-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać61
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016-04-17
2017-08-14
2 Show more
Review Illuminae sprawiło, że przez kilka dni nie mogłem myśleć o niczym innym. Ta książka wywołała u mnie tak wiele emocji, tuż po jej skończeniu siedziałem i po prostu musiałem odetchnąć. Pomysł był przegenialny, nigdy nie czytałem czegoś tak oryginalnego. Lubię historie, które są osadzone w dalekiej przyszłości, dlatego moje chęci na lekturę tej powieści były duże, odkąd usłyszałem o premierze za oceanem. Uwielbiam postać Kady, to naprawdę silna i wyjątkowa kobieta, do tego błyskotliwy Ezra, który idealnie ozdabiał tę historię. Warto wspomnieć o przepięknym wydaniu, bez dwóch zdań jest to najlepiej wydana pozycja na rynku wydawniczym w roku 2017! Akta, grafiki, rozmowy z chatu, raporty - z każdą stroną jest coraz lepiej. Myślę, że najlepszym aspektem tej książki jest AIDAN, czyli sztuczna inteligencja, która dominuje w Illuminae. Jestem zdumiony jak to zostało rozegrane, Kristoff i Kaufman zaserwowali nam coś, czego nie było jeszcze w żadnej młodzieżówce. Uważam, że jest to coś, z czym powinni zapoznać się fani Young Adult z domieszką sci-fi. To coś ponadczasowego! Czekam z ogromną niecierpliwością na Geminę
2 Show more
Review Illuminae sprawiło, że przez kilka dni nie mogłem myśleć o niczym innym. Ta książka wywołała u mnie tak wiele emocji, tuż po jej skończeniu siedziałem i po prostu musiałem odetchnąć. Pomysł był przegenialny, nigdy nie czytałem czegoś tak oryginalnego. Lubię historie, które są osadzone w dalekiej przyszłości, dlatego moje chęci na lekturę tej powieści...
2016-07-08
Aelin Ogniste Serce przeżyła już bardzo wiele. Na jej oczach ginęli jej najbliżsi, harowała w męczarniach w Kopalni w Endovier. Ale nastał tego kres. Po powrocie z Wendlyn odkrywa, że Adarlan zmienił się nie do poznania. Jej - niegdyś najbliższy ukochany - Chaol staje na czele ruchu Buntowników, a Dorian nie jest już tym kim myślała, że jest. Aelin wraca, by zemścić się na tych, którzy skrzywdzili jej bliskich, odzyskać tron i stanąć twarzą w twarz z cieniami przeszłości. A przede wszystkim po to, by chronić tych, którzy jej pozostali.
Moja miłość do serii Sary J. Maas po lekturze trzech pierwszych tomów była czymś nie do opisania. Autorka sprawiła, że zakochałem się w przygodach Aelin bez reszty. Bez wątpienia ma ona taki wyjątkowy talent pisarki, który sprawił, że z reguły przeciwnik fantastyki dał książce z tego gatunku maksymalną notę. Mimo wszystko lektura czwartej części cyklu pozostawała dla mnie zagadką. Osoby z innych krajów, w których książka ta miała już swoją premierę pozostawiały recenzje, które tylko i wyłącznie rozbudzały moje chęci do zapoznania się z treścią tej powieści. No i przeczytałem. Nie ukrywam, iż przebrnięcie przez nią było czymś łatwym. Wróć. Nie spodziewałem się, że uda mi się tego dokonać w stosunkowo tak krótkim czasie. Zacznijmy od początku.
Cegła. To jedno słowo wystarczy mi do opisania wydania Królowej cieni. To 840 stron epickiej literatury, która nie pozostawi po nas nawet jednego wytchnienia. Mi udało się przebrnąć przez nią w prawie dwa tygodnie, jednak dnia kiedy ją kończyłem przeczytałem ponad 300 stron, bo tak mnie to zaintrygowało. Ta książka wciąga bez bicia, żadna stronica nie pozostawiła po mnie krzty nudy. Z takich suchych faktów mogę Wam powiedzieć, że pozycja ta podzielona jest na dwie części. Tym razem ich nazwy nie są tak istotne, jak było to w przypadku trzeciego tomu tejże opowieści. Mogę się z lekka poskarżyć na to wydanie, ponieważ napis na okładce mi się trochę starł, co zaniepokoiło mnie konkretnie.
Czytając tę powieść miałem pewne skojarzenie, jakby nie była to książka z serii Szklany tron. Odnosiłem wrażenie, że czytam coś co jest początkiem jakiejś nowej trylogii, cały ten świat wraz z bohaterami wyewoluował, i to tak konkretnie. To samo ze stylem pisania Sary J. Maas - widać, że jest coraz odważniejsza w tworzeniu. Wykreowała ona tak przemyślane i bardzo ciekawe uniwersum, że głowa mała. Mam wrażenie, że wcześniej ograniczała się z lekka do Wendlyn i Adarlanu, jednak po lekturze tej powieści takie miejsce jak Rifthold na pewno pozostanie w mojej głowie na dłużej. Jestem wręcz pewien, że zmiana ta nie przebiegłaby bez ingerencji jednej postaci. Najważniejszej postaci w tej serii. Myślę, że warto skupić się na niej na tyle, żeby poświęcić jej jeden akapit.
Aelin Ashryver Galathynius zabiła Celaenę Sardothien. Z zimną krwią. Ta zmiana bardzo, ale to bardzo przypadła mi do gustu, ponieważ postać o której mieliśmy okazję czytać w pierwszych trzech częściach była jeszcze dość niedojrzała. Do czynienia mieliśmy jeszcze z dziewczyną, która nie do końca wiedziała czego chciała. W Królowej cieni poznajemy ją zupełnie na nowo. Dojrzała na tyle, żeby nazywać się pełnoprawną królową. Fakt faktem ma ona jeszcze pewne słabości, jednak każda osoba stąpająca po tej Ziemi je przecież ma. Aelin przeistoczyła się w prawdziwą kobietę, która ma odwagę zabić swoich najbliższych przyjaciół dla dobra jej królestwa. Dla dobra jej dziedzictwa i bliskich.
Zaspoileruje Wam te recenzję, ale może poprę przykładem dlaczego dałem tej powieści notę 10/10. Głównie przez ten świat, który poznajemy praktycznie od podstaw w czwartej części cyklu. Czytając o tych baśniowych legendach z przeszłości Adarlanu czułem się jakbym sam stąpał po tych ziemiach. Jeszcze nigdy nie widziałem tak znakomicie skonstruowanego świata z magią i przywódcami, którzy pomimo wielu lat po śmierci są żądni zemsty. To uniwersum nie ogranicza się tylko i wyłącznie do ludzi - Fae, wiedźmy oraz Valgowie, czyli według mnie najciekawszy aspekt książki. Te istoty sprawiły, że z lekka bałem się spać. Same plany pewnych ludzi odnośnie mieszanki tych istot z pewnymi innymi dziwadłami przyprawił mnie o naprawdę kilka min zdziwienia.
Swoją przemianę przechodzą również inni bohaterowie. Chaol, czyli postać, którą kiedyś darzyłem ogromną sympatią na samym początku książki sprawiła, że miałem ochotę obić mu zęby, jednak los jaki przyprawiła mu Maas jest wprost okrutny. Natomiast pogłębia się moje pozytywne odczucie wobec Aediona - ten chłopak jest nieraz tak infantylny, że wzbudzał u mnie uśmiech. Nie brakuje tu nowych bohaterów, których jest naprawdę sporo - polubiłem bardzo Nesryn i Lysandarę (swoją drogą to podobnież nie jest nowa postać, bo pojawiła się w nowelkach, to prawda?). Powraca również Arobbyn, którego wątek potoczył się w dość dziwacznym kierunku. Wolałem, żeby rzeczy te wydarzyły się w trochę bardziej brutalny sposób, w końcu każdy powinien dostać to na co zasłużył.
Nie mogę nie wspomnieć tu też o wiedźmach, których wątek bardzo ciekawie się rozwinął. Manon Czarnodzioba stała się taką jakby drugą Celaeną, choć czasami jej upartość mnie irytowała. Wiedźma musi poradzić sobie z nową rolą i podjąć decyzje, które są naprawdę trudne. Do tego wątku dodana jest taka jakby świeżość w postaci Elide - dziewczyna, która z początku brana jest za szpiega zostaje jedną z bardziej istotnych bohaterek w całym cyklu. Ucieszyłem się też z faktu, iż autorka przytacza nam przeszłość niektórych istot - dawne losy Asterin naprawdę mną wstrząsnęły. Fani wywern mogą być trochę nie pocieszeni, aczkolwiek Abraxos odgrywa tu o wiele mniejszą rolę niż w trzecim tomie.
Zakończenie powieści jest dość dyskusyjną kwestią. Ostatnie sto stron było przepełnione akcją, która co rusz dawała mi nowe powody do zawału serca. Był też moment, kiedy krzyczałem, a w końcu okazało się, że postać ta pozostaje przy żywych. Dzięki autorko, moi sąsiedzi myślą pewnie, że jestem debilem. Tym razem Maas nie dała nam na tacy zakończenia, które sprawiłoby, że musimy sięgnąć po następny tom, wręcz przeciwnie - jest ono dość spokojne i gdyby pojawił się tam epilog mogłoby równie dobrze być zakończeniem całej serii. Dlatego też jestem niezmiernie ciekawy co wydarzy się w piątej odsłonie, bo podejrzewam, że dość trudno będzie wybrnąć z takiego obrotu wydarzeń.
Podsumowując Królowa cieni to książka, która była pierwszą, o której nie mogłem przestać myśleć. Ciągle głowiłem się i próbowałem zrozumieć jak tak młoda osoba mogła wykreować tak skomplikowany świat. 840 stron znakomitej literatury, gdzie akcja jest nieodłączna. Przemiany bohaterów i spiski, które niekiedy były tak przemyślane, że zdołałem tylko złapać się za głowę. Bez dwóch zdań jest to do tej pory najlepszy tom z tej serii. Polecam bardzo!
Moja ocena: 10/10!
Aelin Ogniste Serce przeżyła już bardzo wiele. Na jej oczach ginęli jej najbliżsi, harowała w męczarniach w Kopalni w Endovier. Ale nastał tego kres. Po powrocie z Wendlyn odkrywa, że Adarlan zmienił się nie do poznania. Jej - niegdyś najbliższy ukochany - Chaol staje na czele ruchu Buntowników, a Dorian nie jest już tym kim myślała, że jest. Aelin wraca, by zemścić się na...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jude i Noah to totalne przeciwieństwa, jednak są bliźniakami. Ona jest pełną energii buntowniczką, zabiegającą o uwagę matki. Jest samotna i skrycie romantyczna, niestety podjęła wiele złych decyzji, za które musi teraz ponieść skutki. Noah jest zupełnym przeciwieństwem dziewczyny. Jest nieśmiały i delikatny. Skonfliktowany z ojcem, silnie związany z matką. Zakochany w sztuce - marzy o tym, żeby kiedyś zostać artystą. Jednak, staję się kimś kim nigdy nie chciał być. Oboje pod pryzmat wielu wydarzeń zmieniają się w osoby, którymi nigdy nie chcieli być. Kiedyś oboje byli nierozłączni..
Okładka powieści dzieli książkoholików i jak najbardziej to rozumiem. Jednak, wolę raczej tą oprawę od tej z zachodu. Dlaczego? Dzięki temu możemy poznać bardziej naszych tytułowych bliźniaków. W tle mamy tak jakby płótno i kolory, nie znam się na sztuce nie bijcie. Bardziej mi się podoba tył książki, na którym jest Noah, mówiłem że uwielbiam kolor niebieski?
