Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Ależ wymęczyła mnie ta książka. Kupiłam ją, ponieważ przyciągnęło mnie piękne wydanie oraz opis zawartej w niej historii. Okazało się jednak, że czytanie tej pozycji to dla mnie żmudna przeprawa. Niestety, kompletnie nie spełniła ona moich oczekiwań.
„Mam na imię Jutro” to historia wyjątkowego psa. Towarzyszy on swojemu właścicielowi w rozmaitych przygodach. Gdy jego Pan znika, pies wiernie czeka na niego w wyznaczonym miejscu. Zarówno Pan, jak i pies cieszą się bardzo długim, nadludzko długim życiem... Mijają dekady, a Jutro nadal czeka wiernie na swojego właściciela. Jednak, czy tylko on cieszy się tak długim życiem? I kto sprawił, że zniknął?
Fabuła 2/3
Gdy przeczytałam opis na okładce książki, bardzo chciałam ją mieć. Zainteresowała mnie forma przedstawienia całej historii z perspektywy psa. Szczególnie iż w książce pojawiał się zarówno motyw fantastyczny, jak i historyczny. Takie połączenie wydało mi się bardzo ciekawe. I muszę przyznać, że rzeczywiście są to dwa najbardziej fascynujące elementy w książce. Wraz z psem o imieniu Jutro odkrywamy tajniki sztuki zwanej dawniej alchemią oraz poznajemy zwyczaje ludzi różnych epok.
Niestety miałam ogromny problem z tym, że spore fragmenty książki do niczego nie prowadziły. Akcja nie była wartka, pojawiło się kilka wątków pobocznych, które wydawały się raczej zapychaczami „na przeczekanie”. Momentami miałam wrażenie, że ta powieść nigdy się nie skończy albo, że ostatecznie okaże się, że nie ma żadnego celu, do którego by zmierzała.
Postaci 1/3
Zawiodłam się również na postaciach wykreowanych w książce. Nie mogę narzekać na rozbudowanie opisów i charakteru właściciela psa oraz głównego antagonisty. Są to bohaterowie wielowymiarowi z bardzo ciekawymi indywidualnymi losami. Zostali oni przedstawieni tak, że łatwo można ich sobie wyobrazić. Jednak to nie dla ludzkich postaci zabrałam się za tę książkę.
Jutro jest psem i cała narracja jest jego opowieścią. Dowiadujemy się zatem, jak on wygląda, co czuje i co przeżył. Podobnie jest z innymi czworonożnymi bohaterami, których poznajemy. Jednak brakuje mi w nich tego „psiego” elementu. Oczywiście każdy psi bohater ma swoje zwierzęce zachowania, o tym autor nie zapomniał. Mimo wszystko jednak Jutro jest mocno uczłowieczony, podczas gdy ja miałam szczerą nadzieję na coś naprawdę oryginalnego w tej kwestii.
Język i struktura 1/3
Trzeba przyznać, że język książki jest przepiękny. Autor bardzo dobrze operuje słowem, opisy są malownicze a postaci jak żywe. Jeżeli jesteśmy w środku interesującej akcji, słowa płyną wartko i wciągają czytelnika. Niestety, autor jest też bardzo powtarzalny. Przez to wielokrotnie czytamy analogiczne opisy tego samego miejsca czy te same uwagi (choć podane nieco innymi słowami) dotyczące któregoś z bohaterów.
Struktura książki początkowo wydawała mi się całkiem w porządku. W tej powieści przeplatają się ze sobą losy właściciela psa oraz okres, w którym Jutro jest sam. Szybko jednak zorientowałam się, że są to historie nieproporcjonalne i w tzw. „międzyczasie” można się okropnie wynudzić.
Punkt dodatkowy 1/1
Uważam, że mimo wszystko, książka zasługuje na dodatkowy punkt za próbę połączenia kilku bardzo interesujących i obiecujących pomysłów.
Ogólna ocena 5/10
Przy ostatecznej ocenie „Mam na imię Jutro” wypada naprawdę słabo. Pamiętajcie jednak, że to subiektywna ocena. Styl, który mi nie przypadł do gustu, może zachwycić inną osobę. Sprawdzałam inne opinie i ten autor ma także wielu fanów.

Ależ wymęczyła mnie ta książka. Kupiłam ją, ponieważ przyciągnęło mnie piękne wydanie oraz opis zawartej w niej historii. Okazało się jednak, że czytanie tej pozycji to dla mnie żmudna przeprawa. Niestety, kompletnie nie spełniła ona moich oczekiwań.
„Mam na imię Jutro” to historia wyjątkowego psa. Towarzyszy on swojemu właścicielowi w rozmaitych przygodach. Gdy jego Pan...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Podchodziłam do tej książki z wielkim entuzjazmem. Okładkowy opis i tematyka zdecydowanie przykuły moją uwagę. Okazało się, że słusznie. Cieszę się, że miałam okazję przeczytać to dzieło, bo autor zawarł w nim nie tylko ciekawą myśl, ale też interesujący świat przedstawiony.
Fabuła 2/3
Muszę przyznać, że fabuła tej książki jest fenomenalna. Historia zaczyna się w momencie, w którym spustoszenie sieje tajemnicza epidemia. Przez szalejącą zarazę wymierają psowate, kotowate, a także inne stworzenia, takie jak króliki czy wiewiórki. Ludźmi szarga potworna rozpacz, wszak tracą oni swoich najlepszych przyjaciół. Tę lukę ma zapełnić nauka. Mijają lata i wreszcie naukowcom udaje się stworzyć pupili. Czy są to ludzie z cechami zwierzęcymi, czy raczej zwierzęta z cechami ludzkimi? Aby poznać ich historię, trzeba przeczytać książkę.
Bardzo ważnym elementem fabuły są relacje zachodzące między ludźmi a pupilami. Skrajne poglądy, które zderzają się ze sobą, tworzą obraz wielowymiarowego świata, który z łatwością można porównać do tego, co widzimy współcześnie za sprawą wielu problemów społecznych.
Ogromnym mankamentem jest brak ciągłości fabularnej. Cała książka opowiada o tym samym – poruszamy się w jednym uniwersum. Jednak w znaczącej mierze historie bohaterów z poszczególnych rozdziałów nie przeplatają się ze sobą. Początek powieści jest niezwykle obiecujący. Jednak dalszy ciąg ukazuje rozmaite wydarzenia i wiele różnych postaci. Druga połowa książki sprawia wrażenie, jakby autor nie umiał wyjść poza tworzenie opowiadań.
Postaci 1/3
Genialny pomysł na fabułę oraz spory kunszt pisarski nie pomogły w oddaniu kreacji bohaterów. Wiemy wszystko o ich powierzchowności, ale cechy charaktery są opisywane płytko, jakby na potrzeby chwili. Wyraźnie widać, że postaci jedynie służą historii. Całość wygląda, jakby autor wymyślił określoną fabułę, a potem dostosował do niej bohaterów. W związku z tym, pomimo opisania dziejów kilkorga z nich (włącznie z przeszłością), wyraźnie widać, że postaci służą opisaniu wydarzeń, nie zaś odwrotnie. W ten sposób otrzymujemy bohaterów, z którymi nie jesteśmy w stanie się utożsamić.
Niemniej jednak trzeba przyznać, że bohaterowie w „Kagańce i obroże” są różnorodni. Zostali opisani w sposób plastyczny i przedstawiają różne rodzaje osobowości.
Język i struktura 3/3
„Kagańce i obroże” zostały napisane w sposób fenomenalny. Osobiście bardzo lubię taki bezpośredni, cięty język. Autor nie szczędzi nam rozmaitych przemyśle na temat świata przedstawionego oraz humoru sytuacyjnego. Opisy miejsc i wydarzeń zostały opisane w sposób szeroki, ciekawy i płynny. Dzięki temu akcja jest dynamiczna i wciągająca.
Punkt dodatkowy 1/1
Moim zdaniem książka zasługuje na dodatkowy punkt za sam pomysł. Przedstawia wyjątkową, bardzo ciekawą historię, która skłania do przemyśleń.
Ogólna ocena 7/10
„Kagańce i obroże” to zdecydowanie bardzo udana, godna polecenia pozycja. Zawiera w sobie niemal wszystko to, co powinna mieć interesująca książka. Ma także dodatkowe walory, takie jak poruszenie ważnych problemów moralnych, co wynosi ją ponad lektury czytane wyłącznie dla przyjemności. Moim zdaniem ta książka ma ogromny potencjał do tego, by rozwinąć zawartą w niej historię, zbudować na niej jeszcze szerszy świat przedstawiony, wzbogacić bohaterów w głębsze osobowości i stworzyć co najmniej duże dzieło, jeśli nie kilkutomową serię.

