-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać390
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2022-11-16
2022-06-05
Kiedy autor książki "Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję" (Wydawnictwo Nisza) zaczynał ją kreślić, zapytywał siebie: "Jak ja mam to pisać?", ja natomiast przygotowując się do wywiadu z Mateuszem Pakułą, powstałego we współpracy z Autorami Książek w Obiektywie pytałam siebie, jak ja mam go pytać - bo choć to przecież nie pierwszy wywiad z pisarzem, który miałam przyjemność przeprowadzić - to jednak pierwszy którego się bałam, gdyż dotyczyć miał prozy, która boli, ale także oczyszcza z toksyn tegoż bólu.
Uważam więc, że to jeden (lecz nie jedyny) powód, dla którego historia ta miała szansę się ukazać, wzbudzając jednak skrajne emocje.
Dlaczego? Przeczytajcie sami naszą rozmowę, opublikowaną tutaj: https://www.facebook.com/autorzywobiektywie/photos/a.128142988941881/639542084468633/
Następnie koniecznie sięgnijcie po tę nietuzinkową książkę, nagrodzoną m.in. laurem siódmej edycji Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza.
Kiedy autor książki "Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję" (Wydawnictwo Nisza) zaczynał ją kreślić, zapytywał siebie: "Jak ja mam to pisać?", ja natomiast przygotowując się do wywiadu z Mateuszem Pakułą, powstałego we współpracy z Autorami Książek w Obiektywie pytałam siebie, jak ja mam go pytać - bo choć to przecież nie pierwszy wywiad z pisarzem, który...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-05
2021-11-09
Krzysztof Bochus jest autorem, po którego książki sięgam pewna, iż napisane zostały z poszanowaniem intelektu Czytelnika, jak i języka, dopełniającego wysoką jakość prezentowanych treści.
Historia przedstawiona na kartach „Wachmistrza. Dogrywki” przywodzi na myśl bagno, gdzie bohaterom przychodzi zanurzać się po same uszy, a niektórym nawet tonąć. Wszystkiemu winien Wielki Kryzys, wydobywający z nich demony chciwości, bezszelestnie poruszające się ulicami Gdańska. Demony tym straszniejsze, że niewidzialne. Jakby tego było mało, sroga zima nie sprzyja znalezieniu tropu, mogącego stać się przełomowym, co dowodzi, że „nie ma przestępców idealnych, jest tylko nieudolna policja”. Takie głosy co rusz słychać z ust spragnionych chleba, pracy i… dymisji Senatu, toteż nikogo już nie dziwią wszechpanujące chaos i anarchia.
Niełatwo w takich warunkach o nadzieję na lepsze jutro, zwłaszcza jeśli wierzyć słowom, że „nadzieja matką głupich”, ale z drugiej strony przecież inne przysłowie głosi, iż to właśnie ona „umiera ostatnia”. Mając to na względzie, pisarz z całą mocą wprawnego pióra nakłania swój ulubiony policyjny duet Kripo do działań niejednokrotnie skutkujących przyparciem do muru, stąpaniem po kruchym lodzie, jak i balansem na granicy prawa. Ba! – Gustawa Kukulkę przepycha nawet na drugą stronę barykady, co pozwoli wachmistrzowi poczuć się rasowym przestępcą, któremu łatwo przyszyć odpowiednią łatkę, tym bardziej, że to „gość z gębą zbója”.
Jednak jak to mówią, dla dobra sprawy można wiele znieść. Z takiego założenia wyszedł Bochus, z charakterystycznym dla siebie rozmachem zmuszając Gustawa Kukulkę do przejrzenia się w czarnych odmętach lustra własnej przeszłości, ukazującego mroczne oblicze bohatera, a zarazem kunszt literacki jego kreatora, który jednocześnie prezentuje postać znaną z poprzednich tomów i tę, którą Czytelnik musi poznać na nowo wraz z nim, dlatego nie waha się wrzucić go tam, gdzie bieda przeraźliwie piszczy.
