Gołąb i wąż Shelby Mahurin 7,4
ocenił(a) na 81 tydz. temu Książka „Gołąb i Wąż” to historia opowiadająca wojnę między Poganami a Katolikami. Skupia się na wątku miłosnym w formie enemies to lovers pomiędzy Poganką a Katolikiem, choć w gruncie rzeczy świat przedstawiony jest na tyle interesujący, a w dodatku dzieje się tyle, że nie ma możliwości znudzenia się romansem. Jeśli są tu osoby, które chcą to przeczytać dla dwójki głównych bohaterów to mogę tylko zaznaczyć, że jest tam więcej wydarzeń przedstawionego konfliktu niż podniecających scen.
Główna bohaterka, Louise de Blanc jest Czarownicą, ale umiejętnie to ukrywa. Żyje z tego, że kradnie i od samego początku treści, wiadomo, że nie jest jej obojętna wojna pomiędzy dwoma religiami. Jest groźną manipulantką, której charakter jest tak skonstruowany, że mogę ją uznać za bardzo ciekawą. Jej perspektywa jest dość wulgarna i moim zdaniem trochę odbiegająca niekiedy za bardzo we współczesny styl, ale to nie przeszkadza, bo książka jest napisana w taki prozaiczny sposób, że łatwo się przyzwyczaić.
Drugim bohaterem jest Reid Diggory i jest łowcą czarownic, a w dodatku tak cnotliwym, że aż razi. No, może poza momentami gdy nie boi się dotknąć kobiety. Jest on bardzo honorowy i na tyle wyważony, że nie przewracam oczami czytając zasadniczego Samca Alfa jak z taniego erotyku, co czyni go równie fajną postacią. Historię czytamy z obu perspektyw na przemian, więc dynamika trwającej fabuły trwa w najlepsze.
O fabule nie ma co opowiadać. Opis książki mówi nam to co musimy z góry wiedzieć, a o szczegółach możemy się dowiedzieć spędziwszy z nią około godziny czasu. Tam nikt nie zwalnia, akcja jest mocna, posiada główny wątek, a pozostałe, mniejsze kwestie wydają się tylko dopełniać akcję. Nie ma tam absolutnie miejsca na rozdrabnianie się, dzięki czemu te prawie 500 stron czyta się jak obejrzenie dwugodzinnego filmu Marvela.
Szczerze mówiąc, bałam się o to co znajdę w treści; bałam się, że to jest pisane na wzór Sary J. Maas, bo niektóre zabiegi zajeżdżają z jej twórczości, ale nie są aż podłe, żeby nie chcieć bawić się przy tym jak duże dziecko. A bawiłam się bardzo dobrze i naprawdę, z trudem odrywałam się od niej gdy rzeczywiście musiałam. Pochłonięta w dwa dni, a gdyby nie parę zobowiązań, przeczytałabym ją w przeciągu kilku godzin jednego dnia. Fabularnie, trzyma się kupy, ale fakt, że ekspozycji było tam niewiele, traci na klimacie. Mam nadzieję, że nadrobi to w następnych częściach. Jeżeli nie, to trudno, bo cały czas świetnie się bawię.
Wątek miłosny jest zrównoważony, dopasowany do postaci i ich przeżyć, więc jest na co czekać, zwłaszcza, że ten romans przecież ciągnie się przez następne dwie części. I tak naprawdę, gdyby nie okładka, nie spuściłabym na nią wzroku, a czaiłam się na nią od dłuuższego czasu. Podobały mi się nawiązania i research o wierze neopogańskiej Wicca, o wykorzystaniu motywu Potrójnej Bogini, bo pokazało to jak pięknie Kościół potrafi prześladować za coś czego sami nie kontrolują.
Mam ogromny zgrzyt do tłumaczki, która niektóre zdania źle formułowała i wydaje mi się, że oryginał był nieco bardziej wyszukany pod względem języka aniżeli to, co napisała pani Agnieszka. Niektóre zabiegi językowe i interpunkcyjne były na poziomie… liceum? Z całym szacunkiem, ale to odbiera „branie na poważnie” książki. Przynajmniej w moim odczuciu.
Daję jej solidną ósemkę, bo uważam, że za taką dynamikę i lekkość, po prostu zasłużyła.