Podchodziłam do tej książki z wielkim entuzjazmem. Okładkowy opis i tematyka zdecydowanie przykuły moją uwagę. Okazało się, że słusznie. Cieszę się, że miałam okazję przeczytać to dzieło, bo autor zawarł w nim nie tylko ciekawą myśl, ale też interesujący świat przedstawiony.
Fabuła 2/3
Muszę przyznać, że fabuła tej książki jest fenomenalna. Historia zaczyna się w momencie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przyznam, że „What Beauty There Is” kupiłam, ponieważ wiele osób polecało tę książkę. Ostatecznie przekonała mnie recenzja, która skupiła się na miłości rodzeństwa. Moim zdaniem jest to jeden z najpiękniejszych rodzajów miłości, dlatego poczułam potrzebę przeczytania tej książki.
Nigdy wcześniej nie spotkałam się z Cory Anderson. Po krótkim researchu dowiedziałam się, że „What...” jest jej debiutem. Tym bardziej cieszę się, że ta książka trafiła na polski rynek. Jest to bowiem debiut bardzo udany.

Fabuła 3/3
Fabuła tej powieści jest niezwykle wciągająca, ponieważ angażuje czytelnika już od pierwszych stron. Nie da się przekazać słowami dokładnej opinii o niej bez spoilerowania, ale dołożę wszelkich starań, aby ją tu opisać.
„What Beauty There Is” to w istocie opowieść o dwójce braci oraz towarzyszącej im młodej dziewczynie. Chłopcy postawieni w tragicznej sytuacji, dodatkowo wplątani w niebezpieczne konflikty dorosłych, muszą poradzić sobie sami. Z pomocą spieszy im jednak Ava. Tylko ona jest świadoma tego, że historie ich rodzin są mocno powiązane. Towarzyszy jej jednak strach przed odrzuceniem.
Trójka dzieci razem stawia czoła kłopotom, które nigdy nie powinny stać się udziałem tak młodych osób. Mają przed sobą jedno, ważne zadanie – przetrwać.
Wiem, że taki opis niewiele mówi, ale naprawdę nie chcę wam zdradzać fabuły. Szczególnie, że w tej powieści, cała historia budowana jest przez bohaterów. W pewnym sensie jest ona spójna z emocjami, a mimo to jakby drugorzędna wobec nich.
Postaci 3/3
Jestem zachwycona kreacją każdej jednej postaci w tej książce. Cory Anderson uczyniła coś wspaniałego – niczym najlepsi pisarze stworzyła dzieło, w którym bohaterowie są fabułą. Cała historia opleciona jest wokół każdego z nich. Poznajemy nie tylko losy bohaterów, ale również ich cechy, myśli oraz odczucia.
Na ogromną uwagę zasługuje, moim zdaniem, postać szeryfa Doyla. Jest to osoba drugoplanowa, ale jego wkład w całą historię oraz ogólnie jego kreacja to prawdziwy majstersztyk.
Uważam, że na wiele uwagi zasługuje też Ava. Gdy zamknęłam książkę, przeczytawszy ją, miałam wrażenie, że na jej kartach rozegrała się nie jedna lecz dwie równoległe fabuły. I to właśnie dzięki postaci Avy.
Język i struktura 2/3
Trzeba przyznać, że klimat tej książki jest niesamowity. Autorka przenosi nas do niewielkiego miasteczka w Stanach, do biednych domów, zakurzonych dróg, lasu pochłoniętego niebezpiecznym mrozem... Narracja jest zbudowana w bardzo emocjonalny sposób, każde słowo ma zatem znaczenie.
Muszę przyznać, że nie było mi łatwo zatopić się w tak stworzonej powieści. Początkowo wydawało mi się, że choć historia jest ciekawa, to nie mogę się „wciągnąć”. Później jednak przyszło zrozumienie, że taki język i struktura współgrają z ogólnym klimatem powieści.
Punkt dodatkowy 1/1
Moim zdaniem książka zasługuje na dodatkowy punkt po prostu za to, jak bardzo jest poruszająca.
Ogólna ocena 9/10
Uważam, że „What Beauty There Is” to niezwykle udana pozycja. Właśnie takie książki chętnie polecę kiedyś mojej córce. Jest to lektura niełatwa, wymaga zrozumienia emocji bohaterów, ich motywów, ale przy tym budzi poczucie empatii. Wzruszyła mnie szczególnie postać Avy. Co ważne, choć głównymi bohaterami książki są dzieci, to nawet dorośli mogą z łatwością utożsamić się z ich historiami i odczuciami.
Na pewno długo będę pamiętać o tej lekturze. Polecam ją każdemu!

Opinia dostępna także na blogu: https://bookeli-ipsum.blogspot.com/

Przyznam, że „What Beauty There Is” kupiłam, ponieważ wiele osób polecało tę książkę. Ostatecznie przekonała mnie recenzja, która skupiła się na miłości rodzeństwa. Moim zdaniem jest to jeden z najpiękniejszych rodzajów miłości, dlatego poczułam potrzebę przeczytania tej książki.
Nigdy wcześniej nie spotkałam się z Cory Anderson. Po krótkim researchu dowiedziałam się, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Muszę powiedzieć, że do sięgnięcia po tę książkę skłonił mnie jej interesujący tytuł. Od wielu lat interesuję się zagadnieniami „szaleństwa” oraz psychiatrii jako takiej, a szczególnie jej historii. Stąd też uznałam, że z pewnością będzie to pozycja dla mnie. Zwłaszcza, iż jeśli chodzi o historię, wybieram raczej publikacje naukowe. Jednak ta książka jednocześnie mnie zawiodła i nie zawiodła. Jak to możliwe? Już piszę.
Zacznę od pozytywnej strony – w publikacji nie mam czego się doczepić. Nie jest to okres historyczny, który znałabym dobrze, więc nie mogę dyskutować z tezami autorki. Niemniej jednak publikacja jest dobrze udokumentowana, wykorzystuje szeroką literaturę, ma w sobie wiele ciekawych wątków i odnosi się do interesujących źródeł. Autorka podjęła nawet próbę włączenia do niej szerszej myśli, wspominając m.in. Michela Foucault.
To wszystko mogło być bazą do stworzenia jednej z tych książek historycznych, które się wręcz pochłania. Niestety, moim zdaniem, autorka nie wykorzystała tego potencjału. Zdecydowanie najciekawszą część publikacji stanowi Wstęp. Cała reszta jest napisana niezwykle topornie, jakby autorka sama losowo opisywała źródło, a potem przechodziła do jakiejś innej historii. Sposób, w jaki książka została napisana, sprawia, że czyta się ją bardzo powoli i jest męcząca.
Podsumowując:
Bibliografia i źródła: 3/3
Ciekawa hipoteza/myśl przewodnia/teoria: 2/3
Język i struktura: 1/3
Dodatkowe punkty: 0/1
Ocena ogólna: 6/10
Kategoria – książki naukowe