Obca była ona bogaczom: gdańskim złotnikom, jubilerom, dentystom i właścicielom domów handlowych, podczas gdy inni „ludzie umierali jak muchy, a przyszłość była jedną wielką niewiadomą”, gdzie „przeżyją tylko najsilniejsi, najbardziej zdeterminowani, pozbawieni wszelkich hamulców. Taki już jest ten świat…” I taką filozofię życia wyznają ci, do których wachmistrz przystał w przeszłości, a o której zapomniał. Ona jednak o nim doskonale pamiętała przez wszystkie lata. Karmiona żądzą zemsty pragnęła przypomnieć, że wszystkie drogi prowadzą do Praust – centrum wszechświata Larsa, Brunona, Kreski i Erici, a zdrada dawnych przyjaciół kończy się w beczce z kwasem.
Ale „trafiła kosa na kamień”, wszak Kukulka nie zwykł oddawać pola walkowerem, napędzany chęcią odwetu za śmierć ukochanej siostry, Elke Lechutko i świadomy, iż każdorazowo „(…) kostucha nie brała jeńców, nie wchodziła w żadne układy, była nieczuła na błagania i zaklęcia”.
Autor także będąc tego w pełni świadom, bohaterom swojej książki pozwala na wiele, przy tym – niejako dla zachowania równowagi – radcy Christiana Abella nigdy nie pozbawia zdrowego rozsądku, i chwała mu za to, bo gdyby było inaczej, iście góralski temperament Gustawa Kukulki, pogrzebałby z kretesem niejedne policyjne działania.
Podkreślić należy, iż Krzysztof Bochus ponad wszelką wątpliwość wykazał na kartach tej, jak również wcześniejszych publikacji, że światy prawdziwej historii i literackiej fikcji, pozornie do siebie nieprzystające, mogą świetnie ze sobą współgrać, a Czytelnik – dzięki takiemu obrotowi rzeczy – ma szansę posiąść nową, intrygującą wiedzę.
Tym razem oscyluje ona wokół historii Wolnego Miasta Gdańska i dóbr materialnych zamykanych w domach i sejfach bogaczy oraz biedy tych, co znalazłszy się po przeciwnej stronie nie mają nic, ale nade wszystko wokół afery „Cwi Migdal”, w której pierwsze skrzypce z dumą grali żydowscy alfonsi, w latach dwudziestych wysyłający do domów publicznych Buenos Aires i Rio wiele kobiet. W swej młodzieńczej naiwności wierzyły, iż uda im się poślubić bogatych Żydów i – wyrwawszy się ze szponów ściskającej je za szyje biedy – wieść szczęśliwe życie. Dlatego z ufnością wsiadały na statki czekające w gdańskim porcie, nieświadome, że oto postawiły pierwsze kroki na czarnej ścieżce, z której nie ma powrotu, wszak zamiast obiecanych bram raju, ścieżkę wieńczyły bramy piekieł.
Takież doświadczenia miała za sobą Elke Lechutko, wspomniana już siostra Gustawa Kukulki, dlatego „potrzebna była dogrywka” - tym bardziej - jeśli „zło przyciąga zło. Dobro było towarem mało popularnym”.
Warto więc wziąć pod rozwagę fakt, że emocje, uprzedzenia i instynkty, zawsze determinują postępowanie człowieka bez względu na czas i miejsce.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/01/recenzja-krzysztof-bochus-wachmistrz.html
Krzysztof Bochus jest autorem, po którego książki sięgam pewna, iż napisane zostały z poszanowaniem intelektu Czytelnika, jak i języka, dopełniającego wysoką jakość prezentowanych treści.
Historia przedstawiona na kartach „Wachmistrza. Dogrywki” przywodzi na myśl bagno, gdzie bohaterom przychodzi zanurzać się po same uszy, a niektórym nawet tonąć. Wszystkiemu winien Wielki...