Wielkim atutem opowieści jest to, że praktycznie nic o niej nie wiemy. To była taka wyprawa w ciemno z czytaniem tej książki, bo odkrywamy ją na nowo, dowiadując się o niej coraz więcej. Wszyscy się tak nią zachwycali, że miałem straszną chrapkę i kupiłem ją od razu dwa dni po premierze, w księgarni, a kupuje tam naprawdę rzadko.
"Albo płyniesz, albo toniesz, takie jest życie"
Od samego początku książki zacząłem utożsamiać się z głównym bohaterem, Noahem. Oboje jesteśmy nieśmiali i lekko zamknięci w sobie, a przede wszystkim skonfliktowani z ojcem, no jednak tak. Na tym nasze podobieństwo, stety bądź niestety się kończy. Jude za to ujęła mnie za serce całkowicie, poznajemy ją jako tą rezolutną buntowniczkę, a kończymy z zupełnie inną osobą. Warto dodać, że rozdziały pisane są z perspektywy Jude, jak i Noah. Jednak, chłopak opowiada historię gdy ma 13 lat, a dziewczyna 16. Bardzo mnie to zaintrygowało, lecz poniekąd myk ten znam z Wiernej, pani Roth.
"Musisz dostrzec cuda, żeby działy się cuda"
Byłem bardzo zaskoczony faktem, że wciągnąłem się aż tak bardzo, że czytałem wszędzie, gdzie tylko szedłem. Jandy Nelson posługuje się takim pięknym, a zarazem prostym językiem, że czyta się bardzo szybko. Przyznam szczerze, że z początku bardziej spodobały mi się rozdziały pisane z perspektywy Noah, jednak pod koniec powieści było zupełnie na odwrót - Jude chwyciła mnie za serce. Jest to idealna książka dla osób zakochanych po uszy w sztuce i wszystkim z nią związane. Rzeźbienie, malowanie i szkoły artystyczne, wszystkiego po trochu.
"Rzeczywistość miażdży. Świat jest jak ciasny but"
Podczas lektury Oddam Ci Słońce zacząłem poważnie zastanawiać się o świecie otaczającym mnie. Te wszystkie małe rzeczy, których nie dostrzegamy mogą okazać się dla nas czymś nowym i niesamowitym zarazem. Zacząłem rozumieć, jak bardzo cieszę się, z tego, że mam moją siostrę, mimo że kłócimy się częściej niż rozmawiamy. Uświadomiłem sobie, iż moi rodzice znaczą dla mnie o wiele więcej niż myślałem. Jestem bardzo wdzięczny autorce za stworzenie czegoś tak pięknego, że aż niepojętego.
"Mam zamiar marzyć rękami. Bardzo mocno marzyć"
Po skończeniu książki miałem ochotę płakać, krzyczeć, śmiać się i zamknąć się w pokoju na tydzień. Prawdziwa bomba emocjonalna! Koniec dobija i powoduję, że zmieniamy zdanie o tej powieści o 180 stopni. Dopiero wtedy zrozumiałem dlaczego wszyscy zachwycają się nią bardziej niż Szklanym Tronem. Chyba dobrze, że nie mogę powiedzieć o niej zbyt dużo, bo to właśnie czytelnik z następnymi stronami odkrywa coraz więcej z tej powieści prawd o życiu i otaczającym nas świecie.
Podsumowując Oddam Ci Słońce to książka, którą polecam wszystkim, dosłownie wszystkim. I nastolatki w wieku naszych bohaterów pokochają tę powieść, jak i 30 letnia kobieta z trzema kotami na karku. To prawdziwa kopalnia cytatów, niektóre nawet możemy zobaczyć wyżej. Muszę czym prędzej zdobyć następne książki Jandy Nelson, bo chyba znalazłem sobie kolejną autorkę życia.
Moja ocena: 11/10
czytamboczytam.blogspot.com
Jude i Noah to totalne przeciwieństwa, jednak są bliźniakami. Ona jest pełną energii buntowniczką, zabiegającą o uwagę matki. Jest samotna i skrycie romantyczna, niestety podjęła wiele złych decyzji, za które musi teraz ponieść skutki. Noah jest zupełnym przeciwieństwem dziewczyny. Jest nieśmiały i delikatny. Skonfliktowany z ojcem, silnie związany z matką. Zakochany w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Siedemnastoletnia Amber Appleton mieszka w szkolnym autobusie z matką i psem. Traci grunt pod nogami, ale nie nadzieję. Należy do Federacji Fantastycznych Fanatyków Franksa, trenuje Chrystusowe Diwy z Korei i toczy zaciekłą walkę z Joan Sędziwą. Myśli pozytywnie i zaraża innych swoją energią. Jest jak gwiazda rocka. Bez kitu!
Trzeba to docenić, przepiękna okładka! Uwielbiam kolor żółty, a tutaj to wygląda świetnie. Trochę bardziej widziałbym te barwy przy Poradniku Pozytywnego Myślenia, tego samego autora, które jeszcze przede mną. Tak bardzo żałuję, że poprzednią książkę Szybkiego, czyli Niezbędnik.. mam w tej starszej oprawie. Mleko się rozlało - niestety. Warto dodać, że tą recenzje piszę podczas meczu (Polska-Irlandia), gdzie moja ukochana rodzinka siedzi obok mnie i drze się do telewizora. Nie lubię piłki nożnej, bez kitu!
"Życie to bardzo długi wyścig, a na mecie człowiek znajduje się zazwyczaj sam."
Może i opis tej powieści z decka odstrasza, jednak po przeczytaniu wszystko się rozjaśnia i można posłużyć się o lekki uśmiech, spoglądając na tył. Praktycznie nic tutaj o akcji i fabule nie wiemy, to raczej dobrze. Książka podzielona jest na cztery części. Pierwsze dwie mnie bardzo rozśmieszyły - buzia cieszyła mi się na chyba każdej stronie. Trzecia część była gorzka, tak bardzo gorzka. Taka dobra odskocznia, jednak bardzo smutna odskocznia. A czwarta część daje nam nadzieję i gotowość do działania. Pełna optymizmu, dzięki Amber.
"Chcę, żeby wiedziała, że to świat mnie przygniata, że czuję, jak gdybym ze wszystkim walczyła, i że brakuje mi paliwa."
Bohaterowie są najbardziej pozytywnym elementem powieści. Przede wszystkim nasza Królowa Nadziei Amber Appleton, którą pokochałem od pierwszej strony. Daje nam optymizm, nadzieję i oczywiście gotowość do działania. Ja osobiście zmotywowałem się do ćwiczeń przez tą książkę. Dlaczego? Poprzez główną bohaterkę trudno było mi spojrzeć sobie w oczy i nie zmotywować się. Tak właśnie codziennie robię sobie taką mini serię - 5 pompek, 30 przysiadów, 70 stron jakiejś książki.
"Psy są lepsze od ludzi. Mam psa. Nikogo więcej nie potrzebuję. Psy są proste. Ludzie skomplikowani."
Podczas lektury byłem jak w jakimś transie. Czytałem, czytałem, czytałem i nie mogłem za żadne skarby przestać. Druga w nocy, jutro do szkoły, a ja kończę z bananem na twarzy książkę. To chyba dla większości nie do pomyślenia. Warto wspomnieć o wszystkich postaciach drugoplanowych, które stwarzają niesamowity klimat. Pozytywne Diwy z Korei zaczęły przypominać moją rezolutną babcie, a Joan Sędziwa nauczycielkę od matmy, bez kitu! Donna, niczym biała Beyonce, czy wiele innych świetnych bohaterów. Można doszukać się tu osób z własnego towarzystwa.
"Może czasem, w wyjątkowych sytuacjach, lepiej jest uchwycić inną chwilę, jeśli obecna nie jest dla ciebie tą właściwą."
Nie mogę nie wspomnieć o tej trochę smutnej części powieści. Zawsze w takich optymistycznych książkach musi być totalna zmiana, w tym przypadku strasznie gorzka. Jednak, mamy tutaj przykład nie poddawania się, oczywiście nie mogę podać przykładu, żeby go poznać zachęcam do przeczytania, bez dwóch zdań. Amber potrafi podnieść się i dalej żyć tak jak żyła dotychczas. Ojciec Chee to postać, którą powinien poznać każdy człowiek, który doświadczył jakieś życiowe porażki.
"Nic więcej. Ta chwila po prostu była - wolna od emocji, sądów i złudnych wyobrażeń, które my ludzie przypisujemy wszystkiemu, z czym się stykamy."
Koniec tej książki coś mi udowodnił. Trzeba czegoś bardzo chcieć, aby niemożliwe stało się możliwym. Mimo, że w ogóle nie było tutaj powodów do płaczu, myślałem, że rozleje z siebie jakiś wodospad, bez kitu! Nie mogę nie wspomnieć o ukochanym piesku Amber, chętnie sam bym takiego przygarnął, no to co, że mam dwie kotki - taki mały szczegół.
Podsumowując Matthew Quick napisał wreszcie świetną książkę, która z pewnością o wiele bardziej spodobała mi się od Niezbędnika, którego recenzje znajdziecie tu - klik. Znalazłem swoją nową książkową przyjaciółkę, Księżniczkę Nadziei. Polecam bez dwóch zdań! Tak nawiasem mówiąc, to powieść wraz z Wybacz Mi Leonardzie zakupiłem na Znaku, za 11 złoty. Nie wiem, może ta promocja jeszcze jest - warto sprawdzić.
Moja ocena: 10/10!
czytamboczytam.blogspot.com
Siedemnastoletnia Amber Appleton mieszka w szkolnym autobusie z matką i psem. Traci grunt pod nogami, ale nie nadzieję. Należy do Federacji Fantastycznych Fanatyków Franksa, trenuje Chrystusowe Diwy z Korei i toczy zaciekłą walkę z Joan Sędziwą. Myśli pozytywnie i zaraża innych swoją energią. Jest jak gwiazda rocka. Bez kitu!
Trzeba to docenić, przepiękna okładka!...
2017-09-16
Rdza to literackie "coś". Coś przejmującego, coś zaskakującego i doskonałego. Coś, o czym nie zapomnę już nigdy. Być może odkryłem powieść, która wpłynie na moje dalsze życie, jednak pewne jest jedno - nauczyłem się wiele na błędach postaci i wyciągnąłem bardzo dużo wniosków. To pierwsza powieść Jakuba Małeckiego, jaką przeczytałem, ale wiem jedno - to jeden z najlepszych współczesnych polskich autorów.
Jakub Małecki - to imię i nazwisko przez ostatnie dwa lata było odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki, głównie dzięki Dygotowi. O jego książkach mówiło się zawsze różnie, choć większość opinii była pozytywna. Dlatego też postanowiłem, że rozpocznę przygodę z twórczością tego młodego polskiego pisarza, wyjątkowo od najnowszej powieści. Początek był dosyć ciężki. Nie potrafiłem się zaangażować i nie do końca wiedziałem, dokąd to wszystko zmierza. Na całe szczęście z każdą stroną jest coraz lepiej, to nie jest powieść, która przekonuje doskonałą fabułą - to postacie robią tutaj najsolidniejszą robotę.
Bardzo rzadko się to zdarza, ale spośród wszystkich postaci, nie znalazła się taka, wobec której czułbym wyjątkową niechęć. Historia ta obejmuje całą rodzinę, od pradziada Lucjana, do najmłodszego Szymka. Mimo wszystko najbardziej trafiła do mnie opowieść Michała, brata Tośki - to idealny przykład tego, że marzenia można mieć i je realizować w każdym wieku. Ta powieść stoi na postaciach drugoplanowych, ich losy stanowią doskonałe tło całej opowieści. Jestem pod wrażeniem struktury powieści, krótkie i ujmujące fragmenty i podział rozdziałów - jeden z teraźniejszości, drugi z przeszłości - doceniłem to dopiero po skończeniu książki, ponieważ wtedy wszystko nabiera sensu. Myślę, że to właśnie styl pisania połączony z wyjątkowymi postaciami sprawił, że zakochałem się w tej opowieści.