Muszę powiedzieć, że do sięgnięcia po tę książkę skłonił mnie jej interesujący tytuł. Od wielu lat interesuję się zagadnieniami „szaleństwa” oraz psychiatrii jako takiej, a szczególnie jej historii. Stąd też uznałam, że z pewnością będzie to pozycja dla mnie. Zwłaszcza, iż jeśli chodzi o historię, wybieram raczej publikacje naukowe. Jednak ta książka jednocześnie mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Druga część Rodziny Monet to dosyć udana pozycja. Jako książka dla młodzieży, spełnia wszystkie swoje funkcje i przy tym zachowuje pewną oryginalność. W powieści poruszone zostały kwestie istotne dla nastolatek (np. pierwsza miesięczka w męskim otoczeniu, co wcale nie jest nierzeczywistym problemem). Dużo lepiej poznajemy także postaci. Na szczególną uwagę zasługuje Haillie, która w całej powieści zachowuje się jak zwykła nastolatka, która ma swoje humory, niejednokrotnie płacze i próbuje radzić sobie z rzeczywistością. To bardzo ważne, ponieważ bardzo często w tego rodzaju powieściach, bohaterki są wręcz nierealnie silne, dojrzałe, odporne psychicznie itd. Tymczasem w drugiej części Rodziny Monet widzimy rozwój relacji Haillie z braćmi oraz jej samej, jako bohaterki.

Nadal nie uważam, że jest to jakaś niesamowita pozycja, jednak należy przyznać, że książka wciąga i ma swoje momenty.

Druga część Rodziny Monet to dosyć udana pozycja. Jako książka dla młodzieży, spełnia wszystkie swoje funkcje i przy tym zachowuje pewną oryginalność. W powieści poruszone zostały kwestie istotne dla nastolatek (np. pierwsza miesięczka w męskim otoczeniu, co wcale nie jest nierzeczywistym problemem). Dużo lepiej poznajemy także postaci. Na szczególną uwagę zasługuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

UWAGA - opinia z uwzględnieniem tego, że jest to literatura młodzieżowa i ma być lekka oraz przyjemna!

Sięgnęłam po „Rodzinę Monet” z dwóch względów. Po pierwsze, byłam bardzo ciekawa, co aktualnie czyta młodzież (co jest popularne). Po drugie, moja córka już za kilka lat również samodzielnie będzie sięgać po takie książki. Cóż, nie jestem już nastolatką, ale postanowiłam podejść do tej lektury z odpowiednim dystansem. Nie oczekiwałam w niej myśli życiowych wysokich lotów ani skomplikowanych problemów fabularnych. W związku z tym także recenzja została napisana tak, jakby była kierowana do młodszych czytelników.
Fabuła 2/3
Muszę powiedzieć, że „Rodzina Monet” ma ciekawie wypracowaną fabułę z potencjałem na całą sagę rodzinną (wiem, że są jeszcze co najmniej dwie części). Książka opowiada o bardzo młodej dziewczynie, która traci dwie najbliższe osoby – babcię oraz mamę. Po ich śmierci musi zamieszkać w domu swojego ojca, który również nie żyje. Jej opiekunem prawnym staje się najstarszy brat, Vincent, jednak w wielkim domu Hailie zamieszka nie tylko z nim. Czeka tam na nią jeszcze czterech braci. W pierwszym tomie „Rodziny Monet” dziewczyna mierzy się z dostosowaniem do życia wśród wcześniej obcych jej ludzi, zmianą stopy życiowej oraz koniecznością przestrzegania bardzo surowych zasad obowiązujących ją jako Monet. W fabule nie brakuje wątku miłosnego i kryminalnego oraz zwrotów akcji.
Moim zdaniem bardzo dużą ujmą dla fabuły jest porzucona kwestia śmierci mamy oraz babci Hailie. Rzeczywiście, dziewczyna wspomina o nich kilkakrotnie i autorka prawdopodobnie starała się ukazać smutek bohaterki. Zostało to jednak uczynione nieudolnie, podczas gdy pogłębienie takiego wątku w bardzo poczytnej książce dla młodych osób byłoby niezwykle cenne.
Postaci 2/3
Zacznę od przyczepienia się – ponownie chodzi o głębię. Bardzo słabo poznaliśmy głównych bohaterów „Rodziny Monet”. Książka skupia się na Hailie, przez co nie możemy zajrzeć co charakterów jej braci i tego, jak zachowują się pod nieobecność młodszej siostry.
JEDNAKŻE. Zważywszy na grupę wiekową, do której kierowana jest książka, przyznaję, że postaci są dobrze dobrane. Bracia są niezwykle różnorodni, co jest dużym plusem. Tacy chłopcy zdecydowanie mogą podobać się nastoletnim czytelniczkom. Ja jestem już zbyt stara, więc przez całą lekturę zastanawiałam się, co kombinuje Vincent. Podejrzewam jednak, że jako nastolatka, byłabym do szaleństwa zakochana w niegrzecznym Tony’m czy Dylanie.
Język i struktura 3/3
Co tu dużo mówić, cała książka jest napisana bardzo prostym i przejrzystym językiem. Struktura jest przewidywalna, podzielona na rozsądne rozdziały i domykająca najważniejsze wątki. Tak naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Oczywiście najwięksi krytycy mogą zarzucić publikacji infantylność, ale, do cholery, czyż nie jest to właśnie lekka powieść dla młodych ludzi?
Punkt dodatkowy 1/1
Ogromny punkt dodatkowy za to, że wreszcie mamy powieść, w której główni bohaterowie nie są chłopakami/kochankami/tajemniczymi wielbicielami bohaterki. Hailie przeżywa swoje romanse, a pięciu braci zostaje do wzięcia dla czytelniczek. W książce nie ma też wrednej siostry/złej macochy, co również sprawia, że „Rodzina Monet” jest dobrą pozycją o miłości rodzeństwa.

Ogólna ocena: 8/10
Podsumowując, czytałam o wiele gorsze powieści dla dorosłych niż „Rodzina Monet”, która z założenia ma trafić do serc młodzieży. W związku z tym, moim zdaniem, jest to pozycja całkiem udana. Jeśli moja córka kiedyś po nią sięgnie, będę ekscytować się losami bohaterów razem z nią.

UWAGA - opinia z uwzględnieniem tego, że jest to literatura młodzieżowa i ma być lekka oraz przyjemna!