2021-08-25
Pisarka z niemałym rozmachem i z wykorzystaniem przystępnego w odbiorze języka, nakreśliła dwuwymiarowy, przedstawiany naprzemiennie obraz świata Barbary Walczak - kobiety nietuzinkowego sukcesu odniesionego na muzycznej niwie oraz tej, która z chwilą uprowadzenia małej Elżuni, z pełną świadomością pogrzebała dawne życie. Wyrzekła się go zaszywając w leśnej, bieszczadzkiej głuszy.
Kreatorka tej opowieści wykazała więc ponad wszelką wątpliwość, że na życiowej drodze – nawet tej usłanej pasmem wielkich sukcesów – bardzo łatwo upaść nadepnąwszy na zesłane przez los kłody, które wyrastają pod nogami jak grzyby po deszczu. Wielkie na tyle, że pozbawiają chęci podjęcia choćby próby dalszego utrzymywania się na egzystencjalnej powierzchni. O wiele prościej przecież topić smutki w morzu bezmiernej rozpaczy, zakrapianej obficie strugami łez i – dodatkowo – hektolitrami alkoholu stanowiącego "nieocenione lekarstwo".
Z tego zgubnego założenia wyszła Barbara, bez skrupułów zapędzając w otchłań rozpaczy nie tylko siebie, ale i męża Andrzeja, który - nie mogąc znieść na dłuższą metę zaistniałej sytuacji – odszedł do innej oraz matkę Halinę, która – w przeciwieństwie do zięcia – zawsze była dla córki oparciem.
Anna Stryjewska pokazała, że solidnych fundamentów, które winna stanowić rodzina, próżno więc szukać w wielkiej sławie i niemałych pieniądzach, bo "w życiu nic nie jest dane na zawsze", a "popularność to nie taka prosta sprawa". Bohaterce niniejszej książki przyszło tego najdotkliwiej doświadczyć, kiedy za bohaterkę uważać się nie mogła. Uciekła bowiem przed życiem stroniąc od ludzi i zaszywając się tam, gdzie znajdował się "ukryty na końcu świata zakątek", gwarantujący "anonimowe życie bez spojrzeń i komentarzy". Komfort ów zapewniała jej także sąsiadka, Zuza Kowalska, rozumiejąc, iż "to straszne nie mieć nikogo", bo trzy koty i dwa psy – nawet te najwierniejsze - nie będą w stanie należycie wypełnić rozdzierającej serce pustki… Dlatego autorka szukając antidotum dozwoliła Barbarze spotkać pewną dziewczynkę…
"Uśmiech odsłoni przed tobą siedem codziennych cudów świata
Tęczowym mostem zapłonie nad dniem co ulata
Marzeniom skrzydeł doda wspomnieniom urody
Pomoże strudzonemu pokonać przeszkody".
"Przyjaźń z Mają wysunęła się niepostrzeżenie na pierwszy plan i zaczęła mieć dla niej ogromne znaczenie". Jaki jest tego powód? Pisarka niespiesznie udzieliła odpowiedzi na kluczowe dla powieści pytanie, zwracając uwagę czytelnika na to, że "nie wolno nam obojętnie przechodzić obok krzywdzonej osoby (…) i to bez względu na to, kim jest i jaki zawód wykonuje". Postarała się przy tym dowieść, że osądzając kogoś po wyglądzie można bardzo łatwo się pomylić, tym bardziej, że silniejszy wygrywa tylko pozornie. Poznać smak prawdziwego sukcesu jest bowiem godzien tylko ten, kto wytrwale - mimo przeciwności - usiłuje "odnaleźć własną drogę". W tym konkretnym przypadku klucz do niej stanowi "zielony dom z drewna z brązowymi okiennicami".
