-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2020-02-27
2020-12-19
Macie takie książkowe miejsca, do których z przyjemnością wracacie? Ja zaszyłam się na wyspie Barrøy i nie mogłam z niej uciec. Czytelniczo i mentalnie było mi tam bardzo dobrze.
„Niewidzialni” Roya Jacobsena to pierwszy tom o Ingrid Barrøy. Mała norweska wyspa, na której osadzona została akcja powieści zamieszkiwana jest przez jedną rodzinę. Obserwujemy jej powojenną codzienność, towarzyszymy we wszystkich wzlotach i upadkach. Żegnamy zmarłych i witamy nowych mieszkańców. Razem z małą Ingrid dorastamy i poznajemy surowość życia oraz jedną prawdę, z którą dziewczyna musi się zmierzyć - z Barrøy nie ma ucieczki. Wyspa, na której jest miejsce dla jednej tylko rodziny rządzi się bowiem swoimi własnymi, znanymi od pokoleń prawami. Czy nowe pokolenie znajdzie w sobie siłę na zmiany? Odpowiedzi szukać będę w „Białym morzu”.
Proza Jacobsena jest prosta, melancholijna i czasami odarta z uczuć. Ale ta surowość mnie oczarowała, zatrzymała przy sobie i pozwoliła poczuć klimat wyspy. Niby nie działo się tu nic wielkiego, nie było zwrotów akcji, ale właśnie w tym braku szaleństwa jest przysłowiowa metoda. Czytając kolejne strony miałam wrażenie, że właśnie tak powinno być - to co napisał autor to naturalna kolej rzeczy. I chociaż rzadko mi się to zdarza, chłonęłam opowieść o rodzinie Barrøy bez wewnętrznego sprzeciwu.
Premiera czwartego tomu została zapowiedziana na jesień tego roku.
Macie takie książkowe miejsca, do których z przyjemnością wracacie? Ja zaszyłam się na wyspie Barrøy i nie mogłam z niej uciec. Czytelniczo i mentalnie było mi tam bardzo dobrze.
„Niewidzialni” Roya Jacobsena to pierwszy tom o Ingrid Barrøy. Mała norweska wyspa, na której osadzona została akcja powieści zamieszkiwana jest przez jedną rodzinę. Obserwujemy jej...
2020-12-21
Maciej Marcisz w swojej pierwszej powieści odmalował bardzo wiarygodny i wielobarwny obraz lat dziewięćdziesiątych. To historia zwracająca się ku przeszłości, która determinuje przyszłość rodziny Małysów. Historia ojca, dorobkiewicza, który pasmo finansowych sukcesów odbija na własnej rodzinie. Jest wymagający, brutalny, nie znosi sprzeciwu. Podporządkowana mu matka na siłę szuka w dzieciach talentów, które mogłaby ku uciesze własnej (i nieobecnego wiecznie ojca) rozwijać. To też historia dzieci, które w dorosłym życiu uciekają, a przynajmniej tak im się wydaje, od popełnianych od pokoleń błędów. To w końcu obraz rozpadu rodziny, która swoje fundamenty budowała na kłamstwie i pewnej ułudzie idealnego, napędzanego konsumpcjonizmem życia.
„Taśmy rodzinne” pełne są symboli i produktów lat dziewięćdziesiątych - czasu mojego dzieciństwa, który dobrze pamietam. Była to nieco gorzka, ale przyjemna czytelniczo podróż sentymentalna, okraszona niewymuszonym żartem i dużą dozą ironii. Bo chociaż „Taśmy rodzinne” nie zachwycają językiem, to fabuła powieści naprawdę mnie wciągnęła. Książka ma też swoje słabsze momenty, a szczególnie zakończenie, które zdawało mi się zbyt skrótowe. Za to wspomnienia dzieciństwa i wszelkie retrospekcje Marciszowi wyszły przepięknie.
Z czystym sercem polecam, jeśli z pozoru proste, bardzo realne historie rodzinne nie są Wam obce. „Taśmy rodzinne” zaliczać będę do lżejszych lektur, które mimo wszystko zmuszają do refleksji.
Maciej Marcisz w swojej pierwszej powieści odmalował bardzo wiarygodny i wielobarwny obraz lat dziewięćdziesiątych. To historia zwracająca się ku przeszłości, która determinuje przyszłość rodziny Małysów. Historia ojca, dorobkiewicza, który pasmo finansowych sukcesów odbija na własnej rodzinie. Jest wymagający, brutalny, nie znosi sprzeciwu. Podporządkowana...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-30
Pod pseudonimem Young Pueblo ukrywa się Diego Perez - Ekwadorczyk, działacz społeczny i praktyk rozwoju osobistego. W swojej książce „Inward. Podróż w głąb siebie” przedstawia drogę do „wyzwolenia”. I chociaż na początku wydawało mi się, że autor karmi mnie banałami, to przewracając ostatnie kartki mogłam śmiało przyznać mu rację. Droga do wolności to przede wszystkim samoświadomość, która prowadzi do uzdrowienia i samomiłości. Dzięki niej jesteśmy w stanie zmienić nie tylko siebie, ale i swoje otoczenie. Skrywanie się pod kolejnymi sztucznie wytwarzanymi warstwami nie pozwoli bowiem żyć prawdziwie. Świadomość własnych potrzeb, ale i słabości ułatwi nie tylko do pełną akceptację siebie, ale i pozwoli docenić to, co dostajemy od innych. Young Pueblo skojarzył mi się z poetyckim coachem, biorąc pod uwagę formę jego książki. To króciutkie teksty i sentencje w języku polskim i angielkim, które zostawiają (lub nie) pole do naszej interpretacji. Okraszone minimalistycznymi, bardzo subtelnymi grafikami mogą stanowić inspirację do zmian, ale równie dobrze możecie przejść obok nich obojętnie. Wszystko zależy od naszej wrażliwości i chociaż nie każde zdanie mnie przekonało, to kilka fragmentów zaznaczyłam i będę do nich wracać. Myślę, że to ciekawa propozycja dla osób, które poszukują i chcą coś znaleźć.