Sięgnęłam po „Rodzinę Monet” z dwóch względów. Po pierwsze, byłam bardzo ciekawa, co aktualnie czyta młodzież (co jest popularne). Po drugie, moja córka już za kilka lat również samodzielnie będzie sięgać po takie książki. Cóż, nie jestem już nastolatką, ale postanowiłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z B.A. Paris już zawsze będę się przyjaźnić. To autorka, która podbiła moje serce książkami, takimi jak „Za zamkniętymi drzwiami” czy „Na skraju załamania”. Stworzyła ona coś więcej niż kryminały – są to również publikacje, które w dosadny sposób poruszyły problematykę dręczenia psychicznego. I choć zawsze będą ją za to cenić, to jednocześnie muszę przyznać, że w związku z tym miałam bardzo wysokie oczekiwania wobec „Uwięzionej”. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że ta książka okazała się zła, ale z przykrością muszą przyznać, że zawiodłam się na niej.
Ogólna ocena – przewiń w dół
„Uwięziona” to najnowsza pozycja, która wyszła spod pióra B.A. Paris i ukazała się w Polsce. Książkę miałam okazję odebrać z Empiku już w dniu premiery i przyznam szczerze, że bardzo mnie to ucieszyło. Czytanie zaczęłam jeszcze tego samego dnia, a przebrnięcie przez całość zajęło mi trzy-cztery wieczory.
Fabuła 2/3
Niezwykle spodobał mi się pomysł na fabułę „Uwięzionej”. Główną bohaterką książki jest Amelie, osierocona nastolatka, która szuka szansy na rozpoczęcie nowego życia w Londynie. Los sprawił, że udało jej się trafić na odpowiednie osoby, dzięki czemu szybko stanęła na nogi. Jednocześnie przeznaczenie sprawiło, że poznała Neda Hawthorpe'a, który wkrótce stał się jej mężem. Małżeństwo z Nedem okazało się jednak pułapką. Zanim Amelie rozgryzła, jak się z niej wydostać, znalazła się w prawdziwym potrzasku – jej klatką stał się pokój bez okien i światła a oprawcą milczący porywacz.
Brzmi wciągająco, prawda? Niestety sam pomysł nie wystarczył, aby książka okazała się tak świetna, jak poprzednie tytuły od Paris. Fabuła, choć wydaje się rozbudowana, została niesamowicie uproszczona. Pojawiły się w niej zaskakujące plot-twisty, ale całość przeprowadzono niemal w dziecinny sposób. Moim zdaniem brakuje tej książce głębi. Rozumiem, że fikcja rządzi się swoimi prawami, ale niektóre rozwiązania fabularne zdały mi się wręcz irytująco naiwne. W efekcie całość przerodziła się w dramę niczym z filmu oglądanego tylko po to, by na moment oderwać się od rzeczywistości, a potem zapomnieć jego tytułu.
Postaci 1/3
Tym, co bardzo zasmuciło mnie w tej książce, są postaci. Autorka zdecydowała się poruszyć kilka istotnych tematów, wplatając je w życie bohaterów. Jednak zabieg ten nie był szczególnie udany. Każdy bohater wydaje się raczej jednowymiarowy, a większość z nich przywodzi na myśl stereotypowe odzwierciedlenia osobników, jakich widujemy w amerykańskich serialach. Trzeba jednak przyznać, że także w poprzednich publikacjach, z którymi miałam do czynienia, Paris nie skupiała się na pogłębianiu postać (autorka silniej skupia się na ich przeżyciach i historii), toteż można się było tego spodziewać.
Warto jednak podkreślić, że „Uwięziona” jest wypełniona postaciami różnorodnymi. Każda z nich ma określoną historię oraz cechy charakteru. Nawet jeśli nie zostały one tak szeroko przedstawione czytelnikowi, jak bym tego chciała, to nie można ująć Paris starań, aby każdy bohater miał znaczenie dla rozgrywającej się fabuły. W ten sposób powstała bardzo spójna i przemyślana historia, co stanowi na pewno ogromny plus tej książki.
Język i struktura 2/3
B. A. Paris pisze nieskomplikowanym, dosadnym językiem i „Uwięziona” nie jest w tej kwestii wyjątkiem. Opisy są przemyślane, a dialogi ciekawe i nienachalne. Książkę czyta się wręcz bardzo dobrze, akcja jest dynamiczna a język wartki i dopasowany do całości.
Ogromnie spodobała mi się struktura tego dzieła. Jeśli zaglądaliście już do środka, na pewno zauważyliście, że książka podzielona jest na Kiedyś i Teraz. Połączenie przeszłości z wydarzeniami bieżącymi to zabieg ciekawy i urozmaicający przechodzenie przez fabułę. Zadbanie o to, by te mini-rozdziały zaczynały się i kończyły w odpowiednich miejscach, nadaje całej historii jeszcze więcej dramaturgii. Na dokładkę, choć to kwestia poboczna, taki układ sprawił, że książka idealnie nadaje się dla osób, które czytają „na wyrywki”, np. w komunikacji miejskiej.
Punkt dodatkowy 1/1
Interesująca struktura zasługuje moim zdaniem na dodatkowy punkt.
Ogólna ocena 6/10
B.A. Paris nie jest autorką, po której spodziewałam się arcydzieła literatury, ale miałam wobec niej konkretne oczekiwania. Uważam, że „Uwięziona” to nie najlepsza książka, ponieważ zarówno fabuła, jak i postaci zostały znacząco spłycone. Wiele wątków prosiło się o to, aby je rozwinąć i wyjaśnić w ciekawszy sposób. Publikacja spełnia jednak swoją rolę – jest ciekawym, wciągającym kryminałem z wartką akcją i złożoną intrygą w tle. Książkę czyta się błyskawicznie, co w tym przypadku jest plusem, ponieważ nie oczekiwałam od Paris natchnienia do filozoficznych przemyśleń na wiele dni. Autorka zapewniła mi rozrywkę i kilka zwrotów akcji.
Jak dla mnie, „Uwięziona” ma swoje plusy i jeśli ktoś lubi szybki kryminał, bez zagłębiania się w wątki i postaci, to powinien sięgnąć po tę publikację. Osobiście jednak nie polecam kupowania tej książki i zachęcam do skorzystania z innych pozycji z repertuaru B.A. Paris.

Opinia dostępna również na blogu: https://bookeli-ipsum.blogspot.com/

Z B.A. Paris już zawsze będę się przyjaźnić. To autorka, która podbiła moje serce książkami, takimi jak „Za zamkniętymi drzwiami” czy „Na skraju załamania”. Stworzyła ona coś więcej niż kryminały – są to również publikacje, które w dosadny sposób poruszyły problematykę dręczenia psychicznego. I choć zawsze będą ją za to cenić, to jednocześnie muszę przyznać, że w związku z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Urbex History. Wchodzimy tam, gdzie nie wolno Łukasz Dąbrowski, Konrad Niedziułka, Jakub Stankowski
Ocena 7,4
Urbex History.... Łukasz Dąbrowski,&n...

Na półkach: , ,

Niestety nie mogę stwierdzić, czy książka będzie interesująca dla osób, które śledzą kanał Urbex History na YouTube. Jednak wiem, że to właśnie one licznie kupują i polecają tę publikację. Ja książkę czytałam jako świeżynka i muszę przyznać, że bardzo mi się spodobała. Oczywiście najpierw się przyczepię – miewałam oporne momenty, przez które ciężko było mi przebrnąć. Prawdopodobnie wynika to jednak z mojego przyzwyczajenia do konkretnie zarysowanej fabuły. Ta książka nie na tym polega. Nie ma mieć również kwiecistego języka i polotu. Ma przedstawiać urbex i to właśnie robi.

Na łamach książki towarzyszymy Łukaszowi, Konradowi i Kubie w ich urbexowych przygodach. Nie bez powodu użyłam takiego sformułowania – pomimo wcześniej wspomnianej wady, nie można przeoczyć tego, że książka jest pisana w sposób bezpośrednio angażujący czytelników. Dodatkowe komentarze autorów bawią i pokazują ich relacje. Ode mnie wielkie propsy za wstawki z genialnych polskich komedii. Atrakcją w trakcie czytania są też nietuzinkowe fotografie z wypraw.

Wbrew pozorom nie jest to też bezrefleksyjne pitu pitu o fajnych wycieczkach. Czytając uważnie, można zauważyć wiele ciekawych, ale i przykrych myśli na temat tego, co ludzkość potrafi zrobić nie tylko z naturą, ale także z własnymi wytworami. Przez całą publikację miałam wrażenie, że człowiek to najbardziej niszczycielski czynnik. A tyle ciekawych przedmiotów i miejsc mogło zostać zachowanych. W całej książce przewija się również upór, z jakim jej autorzy dążą do obranych celów.