Nie wahajmy się szukać go także my. Nie mówmy: "nie ma o czym opowiadać. Ot, życie jak każde inne", ponieważ właśnie ono "jest nieprzewidywalne". Pozwólmy więc życiu się zaskoczyć pewni zarazem tego, że "na wszystko przychodzi czas (…). Na przebaczenie i zrozumienie. Na ufność i zapomnienie. Tylko czas pokona wszystko, tylko czas, czas, czas…"
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2021/09/recenzja-przedpremierowa-anna.html
Moją rozmowę przeprowadzoną z Anną Stryjewską można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2021/09/wywiad-przedpremierowy-anna-stryjewska.html
Pisarka z niemałym rozmachem i z wykorzystaniem przystępnego w odbiorze języka, nakreśliła dwuwymiarowy, przedstawiany naprzemiennie obraz świata Barbary Walczak - kobiety nietuzinkowego sukcesu odniesionego na muzycznej niwie oraz tej, która z chwilą uprowadzenia małej Elżuni, z pełną świadomością pogrzebała dawne życie. Wyrzekła się go zaszywając w leśnej, bieszczadzkiej...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-17
2021-06-04
Autorka napisała przystępnym w odbiorze językiem, porywającą historię na miarę czasów, w których przyszło nam żyć, bowiem rozprzestrzenianie się wirusa COVID-19, skutkowało w ogromnej mierze przeniesieniem naszego realnego życia do wirtualnej rzeczywistości. Stworzyło to wiele możliwości, ale także całe morze zagrożeń. Granica między nimi jest jak cieniutka niteczka, na której balansujemy niczym na linie, nieświadomi, że tak naprawdę nie mamy nad nią kontroli. Ktoś inny bowiem nami kieruje, w pełni świadom, że „jak się ciągnie za odpowiednie sznurki, to potem wszystko działa tak, jak się zaplanuje”. Nam natomiast pozostaje krecia, ślepa fascynacja nieograniczonymi możliwościami wyboru i ciągłej chęci odkrywania w Internecie tego, co nieznane.
Na tym właśnie fundamencie swoją potęgę przez lata buduje wspomniana już firma Argus, kierowana przez tajemniczą i bezkompromisową Salome, krok po kroku realizującą utkaną już w dzieciństwie, chorą wizję świata, do którego bramy otwiera światowy – a jakże inaczej! – portal randkowy, MoreThanHeart. Kobieta po trupach dąży do celu z perfidną świadomością, że „tak mało uchwytną rzecz jak miłość, można też wyrazić liczbami”, bo „dane to potęga. Gdy masz informacje, jesteś bogata. Nigdy nie wiadomo, do czego możesz je wykorzystać”. Salome wie, dlatego bez skrupułów i łzawych sentymentów charakteryzujących podatne na emocje, słabe jednostki, proponuje użytkownikom swojej platformy testy DNA w celu dopasowania idealnego kandydata, a przy tym stosuje szereg psychologicznych mechanizmów, aby jak najbardziej uzależnić od siebie niczego nieświadomych ludzi. Czy w imię zemsty za osobistą krzywdę można posunąć się do wszystkiego? Dlaczego? Odpowiedź na to samo pytanie stawiane po raz trzeci – wszak do trzech razy sztuka - poraża swoim odkryciem, a przy tym budzi lęk przed korzystaniem choćby z telefonu komórkowego, bez którego czujemy się często jak bez ręki. Jeśli tak jest w istocie, to znaczy, że wpadliśmy po uszy w sidła manipulacji, z których bardzo trudno się wydostać – a jeśli już się uda – nierzadko zostawiają po sobie trwały ślad, bowiem „niestety w Internecie nigdy nic nie ginie. Trzeba o tym zawsze pamiętać”.