Pod pseudonimem Young Pueblo ukrywa się Diego Perez - Ekwadorczyk, działacz społeczny i praktyk rozwoju osobistego. W swojej książce „Inward. Podróż w głąb siebie” przedstawia drogę do „wyzwolenia”. I chociaż na początku wydawało mi się, że autor karmi mnie banałami, to przewracając ostatnie kartki mogłam śmiało przyznać mu rację. Droga do wolności to przede...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-07-15
PIĘĆ. Właśnie tyle fragmentów zaznaczyłam w trakcie lektury „Poparzonego dziecka” Stiga Dagermana. To ostatnio wydany tytuł w serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich, który premierę miał 15 lipca. Wybrałam fragmenty o dobrej stronie kłamstwa, przemocy, zaufaniu przede wszystkim do siebie, przedłużaniu miłości i gasnącym pożądaniu. Bo chociaż główny wątek straty matki i miłosnego trójkąta szokuje, to zdaje się być tylko przyczynkiem do całej opowieści. A co znajdziecie w „Poparzonym dziecku”, które już mogę Wam polecić?
Kiedy niespodziewanie umiera matka Bengta, jego życie zmienia kurs z beztroskiej „czystości” na bardziej niepewne tory. Młody mężczyzna zaczyna bowiem rozumieć, co tak naprawdę w ostatnim czasie działo się między jego rodzicami. Ból po stracie i rozczarowanie wszystkim dookoła (poza sobą oczywiście) zdają się być stale obecne. Poznanie kochanki ojca w tych okolicznościach nie jest łatwe tym bardziej, że Bengt nie do końca wie czy nienawiść to jedyne uczucie, którym ją darzy. Zadaje więc wiele pytań, na które znajduje wiele niejednoznacznych odpowiedzi.
Dagerman wprowadza czytelnika w ciężki i duszny klimat, w którym ojciec, syn i ich kochanka gubią się w emocjonalnym labiryncie. Na kolejnych stronach czeka prawdziwa karuzela uczuć zmierzająca od nienawiści do miłości, z kilkoma przystankami i zmianami tempa. To smutna, a z drugiej strony dająca złudne nadzieje historia rodziny, której pozornie nic już nie jest w stanie ocalić. I właściwie nie powiedziałam nic, bo książka ma wiele poziomów, które - mam nadzieję - poruszą czytelnika na wiele sposobów. Jestem pozytywnie zaskoczona i jeśli jeszcze się wahacie, czy @seriaskandynawska jest warta uwagi - sięgajcie śmiało po powyższy tytuł. Ten czerwony kolor okładki to sygnał, że czeka Was naprawdę dobra lektura.
PIĘĆ. Właśnie tyle fragmentów zaznaczyłam w trakcie lektury „Poparzonego dziecka” Stiga Dagermana. To ostatnio wydany tytuł w serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich, który premierę miał 15 lipca. Wybrałam fragmenty o dobrej stronie kłamstwa, przemocy, zaufaniu przede wszystkim do siebie, przedłużaniu miłości i gasnącym pożądaniu. Bo chociaż główny wątek straty...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-14
Co powiedzieć, kiedy nie wiadomo co powiedzieć? Czekałam na nowy zbiór opowiadań Lucii Berlin bardzo niecierpliwie, bo do krótkiej formy mam wielką słabość. I wiem doskonale, że opowiadania to trudna materia, w której nie każdy czytelnik się odnajduje.
Podobnie jest z resztą z pisarzami, ale przecież „Instrukcja dla pań sprzątających” była tak dobra! Świeża, wielowątkowa, pełna metafor, subtelnych aluzji, motywów. Była po prostu bogata i nie wiem, czy mój odbiornik Berlin się popsuł, ale z tego tomu nie wyczytałam dla siebie nic. Nie było tu wspólnego motywu, nie było czegoś, co te opowiadania scala i tworzy z nich pasujący do siebie zbiór. Przyjemność płynąca z lektury i słowa towarzyszyła mi tylko w momencie samego aktu i umykała wraz z zamknięciem książki. Gubiłam się między wątkami, nie widząc końca i początku kolejnych historii. Jeśli książka wzbudza w nas emocje - pozytywne czy negatywne, jakiekolwiek emocje - można o niej pisać. Ale jeśli zostawia pustkę, jest zwyczajnie smutno.
Co powiedzieć, kiedy nie wiadomo co powiedzieć? Czekałam na nowy zbiór opowiadań Lucii Berlin bardzo niecierpliwie, bo do krótkiej formy mam wielką słabość. I wiem doskonale, że opowiadania to trudna materia, w której nie każdy czytelnik się odnajduje.
Podobnie jest z resztą z pisarzami, ale przecież „Instrukcja dla pań sprzątających” była tak dobra!...
2020-12-15
O czym tak naprawdę nie rozmawiałyśmy, kiedy byłyśmy dziewczynami? O rzeczach, które już na początku życia nas raniły i zaczęły zmieniać w kobiety? A może nie mówiło się o tym, co nas rozczarowało i mogło rozczarować naszych najbliższych?