Podsumuję szybko, bo nie ma się tutaj co za dużo produkować: to świetna książka dla wszystkich, którzy interesują się urbexem, historią czy też ogólno pojętym zwiedzaniem. Za sprawą autorów trafiamy w miejsca, do których normalnie byśmy się nie udali: opuszczone bazy wojskowe, Prypeć, kanały, stare szpitale. Poznajemy historię z jej najbardziej fascynującej strony.

Recenzja na blogu: https://histeryczna.blogspot.com/2020/04/urbex-history.html

Niestety nie mogę stwierdzić, czy książka będzie interesująca dla osób, które śledzą kanał Urbex History na YouTube. Jednak wiem, że to właśnie one licznie kupują i polecają tę publikację. Ja książkę czytałam jako świeżynka i muszę przyznać, że bardzo mi się spodobała. Oczywiście najpierw się przyczepię – miewałam oporne momenty, przez które ciężko było mi przebrnąć....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki 186 szwów. Z Czeczenii do Polski. Droga matki. Anna Kaszubska, Zargan Nasordinova
Ocena 7,5
186 szwów. Z C... Anna Kaszubska, Zar...

Na półkach: , ,

Anna Kaszubska pod koniec książki, którą spisała wraz z Zargan Nasordinovą, czuła potrzebę przyznania, że należała do grupy osób, które problemy w obozach dla uchodźców ujmowała zawsze w kategoriach czerni i bieli. Nie zastanawiała się nad bagażem, jaki niesie za sobą wojna, nad tym, jaki ślad w psychice człowieka zostawia widok bomb, śmierci, poczucie zagrożenia, głód...

Po przeczytaniu 186 Szwów odnoszę wrażenie, że właśnie po to powstała ta publikacja - aby pokazać mnogość emocji, które towarzyszą wojnie.

Książkę polecam, niekoniecznie jako wielki fenomen, ale jako pozycję wartą przeczytania.

Więcej refleksji o książce można przeczytać na: http://histeryczna.blogspot.com/2020/03/186-szwow.html

Anna Kaszubska pod koniec książki, którą spisała wraz z Zargan Nasordinovą, czuła potrzebę przyznania, że należała do grupy osób, które problemy w obozach dla uchodźców ujmowała zawsze w kategoriach czerni i bieli. Nie zastanawiała się nad bagażem, jaki niesie za sobą wojna, nad tym, jaki ślad w psychice człowieka zostawia widok bomb, śmierci, poczucie zagrożenia, głód......

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Fabuła

Ogólnie fabuła jest nawet ciekawa, ponieważ zagadka postawiona przed głównym bohaterem jest interesująca. Do jej rozwiązania konieczne są zarówno odwaga i bystry umysł, jak i wiedza naukowa. Do tego akcja toczy się wartko. Kolejnym plusem jest wtłoczenie do powieści motywu I wojny światowej.

Za to postaci...

... są dla mnie sztampowe. Wiem, że istnieją całe serie tych książek, może więc w pozostałych częściach rzecz ma się inaczej. Jednak w "Aferze Śródziemnomorskiej" główny bohater jest tak niewyrazisty, że nawet nie zapamiętałam jak się nazywa (a od przeczytania książki minął miesiąc, nie rok). Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie ma on żadnego charakteru. Chodzi mi raczej o to, że jest tak przerysowany i na siłę stylizowany na oryginalnego, że kończy jako typowy macho nadający się do filmu akcji. To jak człowiek, który tak bardzo chce być unikalny, że przez całe życie gra kogoś, kim w rzeczywistości nie jest. Efektem jest taki Cusslerowski James Bond, tyle że bez krzty klasy.

Dodatkowo mamy przyjaciela - goryla, choć akurat ta postać jest pozytywnie płynna. Natomiast postać żeńska to już żywa tragedia. Oczywiście jest piękna niczym nimfa, oczywiście jest zadziorna niczym Lara Croft, no i wplątana w jakąś aferę, w którą sama wlazła, a z której to trzeba ją wyciągać. Typowa partnerka dla macho-bohatera. Para miałka jak w przeciętnym serialu na Polsat Romance.

Czarne charaktery również zawodzą. Tutaj muszę jednak podkreślić, że jest jeden fragment (nie opiszę go, nie spoileruję książek) - notabene jedyny, który zapadł mi w pamięć - mający cechy zaskakującego, poruszającego i dającego do myślenia. Zdaję sobie sprawę z tego, że ciężko jest wykreować postać tak niezwykle niedającą się do końca ocenić, jak prof. Snape w Harry'm Potterze, czy jak liczni bohaterowie powieści G.R.R. Martina, gdzie nic nie jest czarno-białe. Stanowczą przesadą jest jednak tworzenie postaci, które przypominają Cruelle de Mon - złe od samego wejścia i tak bardzo wyraźnie, że nawet 5-latkom nie trzeba tłumaczyć kto będzie antagonistą.

Język...

... mi się podoba. To znaczy: może być. Nie zachwyca mnie w żaden sposób (jak Irving, Karpowicz czy Kundera), ale myślę, że wynika to z celu autora: ma służyć opowiedzeniu historii i tylko temu, bez żadnych dodatkowych przesłań. Nie mogę mu zatem niczego zarzucić.

Niektóre fragmenty są podszyte wulgaryzmami i czarnym humorem. Byłoby wspaniale, gdyby było ich znacznie więcej. Być może autor pragnie mieć u siebie zawadiackie dialogi, ale za bardzo wzdryga się przed napisaniem czegoś, co mogłoby kogoś urazić? Nie mam pojęcia.

Więcej opinii na: https://histeryczna.blogspot.com/

Fabuła

Ogólnie fabuła jest nawet ciekawa, ponieważ zagadka postawiona przed głównym bohaterem jest interesująca. Do jej rozwiązania konieczne są zarówno odwaga i bystry umysł, jak i wiedza naukowa. Do tego akcja toczy się wartko. Kolejnym plusem jest wtłoczenie do powieści motywu I wojny światowej.

Za to postaci...

... są dla mnie sztampowe. Wiem, że istnieją całe serie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niezwykle rozwinięta ludzka inteligencja doprowadziła do stworzenia niesamowitych udogodnień i genialnych technologii. Wszystko to jest człowiekowi mniej lub bardziej potrzebne do przetrwania we współczesnym świecie. Jednocześnie jednak doprowadziło do tego, że zapomnieliśmy kim jesteśmy - zwierzętami. Czy udałoby nam się przetrwać w walce twarzą w twarz z dzikimi koszmarami?

Wyjęte wnętrzności, oprawiona skóra i ciało podwieszone w taki sposób, aby cała krew mogła z niego odpłynąć. To nie opis przygotowywania zwierzęcia do oprawienia, lecz miejsca zbrodni. Czy to sprawiedliwość doprowadziła do tak brutalnego zabójstwa myśliwego, którego dom wypełniony jest zwierzęcymi trofeami po polowaniach? Być może. Możliwe jest jednak, że to seryjny zabójca, kierujący się siłą dzikiego instynktu połączonego z ludzką inteligencją. Tess Gerritsen połączyła duet detektyw Jane Rizzoli i patolog Maury Isles, aby razem mogły odkryć kto stoi za tajemniczą zbrodnią.