To główne przesłanie autorka powtarza na kartach „Wizjera” po wielokroć niczym mantrę także między wersami, abyśmy mieli świadomość, że bezkresny obszar Internetu jest w istocie naszpikowany granatami. Za sprawą naszych nieostrożnych, automatycznych kroków, polegających na bezmyślnym klikaniu, jednoznacznym z akceptacją regulaminów - których tak naprawdę w ogóle nie czytamy – odbezpieczamy na potęgę zapalniki czasowe, sprowadzając za ich przyczyną na nasz realny świat wizję globalnego wybuchu skutkującego pożarem, którego nie sposób ugasić…
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2021/06/recenzja-premierowa-magdalena.html
Autorka napisała przystępnym w odbiorze językiem, porywającą historię na miarę czasów, w których przyszło nam żyć, bowiem rozprzestrzenianie się wirusa COVID-19, skutkowało w ogromnej mierze przeniesieniem naszego realnego życia do wirtualnej rzeczywistości. Stworzyło to wiele możliwości, ale także całe morze zagrożeń. Granica między nimi jest jak cieniutka niteczka, na...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-23
Zwanej "skrzatem – literatem" drobnej pani nie trzeba nikomu przedstawiać, bowiem jej cięty język oraz miłość do zwierząt, kawy i papierosów sprawiały, że do końca swoich dni była na ustach wielu. Violetta Ozminkowski tego świadoma, pozwoliła, by na kartach spisanej przez siebie historii rozbrzmiewał wielogłos, jednak w znacznie stonowanym tonie. Dlatego do wspomnień nakłoniła osoby z najbliższego otoczenia artystki: Wojciecha Karolaka, Artura Andrusa oraz Elżbietę Kwiatkowską, Wandę Ostrowską, dr Irenę Krzywicką, Izoldę in de Beatou, Barbarę Młynarską Ahrens, Michała Nalewskiego, Jarosława Topolewskiego, Krzysztofa Dankszewicza, Tomasza Jachimka, prof. Mariana Zembalę i Filipa Świtaja.
Wielogłos ów „układa się” więc w biografię – nie biografię osoby nietuzinkowej. Buntowniczki przeciw wtłaczaniu kobiet w trybiki machiny naoliwione przez wielowiekową kulturę narzucającą im role ściśle wynikające z płci, czyli matki, żony i kochanki. Żoną owszem – była, nawet dwukrotnie, natomiast pozostałe – trwając niezmiennie w przekonaniu o słuszności podjętych wcześniej decyzji - odrzuciła, dokonując podwójnej aborcji i stroniąc od dotyku w wymiarze cielesnym. Ale za to dotknąć i poruszyć słowem potrafiła do głębi, jak nikt przed nią i nikt po niej, o czym rozmówcy zgodnym chórem zaświadczają. Przewodzi mu Wojciech Karolak – jeden z najwybitniejszych europejskich jazzmanów, który przez lata dzielił życie z Marią Czubaszek, będąc jej Zającem, a ona jego Zajączką. Było ono jednak dalekie od usłanego różami, (chyba, że spojrzymy na nie przez pryzmat różanych kolców). Dlatego zapewne niejeden czytelnik tychże wspomnień pozostanie na długo w niemym zadziwieniu, zadając sobie pytanie: jak satyryczka wspinając się na oblaną obficie alkoholem życiową górę, potrafiła jednocześnie przez wiele lat bawić innych na scenie?
Tym bardziej więc lektura książki potęguje przeświadczenie o szacunku dla słowa zarówno mówionego, jak i pisanego, którym Czubaszek operować potrafiła perfekcyjnie i zawsze trafiając w sedno. Mimo to "nigdy, ale to nigdy nie powiedziała, że pisanie sprawia jej przyjemność. Zawsze mówiła, że robi to dla zarobku. W dobrym tonie było nie kreować się na wielkiego pisarza. Przynajmniej wśród satyryków, którzy żyją z pisania „głupot”. Mawiała za to, że "życie jest piękne jak musztarda" w ten sposób odważnie manifestując niechęć do niego, a z drugiej strony świadomie odwlekając swoją śmierć. "Wiadomo, każdy ma jakieś przeczucia, a po śmierci bliskiej osoby, gdy już wyświetli się napis „The end” film można obejrzeć od początku i popatrzeć na dobrze znane sceny z zupełnie innej strony. Poszukać niewidocznych wcześniej sensów".