Jeannie Vanasco w swoim pamiętniku/relacji czy może autoterapii odkrywa pełen wachlarz uczuć, których wcale nie musimy rozumieć. I daje nam jasno znać, że każda z nas jest inna. Chociaż spotykają nas podobne sytuacje, możemy sobie z nimi radzić w całkowicie odmienny sposób.
Ale jak można poradzić sobie z wciąż żywym wspomnieniem gwałtu sprzed 14 lat? Jak to wpłynęło na życie ofiary, a jak na życie oprawcy - Marka? Czy bardziej bolesna jest dla autorki zdrada przyjaciela, o którym nie potrafi zapomnieć czy trauma, jaką jej zgotował?
Oddanie głosu Markowi jest zabiegiem odważnym i budziło we mnie skrajne emocje. Przeszłam długą drogę od niedowierzania, złości i irytacji, aż do próby zrozumienia. Nie mamy bowiem prawa oceniać kogoś, kto szuka drogi wyjścia z mroku.
„Rzeczy, o których nie rozmawiałyśmy, kiedy byłyśmy dziewczynami” to książka dająca początek do trudnej i bardzo ważnej dyskusji. Dlaczego na skrzywdzoną osobę spada podwójna kara. Jak wiele sprzecznych uczuć może się zmieścić w jednej kobiecie. Czy oprawca ma prawo głosu, a my powinniśmy mu współczuć, a nawet wybaczyć. Czy gwałt można zapomnieć.
Jeśli szukacie tu wartości literackiej, możecie się rozczarować. Zapis rozmów i wspomnienia autorki są chaotyczne, nie brakuje w nich powtórzeń i słów, za które Vanasco sama siebie gani. Ale jeśli spojrzycie na „Rzeczy...” szerzej, możecie zgodzić się z autorką i szukać drogi do zrozumienia jej projektu, albo nie zgodzić się z takim przedstawieniem gwałtu i uznać książkę za złą, a nawet szkodliwą. I do obu reakcji macie pełne prawo. Ja pozostaję gdzieś pośrodku i wierzę, że w trakcie lektury nie ma miejsca na niewłaściwe emocje. Bo każda z nich będzie nasza.
O czym tak naprawdę nie rozmawiałyśmy, kiedy byłyśmy dziewczynami? O rzeczach, które już na początku życia nas raniły i zaczęły zmieniać w kobiety? A może nie mówiło się o tym, co nas rozczarowało i mogło rozczarować naszych najbliższych?
Jeannie Vanasco w swoim pamiętniku/relacji czy może autoterapii odkrywa pełen wachlarz uczuć, których wcale nie...
2020-12-16
Z czym kojarzy Wam się BIEDA? Z brakiem pieniędzy, pustym brzuchem, zniszczonym ubraniem? A może z przemocą, strachem i bezsilnością?
Rex Ogle, główny bohater i autor autobiograficznej książki „Darmowy obiad” doświadczył w dzieciństwie każdego aspektu biedy. Tego widocznego dla innych, ale i skrywanego pod płaszczem złości. Ubóstwo, w którym żyje wraz z bratem to nie tylko głód, siniaki i poczucie osamotnienia, ale i ubóstwo emocjonalne. Strach przed niezrównoważoną matką i jej agresywnym partnerem, brak jakiegokolwiek wsparcia, brak ciepła. Stracona szansa na normalny, być może biedny, ale bezpieczny dom.
Perspektywa dziecka, z której napisana jest książka, tym bardziej uderza w czytelnika. Rex nie rozumie dlaczego jest biedny, nie rozumie tak wielkiej niesprawiedliwości życia. „Darmowy obiad” ma więc duży ładunek emocjonalny, który doskonale zgrywa się tu z rolą edukacyjną. Bo dopóki odsunięte na margines dziecko nie zrozumie, po kogo stronie stoi wina za jego trudny los, nie będzie miało siły iść dalej. I o tym właśnie jest ta książka.
Historia Rexa nie uwiodła mnie pod względem literackim i nieco ciężko uwierzyć mi w takie proste/filmowe wręcz zakończenie (bez spoilerów!). Staram się jednak patrzeć z innej perspektywy. To książka skierowana do młodszego czytelnika, a my jesteśmy tylko osobami, które mogą odpowiadać na zadawane w trakcie lektury pytania. Jesteśmy w tej opowieści dorosłymi, którzy powinni dostrzec krzywdę dziecka, wyjść poza przyjęte schematy i uprzedzenia.
Z czym kojarzy Wam się BIEDA? Z brakiem pieniędzy, pustym brzuchem, zniszczonym ubraniem? A może z przemocą, strachem i bezsilnością?
Rex Ogle, główny bohater i autor autobiograficznej książki „Darmowy obiad” doświadczył w dzieciństwie każdego aspektu biedy. Tego widocznego dla innych, ale i skrywanego pod płaszczem złości. Ubóstwo, w którym żyje wraz z...
2020-08-01
Moja pierwsza lipcowa lektura postawiła poprzeczkę bardzo wysoko. Nowa powieść Anny Dziewit-Meller od to surowa, ale tak piękna literacko historia kobiet poszukujących swojego miejsca. I chociaż ten motyw może wydawać się zgrany, to „Od jednego Lucypera” zaskakuje pozytywnie!
Katarzyna z okopconego Śląska uciekła do Holandii, gdzie buduje swoją karierę naukową i wciąż stara się uleczyć traumy dzieciństwa, którym od lat towarzyszy anoreksja. Powroty do Polski są trudne, bo i stosunki z rodziną nie należą do przyjemnych. Tym ciężej znaleźć drogę do osiągnięcia równowagi, kiedy w jej życiu pojawia się cień kobiety znalezionej na rodzinnej fotografii. Marijka zdaje się być przeciwieństwem Kasi - silna, krzepka Ślązaczka, wrasta w nowy system powojennych lat. Od początku wiemy, że stało się jednak coś, co wymazało Marijkę z pamięci siostry, Babki Miejscowej, ale autorka nie spieszy się z odkryciem wszystkich kart. Prowadzi nas przez życie Marijki, ukazując towarzyszące dziewczynie demony przekazywane kolejnym kobietom w rodzinie.