Umrzeć po raz drugi to pierwsza książka Gerritsen z jaką miałam do czynienia, dlatego nie porównam jej z innymi częściami. Z pewnością jednak mogę napisać, że to fantastyczny kryminał, który trzyma w napięciu do samego końca. Opierając się na własnych podejrzeniach nie zgadłam kto był sprawcą aż do momentu wyjaśnienia. Autorka stworzyła kilka dróg i każda alternatywa wydawała się właściwa. W tej serii kryminałów Gerritsen zespół Rizzoli - Isles to standard. Jednak główne bohaterki nie stoją przez cały czas w centrum uwagi. Wszystkie postaci poboczne są równie interesujące i mają swoją historię do opowiedzenia. Zostało to świetnie rozegrane przy użyciu dwóch rodzajów narracji, co sprawia, że książkę czyta się w jeszcze bardziej interesujący sposób.

https://histeryczna.blogspot.com/2017/09/196-umrzec-po-raz-drugi.html

Niezwykle rozwinięta ludzka inteligencja doprowadziła do stworzenia niesamowitych udogodnień i genialnych technologii. Wszystko to jest człowiekowi mniej lub bardziej potrzebne do przetrwania we współczesnym świecie. Jednocześnie jednak doprowadziło do tego, że zapomnieliśmy kim jesteśmy - zwierzętami. Czy udałoby nam się przetrwać w walce twarzą w twarz z dzikimi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka jest dobra, choć sama w sobie mnie zawiodła. Zawsze oczekuję bardzo wiele po takich historiach, zżywam się z ich bohaterami i podchodzę do nich emocjonalnie. Tutaj towarzyszyło mi tylko jedno uczucie - irytacja związana z naiwnością głównej bohaterki/autorki.

Muszę jednak przyznać, że kultura, tradycja i życie społeczności masajskiej zostało bardzo barwnie przedstawione. Jest to ogromny plus tej książki i stanowi dobry powód, by po nią sięgnąć.

Książka jest dobra, choć sama w sobie mnie zawiodła. Zawsze oczekuję bardzo wiele po takich historiach, zżywam się z ich bohaterami i podchodzę do nich emocjonalnie. Tutaj towarzyszyło mi tylko jedno uczucie - irytacja związana z naiwnością głównej bohaterki/autorki.

Muszę jednak przyznać, że kultura, tradycja i życie społeczności masajskiej zostało bardzo barwnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sięgnęłam po tę książkę z niejakim trudem. Nie należy do krótkich i szybkich lektur. Jest prosta w czytaniu, choć momentami ciężka emocjonalnie. Przyznam, że wzięłam ją z półki z myślą o wielkim Stevenie Hawkingu. Jednak nie o to chodziło Jane, która chciała opisać swoje życie. I udało jej się to w zupełności.

Opiekowanie się osobą tak ciężko chorą jak jej mąż jest ponadludzkim wysiłkiem. Dlatego starałam się nie oceniać zbyt ostro żadnej jej decyzji, czy zachowań. Wszystko, co opisała, jest zarówno poruszające, jak i ciekawe, jednak mimo to książka nie jest szaleńczo dobra.

Z takich technicznych rzeczy - widać, że pisała ją filolog. Pamięta nawet jak bardzo zielona była trawa dwadzieścia lat wcześniej w jakiejś odległej miejscowości. Opisy są bardzo barwne i po chwili stają się nudnawe. Warto jednak zauważyć, że takie było zamierzenie Jane: o sobie, o swoich trudach i wreszcie o swojej pracy jako filologa. Wydaje mi się, że swoimi książkami chciała nadać sobie wartość, jako JANE, a nie jako żony Stevena.

Podróż ku nieskończoności nie jest szczególnie fantastyczną książką. Nie każdemu się spodoba. Ja na przykład doczytałam ją do końca z poczucia obowiązku wobec rozpoczętej lektury.

O książce i powstałym na jej podstawie filmie: http://histeryczna.blogspot.com/2015/05/165-podroz-ku-nieskonczonosci-teoria.html

Sięgnęłam po tę książkę z niejakim trudem. Nie należy do krótkich i szybkich lektur. Jest prosta w czytaniu, choć momentami ciężka emocjonalnie. Przyznam, że wzięłam ją z półki z myślą o wielkim Stevenie Hawkingu. Jednak nie o to chodziło Jane, która chciała opisać swoje życie. I udało jej się to w zupełności.

Opiekowanie się osobą tak ciężko chorą jak jej mąż jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak naprawdę jedyne, co wiadomo, to to, że nigdy nic nie wiadomo.
Nieważne, czy jesteś dzieckiem, które nie zdążyło jeszcze porządnie pohasać, czy młodą studentką, świeżo upieczonym ojcem, czy emerytem, który wreszcie odłożył pracę na bok i chciał zająć się sobą. Nieważne, czy jesteś biedy, bogaty, mieszkasz w Warszawie, czy Nowym Jorku.
Nigdy nie wiesz, czy za chwilę nie staniesz się jego poddanym.


Ponura radość

Nie potrafię opisać uczucia, które towarzyszyło mi w trakcie czytania tej książki. Z jednej strony jest to treść smutna, przygnębiająca. Zawiera historie wielu żyć, które zakończyły się zbyt szybko i zbyt niesprawiedliwie. Jednocześnie wyłania się z nich promyk nadziei, gdy z każdą stroną możemy śledzić, jak medycyna posunęła się naprzód w walce z nowotworami.

Choć nie pozostają żadne wątpliwości, co do tego, że bardzo wiele jest jeszcze do zrobienia, a wiadomość o nowotworze bardzo często brzmi, jak odroczony na czas nieokreślony wyrok śmierci, to przynajmniej widać, co jest robione w kierunku poprawy tego stanu rzeczy. Widzimy jak zastępy naukowców, niezależnie od pobudek, pracują nad sposobem wyleczenia tej niesamowitej choroby.

Nie COŚ tylko KTOŚ

Nowotwór urasta do rangi wroga. Wydaje się zbyt silny i zbyt nieprzewidywalny, jak na zwykłą chorobę. Otrzymuje własną tożsamość. Staje się KIMŚ kogo trzeba przechytrzyć. I trzeba zrobić to jak najszybciej, bo zbiera straszliwe żniwo.

Płynna tragedia

Książka niewątpliwie nie bije w oczy szczególną wesołością. Pełna jest też medycznych terminów. Mimo to jest to jedna z najbardziej płynnych lektur, jakie czytałam. Jest zrozumiała nawet dla kompletnego laika w dziedzinie medycyny. Narracja jest prowadzona gładko, niemal niezauważalnie przenikamy przez kolejne rozdziały.


Dobrze jest poznać swojego wroga. Biografia raka jest jednocześnie opowieścią, książką medyczną i historyczną. Daje nadzieje, ale nie łudzi. Jak najsłuszniej przyznano Nagrodę Pulitzera 2011 temu raportowi z walki przeciwko nowotworom.

Tak naprawdę jedyne, co wiadomo, to to, że nigdy nic nie wiadomo.
Nieważne, czy jesteś dzieckiem, które nie zdążyło jeszcze porządnie pohasać, czy młodą studentką, świeżo upieczonym ojcem, czy emerytem, który wreszcie odłożył pracę na bok i chciał zająć się sobą. Nieważne, czy jesteś biedy, bogaty, mieszkasz w Warszawie, czy Nowym Jorku.
Nigdy nie wiesz, czy za chwilę nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

http://histeryczna.blogspot.com/2015/01/160-michel-houellebecq-platforma.html

http://histeryczna.blogspot.com/2015/01/160-michel-houellebecq-platforma.html

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po tej historii prowadzą nas losy Lidii, młodej studentki, która wraz ze swoim chłopakiem wynajmuje stancję u nieco dziwnej starszej kobiety. Traf chciał, że jej losy zaczynają coraz mocniej łączyć się z życiem jej przyjaciółki oraz jej ciekawego, acz trochę przerażającego, brata bliźniaka.

Wydarzenia w życiu Lidii splatają się z pracą, której dziewczyna się podjęła. Ma ona dokończyć Tajemnicę Edwina Drooda, Charlesa Dickensa. Jedyny kryminał, który wyszedł spod pióra tego autora, i który to nie został ukończony. Lidia ma rozwiązać zagadkę i dopisać dickensowski tekst.