Relacja Szymona i Tosi jest naprawdę ciekawa. Jest wypełniona cierpieniem i zrozumieniem, myślę, że może posłużyć jako przykład do mówienia o konflikcie międzypokoleniowym. A właściwie jego abstrakcyjności. W Rdzy odnajdą coś dla siebie osoby, które uwielbiają czytać o życiu, jakim żyli zwykli ludzie kilkadziesiąt lat temu. Małecki prezentuje różne szczegóły, które wywołują uśmiech o czytelniku (wspomnienia o Idolu z 2002 roku są zawsze na miejscu). Myślę, że autor ten przełamuje zupełnie niesłuszny stereotyp o książkach polskich pisarzy. Bardzo wiele osób ma przekonanie, że każda powieść napisana przez rodaka jest po prostu słaba i nie warto zwracać na nią uwagi. Bzdura! Jakub Małecki wyrasta na współczesny fenomen polskiej literatury, dzięki swojej oryginalności, dojrzałemu stylowi i wiarygodnemu opisowi ludzkiej przeciętności. Dawno nie byłem tak zachwycony jakąkolwiek powieścią!
Nadal nie potrafię się nadziwić, że z pozoru tak banalna opowieść, gra na ludzkich emocjach i wywołuje ogromny zachwyt. Wiem, że to być może nie brzmi dobrze, ale każdy z nas mógłby być na ich miejscu. Każdy z nas mógł doświadczyć takiej straty. Każdy z nas mógłby być Julią Duszną. Albo Rochem. Wyciągnąłem z tej lektury mnóstwo wniosków, a z drugiej strony nadal z mojej głowie kotłuje mi się wiele myśli. Przeróżnych myśli. Niekiedy bardzo destrukcyjnych i brzemiennych w skutkach. W pewnym momencie stwierdziłem, że moja opinia będzie zależała głównie od zakończenia. I powiem jedno - nie. Nie potrafię się z tym pogodzić. Po prostu nie potrafię. Prawda - wybrzmiało one bardzo dobrze w kontekście całej powieści, ale pozostawia ono na czytelniku bolesną ranę, która nie goi się szybko.
To po prostu trzeba przeczytać.
Rdza to literackie "coś". Coś przejmującego, coś zaskakującego i doskonałego. Coś, o czym nie zapomnę już nigdy. Być może odkryłem powieść, która wpłynie na moje dalsze życie, jednak pewne jest jedno - nauczyłem się wiele na błędach postaci i wyciągnąłem bardzo dużo wniosków. To pierwsza powieść Jakuba Małeckiego, jaką przeczytałem, ale wiem jedno - to jeden z najlepszych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Siedemnastoletnia Celeana jest wyszkoloną zabójczynią, jedną z najlepszych, popełniła jednak fatalny błąd. Została złapana i skazana na dożywotnią niewolniczą pracę w kopalni soli Endovier, lecz otrzymuję ofertę od księcia Doriana. Celeana musi walczyć na śmierć i życie w turnieju o tytuł królewskiego zabójcy. Jeśli wygra - będzie wolna, jeśli przegra - jej wybawieniem będzie śmierć. Uczestnicy turnieju giną w tajemniczych okolicznościach. Czy Celeana zdoła zdemaskować zabójcę, zanim sama stanie się ofiarą?
Zakochałem się w okładkach do tej serii, z jednej strony widzimy tutaj waleczną i zaciętą zabójczynię, a na tyle powieści dostrzegamy piękną Celeanę w równie ślicznej sukni. Ta książka jest chyba najgłośniejszą pozycją tego roku, zachwycają się nią dosłownie wszyscy, ja na przykład nie napotkałem póki co negatywnej opinii. Obawiałem się niezmiernie, że mi się to po prostu nie spodoba, ale ku moich nadziei - książka okazała się fantastyczna.
Ogólnie to rzadko kiedy czytam fantastykę, ale jeśli już to muszą się tym wszyscy zachwycać, podobnie było z Darami Anioła, które również okazały się świetne. Mimo wszystko mapka, którą dostrzegamy na pierwszych stronach jeszcze bardziej zaczęła mnie przerażać. Okej, to już chyba koniec negatywnych opinii, przynajmniej w tej recenzji. Autorka nie przygniotła czytelników milionem nazw własnych oraz przedziwnych sformułowań, bo piszę ona takim przystępnym dla mnie językiem, że głowa mała. Wciągnięty zostałem po tych przysłowiowych stu stronach.
Napotkałem takie opinie, że to właśnie po stu paru stronach wciągnę się jak nigdy dotąd i nie będę mógł przestać czytać. Nieprawda! Ja wciągnąłem się po tych osiemdziesięciu stronach jak nic! Powolutku zacząłem pojmować, dlaczego tyle osób zachwyca się tą powieścią i ja sam zachwyciłem się uniwersum Adarlanu. Autorka mimo młodego wieku napisała tak dobrą książkę, że ja po skończeniu miałem ochotę od razu zacząć czytać kolejny tom, który niestety bardzo, ale to bardzo trudno zdobyć.
Celeana Sardothien to mimo wszystko bardzo mądra bohaterka, która od początku do końca wie czego chcę i do tego usilnie dąży. Jest zabójczynią, ale przecież bohaterka uwielbia czytać książki, a takich bohaterów lubi każdy! Z początku poznajemy również Chaola, który jest jeszcze lepszą postacią. Nieśmiały, ale nie chcę tego okazywać i gra kogoś kim nie jest - w realnym życiu znam kilka takich osób. Jest też książę Dorian, czyli główny obiekt westchnień, nie tylko głównej bohaterki, ale i większości dam w zamku. Jego akurat średnio polubiłem.. #teamchaol
Fabuła powieści przypominała mi z decka Igrzyska Śmierci, tylko takie bardzo przekształcone, tutaj mamy turniej, a tam na arenach to odbywała się totalna rzeź. Z początku domyślałem się jak potoczy się akcja powieści i kto znajdzie się w finałowym pojedynku - nawet trafiłem. Ale te wszystkie zwroty akcji, które zastosowała nam autorka złamały mi serce na tryliard kawałeczków. Czytałem cały czas z otwartą buzią i przecierałem oczy ze zdumienia, jak to mogło się stać?!
Jednak, to wszystko to tylko skromny wstęp do epickiej historii, która zapowiada się w kolejnych tomach. Jak to na fantastykę przystało, jeśli wciągnie to dobrze, jeśli nie to pewnie rozkręci się w następnych tomach. Wiadomo ile czytelników, to tyle opinii i wiem, że niektórym się ta historia po prostu nie spodoba, ale jak już mi, osobie, która czyta powieści fantastyczne raz na ruski rok i nie jest z tym zaznajomiona się bardzo spodobało, to chyba już coś znaczy.
Do końca książki mogę się trochę przyczepić. Nie sądziłem, że potoczy się to w aż tak banalny sposób, którego tak prosto się domyślić. Coś tak czułem, że się stanie, tak jak się stało, ale przecież Sarah J. Maas nie mogła potraktować Nas tak po omacku. Złamała mi serce po raz kolejny, a to dopiero pierwszy tom serii, która bodajże będzie miała sześć tomów plus zbiór opowiadań.
Podsumowując, zostałem zahipnotyzowany przez autorkę i jestem kolejną osobą, która zakochała się w Szklanym Tronie. Nie żałuję zakupu tej powieści, w Empiku z okazji premiery trzeciej odsłony była promocja -25% na pozostałe książki autorki. Z pewnością dzieło pani Maas zaliczam do najlepszych pozycji przeczytanych przeze mnie w bieżącym roku. Polecam, podziwiam i poluję na Koronę w Mroku!
Moja ocena: 10/10!
Siedemnastoletnia Celeana jest wyszkoloną zabójczynią, jedną z najlepszych, popełniła jednak fatalny błąd. Została złapana i skazana na dożywotnią niewolniczą pracę w kopalni soli Endovier, lecz otrzymuję ofertę od księcia Doriana. Celeana musi walczyć na śmierć i życie w turnieju o tytuł królewskiego zabójcy. Jeśli wygra - będzie wolna, jeśli przegra - jej wybawieniem...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-07
Theodore Finch codziennie rozmyśla nad różnymi sposobami pozbawienia się życia, a jednocześnie nieustannie szuka czegoś, co pozwoliłoby mu pozostać na tym świecie. Violet Markey żyje przyszłością i odlicza dni do zakończenia szkoły. Marzy o ucieczce z małego miasteczka w Indianie i od rozpaczy po śmierci siostry. Kiedy Finch i Violet spotykają się na szczycie szkolnej wieży, sześć pięter nad ziemią, nie do końca wiadomo, kto komu ratuje życie. Projekt geograficzny nad którym zaczynają pracować jest tylko pretekstem do podróży przez Indianę w poszukiwaniu wszystkich, jasnych miejsc. Przy Finchu Violet zapomina o odliczaniu dni, a zaczyna je przeżywać. Uczy się żyć od chłopaka, który chce umrzeć..
Jak ja tę książkę chciałem przeczytać! Od dnia premiery w Polsce, a nawet jeszcze wcześniej, kiedy powieść nie była przetłumaczona na nasz rodowity język miałem ogromną ochotę na pożarcie i zobaczenie z czym to się je. Jednak, przez te miesiące lektura ta ciągle mi gdzieś uciekała, a to o niej zapominałem, a to były inne książki, które wpychały się w kolejkę do kupienia. Tym razem nadarzyła się bardzo dobra okazja i wreszcie miałem okazję poznać powody, dlaczego opowieść ta wzbudza takie poruszenie wśród blogosfery, a przecież dobra opinia zaufanych blogerów daje do myślenia najbardziej. Po pozycji tej nie spodziewałem się zbyt wiele, po opisie w mojej głowie była kompletna pustka, być może wynika to z tego, że nie czytam zbyt wiele książek z motywem samobójstw.
Powieść ta zdecydowanie nie jest długa, ja pochłonąłem ją praktycznie na raz, ponieważ kiedy pewnego dnia usiadłem i zacząłem czytać, to wstałem wtedy, kiedy skończyłem - nie żartuje! Wszystkie jasne miejsca wciągają jak odkurzacz, jeśli już znajdą czytelnika to nie oddadzą. Czcionka przyzwoita, jeśli ktoś zna dzieła Greena i zdążył się do niej przyzwyczaić to nie będzie problemu. Bardzo, ale to bardzo natomiast podoba mi się nasza polska okładka, kiedy widziałem tę amerykańską wersję byłem dosyć sceptycznie nastawiony, aczkolwiek ta jest taka klimatyczna. Ten główny rysunek, który tam dostrzegamy może być uosobieniem tego co siedzi w głowach naszych bohaterów. Ale zacznijmy może od samego początku.
Pomysł na tę książkę wydaje być się dość ekscentryczny. Nie czytam zbyt wiele powieści o tematach samobójstw, jakoś takie smutne rzeczy mnie nie pociągają, wolę czytać coś radosnego i optymistycznego. Sama autorka wspomina w specjalnej notce na końcu lektury o swojej dość nieciekawej inspiracji, ale o tym musicie przeczytać już sami. Mówiąc szczerze wolę czytać o tym co już ktoś przeżył, wtedy mamy większą pewność, że wszystkie te słowa dobrane są bardzo wiarygodnie, czego mieliśmy dowód tutaj. Nie potrafię mówić o tym w jakich klimatach obraca się cała ta książka. Niby wszystko jest tu takie nostalgiczne i smutne, ale bywają momenty kiedy uśmiech sam pojawiał mi się na twarzy. Emocje to z pewnością jeden z najlepszych aspektów tejże lektury.