Słabość mężczyzn, przemilczany ból, a może zwykły pech? Relacje między kobietami to ważny wątek tej powieści, w której wszystko jest geste, brudne i duszne od emocji wypranych przez system. System, który gardził kobietami w latach czterdziestych i zdaje się, że gardzi nami znowu. Zmienia się narracja, zmienia się świat, nie zmienia się jednak patriarchat i budowanie wolności ze złudzeń. To w mojej ocenie ważna książka, do lektury której serdecznie Was namawiam.
Moja pierwsza lipcowa lektura postawiła poprzeczkę bardzo wysoko. Nowa powieść Anny Dziewit-Meller od to surowa, ale tak piękna literacko historia kobiet poszukujących swojego miejsca. I chociaż ten motyw może wydawać się zgrany, to „Od jednego Lucypera” zaskakuje pozytywnie!
Katarzyna z okopconego Śląska uciekła do Holandii, gdzie buduje swoją karierę...
2020-09-29
O najnowszej książce Hanny Krall opowiem Wam krótko, bo lepiej poświecić czas lekturze niż czytaniu o niej.
Gdzieś między wspomnieniami i połączeniami impulsów nerwowych znajdziecie Marię Twardokęs-Hrabowską, bohaterkę tej opowieści. Autorka tworzy wokół niej dość chaotyczną, pełną niedopowiedzeń i urwanych historii, niewyraźną mapę życia i przeżywania. Tego przed stanem wojennym i po nim. Jest tu wspomnienie dzieciństwa i rodzinnego domu. Śmierci brata i trudnych relacji z ojcem. Jest internowanie i życie w Stanach Zjednoczonych. I opieka nad chorym synem też jest. Jest tutaj wszystko i nie ma tak wielu rzeczy jednocześnie.
„Synapsy Marii H.” zbudowane są z krótkich i króciutkich tekstów, przeplatanych „artystycznymi wizjami” córki bohaterki, Amandy. Jak sama Hanna Krall pisze na wstępie: „Jest to opowieść o pamiętaniu i niepamiętaniu...” i w pełni mogę się z tym zgodzić. I chciałoby się czytać dalej, więcej. Żeby odkryć bardziej Marię. Tylko czy do nas należy to odkrywanie?
Myślę, że Synapsy będą idealną, lekko melancholijną jesienną lekturą, ale i świetnym pomysłem na prezent dla czytelnika uważnego, który lubi się w lekturze zgubić i znaleźć na nowo. Ja polecam, chociaż trzeba dać tym tekstom troszkę czasu, żeby do nas wróciły.
O najnowszej książce Hanny Krall opowiem Wam krótko, bo lepiej poświecić czas lekturze niż czytaniu o niej.
Gdzieś między wspomnieniami i połączeniami impulsów nerwowych znajdziecie Marię Twardokęs-Hrabowską, bohaterkę tej opowieści. Autorka tworzy wokół niej dość chaotyczną, pełną niedopowiedzeń i urwanych historii, niewyraźną mapę życia i...
2020-12-04
Donald Ryan, którego „Dwadzieścia jeden uderzeń serca” już czytałam (recenzja na profilu, niestety bez rewelacji) zupełnie zaskoczył mnie w swojej nowej książce.
Główny bohater powieści, Johnsey, jest po dwudziestce i jego mikroświat rozpada się wraz ze śmiercią rodziców. Do tej pory to oni bronili go przed brutalnym, często niezrozumiałym dla „wiejskiego półgłówka” życiem. Kiedy zostaje sam na rodzinnej farmie, nie potrafi zająć się ziemią, a jej wartość bardzo interesuje sąsiadów. Spotyka się z ich strony zarówno z pobłażliwą życzliwością, jak i agresją oraz wmawianiem mu, że szkodzi interesowi miasta. Wielka samotność Johnsey’a i próba zorganizowania życia na nowo, rozpisana została przez autora na 12 rozdziałów/miesięcy. Ryan nie tylko porusza w nas czułe struny, wzbudza współczucie i gniew, ale i pozwala na odrobinę humoru. I muszę przyznać, że bohater książki „Taki właśnie jest grudzień” nie tylko mnie rozczulił, ale i porządnie wkurzył. Jego życie upływa bowiem bez udziału samego zainteresowanego. Godzi się na to, co przynosi czas i pojawiający się w jego życiu ludzie.
I chociaż wydawałoby się, że książka jest przez to nudna - Ryan przykuł moją uwagę od pierwszej, do ostatniej strony. Jeśli szukacie książki obyczajowej, która zaskakuje i przedstawia wszystkie strony ludzkiej natury, sięgajcie śmiało!
Donald Ryan, którego „Dwadzieścia jeden uderzeń serca” już czytałam (recenzja na profilu, niestety bez rewelacji) zupełnie zaskoczył mnie w swojej nowej książce.
Główny bohater powieści, Johnsey, jest po dwudziestce i jego mikroświat rozpada się wraz ze śmiercią rodziców. Do tej pory to oni bronili go przed brutalnym, często niezrozumiałym dla „wiejskiego...
2020-12-06
Czy można napisać nudną książkę biograficzną o ciekawym człowieku? Z pewnością. Na szczęście u Małgorzaty Czyńskiej nie ma czasu na nudę.