Połączenie głównej fabuły z teoriami autorki na temat zakończenia Tajemnicy Edwina Drooda, dało niesamowicie interesujący efekt. Nie tylko śledzimy życie bohaterów, ale też obserwujemy i czekamy na rozwiązanie zagadki nieskończonej powieści Dickensa.

Nie dopatruję się w tekście niczego szczególnego. Styl jest bez zarzutu, ale bardzo zwyczajny i pewnie gdyby nie Dickens, to książka nie zainteresowałaby mnie aż tak bardzo.

Życie Lidii we współczesnej Moskwie i śmierć Edwina rozstrzygana w jej umyśle dały świetny efekt - bardzo dobra powieść, którą polecam każdemu.

Po tej historii prowadzą nas losy Lidii, młodej studentki, która wraz ze swoim chłopakiem wynajmuje stancję u nieco dziwnej starszej kobiety. Traf chciał, że jej losy zaczynają coraz mocniej łączyć się z życiem jej przyjaciółki oraz jej ciekawego, acz trochę przerażającego, brata bliźniaka.

Wydarzenia w życiu Lidii splatają się z pracą, której dziewczyna się podjęła. Ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zacznę od oddania Wikerowi tego, że pisze bardzo składnie, przejrzyście i interesująco konstruuje zdania. Ciekawie również dobiera fakty oraz tematykę. Dobrze. Skończyłam.

Autor w podziękowaniach wspomniał, że inspiracją do napisania tej książki, były m.in. wykłady, które prowadził, a które to dotyczyły wielkich dzieł. Bardzo podoba mi się sam pomysł: zarówno wykładów, jak i na taką pracę. Niestety został on, moim zdaniem, położony przez wszelkiego rodzaju prze-interpretacje (hiperinterpretacje). Co innego przedstawiać jakieś książki, np. dziesięć książek, które zepsuły świat, i uargumentować swój punkt widzenia, a co innego stworzyć wykładnię tych prac, zupełnie, jakby się było jedyną osobą, która je zrozumiała.

Książka Wikera jest dobra, jako przedstawienie jego poglądów. I nic ponadto. Jeśli taki był cel autora, to zwracam honor.

Dla mnie wygląda to, jak zwołanie: „Hej! Musicie koniecznie dowiedzieć się ode mnie, co jest w tych książkach! Ja to interpretuję, ja, ja jestem taki super!”. Faktycznie. Cytując moją drogą przyjaciółkę, mam ochotę powiedzieć: „No super jesteś…”.

Nie chciałabym zostać opatrznie zrozumiana. Nie lubię zarówno fanatyzmu religijnego, jak i płomiennie walczących ateistów. Po prostu sprawia to, że każde zdanie takich osób zahacza o, często bezpodstawną, obrazę innych. Wiker nie odstępuje od tego (tak, wiem, mogłam się tego spodziewać).

Z lektury wynika ostatecznie, że nie tylko same te książki są/były szkodliwe. Wynika, że najgłębszym złem jest ateizm.

[W kontekście Utylitaryzmu] „Nie wyobrażał sobie również, że w utylitarnym społeczeństwie mogą wciąż istnieć tacy ludzie, którzy będą pragnąć czegoś większego, niż przyjemności, czegoś bogobojnego, bardziej szlachetnego niż spędzanie życia na pomnażaniu fizycznych przyjemności.”

Cóż, dopiero zostałam, poprzez ten fragment, poinformowana, że bardziej szlachetne zajęcia łączą się z bogobojnością.

„Chociaż Machiavelli uniknął otwartej deklaracji ateizmu, to rodzaj porady, jaką oferował, mogła być udzielona (i akceptowana) wyłącznie przez kogoś, kto wiarę w Boga dawno zostawił za drzwiami.”

Dobrze, że mamy Wikera, który wie lepiej.

[W kontekście Kinseya] „Rewolucja ta nie zakończy się, dopóki nie obali wszystkich seksualnych granic i nie wytępi każdej opozycji, wśród której największą jest chrześcijaństwo. Raz jeszcze ateizm stanął u wrót rebelii.”

Chyba na czele wszystkich rebelii tego świata. Zło w czystej postaci. Nie idee, nie ludzie. Po prostu ateizm.

„Lecz podstawowa pomyłka w ich rozumowaniu wynikała z błędnego założenia, że skoro Boga nie ma, to wszystko zależy od człowieka, tu, na ziemi.”

Wiele osób zakłada, że nasze życie zależy od ludzi, tu i teraz. Nawet osoby wierzące. Choć pewnie znajdą się i głosy, że w takim razie te osoby nie są wierzące lub wierzą w nieodpowiedni sposób (cokolwiek to miałoby oznaczać).
Nie bronię Marksa, Lenina, Hitlera, etc. Jednak założenie, że coś zależy od ludzi oraz, że Boga nie ma, jest błędne w opinii autora. Zupełnie nieuzasadnionej (w tym sensie, że autor tego nie uzasadnia). Wszystko byłoby w porządku, w końcu to jego książka, ale na takim założeniu błędu w myśleniu wszystkich, którzy odrzucili w jakiś sposób Boga, opiera się całe dzieło.

[W kontekście fragmentu Lewiatana, mówiącego o tym, że „każdy człowiek ma uprawnienia do każdej rzeczy, nawet do ciała drugiego człowieka”] „Nawet do czyjegoś ciała! To dlatego nasz sąsiad po jednej stronie domu uwodził nam żonę, podczas, gdy drugi w tym samym czasie oferował nam befsztyk.”

Odpycha mnie zarówno idea, że ktoś ma prawo do ciała drugiego człowieka, jak i sposób wyśmiania tej idei – gdyż według niej sąsiad może nam flirtować z żoną. Być może coś przeoczyłam, ale, idąc za Lewiatanem, sąsiad ma prawo do ciała żony, żona do ciała sąsiada. Skąd więc przykład męża, jako posiadacza tego „ciała drugiego człowieka”? Czyżby mąż był posiadaczem ciała żony? Wierność wiernością, ale żeby przywłaszczyć sobie czyjeś ciało?

Chciałam spisać jakaś konkluzję, dotyczącą tego, jak ciekawie zapowiadała się książka, a jak bardzo autor rozmemłał całą sprawę swoją nieobiektywnością i zatwardziałością oraz, niektórymi, obrzydliwymi zwrotami, które wynikały zupełnie znikąd, ale musiały zawierać słowo „ateizm”. Doszłam jednak do wniosku, że w jednym z fragmentów, autor sam siebie skonkludował.

„Płynie z tych historii dość prosta lekcja: Schiaparelli, Lowell, Wells i cała gromada innych naukowców i popularyzatorów chciała widzieć życie na Marsie. Entuzjaści kosmitów chcieli widzieć to, co było kręte i zamazane, jako proste i geometryczne, ponieważ pragnęli, by Mars był zaludniony przez kosmitów. Często nasze życzenie, by coś było prawdą, sprawia, że < bardzo jasno i wyraźnie > uznajemy za prawdziwe to, co prawdziwym nie jest, i za realne to, co wyimaginowane.”

Zacznę od oddania Wikerowi tego, że pisze bardzo składnie, przejrzyście i interesująco konstruuje zdania. Ciekawie również dobiera fakty oraz tematykę. Dobrze. Skończyłam.

Autor w podziękowaniach wspomniał, że inspiracją do napisania tej książki, były m.in. wykłady, które prowadził, a które to dotyczyły wielkich dzieł. Bardzo podoba mi się sam pomysł: zarówno wykładów, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Christopher Andersen ma fach w ręku. Zupełnie, absolutnie, zdecydowanie facet zna się na pisaniu biografii. Nic zresztą dziwnego, skoro napisał ich tak wiele. Madonna, Barbara, Michael Jackson, Barack i Michelle Obama. Gość jest w stanie pisać o każdym.