Dwie osoby, dwie jakże dziwaczne osoby. Theodore Finch to chłopak, który ma w życiu pod górkę i ta górka jest naprawdę wysoka. Sam wątpię, że poradziłbym sobie w takiej samej sytuacji. Finch jest osobą, która lubi zwracać na siebie uwagę, to tak trochę przeciwieństwo mnie, ale czasami byłem zdumiony co on potrafił wyprawiać. Jedną z rzeczy, które wzbudziły moje zainteresowanie jest jego relacja z ojcem, coś mam jakiś taki fetysz, że tylko kiedy w jakiejkolwiek pozycji pojawia się wątek ze swoim rodzicielem to zapala się taka lampka z głowie. Ta relacja skojarzyła mi się z książką Oddam ci słońce, mówię tutaj o Noah i jego tacie. Osoby, które czytały mogą wiedzieć o co mi tu chodzi.
Violet natomiast to osoba zupełnie inna, niegdyś najpopularniejsza w szkole, teraz chowa się za okularami jej tragicznie zmarłej siostry. Polubiłem ją, o wiele bardziej od Theo, ale to chyba kwestia gustu. Powieść Niven to książka opowiadająca przede wszystkim o miłości, o tej pierwszej miłości, która potrafi być czasami różowa, a niekiedy wystawi dwie osoby na najważniejszą w życiu próbę. Trudnych tematów tutaj oczywiście nie brakuje, myślałem, że książka ta po prostu mnie przytłoczy, a okazało się, że się jej nie udało. Muszę tu też dodać, że znawcy Indiany będą wniebowzięci po lekturze tej powieści, ponieważ te podróże w celu odnalezienia wszystkich jasnych miejsc odkrywały naprawdę ciekawe lokacje.
Nie sądziłem, że książka ta wzbudzi we mnie tak skrajne emocje. Od pewnego momentu, kiedy pojawia się pewien obrazek uzmysłowiłem sobie co się właśnie wydarzyło i byłem bliski płaczu. A ja bardzo, ale to bardzo rzadko wzruszam się podczas lektury książek! To musi coś świadczyć. Po skończeniu jej siedziałem i próbowałem zebrać myśli, ale nawet do teraz się nie udało. Jennifer Niven spowodowała, że oszalałem i to tak na amen. Dla osób, które będą chciały przeczytać - musicie przygotować się na jedno, Wasze serca i umysły zostaną zmienione już na całe życie. To jedna z takich pozycji, które przemienią światopogląd i sprawią, że już nigdy nie będziecie myśleli w taki sam sposób.
Podsumowując Wszystkie jasne miejsca to książka przeraźliwie smutna i przygnębiająca, która po prostu obróci Wasze czytelnicze życia o 180 stopni. To historia miłości dwojga nastolatków, którzy mimo swoich problemów próbują żyć. A to w ich przypadku nie jest taką łatwą sztuką. Polecam z całego serca!
Moja ocena: 10/10
Theodore Finch codziennie rozmyśla nad różnymi sposobami pozbawienia się życia, a jednocześnie nieustannie szuka czegoś, co pozwoliłoby mu pozostać na tym świecie. Violet Markey żyje przyszłością i odlicza dni do zakończenia szkoły. Marzy o ucieczce z małego miasteczka w Indianie i od rozpaczy po śmierci siostry. Kiedy Finch i Violet spotykają się na szczycie szkolnej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jeśli ja się zachwycam książką z gatunku romantasy, to musi być to coś naprawdę godnego uwagi. I tak przedstawia się Córka dymu i kości, kawał doskonale napisanej, ociekającej niesamowitym klimatem i serwującej nienachalne elementy fantastyczne historii, która nie straszy romansem, a snuje naprawdę głęboką pod kątem problematyki opowieść. Nie spodziewałem się, że odnajdę tutaj taką trochę baśń rodem z Szekspira o rasizmie, problemie, który trapi nas od zawsze, ale w tej książce, podanej w nieco anielskodiabelskiej formie. Coś wspaniałego!
Laini Taylor ma doprawdy niepowtarzalne pióro. Utkała tę opowieść używając skrupulatnego, lecz na maksa elastycznego języka, mieszając nieco różne konwencje i style. Podoba mi się, że pomimo tej magiczności całej opowieści, nie omieszkała użyć dużej dawki ironii, mocniejszego języka, adekwatnego do wieku głównych postaci, a jednocześnie pozostała w klimacie młodzieżówki. Wiadomo, trochę ociekało tutaj sztampą w przypadku opisu relacji głównych postaci. Główny męski protagonista oczywiście musiał być nieziemsko piękny, ona nim porządnie zachłyśnięta, a ich miłość natychmiastowa i transcendentalna, ale spoko, w takim kontekście, jaki został zaserwowany pod koniec jestem to w stanie w pełni zrozumieć. Chociaż fabuła nie jest tutaj najmocniejszym aspektem tej książki, bowiem należy tę powieść potraktować chyba jako wstęp do czegoś większego, tak trzeba docenić to, co autorka robi z kreacją świata.
Będę szczery, mieszkałem pół roku w Pradze i czytanie o tych wszystkich miejscach, uliczkach, zakamarkach, które tak dobrze poznałem było czymś naprawdę wspaniałym. Praga to idealne miasto na ugoszczenie tak eterycznej, tak wyjątkowej opowieści. Jest dokładnie tak mroczna, tak średniowieczna, tak magiczna, tak klimatyczna jak Taylor zdołała ją opisać. Podoba mi się też, że poznajemy inne miejsca, łatwo dzięki zręcznym opisom też je od siebie odróżnić, na co zwracałem szczególną uwagę. I koniec końców, last but not least, naprawdę udała się tutaj kreacja świata magicznego. Było jedynie kilka momentów, kiedy poczułem się nieco zagubiony, przytłoczony nowym słownictwem, ale przeważały chwile, w których napawałem się specyfiką działania kadzideł, zębów, skrzydeł, życzeń, magii. Udało się to, w pełni kupuję to, jak zręcznie to wszytko zostało podane, nie na tacy, trzeba było się trochę wysilić, by to ogarnąć, ale w końcu to dopiero wstęp do mocniejszej historii.
Jestem fanem, nawet wielkim! Dawno żadna seria młodzieżowa ani fantasy nie pochłonęło mnie do tego stopnia, a muszę przyznać, że chyba ostatnio tak dobrze się bawiłem naprawdę dawno temu na tego typu książce. Mega intryguje mnie w jaką stronę pójdzie ta seria!
Jeśli ja się zachwycam książką z gatunku romantasy, to musi być to coś naprawdę godnego uwagi. I tak przedstawia się Córka dymu i kości, kawał doskonale napisanej, ociekającej niesamowitym klimatem i serwującej nienachalne elementy fantastyczne historii, która nie straszy romansem, a snuje naprawdę głęboką pod kątem problematyki opowieść. Nie spodziewałem się, że odnajdę...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-17
Pewnego ranka turyści odkrywają na Giewoncie makabryczny widok - na krzyżu powieszono nagiego mężczyznę. Wszystko wskazuje na to, że zabójca nie zostawił żadnych śladów. Sprawę prowadzi niecieszący się dobrą opinią komisarz Wiktor Forst. Zanim tamtego ranka stanął na Giewoncie, wydawało mu się, że widział w życiu wszystko. Tropy, jakie odkryje wraz z dziennikarką Olgą Szrebską, doprowadzą go do dawno zapomnianych tajemnic..
Jeśli jesteście już długo na blogosferze to jestem pewny, że kiedykolwiek przeczytaliście to imię i nazwisko: Remigiusz Mróz. Jeszcze chyba nie było twórcy, który byłby tak chwalony, w praktycznie każdym filmiku i każdym poście. Nie mogłem się powstrzymać i książki tego też autora były na moim celowniku od dłuższego czasu. Jednak, nie wiedziałem którą serię mam rozpocząć. W Lidlu natomiast nadarzyła się świetna okazja i zakupiłem Ekspozycję i była to świetna decyzja, doprawdy. Mogę na zachętę powiedzieć, że jest to mój pierwszy w życiu kryminał, dotychczas czytałem tylko książki młodzieżowe, ale po tej lekturze jestem przekonany, że pokocham ten gatunek.
Przede wszystkim książka ma świetną okładkę, która w pełni oddaję i klimat i te szczegóły znajdujące się na kartach tej powieści, jak na przykład ta moneta. Nie można ukrywać, że jest to obszerna pozycja, jednak mogę Wam zapewnić, że wciąga i to bardzo. Dzięki temu nie można oderwać się od lektury. Z takich pozostałych smaczków to twór Mroza podzielony jest na cztery części, gdzie jest to dość istotne, ponieważ każda z nich jest tak jakby oddzielną. Nie zrozumcie mnie źle, ale jest to jedna historia, ale z każdą częścią dowiadujemy się czegoś nowego i tak jakby jesteśmy gdzie indziej. Możecie zauważyć, kiedy jesteście ze mną od jakiegoś czasu, że rzadko czytam książki polskich autorów. Mam wrażenie, że Mróz to zmieni, oj zmieni.
Do lektury zachęcił mnie przede wszystkim opis, w którym mogliśmy przeczytać o zabójstwie na Giewoncie. Hmm - Giewont! Uwielbiam góry, a w okolicach Zakopanego byłem wiele razy i z pewnością jeszcze kilka razy tam wrócę. Nie mogę ukrywać, że spodziewałem się znacznie więcej opisów przyrody górskiej oraz tych wszystkich miejsc, za które pokochałem tamte regiony. Jednak tutaj możemy obserwować akcje porozrzucaną po całym świecie - dosłownie. Los Angeles, Rosja, Kazakhstan, Ukraina, Białoruś. Niemniej jednak brakowało temu realizmu, ale w obliczach sprawy, którą ta niezmiernie ciekawa para prowadziła mogę to zrozumieć. Co więcej każde to miejsce ma znaczenie w śledztwie i każde skrywa co raz to nowe fakty.
O właśnie! Postacie, a właściwie postać. Wiktor Forst czyli główny bohater powieści to komisarz z ciętym językiem, wyrachowaniem i mimo wszystko szarmanckim poczuciem bycia. Dawno nie spotkałem tak ciekawego bohatera, jednak nie zawsze wprawiał mnie w podziw, a raczej w osłupienie. Jest to zdecydowanie osoba, która potrafi dojść do czegoś za wszelką cenę, po trupach i w tym przypadku nie przysłowiowo. Oprócz niego poznajemy jeszcze dziennikarkę Olgę Szczerską, która z tego co mogliśmy przeczytać lubuje się w social mediach. Polubiłem ją, aczkolwiek nie wzbudziła u mnie takiej sympatii tak jak zrobił to Forst. Nieco rozbawił mnie Osica, kiedy czytałem o jego losach miałem przed oczami takiego typowego policjanta z dość dużym brzuchem i nie za dobrą kondycją.
Mróz wprowadza do książki wiele perspektyw, zaczynając od tej podstawowej z Forstem i Szczerską, ale poznajemy też dość tajemnicze losy pewnego mężczyzny z kotem Antoniuszem (kocham koty!). Muszę tu ostrzec osoby wrażliwe na wulgaryzmy i te wszystkie rzeczy dozwolone od lat osiemnastu - jest tu ich pełno. Jestem wręcz pewny, że po napisaniu tej recenzji dostanę komentarze, że jestem na tę książkę za młody, ale mówiąc szczerze to chyba do niej dorosłem. Mimo posiadania tych czternastu lat ani razu nie odczułem jakiegoś obrzydzenia czy zgorszenia. Wszystko było ekscytujące, akcja pędziła jak szalona, na łeb, na szyję. Dla pewności radzę lekturę osobom o mocniejszych nerwach.