„Łempicka. Tryumf życia” to opowieść o Tamarze Łempickiej, utkana z cytowanych wypowiedzi artystki, artykułów w prasie i listów. I wielu cytatów z innej, bardzo znanej biografii. To pierwszy zgrzyt, który przy kolejnych gwiazdkach odsyłających mnie do książki Laury Claridge sugerował lekturę uzupełniającą. Tylko czy taki był cel autorki? Tamara Łempicka była malarką niepokorną, wolną i nieokiełznaną. Czyńska przedstawia nam nie tylko jej sztukę i inspiracje do kolejnych obrazów, ale z dużą uszczypliwością komentuje wybory i poczynania artystki. Próbuje między różniącymi się od siebie opowieściami odnaleźć prawdziwe życie Łempickiej, co wcale nie jest łatwe. W końcu budowana od samego początku legenda nie zmienia tak łatwo swojego kształtu. Tamara pragnęła sławy, rozgłosu. Chciała być rozpoznawalna. Chciała kochać i być kochaną, ale zasady tej miłosnej gry przerosły niejednego mężczyznę. Nie stroniła też od kobiet, które były często jej modelkami. I w tym całym chaosie tryumfu życia można się czasem zagubić. Uciec od zgiełku własnych oczekiwań. Widzimy więc artystkę totalną, jak i tą pogrążoną w depresji, bezsilną. Wiele wzlotów i wiele upadków ukształtowało kobietę, o której nie sposób zapomnieć.
I chociaż książka Małgorzaty Czyńskiej czasami gubi rytm i wprowadza chaos, traktuję ją jako dobry początek do poznawania nie tylko twórczości, ale i samej Łempickiej.
Czy można napisać nudną książkę biograficzną o ciekawym człowieku? Z pewnością. Na szczęście u Małgorzaty Czyńskiej nie ma czasu na nudę.
„Łempicka. Tryumf życia” to opowieść o Tamarze Łempickiej, utkana z cytowanych wypowiedzi artystki, artykułów w prasie i listów. I wielu cytatów z innej, bardzo znanej biografii. To pierwszy zgrzyt, który przy...
2020-12-08
Cały świat choruje. Nasz kraj niszczy nie tylko pandemia, ale przede wszystkim to, co obnażyła. Brak komunikacji, brak współpracy. Nieodpowiedzialnych ludzi u władzy. Panikę, której nikt nawet nie stara się powstrzymać. Katastrofę klimatyczną, ale i finansową. Kiedy nadmuchana kłamstwami bańka pęka, ciężko znaleźć drogę do prawdziwych informacji między podawanymi zewsząd fakenewsami. Merytoryczna rozmowa? Raczej krzyk, wyciąganie tematów zastępczych, mydlenie oczu. To nasza rzeczywistość ostatnich miesięcy, którą Tomasz Michniewicz odkrywa wraz ze specjalistami wielu dziedzin.
„Chwilowa anomalia” to nie tylko uważne spojrzenie na pandemię, ale przede wszystkim rozmowa o tym, co działo się obok niej. Politolożka, klimatolog, ekonomista, preppers, psycholog konfliktu - każdy z rozmówców autora wyciąga wnioski na przyszłość i wyjaśnia, w jak fatalnej sytuacji się znaleźliśmy. Jestem pewna, że ta książka nie tylko otwiera oczy, ale przede wszystkim zmusza do myślenia o naszej przyszłości i drodze powrotu do normalności.
Jeśli przeraża Was ilość książek, które w ostatnim czasie pojawiły się w księgarni o pandemii właśnie, sięgnijcie po „Chwilową anomalię”. To nie jest kolejny, napisany na kolanie „reportaż” który mąci i opiera się na domysłach. To ważna, wartościowa książka, która być może nie uspokoi i nie ukoi naszych nerwów, ale pozwoli spojrzeć na wszystko nieco jaśniej. Serdecznie polecam!
Cały świat choruje. Nasz kraj niszczy nie tylko pandemia, ale przede wszystkim to, co obnażyła. Brak komunikacji, brak współpracy. Nieodpowiedzialnych ludzi u władzy. Panikę, której nikt nawet nie stara się powstrzymać. Katastrofę klimatyczną, ale i finansową. Kiedy nadmuchana kłamstwami bańka pęka, ciężko znaleźć drogę do prawdziwych informacji między...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-12
Wierzycie w czytelniczą miłość od pierwszego wejrzenia? Czasami to pierwsze, wielkie uczucie znika wraz z kolejnymi przeczytanymi stronami i miłość się kończy. A niekiedy ciepło w sercu budzi się powoli, kiedy dość suchy początek mamy już dawno za sobą. I dokładnie tak było z „Moją znikającą połową” Britt Bennett.
To nieprawdopodobna historia afroamerykańskich bliźniaczek z Głębokiego Południa, gdzie kolor skóry może przesądzić o losie człowieka. Nastoletnie Stella i Desiree uciekają z domu pełnego bólu i trudnych wspomnień, nocnych koszmarów i tego wszystkiego, co przez resztę życia będzie je gonić. Niszczą coś, co było do tej pory jedyną pewną rzeczą. Kiedy Stella znika Desiree wie, że została na świecie sama, a ich więź blednie z każdym kolejnym rokiem w samotności. Jedna wiedzie szczęśliwe życie udając kogoś, kim nie jest. Druga znowu musi uciekać. Ich życiowe ścieżki prowadzą jednak do domu, chociaż motywacja zdaje się być zupełnie rożna.