Nigdy nie zaczytywałam się w biografiach sławnych osób. No, chyba, że liczycie XIX i XX-wiecznych polityków. Pudelkowe papki są dla mnie zazwyczaj żenujące i tak naprawdę nie obchodzi mnie życie prywatne celebrytów. A jednak zabrałam się za czytanie Micka.

Rolling Stonesów słuchałam od… no nie wiem, ale słucham ich. Prawdopodobnie jest to „winą” mojego ojca. Natomiast historii samego zespołu nie czytałam nigdy. Właściwie to nie miałam zielonego pojęcia o tym, jaki jest Jagger. Biografia napisana przez Andersena była świetną okazją do tego, aby uzupełnić te luki.
Zaczęłam od pochwały autora – uważam, że należy mu się szacunek za tę książkę. Jest naprawdę świetnie napisana. Dobrą robotę musiał też wykonać tłumacz. Całość jest spójna, niekiedy zabawna, cytaty są ciekawie dobrane. Poza tym pokazuje nie tylko życie Micka, ale też cały rozwój twórczości Stonesów. Ogólnie książka jest po prostu dobra. To takie oderwanie, zebranie czyjegoś życia – które normalnie by nas nie obchodziło – w jedną lekturę i podanie w ciekawej formie.

Nie wiem natomiast jak ocenić treść książki. Jak już napisałam, nie jestem szczególną fanką czytania biografii gwiazd. To dla mnie zajęcie równie rozwijające, co oglądanie Klanu. A jednak każdy czasem robi coś odciągającego od rzeczywistości. Ja na przykład skończyłam czytać biografię Micka Jaggera. I chociaż jest to postać naśladowana przez innych artystów, to jego życie napawa mnie obrzydzeniem. Jagger musiał być strasznym egoistą z wahaniami nastrojów. Generalnie ci ludzie wyłącznie się niszczyli. Pytanie tylko, czy bez tego tworzyliby tak, jak tworzyli? W sumie to zawsze pojawia się przy artystach wszelakiego rodzaju i nie mnie o tym rozstrzygać.

Biografię polecam każdemu – ot, taka chwila przerwy. Choć momentami bardzo zatrważającej, jak dla mnie, przerwy. Andersen napisał to świetnie, więc na pewno będzie ciekawie.

Christopher Andersen ma fach w ręku. Zupełnie, absolutnie, zdecydowanie facet zna się na pisaniu biografii. Nic zresztą dziwnego, skoro napisał ich tak wiele. Madonna, Barbara, Michael Jackson, Barack i Michelle Obama. Gość jest w stanie pisać o każdym.

Nigdy nie zaczytywałam się w biografiach sławnych osób. No, chyba, że liczycie XIX i XX-wiecznych polityków. Pudelkowe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ciekawa historia, super powieść, dodatkowo dobrze napisana. Język może wydawać się zbyt upiększany a wypowiedzi rozwlekłe, ale każde słowo ma tam sens i czemuś służy. Nie zauważyłam nadmiaru.

Chociaż zakończenie jest niejednoznaczne i należy samemu doszukać się w nim sensu, to jednak całość fabuły ma jeden minus - przewidywalność.

Mimo to, szczerze polecam.

Ciekawa historia, super powieść, dodatkowo dobrze napisana. Język może wydawać się zbyt upiększany a wypowiedzi rozwlekłe, ale każde słowo ma tam sens i czemuś służy. Nie zauważyłam nadmiaru.

Chociaż zakończenie jest niejednoznaczne i należy samemu doszukać się w nim sensu, to jednak całość fabuły ma jeden minus - przewidywalność.

Mimo to, szczerze polecam.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"A dlaczego to ty mówisz poprawnie, a ja nie?
Bo moi rodzice są spod Lublina?
Bo jestem mężczyzną?
Kurwa. A może ja ten pierdolony zakres jebany pojęciowy czy chuj wie rozszerzam, a nie, że mylę, co?!"

Książka z pewnością nie jest nudna. Od samego początku jesteśmy zasypywani wieloma wątkami. Właściwie to wieloma życiami, które splatają się ze sobą na różne sposoby. Każda postać ma swój charakter, swoje życie, przyzwyczajenia, zwierzaki, sposób mówienia, zawód, poglądy.

Trzeba przyznać, że jest z czego wybierać - feministki, panie domu, ateiści, katoliczki, homoseksualiści, biseksualiści, heteroseksualiści. Drag queen i badacz "języków mlaskanych", bezrobotna i publicystka, fretka, ryba i stary kot.

"Mam chusteczkę haftowaną, bo nie utrzymałam śniadania."


Nie brakuje autorowi kreatywności i humoru. W czasie czytania Ości roześmiałam się wiele razy. W gruncie rzeczy jednak często był to śmiech przez łzy, bo życie bohaterów, choć barwnie opisane, jest zwyczajnie szare, niekiedy smutne, niekiedy po prostu obojętne.

Język użyty przez Karpowicza jest dosyć specyficzny, by stać się jego marką. Przynajmniej tak mi się wydaje. Autor na pewno chciał być nowoczesny, chciał zrobić książkę współczesną o współczesności. Nie każdemu taka forma może się spodobać. Ja także, momentami, miewałam wrażenie, że teraz to już za dużo, że jakby na siłę, że powieść zapchana jest tą nowoczesnością.


"Usiadł w fotelu, prawie na wprost Mai.
- Kiedyś opowiadałaś mi bajki. Jak nie mogłem spa-.
- Mogę ci opowiedzieć o stworzeniu świata w sześć dni. Ta jest krótka.
- Tej nie chcę. Ona się źle kończy.
- Niedzielą?
- Nie, matka. Człowiekiem."

Konkluzje, do jakich dochodzą bohaterowie, często jednak są trafne. Co jest jednocześnie przykre i normalne. Autor zmierzył się z problemami, które są bardzo na czasie: odchodzenie od wiary, odchodzenie od wierności, głośne mówienie o orientacji seksualnej, politycznej i zawodowej.

Czasami odnosiłam wrażenie, że ludzie wierzący są przedstawianie jako ciemnogród. Mogłam źle zrozumieć. Mogła też to być po prostu koncepcja, jakieś założenie w fabule. Niezbyt jednak spodobał mi się ten motyw. Jedyny moment, w którym jakiś bohater wyraził humorystyczną opinię o ateistach, to fragment:

"W ogóle Andrzej, jak na osobę, która od miesięcy nie widziała Krzysia, zbyt często używał czasu teraźniejszego. Może to jakiś tik? Dobrze wykształcone osoby pełne są tików, na przykład wierzą w lewicę. Albo, że Boga nie ma."

Mnie on rozbawił, nie każdego musi. Sęk jednak w tym, że nie wyłapałam niczego podobnego. Wyraziste są za to postaci typowych, dewocyjnych matek i żon. Ale może przesadzam?

"... jedyna grupa, z którą nie masz problemów, to twoja grupa krwi."

Generalnie, gorąco polecam przeczytanie Ości. Nie trzeba zostać fanem, żeby docenić interesujący styl autora i wyciągnąć z tej lektury coś dla siebie.

"A dlaczego to ty mówisz poprawnie, a ja nie?
Bo moi rodzice są spod Lublina?
Bo jestem mężczyzną?
Kurwa. A może ja ten pierdolony zakres jebany pojęciowy czy chuj wie rozszerzam, a nie, że mylę, co?!"

Książka z pewnością nie jest nudna. Od samego początku jesteśmy zasypywani wieloma wątkami. Właściwie to wieloma życiami, które splatają się ze sobą na różne sposoby....

więcej Pokaż mimo to