Niewątpliwie biografia ta jest tychże sensów skarbnicą, a Violetta Ozminkowski wywiązała się właściwie z powierzonego sobie zadania, wykorzystując powszechnie znaną zasadę faction, opartą na braku sprzeczności z faktami oraz realizmie popartym dodatkowo kilkunastoma fotografiami, notatkami oraz listami niejako spinającymi przedstawione w oderwaniu od siebie treści.
Ponadczasowe, namacalnie dotykają szeroko rozumianej wolności. "Czy my dobrze wykorzystujemy wolność? Mnie się wydaje, że tak jak wszystkiego, wolności też trzeba się nauczyć".
Niech te słowa oraz postawa Marii Czubaszek będą drogowskazem pomagającym nam przebyć życiową drogę zgodnie z własnym sumieniem i przekonaniami oraz w poczuciu bycia prawdziwie wolnym jak ona człowiekiem, w pełni świadomym, że "każdy szczyt ma swój Czubaszek".
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2021/04/recenzja-violetta-ozminkowski-maria.html
Zwanej "skrzatem – literatem" drobnej pani nie trzeba nikomu przedstawiać, bowiem jej cięty język oraz miłość do zwierząt, kawy i papierosów sprawiały, że do końca swoich dni była na ustach wielu. Violetta Ozminkowski tego świadoma, pozwoliła, by na kartach spisanej przez siebie historii rozbrzmiewał wielogłos, jednak w znacznie stonowanym tonie. Dlatego do wspomnień...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-08
2021-01-22
Z twórczością amerykańskiego twórcy, Nicholasa Sparksa jest mi po drodze, odkąd uległam kilka lat temu czarowi debiutanckiego "Pamiętnika". Dlatego z radością sięgnęłam po jego dwudziestą drugą już powieść, nomen omen powracając na kartach "Powrotu" do odkrywania przygód kolejnego z bohaterów nietuzinkowych. Tym razem pod postacią młodego, inteligentnego i zamożnego lekarza, któremu wybuch moździerzowego pocisku na stałe odmienił dotychczasowe życie, zmuszając do jego przeorganizowania i obrania za cele innych priorytetów. Toteż przyjeżdża on do Północnej Karoliny, gdzie pod New Bern znajdują się stary dom dziadka i… nowe kłopoty.
Nicholas Sparks piętrzy je, stawiając na drodze Trevora Bensona dwie skrajnie różne od siebie kobiety. Nastoletnia Callie – pracownica sklepu Slow Jimp w Trading Post. Dziewczyna z wiadomych tylko sobie powodów wyrzekła się własnej tożsamości i rodziny. Dorosła Natalie Masterson – prawa ręka szeryfa, śliczna policjantka pełna sprzeczności i z niemniejszym od Callie bagażem sekretów, jak również sercem, które choć pragnie miłości Trevora, nie może jej przyjąć. Zasadnym więc zdaje się postawienie pytania: czy lekarz zdoła „uleczyć” świat, w którym przyszło żyć im trojgu, skoro sam także potrzebuje pomocy?
Zdawać by się mogło, że amerykański pisarz na to nie dozwoli, bowiem przez całą fabułę potęguje w czytelniku przeświadczenie, że z jednej strony - "życie nigdy nie toczy się zgodnie z naszymi oczekiwaniami", tym bardziej, że przecież "wszyscy mamy jakieś tajemnice, a przyszłość jest nieodgadniona", to z drugiej – niejako dla równowagi - spieszy z zapewnieniem, że niosąc pomoc innym, pomagamy również, a może przede wszystkim sobie.