Britt Bennett napisała powieść złożoną, pełną wątków, które odkrywamy jak kolejne podarki zostawione nam przez autorkę. Nie ma tu jednak radosnego oczekiwania, bo każdy pakunek zdaje się nieść coraz więcej bólu. Definicja szczęścia? Ciężko tu o niej mówić. Kiedy życie bohaterek i ich córek się ze sobą na nowo splata, zastanawiałam się tylko kto na tym bardziej ucierpi. Miko wszystko, znajdzie się tu miejsce na miłość, pasję i szczęście. „Moja znikająca połowa” na pewno nie zniknie z mojej pamięci, bo to historia warta polecenia i tegoroczne wyróżnienia są jak najbardziej na miejscu. Chociaż autorka nie zachwyciła mnie słowem jak Jesmyn Ward, to mogę ją śmiało ustawić na półce z literaturą naprawdę dobrą.
Wierzycie w czytelniczą miłość od pierwszego wejrzenia? Czasami to pierwsze, wielkie uczucie znika wraz z kolejnymi przeczytanymi stronami i miłość się kończy. A niekiedy ciepło w sercu budzi się powoli, kiedy dość suchy początek mamy już dawno za sobą. I dokładnie tak było z „Moją znikającą połową” Britt Bennett.
To nieprawdopodobna historia...
2020-11-26
Przed Wami malutka książeczka z ogromem emocji w środku. Angelika Kuźniak do rozmów o śmierci zaprosiła osoby w rożnym, choć raczej dojrzałym wieku i na rożnym etapie życia. Samotnych, opuszczonych, ale też otoczonych rodziną i „zaopiekowanych”. Tych gotowych i pogodzonych ze śmiercią oraz tych, którzy jeszcze potrzebują czasu. Każdy bowiem nosi w sobie swoją wizję końca, chociaż czasami nasza świadomość spycha ją w najczarniejszy kąt.
W „Soroczce” piękne jest to, że rozmowy o śmierci, a przede wszystkim o przygotowaniu ubrania na tę ostatnią drogę, są tak naprawdę katalizatorem do opowieści o życiu. Często trudnym, pełnym wojennej przemocy i bólu po stracie najbliższych. Ale i pełnym wspomnień z dobrze przeżytych lat. To zapis bardzo osobistych historii, których bohaterowie nie mieli czasami komu opowiedzieć. Autorka stara się równoważyć emocje i w czasie lektury tak samo na miejscu zdają się być łzy, jak i uśmiech.
Tytułowa soroczka to najogólniej mówiąc tkana koszula, a bohaterowie książki zamieniają często jej czarny, żałobny kolor na coś weselszego, ulubionego. Coś co budzi dobre skojarzenia. Jak widzicie to nie tylko reportaż o śmierci, ale też czuła rozmowa o przemijaniu, o życiu i przeżywaniu. I chociaż najlepiej czuje się w jeansach i (mam nadzieję) przede mną jeszcze dużo czasu, fragmenty i wrażenia z lektury „Soroczki” zostaną ze mną na długo.
Przed Wami malutka książeczka z ogromem emocji w środku. Angelika Kuźniak do rozmów o śmierci zaprosiła osoby w rożnym, choć raczej dojrzałym wieku i na rożnym etapie życia. Samotnych, opuszczonych, ale też otoczonych rodziną i „zaopiekowanych”. Tych gotowych i pogodzonych ze śmiercią oraz tych, którzy jeszcze potrzebują czasu. Każdy bowiem nosi w sobie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-18
Książki z obrazkami nie tylko dla dzieci? „Prezent dla dwojga” to wspólny projekt Mikołaja Łozińskiego (tekst) i Janka Kozy (rysunki), który pojawił się w przepięknym wydaniu. Gdybym miała powiedzieć czy to bardziej książka dla dzieci, czy dla dorosłych, odpowiedz nie będzie jednoznaczna. Z pewnością jest to świetny punkt wyjścia do rozpoczęcia z dzieckiem rozmowy o tym, jak nowy człowiek się na tym lekko zwariowanym w głowie autorów świecie pojawia i jakie emocje oraz obawy towarzyszą rodzicom wyczekującym tego pierwszego spotkania.
Mikołaj Łoziński swoją książkę dedykuje synom, bliźniakom, których przyjście na świat w sposób zabawny i z dużym dystansem do instytucji rodzica zostało w niej ukazane. Razem z przyszłą mamą obserwujemy wybuch wielkiego brzucha, a z tatą dobieramy odpowiedni strój na pierwsze spotkanie z dziećmi. Szpitalny inkubator w wyobraźni autorów zamienia się w luksusowy hotel, a przejażdżka limuzyną do domu ma być dobrym wstępem do nowego, dopiero rozpoczętego życia. Potem już tylko wyścigi wózków i rodzice mogą spokojnie odetchnąć. Dużo się tu dzieje, a ilustracje pozwalają lepiej zrozumieć często groteskowy i zabawny tekst. I muszę przyznać, że ten styl bardzo mi się podoba! Zarówno w warstwie tekstowej jak i graficznej wszystko ze sobą świetnie współgra, tworząc przyjemny dla oka wytwór, który będzie świetnym prezentem dla przyszłych rodziców (nie tylko bliźniaków).
Książki z obrazkami nie tylko dla dzieci? „Prezent dla dwojga” to wspólny projekt Mikołaja Łozińskiego (tekst) i Janka Kozy (rysunki), który pojawił się w przepięknym wydaniu. Gdybym miała powiedzieć czy to bardziej książka dla dzieci, czy dla dorosłych, odpowiedz nie będzie jednoznaczna. Z pewnością jest to świetny punkt wyjścia do rozpoczęcia z dzieckiem...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-11-13
Co Was ostatnio poruszyło tak mocno, że skupiliście się na tym bez reszty? Muzyka, książka, obraz, a może drugi człowiek? Przed Wami mój pierwszy tak solidny kac książkowy od bardzo długiego czasu. Musiałam dać „Beckomberdze” przestrzeń, żeby w pełni się we mnie rozgościła, ale to co mi oddała było tego warte.