Ważnym aspektem dzieła autora jest to, że przytacza tutaj historię chrześcijaństwa i w sumie nie tylko przytaczając losy starożytnych monet, które mają znaczenie w śledztwie i samym zabójstwie. Wszystko składa się w jedną całość, po skończeniu powieści dopiero zdałem sobie sprawę co tu się właśnie wydarzyło. Fakt, że podczas samej lektury nie rozgryzłem tejże patowej sytuacji, jednak myślę, że po prostu się nie dało, wszystko rozjaśniło się w ostatniej części. Autor musiał mieć dość spore pojęcie, ponieważ czytając miałem wrażenie, że pisze to wiekowa osoba z dużym nadmiarem doświadczenia. Styl pisania również nie pozostawia nic do życzenia.
Zakończenie. Co to miało być za zakończenie. Mam ochotę zrobić to samo autorowi, co się wydarzyło pod koniec, bo wytrzymanie bez następnego tomu obok jest czymś niemożliwym. Ostatnie zdanie piorunuje i sprawia, że zaczynamy tracić wszystkie zmysły. Warto przeczytać choćby dla właśnie tych ostatnich słów. Po skończeniu książki drżałem, serce biło mi o wiele szybciej i nie potrafiłem pozbierać myśli i stwierdzić co tu się właśnie wydarzyło. Nie wiem czy dobrze robię, ale piszę tę recenzję od razu po skończeniu powieści, więc być może emocje wpływają na moje zdanie. Ale mam to akurat w nosie.
Podsumowując Ekspozycja jest z pewnością udanym, pierwszym spotkaniem z tym popularnym gatunkiem jakim jest kryminał. Wartka akcja, świetny styl pisania i zakończenie, które wbija w fotel, dosłownie. Autorze - szykuj się na spotkanie na Targach Książki, bo nie wytrzymam, jak nie zadam tych wszystkich pytań, które kotłują się w mojej głowie. Polecam!
Moja ocena: 9/10
Pewnego ranka turyści odkrywają na Giewoncie makabryczny widok - na krzyżu powieszono nagiego mężczyznę. Wszystko wskazuje na to, że zabójca nie zostawił żadnych śladów. Sprawę prowadzi niecieszący się dobrą opinią komisarz Wiktor Forst. Zanim tamtego ranka stanął na Giewoncie, wydawało mu się, że widział w życiu wszystko. Tropy, jakie odkryje wraz z dziennikarką Olgą...
więcej mniej Pokaż mimo to
Los Angeles po wojnie bakteriologicznej jest rządzone przez Enderów, ludzi powyżej sześćdziesiątego roku życia, którzy mogą zrobić wszystko, nawet kupić drugą młodość w ciele obcego nastolatka.. Callie po tym co przeżyła w Prime nie jest już tą samą osobą. Cały ten natłok wydarzeń spowodował, że dziewczyna chce piąć tylko do swojego celu. Nosiciele chipów umożliwiających zamianę ciał są wciąż porywani. Jednak, niebezpieczeństwo grozi także Callie. Czy uda jej się ocalić siebie i swoich najbliższych?
Fajny myk zauważyłem z tą duologią. Kolory są tak jakby na przemian, już wyjaśniam o co mi chodzi. Grzbiet Startera niebieski, okładka Endera niebieska. I na przemian, grzbiet Endera srebrny, podobnie jak okładka Startera. Nawet nie wiecie, jak to świetnie wygląda na półce i nie tylko. Zapomniałem wspomnieć o tym w recenzji pierwszego tomu, więc nadmienię to tutaj. Na pierwszej stronie danego rozdziału mamy taki paseczek, z wzorkiem podobnym jak na okładce. Nie mam pojęcia, jak mam to sprecyzować, ale bardzo mi się to spodobało.
Spotkałem się z wieloma opiniami, iż jest to o wiele gorszy tom, od poprzedniego. Jednak, ja nie jestem takiego zdania, wręcz przeciwnie, ta część bardzo mi się spodobała! Startera przeczytałem trochę na siłę. Byłem przytłoczony tymi wszystkimi informacjami, które w Enderze wcale nie były mi potrzebne. Czytałem cały czas z otwartą buzią, ciągle coś się działo i raz mi się to podobało, raz wręcz przeciwnie. Zwroty akcji tutaj mile widziane.
Przede wszystkim największym atutem powieści są nowi bohaterowie, których mało nie było. Polubiłem ich od początku i bardzo się cieszę, że się pojawili, choć czasami nie mieli zbyt wielkiej roli, ale przyznam, że powiew świeżości był potrzebny. Tajemniczy Hyden, któremu szczerze mówiąc nie ufałem od początku, coś mi on przypominał i poniekąd moje oczekiwania się spełniły. Pierwszy raz chyba przewidziałem co wydarzy się pod koniec powieści, choć to w ogóle nie było do domyślenia się! Trochę pominięci zostały te stare postacie, jak na przykład Michael, którego no może jest w miarę dużo, mogłoby być więcej.
Po dość słabym wątku miłosnym z pierwszej części, spodziewałem się, że go w ogóle nie będzie albo autorka lepiej go wykreuje. Nie ukrywam, że zawiodłem się i to nawet bardzo. No tak, Callie znowu ma problemy z tym jakiego chłopaka wybrać, jednak nie chodzi tu tylko i wyłącznie o miłość - w grę wchodzi również Tyler! Niezmiernie irytowała mnie główna bohaterka, która chyba co trzy strony wtrącała, jak ten jej brat jest dla niej ważny i ciągle się nim zamartwiała. Bla, bla, bla - znamy to już z poprzedniej części, nic nowego.
Nie tylko tutaj obserwujemy zmianę Callie, ale też Starego Człowieka, którego tutaj poznajemy od zupełnie innej strony. No proszę Was - kto by się spodziewał kim on był.. Lubię książki, w których czarne charaktery są głównymi bohaterami, do znudzenia jest już ta cała walka dobra ze złem, dawno nie czytałem jakiejś książki, z tak rozległym opisem takowej postaci. Oczywiście, uznaje to za atut, których nie mało, w tej książce jest.
Zakończenie sprawiło, że całkowicie zmieniłem swoje zdanie na temat tej powieści. Dotychczas myślałem, iż jest to przyjemna kontynuacja zasługująca na trochę uwagi, ze strony książkoholików, jednak ostatnie 50 stron, to była jakaś masakra. Całe moje wątpliwości co do książki zostały rozwiane i wszystko zaczęło składać się w jedną całość. A ten zwrot akcji! Dla czegoś takiego czytam książki, dla zabawy i elementu zaskoczenia. Kocham to uczucie.
Podsumowując Ender jest bardzo dobrą kontynuacją, a zarazem świetnym zakończeniem tej jakże dobrej duologii. Dla osób trochę zrezygnowanych po lekturze pierwszego tomu, drugi wcale nie będzie męką, a właściwie będzie idealnym spożytkowaniem cennego czasu. Polecam z całego serca!
Moja ocena: 9/10
czytamboczytam.blogspot.com
Los Angeles po wojnie bakteriologicznej jest rządzone przez Enderów, ludzi powyżej sześćdziesiątego roku życia, którzy mogą zrobić wszystko, nawet kupić drugą młodość w ciele obcego nastolatka.. Callie po tym co przeżyła w Prime nie jest już tą samą osobą. Cały ten natłok wydarzeń spowodował, że dziewczyna chce piąć tylko do swojego celu. Nosiciele chipów umożliwiających...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-28
Klucz Ziemi został już odnaleziony. Pozostały jeszcze dwa. I dziewięciu graczy. Tylko jeden może zwyciężyć. Toczy się gra o istnieniu ludzkości. Zasady ulegną zmianie. Kiedy do gry wchodzi CIA nic już nie będzie takie samo. Wiedzą o Endgame i mają własny pomysł jak tą grę rozegrać. Klucz Niebios - gdziekolwiek jest i czymkolwiek jest - będzie następny do zdobycia. Aksumowie są w posiadaniu sekretu, który może ocalić ludzkość, a nawet pokonać istoty stojące za Endgame. Pozostałych dziewięciu graczy posunie się do wszystkiego, aby wygrać i uchronić swój lud. To Endgame. Co ma być to będzie. Opis wykonany przeze mnie ^^
Niestety muszę przyznać, iż okładka pierwszego tomu trochę bardziej mi się spodobała. Może dlatego, że nie przepadam za kolorem czerwonym? Jednak bardzo podoba mi się tło okładki na którym dostrzegamy mapę naszej kuli ziemskiej i zaznaczone pozycje naszych Graczy. Plus za to, ponownie syndrom syna geografa. Muszę także przyznać, że wskazówki, które występują tutaj są o wiele lepiej przygotowane niż w pierwszym tomie. Przede wszystkim spodobały mi się komiksy, które gdzieniegdzie tutaj występują.
Nie ukrywam, że co do tej części miałem dość wysokie oczekiwania po doskonałym pierwszym tomie (recenzja). Ale Frey spełnił je w 100%! Wszystko tutaj było przygotowane świetnie. Ale rozbijmy to na części. Po dość sporym cliff-hangerze pod koniec Wezwania nie mogłem doczekać się na lekturę następnego tomu - byłem po prostu bardzo ciekawy jak to wszystko się dalej potoczy. I tak o to zostałem wciągnięty w okrutny świat Endgame i nie potrafię nadal z niego wyjść. Wyobraźcie sobie, że nawet w szkole myślałem nad bohaterami i szukałem rozwiązania tej niemożliwej zagadki.
Dzięki temu, iż naszych Graczy jest mniej możemy ich o wiele lepiej poznać. Na przykład w pierwszej części nie lubiłem pewnego bohatera, jakim jest siedemnastoletni nastolatek z ludu Szang, ale w tej części zacząłem mu nawet kibicować! Postacie zawierają też sojusze, ale też pozostają w tych, które poznaliśmy w pierwszym tomie, na szczęście niektóre powoli zaczynają się rozpadać. Dobra rada - kibicujcie pojedynczym postaciom, bo odkryjecie niektórych zupełnie na nowo i staną się Waszymi faworytami. Na przykład od samego początku kibicowałem Aisling i w drugim tomie stała się moją ulubioną postacią.
Akcja zaczyna pędzić niczym Nasze Pendolino, jednak momentami zwalnia, ale miejscami nawet tego nie zauważałem. Styl pisania autorów jest bardzo przystępny dla czytelników, idealnie wplatają trudne do zrozumienia elementy do zwięzłego tekstu. Nadal mocno imponowały mi fragmenty z średniowiecznymi obrzędami każdego z ludów. Bardzo podoba mi się, że możemy lepiej poznać historię osobnych Graczy dzięki tym elementom. Nadal czytelnikom towarzyszy nieustająca podróż dookoła świata, tym razem zwiedzimy między innymi Berlin, Indie albo nawet Peru! Syndrom syna geografa - włączony.
W tej części do gry włączają się również osoby, które z Endgame nie mają nic wspólnego, a właściwie to mają, ale nikt o tym nie wie. Nie miałem pojęcia co miałem sądzić o takim jakby sojuszu Aisling i CIA - no niby dziewczyna jest moją faworytką, ale wątpliwości nadal mi towarzyszyły. Okej, ale czy to nie jest umyślne pomaganie? Według mnie powinno się to trochę na niej odbić, choć i tak życzę Ci jak najlepiej Ais! :D Nie zżyłem się zbytnio ze Stellą, towarzyszką nijakiego Hilala. Bardzo spodobał mi się moment, jak oboje się poznają. Nie sądziłbym, że autor wymyśliłby coś takiego, jednak przypomniał mi się trochę Ender, Lissy Price, w którym zastosowany został podobny moment - w końcu Hyden jest tym kim jest.