Warto więc podjąć trudy biorąc rozsypane niczym układanka życie we własne ręce, bo być może spotka nas niespodzianka i ułożywszy ją, dojrzymy tak upragnione światełko w ciemnym tunelu. Wychodząc z takiego założenia, Sparks owym tunelem uczynił sekrety Callie i Natalie, które stopniowo odkrywa przed Trevorem. Zagadkowe zachowania obu kobiet niejednokrotnie są dla niego niezrozumiałe, jednocześnie stanowiąc wyzwanie, bowiem za punkt honoru mężczyzna stawia sobie dojście do prawdy, w pełni świadom, że "życie to droga pełna meandrów i wiraży, na różnych etapach zmieniają się nasze nadzieje i marzenia", ale nie zmienia się jedno – pragnienie, by wybaczyć sobie i aby nam wybaczono.
Owo wybaczenie jest niczym światełko rozjaśniające każdy, nawet najciemniejszy odcinek tunelu, będące w mocy otworzyć oczy na możliwości wydostania się z niego po to, by choć na chwilę zwolnić tempo życia, ciesząc się pięknem otaczającego świata i mogąc podziwiać pszczoły, aligatory, orły, albo po prostu po całym dniu pracy usiąść w cieniu werandy i zjeść posiłek w towarzystwie osoby przyprawiającej o szybsze bicie serca.
Właśnie owo szybsze bicie serca stanowi o sile języka, którym Sparks się posługuje i do którego zdążył już nas przyzwyczaić, nadając także i tej powieści wyczuwalny rytm. Zwalnia on jednak z chwilą połączenia się wszystkich wątków, niczym puzzli trudnej układanki, pozwalając czytelnikowi odnaleźć refleksję ujętą w słowach: "Wierność w zdrowiu to nic trudnego, dopiero wierność w chorobie sprawia, że miłość lśni najjaśniej". Trzeba jej strzec jak sekretu dającego pociechę w bezlitosnym życiu.
Czy jesteśmy na to gotowi i świadomi, że najtrudniej zrobić ten pierwszy, a zarazem będący milowym krok, pozwalający powrócić do samego siebie? Starajmy się dawać sobie tę szansę, jeśli nie każdorazowo, to bardzo często, pamiętając, że życie jest krótkie i serce kiedyś przestanie bić…
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2021/04/recenzja-nicholas-sparks-powrot.html
Z twórczością amerykańskiego twórcy, Nicholasa Sparksa jest mi po drodze, odkąd uległam kilka lat temu czarowi debiutanckiego "Pamiętnika". Dlatego z radością sięgnęłam po jego dwudziestą drugą już powieść, nomen omen powracając na kartach "Powrotu" do odkrywania przygód kolejnego z bohaterów nietuzinkowych. Tym razem pod postacią młodego, inteligentnego i zamożnego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Od Yvetot – robotniczej dzielnicy Normandii wszystko się zaczęło: życie się zaczęło, szkoła się zaczęła i gra pozorów okraszona walką na ambicje również się zaczęła przez lata trwając w najlepsze, bo przecież trudno nietuzinkowej jednostce - jaką przyszła pisarka z pewnością była - zaakceptować życie podporządkowane konieczności, która niczym kokon – ciasno otaczała egzystencję jej rodziców – „pary robotników z ambicjami”. Ojciec pracował między innymi w fabryce lin, u dekarza, czy też w rafinerii, matka zaś w fabryce margaryny. Z czasem stali się „właścicielami sklepu wraz z przylegającym do niego domkiem”, a wszystko byle tylko móc zaspokoić odwieczne pragnienie społecznego awansu i mieć pewność, że „już nie zalatują „wsią”, a tym samym wyjść poza „świat drobnego kupca”, w którym jednak brakuje miejsca dla literatury: ,,Książki, muzyka to dobre dla ciebie. Ja nie potrzebuję ich, żeby żyć” – powiedział kiedyś ojciec nie wiedząc, że słowa te kieruje do przyszłej noblistki właśnie w tej dziedzinie, jednak z pełną świadomością, iż tym sposobem pogłębia już i tak niemałą, intelektualną przepaść między nimi, o czym córka zaświadcza słowami: „samotna w świecie słów i idei”, gdyż on był „podporządkowany manierom, poglądom i gustom”.