To melancholijna, bardzo smutna i zmuszająca do przemyśleń opowieść o dwóch wielkich samotnościach. O zagubionym w świecie i sobie samym ojcu i jego córce, która usilnie stara się go uratować. Ciężko wybrać tu swojego „bohatera”, bo każda kolejna strona pozbawia nas resztek nadziei na szczęśliwe zakończenie. A może ono takie właśnie było? Bo czy możemy znaleźć szczęście drugiej osoby? Musicie sprawdzić sami, koniecznie!
Sara Stridsberg stworzyła bowiem książkę, w której jest miejsce dla każdej emocji - zarówno małej radości, jak i smutku, rozczarowania i bezsilnej złości. W tytułowej Beckomberdze znajdował się niegdyś szpital psychiatryczny, do którego trafia nasz bohater. Poznajemy jego życie powoli; dzięki fragmentom rozmów i wspomnień składamy obraz całości. Ale nie tylko dla niego szpital staje się centralnym punktem życia. Jackie, nastoletnia córka Jima, spędza tam każdą wolną chwilę. Szpital to dla mniej ucieczka od często nieobecnej matki, miejsce w którym ojciec w końcu wydaje się jej bliższy, ale i pewien punkt zaczepienia, nadzieja na utraconą normalność. Tutaj zawsze ktoś na nią czeka.
„Beckomberga. Oda do mojej rodziny” to powieść złożona, bogata w wątki, chociaż skupiająca się na jednym fizycznym miejscu. Nie chce zdradzać za dużo, ale jeśli potrzebujecie lektury trudnej i wymagającej, to serdecznie polecam.
Co Was ostatnio poruszyło tak mocno, że skupiliście się na tym bez reszty? Muzyka, książka, obraz, a może drugi człowiek? Przed Wami mój pierwszy tak solidny kac książkowy od bardzo długiego czasu. Musiałam dać „Beckomberdze” przestrzeń, żeby w pełni się we mnie rozgościła, ale to co mi oddała było tego warte.
To melancholijna, bardzo smutna i zmuszająca do...
2020-11-12
„Diabeł ubiera się u Prady”, a może „Godziny”? W której roli Meryl Streep najmocniej zapisała się w Waszej pamięci? Dla mnie na zawsze pozostanie ikoną, która nie tylko wspaniale gra, ale i odważnie wygłasza swoje poglądy. Bo m.in. o tym przeczytacie w biografii autorstwa Erin Carlson.
„Queen Meryl” to przypomnienie nie tylko prywatnego życia aktorki, ale przede wszystkim jej największych ról i filmowych wcieleń. Poznajemy jej niełatwy start i pierwsze castingi. Dowiadujemy się jak Streep wybierała scenariusze, kiedy po czterdziestce starano się zepchnąć ją do roli matki, ewentualnie drugoplanowej ciotki. Jak radziła sobie z seksizmem i krytyką. Czym jest dla niej feminizm. Jak sama stworzyła swoją legendę, bo z pewnością do grona legendarnych aktorów można ją zaliczyć.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby było tu więcej samej Meryl. To może się wydać śmieszne w książce jej poświęconej, ale autorka przepuściła zebrane informacje przez własny filtr i nie każdy wątek z życia bohaterki został potraktowany sprawiedliwie. To bardzo zgrabny, lekko napisany i opatrzony przyjemnymi ilustracjami zlepek historii i anegdot związanych z Meryl Streep, które przeczytałam z przyjemnością. Niemniej spodziewałam się czegoś poważniejszego? Bardziej bazującego na aktualnych wypowiedziach autorki niż powielaniu tego, co było już publikowane? Cieszę się, że ta publikacja trafiła w moje ręce i nie zniechęcam Was do lektury. Jeśli jednak znacie Meryl, jej filmowe jak i „życiowe” role, nie znajdziecie tu niczego nowego. Z drugiej strony, jeśli chcecie dopiero poznać aktorkę, która z łatwością wciela się w wymagające (i ważne dla popkultury) kobiece role - warto mieć tę książkę na swojej półce. To też piękny pomysł na prezent, bo wydanie zasługuje na uwagę!
„Diabeł ubiera się u Prady”, a może „Godziny”? W której roli Meryl Streep najmocniej zapisała się w Waszej pamięci? Dla mnie na zawsze pozostanie ikoną, która nie tylko wspaniale gra, ale i odważnie wygłasza swoje poglądy. Bo m.in. o tym przeczytacie w biografii autorstwa Erin Carlson.
„Queen Meryl” to przypomnienie nie tylko prywatnego życia aktorki, ale przede...
2020-11-02
Dobiega końca naprawdę szalony rok! Gdybym miała wybrać książkowy odpowiednik tego szaleństwa, bez wahania postawiłabym na powieść Arto Paasilinna.
To momentami absurdalna, łotrzykowska historia przeciętnego mężczyzny, który przewartościowuje swoje życie. Potrącony zając staje się początkiem zmian, na które Vatanen czekał od dawna. Nasz bohater zostawia wygodne życie w mieście, porzuca żonę i pracę w helsińskiej gazecie i... rusza w dzikie, surowe tereny północnej Finlandii. Ten pomysł może się wydawać szalony i z pewnością taki jest! Ale jeśli jesteście czytelnikami poszukującymi literackich symboli, to lektura dla Was. Autor za pośrednictwem bohaterów książki i sytuacji, jakie ich spotykają, zadaje wiele pytań - jaką wartość ma nasze życie, gdzie znajdujemy prawdziwe szczęście, ile znaczy dla nas drugi człowiek i czy oswojony zając stać się dla nas bezcenny. To literacka niespodzianka, bo chociaż wiemy po kilkunastu stronach, że nie będzie to zwykła powieść drogi, coś trzyma i nie pozwala się od książki oderwać.