Jestem bardzo usatysfakcjonowany co do bohaterów, którzy niestety nie przeżyli w tej części. Jednak miałem wiele momentów, kiedy myślałem, że dany Gracz nie żyję.. a okazało się, że przeżył. Tym bardziej przez pewien czas na początku książki byłem trochę skołowany, bo postać, która wydawało mi się, że była już nieżywa - cudnie przeżyła. Na moje nieszczęście, ponieważ sam za tą osobą nie przepadałem. W pewnym momencie bohaterka, która nie wyróżniała się za bardzo zaimponowała mi czynami, o które ją bym nie podejrzewał i.. to już musicie przeczytać sami. Pamiętajcie - na tym blogu spoilerów nie ma!
Ostatnie sto stron jak zwykle mnie zachwyciło. Uwielbiam momenty, w których akcja momentalnie przyśpiesza i czytamy cały czas z otwartą buzią z niedowierzaniem co tu się właśnie wydarzyło. Mówię Wam - to było świetne! Bardzo spodobał mi się obrót akcji, który otrzymaliśmy pod koniec powieści. Również byłem zachwycony triumfatorem drugiego etapu. Jeśli liczycie na totalne zaskoczenie - to jest to książka dla Was. Idealna, moi drodzy!
Podsumowując Klucz Niebios jest prześwietną kontynuacją Wezwania. Jeśli po lekturze pierwszego tomu mieliście jakieś zwątpienia i podchodziliście do Endgame z pewnego rodzaju dystansem, mówię Wam - zakochacie się w tomie drugim. Bohaterowie stają się jeszcze bardziej wyraziści, dzięki czemu możemy lepiej ich poznać. Wspominałem Wam, że uwielbiam Aisling? :) Polecam bez dwóch zdań!
Moja ocena: 9/10
Klucz Ziemi został już odnaleziony. Pozostały jeszcze dwa. I dziewięciu graczy. Tylko jeden może zwyciężyć. Toczy się gra o istnieniu ludzkości. Zasady ulegną zmianie. Kiedy do gry wchodzi CIA nic już nie będzie takie samo. Wiedzą o Endgame i mają własny pomysł jak tą grę rozegrać. Klucz Niebios - gdziekolwiek jest i czymkolwiek jest - będzie następny do zdobycia. Aksumowie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-14
Leonor wchodzi na pokład statku kosmicznego. Doskonale pamięta moment, w którym zobaczyła ogłoszenie o naborze do programu Genesis, pierwszego reality show w kosmosie. Sześć dziewczyn i sześciu chłopaków wybranych w ogólnoświatowym castingu ma założyć pierwszą ludzką kolonię na Marsie. Będą poznawać się podczas sześciominutowych randek, by zdecydować, z kim założą rodzinę, gdy dotrą do celu. Leonor uważa, że to jej jedyna szansa na lepsze życie. Nie ma nic do stracenia i zamierza rozegrać tę grę po swojemu.
Kiedy to usłyszałem, że wydawnictwo Otwarte planuje wydać tę powieść oszalałem ze szczęścia. Tematyka reality shows od zawsze mnie interesowała, moja miłość zapoczątkowała się jeszcze w dzieciństwie, kiedy to oglądałem You Can Dance. Z racji, że ten typ programów to mój konik miałem wysokie oczekiwania odnośnie do tej książki. Książka jest dość długa, te 450 stron minęło mi naprawdę szybko. Fobos niesie za sobą trzy typy rozdziałów. Z jednej strony czytamy o losach naszych uczestników na statku, wyszczególniając na Leonor. Kolejna perspektywa jest według mnie najciekawsza - widzimy czarną stronę tych programów, czyli kulisy. Trzecim typem jest po prostu to co widzowie oglądają w telewizji, najczęściej autor opisuje tam randki.
Skupmy się na wydaniu powieści, które według mnie ma swoje dobre i złe strony. Nie wiem co wydawnictwo ma do twarzy na okładkach, bo w tym roku na większości wydań znajduje się jakaś facjata. Dziewczyna (podejrzewam, że to Leonor) na okładce jest ładna, jednak jakoś nie pasuje do treści książki. Wielkim plusem jest wymienienie uczestników Programu Genesis na skrzydełkach powieści. Zdjęcie, imię, wiek, specjalizacja oraz kraj. Nie ukrywam, iż pomogło mi to wyobrazić sobie niektóre sytuacje, które miały miejsce na statku, chociaż muszę pochwalić tutaj to, że rysunki naszych delikwentów są czarno-białe co, przynajmniej mnie, pomogło zadziałać mojej wyobraźni. Pozycja ta okraszona jest licznymi ilustracjami, które najczęściej przedstawiają prototypy statków, czy przyszłej siedziby zawodników biorących udział w Programie Genesis.
Fobos jest książką, której nie warto brać na poważnie. Od razu wylany na mnie został kubeł zimnej wody, z racji, że autor chce przedstawić nam świat programów telewizyjnych z dozą pewnej abstrakcji i nonszalancji. Nie mogę ukrywać, że z początku mi to przeszkadzało, ale po prostu po pewnym upływie czasu się przyzwyczaiłem. Lektura tejże powieści była moim pierwszym spotkaniem z literaturą francuską, Victor Dixen pomimo naprawdę dużego doświadczenia spowodował, że byłem przekonany, że to debiut pisarza. Jest to chyba spowodowane tym, że książka ma błędy, jednak byłem tak wciągnięty w tę historię, że ich nie wychwyciłem. Niestety mam wrażenie, że opowieść ta jest przesłodzona. W prawdziwych programów typu reality shows uczestnicy walczą ze sobą na życie i śmierć, a tutaj tego zabrakło.
Wbrew pozorom nie dostajemy tutaj na tacy miłości. Osoby, które spodziewają się ckliwej historii miłosnej będą raczej nieusatysfakcjonowane. Fakt - relacje pomiędzy uczestnikami odgrywają naprawdę wielką rolę, jednak poza tymi sześciominutowymi randkami miłość jest tak jakby pomijana. Pewnie jest to spowodowane brakiem kontaktu fizycznego pomiędzy odrębnymi płciami, chociaż kto wie? Do lektury Fobos zachęciła mnie również bardzo istotna obecność kosmosu w tej historii. Od jakiegoś czasu interesuje się astronomią i mimo, że autor nie zaserwował nam wielu ciekawostek na temat wszechświata jestem zadowolony z tego, jak potraktowany został kosmos. Mimo, że akcja nie pędzi jak szalona, to ta naprawdę miła atmosfera powoduje, że czytelnik wciąga się bez bicia i nie może doczekać się co wydarzy się potem i kto będzie z kim.
Zatrzymajmy się trochę na tym według mnie najciekawszym aspekcie książki, czyli przedstawienie jak Program Genesis funkcjonuje od kulis. Zawsze ciekawiło mnie, jakie smaczki przedstawiają tego typu produkcje, a tu zostało to naprawdę dobrze przedstawione. Główna producentka Serena McBee przypominała mi usilnie pewną książkową postać, jednak nie mogę skojarzyć jaką. Ciekawą kwestią jest Raport Noego, jednak ogromnym spoilerem będzie zdradzenie jego założeń. Autor wykracza poza ten schemat i do tematyki rozrywkowej dołącza jeszcze politykę, co było dość odważnym posunięciem, jednak po dodaniu tej satyry wychodzi to naprawdę znakomicie. Oprócz tego zainteresowały mnie wątki córki producentki oraz tych dwóch tajemniczych zabójstw, mam nadzieję, że kolejny tom przyniesie odpowiedzi na moje pytania.
Gwiazdy tego całego zamieszania to osoby, które są bardzo od siebie różne. Pisarz skupia się głównie na Leonor, specjalistki od medycyny z Francji. Mówiąc szczerze jestem zaskoczony, ponieważ jest to jedna z tych głównych bohaterek, która nie irytuje czytelnika. Oprócz tego bardzo polubiłem Safię, Kelly, Mozarta oraz Aleksieja. Reszta nie wyróżniła się na tyle, żebym ich pokochał, takie osoby jak Kenji czy Fangfang po prostu były nudne. Zdarzały się momenty, że shipowałem niektóre postacie, jak to było w przypadku Leonor oraz Mozarta. Warto wspomnieć, że występuje tutaj mały trójkąt miłosny, ale muszę Was nieco uspokoić - różni się on znacznie od tego z np. Igrzysk śmierci. Zakończenie mnie bardzo zaskoczyło, skończyłem czytać z miną jakbym zobaczył wieloryba na parkingu przed moim blokiem. Mam nadzieję, że na drugi tom nie będziemy musieli zbyt wiele czekać.
Podsumowując Fobos to naprawdę dobra książka, którą należy potraktować z przymrużeniem oka. Historia wciąga na tyle, że przynajmniej ja przymknąłem oko na te wszystkie błędy, których no nie ma zbyt wiele. Autor udowodnił mi, że pisząc powieść o programach rozrywkowych można stać się bardziej wszechstronnym uwzględniając wątki kryminalne oraz polityczne. Wbrew pozorom, to naprawdę udana pozycja. Polecam!
Moja ocena: 9/10
Leonor wchodzi na pokład statku kosmicznego. Doskonale pamięta moment, w którym zobaczyła ogłoszenie o naborze do programu Genesis, pierwszego reality show w kosmosie. Sześć dziewczyn i sześciu chłopaków wybranych w ogólnoświatowym castingu ma założyć pierwszą ludzką kolonię na Marsie. Będą poznawać się podczas sześciominutowych randek, by zdecydować, z kim założą rodzinę,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-21
2016-02-04
*OPIS ZAWIERA SPOILERY Z PIERWSZEJ CZĘŚCI*
Po zdobyciu tytułu Królewskiej Obrończyni Celaena widzie spokojne i wygodne życie. Mieszka w pałacu w otoczeniu przyjaciół, ma do dyspozycji służącą, za wypełnianie zobowiązań wobec króla dostaje godziwą zapłatę, dzięki której może pozwolić sobie na małe kobiece słabostki. Wszystko jak w bajce, jest tylko małe "ale". Tytuł zobowiązuje. Celaena Sardothien nie tylko ochrania dygnitarzy na okolicznościowych ucztach i balach, ale też wypełnia powierzane przez króla tajne misje, w których musi wykazać się sprytem i umiejętnościami Milczącego Zabójcy. O zdradę i udział w tajnym spisku tym razem zostaje oskarżony dawny znajomy z Twierdzy Zabójców Archer Finn. Czy mężczyzna obdarzony niezwykłą umiejętnością w zmowie mającej na celu obalenie monarchy Adarlany?
*KONIEC SPOILERÓW*
Zacznijmy może od historii, w której opowiem Wam jak to trafiłem z zakupem Korony w Mroku. Była to ostatnia książka kupiona w 2015! A więc pod koniec grudnia podczas obchodu Empiku zauważyłem ostatnią kopie Korony na półce obok pozostałych tomów. Nawet nie wiecie jak szczęśliwy wtedy byłem! Mimo wszystko ciągle się wahałem, ponieważ dodruk miał być już niedługo. Pokusa wygrała i ostatecznie wybrałem się do kasy w celu zakupu, gdzie usłyszałem od sprzedawczyni, że mam do zapłacenia 19,95! Wyobrazicie sobie, że kupiłem Koronę w mroku przed dodrukiem za dwie dychy? Ja nadal nie wierzę..!