Mówią, by zwłaszcza o tych ostatnich nie dyskutować. Być może dlatego kobieta z rozbrajającą szczerością pokusiła się o wyznania: ,,Nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać inaczej niż zrzędliwie. Uprzejmy ton był zarezerwowany dla obcych”. I dalej: „Piszę być może dlatego, że nie mieliśmy sobie nic więcej do powiedzenia”, zwłaszcza, iż uważał, że „wiedza i dobre maniery są oznaką wewnętrznej, wrodzonej doskonałości”, a przy tym miał „pewność, że nie można być szczęśliwszym niż się jest”. Zapomniał więc, że doskonałość nie jest dana raz na zawsze, lecz zadana, dlatego należy stale się o nią starać i do niej dążyć.
Na szczęście Annie Ernaux była tego zdania, toteż na kartach „Bliskich” wytrwale poszukuje odpowiedzi na pytania: „czy pisanie jest formą dawania?” oraz o obecność szczęścia w życiu. To drugie odnajduje w rodzinie, której zalążek decyduje się tworzyć z mężem – pracownikiem administracji państwowej, dzięki czemu za jego oraz przyjaciół ze studiów przyczyną, stała się zdolna odkryć, że jej postrzeganie świata znacząco różni się od tego, w którym żyli rodzice cierpiący i stale walczący z kompleksem niższości. Ona – ze wszystkich sił pragnąc dla siebie innego, lepszego życia – oddzieliła tamto grubą kreską, jednak szybko przyszło jej przekonać się, iż tym samym stała się „oddzielona od samej siebie”.
Książka stanowi niebywale udaną próbę niełatwego powrotu do korzeni i rozliczenia się z przeszłością. Tym cenniejszą, że walutą tegoż rozliczenia jest słowo, a nie pieniądze, bowiem żadna waluta tego świata nigdy nie stanie się gwarantem dojścia do prawdy i jej poznania, zwłaszcza jeśli dotyczyć ma – jak w tym przypadku – prawdy o sobie samej. Jedynie słowo posiada sprawczą moc, zdolną oczyścić mroki przeszłości.
Historia rodziny Annie Ernaux w równym stopniu tę przeszłość oczyszcza, co obnaża, nakazując zgłębić głęboko skrywaną tajemnicę śmierci jej siostrzyczki, Ginette, która w myśl pokrętnego planu niebios „umarła jak mała święta”, aby noblistka mogła ŻYĆ i twoŻYĆ: „(…) przyszłam na świat, ponieważ ty umarłaś, a ja cię zastąpiłam”.
Pisarka na stu siedemdziesięciu dwóch stronach przy użyciu wprawnego pióra, wykazała więc ponad wszelką wątpliwość, że życie z rodziną jest podróżą pełną wyzwań, gdzie tytułowi bliscy czasem stają się dalecy, nieodgadnieni i odgrodzeni murem śmierci, którego zburzyć w żaden sposób nie można. Ktoś jednak kiedyś powiedział, iż „Ludzie są jak płomień świecy. W każdej chwili wiatr może go zdmuchnąć, więc ciesz się światłem, póki je masz”. Warto by zawsze o tym pamiętać, bez względu na czas i okoliczności.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/11/recenzja-annie-ernaux-bliscy.html
Od Yvetot – robotniczej dzielnicy Normandii wszystko się zaczęło: życie się zaczęło, szkoła się zaczęła i gra pozorów okraszona walką na ambicje również się zaczęła przez lata trwając w najlepsze, bo przecież trudno nietuzinkowej jednostce - jaką przyszła pisarka z pewnością była - zaakceptować życie podporządkowane konieczności, która niczym kokon – ciasno otaczała...
więcej Pokaż mimo to