywne cechy, jakie posiadały wcześniejsze powieści pisarki. Jedyne czego mi zabrakło, to rozwiniecie wątku romantycznego, ale nic straconego, ostatecznie według planu to dopiero pierwszy tom i liczę na to, że szybko ukażą się kolejne.
Chociaż książka posiada wyraźnie zarysowany wątek fantasy, to myślę, że spodoba się również osobom lubiącym czytać pozbawioną go literaturę młodzieżową. Fantastyka jest dla Kasie West wymówką by opowiedzieć dwie, oddzielone od siebie historie. Moim zdaniem pojawienie się bohaterów z nadnaturalnymi zdolnościami to bardzo ciekawy akcent i miłe urozmaicenie. Natomiast sama Addie jest silną, roztropną i pozytywnie patrzącą na świat bohaterką, u której boku oczywiście nie mogło zabraknąć cudownej, najlepszej przyjaciółki.
„Dziewczyna, która wybrała swój los” to kolejna powieść autorstwa Kasie West, którą serdecznie wszystkim polecam. Czyta się ją błyskawicznie, wciąga od pierwszej do ostatniej strony, a dodatkowo przynosi ze sobą coś zupełnie nowego. Krótko mówiąc, jest po prostu świetna!
recenzja z bloga http://miye.eu
Wydawnictwo Feeria Young stworzyło specjalną, pasującą do siebie szatę graficzną dla wszystkich książek spod piórka Kasie West. Przy najnowszym tytule jednak okładka jest zupełnie inna od pozostałych. Czy wiecie, dlaczego tak się stało?
„Dziewczyna, która wybrała swój los” to książka, jakiej się nie spodziewałam. Kasie West znam z pisania...
Powieści, które przedstawiają baśnie w zupełnie innym świetle, stają się coraz bardziej popularne. Okazuje się, że by zostać królewną, która żyje „za siedmioma górami, za siedmioma morzami” lub złą, pożerającą dzieci czarownicą, należy najpierw ukończyć… odpowiednią szkołę.
Co cztery lata, w niewielkim, uwięzionym w przerażającej puszczy miasteczku, pojawia się Dyrektor Akademii, by porwać dwójkę dzieci – jedno śliczne i dobre, drugie brzydkie i niegrzeczne. Według legendy trafić mają one do Akademii dobra i zła, pierwsze by zostać baśniową księżniczką lub księciem, a drugie by szkolić się do roli czarnego charakteru. To właśnie w tej szkole rozpoczynają się wszystkie, zarówno cudowne jak i te przerażające historie.
Żyjące w niewielkim miasteczku dziewczynki łączy nić przyjaźni. Chociaż są zupełnie różne – Sofia to egocentryczna, złotowłosa ślicznotka, a Agata samotna, nieco dziwna córka znachorki, to jednak potrafią znaleźć wspólny język. Agata jednak nie potrafi zrozumieć marzenia Sofii o tym by trafić do owianej złą sławą Akademii. Jej zdaniem jest to niebezpieczne i sama najchętniej zostałaby w domu. Gdy jednak Sofia w końcu dopina swego i zostaje porwana, Agata nie zawaha się przed ruszeniem jej na ratunek. Na miejscu jednak okazuje się, że marzenia złotowłosej nie mają się spełnić i dziewczynka, miast do Akademii dobra, trafia do Akademii zła, natomiast należne jej miejsce zajmuje nie kto inny, a czarnowłosa Agata, która ani trochę nie pasuje do roli przyszłej królewny.
Chociaż zarys fabularny powieści wygląda na dość prosty, sama historia wcale taka nie jest. Zachowania bohaterek są nieprzewidywalne, niejednokrotnie lekkomyślne, ale zawsze przepełnione towarzyszącym im, czarnym humorem. Pozostałe postacie również zostały wykreowane w ciekawy sposób i nigdy nie wiadomo czego można się po nich spodziewać. Również przedstawiony świat to barwny misz-masz wszystkiego co tylko podsunęła pisarce wyobraźnia. Co ciekawe, mimo panującego w nim chaosu, cały jego obraz układa się w logiczną, spójną całość i sprawia wrażenie naprawdę dobrze przemyślanego.
„Akademia dobra i zła” to powieść, która niejednokrotnie w pozytywny sposób zaskoczy czytelnika. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie książki dla małych dziewczynek, zdecydowanie jednak do takich nie należy. To nie barwna opowieść o królewnach i smokach, a naprawdę pomysłowy, pełen humoru obraz zupełnie oryginalnego, fantastycznego świata. Myślę, że powieści znacznie bliżej do „Shreka” niż do „Kopciuszka” czy „Królewny śnieżki”.
Bardzo ładne wydanie ozdobione zostało czarno-białymi grafikami oraz planem Akademii. Książka napisana jest w lekkim, przejrzystym stylu i czyta się ją z przyjemnością. Autorka kładzie nacisk na to by nie szufladkować osób na dobre czy złe, a jej bohaterowie mienią się odcieniami szarości. Z „Akademią dobra i zła” spędziłam kilka wesołych chwil, po których zostały mi same miłe wspomnienia. Myślę, że to powieść idealna dla każdego, kto pragnie, choć na moment, oderwać się od swojej szarej rzeczywistości.
Powieści, które przedstawiają baśnie w zupełnie innym świetle, stają się coraz bardziej popularne. Okazuje się, że by zostać królewną, która żyje „za siedmioma górami, za siedmioma morzami” lub złą, pożerającą dzieci czarownicą, należy najpierw ukończyć… odpowiednią szkołę.
więcej Pokaż mimo toCo cztery lata, w niewielkim, uwięzionym w przerażającej puszczy miasteczku, pojawia się Dyrektor...