Okładka książki jak to przystało na serię napisaną przez panią Maas jest przepiękna! Nasza Zabójczyni wygląda naprawdę urodziwie w oprawie tego tomu. Jeszcze ładniejszy jest tył książki, gdzie to nasza Celaena jest w czerwonej jak krew jej ofiar sukni. Tym razem Sarah J. Maas podzieliła książkę na dwie części, co nie ma zbyt wielkiego znaczenia jeśli chodzi o fabularne sprawy, ale po skończeniu tej pierwszej siedziałem i zastanawiałem się jak autorka mogła mi to zrobić - ja nie żartuję, kochani. Jak to zwykle czcionka nie pozostawia zbyt wiele do życzenia i lektura minęła naprawdę szybko.
Po skończeniu Szklanego Tronu towarzyszył mi ciągły zachwyt, jednak równocześnie również obawy. Bałem się, że kolejne tomy będą po prostu nie dorastały do pięt znakomitemu pierwszemu. Jedna, po lekturze Korony w mroku wiem jedno. Za wysoko oceniłem pierwszy tom. Albo po prostu muszę przyzwyczaić się do oceny wykraczającą poza skalę 1-10, bo przy serii Maas inaczej się nie da. Drugi tom tejże świetnej serii opowiada o losach Celaeny, która jest już silniejsza i bogatsza w doświadczenia z życia w królewskim środowisku. A więc zacznijmy od bohaterów.
Celaena Sardothien praktycznie nie zmienia swojego charakteru - nadal jest przebiegła i uwielbia czytać książki, to zmiany nie ulega. Uwielbiałem ją przede wszystkim za cięty język i sarkazm, który towarzyszy przez całą powieść. Jednak, nie jest ona taka nieufna, mogliśmy w drugim tomie dostrzec, że jeśli już coś przeżywa to przysłowiowo po trupach. Po lekturze Korony w mroku wreszcie potrafiłem określić się, którego adoratora Zabójczyni wolę - oczywiście jest to Chaol. Jego tajemniczość i skrytość przechylają szale i wreszcie możemy odkryć go na nowo. Zmienił się także mój stosunek co do Doriana, kiedy dowiedzieliśmy się jaką przeciwność losu skrywa, zyskał u mnie tak zwany szacuneczek.
Przed lekturą drugiego tomu obawiałem się też trochę tego, że po tych całych zachwytach napływających do mnie ze wszystkich stron świata książka nie spełni moich oczekiwań. Stało się jednak wręcz przeciwnie. Mamy nowych bohaterów takich jak nasz główny badass tej części, czyli Archer Finn. Nie ukrywam, że od razu wywęszyłem jaki interes ma do Celaeny i nie ukrywam, że zakończenie tego wątku przypadło mi do gustu. Wątki zapoczątkowane w pierwszym tomie ulegają częściowego wyjaśnienia, jak na przykład sprawa magicznej biblioteki. No właśnie - magia. O tym pomówmy.
Oprócz przemyślanej królewskiej polityki ważnym wątkiem jest magia, a właściwie biblioteka. Nie chcąc spoilerować mogę wyznać Wam, że jeśli jesteście fanami takiej prawdziwej fantastyki z krwi i kości nie zawiedziecie się po lekturze drugiego tomu. Tak logiczne wytłumaczenie zaimponowało mi! Oczywiście Korona w mroku daje nam o wiele więcej romansu niż było to we wstępie do tej całej historii. Nie będę zdradzał kto i z kim, ale nie zabraknie pierwszych romantycznych uniesień i pierwszych złamanych serc. Autorka jeszcze bardziej nakreśla nam rolę niektórych bohaterów i dzięki temu nieraz zmieniałem odczucie na temat nich samych, dla przykładu Dorian albo Nehemia.
Korona w mroku w samym środku tej historii daje nam spore zaskoczenie dotyczące niesamowitej fabuły. Nie będę mówił o co chodzi, ale zakończenie pierwszej części powieści wbija w fotel i sprawia, że mamy ochotę zatłuc autorkę, a czasami nawet bohaterów, a właściwie jednego bohatera. Zakończenie książki zrobiło mi ogromną chęć na przeczytanie Dziedzictwa Ognia, ponieważ leciutki cliff-hanger, który dostaliśmy pod koniec strasznie mnie zaintrygował i wywołał coś czego jeszcze nigdy nie przeżyłem. Zacząłem mówić o książce mojej rodzinie! Ja nie żartuję kochani! Jedynym mankamentem książki jest to, że przewidziałem pewien dość istotny fakt dotyczący zakończenia pierwszej części w powieści. Ci co czytali z pewnością będą wiedzieli o co tutaj chodzi.
Podsumowując Korona w mroku to godna kontynuacja serii, która walczy o to, żeby znaleźć miejsce w moim sercu obok trylogii Igrzysk Śmierci. Świetna bohaterka, magia, polityka, wciągająca akcja - czego chcieć więcej? Jeśli szukacie bardzo dobrej fantastyki z krwi i kości, która wciągnie Was bez bicia to Szklany Tron jest dla Was, a kontynuacja jest tylko jeszcze lepsza. Gwarantuje!
Moja ocena: 9/10
czytamboczytam.blogspot.com
*OPIS ZAWIERA SPOILERY Z PIERWSZEJ CZĘŚCI*
Po zdobyciu tytułu Królewskiej Obrończyni Celaena widzie spokojne i wygodne życie. Mieszka w pałacu w otoczeniu przyjaciół, ma do dyspozycji służącą, za wypełnianie zobowiązań wobec króla dostaje godziwą zapłatę, dzięki której może pozwolić sobie na małe kobiece słabostki. Wszystko jak w bajce, jest tylko małe "ale"....
2016-04-23
2016-03-04
Ava urodziła się ze skrzydłami. Pragnie poznać prawdę, odnaleźć odpowiedzi dotyczące jej pochodzenia. Niezwykłe wypadki, cudowne zdarzenia, dziwne zbiegi okoliczności i baśniowe rozterki mogą zaprowadzić ją tam, gdzie nie spodziewała się dotrzeć. Kawałek po kawałku odsłania pełną boleści i trosk rodzinę Roux. Ava Lavender może być pierwszą, która uniknie zguby i ucieknie obojętności. Czy uda się jej znaleźć prawdziwą miłość? Dramat Avy zacznie się, kiedy wielce pobożny Nathaniel Sorrows bierze ją za anioła, a jego obsesja na punkcie dziewczyny rośnie..
Na powieść Walton zacząłem polować już od niedawna, w końcu jest to jedna z najgorętszych premier marca, jak nie najlepsza. Na wstępie muszę stwierdzić, że książka wyszła wydawnictwu przecudnie, ta okładka to po prostu mistrzostwo świata. Kiedy patrzyłem się na oprawę czułem się jak taka typowa sroka, piórko tak cudnie się mieni! Powieść faktycznie nie należy do tych opasłych, ale czytałem dość długo - 5 dni na 300 stron to nie najlepszy wynik. Po prostu wolałem zachwycać się osobliwymi losami rodu Lavender, a naprawdę było się czym zachwycać! Od połowy książki oprócz normalnym rozdziałów napotykamy na wpisy z pamiętnika pewnego niefajnego chłopaka.
Przed lekturą książki miałem bardzo dużo obaw, że po prostu mi się to nie spodoba. Po pierwsze wiele osób polecało dzieło Walton dla płci pięknej i faktycznie - jest to powieść, która jest przeznaczona dla kobiet, jednak nie widzę przeciwności, żeby panowie po nią sięgneli. Po drugie, słyszałem wręcz zbyt dużo zachwytów dotyczących Avy Lavender i patrząc na moje książkowe perypetie to wiele opowieści, które podobały się wszystkim nie są w moim typie. A jednak - Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender okazały być się czymś o czym po prostu nie potrafię mówić. Dlaczego podejmuję się pisaniu recenzji? Nie mam pojęcia, ja przecież nie wydukam ani słowa.
Jest to przede wszystkim prześwietna saga rodzinna, Walton opowiedziała nam historię praktycznie czterech pokoleń, gdzie każdy szczegół wychodzi potem w pozostałych. Wszystko zaczyna się od Beauregard Roux, mężczyzny, który chce podążać za trendami, chce żyć nowocześniej. Oczywiście na jednym dziecku się nie skończyło i Mamam (żona Beau) urodziła Emilienne, Rene, Margaux i Pierette. Największą uwagę skupiamy na Emilienne, kobietę o niezwykłej mocy przewidywania przyszłości dzięki rzeczom i bodźcom z natury. Ale, ale! Nie chcę zdradzić Wam zbyt wiele. Viviane Lavender to kobieta zatopiona w nieszczęśliwą miłość, z nadludzkim węchem. Potem Ava. No właśnie.
Ava Lavender to dziewczyna, która według mnie jest najbardziej niezwykłą i wyjątkową kobietą w rodzie Lavenderów. W końcu kto normalny rodzi się ze skrzydłami? Oprócz dziewczyny Viviane sprowadziła na świat jej brata bliźniaka Henry'ego, który jest jedną z najciekawszych postaci książki. Odzywa się tylko, kiedy ma coś ważnego do powiedzenia. Książka pokazuje nam jak można poradzić sobie ze swoimi przeciwnościami losu i dostosować się do społeczeństwa. Ava próbuje odnaleźć siebie i po prostu dopasować się i znaleźć zwykłych przyjaciół. Skrzydła niestety jej tego nie umożliwiają, sprowadzają sensację. Mogą także być obiektem czyjejś obsesji.
Leslye Walton maluje słowami historię rodu Lavenderów, która spowita jest baśniową magią oraz czymś bardzo ważnym w tejże powieści - miłością. Każda z kobiet występujących w książce pokazuje nam opowieść o szczęśliwej bądź nieszczęśliwej miłości, która zwykle nie jest kolorowa. Młodzież może tutaj odnaleźć drugie dno, pierwsza miłość nie zawsze jest cudowna i przepiękna, tak jak wielu osobom się wydaje. Spodobał mi się styl pisania autorki, jak już wcześniej wspomniałem - Walton nie pisze, ona po prostu maluję nam historię pięknymi słowami. Książka spowita jest wieloma cytatami, które odzwierciedlają nam całą życie kobiet. Czy panowie znajdą coś tutaj dla siebie?
Odpowiedź brzmi: tak! Mimo wielu pięknych fragmentów zaskoczyła mnie ilość tych przerażających scen, które również tutaj występują. Magia, która ma też swoje drugie dno w książce potrafi dużo razy nas zaskoczyć. To właśnie punkt kulminacyjny dzieła Walton zaskakuje i powoduje, że zaczynamy patrzeć z zupełnie innej perspektywy na Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender. Jestem zdumiony, że tak młoda osoba potrafiła sprawnie przeplatać nam gatunki literackie, zaczynając od literatury pięknej kończąc na mrożącym krew w żyłach thrillerze. Książce towarzyszy klimat, niewiele jest powieści, które od samego patrzenia na grzbiet sprawiają, że nasze ciśnienie się podnosi. To uczucie towarzyszy mi właśnie tutaj. To zdecydowanie najlepszy aspekt rokujący do dzieła Walton!
Podsumowując Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender to książka o której po prostu się nie zapomina. Tajemniczy i magiczny klimat powodują, że ta jednotomowa saga rodzinna sprawia wrażenie czegoś zupełnie innego. Z pewnością Walton nie wykorzystała schematów zawartych w innych książkach, powodując, że nie można tej książki porównać to prawie niczego. Polecam z całego serca!