Serdecznie polecam, jeśli takie eksperymenty są dla Was nie tylko wyzwaniem ale i wychodzeniem ze strefy komfortu. Warto czasem oderwać się od przyziemnych tematów i dać ponieść niezwykłej przygodzie oraz spotkaniu człowieka z naturą.
Dobiega końca naprawdę szalony rok! Gdybym miała wybrać książkowy odpowiednik tego szaleństwa, bez wahania postawiłabym na powieść Arto Paasilinna.
To momentami absurdalna, łotrzykowska historia przeciętnego mężczyzny, który przewartościowuje swoje życie. Potrącony zając staje się początkiem zmian, na które Vatanen czekał od dawna. Nasz bohater zostawia...
2020-11-05
Przyznaję się bez bicia, że wejście w tę opowieść na pograniczu historii i mitu, tak gęstą i bogatą we wszelkiej maści wątki nieco mnie przerosło. Dałam sobie jeszcze jedną szansę i ostatecznie odsłuchałam „Baśń o wężowym sercu” w audiobooku. Czy było warto?
Było, chociaż ciężko mi tę książkę jednoznacznie polecić i właściwie nie wiem komu. Nie jest to powieść historyczna, co podkreśla sam autor - stawia siebie w roli twórcy „mitycznego” i robi to w sposób płynny. Ciężko znaleźć moment, w którym senna opowieść o Jakóbie Szeli, polskim chamie, przeistacza się w baśń. I te elementy bardzo przyjemnie ze sobą grają, prowadząc nas przez nierzeczywiste krainy Galicji. Czasami jednak trochę się w tych wszystkim gubiłam, między przemienionym w kruka kotem, a krukiem przemienionym w kota. Niemniej domyślam się czemu Rak został doceniony i chociaż nie był to mój kandydat, to doceniam ogrom pracy włożony w napisanie powyższej książki. Jej czytelnik z pewnością będzie zaskoczony nie tylko językiem, jakim posługuje się autor, ale i licznymi nawiązaniami do współczesności. Jeśli nadal nie wiecie, czy macie ochotę na zanurzenie się w tej historii - spróbujcie na własnej skórze. To jedna z tych książek, którą nieco ciężej pokochać, ale na pewno nie można przejść obok niej obojętnie.
Przyznaję się bez bicia, że wejście w tę opowieść na pograniczu historii i mitu, tak gęstą i bogatą we wszelkiej maści wątki nieco mnie przerosło. Dałam sobie jeszcze jedną szansę i ostatecznie odsłuchałam „Baśń o wężowym sercu” w audiobooku. Czy było warto?
Było, chociaż ciężko mi tę książkę jednoznacznie polecić i właściwie nie wiem komu. Nie...
On biedny, ona bogata. On lubiany, ona nie. Spotykają się ukradkiem i dobrze czują w swoim towarzystwie. Co stanie się, kiedy trzeba będzie zagrać w otwarte karty?
„Normalni ludzie” zdają się od pierwszych stron krzyczeć do nas - ROZMAWIAJMY. Mówmy do siebie szczerze, bez domysłów, bez zgadywania. Bo gdyby bohaterowie książki Sally Rooney normalnie się ze sobą komunikowali, ich historia wyglądałaby zupełnie inaczej. Gdyby Connell wyszedł poza szkolne podziały, a Marianne poza podziały klasowe i gdyby oboje spojrzeli wtedy na siebie inaczej. Niepewni, zagubieni, doświadczyli już na tyle dużo, żeby coś stracić. Przyglądamy się więc młodym ludziom, którzy ranią siebie samych, mijają się ze sobą, milczą kiedy trzeba mówić. Odpychają się i przyciągają, za każdym razem bardziej poturbowani. Zamiast powalczyć o swoje szczęście zdają się odpuszczać i iść z prądem.
Przyznaję, że to jedna z bardziej irytujących historii, jaką miałam w ostatnim czasie okazję czytać. Gra bowiem na niskich uczuciach, ubranych w mało literacki język. Prosta forma i prosta historia wyciągnięta żywcem z komedii romantycznej dla młodzieży, którą autorka doprawiła poważnymi tematami. Przemoc domowa, uzależnienie od drugiej osoby, poddanie się jej woli na przekór własnym uczuciom - to wszystko pasowało, ale było tego za mało. I chociaż książka wciąga bez reszty i wywołuje wiele emocji, to trochę literacki fastfood, który daje złudzenie prawdziwej uczty. Dlatego też zupełnie nie zgadzam się z szumnymi zapowiedziami, że to jedna z najważniejszych książek ostatnich lat. Można przeczytać i sprawdzić, w który punkt uderzy, ale czy trzeba?
On biedny, ona bogata. On lubiany, ona nie. Spotykają się ukradkiem i dobrze czują w swoim towarzystwie. Co stanie się, kiedy trzeba będzie zagrać w otwarte karty?
więcej Pokaż mimo to„Normalni ludzie” zdają się od pierwszych stron krzyczeć do nas - ROZMAWIAJMY. Mówmy do siebie szczerze, bez domysłów, bez zgadywania. Bo gdyby bohaterowie książki Sally Rooney normalnie się ze sobą...