Moja ocena: 9/10
czytamboczytam.blogspot.com
Ava urodziła się ze skrzydłami. Pragnie poznać prawdę, odnaleźć odpowiedzi dotyczące jej pochodzenia. Niezwykłe wypadki, cudowne zdarzenia, dziwne zbiegi okoliczności i baśniowe rozterki mogą zaprowadzić ją tam, gdzie nie spodziewała się dotrzeć. Kawałek po kawałku odsłania pełną boleści i trosk rodzinę Roux. Ava Lavender może być pierwszą, która uniknie zguby i ucieknie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Quentin Jacobsen od zawsze zakochany jest we zbuntowanej, wspaniałej Margo Roth Spiegelman. W dzieciństwie przeżyli coś niesamowitego, teraz chodzą do tego samego liceum. Pewnego wieczoru w przewidywalne, nudne życie chłopaka wkracza Margo w stroju nindży i wciąga go w niezły bałagan. Po czym znika. Quentin wyrusza na poszukiwania, która go fascynuje, idąc tropem skomplikowanych wskazówek, które pozostawiła. Żeby ją odnaleść, musi pokonać setki kilometrów. Po drodze przekonuje się na własnej skórze, że ludzie w rzeczywistości są inni niż sądzimy.
Jeśli mam być szczery, to pierwsza wersja okładki powieści podoba mi się o wiele, o wiele bardziej. No niestety ja posiadam książkę w tej oprawie wyżej. Tak bywa, ale trzeba przyznać, że popularność opowieści Zielonego przyniosła ekranizacja, na której byłem i niżej zobaczycie moje wrażenia z filmu :>
Nie jest to moje pierwsze spotkanie z Greenem, jego twórczość poznałem w Gwiazd Naszych Wina, które chwyciło mnie za serce niemiłosiernie. Jednak, o wiele bardziej spodobały mi się Papierowe Miasta. Dlaczego? Sam do końca nie jestem tego pewny. Może to dlatego, że jest to bardziej powieść przygodowa, zupełnie różniąca się tematyką od tej pierwszej. Jestem przekonany, że będę kontynuował moją zieloną misję i przeczytam pozostałe dzieła tego jakże popularnego autora.
Nie mogę ukrywać, że chwyciłem po tą książkę ze względu na ekranizacje, która miała premierę pod koniec lipca. Razem z siostrą mieliśmy przeczytać i jechać podekscytowani do kina, no bo w końcu najpierw książka, potem film! Ale o moich wrażeniach po obejrzeniu Papierowych Miast opowiem potem. Moje pierwsze wrażenia zupełnie odbiegały od zdania siostry. Podzieliła nas ta powieść - zdecydowanie. Mi zakończenie się niezbyt podobało, a Julka była nim zachwycona.
Zarys historii nie pozostawia wiele do życzenia, ale trochę pachniało tu schematycznością. Domyśliłem się, że Margo ucieknie i zakończenie jest strasznie łatwe do wywnioskowania, jednak autor przyprawia czytelnika o wiele szoków, podczas lektury. Nie raz patrzyłem się w tekst i po prostu nie dowierzałem. Przede wszystkim jest to książka napisana niezwykle prostym językiem i czyta się ją bardzo szybko. Dość śmiechowy fakt, ale większość książki przeczytałem podczas podróży nad morze i bardzo fajnie czytało się o elementach podróżowania, gdy samemu jest się w jej trakcie. Z pewnością poprawiło to moją opinię.
Nie mogę nie wspomnieć o bohaterach, którzy są naprawdę świetni! Jeszcze chyba nie czytałem takiej książki, w której są oni tak ważni, a jednocześnie przyjemni. Najbardziej spodobali mi się przyjaciele Q, czyli Ben i Radar - byli wzorem przyaciół, takich to i ja bym chciał. Pomagali Quentinowi, mimo wszystkich przeciwności losu. Blond włosa Lacey, która mimo tego jak ją postrzegają ma w głowie o wiele więcej niż szminki i tusze do rzęs. Oraz oczywiście Becca, z której wraz z Julką śmieliśmy się do łez.
Książce towarzyszy nie ustające poczucie humoru, które Green wpleciał chyba w każdą stronę. Śmiechowy Ben, który rozbrajał mnie swoimi tekstami, czy pomysłami. No proszę Was, pójście na ceremonie wręczenia dyplomów tylko i wyłącznie w togach? :D Jednak momenty, w których się troszku zasmucałem były bardzo rzadko. Jestem bardzo ciekawy czy pozostałe książki pana Zielonego też są oblane takim niemożliwym poczuciem humoru.
Podsumowując, jest to powieść głównie dla młodzieży i wydaję mi się, że spodoba im się to najbardziej. Świetną okazją jest lektura książki, kiedy jest się w ostatniej klasie liceum, ponieważ to właśnie tam jest osadzona akcja. Nie wiem dlaczego, ale o wiele bardziej Papierowe Miasta spodobały mi się od GNW, które było bardzo urokliwe. Wydaje mi się, że niektórzy dorośli pokochają tą powieść podobnie jak ja.
Moja ocena: 7/10
czytamboczytam.blogspot.com
Quentin Jacobsen od zawsze zakochany jest we zbuntowanej, wspaniałej Margo Roth Spiegelman. W dzieciństwie przeżyli coś niesamowitego, teraz chodzą do tego samego liceum. Pewnego wieczoru w przewidywalne, nudne życie chłopaka wkracza Margo w stroju nindży i wciąga go w niezły bałagan. Po czym znika. Quentin wyrusza na poszukiwania, która go fascynuje, idąc tropem...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mark jest zwykłym trzynastolatkiem. Ma najlepszą przyjaciółkę o imieniu Jessie i ukochanego psa. Lubi robić zdjęcia i pisać haiku, a także marzy o tym, by kiedyś wspiąć się na pewną górę. Jednak pod jednym bardzo ważnym względem Mark różni się od swoich rówieśników. Jest poważnie chory, na tyle poważnie, że połowę życia spędza w szpitalach, poddawany różnym terapiom. Mimo to nikt nie potrafi powiedzieć, czy chłopak ma szansę na wyzdrowienie. Zmęczony tym wszystkim Mark postanawia spełnić swoje marzenie, choćby to miała być ostatnia rzecz, jakiej uda mu się dokonać.
Tematyka chorób, śmierci i ogólnie smutku nie często sprawia, że uwielbiam jakąś książkę. Tym razem doznałem swego rodzaju zaskoczenia. Ale zacznijmy od samego początku, czyli jak to się ma technicznie. Książka jest naprawdę króciutka, ma zaledwie 240 stron i przeczytałem ją na raz. Na dodatek spowita jest ilustracjami. Praktycznie wygląda to jak obrazek na okładce, tylko, że we właściwych rozdziałach tło jest czarne, a tych połowicznych na białym. Połowicznych? No właśnie. Po każdym rozdziale z perspektywy Marka czytamy o tym jak radzą sobie jego bliscy po ucieczce, a właściwie jego najlepsza przyjaciółka Jessie. Podrozdziały te są trochę zbyt krótkie, a szkoda.
Do lektury książki przekonał mnie przede wszystkim bardzo ciekawy pomysł na fabułę. Lubię czytać to co mnie czegoś nauczy, coś co sprawi, że zacznę patrzeć na świat z trochę innej perspektywy. W Całej prawdzie właśnie to znalazłem. Smutek, naukę o życiu i przede wszystkim po raz kolejny miałem okazję postawić się na miejscu osoby chorej na właściwie nieuleczalną chorobę. Przecież ja kiedyś też mogę zachorować, każdy z nas może. W tej stosunkowo krótkiej książce skrywa się tak wiele prawd życiowych, że ich nawet nie jestem w stanie zliczyć. Przyjaźń, strach przed śmiercią.
Zacznijmy od samego początku, po raz kolejny. Najbardziej z tych wszystkich rzeczy podobała mi się przyjaźń między Markiem i jego przyjaciółką Jessie. Dziewczyna starała się być lojalna wobec niego i nikomu nie mówiła gdzie się znajduje. Przyznajcie, że każdy chciałby mieć takiego prawdziwego przyjaciela obok siebie. Z pewnością jej postawa poruszyła mnie, choć z drugiej strony zacząłem się zastanawiać jak ja bym postąpił, kiedy znalazłbym się w takiej patowej sytuacji. W powieści tej nie tylko widzimy ludzką relację, ale też prawdziwą przyjaźń z psem jakim jest Beau. Jeszcze chyba nigdy nie natrafiłem w mojej książkowej podróży na zwierzaka, który byłby tak oddany swojemu panu. Wzruszające.
Mark czyli nasz główny bohater książki to chłopak, z którym miałem trochę pod górkę. Niby mu ciągle współczułem, ale poniekąd miałem trochę dosyć jego postawy, która jakby się tak głębiej zastanowić była dość egoistyczna. Jednak uważam, że za mocne słowa, przecież nie mam pojęcia jak ja bym postąpił, kiedy byłbym na jego miejscu. Trzynastolatek zaimponował mi jego zacięciem i wolą walki. Kiedy choroba Cię wykańcza ty walczysz. Do skutku albo wcale. Na swojej drodze spotyka on wielu różnych ludzi, autor nakreśla nam historię praktycznie każdego z nich. Wesley, mężczyzna, który stracił synów. Pani z restauracji, którą zostawił mąż. Nikt nie jest nie istotny, każdy ma swoją określoną rolę.
Całą prawdę spokojnie nazwać można powieścią podróżniczą. Fabuła całkowicie opiera się na podróży chłopaka w celu podbicia góry Rainier. Nawet na pierwszej stronie rozdziałów napisane mamy ile kilometrów pozostało do zwieńczenia. Podobało mi się to, jak Mark to wszystko ustawił. Cała podróż była zaplanowana co do minuty, nieźle nie? Dodatkowo chyba na każdej stronie przemyślenia chłopaka były urozmaicone powiedzeniem "Taka to prawda". Niekiedy irytujące, jednak czasem pomagało zrozumieć przekaz. Nie można też ukrywać, że nasz główny bohater to osoba, która stąpa twardo po ziemi.
Dla osób, które zdecydują się na lekturę powieści Gemeinharta mam parę ostrzeżeń. Jest to przede wszystkim książka o dość smutnym charakterze. Traktuje o chorobie, śmierci, walce z czasem i przyjaźni. Mark to postać, którą wiele osób nie zrozumie najprędzej. Taka to prawda, kochani. Uprzedzając ocenę książki powiem Wam może dlaczego jest to pierwsza w tym roku książka, której dałem notę 10/10. Dawno nie czytałem czegoś co sprawiłoby, że moje myślenie ogranicza się tylko do tego co się tam właśnie stało. Autor poruszył bardzo trudny temat i zrobił to wręcz idealnie. Wygodny styl pisania połączył się z nostalgicznym nastrojem i doprowadził mnie do bardzo dziwnego stanu.
Podsumowując Cała prawda to książka, która sprawiła, że zacząłem patrzeć na świat w trochę inny sposób. Przede wszystkim nie jest to powieść tylko i wyłącznie dla dzieci, ale jest to coś na wzór Małego Księcia, prawdziwy sens odnajdą w nim dorośli i starsza młodzież. Przepiękna, słodkogorzka opowieść, którą naprawdę Wam polecam. Dacie wiarę, że jest to pierwsza maksymalna ocena w tym roku?
Moja ocena: 10/10
Mark jest zwykłym trzynastolatkiem. Ma najlepszą przyjaciółkę o imieniu Jessie i ukochanego psa. Lubi robić zdjęcia i pisać haiku, a także marzy o tym, by kiedyś wspiąć się na pewną górę. Jednak pod jednym bardzo ważnym względem Mark różni się od swoich rówieśników. Jest poważnie chory, na tyle poważnie, że połowę życia spędza w szpitalach, poddawany różnym terapiom. Mimo...
więcej Pokaż mimo to